Krystyna Niemyska

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko Krystyna Niemyska. Urodziłam się w Warszawie w 1926 roku i cały czas mieszkałam z rodzicami w Warszawie na Woli, dokładnie na ulicy Pawiej.

  • Proszę jeszcze podać nazwisko, które miała pani w czasie Powstania.


Aha, nazywałam się Krystyna Błońska, z domu, a później Niemyska.

  • Sięgnijmy wspomnieniami do czasów przedwojennych. Co pani wówczas robiła, gdzie pani mieszkała, w jakiej rodzinie pani się wychowywała? Proszę opowiedzieć też trochę o szkole.


Urodziłam się w Warszawie i mieszkaliśmy cały czas w Warszawie, mojej mamy rodzina też mieszkała. Później, w którym tam już roku… [jak miałam] siedem lat, poszłam do szkoły podstawowej. Najpierw była na [ulicy] Wolność, później wybudowana została na Żelaznej, gdzie teraz jest gmina, bo to był budynek właśnie wybudowany przed wojną i szkoły podstawowe były w tym budynku. I ja chodziłam tam z siostrą do tej szkoły. Później komunia. Później wojna, oczywiście trzydziesty dziewiąty rok, też byłam w Warszawie.

  • A jeszcze może zapytam: miała pani jedną siostrę?


Miałam siostrę i brata.

  • Młodsze rodzeństwo?


Siostra o rok starsza, z dwudziestego piątego roku, a brat o trzy lata młodszy ode mnie.

  • Czym zajmowali się rodzice?


Ojciec był robotnikiem. Najpierw na budowie, jak ja byłam mała (to już nawet tego nie pamiętam, tylko tyle co wiedziałam), miał wypadek. Spadł i uszkodził sobie prawą rękę tak, że już na budowie nie mógł pracować. Parę lat wtedy był bezrobotny, to żeśmy mieszkali u stryja na wsi, za Modlinem. Ale ojciec później powrócił do Warszawy, bo właśnie mojej cioci mąż miał jakieś tam znajomości, że wystarał się ojcu o pracę, i [ojciec] pracował już do samej wojny w firmie Asmidar, tutaj na Grzybowskiej, jako palacz. No i wybuchła wojna, też ta fabryka jeszcze w dalszym ciągu była, więc tata pracował. A my chodziliśmy do szkoły, wszyscy do podstawowej. Siostra moja już skończyła i zdawała egzaminy do szkoły, to znaczy miała zdawać, bo to wszystko było…

  • Ale już mówimy o trzydziestym dziewiątym roku?


O trzydziestym dziewiątym roku, tak. Mieszkaliśmy na Pawiej. To pamiętam, dlatego że dużo wojska było. Bo na Okopowej był taki sportowy plac, to chyba Skra się wtedy nazywała, bo było duże boisko, tam żeśmy zawsze sobie w zimę zjeżdżali z tej góry na sankach. I były panie, co… taka jakby półkolonia była, tylko że była chyba, coś związane z partią, z PPR-em i myśmy krótko chodziły, bo moja sąsiadka do mamy mówi: „Pani Błońska, pani swoje dzieci posyła do takich tych…”. No i przestałyśmy chodzić.

A wybuchła wojna, no więc właśnie na tym boisku stało dużo wojska. Ta niedziela ostatnia, to bombardowanie było tak straszne, że mi się wydawało, że się… Zobaczyliśmy samoloty, z dziećmi na podwórku, ale taka chmara samolotów, że ojejku, nie można było wyrazić. No i zaczęło się bombardowanie, nasza kamienica była pięciopiętrowa, no więc mi się wydawało, że ona się w ogóle zabujała. Bo obok były budynki drewniane, dopiero tam dalej były znowu murowane domy, budynki. No i oczywiście krzyk i wszyscy [mają] się chować. Ale dwóch żołnierzy było strasznie rannych. Przynieśli go do nas, właśnie do naszej bramy, na klatkę schodową, tego żołnierza. On tak krzyczał, o Boże złoty, do kolegi, żeby go zabił, bo taki widocznie miał straszny ból. No i później oczywiście już po tej niedzieli... Najbardziej pamiętam właśnie ten nalot.

  • Przepraszam, powiedziała pani, że niedziela ostatnia. To pewnie była pierwsza niedziela września?


Nie, nie, to była nie pierwsza niedziela. Pierwszy to tak…

  • Chciałam uściślić, o której niedzieli pani mówi? Czy to był początek września?


To już był koniec września, bo już właśnie po tym… Tam było straszne bombardowanie i już wtedy chyba podpisali [akt kapitulacji]... proszę panią, poddała się Polska, właśnie po tym bombardowaniu. Bo to zaraz skończyło się i zaraz Niemcy wkroczyli, tak ja pamiętam.

  • A sam początek, sam 1 września?


Sam 1 września to tylko tyle, że właśnie mieliśmy tego wojska dużo, to strzelanie, ale jakoś tak nic [ponadto] się nie działo, więcej może samo Śródmieście było bombardowane. Ale myśmy już nie wychodzili z domów wtedy, już się siedziało tylko w domu albo jak… Pierwszy raz naloty to właśnie były w tę niedzielę, chyba to był dwudziesty dziewiąty, z tego co tak trochę może pamiętam. A właśnie straszne bombardowanie Warszawy było, największe. I po tym to już uważam, że właśnie Warszawa się poddała.

  • Tata nie był zmobilizowany?


Nie, nie, ojciec nie. To znaczy wyszedł… Bo to wszyscy mężczyźni jak się wojna zaczęła, po mobilizacji, jak już to… to dużo mężczyzn wychodziło z Warszawy. I młodzi… Bo mój mąż na przykład opowiadał, był po maturze i jeszcze nie był w wojsku, ale wszyscy właśnie już mężczyźni wychodzili. Ja nie wiem, czy to z wojskiem, czy to sami, ale jakoś było, że mężczyźni opuszczali Warszawę i później to wszystko wracało z powrotem. Nie wiem dlaczego, już tego nie pamiętam, już to wszystko przeszło.

 

  • Jak ułożyło się życie okupacyjne?


Straszne. Ojciec mój nie potrafił handlować, bo ludzie, jak właśnie… Te pensje nie były duże. Mama pomagała swojej siostrze w domu, to parę groszy tam miała, ale to… Cała ta okupacja dla mnie to było takie głodowanie.

  • Czyli tata już nie miał tej pracy, którą miał przed wojną?


Miał w dalszym ciągu, ale pensje były takie bardzo małe, takie chyba przedwojenne, a wszystko ten handel, to ludzie zarabiali więcej i chcieli więcej, tak… Żeby żywność kupować, to trzeba było mieć więcej pieniędzy, więc u nas było bardzo biednie, bo rodzice nie byli tacy zaradni.

  • A czym zajmowała się wtedy pani i rodzeństwo?


Myśmy chodzili do szkoły podstawowej. Mój brat był właśnie… nie chciał się uczyć, mieliśmy z nim kłopot. Tak że kilka razy uciekał do stryjka i za trzecim razem, bo już w Powstaniu mój brat nie był, za trzecim razem jak uciekł do stryjka, to tata mówi: „To już niech on tam zostanie”. Za tym Modlinem, proszę panią, to była tak zwana gubernia niemiecka, już nie wiem, jak to się [dokładnie nazywało], że można było pociągiem dojechać. Bo tego stryjka sobie odwiedzałam trzy razy chyba, z siostrą. To trzeba było do Chotomowa chyba dojechać pociągiem, a później już iść piechotą. Za Modlinem, do samego Modlina i tam do [stryjka], bo stryj za Modlinem miał gospodarstwo rolne, wieś Wymysły się nazywała. I tam kilka razy szłam, to znaczy trzy razy tylko.

  • Jak wspomina pani swoją szkołę, nauczycieli? Czy może zapamiętała pani jakieś nazwiska koleżanek?


Nie, właśnie tutaj nie mam pamięci do nazwisk i zawsze nie miałam. Zawsze zapominałam, tak że nie umiem powiedzieć. Ale zupełnie inne to były czasy w szkołach. Co prawda ja chodziłam do tej szkoły, że była tylko żeńska, same dziewczęta. Nauczycieli to się szanowało, nauczyciel to był ktoś bardzo ważny, którego się słuchało. I żeby tam coś odpowiedzieć, to u nas w klasie nigdy nie było żadnych kwestii w ogóle.

  • Czy było takie poczucie bezpieczeństwa w szkole, że…


Tak, bardzo, zawsze… Właśnie było harcerstwo. Ja należałam, nawet na… Ponieważ moja mama właśnie… Nie powodziło nam się dobrze, bo tylko ojciec pracował. To znaczy nie miał tak źle w zasadzie, bo w tej firmie Asmidar to te pensje nie były takie [złe], bo miał sześćdziesiąt złotych tygodniowo, to było w zasadzie bardzo dobrze, jak na robotnika. Bo przecież na poczcie panie pracowały, to nawet słyszałam, że miały sto pięćdziesiąt złotych na miesiąc, no to mój tata miał więcej. Ale jednak też pamiętam, to było ciężko. Nie było biedy, absolutnie, ale było ciężko. Mama nie [pracowała], wtedy kobiety to rzadko która pracowała, zajmowały się tylko dziećmi i domem.

No, ja skończyłam, to już był trzydziesty dziewiąty rok, to już moja podstawowa szkoła była skończona. I tak nie wiedziałam właśnie, co jak, gdzie do szkoły, więc zapisałam się do takiej szkoły, ale dopiero w czterdziestym. Trzydziesty dziewiąty rok mój to już taki był stracony, tak. Nic. I dopiero od czterdziestego roku zapisałam się do zawodowej szkoły handlowej. Moja siostra poszła właśnie do... Wujek jej załatwił, mamy brat, że będzie za nią płacił, [właściwie] za mamę płacił te opłaty szkoły. Bo moja [szkoła] to była prawie żadna, ale już szkoła licealna była dość droga i rodzice sobie nie mogli pozwolić, więc wujek płacił za moją siostrę, za jej naukę. Tak że ona chodziła do szkoły, do liceum, a ja do zawodowej. No i skończyłam tę zawodówkę w czterdziestym trzecim roku.

  • Czy pani pamięta, jaki był profil tej szkoły, jak ona się nazywała?


Handlowa. Zasadnicza szkoła handlowa, trzyletnia.

  • Na ulicy?


Na Bagateli. To znaczy myśmy najpierw chyba… Już nie pamiętam, ale kilka razy chyba żeśmy szkołę zmieniali, znaczy sam budynek, bo widocznie mieli jakieś problemy, prawda, nauczyciele czy tam dyrektorzy. Bo pierwsza to już… Tego teraz nie pamiętam właśnie, na jakiej ulicy zaczęłam, ale kończyłam na Bagateli. Tam było kilka szkół w tym budynku.

 

  • A czy harcerstwo, o którym pani wspominała, to było harcerstwo w szkole podstawowej?


W szkole podstawowej.

  • Czyli czasy przedwojenne?


Tak. To tylko przed wojną i w trzydziestym ósmym roku chyba byłam na obozie harcerskim. I to też tak było, że mamie pomogli, szkoła, żebym ja pojechała na ten obóz. Bo to też nie było za darmo, tylko trzeba było opłacać, ale szkoła właśnie pomagała. Myśleli, nauczyciele się interesowali, jak dzieci mają w domu.

  • W czasie kiedy chodziła pani do szkoły, jeździła pani tramwajem, autobusem czy chodziła pani na piechotę?


Do szkoły podstawowej to… bo to z Pawiej na Żelazną, róg Żelaznej i Solidarności, to blisko, tak że na piechotę.

  • A podczas okupacji?


Ale już podczas okupacji… bo jak zrobili getto, to wypadło, że nasza Pawia, bo ja na Pawiej mieszkałam przed Smoczą, że nasz dom przejdzie do getta. I ojciec właśnie zamienił mieszkanie na Płockiej. Później, jak się okazało, to jednak ten dom wydzielili z getta, tak że nie był... Bo właśnie w Pruszkowie spotkałam sąsiadkę, właśnie, że ona mieszkała na Pawiej. Mój ojciec… Od razu się przeprowadziliśmy, a oni jeszcze czekali, czekali, a to był jakiś… Widocznie właściciel budynku miał jakieś okazje, żeby właśnie to getto nie doszło, tak że budynek nasz był oddzielony. Ale nie żałowałam, bo jak tam poszłam, to zupełnie ten parkan przy samej bramie – to było straszne.

  • Czy poruszając się po ulicach Warszawy, była pani świadkiem takich zdarzeń jak łapanka czy jakichś innych? Proszę opowiedzieć.


Tak, bardzo często, tylko że ja bardzo często też szłam… Bo do szkoły później na Bagatela to było dość daleko, ale mogłam tak jeździć, że… Już tak nie pamiętam właśnie, jak te tramwaje chodziły, ale już jeździłam tramwajem. I do ciotki na… Tramwaje były jednak dość drogie, tak? Bo przed wojną to, pamiętam, bilet kosztował dwadzieścia pięć groszy. To myślę sobie, jak dostałam pieniądze na bilet, no to sobie myślę: „Ojej, za pięćdziesiąt groszy – bo to był dwustronny – to ja będę miała kawałek czekolady”. Strasznym byłam łasuchem na czekoladę. To na piechotę biegłam sobie zawsze do ciotki na Tamkę, bo tak mi ciocia dawała, żeby ją przychodzić, odwiedzać. Bo jedna mieszkała na Koszykowej, druga na Tamce, to ja sobie myślę: „Dostałam pieniądze, pięćdziesiąt groszy, polecę na piechotę, a później sobie kupię czekoladę”.

  • Proszę opowiedzieć o tych tragicznych wydarzeniach, których pani była świadkiem.


Jeśli chodzi o łapanki, to [widziałam] kilka razy, ale wie pani, ja w zasadzie to zawsze szłam, bo mi się zdawało, że ja jestem taka dziewczynka mała, bo byłam i jestem nieduża, mała i szczupła, to mnie tam nigdy… zawsze szłam. Nie bałam się, bo jakoś mnie nigdy… do łapanek nie zaliczałam się. Ale to wszystko… ludzie szybko uciekali zawsze, zawsze tylko zaraz [był] szum i już się wiedziało, że gdzie… Ale oczywiście nie szłam w tamtym kierunku, gdzie samochody jakieś duże, no bo to już by było okropne, tak. Wtedy mogliby mnie od razu też [złapać] i mnie pewnie zabrać. Bo trzydziesty dziewiąty rok, czterdziesty […] To jednak te wspomnienia wszystkie to są okropne. Przecież byłam dzieckiem, tak? Czternaście lat, piętnaście. No więc sama pamiętam tylko najgorsze… Najbardziej mi utrwaliło się, jak Niemcy wkroczyli. To było tak straszne, że mi się wydawało, że Boże złoty, to koniec Polski.

  • Czy w szkole nauczyciele bądź rodzina w domu przygotowywali czy uczyli, w jaki sposób się zachowywać w takich sytuacjach zagrożenia, czy to instynkt samozachowawczy po prostu dyktował zachowanie?


Nie, nie. U mnie to już właśnie, że wie pani, szkołę podstawową skończyłam, tak że już w wojnę nie byłam, jak wojna [wybuchła], a tam to już nic. Nie mówiło się w ogóle o tym, bo to tylko wszystko w domu, prawda, rodzice... No i miałam taki przykry wypadek, że kiedyś wracałam ze [szkoły], bo szkoła była po południu zawsze. Bo rano miały te inne szkoły lekcje, a nasza właśnie, zawodowa, była na popołudnie, więc wracałam wieczorem. Młynarską wtedy szłam właśnie, piechotą. Nie wiem, raz jechałam, raz szłam na piechotę, bo to tak... Już nie pamiętam, nie było chyba tych biletów miesięcznych, tylko tak bilety się kupowało i raz jakiś czas jechałam, a później Obozową, Młynarską, do Płockiej, bo Płocka nie tu bliżej Wolskiej, tylko dalej, na końcu, ostatnie numery Płockiej, to ona dochodziła do tej Młynarskiej, do Obozowej w zasadzie, bo Młynarska i Obozowa idzie… Więc szłam piechotą, no i kiedyś żołnierz szedł z bronią i mnie złapał za rękę na ulicy i mnie ciągnie gdzieś. No, Boże złoty, myślę sobie, koniec świata. Ludzie oczywiście… nikt się nie zatrzymuje, proszę panią. Więc tak się zaparłam w tych nogach, miałam tyle siły i jak on mnie ciągnął, to ja stałam, żeby się nie ruszyć, bo mówię: „Przecież on mnie chce zgwałcić”, tak? A ludzie przechodzili, tylko każdy tak patrzył i szybciej, szybciej do domu. I ja całą siłą, nie dałam mu się pociągnąć, tak że mnie zostawił, ale to już biegiem leciałam do domu. Jak przyszłam, to tata był w domu i [pyta], co się stało. Ja mówię: „Niemiecki żołnierz mnie chciał gdzieś wciągnąć”. No i tata mówi: „To teraz, Krysiu, ja będę po ciebie wieczorem wychodził do tramwaju, żebyś nie szła tą Młynarską sama”. No i tak. Ale to już było właśnie chyba blisko… A nie, bo ja skończyłam szkołę, to jeszcze chyba w czterdziestym… A, no dobrze, w czterdziestym czwartym roku skończyłam, tak, tę szkołę. Tak że to taki miałam wypadek okropny, który zapamiętałam do końca życia i mówiłam: „Jakie ja miałam siły, że on mnie ciągnął, a nie dał mi rady, żeby mnie pociągnąć”. […]

  • Czy zetknęła się pani w jakiś sposób z konspiracją, z prasą podziemną?


Nie, bo nigdy… Chciałam być od tego zawsze daleko. Wiedziałem, że wszyscy... Miałam przecież kolegów, koleżanki, że są w [konspiracji]. To wiedziałam, że jest, że się zapisują, ale ja zawsze mówiłam, że ja jestem chyba takim tchórzem (chociaż później się okazało, że nie, proszę pani), że ja bym pewnie, jakby mnie złapali, to bym wszystko powiedziała, a to przecież nie można, bo to by było coś strasznego, tak. Tak że nie chciałam należeć, moja siostra należała i koledzy też. Miałam później chłopca, to wszyscy należeli właśnie, ale ja tylko wiedziałam, że chodzą i wiedziałam, że będzie Powstanie. O Powstaniu się dowiedziałam, że już… Moja siostra z domu już na zbiórkę do Powstania wyszła trzy dni przed pierwszym. Mój chłopak właśnie, kolega, nie. Oni właśnie zostali, oni jeszcze nie wiedzieli. Więc to tak było, że jedni już się zbierali, a drugie zgrupowania nie.

  • W każdym razie atmosfera była taka, że pani wiedziała, że coś się szykuje.


Że będzie, już wiadomo, że będzie Powstanie. I ja swojemu chłopakowi tego dnia, pierwszego właśnie rano, pojechałam do sklepu, żeby mu kupić srebrny łańcuszek z Bozią i zawiesić mu na szyję, żeby mu szczęście dopisało w tym Powstaniu. I jadę tramwajem... I miałam znajomego, księdza Jabłonkę. On jedzie tramwajem: „Krystyna, wsiadaj do tramwaju”. – „Co się stało, księże?” – „Jedziemy, jedziesz do mnie, mam sprawę ważną”. I pojechaliśmy. Dopiero w domu na plebanii – to było na Kole – ksiądz mówi: „Krysiu, dzisiaj Powstanie o piątej. Ja niedługo wychodzę. Chcę, żebyś zabrała – bo zawsze mi pożyczał rower, żeby tak sobie pojechać gdzieś wycieczką – i weź moje futro do siebie, do domu, bo tutaj nie wiadomo co będzie. I jedź, leć szybko do domu”. I pożegnałam się z księdzem, z tym rowerem i z tym futrem poszłam do domu. Patrzę, moja siostra z koleżanką jest, przyszły nas odwiedzić. Ja mówię: „Halunia, ty tu jesteś, a od piątej zacznie się dziś już Powstanie, nie zdążycie dolecieć”. Bo to było już po trzeciej. No i one się spóźniły faktycznie, proszę pani. Od razu mama im coś tam dała, poleciały już biegiem. I siostra, jak opowiadała, to tylko doszły do Żelaznej, do mojej szkoły i już Niemcy strzelali, i już musiały się chować po bramach i nie mogły dojść do swojego zgrupowania.

  • Czy pani może pamięta, jakie to było zgrupowanie?


Mojej siostry to było trzy dni przed.

  • Tak, ale w jakim oddziale siostra była?


A właśnie tego nie pamiętam. Mówiła i ja zapominam, proszę panią.

  • A może, jaki to był kościół, w którym był ten ksiądz? Święty Wojciech czy inny kościół?


To na Kole… właśnie ja mam…

  • Na Kole jest kościół Świętego Józefa.


Ale nie pamiętam.

  • I jak zapamiętała pani sam wybuch Powstania, właśnie godzinę „W”, siedemnastą?


No więc ona pobiegła, one pobiegły, to już wiedziałam, to już siedziałam w domu. No i faktycznie, o piątej zaczęły się strzały.

  • Rodzice byli w domu?


Rodzice byli w domu, tak, bo mój ojciec już właśnie też wiedział. W fabryce widocznie też wiedzieli, proszę panią. Już mój tata coś tam dostał, trochę jakiejś oliwy, bo oni robili taką… to były różne budynie, różne leki… i trochę leków mieli. Tak że ojciec właśnie dostał troszkę tych różnych budyni i tego… I już właśnie nie był w pracy, już był w domu, bo już wiedzieli, że to Powstanie będzie. Widocznie i ta fabryka tak samo już była zamknięta. Tak że tata był i mama, a siostra właśnie poszła. I już się z siostrą nie zobaczyłam, aż po wojnie, w sześćdziesiątym którymś roku. Nie, w siedemdziesiątym chyba.

  • A wracając do 1 sierpnia, do wybuchu Powstania. Jak te pierwsze dni przebiegały w takim newralgicznym miejscu?


Tylko się siedziało w swoim domu, wychodziło się z już… a już właśnie w dzień Powstania czy w następny to mój chłopak… bo oni właśnie nie mieli… Z jego mamą odprowadziłyśmy go, bo na cmentarzu ewangelickim było właśnie zgrupowanie, ale nie było ich, tylko chyba AL, a oni byli w AK. Ale powiedzieli: „Wszystko jedno, idziemy do nich”. No i myśmy z tą panią, bo on mieszkał właśnie w moim budynku, z nimi poszli. Bo to trójka tych chłopców… Drudzy, koledzy jego, Bogdana, mieszkali dwa domy dalej i oni razem w trójkę przeszli. Powiedzieli tylko: „Wy teraz się cofnijcie, idźcie do domu, bo my musimy jakoś dostać się na ten cmentarz do tych walczących”. Bo tam podobno stali właśnie, chłopcy wiedzieli. No więc ja już wtedy tylko tak: dom, trochę wyjść na ulicę i to wszystko, proszę panią. I tak się tylko siedziało.

A tutaj no właśnie ten 5 sierpnia. Jestem na ulicy i słyszę, chyba słyszę, mowa rosyjska. I patrzę, idzie jakiś żołnierz, ale nie widziałam, w co on… Dwóch szło i mówię: „Boże złoty, to Rosjanie, to już będziemy mieli zaraz koniec Powstania”. A wielu ludzi… zaczęli wychodzić wszyscy. Jak powychodzili z tych domów, bo to zaraz taki szum się zrobił, że już wojsko rosyjskie… Widocznie ktoś dalej… Tak to się szybko [zaczęło], że ci ludzie wszyscy, proszę panią, powychodzili. I wtedy oczywiście wyszli i Niemcy, no i od razu: „Halt! Halt! Stawać!”. Tam krzyczą po niemiecku, żeby się ustawiać i już. I my już od razu… już ja nie wróciłam do domu, już musiałam stać na tej ulicy. Ale zaraz za chwilę wyszła moja mama i mama i babcia tego mojego chłopaka. No i razem tak żeśmy stanęli. No i jak zebrali… I od razu widać, jeszcze tam te domy przed nami, już dużo ludzi stoi. Coraz więcej, coraz więcej, no i prowadzą nas na Górczewską, w stronę Górczewskiej.

No i przy tym… to było na Górczewskiej, jak jest ten PKP, ten tunel, pociąg jak idzie, to taki ten dołek troszkę. To nas tu ustawili. Każdy miał coś, bo moja mama od razu złapała jakąś torbę z czymś i ta moja pani też, każdy jakąś tam paczuszkę miał. To oni ustawili nas, stoimy. „Paczki oddać na lewo”. Ja mówię... No, stoimy tutaj, no i już wiemy, że będzie rozstrzelanie, bo jak tylko myśmy przyszli, już trwało rozstrzelanie. Tak że co jakiś czas po parę osób idzie na to miejsce straceń. I tego żeśmy nie widziały na szczęście, tylko… Nie wiem, czy pani była na Górczewskiej, w tym miejscu, jak i gdzie ten pociąg, to tak troszkę z górki. I jest ta górka... Bo myśmy stały właśnie na tej stronie. Nie tu, gdzie jest pomnik, bo pomnik jest po innej stronie, a rozstrzelanie było po tej przeciwnej. „Odłożyć paczki na bok”. Stała przy mnie taka piękna dziewczyna z któregoś z tych bloków, blondynka. Miała torbę, taką dość dużą. Niemiec do niej mówi, żeby ona tam podniosła, a ona stoi. Każe jej tę torbę zanieść. Nie. No to ją ciągną, znowu dwóch. No to ona też się położyła na tej podłodze, na ziemi. Doszedł chyba jakiś starszy rangą i coś tam mówi, a ona leżąc na tej ziemi, tylko tak odłożyła tutaj [bok] od palta i mówi: „Strzelaj!” I pani wie, że ten oficer, ten wojskowy, strzelił jej. Zabili ją. „Boże złoty”, myślę sobie. Tutaj biegają ci Niemcy na tej górce, bo tam właśnie to pole takie było puste, po tamtej stronie, i noszą tych żołnierzy niemieckich, rannych. Jeden, pamiętam, Niemiec, na tej górce stanął i z granatem. To ja tylko sobie myślę: „Boże złoty, żeby tego granatu nie rzucił. Już lepiej iść szybciej, żeby nas rozstrzelali i koniec”. Tak że od razu ja mówię: „Chodźcie. Mamo, idziemy. Nie płacz, bo to nic nie pomoże. To już jest koniec”. To zawsze trudne. Jednak mi było już obojętne, naprawdę. Żeby to szybciej iść. No i poszliśmy wszyscy, piątka nas była. Bo oni tak właśnie brali nas, wie pani, że się nie widziało tego. Bo z tych ocalonych, co tam dużo osób ocalało, [między innymi] ta dziewczyna, która ze mną też później dalej już była, też wyszła stamtąd, to ona była cała we krwi, bo im kazali usiąść tam na tym placu. I przyszli i strzelali, więc to przecież… Jedni ranni… Jej na szczęście nic się nie stało, bo te trupy ją zakryły po prostu i później spod tego wychodziła. A my mieliśmy, uważam, że lepiej, bo tylko brali nas po kilka osób. Tak że nas było pięcioro.

  • Była pani cały czas z rodzicami?


Tak, za ręce żeśmy się trzymali, tak żeśmy szli za sobą. I słyszy pani za sobą: Halt! I tak jak żeśmy stanęli, to tak właśnie, o, trzymałam się. Tutaj była mama i tam tata, a tutaj mojego chłopca matka, za ręce. No i ja straciłam przytomność, proszę panią. Tak że upadając, dostałam tutaj. Miałam rozerwaną głowę, ale niewielka to była rana.

  • Czyli tak na skroni była pani draśnięta?


Tak, tu. Tak że ja straciłam [przytomność]. Nie wiem, ja tylko słyszałam Halt! i nic nie pamiętam. A jak się obudziłam, to już... Myśmy byli zabrani chyba gdzieś przed południem. To już tak jakby jakaś cisza i tylko tak patrzy pani w niebo, półmrok już i tylko takie czarne leci tam różne z tego nieba. To powietrze jakieś takie… No więc oczywiście, czy mama… „Mamo?” Bo nie wstaję, nawet oczu nie otwieram, proszę pani, tak się boję. I tylko pytam: „Mamo? Mamo?”. Nie. „Pani Kędzierska?” Cisza. No więc biorę ręką sztywne ciała, z drugiej strony sztywne ciała. No to myślę sobie tak: „Co ja mam teraz zrobić?” Nie, Boże, ja już myślę, że to chyba umieram. Bo tak, ręce miałam zakrwawione, więc coś ze mną jest, to chyba umieram. No to zdrowaśkę sobie odmówię. I żebym już umarła, żebym… Po co mam wstawać? No ale zmówiłam zdrowaśkę i nic. No i teraz słucham, słyszę te niemieckie głosy. Bo oni na tych torach mieli całą straż. Dwóch było, stale tam chodziło i stale tylko rozmawiali i pani stale te głosy słyszała. Więc nareszcie [pomyślałam], że ja jednak nie umrę. „To co ja zrobię?” – tak sobie myślę. Jak zrobi się ciemno zupełnie, to ja sobie wyjdę, bo to Górczewska, to zaraz będzie koniec Warszawy. Będą pola i wyjdę. No ale niestety, proszę panią, ciemno się zrobiło i te głosy niemieckie stale są, no więc ja nie wstaję. Oni stale tam są, a jak są, to jak ja wyjdę, to nie wiem, co mi zrobią, tak? Żeby mnie zabili, to w porządku, ale jak będzie mnie gwałcił jeden, drugi, trzeci... No więc tak leżałam. Rano i stale niemieckie głosy są. I strzały. Wie pani, jak w Warszawie, bo tam dalej przecież Warszawa walczyła. Tutaj z tej strony od Woli jest cisza, a tam gdzieś stale walka trwa. No i tak nie wiem, co to będzie, tak? Jak ja się stąd ruszę?

  • Ale była pani jedyną osobą żywą w tej najbliższej okolicy?


Żywą, tak. Tutaj nie ma nikogo, wszystko tylko trupy i słyszy pani tylko te głosy niemieckie. I później, to już było po południu w niedzielę, teraz już są głosy inne i chodzą po tym placu. No więc ja sobie myślę: „Aha, bo przecież oni muszą nas tutaj popalić. Widocznie oglądają, patrzą, ile tu mają ludzi, jak mają to [zrobić]” – ja sobie tak myślę. No więc mówię: „No nie, żeby mnie żywą wrzucili, to jednak muszę wstać”. No więc oczywiście stanęłam, ale od razu upadłam. Ale mnie zobaczyli i przyszli do mnie, dwóch oficerów, i pytają po niemiecku. Ponieważ trochę żeśmy w szkole tego niemieckiego się uczyli, więc wiedziałam, że pytają się, czy ja mogę wstać. No więc wstałam. I czy będę mogła iść, więc ja znowu kiwnęłam głową. Zawołał żołnierza niemieckiego i powiedział mu: „Odprowadź ją na tę zbiórkę”.

No i mnie tam zaprowadził. To już na Górczewskiej był dalej jakiś taki duży barak przy tej... zapominam nazwy tych ulic. [Prowadził] tą pierwszą ulicą zaraz i tam już ludzie stali, było zebranych dużo ludzi, no i mnie ten żołnierz posadził. Ktoś tam siedział na takiej skrzynce, więc kazał zejść, mnie posadził na tę skrzynkę i powiedział: „Ty siedź tu, przyjdzie pielęgniarka”, bo ja miałam widocznie tę ranę tutaj na głowie niedużą. Ona przyszła, pielęgniarka niemiecka, z bandażem, przyniosła mi, proszę pani, kanapkę, dała mi to w rękę i obmyła mi twarz, te ręce z tej krwi, zabandażowała mi głowę i poszła. No, ja oczywiście nie mogłam zjeść, tak trzymałam ten chleb, ale dziecko jakieś mówi: „Oj, mamusiu, ta pani ma chleb?”, no więc podałam temu dziecku ten chlebek.
No i tu żeśmy siedzieli do nocy, już było ciemno, przyszli żołnierze, że wychodzimy, że nas wyprowadzają, i idziemy. Najpierw idziemy podobno do jakichś fortów na Bema czy gdzieś, ale tam jak żeśmy doszli, to znowu nie, idziemy wszyscy do Pruszkowa. Już szli, proszę pani, już dużo ludzi wypędzali Niemcy z Warszawy, już prowadzili do Pruszkowa. Całą noc żeśmy szli, rano doszliśmy do Pruszkowa.

  • Czy kogoś znajomego może pani spotkała w czasie tego marszu?


Nikogo znajomego, sama szłam.

  • Czy ktoś pani może jakoś pomagał?


Nie, nawet ja pomogłam. Tylko taka staruszka szła i miała jakieś [rzeczy]. Niektórzy ludzie mieli tak dużo rzeczy ze sobą, że wie pani, po drodze to wyrzucali. Od niej wzięłam jakąś tam paczkę, że jej pomogę nieść, no i musiałam się już pilnować, żeby ona się nie bała, że ja jej to zabiorę, tak. Więc już tak szłam przy niej i tak doszłam.

Dopiero w Pruszkowie właśnie spotkałam – tak jak mnie tam wprowadzili i usiadłam, to się rozejrzałam i moja sąsiadka z Pawiej, z tego budynku, w którym żeśmy mieszkali przed wojną, jeszcze zanim nie zrobili tego getta. Który to rok, czterdziesty któryś, już nie pamiętam. „Krysiu, co się dzieje?” No więc nie mogłam opowiadać, powiedziałam: „Rodzice rozstrzelani, a ja jestem...”. I później jak... Tak że tylko chyba raz tam dostałam jedzenie, bo pamiętam, że ktoś mi przyniósł miseczkę jakiegoś jedzenia i ja chyba już tego dnia w pociągu byłam, ale już teraz nie pamiętam, czy jednak tam nocowałam, zupełnie nie pamiętam. Mi się wydaje, jakbym wcale nie nocowała, tylko chyba tego dnia od razu do pociągu poszłam. Chociaż ta pani znajoma z Pawiej mówiła do mnie: „Krysiu, przecież masz tę głowę zabandażowaną, idź tam do sióstr, to cię przemycą, że nie pojedziesz”. A ja mówię: „A co ja tutaj będę siedziała? Mnie jest wszystko jedno”.

  • Czy przypomina sobie pani może, jak wyglądała selekcja osób zgromadzonych w obozie w Pruszkowie na tych, którzy jadą do pracy do Niemiec czy w nieznanym w ogóle kierunku?


Widocznie chyba, proszę pani, tak jak ja właśnie byłam taka już sama i bez niczego, no co tu zrobić... Mi się wydaje, że to było... że przyszli: „Ruszamy, wyjeżdżamy”, że ja wstałam i poszłam, o. Że to chyba nie było przymusowe, tylko dużo ludzi się pewnie gdzieś tam chowało i odkręcało, a oni najpierw, ci tak jak ja właśnie, wstali, poszliśmy, no bo co tu robić.

  • Czy wiedziała pani, dokąd pani jedzie?


Nie, każdy uważał, że jedziemy do Niemiec, bo proszę pani, te łapanki były, to tylko wiadomo było, że wywożą na roboty do Niemiec.

 

  • I nie bała się pani, że na przykład jedzie do obozu koncentracyjnego?


Nie, o tym nie myślałam w ogóle, gdzie pojadę. Mnie wtedy było wszystko zupełnie obojętne, co się będzie działo.

  • Jak długo trwała ta podróż i w jakich warunkach się odbywała?


Okropność to była. Ile to dni żeśmy jechali ściśnięci jak te śledzie. Wszyscy, mężczyźni wchodzili, ile się tam zmieściło, zamykali i pani tylko tak siedziała, to w środku wagonu ktoś zrobił... mieli panowie coś, wie pani, dziurkę, żeby się można było trochę załatwić, tak. Bo jest różnie. I tak to miejsce było zrobione, to pamiętam. Nie korzystałam z tego wcale, jechało się, zatrzymywali kilka razy. To jechało się kilka dni do tych Niemiec. Nie wiem, dlaczego tak długo.

  • Czy jakaś żywność była rozdawana?


Nie, absolutnie. Nic, proszę pani. Ani picia, ani jedzenia, tylko tyle, że jak otwierali wagony, jak się zatrzymali, to żeśmy wybiegali wszyscy. Oni tak gdzieś zatrzymywali w polach, żeby się ludzie mogli załatwić, i tu człowiek już nic nie patrzył gdzie, tylko kucał i to wszystko. I z powrotem do pociągu.

  • I żadnego kontaktu z miejscową ludnością nie było, bo to było na bezludnym terenie.


Nie, oni się zatrzymywali zawsze gdzieś w polach, proszę pani. Jak był powrót do Polski, to też było, Boże złoty.

  • I dokąd pani dojechała?


Do Görlitz, to niedaleko. Najpierw byliśmy we Wrocławiu, Breslau. Tam właśnie pamiętam, że nas wypędzili gdzieś z pociągów do jakichś baraków, jakichś budynków i na podłodze się znowu spało. Gdzie człowiek położył się, tak spał. I też jedzenia żadnego. Stamtąd znowu do pociągu drugi raz i do tych Görlitz. Tam nas wypuścili i od razu chyba na tym placu żeśmy stały, jak to mówią, tak do wyboru, co kto chce zabrać, tak że ja tam wtedy na tym placu to też, proszę pani, myślę sobie: „Gdzie tu spać?”. Na tej ziemi to nie, ławka jakaś była taka wąska, może nie spadnę, i położyłam się. Zasnęłam, to przespałam na tej ławce tę noc i w dzień. Znowu przyszli, znowu żeśmy stanęli i czekamy, gdzie ktoś nas chce zabrać, tak.

  • Czyli pracodawcy wybierali sobie robotników do swojej pracy.


Tak, przychodzili i sobie wybierali robotników. Ja tylko tak patrzyłam, zawsze myślałam: „Te szkopy to...”. Nienawidzę. Ja zawsze mówię, proszę pani: „Jak Niemiec może być dla nas przyjacielem?”. On nigdy nie będzie, nie był i teraz też nie wierzę w to absolutnie.

  • Kiedy doczekała się pani na swoją kolej, że ktoś panią zakwalifikował jako przydatną do pracy?

 

No, tak jak to pamiętam, to jedną noc, to znaczy dwa dni i [wzięto mnie] do tej fabryki. No więc wtedy już tam taki nawet dość przyjemny Niemiec, starszy pan nas prowadził i mówi: „Tu już będziecie mieli spokój. To nawet dobrze, że żeście do tej fabryki trafili”, bo faktycznie była w porządku fabryka. Wie pani, nawet tokarnie... Ja, taka mała, na tokarni mam pracować? To musiałam mieć taką skrzynkę drewnianą, że stawałam i tłoczyłyśmy naboje takie do tych armat czy do czegoś, bo to takiej wielkości i obtaczało się. To tylko pokazali, jak to włożyć, puścić maszynę, ona swoje zrobi, zamknąć, odłożyć i następną wkładać.

  • Czy pamięta pani, jak nazywała się może ta fabryka?


Mam w torbie tę legitymację przecież, no ale widzi pani, już pamiętałam w domu, a teraz znowu zapomniałam.

  • Ilu Polaków tam pracowało? Jak dużo was było?


Nas było bardzo dużo, to była taka olbrzymia hala i byli tam jeńcy wojenni, Belgowie, nawet Włosi, Rosjan nie było. Tak że byli tylko Belgowie, Włosi i my, Polacy.

  • I kobiety, i mężczyźni?


I kobiety, i mężczyźni, i wszyscy przy tych tokarniach.

  • A Polaków mniej więcej ilu mogło być?


Nie umiem powiedzieć, ale było nas bardzo dużo.

  • Ale kilkudziesięciu czy kilkuset?


Kilkudziesięciu Polaków chyba, bo jakoś tak, że więcej się słyszało tych Belgów, oni byli tacy weseli, a dobrze mieli, bo mieli te paczki, a myśmy miały taką biedę, że nam zawsze coś przynosili, zawsze coś ktoś położył, jakieś pieczywo.

  • Gdzie była pani wtedy zakwaterowana?


To była jakaś taka restauracja dawna i na górze, bo też był taki w środku kran duży, gdzie miałyśmy wodę i oni tam mieli prycze już pobudowane, więc widocznie od lat ci pracownicy pewnie się zmieniali czy jak i stale to było. Ale myśmy już wtedy [byli] sami Polacy, to nas było chyba ponad czterdzieści osób, bo to były prycze właśnie.

  • I kobiety, i mężczyźni tam byli razem zakwaterowani?


Tak.

  • Jakiś nadzór taki był ścisły?


Nie, miałyśmy już swobodę, tylko opiekował się nami ten pan, który nas tam przyprowadził i on nam zawsze wszystko załatwiał, i mówi: „Teraz możecie sobie chodzić”. No więc żeśmy chodziły, ale specjalnie nigdzie człowiek nie chodził, bo ani pieniędzy nie miał, ani nic. Później zaczęłyśmy z koleżanką chodzić do tych bauerów, gdzie i Polacy mieszkali, pracowali.

  • Do okolicznych chłopów, rolników?


Tak, bo najpierw to nie chodziło się, bo była przy tym naszym domu też jakaś taka budka, jak to u nas, z warzywami i tam też mogłyśmy sobie [coś] kupić. Jednak miałyśmy te pieniążki, że mogłyśmy sobie tę marchew czy kartofle, czy kapustę, takie rzeczy kupić, żeby sobie ugotować. Bo właśnie nie miałyśmy, tylko tyle, że w fabryce dostawałyśmy zupę, wiecznie była kapusta, takie liście gotowane.

  • Takiego zbiorowego wyżywienia nie było, tylko indywidualne?


Nie, i rano on nam, ten pan Niemiec, tylko dostarczał chleb i poza tym nic, proszę pani. A, i to piwo miałyśmy, bo to była restauracja, ale ona nie była czynna... Ale pamiętam, że piwo żeśmy piły, tylko nie pamiętam...

  • Jakie warunki sanitarne tam były?


No więc była łazienka, ubikacja, tak że tu miałyśmy w porządku.

  • Czy ubrania były własne, cywilne, czy też były jakieś takie drelichy robocze?


Nie, właśnie tutaj nie miałyśmy. To, co miałyśmy swoje, co ktoś miał. Ja oczywiście nie miałam nic, tylko to, co miałam na sobie. Tak że też ten pan powiedział, że nas kiedyś tu weźmie, bo „pewnie macie problemy z ubraniem”, że coś zabraknie, to Niemcy zrobili jakąś tam zbiórkę odzieży. Tam nas zaprowadził i myśmy sobie wybrały, co potrzeba. To tylko raz jeden coś takiego było.

  • Jakie były warunki pracy? Czy to była ciężka praca, długo trwająca?


No to wie pani, pewnie z tych dziesięć, osiem godzin najmniej, tak jak to w robocie, tak. Więc ona nie była i nikt nas tam... Pilnowali, ale nic nie było. Ja wiem tylko, że proszę pani, mnie wzięli na nocną zmianę, bo ta fabryka działała noc i dzień, bez przerwy. Pracownicy się zmieniali, a ja o dwunastej to już się w ogóle nie nadawałam do pracy i jak przychodziła dwunasta, to ja już zasypiam na stojąco i ta głowa mi się... to ja myślę: „No nie ma co, muszę wyłączyć tę maszynę”. Każdy przy maszynie miał taką szafkę i jakiś stołek, to ja wyłączyłam maszynę, usiadłam na to krzesełko i śpię, a oni sobie podobno mnie tam ubierali, ci Belgowie i ci Polacy, ci mężczyźni i dziewczyny, a ja spałam jak zabita.

  • Robili sobie żarty?


Tak. I to tak było coś chyba kilka razy, że jak właśnie przychodziła dwunasta, to ja już wyłączałam maszynę i spałam. Przychodzę do pracy, tam Ślązaczka taka była. „Idziesz, żarty sobie robisz, spania ci się zachciewa? Doczekałaś się, do obozu pójdziesz”, a ja mówię tak: „Co wy mi możecie zrobić większego niż zrobiliście? Już nic mi nie możecie większego zrobić i co będziesz mnie straszyć?”. No i do tego majstra ja oczywiście po polsku, a ona mu tłumaczyła, że ja mówię, że dlaczego ja tak się zachowuję, on się pyta, a ja mówię: „Bo ja po prostu nad maszyną zasypiam i ja nie mogę w nocy pracować, widocznie mam taki charakter, że nie mogę pracować w nocy i nic na to nie poradzę. Co, mam głowę wsadzić do tej maszyny?”. Tak powiedziałam, no i ten Niemiec powiedział, że ja tylko na dzień pracuję, i tak tylko na dzienną zmianę pracowałam do końca. Tak że nie mogę powiedzieć, żebym już później miała jakieś nieprzyjemności czy coś takiego. Chodziło się, pracowało, był spokój.

  • Pracownicy byli dobrze traktowani?


Tak. Nigdy tam nie było jakichś nieprzyjemności. Ja myślę, że Niemcy... Bo było bardzo dużo właśnie tych jeńców wojennych, a oni mieli dość dobre paczki z Czerwonego Krzyża, więc myślę, że oni jakoś ich inaczej szanowali i tak przy tym to i my mieliśmy chyba znośnie.

  • A czy orientowała się pani może, czy były tam jakieś akty sabotażu albo jakieś konspiracyjne sieci, to znaczy organizacje, które działały przeciwko Niemcom?


Nie umiem tego powiedzieć. Uważam, że mężczyźni to może tak, ale wie pani, my dziewczyny, to nikt się tam nie zwracał, ale też uważam, że chyba... Bo ten Niemiec też tak mówił, że sabotaż, sabotaż, tak że wie pani, że jak ja właśnie sobie spanie urządziłam, że to sabotaż, że to, więc ja tylko wzruszyłam ramionami i mówię, że ja po prostu się nie nadaję na noc, nie potrafię i koniec.

  • A co w wolnym czasie poza odpoczynkiem można było robić? Co pani i pani koleżanki robiłyście?


Siedziałyśmy, proszę pani, i to wszystko.

  • Czy ktoś coś zorganizował, na przykład recytację wierszy czy jakieś spisywanie wspomnień, jakąś akcję kulturalną?


Nie, właśnie nie, w obozach chyba takich zamkniętych tego było, proszę pani, ale tutaj, ponieważ myśmy miały tę swobodę, że możemy wychodzić, to tutaj nie było takich rzeczy.

  • A była szefowa, kierowniczka, ktoś, kto ze strony Polaków nadzorował?


Nie, właśnie zupełnie nie. Ja z jedną koleżanką, Henią Kowalczyk, zaprzyjaźniłyśmy się i tak razem żeśmy chodziły i to wszystko, a tak to i tak w jakichś swoich grupkach niedużych się wszystko trzymało. Nie było takiej więzi, żeby wszyscy wspólnie... absolutnie.

  • Czy miała pani kontakt z rodziną, jakąś korespondencję?


Tak, była. Od razu napisałam do tej guberni niemieckiej, to szły właśnie tak jak ten Modlin, to napisałam list i dochodziły, tak że później siostra moja też [pisała] z obozu, bo moja siostra była w obozie jeńców wojennych, że nawet Belgowie to mówią: „Kobiet nie ma w obozach jeńców wojennych, to jest inny obóz”. Musiałam mu aż tę kartę przynieść i pokazać, bo nie wierzyli.

 

  • Już po upadku Powstania siostra trafiła do obozu?


Tak.

  • Czy pani może pamięta, w jakim obozie była?


Mam tę kartę, bo ją wzięłam. Tak że siostra ode mnie się dowiedziała, że rodzice nie żyją, i tak jak opowiadała, to taki płacz zrobiła, taki krzyk.

  • A brat? Wiedziała pani coś o losach brata? Czy brat wiedział o losie pani i siostry?


Brat właśnie wiedział, bo był u stryja, tam gdzie ja właśnie te listy pisałam, ale nie przeżył wojny, to znaczy w czterdziestym piątym roku zmarł na tyfus, tak że się nawet z nim nie widziałam, tylko jak wróciłam z Niemiec, to już nie żył.

  • A pani chłopak?


Mój chłopak też zginął w Powstaniu Warszawskim i to podobno w trzecim dniu. Dostał tutaj gdzieś serię dużą i nie wyszedł z tego. Jego kolega jeden, nic zupełnie mu się nie stało, bo się z nim po wojnie spotkałam, drugi też był ranny, tylko Bogdan zmarł.

  • Wspomniała pani, że chodziłyście do bauerów na zakupy czy może pomóc w pracy?


Nie, oni nam zawsze coś troszkę tam dali, też tam jakieś marchewki czy jakieś parę kartofli, czy coś takiego, wie pani, i troszkę porozmawiało się. I tak żeby właśnie jakoś czas spędzić, to tak z Henią właśnie chodziłyśmy.

  • Z tymi chłopakami, którzy pracowali?


Pracowali, tak. To żeśmy tam tak chodziły, no a później oczywiście znowu nas Rosja wyswobodziła. To było coś strasznego.

  • Właśnie, proszę opowiedzieć o tym, jak pani wspomina ten czas, dzień wyzwolenia miasta Görlitz.


Więc z Görlitz, proszę pani, jak się front zbliżał rosyjski, to Niemcy najpierw z tego miasta wyprowadzili wszystkich jeńców wojennych. Myśmy się już zapoznały w tej fabryce z tymi Belgami, więc żeśmy umówiły się, że pójdziemy ich pożegnać i pomachać. Nawet sobie nie wyobrażałyśmy, że tak dużo ich jest w tym mieście. Pierwsi właśnie wychodzili z miasta jeńcy wojenni, a później wszyscy robotnicy. I znowu, proszę pani, Niemcy nas pędzili nocami na zachód, na zachód, żeby trafić nie do Rosjan, a do Amerykanów. I znowu nas naprzód, naprzód, naprzód i tylko spać gdzieś w stodołach, Boże kochany, ludzi tyle. Ja już mówię: „Matko słodka, dokąd my zajdziemy?”. Znowu przyszli oficerowie niemieccy, że potrzebują dziesięć kobiet na sanitariuszki do szpitala. Ja do tych dziewczyn mówię: „Słuchajcie, chodźcie, wyjdźmy i zostańmy już tutaj, bo gdzie to dalej tak iść w tę noc?”, jak ja w ogóle, proszę pani, nie mogłam iść, po prostu zasypiałam, a one mnie musiały trzymać pod rękę, żebym nie upadła i żebym nie zasypiała. Taki jakiś miałam dziwny charakter, że wszyscy mogli i jak położyliśmy się, to może z godzinę się przespałam, ale ten szum, ten krzyk, tych ludzi tyle, wszyscy rozmawiają, chodzą, to nie można było spać. I zostałyśmy w mieście Meißen. Tam też bardzo dobrze się nami opiekowali, nie miałyśmy żadnych nieprzyjemnych sytuacji, oficerowie byli grzeczni i te Niemki. Tak że ja pracowałam w sali operacyjnej jako sprzątaczka, ale to cały dzień byłam przy tych operacjach. Oni już też prawie nie mieli tych środków znieczulających, to tak krzyczeli strasznie, ci ranni, a ja mówię: „Dobrze wam”. I tak nas właśnie w tym mieście Rosjanie oswobodzili.

  • Czy pamięta pani datę, kiedy to było?


Nie pamiętam daty, ale to było chyba ze dwa tygodnie przed tym, jak myśmy... Wojna się skończyła, to już żeśmy szły, znowu ludzie wracali do Polski. Szosy, ludzie, jedno za drugim idzie.

  • Czyli to miasteczko Meißen zostało wyzwolone przez Rosjan. Jakie ma pani wspomnienia związane z tym wyzwoleniem?


Okropne. Dobry dzień, wszystko w porządku, proszę pani, tylko nocą to trzeba się było barykadować, bo ci ruscy to tylko szukali, gdzie są dziewczyny. To było coś okropnego.

  • Pani wtedy pracowała w tym szpitalu, zostałyście na miejscu czy gdzieś indziej?


Zostałyśmy na miejscu, to znaczy nie w szpitalu, bo nam przydzielili też [miejsce] przy restauracji dawnej. Właścicielka mieszkała na górze, a tam gdzie miała te swoje sale, to też były zrobione prycze. I ona widocznie miała tak tych robotników różnych i my miałyśmy tutaj same kobiety. Ale później, jak już Rosjanie wkroczyli, to już nas nikt nie pilnował, no i ona oczywiście nas nie wyrzuciła, ta Niemka, z tego mieszkania, myśmy tu dalej spały. I któregoś dnia, idąc tam po mieście, usłyszałyśmy polską mowę, patrzymy, a to są Polacy. Oni już też z jakiegoś obozu, tak że mówią: „A gdzie wy tutaj...”, no to my mówimy: „My mieszkamy tutaj, to możecie u nas zostać, bo tam mamy ten drugi pokój i tam możecie być parę dni”. I oni właśnie [mówią], że będą szli dalej, żeby przejść...

  • Na wschód. Bo to już byli ci, którzy wracali do kraju?


Tak, ale oni nie chcieli wracać, tylko oni chcieli iść – jeszcze zanim Rosjanie wkroczyli – do Amerykanów. No i tak żeśmy trochę szli, a później ja i znowu jedna, druga, trzecia i jeden Janek, pan Janek z tą Wandą, bo to już narzeczeństwo (tak szybko i narzeczeństwo się zrobiło), i mówią, że oni wracają do Polski i nie idą do [Amerykanów]. Dokąd to iść i iść i nie wiadomo, co będzie. To ja mówię do tej mojej koleżanki: „Słuchaj, chodź, my też wracamy. Gdzie my będziemy... Dalej pojedziemy, do Polski. No przecież Polska to jednak nasz kraj i gdzie my będziemy się tam szwendać?”. No i tak z tym panem Jankiem i z tą Wandą wróciliśmy z powrotem do tego naszego mieszkania, że jedziemy do Polski.
Tak że na szczęście właśnie ten pan Janek był, on znał rosyjski, bo gdzieś z Polski był z terenów od Rosji. Tak że całe to szczęście, że on z nami był, bo zawsze mężczyzna, jak ci [Sowieci] przychodzili, to on z nimi chwilę porozmawiał i powiedział: „Wy sobie idźcie i szukajcie gdzie indziej, tu nie macie towarzystwa” i miałyśmy spokój. To jeden dzień, drugi, trzeci czy ze dwa tygodnie i ja mówię: „Panie Janku, jedźmy już do tej Polski. Co my tu będziemy z tymi Rosjanami? Przecież co, dla mnie to ta noc jest tak okropna, bo ja się zawsze tak boję, że już jedno przeszłam, jeszcze mam z tymi ruskimi?”. I tak żeśmy właśnie wyszli. Chyba, proszę panią, ze dwa czy trzy tygodnie, bo jeszcze i w tej podróży było... W jakimś mieście było już, że jest koniec wojny. Tak że jak myśmy wyszły, to jeszcze nie było końca.

  • Czyli gdzie zastał panią koniec wojny?


Właśnie nie umiem powiedzieć w jakim mieście, ale jeszcze przed tym miejscem, gdzie żeśmy już wsiadały do pociągów do Polski. Też był taki straszny...

  • Czyli częściowo na piechotę, a częściowo później można już było pociągiem jechać, tak?


Tak. Już później, jak żeśmy wsiadły w te, proszę panią, odkryte platformy – to już nie wagony, tylko tak – i znowu [starać się], żeby być tylko w środku, bo jak będzie pani na samym boku, no to nie wiadomo, czy pani dojedzie do Polski, bo zawsze kogoś ściągnęli ci Rosjanie, co to za naród cholerny.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?


Ja wróciłam do Polski w maju, proszę pani.

  • I od razu do Warszawy?


Nie, do Pruszkowa, właśnie do rodziny tego mojego chłopaka, tylko u niej przenocowałam i przyjechałyśmy, bo ona była jeszcze ze mną, a ona mówiła, że musi zajrzeć do swojej, każda pójdzie zobaczyć, gdzie swój dom, czy coś jest, czy nie. Ojej, to było straszne.

  • Pani dom się zachował?


Mojego mieszkania nie było, bo ta strona właśnie na Płockiej, połowa domu stała, połowa nie, tak że mojego mieszkania nie było. Tam nie miałam nikogo, w zasadzie nikogo nie znałam, bo to tak już żeśmy się [przenieśli] z Pawiej... [Na] Pawiej to człowiek mieszkał tyle lat przed wojną, to dobrze znało się dużo ludzi, a jak po tych [zamianach] z Żydami, jak się zamieniało, jak to getto robili, to ja już znałam tylko tę panią tego mojego kolegi i to wszystko, i tam nikogo nie znałam. [Znałam] sąsiada, ale ta strona już była rozwalona, tak że nie miałam do kogo wrócić i myślę: „Muszę wracać już z Warszawy. Nie mam mieszkania, więc do Pruszkowa”. A później mieszkałam w Grodzisku, a dopiero później znowu mąż dostał mieszkanie w Warszawie.

  • I po latach spotkała się pani z siostrą ponownie, tak?


Po latach, tak. Najpierw to jej córka przyjechała.

  • Czyli siostra została na Zachodzie?


Siostra została, tak. Tam wyszła za mąż, dzieci się urodziły, czwórka dzieci i mieszka dalej, jeszcze żyje, ma przyjechać teraz. Powiedziała, że już chyba ostatni raz, bo dziewięćdziesiąt lat kończę, to już mówię, a ja już do niej nie chcę jeździć, parę razy pojechałam tylko.

  • Mieszka w Anglii?


W Anglii, tak.

  • Jak pani poradziła sobie z ciężarem tych przeżyć z okresu okupacyjnego, z okresu Powstania, stratą rodziców i tego wszystkiego, co panią dotknęło?


Nie lubiłam o tym w ogóle mówić, proszę pani, tak że jak wszystko... to nigdzie nie chodziłam, żeby tam coś, tylko kiedyś się tam zapytałam, czy ja też mogę być jako kombatant, „Nie, bo pani w Powstaniu nie brała udziału, to nie”. No to nie.

  • Jak pani dzisiaj po latach ocenia te wszystkie wydarzenia, co pani myśli dzisiaj o tym czasie, o samym Powstaniu?


Ja uważam, że Powstanie było potrzebne, proszę pani. Moja siostra mówi, że to było zmarnowanie, a ja mówię: „Dla mnie to nie jest”. Ja uważam, że Powstanie, jak się szykowali do tego i że nie chcieli, żeby Rosjanie nas oswobodzili, to jest zupełnie słuszne. Tylko że nigdy bym nie przypuszczała, żeby stojąc za Wisłą – nasze wojsko stało przecież, tak – żeby nie dali nam pomocy. To już mówię, to już taka rosyjska wredna natura, tak. To jest nawet nie do pomyślenia, żeby jakiś inny kraj nie poszedł i nie pomógł, żeby tych Niemców wypędzić z Warszawy.

  • Opowiadała pani swoim dzieciom, najbliższym, o tych wszystkich przeżyciach?


Tak, oczywiście. O Boże...

  • Może jest jeszcze coś, o co nie zapytałam, a pani może jeszcze chciałaby powiedzieć?


Nie, już nie wiem. Wie pani, tak dzisiaj strasznie dużo było tych wspomnień...

Warszawa, 21 maja 2015 roku

Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Krystyna Niemyska Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter