Lucjan Piasecki „Kirkor”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Lucjan Piasecki, jestem pułkownikiem rezerwy. W 1950 roku zostałem wzięty do wojska jako oficer rezerwy i po trzech latach za rozkazem Rokossowskiego musiałem zostać w wojsku jako oficer zawodowy. Pseudonim w czasie Powstania to „Kirkor”.

  • Co pan mógłby nam powiedzieć o swoim dzieciństwie, o swojej rodzinie?

Moim ojcem był oficer zawodowy wywiadu, w związku z tym od dziecka nie mieszkałem z rodzicami, tylko tułałem się dosłownie po rodzinie, u ciotek i u babci. Miałem starszego brata. Mama nie pracowała. W związku z tym, że ojciec był w wojsku, w wywiadzie, cały czas towarzyszyła mu, ma się rozumieć bez przerzutu do Rosji, bo kierunkiem mojego ojca była Rosja.

  • Czyli pana tata był żołnierzem Piłsudskiego i wywiadowcą?

W stopniu majora. Chodziłem do znanego gimnazjum Rejtana. Maturę zrobiłem po Powstaniu, już kiedy Niemców nie było w Warszawie. Następnie uczyłem się na Uniwersytecie Warszawskim, na wydziale lekarskim, stomatologicznym.

  • To już było po Powstaniu, a na razie nas interesuje wszystko, co działo się przed Powstaniem.

W 1939 roku mieszkałem w Warszawie na ulicy Różanej 9, na Mokotowie. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy w dalszym ciągu mieszkałem w tym samym miejscu, choć to była dzielnica niemiecka. Dopiero po dwóch latach małżeństwo niemieckie wprowadziło się do naszego mieszkania. Mieszkanie liczyło trzy pokoje, nas wepchnęli do małego pokoiku, a sami urzędowali w tych dwóch pokojach.
Tak jak wspomniałem, chodziłem do Rejtana, dziewięćdziesiąt pięć procent kolegów należało do organizacji, my nie figurowaliśmy na liście gimnazjum, bo Niemcy nie dopuszczali matur, tylko szkoły zawodowe tolerowali. My pod płaszczykiem zawodowej szkoły, zrobiliśmy program gimnazjalny. Nasza grupa liczyła około czterdziestu chłopaków, po Powstaniu zostało piętnastu. Do naszej klasy chodzili koledzy o nazwiskach: Korczak i Błędowski, mieszkali na tej samej ulicy co ja, Różanej. Korczak bliżej Niepodległości, a my bliżej Puławskiej. Jednej nocy do kolegi Korczaka przyjechali Niemcy, z tym że on przypuszczał, że to po niego, a oni przyjechali po handlarza skór i nie byli przygotowani na zbrojne starcie. Ten kolega Korczak mieszkał na parterze vis-à-vis tego handlarza skór. Przyjechali z kryminalnej policji, a [gdyby po niego] to przyjechałoby gestapo. Na parterze mieszkał on i ten handlarz skór, z tym że ten handlarz nie wiedział, że on ma tam magazyn. [Korczak] też był synem oficera przedwojennego. Jego matki nie było, był tylko z małym bratem. Jak o pierwszej w nocy przyjechali, wiedział, że to Niemcy, postawił karabin maszynowy na stole (chłopak piętnastoletni, tam był magazyn broni), założył pas i czekał. Oni się dobijają wpierw do tego handlarz skór, który nie wiedział, że on ma magazyn, przecież nie reklamował się. [Handlarz] pokazał na jego drzwi, żeby na czasie skorzystać, a sam prysł przez okno. Ci z kolbami zaczęli walić w jego drzwi, ale nie byli przygotowani do walki z kimś z organizacji. On tego brata wysadził przez okno, a sam postawił [karabin] i czekał. Ci rozwalili drzwi, on zabił siedmiu Niemców granatami, które miał, wyskoczył przez okno. Wtedy gestapo przyjechało i wycinali wszystkich naokoło.
Jego organizacja skierowała do lasu, do partyzantki, był w tym lesie chyba pół roku. Przyjechał na jeden dzień do Warszawy i agenci na Świętokrzyskiej rozpoznali go i wtedy został zastrzelony. W tym okresie zaczęły się naloty radzieckie na Warszawę. Puszczali na spadochronach świece palące się, oświetlali teren i wszyscy myśleli po tych wybuchach, że bomby rzucają. Dopiero następnego dnia w klasie dowiedzieliśmy się, jak przebiegała ta akcja.

  • A drugi kolega, ten Błędowski?

A drugi kolega ocalał, bo on tam nie mieszkał. Też miał przeżycia w Warszawie, nawet gestapo przyjechało do szkoły po niego, a profesor z matematyki był z pochodzenia Niemcem, nawet niemieckie nazwisko miał, ale patriota polski. Gestapo jak przyjechało, to dyrektor od razu skierował ich do niego, bo niemiecki perfekt znał, oni podali mu nazwisko kolegi, kolega był w klasie, a on powiedział, że dzisiaj go nie ma i tak go uratował.

  • Wróćmy jeszcze do pana. 1 września pan miał 12 lat, co pan pamięta z wybuchu wojny?

Były już naloty, mój wuj miał brata w Warszawie, w Komorowie. My pojechaliśmy do Komorowa, tam nalotów nie było. Wybudowaliśmy tam taki okop w razie [nalotów] (bo przecież nie było schronów, piwnice się nie nadawały, bo to płytkie piwnice) i tak przetrwaliśmy wejście Niemców. Nawet przez Komorów szła kolumna samochodów pancernych, a myśmy akurat kopali ten rów, i oni z karabinów maszynowych pociągnęli, myśmy się ułożyli w tym rowie, a oni nie wychodzili z tych samochodów, zakładali, że tu może już są żołnierze. Dwóch synów wuja wzięli już do wojska, oni mieli stopnie oficerskiej rezerwy, oni ocaleli, wrócili.

  • Którego września wróciliście do Warszawy?

Wróciliśmy w pierwszej połowie, bo baliśmy się, że okradną nasze mieszkanie. Po Powstaniu, ci pod Warszawą mieszkający, to się tak meblowali, przyjeżdżali furmankami, Niemca brali, dawali mu pół litra wódki, on z nimi przyjeżdżał. Moja ciotka, u której mieszkałem, dostała się zaraz po Powstaniu, wchodzi, a tu jej meble na furmance, objechała tego, a on mówi: „Myślałem, że już nie żyjecie”.

  • Czy pamięta pan jakieś szczegóły z czasów okupacji poza chodzeniem do szkoły? Czym się pan zajmował, czym się zajmowało pana wujostwo, które pana utrzymywało, jak wyglądała Warszawa pana oczami?

Przede wszystkim żyliśmy tylko z małej emerytury, przy Niemcach były bardzo małe emerytury. Wuj był nauczycielem, miał emeryturę. Mając 60 lat, zarabiał tyle, że sobie nawet chałupę wystawił, a wtedy jak Niemcy przyszli, to grosze były. Z czegoś trzeba było żyć. Dostaliśmy działkę na Wołowskiej, taką normalną działkę pracowniczą i jeżeli chodzi o warzywa, to dostawaliśmy i nie trzeba było kupować, a jeśli chodzi o resztę, ciotka dosyć energiczna była, to sobie dawała radę. Była kontaktowa i potrafiła z ludźmi rozmawiać, i jakoś się żyło, ale mało opału było. Taki termon był, i w związku z tym termonem opowiem sytuację, jaką przeżyłem.
Myśmy mieszkali na Różanej, była Puławska, Szustra i Bałuckiego taki czworokąt był i na tym jednym odcinku od Bałuckiego do naszego domu była luka, a tak to wszystko było zamknięte. Mój starszy kolega (on już gimnazjum miał za sobą) zmontował radio. Mało tego, w tym radio były niemieckie części z radioodbiorników. Żeby można było słuchać, to nauczył mnie, jak zmontować, a jak się nie słuchało, to po kątach różnych się chowało. Mieliśmy koks na balkonie, który wykorzystywaliśmy do termonu, do pieca się wkładało i wtedy mniej zużywał paliwa. Ja rano sobie zmontowałem to radio i słucham, dzwonek do drzwi, myślałem, że to ciotka wraca z zakupów, bo poszła na zakupy, otwieram, a tu gestapowiec z pistoletem (a radio leży na biurku) mówi: „Dawaj klucze od strychu!”. Akurat było robione pranie u nas, ja wziąłem klucz od dozorcy, bo tak jak mówiłem, ta przerwa była miedzy domami i ostatnim domem był nasz dom. Dałem mu ten klucz i oprzytomniałem, że mam to radio. Nie namyślając się, zacząłem rozdzielać i wkładać pod ten koks na balkonie, ale nie zauważyłem, że po drugiej stronie tego naszego czworoboku leżą gestapowcy na dachach, dlatego że prowadzili kogoś, nie wiem kto to był, i on zniknął w naszym domu, stwierdził, że nie ma gdzie uciekać, bo jakby był zamknięty ten czworobok. Wkładam pod ten koks, a tu z pistoletu maszynowego pociągnął, tam z drugiego, bo leżeli za kominami. Ja się zastanowiłem, co tu robić. Ciotka wpada, mówi: „Słuchaj, gestapo, otoczyli...”. Ja sam nie wiem, co się dzieje. „Gestapo otoczyło cały czworobok. Gdzie masz radio?”. Ja mówię: „Mam tu radio”. No to chowamy – ja chowam, a on strzelił. Znając pedanterię niemiecką, wiedziałem, że na pewno przyjdą, oni nie wiedzieli, co ja tam robię, ale wpadłem na taki pomysł, że jak już przygotowałem wszystko, w ubikacji wodę spuszczałem, te części wszystkie powyrzucałem, wchodzi jeden w mundurze oficera SS i dwóch po cywilnemu, „Coś ty tam robił na balkonie?”. Na szczęście, że się paliło tam, gdzie ten koks wkładałem, mówię: „Brałem koks”. Pedanteria niemiecka typowa, „Przerzuć koks na drugą stronę”. Przerzuciłem, jeszcze mnie przeprosili i poszli. Mało tego, wujostwo nie dali mi wyjść na ten balkon, stwierdzili, że mnie zastrzelą, drugi raz to już wycelują, a ja znając tę pedanterię, mówię: „Nie, oni przyjdą na pewno”. I to nas uratowało. Tam złapali z gazetkami w innym budynku i ich zabrali, do dzisiaj nie wiadomo, co się z nimi stało. To było takie przeżycie.

  • I zdążył pan do toalety te części zanieść?

Tak, ostatni spuściłem i przyszli, ale jak pedantycznie: „Masz przerzucić koks”. To był taki incydent. Drugi incydent opowiem. Nasze gimnazjum pod płaszczykiem zawodówki było ciągle przerzucane do różnych budynków. Ja wtedy chodziłem do Giżyckiego, bo Rejtana nie było, i proszę sobie wyobrazić, w baraku takim na Wierzbnie, gdzie jest to muzeum, mieliśmy lekcję i na pauzę to myśmy wybiegali na zewnątrz i bawiliśmy się. Tam jest taki park. W tym parku esesmani (w grupkach po pięciu i oficer) ćwiczenia robili. Myśmy wyskoczyli na taką pauzę, tu gadamy i jednemu żołnierzowi wypadł pistolet maszynowy z ręki, my w śmiech i zaczęło się. Ten oficer podszedł, koledzy zdążyli do klasy pójść, a ja jeszcze zostałem, bo jadłem bułkę, podchodzi do mnie, szczęście, że niemiecki znałem, bo jakbym nie znał, to by mnie zatłukli od razu. Mowę do mnie założył, zawija rękawy, żeby nie zabrudzić, od razu było widać, do czego się szykuje. Pięciu żołnierzy mnie otoczyło, z kolbami i teraz on do mnie mowę wygłasza po niemiecku, jak ja śmiałem z żołnierza niemieckiego się śmiać, a ja wpadłem na pomysł i mówię: „Opowiadaliśmy kawał”. Ci żołnierze już czekali, żeby mnie uderzyć; czekali, żeby wytłumaczył, za co mnie uderzą, tymi kolbami to by mnie zatłukli, ręce mu opadły, jak po niemiecku mu wytłumaczyłem. Koledzy patrzyli przez okno: „Coś ty mu powiedział, że on nie uderzył?”. Po tych ruchach widzieli, że będzie lanie do upadłego.
Tak na marginesie, proszę sobie wyobrazić, jak oni byli zaopatrzeni. Jak tacy szeregowi żołnierze kończyli ćwiczenia, to myśmy chodzili po tych okopach, były pomarańcze, czekoladę zostawiali, to ile oni tego musieli mieć, skoro to zostawili, a nie można było na mieście dostać tego za żadne pieniądze. Potem jeszcze, tak jak mówiłem, Niemcy się do nas sprowadzili do dwóch pokoi, ale znów trafiliśmy na bardzo porządnych, bo nawet kawały mówili o Hitlerze, radia słuchaliśmy u nich z Londynu.

  • Czyli to jacyś urzędnicy byli?

Tak, jego ojciec jakąś fabrykę prowadził, a ona z Wrocławia pochodziła i była tutaj, mąż był w partii, ale ona rozwiodła się z nim. Takie kawały waliła, mało tego na Boże Narodzenie paczkę dostaliśmy z czekoladkami.

  • Każdy Niemiec dostawał?

Nie. Moja babcia była Niemką, nawet do dzisiaj pacierz po niemiecku mogę powiedzieć. Właśnie tak u nas pomieszane było, tak jak mówiłem Kościuszko z jednej strony, a z drugiej... Kościuszko nie był żonaty, miał dwie siostry, jedna siostra to właśnie nasza rodzina była.

  • Mam jeszcze pytanko, pana rodzice, pana tata i mama w 1939 roku – czy miał pan później z nimi kontakt, co się z nimi stało, czy pan wie?

Ojciec w 1939 roku znikł zupełnie z horyzontu, natomiast mama przyjechała do Warszawy. Miała portret ojca w mundurze, to spaliła, bo bała się Niemców, a jeszcze później Rosjanie doszli na dokładkę.

  • Czy mama mieszkała razem z panem i ciocią?

Nie, oddzielnie, bo miejsca nie było, ale miała kiosk z papierosami. Mama była kontaktowa. Przechodziła na placu Napoleona i patrzyła, że w kiosku siedzi taki facet niedołężny, że nawet nie potrafi wydać reszty i tak zaczęła z nim rozmawiać, a nigdzie nie była zatrudniona, bo miała niby emeryturę po ojcu, taką maleńką, i tak zasiadła, pomogła mu, i tak mamę wprowadził i mama jakoś tak w tym kiosku. Pamiętam, przychodzili nawet Ukraińcy, mundury chcieli sprzedawać, nawet broń chcieli sprzedawać.

  • A czy mama się ukrywała, że pan z nią nie mieszkał, czy po prostu ze względu na miejsca?

I to i to było brane pod uwagę. Mama zniszczyła wszystko, co było związane z wojskiem, bo bała się Niemców. Był portret ojca, to spaliła, faktycznie jedno małe zdjęcie ojca mi zostało, oczywiście, po cywilnemu. Ja się urodziłem w Skierniewicach, a ojciec wtedy jeszcze był w czynnej służbie, nie w wywiadzie. Pamiętam różne momenty. Pamiętam, jak miałem pięć lat, miałem królika i mi zdechł, to przeżywałem strasznie.

  • Później tata się odnalazł?

Nie, nie.

  • Nie wie pan do dzisiaj, co się stało?

Do tej pory nie wiem, co się z nim stało.

  • Czyli ze względów bezpieczeństwa pan został przy cioci?

Tak, bo ja nie miałem ruchów, kilkunastoletni chłopak. Powiem szczerze, że ja się więcej do ciotki przywiązałem, niż do rodziców, cały czas od piątego roku życia byłem z nią, a ona nie miała dzieci.
  • Proszę powiedzieć, jak się pan zetknął z konspiracją, jak pan trafił do konspiracji?

Mój brat rodzony...

  • On mieszkał również z panem i ciocią?

Nie, on mieszkał z mamą, starszy ode mnie, z 1921 roku. Była walka, bo ciotka zdawała sobie sprawę, że my tam kombinujemy razem i ciągle mnie pilnowała, ale w końcu brat mnie wciągnął bez wiedzy ciotki. Przecież chodziło się do kolegów, w piłkę się grało. Ona nie wiedziała, gdzie ja jestem. Przed samym Powstaniem, dosłownie dwa, trzy miesiące...

  • Został pan wciągnięty?

Wciągnięty, tak. To była karta, a tu… Co to PAL, to ja nie wiedziałem, bo tu na forcie to była AK i ja jak dobrnąłem do tego fortu, opaski wszyscy mieli dopiero, a po Powstaniu dopiero się dowiedziałem, gdzie ja byłem.

  • Zaraz do tego dojdziemy. Na czym polegała pana działalność w konspiracji, czy zdążył pan uczestniczyć w jakiś zorganizowanych akcjach?

Tak, już zacząłem mówić, że na Litewskiej dostałem pierwsze polecenie, żebym dowiedział się, kto tam mieszka, bo podejrzenie było, że tam było gestapo, bo Litewska cała i Szucha, to tam gestapo mieszkało, tam w ogóle wejść nie można było (do Litewskiej jeszcze można było). Tam pojawili się Ukraińcy. [Zadanie polegało na tym] żeby się dowiedzieć kto. No to rozszyfrowałem i to był mój, faktycznie, jedyny meldunek z takiej działalności bezpośredniej przed Powstaniem. Punkt zborny był na Twardej, już nie dobrnęliśmy. Znaczy brat był na mieście, pracował tam, a ja zostałem sam i w końcu wróciłem na tę Różaną. Ciotki nie było, matki nie było, wszyscy na mieście. Wtedy mówimy: „Co robić”. Tutaj nie przyjmują, bo broni nie ma, broni nie było, żeby karmić kogoś to nie było tak łatwo. Znaleźliśmy się u sióstr, to było na Chełmskiej, ja byłem skaleczony, opatrunek nałożyły, a ciotka się znalazła...
Aha i nie skończyłem, myśmy na razie zostali w mieszkaniu, jak wybuchło Powstanie. Brat też miał niesamowity numer, jak szedł do domu. Był ubrany prawie jak Powstaniec, w butach saperkach, ja w saperkach, a Niemcy na Puławskiej mieszkali, on się znalazł tam, a tu na Puławskiej, były gniazda karabinów maszynowych skierowanych na nasz dom i na ten odcinek. Ja myślałem, że on już nie żyje. Proszę sobie wyobrazić, on się zjawia, w skórzanym takim płaszczu, buty takie z cholewami niemieckie i mówi, że przechodzi Puławską i przy domach „Wedla” stoi grupa oficerów niemieckich, generałów, a ci w tych gniazdach karabinów maszynowych patrzyli, co się tam dzieje, bo to dzień był, a tan generał zawołał brata, brat bardzo dobrze mówi po niemiecku, i mówi: „Co ty robisz?”. On mówi: „Z pracy wracam i idę do domu”. „A gdzie mieszkasz?”. No to powiedział gdzie, no to machnął ręką, a oni te wszystkie ruchy widzieli, i że jak facet rozmawia z generałem, a ten macha ręką, to nie będą strzelać do niego, bo nie wiedzą, o co tu chodzi. On doszedł tak do połowy Różanej i biegiem, wtedy pociągnęli, ale zdążył już wpaść do domu. My we dwóch wtedy byliśmy.

  • Od brata się pan dowiedział o Powstaniu, czy pan wiedział wcześniej?

Nie, że się szykuje, to wiadomo było, nawet na jednym takim zebraniu byłem. Ale nie było przecież daty rozpoczęcia.

  • Jak pan pamięta 1 sierpnia, poza tym epizodem z bratem? Co później się z panami stało?

Tak jak mówiłem, ani ciotki, ani matki nie było przy nas. Matka w kiosku, a ciotka na mieście (nie wiem, po co tam chodziła) i wtedy mówimy: „Gdzieś trzeba wstąpić”. Spotkałem kolegów, broni nie mamy, [innych rzeczy] nie mamy, tośmy przerzucili się przez Puławską na Czerniaków i dobrnęliśmy do fortu. Jeszcze przed tym byliśmy… Tam taki był zakon i siostry prowadziły szpitalik, a właśnie byłem skaleczony, więc przy okazji zrobiłem [opatrunek]. Brat mówi: „Musimy gdzieś wstąpić, nie ma co tu siedzieć”. Tam jeszcze walki nie było, ale [były] patrole niemieckie (po dziesięciu, szesnastu, z różnymi rodzajami broni) i [grupy] powstańcze też – jak się zetknęło, to strzelanina, ale tam widać było, że to zbieranina, że Niemcy mają już dosyć wojny. A że na forcie mieli broń, to żeśmy poszli do tego fortu i taki sierżant nas...

  • We dwóch, czy więcej was było?

We dwóch. Parszywe przeżycia to były, bo od strony Sadyby Niemcy mieli chyba dziesięć czołgów i ciągle ostrzeliwali ten fort, a my szczeniacy, to [Powstańcy] ciągle nas wykorzystywali. Ciągle musieliśmy siedzieć na szczycie tych fortów. Takie były porobione bunkierki – trzy paczki papieru i ziemią przysypane. Jakby pocisk trafił, to koniec. Przeżyliśmy taki moment, normalnie trzy godziny trwały takie dyżury, ale jak się zaczęła strzelanina, to nikt się nie chciał ruszać, i oni siedzieli w forcie, chłopy po dwadzieścia osiem, trzydzieści lat, cwani. Sześć godzin w takim ogniu siedzieliśmy, to cud, że pociski nie spadły na ten bunkierek. On miał jeden bunkierek, ja miałem drugi, wreszcie się przyczołgał do mnie, to sześć godzin trwało, giniemy razem, no nie ma cudów. Niemcy przestali strzelać, wróciliśmy na dół. Nie wytrzymałem, najgorszymi (nigdy nie używałem jakichś wulgarnych wyrazów) objechałem ich. Co trzy godziny mieliśmy się zmieniać, byłem pewny, i on, że zginiemy, tu pocisk, no dosłownie na metry. Kolega wyszedł na patrol, to go przywieźli, brzuch rozerwany, jelita na wierzchu, przeżył pół godziny, przytomny, nawet rozmawiałem z nim.
Jeszcze była taka sytuacja, że Niemcy rzucili bomby zapalające na szpital, który siostry prowadziły, zaczął się palić, a tam leżało czterystu chłopa. Personel niestety uciekł, myśmy dostali rozkaz ratowania ich. Noc, niby obszar zajęty przez Powstańców, a tu ciągle jakieś problemy z Niemcami, i poszliśmy. Zawsze, mimo że byłem szczeniakiem, miałem zdrowy rozsądek. Idziemy, było nas chyba z sześciu, idziemy z fortu na Chełmską, było ciemnawo, w pewnym momencie pokazuje się czołg. Myśmy tak swobodnie szli, bo byliśmy pewni, że to teren zajęty przez Powstańców, serię pociągnął i jedzie na nas, co tu robić. Czterech kolegów uciekło, każdy szukał, żeby gdzieś się schować, a ja zawsze rozumowałem jakoś tak trzeźwo, przede mną był dołek i ja się położyłem w tym dołku, słyszę, jak te gąsienice suną na mnie, a że okno w czołgu, wizjer, jest dosyć wysoko, a że ja leżałem w tym dołku, ale grzbiet miałem na wierzchu, nie zauważył mnie, przeszedł dosłownie metr ode mnie. A ich rozjechał, oni się schowali za parkanem, uważali, że ich nie zauważą, a prowadzący czołg miał ich jak na dłoni, a mnie nie zauważył. Kiedy wracałem znów z tego szpitala palącego się, tam były po drodze takie jednorodzinne domki i okno się otwiera, już było ciemno, okazało się, że folksdojczka tam mieszkała, otworzyła okno i zaczęła krzyczeć po niemiecku, że tu są bandyci. My wtedy biegiem i jakoś nam się udało wrócić na ten fort.

  • A tych rannych, gdzie ewakuowaliście?

Rannych gros to się spaliło, było ich dużo. Byli tacy, co mieli transport konny (przecież samochodów nie było), i oni tam wozili meble, i oni rannych częściowo, za pozwoleniem Niemców, częściowo przewieźli do Wilanowa. Żołnierze niemieccy przychodzili i poddawali się, mówili, że mają już dosyć wojny.

  • Do fortu?

Tak. Mówili, że oficerowie mają po miesiąc urlopu, jak są rok na froncie, a oni nic, jak są od początku wojny, w ogóle ich nie puszczali – i już machali ręką. Tam też mieliśmy wizytę Węgrów, którzy stali w Zalesiu Dolnym i przyjechali. Myśmy nawet chcieli zabrać pistolety maszynowe, bo oni zobaczyli, że tu tak nędznie z bronią, to wycofali się z tego, a myśmy chcieli, ale przytrzymali nas oficerowie, żeby nie ruszać. To było chyba pięć pistoletów maszynowych, oni trzema samochodami przyjechali. Nie wiem, jak oni się przedostali, że tu przyjechali, przecież Niemcy byli naokoło.
Najgorszy moment był, jak byłem ranny w twarz odłamkami granatu. Obandażowali mnie, na plebanii po drodze był punkt sanitarny. To było po Powstaniu, ja taki obandażowany, dwóch mnie prowadzi pod ręce, prawie jakbym już umierał, zboże jeszcze było na polach. Wychodzimy z tego zboża, ja w bluzie harcerskiej, gdzie zaraz wiadomo, że Powstanie, a tu bryczką jedzie dwóch esesmanów. Od razu zeskakują, pistolety repetują i znów nas uratował język niemiecki: „Co wy, bandyci!”. Jak byśmy kiwali głowami, to on by jeszcze był w większej wściekłości, on już zarepetował, a Polak był woźnicą. Szczęście, że brat perfekt po niemiecku, ja też się dogadywałem z Niemcami po niemiecku, i puścili nas. Myślę, że to już dlatego, że czuli koniec wojny.

  • Wróćmy jeszcze do fortu. Czy jak pan tam został z bratem, to czy zostaliście jakoś uzbrojeni przez człowieka, który tam stacjonował?

Na tym polegało uzbrojenie, że jeden drugiemu [przekazywał] – jak spadł, to drugi brał. Ja miałem taki karabin, chyba z pierwszej wojny światowej, i dwa granaty, handgranaty, te niemieckie, za pasem. Strzelałem dwa razy, byłem pewny, że są zabici, ale nikt nie sprawdzał.

  • Czyli poza ostrzałem fort był atakowany czy raczej tylko ostrzał?

I poza ostrzałem też. Tam zginęło trzy czwarte [ludzi].

  • Mówił pan, że Niemcy się poddawali. Co robiliście z Niemcami?

Do sprzątania, do czyszczenia broni ich się używało. Oni w tym forcie mieli jedno swoje legowisko, gdzie spali i jedli.

  • Jakie były warunki w forcie? Jak wyglądała służba?

Służba, to tak jak mówiłem. Na szczycie widok był prawie na całą Sadybę. Widziało się te ruchy. Tam na Sadybie były wille, niedużo ich było. Były też patrole, dostawało się jedną lornetkę na całą grupę. A co się jadło? Tam była wytwórnia sztucznego miodu i tylko ten sztuczny miód żeśmy jedli. Pieczywo to się czasem pokazywało. Tam nawet sklepów nie było, nic nie można było dostać, tylko na tym miodzie praktycznie. Jeszcze były magazyny papieru. My ten papier wykorzystywaliśmy na położenie na ziemię. Na noc się przykrywało papierem, bo już noce były chłodne. Zginęło dużo, szczególnie jak jeszcze Niemcy w nocy wypuszczali wozy pancerne i czołgi, bo tak pieszo to ich raczej nie było. Jak się wychodziło, tośmy szli zaraz za Sadybą, tam po drodze był punkt sanitarny, nawet lekarz niemiecki się pokazał, po Powstaniu. Później, jak wyszliśmy już, nie mieliśmy się gdzie podziać, Warszawa rozwalona, tośmy tak ruszyli na Piaseczno, z Piaseczna do Grójca, doszliśmy do miejscowości Wężowiec, taka wieś i tam zatrzymaliśmy się w takim mająteczku niedużym i do roboty stanęliśmy, ja jeździłem konno, woziłem co tam trzeba było, a mieszkaliśmy w takiej chałupie opuszczonej, na ziemi się spało i to trwało z miesiąc czasu.

  • Jeszcze chciałbym, jeśli można, wrócić do Powstania. Trafiliście z bratem jako żołnierze AK do PAL, czyli Polskiej Armii Ludowej?

Nie, dopiero po Powstaniu i to przypadkowo, bo jeden kolega z AK, jego oddział przechodził przez Sadybę i spotkaliśmy się, i on mi powiedział: „Słuchaj, przecież ty jesteś z PAL”. A na opaskach mieliśmy WP, Wojsko Polskie, nic o PAL-u nie padało, bo myśmy podlegali do AK, ale uważało się, że to jest oddział AK. Mulak...

  • Ten Mulak, czy to jest właśnie ten słynny trener?

O, to ten, tak.

  • I miał pan z nim później do czynienia? On był dowódcą tego oddziału w forcie?

Nawet nie, w forcie to był podporucznik „Genek”.

  • Całym fortem dowodził?

Tak, znaczy on nie dowodził całym fortem, pododdziałem, a Mulak to na inspekcje przyjeżdżał. Ale tam w ogóle nie mówiło się… Zresztą spotkałem się z nimi, ten jeden kolega, który rządził całym oddziałem, też przyszedł do nas, to z gimnazjum jeszcze kolega, z Rejtana (cały Rejtan, wszyscy byli w organizacjach).

  • Czy podczas służby w forcie miał pan jakąś styczność z ludnością cywilną, jakie były relacje, jaki był stosunek do was?

Kontakt był słaby, oni w ogóle wściekli byli, że powstało Powstanie, bo widzą, że my ich nie obronimy, a Niemcy jak wejdą, to ich wykończą.

  • Wspomniał pan, że przyjechali do was Węgrzy. Na jakiej zasadzie były te odwiedziny, skąd oni się tam wzięli?

Oni przyjechali z Piaseczna, z Zalesia.

  • Ale w jakim celu przyjechali?

Sondaż zrobić, czy warto przejść na naszą stronę, czy nie. Ale zobaczyli to uzbrojenie, że te walki, jak Niemcy przyjeżdżali to czołgi, działa stały, a tutaj też „Gruba Berta” była w Piasecznie i waliła na Warszawę.

  • I zrezygnowali?

Zrezygnowali, a myśmy żałowali, żeśmy tych pistoletów maszynowych nie odebrali, bo to przecież na wagę złota wszystko było. Rozmawiałem z tymi, co mieszkali w Piasecznie podczas Powstania i w Zalesiu, to mówili, że oni tak żyli, że jedzenie z trzech dań jedli, generałów nawet dwóch tam było, w białych mundurach chodzili, wyjściowych.

  • Przejdźmy już do zakończenia Powstania. Jak pan pamięta moment kapitulacji, co się z panem działo?

Koniec zastał nas na Sadybie i wtedy właśnie żeśmy do punktów sanitarnych...

  • Fort został poddany, czy już wcześniej byliście wygnani z Fortu?

Ja byłem jeszcze na patrolu, jak zaatakowali Niemcy, i wtedy dużo zginęło kolegów. Niby wzięli do niewoli, a co z nimi zrobili, to też nie wiadomo. Potopili się w tej fosie (taka fosa była) jak kaczki, podobno. Wytłukli [ich]. Myśmy byli na tym patrolu, ja byłem z tymi granatami, ale karabin to kolega pożyczył, bo chciał chociaż raz potrzymać broń. Byliśmy w punkcie sanitarnym, [który] ksiądz prowadził na plebanii.

  • I razem z bratem pan był na patrolu?

Na patrolu z bratem, tak.

  • A wspomniał pan, że był pan ranny, w jakich okolicznościach?

Wybuch granatu. Niemcy rzucili granatami i odłamki.

  • I to już było pod koniec Powstania?

Tak.

  • Proszę powiedzieć jeszcze o swojej drodze po Powstaniu, sam upadek, czy mieliście jakąś wiedzę, że jest kapitulacja?

Mieliśmy wiedzę, łączniczki przychodziły, które zginęły prawie wszystkie, te, z którymi mieliśmy kontakt. Później znaleźliśmy się w Piasecznie i z Piaseczna piechotą przez wsie. Zahaczaliśmy o chałupy, pytaliśmy się, czy [przyjmą nas] do roboty, bo z czego będziemy żyli. Nie wiedzieliśmy, co będzie. Dobrnęliśmy do Wężowca i do tej chałupy. Jesień się zbliża, co robić. Moja ciotka znalazła się, ciotka była w sanitarnym patrolu AK, chodziła i dobrnęła do nas, tam ktoś od tych sióstr dał znać, żeśmy byli i znaleźli się tu, bo ona szła po szlaku za nami, i w końcu dobrnęła do domu. Zobaczyła, że nas nie ma, zaczęła pytać, to powiedzieli, że przeszliśmy na drugą stronę Puławskiej, bo zostawiliśmy jakąś wiadomość, żeby wiedziała. Dobrnęliśmy do Wężowca. Zimno, ciotka mówi: „Nie ma co tu siedzieć w zimie. Ani ogrzewania [nie ma], zamarzniemy”. Ja jeździłem w konie u takiego chłopa, folksdojcza, a nazywał się Malinowski, folksdojcz, a ani słowa po niemiecku.
Taki śmieszny incydent może [opowiem]. Jak pojechałem do Grójca, w dwa konie, ładne konie i akurat „kałmucy” przechodzili, całe chmary „kałmuków”. Wzięli na chama, odcięli mi te piękne konie i kuce przyczepili. Ja wracam, ten chłop, u którego jeździłem w konie, myślał, że mu się konie zmniejszyły. Szukał i znalazł żandarmerię niemiecką, żeby odebrała te konie, ale nie wiadomo gdzie, bo „kałmucy” po lasach, po polach.
  • Czyli obóz jeniecki pana ominął?

Ominął, tak. Ja miałem zawsze jakąś taką życiową orientację, że mimo kilkunastu lat potrafiłem wybrnąć z różnych sytuacji. Z Wężowca wyjechaliśmy, jak ciotka pojechała do Kielc, bo tam była zakonnica. Moja ciotka zakonnicom w szpitalu przedstawiła sytuację, jak wygląda sprawa z nami. Powiedziała: „Niech przyjeżdżają”. My tam przyjechaliśmy, umieściła nas w magazynie, miejsca nie było, pełno rannych. W tym magazynie spaliśmy, tam właśnie poznałem takiego pułkownika, który był dowódcą AK na cały rejon kielecki, później z nim nawet mieszkałem, bo ciotka wróciła do Warszawy, jak już się skończyło Powstanie i Niemców już nie było. Przyjeżdża, a tu wywożą wszystkie nasze meble. Od razu znalazł się dyrektor naszego gimnazjum, ja zacząłem chodzić w Kielcach do gimnazjum, mieszkałem w tym magazynku, ten pułkownik się gdzieś przeniósł. Wróciłem do Warszawy.

  • A czy miał pan kontakt ze swoją mamą w czasie Powstania, albo po Powstaniu?

Po Powstaniu nie miałem, tylko z ciotką, tak jak mówiłem, ciotka w tym patrolu sanitarnym, dobrnęła do nas. Moja mama po urodzeniu brata miała przytępiony słuch. I to obraza na moją rodzinę, bo (mama w końcu, w tym kiosku, też dobrnęła do rodziny, do swojej siostry) proszę sobie wyobrazić, Niemcy obrzucili ten dom, pali się, a mama w łóżku nie słyszała, sama została jak patyk. Też jakoś się jej udało, że dobrnęła później, ale już wiele później, jak już się jakoś w miarę ustawili. Ja do dziś nie rozmawiam z tą rodziną, że zostawili ją w takim stanie. W Kielcach położyli mnie na oddziale gruźliczym, bo Niemcy szukali ludzi z kenkartami z Warszawy i aresztowali, a na ten oddział bali się wchodzić i nie wchodzili, nawet Żyd był chirurgiem, bardzo dobrym i wiedzieli, że Żyd jest chirurgiem i nic mu nie zrobili, operowali się u niego nawet.

  • W którym roku pan wrócił do Warszawy i jak pan pamięta powojenną Warszawę?

Po gruzach się chodziło Marszałkowską; toalet, okien nie było. Mało tego, nasze mieszkanie, jak cały dom został na Różanej, tylko nasz pokój pocisk trafił i cały rozerwany. W tym oknie dziura była, ale jakoś szczęśliwie później zamurowali i dał nam znów do tego mieszkania lokatorów – ciągłe kłótnie, awantury. Mieliśmy dużo książek. Mama wpadła na pomysł: miała trochę we krwi ten kiosk; na Puławskiej stały kioski, matka też otworzyła i sprzedawała te książki, ale mało było kupców. Myśmy z bratem wpadli na pomysł, bo w naszym domu była fabryczka pudełek do leków w czasie okupacji, tam takim wózkiem dwukołowym, do tych aptek rozwozili, później ten właściciel się wyniósł i zostawił ten wózek. Wpadliśmy na pomysł, ruch jest, meble trzeba przenosić, my z bratem się wprzędliśmy jak konie i woziliśmy ludziom, i się parę złotych zarabiało, a można było zupę zjeść, bo robili. Naciągali nas, naładowali na ten wózek, a to na Dolnej, pod górę wieźliśmy, trzeba zapłacić, bo było umówione, o oni do nas: „Won!”. Jeszcze chcieli nas bić. Było [kilka] takich, różnych incydentów parszywych.
Ciotka próbowała handlować węglem, jeździła na Śląsk, zamawiała jeden wagon, to po drodze znów okradali, cudem przeżyła. A ciotka była w pierwszej wojnie światowej w tak zwanym pociągu sanitarnym, z takich dobrych domów, jak to się mówiło (nawet była w mundurze) i tyfus przeszła przez to. Nasza rodzina była wojskowa, tak jak mówiłem, tych dwóch wujów po dwadzieścia parę lat, oficerowie. Mamy na Powązkach przy samym kościele taki rodzinny grób, tam dwadzieścia osób leży.

  • Proszę powiedzieć, jakie były pana dalsze losy, czy był pan represjonowany za udział w Powstaniu?

Ja nie mówiłem tego, zdawałem sobie sprawę, oficer informacji, jak mnie wzięli na te piętnaście miesięcy, to mnie maglowali, czy byłem, nie byłem, już nie mówiąc, że w organizacji, a że w ogóle brałem udział w Powstaniu, przecież to był najgorszy wróg. Ja miałem taką nerwicę, że tramwajem nie mogłem jeździć, tylko wysiadałem, bo coś się ze mną działo. A później jak mnie wzięli na te piętnaście miesięcy...

  • Do służby zasadniczej był pan powołany na piętnaście miesięcy?

Po studiach, jak skończyłem, to brali wszystkich; jak lekarz, to brali do wojska na piętnaście miesięcy, się odsługiwało. Mnie wzięli, Rokossowski wtedy był dowódcą, poszedłem na zawodowego, bez dyskusji, żeby jeszcze w Warszawie, ale ja byłem na ruchomych ambulansach, po nocach się jeździło, Mazury, nie Mazury, przyjeżdżało się do jednostki przyjmować pacjentów. Raz o mało nie utopiliśmy się w jeziorze, bo samochód nam w poślizg wpadł nad samym jeziorem, drugi raz furmanka, pamiętam, pijany furman spał, a koń gnał, wbił nam się w ambulans. Nie mam do Żydów specjalnych ans, ale moimi przełożonymi byli akurat sami Żydzi.

  • Podczas służby powojennej?

Tak powojennej. Na poligon mnie wysyłali; jechałem w styczniu, lutym w namiotach. Zawsze musiałem sobie jakoś dać radę. Ten ambulans stawiałem, krzyczałem do dowódcy szeregowego, on mówi: „Stawiajcie tutaj”. Pod gołym niebem, a ja mówię: „Tak, to proszę podpisać rewers, że odpowiada pan za ten ambulans, bo on dużo kosztuje”. Mówiłem mu ile, to on przerażony, w nocy budowali garaż, żeby ten samochód ulokować, a ja wtedy miałem trochę ciepła, nie było gdzie nawet spać. Też się namęczyłem.

  • Udało się dosłużyć stopnia pułkownika?

Pełnego, dlatego że pacjentów miałem takich, którzy mieli wpływ, a mam dobra renomę, bo zorganizowałem najlepszą, jaka mogła być, przychodnię, z muzyką na uszy, pacjent sobie wybierał. Lubiłem działać, organizować. Jak były defilady, spędy, to ciągle mnie wysyłali. Plusy i minusy tego były, bo jakby byle jak wyszło, to by mnie tam wepchnęli: „Niech siedzi i robi”. Byłem w Instytucie Medycyny Lotniczej, pracowałem.

  • Na koniec, czy jest jeszcze coś z Powstania, co pan pamięta, o czym chciałby pan wspomnieć, jakieś pana najlepsze przeżycie, najgorsze wspomnienie z Powstania?

Dobrych to nie było żadnych, niestety. Cud, że przeżyłem, bo w takim ogniu byłem raz i drugi, szczególnie na tym forcie. Dosłownie człowiek śmierć widział w oczach, brat w jednym punkcie, ja w drugim. Wracając do tego PAL-u, to ja się dowiedziałem dosłownie po jakiś dziesięciu latach, zresztą ja ciągle żyłem, przy Niemcach się żyło ciągle pod strachem, i tutaj też pod strachem. Koledzy się dzielili, jak przeżyli okupację, ja nie mogłem o tym opowiadać. Był taki felczer, myśmy z takim lekarzem, to był reakcjonista pierwszej wody, on miał gdzieś wszystko, liczył, że go zwolnią, a ja uczyłem, jak ma się zwolnić. Mówię: „Słuchaj, jak będą do ciebie żołnierze przychodzić, rozbierasz ich, tylko pamiętaj, żeby był polityczny oficer w tym czasie, i przyglądaj mu się i mów: O, jaką macie ładną dupcię”. On mówi: „Co?”. W wojsku, żeby pederasta był, to zgroza. Tak nic nie pomagało, a tak się zwolnił, tak zrobił. Zawsze miałem jakiś taki pomysł.

  • Gdyby można było cofnąć czas, czy wziąłby pan jeszcze raz udział w Powstaniu?

Trudno powiedzieć, te przeżycia bolesne to nie predysponują mnie do tego, żebym jeszcze raz przeżył, ale ja byłem wychowany w duchu patriotycznym. Cała nasza rodzina brała udział w wojnach, ojciec [otrzymał] Virtuti Militari, brał udział w pierwszej wojnie.

  • Nie było wyboru.

Nie. Ale ja odznaczeń mam też pełno, i złoto za zasługi za Warszawę, za organizowanie pecekowskich dawców krwi, Polonie, nie Polonie, to wszystko mam, i Krzyż Powstańczy.



Warszawa, 23 listopada 2009 roku
Rozmowę prowadził Arkadiusz Seta
Lucjan Piasecki Pseudonim: „Kirkor” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Oaza”, pluton PAL porucznika „Genka” Dzielnica: Czerniaków, Sadyba

Zobacz także

Nasz newsletter