Lucyna Szymańska „Lucyna”

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Lucyna Szymańska z domu Wisłowska. W Powstaniu brałam udział jako sanitariuszka w Batalionie imienia Stefana Czarnieckiego, pododcinek „Gozdawa”.

  • Czym zajmowała się pani przed wojną?

Po skończeniu szkoły podstawowej poszłam do trzyletniej szkoły wychowawczej, którą skończyłam już po wybuchu wojny. Akurat właśnie byłam na wakacjach, wysłana na wakacje do Solca nad Wisłą, do wsi Kaźmierówka. Tam zastała mnie wojna w 1939 roku. Byłam tam z siostrą, u kuzynów jej matki. Wiejscy ludzie, bardzo biedni, ale uczciwi i bardzo przyjemni, więc przyjęli nas po prostu u siebie, żeby trochę odpocząć.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.

Moja rodzina... Straciłam matkę, już byłam wtedy sierotą. Straciłam matkę, jak miałam trzy lata, a ojca jak miałam dziesięć lat.

  • Czym zajmował się pani ojciec?

Ojciec mój ożenił się po raz drugi. Moja macocha miała swoją córkę, z córką wysłała mnie właśnie na wakacje do swoich kuzynów. Tam spotkałam [się] z ciocią, to właściwie nie była moja ciotka, tylko mojej siostry. Z nią kiedyś poszłam do lasu i spotkałam tam rozbite wojsko polskie, rozbici żołnierze ukrywali się tam w lasach. Dowódca kiedyś wiedział, że my jesteśmy z Warszawy, i zwrócił się do mnie, czy bym mogła pójść do miasta, do Solca ( ta wieś była oddalona o jakieś trzy czy cztery kilometry od miasta głównego Solec), czy bym mogła chodzić tam i zobaczyć, jak dużo tam jest wojska.

  • Miała pani zobaczyć, ile jest tam wojska niemieckiego?

Niemieckiego oczywiście. Jak dużo. Nigdy nie widziałam jeszcze tam żołnierzy, bo na wsi nie było jeszcze wojska niemieckiego, więc też byłam ciekawa, jak wyglądają żołnierze niemieccy, i się zgodziłam. [Powiedziałam], że dobrze, że pójdę, że co będę wiedziała, jak jest dużo, określę jemu to, owszem, powiem wszystko. Więc tak się zaczęła, że tak powiem, moja konspiracja.

  • Co wydarzyło się później? Poszła pani sprawdzić, ile jest wojska?

Tak, sprawdziłam, było pełno wojska już, więc mniej więcej co wiedziałam, co się orientowałam, to zdałam relację dowódcy po przyjściu z powrotem do wsi. To się odbywało w lesie.

  • Czy to było w trakcie kampanii wrześniowej?

To było we wrześniu. Później miałam skończyć szkołę. Miałam wrócić do Warszawy, powinnam wrócić, żeby skończyć szkołę, wtedy dowódca wysłał dwóch żołnierzy do Warszawy z misją, oni się zgłosili do nas, do ciotki, że oni idą do Warszawy w misji. Nie powiedzieli jej oczywiście w jakiej, że oni mogą, jak my chcemy, to oni mogą nas wziąć pod opiekę i nas dostarczyć do Warszawy. Tak żeśmy poszły obydwie z nimi. Trochę żeśmy jeździli na furmankach, oni wynajmowali wozy; tam gdzie można było, to się jechało autobusem czy pociągiem, a jak nie, to wozami.

  • Jak byli ubrani ci żołnierze? W cywilne ubrania?

Oczywiście, w cywilne ubrania. My żeśmy zorganizowali dla nich cywilne ubrania, zresztą oni sami też jak przyszli, już byli w cywilnych ubraniach.

  • Jeszcze trwała kompania wrześniowa?

To były początki października.

  • To było już przy końcu kampanii?

Tak, początki października.

  • W czasie tej wyprawy spotykaliście oddziały niemieckie?

Oddziały niemieckie żeśmy spotykali, oddziały polskie, już było pełno naszego wojska rozbitego, jeńcy wojenni, w niewoli. Były także i naloty, były bombardowania, ale szczęśliwie nikt z nas nie był ranny. Tak żeśmy dotarli do Grójca. Z Grójca pociągiem do Warszawy.

  • Wszystko, o czym pani teraz mówi, działo się już po kapitulacji Warszawy?

Tak, to już było po kapitulacji Warszawy. Dotarliśmy do Warszawy. Moja siostra poszła do swojej matki, a ja poszłam do sióstr, gdzie musiałam skończyć szkołę, bo to była szkoła z internatem.

  • Szkołę zaczęła pani już przed wojną?

Tak, przed wojną.

  • W 1939 roku miała pani osiemnaście lat?

Tak.

  • Kontynuowała pani naukę?

Tak, przez cały czas kontynuowałam naukę. Po skończeniu szkoły zaczęłam pracować jako wychowawca w zakładzie na Grochowie, zakładzie dla dziewcząt. Tam poznałam woźnego. To było na początku 1940 roku. Tam poznałam woźnego – pana Adama, który był już w konspiracji, w ZWZ – Związek Walki Zbrojnej. On mnie troszeczkę wciągnął właściwie do konspiracji.

  • Na czym na początku polegała pani działalność w konspiracji?


Byłam łącznikiem. Oni mieli w parku – ponieważ to było na Pradze – oni mieli w parku Skaryszewskim… Tam było jeziorko, na jeziorku były łodzie i barak wybudowany, tam trzymali biuletyny wszystkie, okupacyjne, więc stamtąd braliśmy prasę i żeśmy dostarczali wtedy do oddziałów różnych, do osób takich, które były w konspiracji. Dostarczałam przeważnie do pana kapitana. Umawiałam się z nim, oczywiście nie w domu, tylko na ulicy, tylko w kawiarni, przeważnie na ulicy czy gdzieś w parku. Dostarczałam pisma konspiracyjne, więc wtedy byłam łącznikiem.

  • Do kiedy to trwało?

To trwało parę miesięcy. Później stamtąd musiałam zrezygnować z tej pracy. To był rok 1942. Zostałam skierowana do szkoły położnych – to przez mojego kuzyna, lekarza ginekologa. Moja kuzynka była jego żoną i on załatwił szkołę, bo z nim jakiś czas pracowałam. On mieszkał wtedy na Woli, na ulicy Świętego Wojciecha, to taka mała uliczka przy kościele właśnie Świętego Stanisława. Szkołę zaczęłam w 1942 roku, a skończyłam przed Powstaniem w 1944.

  • Ucząc się w szkole, jednocześnie pracowała pani w szpitalu?

Tak, u niego, w szpitalu pracowałam jako uczennica przy chorych.

  • Lekarz, który pani pomógł, miał prywatną klinikę?

Miał prywatną klinikę.

  • Nie kończyła pani żadnego kursu podziemnego?

Nie. Szkoły, które kończyłam, były przez Niemców [uznane za] legalne, bo to była Miejska Szkoła Położnych na ulicy Karowej, tak że to była legalna szkoła, tak że konspiracyjnie gimnazjum nie kończyłam.

  • Mówiła pani już wcześniej, że pełniła pani w konspiracji funkcję łączniczki. Czym zajmowała się pani później?

Jako łącznik, cały czas do Powstania jako łącznik. Później dopiero w Powstaniu byłam sanitariuszką, po skończeniu szkoły.

  • Kiedy została pani zaprzysiężona?

W 1943 roku zostałam zaprzysiężona. Jakiś czas należałam wtedy na Grochowie, jak tam pracowałam. Trochę chaotycznie mówię, ale trudno, bo tak jak sobie to przypominam.

  • Porozmawiajmy o Powstaniu.

W Powstanie, po skończeniu szkoły, byłam u swojej macochy jakiś czas, a w międzyczasie, jak chodziłam do szkoły na ulicę Karową, do położnych, to była szkoła położnych, pielęgniarstwa, to mieszkałam u swojego stryja na Nowym Świecie pod 41; on się mną opiekował, bo bliżej miałam na Karową do szkoły z Nowego Światu niż skądinąd.

  • Przyporządkowanie do Batalionu imienia Czarneckiego nastąpiło jeszcze przed Powstaniem?

Tak, to jeszcze było przed.

  • Czy przed Powstaniem chodziła pani na zbiórki?

Tak, owszem, były zbiórki na ulicy... na Starym Mieście w każdym bądź razie, na Franciszkańskiej. Tam były załatwiane różne sprawy [związane] z gettem żydowskim.

  • Jeszcze w okresie powstania w getcie?

Jeszcze jak było getto. Tak że ja tam byłam po prostu. Jak mieliśmy czasami tam zbiórki, to Żydzi czasami tam przychodzili ukrytymi wejściami, im się dawało czy żywność, czy załatwiało się z nimi broń. Tam byłam zaprzysiężona przez kapitana „Ognistego”, który był zastępcą kapitana „Gozdawy”.
  • Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zastał mnie u mojej macochy, na ulicy Mostowej. Czekałam, bo było tak, że były zbiórki przed Powstaniem, później jak to się tak trochę uciszyło, to z powrotem powiedzieli [by się rozejść]. Bo było dużo od nas osób w konspiracji, co mieszkało na Pradze, na Grochowie, właśnie w międzyczasie woźny pan Adam też był i jego łącznik Stefan, to tak ja z nimi jak najczęściej pracowałam. Czekałam, aż oni wrócą, umówiona byłam z nimi na ulicy Mostowej, to był punkt zbiorczy pod numerem 16. Oni mieli przyjść, ale nie mogli, przez most nie wszyscy mogli się przedostać, bo most był obsadzony, [most] Kierbedzia, wojskiem niemieckim i nie przepuszczali.

  • Nie przepuszczali nikogo?

Nie przepuszczali, a jak przepuszczali, to bardzo rzadko, więc nie wszyscy mogli na umówiony sygnał przyjść, zdążyć.

  • Pani batalion miał jakiś wyznaczony cel na początku Powstania?

Tak, byłam wyznaczona do 5. kompanii porucznika „Jawora”. Punkt był w szkole na Starej, szkoła na ulicy Starej pod 6 to właściwie Nowe Miasto. Tam mieliśmy się zgłosić, ale że oni nie mogli na 1 [sierpnia] zdążyć, przyjść na umówiony ze mną [czas], więc nie mogłam sama. Czekałam na nich, a w międzyczasie, jak wybuchło Powstanie 1 [sierpnia] to wszyscy zaczęliśmy organizować barykady, ludzie cywilni brali udział. Ale jak oni doszli, moi koledzy, to zaczęliśmy organizować wszystkie barykady.

  • Mieliście określony punkt opanowany przez Niemców, który mieliście zaatakować?

Owszem, było więzienie na Pawiaku, to było naszym zadaniem, ale w międzyczasie, jak kapitan „Ognisty” przed Powstaniem gdzieś wyjechał do rodziny, żeby się pożegnać, zobaczył, że jeńcy z Pawiaka byli wywiezieni gdzieś tam w pociągach, nikt nie wie w jakich... Przyszedł i to powiedział, dał znać, że nie będziemy już wyzwalać Pawiaka dlatego, że tam już jeńcy zostali wywiezieni, więźniowie z Pawiaka zostali wywiezieni. Tak to się zaczęło. Tak to w Powstanie obiektem naszym, „Gozdawy”, właściwie było Nowe Miasto, ulica Długa, plac Krasińskich. Powstanie [dla] naszego zgrupowania, to się właściwie zaczęło na placu Krasińskich.

  • Proszę opowiedzieć, jak wyglądały pierwsze dni Powstania.

Strzelanina była. Jechał tramwaj na Żoliborz, jeszcze ulicą Miodową, to sobie tak zapamiętałam, bo brałam [udział] akurat jako sanitariuszka, punkt sanitarny był u nas, bo dowództwo całe to było Długa 15, tam był punkt sanitarny, stamtąd brałam wszystkie materiały opatrunkowe do siebie, do 5. kompanii, na Nowe Miasto, tam na ulicę Starą, dlatego tam się znalazłam 1 sierpnia.

  • Brała pani w pierwszych dniach udział w jakiejś akcji jako sanitariuszka?

Brałam owszem, ale tylko tak sporadycznie, jak ktoś został. Pamiętam, że była strzelanina wtedy i udzielałam pomocy.

  • Byli wtedy ciężko ranni?

Nie, raczej lżejsze [rany]. Był ranny w nogę, tak że przenieśliśmy go później dopiero na drabinie, bo noszy jeszcze wtedy nie było; złapaliśmy drabinę, na drabinie żeśmy przenieśli go wtedy do najbliższego punktu, ale pierwszy opatrunek, to zrobiłam wtedy 1 [sierpnia].

  • Kiedy była pani w 5. kompanii, w sekcji sanitarnej, to pracowała pani jeszcze z jakimiś sanitariuszkami?

Tak, oczywiście.

  • Ile liczyła osób kompania?

Nas było cztery.

  • Przy tej kompanii były cztery dziewczyny?

Tak, wtedy były cztery dziewczyny i jeden chłopak jako taka ekipa sanitarna. Wtedy akurat byłam z Zosią, moją koleżanką. 1 żeśmy brały materiały opatrunkowe z dowództwa, w międzyczasie był postrzał, ale w tej chwili nie mogę dokładnie powiedzieć od czego, to był ten postrzał, on był ranny, ale to nawet nie był od nas ktoś, różne już były zgrupowania.

  • Jak pani zapamiętała pierwsze dni Powstania? Były one spokojniejsze od późniejszych?

Spokojniejsze. Do szóstego nawet były spokojne dni, tak że ludzie się cieszyli. Była euforia szalona, jeśli chodzi o ludność cywilną, pomagali wojsku bardzo. Barykady budowali chętnie bardzo, samorzutnie, więc to była wielka euforia.

  • Czy Powstańcy w pani oddziale byli dobrze uzbrojeni?

Nie, byli bardzo słabo uzbrojeni, tak że później trzeba było zdobywać broń, bo naprawdę było bardzo słabo i bardzo ciężko.

  • Natarcia niemieckie zaczęły się od 5 czy 6 sierpnia?

Takie poważniejsze tak. 6 [sierpnia]. Co jeszcze bardzo chcę zaznaczyć, to jeszcze była msza święta w kościele polowym na ulicy Długiej, w katedrze polowej. Katedra już była zbombardowana, tam były oznaki bombardowania, był rozgardiasz okropny, już bez ławek, bez niczego, tam była msza święta, tam była spowiedź powszechna, błogosławieństwo od księży dla wszystkich żołnierzy, którzy chcieli przyjść na mszę świętą. To było tak, jakby w ogóle już nas szykowali księża na śmierć.

  • To zapewne nie było przyjemne uczucie?

Nieprzyjemne. Przeżycie było naprawdę, bo człowiek wiedział, był przygotowany do tego, że zawsze nas może spotkać to najgorsze, ale jak się jest młodym, to się tak bardzo nie myśli o tym. Myśli się, że się wszystko uda.

  • Podejrzewam, że poważniejsze walki zaczęły się w drugim tygodniu Powstania?

Coraz więcej, bo coraz większe były naloty samolotów.

  • Na waszą pozycję był specjalny nacisk czy raczej była zostawiona w spokoju?

Nie. Chodziliśmy na barykady. Były barykady na ulicy Franciszkańskiej, na Miodowej, były kompanie, które chodziły na barykady, a my z nimi, z żołnierzami, braliśmy udział w walkach na barykadach.

  • Zapamiętała pani jakieś charakterystyczne wydarzenie z tego okresu?

Jak skończyła się msza święta, to po mszy świętej była urządzona (dosłownie czwórkami czy dwójkami, już w tej chwili nie pamiętam, ale w każdym bądź razie przez ulicę Długą w stronę Freta) defilada wojskowa właśnie tych oddziałów, które były na mszy, dlatego było jeszcze tak spokojnie wtedy. Co po tym? Po tym już się zaczęły rzeczywiście walki okropne. Wszyscy musieliśmy wracać do swoich punktów postoju, tak jak ja miałam i moi koledzy, którzy brali udział w mszy świętej, to wyruszyli z powrotem na ulicę Starą, a później przyszedł rozkaz i byli wtedy wysyłani na barykady, my razem z nimi, jako sanitariuszki też na barykady, w obronie barykad. Były już systematyczne walki.

  • Zapamiętała pani jakąś konkretną walkę?

W Wytwórni Papierów Wartościowych na ulicy Konwiktorskiej, bo to na Starym Mieście w Wytwórni Papierów Wartościowych, więc na Konwiktorskiej, tam nawet jest nasz kamień, który mówi o tym.

  • Kamień znajduje się niedaleko ogrodzenia?

Niedaleko ogrodzenia, tak, to już parę lat temu, żeśmy tam na pamiątkę, że żeśmy bronili… Nasza kompania, jak broniła Wytwórni Papierów Wartościowych, to wtedy prowadził osobiście walkę z Niemcami kapitan „Ognisty” i był podporucznik „Sokół”. Niemcy, jak zobaczyli, że naciera nasze wojsko powstańcze, to oni w windzie jeździli tam i z powrotem windą, tak się bali potwornie.

  • W budynku?

W budynku, tak.

  • Opanowaliście już budynek?

Nasze wojska już opanowały budynek. Pamiętam, że oni jeździli windą, bo bali się po prostu wyjść. Później się bronili, strzelali, owszem, byli już i ranni wtedy nasi żołnierze, już ich wzięliśmy do niewoli, to znaczy nasza kompania wzięła do niewoli kilku Niemców, kilku zostało rannych.

  • Opatrywała pani tych jeńców?

Tak, ale nie wtedy jeszcze, nie wtedy, jak oni byli ranni. Owszem, opatrywałam w zupełnie w innym miejscu. Nie opatrywałam, tylko dawałam pić im. Był jeden młody Niemiec, który miał postrzał, bo w międzyczasie, ale to już nie na początku, to już było gdzieś w połowie, były straszne naloty na ulicy Miodowej i Długiej 42. Dowódca, tak jak mówiłam, porucznik „Jawor”, został ranny, wielu chłopców z naszej kompanii też zostało rannych i zabitych, więc dowództwo tak robiło, że kto był żywy i zdolny do walki, to łączyły się kompanie, pozostali żołnierze, to się łączyło. Wtedy w międzyczasie, kiedy nasz dowódca został ranny i leżał w szpitalu powstańczym, wtedy był na Długiej 42, miał swoją 6. kompanię porucznik „Jar”, on był następnym naszym dowódcą. Później właśnie miał pod swoją opieką scalone kompanie i kierował na wszystkie barykady, do wszystkich akcji zbrojnych.

  • To było już w połowie sierpnia?

To było w połowie sierpnia.

  • Wróćmy do okresu, kiedy pani oddział był w Wytwórni Papierów Wartościowych. Co działo się później, po zdobyciu wytwórni?

Następne były. Były barykady przy kościele Panny Marii, to były barykady przy kościele sióstr sakramentek na Nowym Mieście – bo to była szkoła, była zaraz [obok], gdzie my żeśmy mieli miejsce postoju. Nasza 5. kompania była zaraz przy kościele sióstr sakramentek. Wiem, że już miałam kilku rannych; jedną salę miałam, gdzie na podłodze mieliśmy [banknoty]. Przecież nie mieliśmy nic, żeby rannych położyć, więc jak byłam w Wytwórni Papierów Wartościowych, to żeśmy stamtąd przynieśli, bo były zrolowane [banknoty], wybite już monety.

  • Przynieśli państwo monety czy banknoty?

Banknoty były zrolowane, więc żeśmy przynieśli stamtąd, żeby porozkładać na podłodze, żeby można było położyć czy koce, czy żeby można było położyć tam rannych.

  • Jakie medykamenty posiadaliście?

Bandaże. Później prosiliśmy ludność cywilną, jeśli chodzi o prześcieradła, o co tylko można było, bo jak już bandaży zało, to trzeba było niestety, ale prosić ludność cywilną [o] prześcieradła, wtedy się darło i się robiło z tego bandaże.
  • Jakie państwo leki mieliście?

To były tylko takie, co można było, co doktor „Piotr”, bo był dowódcą, [miał]. Szpital naszego zgrupowania był na Długiej, w takiej porestauracji, był przy dowództwie, na Długiej 15 była restauracja, nie wiem, jak się nazywała, bo już nie pamiętam. Schodziło się schodkami w trakcie, właściwie to był korytarz, to był szpital nasz, batalionowy tak zwany, na Długiej pod numerem 15, bo pod siódmym był szpital ogólny, gdzie wszystkich rannych kierowano, był właściwie na pierwszym piętrze, a nasz szpital to był właściwie w byłej restauracji.

  • Był tam doktor „Piotr”, tylko jeden doktor był w całym szpitalu?

Był doktor „Piotr”, on właściwie kierował szpitalem.

  • Pani rola polegała na tym, że po udzieleniu pierwszej pomocy wszystkich rannych tam zanosiła?

Tak, nie tylko ja jedna, nasza cała ekipa sanitarna. Najpierw opatrywałyśmy rannych, lekkie rany. Jak były jakieś postrzały, to opatrywałyśmy na miejscu i na barykadach, później się przenosiło do szpitali; jak potrzeba było większych, jak były krwawienia większe, to trzeba było szybko przenosić ich na noszach, czy tak jak można było, czy nawet szli, kuśtykali, różnie to było.

  • Jak wyglądał transport rannych? Cały czas był ostrzał?

Tak. Transport był różny. Piwnicami i wierzchem, jeżeli to było możliwe, to było górą, ulicami i przez barykady. Było strasznie ciężko. Ranni jeżeli mogli iść, to szli prowadzeni pod rękę, [jeżeli nie,] to byli niesieni. Różnie było – czasami [szli] pod bardzo silnym ostrzałem.

  • Zna pani jakąś historię związaną z transportem rannych?

No tak, nawet mój kolega Edwin, później on został ranny też w nogę. Brał udział w [walkach w] Wytwórni Papierów Wartościowych, zrobiłam opatrunek jemu na miejscu już, a później przetransportowany został do miejsca postoju naszej kompanii, a stamtąd dopiero, jak zdobyłam większą liczbę żołnierzy, żeby mnie pomogli czy żeby w ogóle nam pomogli, to żeśmy go odtransportowali właśnie do szpitala na Długą.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądała kwestia mieszkania, życia, odpoczynku, jedzenia.

Na początku było jeszcze spokojnie, dostarczano nam żywność.

  • Była sekcja osobna, która się tym zajmowała?

Tak. Były kobiety, które gotowały, sama nawet gotowałam, bo żołnierze zdobyli trochę od sióstr sakramentek, bo one miały ogród i owoce były, więc trochę owoców. Nawet obok tam właśnie była brama i była tam kuchnia, prowizoryczna kuchnia tam była zrobiona. Nawet kiedyś ugotowałam z tego kompot, wtedy był nalot czy bomba wybuchła, tak że to wszystko poszło w powietrze, w ogóle rozleciało się. My stamtąd żeśmy wyszli, bo nie tylko ja tam byłam, ale były koleżanki różne jeszcze ze mną. To my żeśmy były przysypane wszystkim, i białym pyłem, i z cegieł. Coś potwornego. Było strasznie na Starym Mieście, ale wtedy nie byłam tam nawet ranna.

  • Gdzie państwo spaliście?

Na podłodze.

  • W piwnicach?

W piwnicach, w szkole, bo to była szkoła, więc w piwnicach, nawet w łazience. Chłopcy chodzili tam [gdzie było] getto; tam były magazyny niemieckie, były ubrania, na Stawkach, więc przynieśli do naszej kompanii, przynieśli ubrania.

  • Przynieśli maskujące panterki?

Nie panterki, ale piżamy zrobione widocznie dla wojska niemieckiego, piżamy, ale dosyć ciepłe. Jako bieliznę przynosili to, ale to było granatowe, to nie było jako bielizna, tylko to było w kolorze granatowym. Żeśmy się w to ubierali. Na początku, jak to było jeszcze możliwe, to żeśmy odpoczywali i w tym żeśmy spali, ale później to nie było czasu nawet na spanie czy na to, żeby się przebierać czy ubierać.
Na początku jeszcze z jedzeniem było możliwie, później było coraz gorzej, później to tylko żeśmy testowali trochę cukru, bo o chlebie to nie było mowy nawet marzyć, tak że było już było bardzo ciężko.

  • U sióstr była jeszcze żywność?

Nie, siostry raczej miały szpitale. Siostry tylko raczej sporadycznie, bo mieli swoich rannych też, to sporadycznie, jak ktoś coś zdobył tam z ich ogrodu, to jeszcze nam siostry mogły dać.

  • Była pani uzbrojona, miała pani pistolet?

Nie, nie miałam pistoletu.

  • Jak pani była ubrana w Powstaniu?

Już miałam swoje buty sznurowane.

  • To były trzewiki?

Pantofle.

  • Miała pani strój wojskowy czy parawojskowy?

Nie, później zdobyłam panterkę, marynarkę panterkę i spodnie. Miałam swoje spodnie. Do Powstania przyszłam w butach, miałam sznurowane pantofle, miałam spodnie narciarskie.

  • Powstańcy na Starówce byli raczej dobrze umundurowani?

Różnie, nie.

  • Mówi się, że były zdobyczne panterki na Starówce.

Różnie. Byli w swoich ubraniach, bardzo dużo było w swoich ubraniach, tylko odznaczali się wszyscy, bo mieli opaski biało-czerwone jako Powstańcy, a tak to byli przeważnie w swoich ubraniach. To tylko legendarne oddziały jak „Zośka”, jak „Parasol”, to oni jak przyszli do nas na Stare Miasto, to oni mieli swoje ubrania, mieli kombinezony właściwie.

  • Zajmiemy się może drugą połową sierpnia. Jak wyglądały walki w tym okresie?

Druga połowa sierpnia, to już jak została zbombardowana szkoła, jak były naloty, były i te „szafy” na Starym Mieście.

  • Mówiło się na Starówce „szafy” czy ryczące „krowy”?

„Szafy”, bo one tak grały, tak jakby przesuwał szafę. To były pociski okropnie [zgrzytające] – to tak były najpierw nagrywane, to był ostrzegawczy sygnał. Wtedy kto był na ulicy czy na barykadzie, a mógł gdzieś się schować, to się chował, to taki był ostrzegawczy [sygnał], to zgrzytało potwornie. Kto mógł, to uciekał do schronu.

  • Czy rzeczywiście pociski były z fosforem?

Tak, i zapalające były, i burzące. Po tym okropnie... To właśnie od tego została zbombardowana cała szkoła na ulicy Starej. Wtedy na szczęście tam było bardzo mało żołnierzy, bo wszyscy byli na barykadach, mało żołnierzy tam zginęło, to w drugiej połowie sierpnia, gdzieś tak 18 do 20 [sierpnia] – to było najgorsze.

  • W jakiej pozycji w drugiej połowie sierpnia znajdował się pani oddział?

Już właśnie jak była zbombardowana szkoła na ulicy Starej, to my zostaliśmy przesłani na ulicę Długą 42, tam były też straszne naloty, wtedy już stamtąd przeniesione zostało dowództwo na ulicę Hipoteczną, nasze dowództwo, naszego zgrupowania, zostało przeniesione na ulicę Hipoteczną. Na Hipotecznej zginął jeden z naszych dowódców, kapitan, ale w tej chwili już nie pamiętam, jak się nazywał.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy strony przeciwnej – Niemców? Miała pani jakiś kontakt z nimi?

Tam właśnie, jak żeśmy przechodzili na ulicę Długą pod 42, to zobaczyłam Niemców, ale i przed tym już widziałam. Pierwsi jeńcy jacy byli od „Gozdawy”, to byli już w pierwszych dniach Powstania, na początku, gdzieś od 1 do 3 [sierpnia], byli złapani na placu Krasińskich. Jak z ogrodu, z parku, placu Krasińskich Niemcy uciekali, to jechali wtedy na Żoliborz (bo dwa wozy pancerne jechały na Żoliborz). Wtedy zostali ostrzelani przez wojska powstańcze i rozpierzchli się. Uciekali do parku, tam gdzieś jeszcze, gdzie mogli, to uciekali – czy do sądów, czy jak, wtedy zostali wzięci. To byli pierwsi jeńcy, byli prowadzeni do dowództwa. Tam właśnie jak jest pomnik Powstania Warszawskiego teraz, a po drugiej stronie pałac Krasickich, takie wgłębienie, to zapamiętałam właśnie, jak przechodziłam, tam byli zakwaterowani jeńcy niemieccy. Oni tam nawet mieli swoją kuchnię polową, oni dla siebie gotowali. To jest vis-à-vis pomnika Powstania Warszawskiego.

  • Zapamiętała pani jakieś przypadki zbrodni niemieckich? Była pani świadkiem morderstw dokonywanych przez Niemców?

Już później widziałam zbrodnie niemieckie, ale podczas Powstania to pełno było, przecież ranni byli zabici na barykadach, na ulicy, gdziekolwiek, gdzie kula ich dosięgła. Jeszcze chcę opowiedzieć o tym jednym [wydarzeniu]. Bo jak byłam tam, to trzeba było nosić wodę ze studni, nie było wody, tylko ze studni. Tam była studnia na ulicy Hipotecznej, właśnie koło dowództwa była studnia, stamtąd żołnierze do kompanii (wtedy już byliśmy w 6. kompanii, nasza kompania już była scalona) nosili wodę. Stamtąd wzięli jeńców i oni nosili wodę. Jak był straszny nalot na „telefony” (w pobliżu gmach „telefonów”), to Niemców było pełno zabitych, właściwie i nalot był, i oni byli zabici. Jednego przynieśli do mojego punktu sanitarnego. Tam była akurat apteka. Przynieśli młodego Niemca, który miał wszystkie wnętrzności dosłownie na wierzchu, bo był ranny w brzuch. Błagał: „Schwester, wody, wody!” – po polsku to już mówił, a ja miałam tam kilkunastu rannych, już naszych żołnierzy, też po tych nalotach jakie tam były, ale dałam mu wody. Nie mieliśmy na czym gotować, to była woda ze studni tylko, trzeba było dawać taką, jaka była. Niestety już nie miałam sumienia, żeby jemu nie dać. Dałam jemu wody, to nawet nasi żołnierze byli na mnie źli, muszę powiedzieć, że oni tak nas męczą, a ja jestem taka litościwa.

  • Żołnierz, któremu pani podała wodę, był już konający?

Prawie, prawie konający.

  • Proszę mi teraz opowiedzieć o końcowych walkach na Starówce.

Końcowe walki to były w różnych punktach. Na placu Krasińskich były na początku, wszędzie, później na Ratuszu.

  • Gdzie się pani znajdowała pod koniec Powstania?

Pod koniec Starówki byłam na ulicy Długiej pod 42. Nasza kompania [została] scalona, to z 6. kompanii byłam. Tam byłam wysłana, jak żeśmy mieli zejść do kanałów, to niektórzy żołnierze byli jeszcze na barykadach, na Ratuszu. Miałam rozkaz pójść do Ratusza, żeby oni zeszli, bo nasza kompania ma teraz wejść do kanałów, do Śródmieścia mieliśmy przejść.

  • Kiedy to wejście nastąpiło?

To wejście nastąpiło pod koniec sierpnia, to był chyba 30 sierpnia, rano.

  • W którym miejscu wchodziła pani do kanałów?

Na ulicy Miodowej przy placu Krasińskich. To skrzyżowanie: Długa, Miodowa i plac Krasińskich. Był obstawiony workami, całe wejście do włazu. Był straszny nalot, ale to później, bo na razie, jak szłam na Ratusz, żeby ktoś z naszego oddziału się zgłosił właśnie tam, [na] miejsce postoju, żeby zejść do kanału. To było rano. Jeszcze przed świtem poszłam tam. Zameldowałam się i powiedziałam dowódcy, który tam był, żeby nasi żołnierze zaprzestali walki, bo idziemy. Wszyscy mają się zgłosić na placu Krasińskich, przy Długiej i przy Miodowej, bo tym włazem wchodzili do kanału i idziemy do Śródmieścia. To było przed świtem, a później żeśmy stopniowo [wchodzili], bo jednak masę było wojska, tak od razu wszyscy nie weszli do kanału.

  • Czy to prawda, że cała droga do kanału była obstawiona workami?

Workami z piaskiem.

  • Dawało to pewną osłonę?

Tak, ale nie od nalotów, bo były takie naloty. Zaczęły się o godzinie ósmej, zaczęły się potworne naloty. Przyleciały samoloty, zbombardowali dom, cały już był w gruzach. Żeśmy czekali na swoją kolejkę do wejścia do kanału, żeby się prześlizgnąć, przeskoczyć właściwie do włazu. Już był zbombardowany sąsiedni budynek, dom cały już był w gryzach. W tych budynkach, w tych gruzach żeśmy czekali. Cała okolica już była w gruzach i w gruzach żeśmy się chowali, kto mógł, to się chował w gruzach i czekał na swoją kolejkę, żeby można było [wejść].
  • Jak dostaliście sygnał, że już można się ewakuować do włazu, to wyglądało to tak, że szybko przebiegaliście?

Przebiegaliśmy, oczywiście. Wtedy nawet miałam rannego kolegę, którego wzięłam ze szpitala. Był ranny w nogę, żeby on wszedł do kanału, bo nie chciał zostać na Starówce, tylko błagał, żeby jego jednak wziąć z nami do Śródmieścia, żeby on mógł walczyć jeszcze dalej w Śródmieściu, więc ja z drugą koleżanką wzięłyśmy go ze szpitala. Nie mógł iść, bo był ranny jeszcze, mimo że był dosyć długo w szpitalu, był leczony w nogę, ale jeszcze nie mógł dobrze chodzić. Bał się, więc żeśmy znalazły kij od szczotki, żeby on mógł iść, bo nie było jak, kul nie było, więc kij od szczotki, żeby on mógł dojść, ale był straszny nalot wtedy, on jakoś nie miał odwagi wejść do kanału. Został tam, jednak wrócił z powrotem do szpitala, nie wszedł do kanału. Spotkałam [go] parę lat po Powstaniu.

  • Czy szpital został zniszczony?

Szpital nasz został dwudziestego w ogóle zbombardowany. Wszyscy zginęli: personel lekarski i doktor „Piotr” zginął, i pielęgniarki, i żołnierze. Wszyscy zginęli.

  • Pani nie było wtedy w okolicy?

Nie. Wtedy byłam przy Długiej 42. Nie byłam w szpitalu, tylko dostarczałam do szpitala, to znaczy moja ekipa dostarczała tylko, opatrywała na barykadach czy w szkole na Starej, w punkcie sanitarnym, a dostarczaliśmy do szpitali tylko poważnie rannych, takich, co oni wymagali amputacji.

  • Wróćmy do ewakuacji kanałem. Jak się ewakuowaliście, to czy zapamiętała pani jakieś zamieszanie?

Było okropne, bo były naloty, więc każdy, gdzie mógł, to się chował, ale to były gruzy okropne.

  • Był słynny kapitan „Barry”, który kierował przejściem przez kanały?

No był.

  • Są różne opinie o nim.

Tak, ale ja jego tego akurat dnia to tam nie widziałam. Byli inni, którzy też nie wpuszczali do kanałów, bo było [dużo] ludności cywilnej, która chciała uciekać kanałami, chciała się przedostać, bo były potworne naloty wtedy.

  • Jak wyglądało przejście kanałami?

Zejście. Właz był mały przede wszystkim. Ten, którym wchodziłam, to był mały właz, okrągły. Były stopnie żelazne. Po stopniach uważnie trzeba było zejść, nie wolno już było żadnych rzeczy brać do kanałów. Miałam tylko torbę sanitarną, to wzięłam do kanału.

  • Czy broń państwo wzięliście ze sobą?

Broń owszem, żołnierze przynosili broń. Ale broń zabierali niektórzy, właśnie ci od „Barrego”; zabierali broń, żeby została dla tych, którzy zostali jeszcze, żeby zamaskować, że nie wszyscy Powstańcy opuścili barykady.

  • Jak wyglądało przejście? Czy tunel był stosunkowo szeroki czy może wąski?

Na razie był wąski. Już była woda, jak się zeszło po stopniach żelaznych, po klamrach (to nie były stopnie, to były takie klamry żelazne, metalowe), poczułam wodę. Woda na razie była do kolan, później smród był przede wszystkim, zapach okropny, śliskie ściany, oblepione, okropne ściany. Jak przechodziłam w muzeum kanałem, to w ogóle to nie oddaje [realiów].

  • Kanał był wyższy?

Trochę był wyższy, w ogóle byłam niska, niedostawałam do sufitu, do sklepienia kanałem, ale przede wszystkim mieliśmy paski, każdy miał pasek i jeden drugiego się trzymał. Żeby się nie zgubić w kanale, to trzymał się za pasek z tyłu. Tak żeśmy szli, trzymając się.

  • Czy były jakieś trudności w czasie przechodzenia?

Słyszeliśmy tam, że czasami wołali, przede wszystkim nie wolno było rozmawiać głośno, musiała być cisza, słyszało się tylko chlupot nóg, jak się szło.

  • Oświetlaliście sobie drogę latarkami?

Na początku tak, a właściwie to [szliśmy] w ciemnościach, nic się nie widziało. W ciemnościach się szło, w wodzie, woda się stawała coraz głębsza, tak że miałam nawet wodę prawie do szyi. Założyłam buty, miałam nowe buty, bo koledzy zdobyli mi buty nowe ze sklepu, dosłownie ze sklepu rozwalonego jakiegoś, tak że miałam, włożyłam nowe buty do kanału. Jak byliśmy w kanale, jak żeśmy weszli, tam mniej więcej godzina była, może mniej więcej koło dziewiątej (bo bombardowanie zaczęło się ósma, dziewiąta, naloty i bombardowanie), to dopiero wyszliśmy koło godziny piątej na Wareckiej przy Nowym Świecie […]. Ci co doszli, co właściwie doszli, bo byli tacy, co się gdzieś tam zaplątali i poszli zupełnie gdzie indziej.

  • Także z waszego oddziału byli ludzie, którzy się zgubili?

Tak, tak że dostali się gdzieś, bo były takie kanały burzące, gdzie woda leciała, spadała. Trochę były szersze, ale tym, co ja szłam, tylko to mogę powiedzieć, to woda była stopniowo głębsza, tak że na razie to miałam po kolana, a później coraz wyżej, [a później] nawet pod szyję. Wszystko, co miałam na sobie, to było mokre, śmierdzące i w ogóle do wyrzucenia.

  • Co się działo po tym, jak pani wyszła na Wareckiej?

Jak wyszłam na Wareckiej, to tak jak na początku mówiłam, jak byłam w szkole, to mieszkałam u stryja na Nowym Świecie, akurat stamtąd miałam niedaleko, bo zaraz Nowy Świat 41, to było bardzo blisko od Wareckiej. Poszłam tam do nich, tam się dopiero umyłam, bo była woda i mogłam się umyć tam.

  • Działała tam miejska kanalizacja?

Nie, kanalizacji już nie było, mieszkanie jeszcze było. Moi kuzyni byli w piwnicach po drugiej stronie, po drugiej stronie podwórza mieli piwnice, więc właśnie tam się umyłam. [Poszłam] tam ze swoją koleżanką, która ze mną prawie przeżyła całe Powstanie, z Zosią. Wzięłam ją do siebie i żeśmy się tam umyły, bo przecież nawet nie można było [wcześniej tego zrobić]. Bo co ja miałam jakieś ubranie, to trzeba było się przebrać w inne ubranie, zmienić buty, bo to wszystko było do wyrzucenia. Umyć się. W ogóle brud z kanałów wżarł się w ciało. Dosłownie siebie nie poznałam, bo miałam czarne [ciało], żeśmy miały czarne ciała.

  • Nie można było tego domyć?

Nie można było tego od razu domyć, trzeba było naprawdę szorować.

  • Jak później wyglądała pani służba w Śródmieściu?

Moja służba... Po wyjściu z kanałów, moja kompania, miejsce postoju [miała] u braci Jabłkowskich.

  • Ilu was ocalało z kompanii?

Na początku było ze trzydzieści osób.

  • Jak wyszliście?

Właściwe jeden pluton.

  • Rannych nie wzięliście?

Nie, rannych nie było, jeden kolega, ale on po prostu z kijem zrezygnował. Został na Starówce.

  • Co się działo u braci Jabłkowskich?

U braci Jabłkowskich zaczęliśmy szukać, czy tam będzie coś do jedzenia, bo przecież wszyscy byli głodni, trzeba było zorganizować ekipę, która by poszła gdzieś, [poszukała] po sklepach, poszukała jeszcze jakiegoś prowiantu czy coś. Bo tam już była zrobiona, na podwórzu u braci Jabłkowskich, kuchnia. Tam gotowały kobiety, niektóre zorganizowane już przez innych żołnierzy i zgrupowania, które były w Śródmieściu, to gotowały. Oni nas tam nawet przyjęli. Tego dnia po wyjściu z kanałów to nawet coś tam mieli gotowanego i nas poczęstowali zupą. Wiem, że zupę żeśmy jedli. Jaka zupa? Smakowała nam bardzo. Jaka ona była, z czego? I liście różne, z kapusty… Ale nam smakowała, bo człowiek nie jadł gotowanego na Starym Mieście nie wiem odkąd.

  • Co się dalej z panią działo?

U braci Jabłkowskich jak żeśmy byli, to wtedy zaczęli organizować, był doktor „Roman”, który zaczął organizować ekipy sanitarne od nowa w Śródmieściu już, później była kuchnia właśnie na podwórzu, więc kto mógł jakiś prowiant, to zaczęli gotować, tak że zaopatrzenie było możliwe. Na początku, to jeszcze można było zdobyć ze sklepów, tam był sąsiedni sklep, po drugiej stronie ulicy, to można było jeszcze cokolwiek tam znaleźć w gruzach, później to już było coraz gorzej. Tam dopiero zaczęli organizować znowu obronę różnych barykad od nowa, więc ci ze Starówki: jedni szli na ulicę Nowy Świat, inni na Krakowskie, bronili kościoła Świętego Krzyża; inni szli na Górskiego, tam na barykadzie, inne kompanie, inni żołnierze, inne plutony – różnie były rozmieszczane, gdzie było potrzeba.

  • Gdzie była wysłana pani kompania?

Moja kompania była wysłana właśnie na Górskiego.

  • Tam była do końca Powstania?

Nie, różnie też było. Właściwie to wszędzie byli – i na Jasnej byli, i byli na Nowym Świecie. Nawet od nas na Nowym Świecie zginął porucznik jeden, który był w konspiracji bardzo długo, porucznik „Ogórek”. To był właściwie legendarny porucznik, bardzo bojowy, zginął na Górskiego.

  • Gdzie były walki?

W Śródmieściu. Moje wrażenie, jak wyszłam z kanałów, to było takie, że w Śródmieściu po piekle ze Starego Miasta, jeszcze po wyjściu z kanałów [zobaczyłam, że] tam były w oknach szyby, świeciło słońce, zachodzące słońce, ale jeszcze świeciło, chodzili ludzie po ulicy w Śródmieściu. To było tak jakby człowiek wyszedł z piekła i wyszedł do nieba. Takie odnosiłam wrażenie po Starówce, po kanałach, zresztą to nie tylko moje, bo jak ludzie opowiadają, to to samo przeżyli, ale cieszyłam się, że chociaż tu jest spokój.
Później się zaczęło i w Śródmieściu. Było też okropnie. Byliśmy u braci Jabłkowskich, to znaczy moja kompania, była, z tym że pewne plutony były brane poszczególnie tam, gdzie były potrzebne, i inne zgrupowania walczyły w Śródmieściu. Nasze zgrupowanie było rozkazem kierowanie na tą czy inną barykadę, tam walczyli. U braci Jabłkowskich byłam do 9 września, jak był ostrzał straszny, tam właśnie z BGK granatnikami okropnie [ostrzeliwali]. Akurat byłam posłana na górę po rannego, bo tam jeden z chłopaków został ranny właśnie od granatnika. Byłam posłana rozkazem, żebym [zobaczyła], jak on wygląda, żebym zrobiła opatrunek, żebym się zajęła tym. W pewnym momencie zrobiło się czarno, huk potworny. Wyrzuciło mnie z podwórza, gdzie przechodziłam, jeszcze rannego nie zobaczyłam, gdzie on jest, tylko coś mnie odrzuciło do sieni, do pomieszczenia. Wzięłam się za głowę, patrzę, a ciemno było, ale poczułam, że zostałam ranna, że mnie leci krew. Tam właśnie zostałam od odłamków granatnika ranna.

  • Została pani poważnie ranna?

No poważnie! Całą twarz, oko straciłam.

  • Była pani później w szpitalu cały czas?

Tak, akurat całe szczęście, że był tam dowódca jednego oddziału, na dole właśnie u braci Jabłkowskich. Zobaczył, że nie przychodzę tam, bo byłam wysłana po rannego, zresztą było słychać wybuchy, więc kogoś przysłał, żeby się zorientował, i znaleźli mnie tam. Znaleźli drugiego rannego, którego już nie mogłam opatrzyć, bo już nie mogłam się podnieść.

  • Ten ranny jeszcze żył?

Tak, jeszcze żył. Zabrano nas właśnie tam. W międzyczasie dowiedzieli się, wtedy przyszedł od nas dowódca, kapitan „Ognisty” na naszą kwaterę, dowiedział się o tym i zorganizował, że przez tunel musieli nas przetransportować do szpitala, bo po tej stronie, owszem, był szpital, ale nie było okulisty, a wymagałam akurat okulisty wtedy (tak myślę, bo tak mi później mówiono). Zostałam przeniesiona przez tunel zrobiony w Alejach Jerozolimskich.

  • Tunel był koło gmachu BGK?

Tak, to był wysoki dosyć tunel. Przez tunel na drugą stronę Alei przenosiło się rannych, wymagających umieszczenia w szpitalach, więc i mnie tam przeniesiono i tego rannego też tam przeniesiono. Wylądowałam na Hożej w szpitalu polowym, był też zorganizowany szpital na ulicy Hożej w szkole, ja tam i drugi ranny, który został razem ze mną ranny, zostaliśmy umieszczeni w tym szpitalu. Tam byłam w szpitalu, już nie wróciłam do kompanii, tam miałam operację. Wyjęte miałam z twarzy odłamki, jeszcze tutaj nawet mam, bo mam pełno odłamków, tak że jak robię rentgen, jak kiedyś robiłam zatoki, to lekarze się dziwili, co to jest, dziwili się, że może klisza jest zła, bo punkty jakieś metalowe znaleźli, więc mówię, że byłam ranna. To jeszcze nawet wyczuwam, takie mam odłamki. Głupio mi trochę, że się rozpłakałam.

  • Do końca Powstania już pani nie wróciła do walk?

Tak, do końca Powstania już nie wróciłam do kompanii, oczywiście. Byłam w szpitalu, właśnie tam na Hożej. Później przeniesiono mnie, bo tam to spaliśmy na podłodze, bo nie było ani łóżek, ani nic, bo to był prowizoryczny szpital polowy, szpitalik właściwie polowy, taki jaki mieliśmy na Starym Mieście. Później przeniesiono mnie do szpitala na ulicę Wilczą. Tam już miałam łóżko nawet, już byłam po operacji, bo tu wszędzie byłam ranna odłamkami i miałam jeszcze kawałki. To [wyjmowano] jeszcze bez znieczulenia, bez niczego, bo nie było narkozy przecież.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądała sprawa szpitala w momencie kapitulacji. Szpital został ewakuowany?

Jak byłam w szpitalu, to taka jasna, radosna chwila moja to był przelot samolotów amerykańskich. Wszyscy chorzy, co mieli nogi zdrowe, mogli wyjść, wszyscy wyszli stamtąd i tylko z radością, każdy się rzucał dosłownie jednemu i drugiemu na szyję, że żeśmy doczekali pomocy – to była jedna, radosna chwila. Rzeczywiście [tak] to wyglądało. Ale później, jak się dowiedziałam, to zrzuty poszły tylko na stronę niemiecką, a nie na polskie, nie dla Powstańców. To był przykry moment, bo przecież Powstańcy tylko wymagali jak najwięcej broni, żeby było, żeby się mogli dalej bić, ale tak to już jest w życiu. Tylu żołnierzy tam i rannych, z naszego zgrupowania, z naszych kompanii, bo przecież w Batalionie „Gozdawa” było sześć kompanii na Starym Mieście! Połowa z nich zostało zabitych, resztę zostało rannych, zostało na Starym Mieście przecież masę rannych w szpitalach. Niektórzy ranni przeszli kanałami z pomocą, nawet jednego z poruczników to żołnierze przenieśli na plecach, przenosili kanałami, ale przecież połowę nas właściwie zginęło.
Ja już nie wróciłam [do oddziału]. Jak już miała być kapitulacja, to przyszedł do szpitala pożegnać się kapitan „Gozdawa” i wtedy do nas powiedział: „Ranni nie idą do niewoli, tylko wychodzicie z ludnością cywilną z Warszawy”. Wyszłam z ludnością cywilną ze szpitala. Jak już byłam na Wilczej, to z ludnością cywilną wyszłam ze szpitala. Nie poszłam do niewoli, tylko wyszłam, bo miałam zdrowe nogi. Nie byłam ranna w nogi, tylko byłam ranna tu [w głowę i ramiona].
  • Wyszła pani z Warszawy z rodziną?

Nie, z rodziną nie. Z rodziną wtedy nie wyszłam. Rodzina już wcześniej wyszła z Nowego Światu. Były etapy takie, że moja rodzina właśnie, stryj, który mieszkał na Nowym Świecie [wyszli wcześniej]. Już jak chciałam się dowiedzieć, czy oni są jeszcze w piwnicy, czy nie, to już piwnice były puste. Dowiedziałam się, jeszcze ktoś tam był, to się dowiedziałam, że wszystkich wygnali Niemcy. Przyszli tam któregoś dnia i wszystkich wygnali z piwnic i pognali, wiec ja z obcą ze szpitala, jak ludzie też byli zgrupowani, to razem żeśmy wyszli, z ludnością cywilną. Przecież ja nie miałam żadnego munduru, tylko miałam cywilne ubranie. Schowałam legitymację, w międzyczasie koledzy mi przynieśli do szpitala buty, nawet z cholewami buty, tak że wyszłam w butach z cholewami z Warszawy. Przecież nie wiedziałam, gdzie nas Niemcy pognają.

  • Doszła pani do Pruszkowa czy do Ożarowa?

Szłam do Pruszkowa, tak jak wszystkich pędzili do Pruszkowa, tak szłam i ja z ludnością cywilną, po gruzach, po tym wszystkim, gdzie nas kierowali z karabinami żołnierze. Z ludnością cywilną wyszłam z Warszawy, w stronę Pruszkowa. W międzyczasie miałam plecak, miałam tam jakieś (nie pamiętam) ubrania, ciuchy jeszcze, co mnie ocalało i co mnie przynieśli koledzy z mojej kwatery, od braci Jabłkowskich, bo tam żeśmy nawet bieliznę załatwili dowódcy, że nawet właściciele Jabłkowscy dali nam tam pewną ilość dla każdego, taki asortyment czy bieliznę. Byłam tak słaba, że nawet plecak, jak niosłam jakiś czas, to później go zostawiłam po drodze, bo nie miałam siły nieść. Zaczął padać deszcz. Pamiętam, że wtedy zaczął mżyć deszcz, bo to już było [późno], nawet szarówka się już zrobiła. Po drodze były ścięte pale porzucone. Człowiek był zmęczony drogą, tym wszystkim, to usiadłam w gronie kolegów, żeśmy na palach siedzieli – to jeszcze przed wyjściem na szosę włochowską. [Szliśmy] Aleją Krakowską. Jak teraz sobie to przypomnę, jak było, to była Aleja Krakowska, później wejście na Włochy; jak się idzie ulicą, to właśnie tam [teren] obstawiony cały był Niemcami, żołnierzami niemieckimi z karabinami, a ja siedziałam na palu. Usiadłam, żeby odpocząć, razem z kolegami, którzy razem ze mną wyszli ze szpitala, co mogli iść i wyszli. Wtedy podeszła do mnie pielęgniarka, w fartuchu, z Czerwonego Krzyża, i nie tylko do mnie, tylko do nas wszystkich mówi: „Chcecie iść do Pruszkowa?”. Mówię: „Nie chcę iść do Pruszkowa”. Zresztą nie wiedziałam, jak jest w Pruszkowie. Mówię: „Ja nie chcę, ale ja nie mam gdzie iść”. Nie miałam gdzie iść, nie miałam ani rodziny, nigdzie wtedy w tych okolicach, więc pielęgniarka mówi tak: „To jakoś się tak zbierzcie, ja będę szła w tym kierunku i proszę odważnie za mną iść”. Żeśmy rzeczywiście się podnieśli i kilka nas osób, które tam siedziały i słyszały tą rozmowę, żeśmy odważnie, mimo że to przejście przez Niemców było okrążone, my żeśmy za nią przeszli. Nie wiem, jak to się stało, że oni nas nie zatrzymali, Niemcy.

  • Gdzie zaszliście?

Po drugiej stronie ulicy stał budynek, idąc za pielęgniarką z czepkiem Czerwonego Krzyża, zaprowadzono mnie do budynku na ulicę Bandurskiego, to był budynek mieszkalny.

  • To było we Włochach?

Tak, to daleko od lotniska. Tam wejście było, tam od razu był gabinet lekarski. Opatrzyli nas. Przyszli lekarze, zaopiekowali się nami, zmienili opatrunki, jeśli ktoś był ranny... Tam właśnie poznałam jedną z pań, która mnie opatrywała, bo jak byłam w szkole położnych, to poznałam ją, taki zbieg okoliczności. Mówię: „Pani doktor u nas wykładała gruźlicę”. Nawet nie wiedziałam, jak ona się nazywa, jeszcze wtedy nie pamiętałam, tylko poznałam ją. Ona mówi tak: „Gdzie mnie pani znała?”. Mówię: „Pani na Karowej wykładała, a jestem absolwentką tej szkoły”. Ona się właśnie zaopiekowała tam mną jeszcze bardziej. Tam zostałam, w punkcie Czerwonego Krzyża, tam był zorganizowany szpital. Tam było masę rannych, chorych, tam przez nią zaopiekowali się mną; tam jeszcze uciekło wielu z Powstania, dużo Żydów i Żydówek, które były w Powstaniu Warszawskim, walczyły nawet, bo niektórzy byli nawet w naszej kompanii, też byli Żydzi.

  • Żydzi wyszli jako powstańcy czy ludność cywilna?

Oni wyszli z ludnością cywilną, przez Niemców byli tak samo jak i ja, jak i żołnierze Powstańcy byli pchani, kierowani do Pruszkowa. Dzięki temu… Nie wiem, ja ich tam zastałam, jak już przyszłam. Jak powiedziałam, że jestem absolwentką, to ona się bardziej mną zajęła i dali mnie tam pokój. Byłam tam z innymi, tam też zaczęłam im pomagać, jak tylko mogłam, jak tylko doszłam do sił. Jakiś czas tam byłam leczona, dopiero jak doszłam do sił, to tam zaczęłam im pomagać, opiekowałam się, tam nawet przyjęłam dwa porody. Tam poznałam panią, która była pielęgniarką – panią Sendlerową. Legendarna osoba. To właśnie jest osoba, która ratowała dzieci. I tam było wiele dzieci i matek uratowanych przez tę osobę przez całą okupację.

  • Tam pani pracowała?

Tam pracowałam do wyzwolenia właściwie. Później przeszłam, jak już stamtąd można było przejść, to dopiero z powrotem przeszłam i pracowałam, ale to już dalsze [dzieje].

  • Proszę opowiedzieć. Gdzie pani pracowała?

W służbie zdrowia.

  • W położnictwie?

Nie, jako położna już nie pracowałam. Pracowałam w służbie zdrowia, w administracji, ale to już dalsze dzieje. Najpierw pracowałam z żłobku, byłam kierownikiem żłobka, ale to wszystko, jak musiałam do emerytury zbierać dokumenty, to wtedy musiałam to wszystko jakoś zebrać. Tam zostałam na Bandurskiego do wyzwolenia Warszawy.

  • Potem pani wróciła do Warszawy?

Potem wróciłam do Warszawy. Pracowałam na Grochowie z powrotem wróciłam, gdzie przedtem pracowałam nim w ogóle byłam w konspiracji. W tej grupie osób dalej pracowałam. Miałam jeszcze ciekawe historie podczas okupacji. Jak byłam w szkole położnych, to z Nowego Światu musiałam na Karową iść albo jeździłam tramwajem, albo szłam pieszo, i wracam też, bo miałyśmy dyżury w szpitalu i podczas okupacji, więc wracałyśmy późno ze szpitala, nocne dyżury. Pewnego wieczoru spóźniłam się.

  • Spóźniła się pani na godzinę policyjną?

Na godzinę policyjną. Tramwaj mnie dowiózł na Krakowskie Przedmieście. Niemcy zatrzymali tramwaj przy kościele Świętego Krzyża. Niemcy wpadli do tramwaju, a nie wolno było po godzinie, a to było może dziesięć minut przed godziną dziewiątą, bo do dziewiątej tylko można było chodzić bez przepustki. Wyrzucili, zaczęli nas sprawdzać, kto nie miał przepustki to: „Raus!” i: Wychodzić!”. Wyrzucili nas wszystkich z tramwaju, między innymi mnie, bo nie miałam przepustki. Tłumaczyłam się, ludzie zobaczyli, że... Ale to nic nie pomagało, żadne tłumaczenia, nic. Ludzie zaczęli krzyczeć: ”Niech pani ucieka!”. Mówię: „Gdzie?”. Zresztą już wiedziałam, co to znaczy uciekać przed Niemcami. To znaczy, że mam coś na sumieniu, to zaraz będą za mną strzelać, ale człowiek nie miał takiego pomyślunku od razu, to był odruch.

  • Trafiła pani na ulicę Szucha?

Nie. Zaraz powiem, bo to jest naprawdę tak, jakbym film opowiadała. Akurat podjechał do mnie na rikszy chłopak i mówi do mnie… Bo jak mnie wyrzucili z tramwaju, kazali mi tu czekać i trzymali pod eskortą żołnierzy niemieckich. Podjechał do mnie chłopak na rikszy, który jechał, i mówi: „Jak mogę pani pomóc?”. Słyszał jak mówiłam, że mieszkam tu niedaleko, tu zaraz i do domu, tramwaj się spóźnił, mieszkam pod 41, ale nie słuchał mnie Niemiec, mimo że on mówił po polsku i rozumiał po polsku, to on mnie nie słuchał, nie, tylko popychali nas dalej. Wzięli nas wszystkich, których wyrzucili z tramwaju.
Wzięli nas, tam był komisariat zaraz przy kościele Świętego Krzyża, gdzie Niemcy chodzili z blachami podczas okupacji, to specjalnie się nazywała żandarmeria, ale to się nazywało po niemiecku, dzisiaj już nawet nie pamiętam, nie chcę nawet pamiętać. Tam głęboko w podwórzu nas zaprowadzili. Jak weszliśmy tam głęboko do sali, to tak wyglądało: przy stole długim siedzieli Niemcy rozparci, a tu nas wepchnęli do sali i kazali nam czekać, żeby czekać, co z nami zrobią. Myślałam, że nas będą tam aresztować, ale kazali nam tu czekać. Żeśmy czekali, tam też byli ludzie, co mieli w walizce jabłka, czy kupili po drodze, czy mieli z sadu. Jabłka w walizce wieźli, też ich aresztowali, to zaczęli nas częstować jabłkami. Mówią: „Bierzcie wszyscy, jedzcie ile tylko kto może jabłek, bo i tak nam zabiorą te jabłka”. My żeśmy rzeczywiście wzięli, każdy wziął jabłek i zaczął jeść. Niemcy się wściekli dosłownie, że my jemy. Zabrali jabłka z walizką i sami zaczęli jeść. To tak naprawdę jak film. Później przyszedł gruby Niemiec, jakiś dowódca okropny. Zaczął nam wymyślać. Kazali nam wszystkim stanąć w szeregu i zaczął nam po niemiecku wymyślać od świń Polaków. Okropnie! Każdego z nas zaczęli.... Jeszcze co, nikt nas specjalnie... Wyzwiska ich, że [po niemiecku] to każdy już rozumiał z Polaków, którzy przeżył okupację, bo tak tylko nas nazywali, przecież okropnie. Było kilku granatowych policjantów, więc oni tłumaczyli to wszystko: „Gdzie pani była?”. Dlaczego mnie złapali, dlaczego bez przepustki byłam po godzinie policyjnej. Zaczęłam tłumaczyć, że jestem w szpitalu, pracuję, jestem położną w szpitalu i jechałam. Tramwaj się spóźnił, no trudno, nie mam przepustki, miałam legitymację przy sobie i to mnie uratowało. „Proszę pokazać legitymację”. Pokazałam legitymację i nawet dzwonili podobno do szpitala. Dowiedzieli się, że tak. Potwierdzenia szukali. Co jeszcze? Aha, jeszcze to zapomniałam powiedzieć, bo to naprawdę też warto, bo to zupełny film. Jak chłopak do mnie doszedł i mówi: „Jak pani mam pomóc?”, to Niemiec, który mnie trzymał pod karabinem, mówi do mnie, że jak jemu zapłacę, to on mnie puści, bo tłumaczyłam jemu, że niedaleko mieszkam. Mówię: „Nie mam pieniędzy, to nic panu nie dam”. Rzeczywiście nie miałam pieniędzy.

  • Czyli wszystko się dobrze skończyło dla pani?

Dla mnie się dobrze skończyło. Chłopak dał mnie rzeczywiście. Mówi: „Mam tutaj pięćdziesiąt złotych” – czy tam ileś. Ileś dał banknotów, a tu wiatr był akurat wtedy i rozwiał pieniądze, tak że ja nic nawet nie miałam w ręku.

  • Wypuścili panią dzięki legitymacji?

Tak. Podobno dzwonili tam do szpitala i potwierdzili, że rzeczywiście jestem uczennicą w szpitalu. Wypisali mnie taki kwit, że mogłam wyjść stamtąd. Niemiec, żandarm mnie wyprowadził do wyjścia głównego i dopiero mogłam pójść do domu.



Warszawa, 22 listopada 2006 roku
Rozmowę prowadził Paweł Leszczyński
Lucyna Szymańska Pseudonim: „Lucyna” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Gozdawa” Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter