Magdalena Michalska „Królewna”

Archiwum Historii Mówionej

  • Proszę się przedstawić.

Magdalena Michalska, urodziłam się 31 sierpnia 1928 roku w Warszawie. Jestem staruszką, ale brałam udział w Powstaniu, tak jak wszyscy.

  • Proszę podać swój pseudonim.

Korzystałam z pseudonimu po prostu mojego imienia „Magdalena”, natomiast chłopcy, „akowcy” nadali mi imię „Królewna”, czego troszkę się wstydziłam.

  • Proszę powiedzieć o stopniu, o przynależności do oddziału.

Byłam związana ze szkołą Cecylii Plater –Zyberkównej. W drużynie Marty Łada myśmy razem pracowały przez cały okres okupacji.

  • Była to drużyna harcerska?

Była to drużyna harcerska, oczywiście tak.

  • Proszę powiedzieć o swoich dziecięcych latach do 1939 roku.

Mieszkałam na ulicy Lwowskiej pod numerem pierwszym. Ten dom spłonął w czasie Powstania Warszawskiego. Zresztą o nim napisałam ciekawy artykuł, ponieważ akurat w tym domu była - w późniejszych latach - i drukarnia i tam zginął ten słynny chłopak, ale o tym już w tej chwili nie będę mówić. Natomiast chodziłam do szkoły rodziny wojskowej. To była szkoła, która się mieściła przy ulicy Nowowiejskiej, przy rogu Alei Szucha. Naszą przełożoną była pani marszałkowa Piłsudska. Najładniejsze dziewczynki dwie: mnie i Ewę Mohuczankę - czyli córkę generała Mohuczego - wybrała na aniołki. Myśmy miały obowiązek, jako uczennice, chodzić do Belwederu i w święta Bożego Narodzenia rozdawać biednym dzieciom prezenty. Za to wolno nam było chodzić po całym Belwederze i oglądałyśmy wszystko, tajne ucieczki Konstantego. Wolno nam było chodzić - potem na spacery, jako już dziewczynki - do części Belwederu dostępnej tylko dla belwederskiej części. Niestety szkołę zlikwidowali w momencie wybuchu wojny. A potem, obok, znalazły się te kazamaty w Alejach Szucha.

  • To już są czasy trwania wojny. Proszę powiedzieć o pani działalności od 1939 roku, jako harcerki?

Od 1939 roku uważam, że najbardziej się zasłużyłam współpracą ze szpitalem Ujazdowskim. Szpital Ujazdowski mieścił się na Ujazdowie. My jako uczennice, razem z naszymi mamami, nauczycielkami, chodziłyśmy opiekować się chorymi i rannymi żołnierzami. Nawet z tamtego czasu mam dwa pierścionki: jeden pierścionek jest oczywiście z Orłem Białym i z Koroną, zrobiony częściowo ze szczotki do zębów i z garnka, a drugi jest zrobiony z podkowy końskiej. Opiekowałyśmy się tymi żołnierzami, tak jak dziewczynki mogły, bo przecież my byłyśmy nastolatki - jak mogłyśmy się [inaczej] opiekować?

  • Czy to była taka pomoc, jaką sanitariuszki dawały?

Tak jak sanitariuszki. Za to dostałyśmy wielkie podziękowania, jesteśmy teraz członkami Towarzystwa Przyjaciół Szpitala Ujazdowskiego, po prostu my jako uczennice szkoły.

  • Tam chodziła pani do szpitala ze swoją mamą, a pani tata?

Mój tata był w tym czasie dyrektorem szpitala Przemienienia Pańskiego, profesorem medycyny. Tam przechowywał wszystkich uczestników działalności. Za to został aresztowany w czasie okupacji niemieckiej. Wykupiony przez przyjaciół, po prostu za pieniądze. Potem już drugi raz w 1948 roku został aresztowany przez Służby Bezpieczeństwa, ale to już inna sprawa i skazany na karę śmierci.

  • Czyli do czasu wybuchu Powstania, pani jako mała dziewczynka udzielała się w pomocy jako sanitariuszka w szpitalu. Czy z innymi harcerkami coś jeszcze pani robiła?

Tak, wszystkie żeśmy robiły tak: na Boże Narodzenie robiłyśmy opłatki, paczki dla więźniów, potem na Wielkanoc...

  • Koszyczki i palmy.

To wszystko żeśmy sprzedawały po to, żeby pomóc więźniom. Zresztą w szpitalu, znaczy w więzieniu na Pawiaku był przetrzymywany przyjaciel nasz rodzinny doktór Feliks Lot, który zresztą dlatego został aresztowany, że nie zdradził mojego ojca, że mój ojciec finansował młodą kadrę studentów medycyny, on się do tego nie przyznał. Cały czas w tym więzieniu na Pawiaku pomagał wszystkim, a myśmy pomagały mu. Mogę powiedzieć taką ciekawostkę, której chyba nikt nie powie, bo pacjentką mojego ojca była Zofia Księżnopolska, późniejsza żona Mariana Rybickiego, który przez jakiś czas był prokuratorem, potem był ministrem sprawiedliwości, jeszcze przedtem sekretarzem Bolesława Bieruta. Otóż, wyobraźcie sobie, że ta Zofia Księżnopolska miała narzeczonego, brata i ojca, których Niemcy aresztowali, wywieźli i na razie trzymali właśnie w więzieniu tam na Pawiaku. Ona była ładna, jakie miała piękne szafirowe oczy, nie zapomnę tego, zresztą o niej napisałam dwa artykuły, które były wydrukowane. Wyobraźcie sobie, że ona uwiodła, po prostu zauroczyła strażnika więziennego, który dał jej klucz od Pawiaka.

  • Zwykłej kobiecie nie związanej służbowo.

Ten klucz ona trzymała na piecu, a mieszkała na Targowej w owym czasie. Niestety nie wykorzystała tego klucza i ojciec i brat i narzeczony zginęli w Palmirach. Natomiast Marian Rybicki był tłumaczem, znał język niemiecki, to się tak zakochał w tych oczach, że zostali małżeństwem. W tej chwili mają dzieci. Już oni nie żyją, ale to taka ciekawostka.

  • A czy wiadomo co się z tym kluczem stało?

Nie wiem, już nie umiem powiedzieć [...]

  • Przejdźmy już teraz do czasu samego Powstania Warszawskiego, jak zapamiętała pani 1 sierpnia 1944 roku?

Po pierwsze mój ojciec, ponieważ był delegatem Rządu Londyńskiego, więc oczywiście wiedział, że będzie Powstanie, wiedział, że nie wróci do domu. Myśmy mieszkali na Lwowskiej 1. Powiedział: „Musicie przebrnąć”. Natomiast ja oczywiście straciłam kontakt z moją drużyną i byłam tak właściwie do wszystkiego. Urzędowałam w gmachu architektury, na rogu Koszykowej i Poznańskiej. Tam tak: podawałam do stołu i sprzątałam i opatrywałam rannych, we wszystkim pomagałam.

  • Proszę powiedzieć kto wtedy przebywał w tym gmachu architektury?

Przede wszystkim był Siennicki Jacek, znany architekt, malarz, który jak mnie zobaczył to na całą ścianę w tej piwnicy namalował mój portret: jak idę z tacą do naszego dowódcy, tu jeden warkocz, a tu drugi warkocz. Niestety potem komuniści - bądź co bądź to znany malarz [był] - zamalowali, ślad zaginął, ale w pamięci został. Kto był? Przede wszystkim byli ludzie związani z rodziną naszą, którzy przychodzili, byli Rutkiewicze, była Wańkowiczowa, która szukała obłędnie swojej córki. Potem z nią szłam kanałami, nie znalazłyśmy jej. Dopiero teraz niedawno dowiedziałam się w jakich ona tragicznych warunkach zginęła na Woli.

  • Proszę powiedzieć, co jeszcze pani wykonywała w czasie Powstania, czym się pani zajmowała?

[...] Organizowaliśmy - żeby podtrzymać ludzi - koncerty.

  • To bardzo ciekawe, proszę powiedzieć więcej.

Właśnie, chyba mało o tym się mówi. Organizowałyśmy koncerty. Fogg śpiewał nam, potem śpiewali inni, grali, a tu ranni leżeli, a tu jednak muzyka. Podało się im ciepłą strawę. To była wielka radość dla tych ludzi.

  • Czyli te koncerty odbywały się w...?

W szpitalach. Nasze najbliższe szpitale, to był szpital Sano [?] na Śniadeckich, drugi to był szpital na Lwowskiej, takie były najbliższe.

  • W którym miejscu na Lwowskiej?

To chyba była Lwowska [...] chyba 10.

  • Szpital był w podziemiach?

W piwnicy, nie w piwnicy...

  • W suterenie.

Co mogę jeszcze powiedzieć ciekawego.

  • Czy w trakcie Powstania miała pani jakąś własną broń, chociaż przez pewien czas?

Oczywiście, że miałam broń, ale w życiu niej nie używałam. Natomiast klękałam, starałam się strzelać, ale bardzo mi to nie odpowiadało. Ponieważ nam się spalił – to też nikt wam tego nie powie - nasz dom Lwowska 1, a mój tata był, w gruncie rzeczy, delegatem Rządu Londyńskiego. Więc moja mama poszła [na ulicę Kopernika] - nie mamy gdzie mieszkać, dom się spalił. Na ulicy Kopernika była siedziba kwatermistrzostwa powstańcza. Tam był pan, który się nazywał Stanisław Wykurz przez „rz”, on był szefem tego. On nam dał mieszkanie, też na Lwowskiej, pod piątym, jakieś pożydowskie. Tak powiedzieli, że pożydowskie, a czy pożydowskie to nie wiem, bo w okresie okupacji trudno było mieć pożydowskie mieszkania. W każdym razie tamte rzeczy schowali wszystkie, a nam zostawili: dwa pokoje, trochę pościeli i myśmy z tego korzystały. Stamtąd mamy - tu wam powiem coś okropnego - moja mama jak już wróciła do Warszawy ukradła z tego pokoju panienkę. [...] Panienkę, która raz nogę podnosi, raz opuszcza. Bardzo nasza służąca była niezadowolona, bo jak panienka podnosi nogę, no to widać majtki, jak służąca przychodziła opuszczała nogę, a mój tata przychodził z pracy podnosił nogę i taka zabawa. Nikt nie wie, że było kwatermistrzostwo, że przydzielali [mieszkania]. Najgorsi to byli ci „gołębiarze”, to było straszne. Człowiek nie mógł chodzić normalnie, bo tam jacyś faceci, nie wiadomo kto, siedział na dachu i strzelał.

  • Na ulicy Lwowskiej?

Wszędzie, w całym Śródmieściu. A mój brat walczył razem z Chrzanowskim o Prudential, zresztą tutaj mam dokumenty związane z moim bratem.

  • Wracamy do „gołębiarzy”.

To było straszne, nie można było iść spokojnie. A i te tak zwane „krowy”, też się szło a tu nagle „uuuu!” ryczy krowa, też nie wiadomo gdzie pocisk padnie. Tylko ja byłam wtedy mała, już dzisiaj jestem staruszka, ale wtedy byłam mała, naprawdę się nie bałam, nawet nie myślałam, że coś mi się może stać. Jak tego staruszka zaprowadziłam na Plac Napoleona, to on był przerażony, on miał trzydzieści parę lat, a ja czternaście, piętnaście.

  • Proszę opowiedzieć jak pani prowadziła tego staruszka?Podczas Powstania była pani małą dziewczynką i powiedziała pani, że wcale się, aż tak bardzo nie bała. Czy mogłaby sobie pani przypomnieć swoje najlepsze wspomnienie z czasów Powstania, najprzyjemniejszy moment?

Najprzyjemniejszy moment czasów Powstania [to] jak chłopcy mi przynieśli w słoiku konserwowe grzyby. To była taka radość. Jak myśmy jedli tylko zmielone zboże i z tego placki na wodzie, bez żadnego tłuszczu, no to byliśmy głodni po prostu. A tu, to było wspaniałe. Ale chciałam jeszcze wrócić do czasów okupacji. Chciałam opowiedzieć takie zdarzenie nietypowe. Otóż pasjonowałam się zawsze książkami Karola Maya, czytałam „Winnetou”. Mieliśmy duże mieszkanie na Lwowskiej 1, było wejście frontowe, wejście kuchenne. Od kuchennego wejścia były takie panie, które hodowały zwierzęta. Oczywiście, jako dziecko, bardzo się interesowałam tym co one tam robią. I to jest pierwszy rok okupacji - 1941 rok. Bieda w domu, moja mama mówi: „Nie wiem czy w ogóle będzie kiełbasa na Wielkanoc, nieszczęście”. A w kuchni płacz niesamowity. Biegnę do kuchni. Patrzę na stole kuchennym - a kuchnia była duża - stoi walizka. W walizce leży kot w pieluszkach i grabki. One płaczą, te dwie stare panny, że muszą zawieść tego kota na Powązki. Przed Powązkami, przed grobem - jak będą szły na swój rodzinny grób - to pochowają kota. Pojechały. Wróciłam do swojego „Winnetou”. Po godzinie słyszę jeszcze gorszy płacz. To biegnę i płacze już na zapas. Na stole kuchennym w mojej kuchni stoi ta sama walizka, a w walizce pomarańcze, cytryny, czekolady, kiełbasa, szynki i one płaczą. Jechały tramwajem, walizki się pomyliły, a Niemiec zabrał zdechłego kota...

  • A państwo mieli jedzenie na Wielkanoc.

A one płaczą: „Co on przecież zrobił z naszym kotem? Jak pojechał do dziewczyny...?” To musiałam to powtórzyć.Drugi był dramat jak tatę aresztowali po zamachu na Kutscherę, ale tatę wykupiliśmy, tak że było dobrze.Wracając do Powstania, rzeczywiście strzelałam, ale traktowałam to jako zabawę wtedy, po prostu byłam za mała i za głupia.

  • Czy miała pani jakąś bardzo niebezpieczną sytuację?

Niebezpieczna sytuacja to była z głodu. Na Polu Mokotowskim, już jak się kończyło Powstanie, były ogródki działkowe - tam jeszcze stała kapliczka, ciekawa jestem co się z nią stało – i myśmy poszli coś zjeść, coś urwać. Tam znaleźliśmy zwłoki ludzi, jeszcze tam Niemcy strzelali, to było straszne. Druga sprawa to już jak potem nas wygonili z Warszawy, to miałam dramat. Zawsze byłam niesforna, a zawsze dobrze odchowana przez rodziców, dobrze wyglądałam. W Pruszkowie już dla nas nie było miejsca. Znalazłam się w Ursusie i od razu mnie Niemcy zakwalifikowali na roboty. Mama w rozpacz: „Gdzie moja córeczka pójdzie na roboty”. A brat był po przestrzeleniu brzucha. To ja kartkę [od] tego Niemca [wzięłam], poszłam w drugi kąt tej hali i spokojnie gumką wycieram [pokazuje]. Nagle cisza wokół mnie się zrobiła. Nie wiem co się dzieje. Podnoszę troszkę oczy, a tu nade mną takie długie buty i szwab stoi [pokazuje]: „Co tu robisz?” Co będę mu tłumaczyć. Zabrał mnie, ale moja mama poleciała do [polskiej komisji]. Były dwie komisje: jedna była polska, druga była niemiecka. Akurat był Siemianowski. Dali mi takie zastrzyki, że potem nie tylko, że mnie wynieśli, a jeszcze mamę wyrzucili, jeszcze czterech chłopców mnie wyniosło na noszach. Powiedzieli: „Weg, weg! czerwonka!”. Potem dwa tygodnie leżałam w szpitalu.Jeszcze przed tym, w czasie okupacji niemieckiej, pamiętam takie zdarzenie, podobne, ale innej klasy. Ponieważ nie wolno było Polkom się uczyć w normalnych szkołach, to nasza szkoła „Platerównej” była szkołą gospodarczą, Różne perypetie żeśmy przechodzili, żeby uzasadnić działalność szkoły. Między innymi była gospodarcza. Musiałyśmy zrobić konkurs obierania ziemniaków. Żadna z nas, panienek z dobrego domu, nie umiała obierać ziemniaków. Nas zagonili do Hali Mirowskiej i też Niemcy, w takich długich butach, patrzyli jak my obieramy ziemniaki. Taka była dziewczyna - nie wiem, przepadła gdzieś, koleżanka nasza - wspaniały wiersz nam mówiła, bo myśmy robiły specjalne spotkania rocznicowe. Taki był wiersz o ptaku, który chciał wyjść z klatki i nie mógł. Ona chyba nie mogła wyjść z tej klatki. Ona jedna wygrała ten konkurs. Niemcy chodzili nad nami, a myśmy obierały te ziemniaki - nic z tego nie wyszło, nie wygrałyśmy żadnego konkursu. Co wam jeszcze powiedzieć?

  • Co się działo ze szkołą dalej?

Szkołę oczywiście po wojnie komunisty zlikwidowali. Myśmy założyli Towarzystwo Oświatowe Szkoły, sprzedałyśmy plac przed szkołą. Za te pieniądze żeśmy odremontowały szkołę i szkoła żyje na szczęście i następne pokolenie uczennic rośnie. Bardzo mi szkoda Teresy Bogusławskiej, tej poetki, którą wszyscy wspominają. Niestety ona właśnie za rozlepianie plakatów została aresztowana przez Niemców.

  • Proszę opowiedzieć o rozlepianiu plakatów.

Myśmy rozlepiały plakaty. A nie tylko rozlepiałyśmy, jeszcze na przykład miałam takie polecenie pójść do kina. Czy pan wie, że ja w życiu nie byłam przedtem w kinie. Nasz szefowa mówi tak: „Pójdziesz na Puławską do kina, tam będzie taki film” Już nie pamiętam jaki. „Będziesz miała bomby z koleżanką pójdziesz i rzucisz w takim, a takim momencie”. Oczywiście w najciekawszym. W życiu nie wiedziałam jak się film skończył. Rzuciłyśmy z balkonu bomby łzawiące, myśmy się też popłakały, ale zadanie żeśmy wykonały. Ale te plakaty: „Same świnie siedzą w kinie.”

  • Pani rozlepiała takie plakaty?

Wszystkie razem żeśmy rozlepiały. Poza tym bardzo serdecznie współpracowałam z takim znanym grafikiem Miedzą - Tomaszewskim. Myśmy razem organizowali groby u świętej Anny i wtedy i potem, po wojnie też. Zresztą mam dokumentację związaną z jego pracą. Natomiast rozmawiałam teraz z jego żoną, ona mówi: „Słuchaj, teraz już nikt nie wspomina Staśka”. A Stasiek robił bardzo dużą patriotyczną działalność.

  • Już w trakcie wojny?

Już w trakcie wojny, tak.

  • Proszę powiedzieć, bo tak: organizowała pani koncerty w szpitalach, rozwieszała pani plakaty, rzucała pani bomby, a z takich czynności dnia codziennego jak prasa, ulotki, czy coś takiego pani pamięta?

Oczywiście to było na dzień codzienny. Roznoszenie palemek, roznoszenie opłatków, wysyłanie paczek dla więźniów i bez przerwy właściwie była działalność łącząca więźniów z tymi, którzy pozostali.

  • Gazety też im pani przynosiła codzienne, „biuletyn” na przykład w czasie Powstania, czy nie?

„Biuletynów” w czasie Powstania to ja nie przynosiłam, natomiast przynosiły takie panie, które się tym specjalnie trudniły.

  • Czy pani już wtedy czytała te gazety, czy jeszcze była pani za młoda na to?

Przyznam się szczerze, że nie czytałam tych gazet.

  • A z radiem ma pani może jakieś wspomnienia, z „Błyskawicą” albo...?

Z radiem to dopiero po wojnie. Znaczy radio myśmy mieli to, które mój tata [posiadał], miał takie specjalne, które oddałam księdzu kanclerzowi Kalwarczykowi i muszę od niego wyciągnąć to radio.vJakie to było specjalne radio?

  • Tak, żeby było własnością rodziny. Proszę jeszcze powiedzieć mieszkała pani na Lwowskiej, czy na Lwowskiej była już pani do końca Powstania?

Nie. Do momentu spalenia domu, do 18 sierpnia, a potem na Lwowskiej 5.

  • Jak Powstanie się kończyło to gdzie pani była?

Poszliśmy tak jak nas wygonili. Ale już w Pruszkowie nie było dla nas miejsca, to znaleźliśmy się w Ursusie. To co opowiadałam.

  • I była pani chora. Potem do 1945 roku co się działo z panią?

Do 1945 roku to chodziłam do szkoły, w życiu bym nie zdała matury dzisiejszej, gdyby nie to, że mój tata był profesorem medycyny i leczył moją dyrektorkę.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Do szkoły na Saską Kępę, bo już z mieszkania na Lwowskiej żeśmy nie skorzystali, mój tata kupił mieszkanie na Saskiej Kępie na Katowickiej. Chodziłam do tej szkoły, zrobiłam maturę, potem zdałam z wyróżnieniem egzamin na medycynę, ale mojego tatę aresztowali, skazali na karę śmierci. Była taka Wanda Odolska dziennikarka ówczesna, bardzo znana i powiedziała, że bandyta.

  • O pani ojcu?

O moim ojcu. To mnie wyrzucili ze studiów, już nie kończyłam tych studiów, bo nie było możliwości, ale dobrzy lekarze mi pomagali. Dorabiałam sobie zastrzykami, pracowałam w pogotowiu ratunkowym. Tak jak można było, żeby zarobić na życie. Potem wyszłam za mąż, mojego męża też aresztowali, a już się tak zaprzyjaźniłam z pracownikami więzienia na Rakowieckiej, że jak wróciłam szukać mojego męża to pracownik wyciągnął ramiona mówi: „Jak się cieszę, że ciebie znowuż widzę” Myślę: „Cholera zamorduję ciebie” [śmieje się]. Nagrywa pani to wszystko?

  • To były ewidentne represje związane z czasem Powstania, z czasem całej wojny.

Oczywiście z czasem Powstania. [...] Pochodzę z rodzin: mój dziadek był jak to się mówi, jego dziadek był powstańcem 1863 roku, a mój dziadek był pogrobowcem, to nawet dzisiaj nie wszyscy wiedzą co to znaczy...

  • Proszę wytłumaczyć kto to jest pogrobowiec?

Pogrobowiec to jest taki chłopak, który się urodził, kiedy przed jego urodzeniem zginął ojciec. Mój dziadek został zarąbany przez sowietów, był zastępcą Langiewicza w czasie powstania 1863 roku. Tak, jak się patrzy na litanię naszych osobistych danych, to kto patrzy no tak: „To są dziedzice”. To ja mówię: „Mam tu osiem hektarów ziemi, ale czy ja mogę to ugryźć? Nie, nie”.

  • Proszę jeszcze opowiedzieć o swoim ojcu, opowiadała pani, że na początku był delegatem, proszę opowiedzieć jego historię.

Może zacznę opowiadać od siebie. Mój ojciec się przyjaźnił z generałem Sikorskim. Generał Sikorski – żeby było coś wesołego – ofiarował mi w prezencie kasztankę, która tutaj była. Kasztanka była tresowana, jak ja zagwizdałam, kasztanka klękała. [...] Jeździłam na oklep bez żadnego siodła. Przyszli Niemcy, kasztankę zabrali. Wtedy nie było ubikacji w domu tylko była ubikacja w ogrodzie -„sławojka” jak to się mówi. To ja zrobiłam siusiu - przepraszam, ale to ważne - do nocnika i Niemca oblałam. Ale ponieważ byłam mała, więc Niemiec się nie zorientował czym go oblałam. Kasztanki nie odzyskałam, natomiast babcia strasznie mnie ochrzaniła. Natomiast mój tata przyjaźnił się z Andersem i z Sikorskim, miał czterech takich przyjaciół. To był Bożęcki, Świętochowski, który czwarty? […].W pierwszym roku okupacji zostali ustanowieni jako przedstawiciele Rządu Londyńskiego na Polskę, potem oczywiście przekazali to z przyjemnością w odpowiednie władze. Natomiast ciągle szły pieniądze. Za te pieniądze była utrzymywana szkoła Zaorskiego, miałam o tym dwa referaty, trzy nawet, w Izbie Lekarskiej w Alejach Ujazdowskich i rzeczywiście to wszystko było wspaniale robione, wspaniale. Była piękna inicjatywa.

  • To wsparcie szło od pani taty finansowe?

Nie, to szło z Londynu, przekazywane na rzecz mojego ojca. Natomiast właśnie Lot co powiedziałam został aresztowany, ponieważ nikt nie chciał donieść kto to robi, na Locie się skończyło. Lot został aresztowany, do końca okupacji doktór Edward Lot siedział, a mój tata ocalał.

  • Jeszcze proszę powiedzieć imię pani ojca i pseudonim.

Zdzisław Ambroży Michalski, „Ziger”

  • Wspominała pani, że w Powstaniu walczył pani brat? Jakby pani mogła powiedzieć jego imię, jego pseudonim.

O tak, Lesław Wojciech, pseudonim „Cichy”. Był bardzo skromnym człowiekiem, nie tak jak ja, bo ja jestem zawsze strasznie zarozumiała. W czasie okupacji, ponieważ w 1939 roku zdał maturę, to wstąpił do szkoły Wawelberga. To była szkoła uznawana przez Niemców, bo Niemcy nie uznawali w ogóle żadnych wyższych szkół dla Polaków. To była szkoła niby dla pracowników fizycznych. On chodził do szkoły Wawelberga. Wstąpił do podchorążówki, a ponieważ miał bardzo duże zdolności techniczne, więc wyspecjalizował się w robieniu broni i naprawie broni. To myśmy tutaj strzelali. Jak w późniejszych latach po wojnie, już chodziłam do szkoły, było przysposobienie wojskowe, to nasz instruktor mówi: „A skąd pani tak umie strzelać?” Nie mogłam mu powiedzieć, że z mojego domu. No więc mój brat dostał drugie miejsce, Chrzanowski Wiesław chyba czwarte, profesor.

  • W czym te miejsca dostali?

W podchorążówce, w szkole podchorążych Armii Krajowej w zakresie szkolenie broni. Potem mój brat był ranny, jak brał udział w walce o Pastę, w okolicach Świętego Krzyża. To była nawet piękna historia, bo już jak był ranny to miał w ręku ryngraf Matki Boskiej i mówi do mojej matki: „Weź mamusiu, bo z kościoła Świętego Krzyża przyniosłem ten ryngraf, nie chciałem, żeby gestapowcy go zadeptali. Miał przestrzał brzucha. Niosło go dwóch sanitariuszy [i] sanitariuszka przez Plac Napoleona do szpitala na Chmielną, gdzie operował go doktor Kenig później. Padł pocisk sanitariusze zginęli, sanitariuszka ocalała. Mój brat się odpiął z tych noszy. Wziął sanitariuszkę pod pachę i poszli razem do szpitala. Gdzie go operowali, na szczęście z pomyślnym wynikiem.

  • Sam był ranny i jeszcze uratował sanitariuszkę?

Takie czasy to były.

  • W trakcie Powstania, po tym jak był ranny, jeszcze jakoś walczył? Co się z nim działo?

Do czasów Powstania walczył, potem nas wyrzucili z Warszawy. Potem wrócił, zaczął studiować politechnikę. Niestety przestrzał brzucha i gruźlica, która wtedy bardzo panowała... Zmarł na gruźlicę mając dwadzieścia osiem lat w 1949 roku.

  • Czy chciałaby pani powiedzieć coś takiego o Powstaniu i o czasie wojny co uważa pani, że tylko pani mogłaby to powiedzieć, albo opinię albo jedno wspomnienie takie bardzo ważne, bardzo osobiste?

Uważam - bo ja tutaj przemawiam oczywiście w między czasie, u mnie się już przyzwyczaili - że Powstanie było niezbędne. Po prostu myśmy byli wszyscy w takiej euforii, w takim strachu, tak zastraszeni przez Niemców, że nie można było nie dopuścić do Powstania. Jeżeli ktokolwiek mówił, że Powstanie nie miało sensu, to jest nieprawda. Powstanie było konieczne. Właściwie jak się popatrzy na historię Polski, to te wszystkie nasze powstania […] po kolei udokumentowały słuszność istnienia narodu polskiego […]. O tym trzeba pamiętać, że dzięki tym powstaniom mamy wolną Polskę. A jeszcze może coś takiego zupełnie poza Powstaniem powiem. Zaraz po Powstaniu nie mieliśmy gdzie mieszkać, bo już tamto mieszkanie zostało na Lwowskiej [zniszczone], moja mama poszła szukać mieszkania. Mój brat był chory, mój tato też przemęczony, pojechali do Zbójnej Góry odpocząć. I mieszkaliśmy na Grochowie, bo szpital Przemienienia Pańskiego był chwilowo przeniesiony na Grochów i nie wrócili do domu. Oni pojechali tam, ale mama nie wróciła do domu. To ja do mojego stryjka, księcia Wandalina Massalskiego, który zawsze był bardzo spokojny, mówię: „Mama nie wróciła do domu”. On mówi: „To nie jest w stylu twojej mamy, nie denerwuj się”. Mówię: „Dobrze, jak mam się nie denerwować, ja wiem, że nie w jej stylu, ale nie wróciła do domu.” Moja mama razem z ciocią Zosią Wańkowiczową wpadły w patrol na ulicy Grochowskiej 223, o czym zresztą artykuł olbrzymi napisałam. Stryjek nie chciał to ja [ich] poszłam szukać. Idę na Grochowską, stukam do drzwi, bo światła nie było, jakiś szum: „łup łup”, kałmucka gęba - to ja chodu. Nie dogonił mnie, bo byłam młodsza, a on był w buciorach. Wracam do dozorcy, mówię: „Proszę pana, co tam się dzieje na trzecim piętrze?” Mówi: „Wynoś mi się stąd!” Nic mi nie powiedział. Wracam. „Dobrze, ale nie wiem gdzie jest moja mama”. Akurat na korytarzu zaczęłam mówić „Zdrowaś Mario”. Patrzę: moja nauczycielka od francuskiego! „Pani profesorko, co tam się dzieje?” Ona mówi: „Tam jest kocioł.” Niegrzeczna, co? I tam był kocioł. Oni tam dwadzieścia dni mieszkali, mój tata ich wykupił, moją mamę i ciocię Zosię Wańkowiczową, a ta właścicielka mieszkania wyskoczyła czwartego piętra w informacji na Oczki, zabiła się. Ale jeszcze skończę, oni tam mieli zdjęcia, „Niedźwiadek” - co to jest „Niedźwiadek”? Oczywiście Okulicki. I ci ubecy i enkawudowcy pytają się: „Co to jest?” To jest „Niedźwiadek” […]. Przepraszam, że tak troszkę zmieniłam temat.

  • Proszę jeszcze wszystkim powiedzieć, co to jest dokładnie kocioł?

Kocioł, potem u nas w domu też był kocioł, to po prostu UB zamyka dom, nie można wyjść, nie można przyjść. Po tym kotle, który był na Grochowskiej, był kocioł, jak mojego tatę aresztowali. Po tym kotle jeszcze dwa lata panowie z UB, przed moim domem na Katowickiej, na okrągło czytali „Świerszczyka”, to taka była wtedy gazeta. I ja do moich wzdychurtów, bo byłam ładną dziewczynką, miałam adoratorów, mówię: „Słuchajcie, co to za tępe łby!” - Bo już mnie zdenerwowali - „Bez przerwy czytają tego Świerszczyka”. A oni po prostu mnie pilnowali, bo liczyli, że mnie na czymś zniszczą, złapią. A na czym mogli taką uczennicę przed maturą złapać? Taka głupota straszna… Dobrze, że już wychodzimy z tego, tylko aby ten Putin nam nie dał do wiwatu.
Józefów, 17 kwietnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Marianna Kowalska
Magdalena Michalska Pseudonim: „Królewna” Stopień: pomoc medyczna, łączniczka Formacja: I Obwód "Radwan” Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter