Maria Jakubowska-Perzyńska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Maria Perzyńska-Jakubowska, jestem warszawianką z dziada pradziada, bardzo związana z miastem, mam w tej chwili dziewięćdziesiąt jeden lat, niepełne jeszcze. Pamiętam wiele spraw związanych z Powstaniem i przed Powstaniem, w związku z powyższym, jeżeli będę mogła powiedzieć coś jeszcze ciekawego, poza tym co Muzeum zdobyło, będę bardzo szczęśliwa, jeżeli się na coś przydam.

  • Urodziła się pani w roku 1918?

Tak.

  • Wychowywała się pani już w wolnej Polsce. Czy pamięta pani szkoły, do których chodziła?

Na początku [szkoła] Zaborowskiej, to pierwsze lata. Szkoła była na ulicy Chłodnej.

  • Gdzie pani wtedy mieszkała?

Mieszkałam na ulicy Raszyńskiej, to był dom dla pracowników ratusza, ojciec pracował w centralnej rachubie jako księgowy, to się nazywało przysięgły księgowy do specjalnych poruczeń. Miałam dość liczną rodzinę, było nas pięcioro. Ojciec pracował na całą rodzinę. Mama to nasza encyklopedia, kochana strasznie była, o co bym nie zapytała, to matka o wszystkim wiedziała. Miałam trzy siostry, byłam najmłodsza, miałam młodszego od siebie brata. Między innymi brat, razem z moim mężem, brał udział w Powstaniu, był jednym z tych podchorążaków wykształconych w czasie okupacji. W naszym domu, w mieszkaniu, odbywały się wykłady.

  • Pamięta pani moment wybuchu drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 roku?

Pamiętam, w tym okresie byłam harcerką, wtedy na ulicy Trębackiej była nasza komenda harcerska, posyłali mnie na różne sprawy związane z rannymi, z nalotami; trzeba było załatwić jakąś sprawę, jak to się mówiło, byłam do specjalnych poruczeń. Między innymi w związku z tym, że ruszałam się po mieście, musiałam mieć legitymację z fotografią, mam tą fotografię, jakimś cudem się jeszcze uchowała.
Potem pamiętam wybuch wojny. Zlękłam się tak jak wszyscy tych nalotów. Wtedy już mieszkałam z rodzicami na ulicy Częstochowskiej.

  • Jaka to była dzielnica?

Ochota. Właściwie koło Dworca Zachodniego – Kopińska, Częstochowska, to była ta okolica.

  • Czym zajmowała się pani rodzina po wybuchu wojny?

Siostry moje pracowały, jedna pracowała w bibliotece miejskiej, druga pracowała w jakimś zakładzie, najstarsza siostra pracowała w jakiejś fabryce, coś takiego, nie wiem dokładnie. Trzecia siostra, ta przede mną, właśnie wyszła za mąż i nie mieszkała już z nami na Częstochowskiej.

  • Czym zajmował się pani ojciec po wybuchu wojny?

Ojciec akurat przed samym wybuchem wojny poszedł na emeryturę, miał piękny jubileusz, ktoś jeszcze za granicą w rodzinie ma zdjęcie z tego jubileuszu ojca, bo miał bardzo ładny jubileusz. Dostał nawet złoty zegarek, jak odchodził na emeryturę. Tak że byliśmy bardzo dumni z ojca. Byliśmy wszyscy bardzo związani z ojcem i podziwialiśmy ojca. Ojciec był bardzo wesoły, bardzo towarzyski, bardzo lubiany.

  • Jaki wpływ na pani wychowanie wywarła rodzina?

Bardzo [silny], mama była cementem całej rodziny. Zresztą ojciec często był zajęty, miał tego rodzaju zajęcie, że jeździł na kontrolę jako pracownik Zarządu Miejskiego, sprawował kontrolę zależnie od tego, jaka była potrzeba. Między innymi pamiętam, że ojciec kontrolował Szpital Przemienia Pańskiego. To była jedna z ostatnich ojca prac.

  • Kiedy po raz pierwszy w czasie okupacji zetknęła się pani z konspiracją?

Ponieważ byłam harcerką, to powiązania jeszcze jakieś były, ale na dobre to zaczęło się właściwie wtedy, kiedy moja starsza siostra i brat wstąpili do konspiracji. Mój mąż, wtedy już byłam mężatką, właśnie oni należeli do tych oddziałów AK. Tak jak reszta rodziny byliśmy wprowadzeni, z tym że takiego bezpośredniego udziału nie brałam tej z racji, że miałam małe dziecko – mnie się pozbyli, żebym nie przeszkadzała.

  • Wspomniała pani o tym, że w czasie okupacji wzięła pani ślub. Może pani coś powiedzieć o swoim mężu?

Mój mąż pracował w Pruszkowie. Poznałam mojego męża na Targówku, gdzie pracowałam w tak zwanym RGO, prowadziłam konspiracyjnie świetlicę dla dzieci, bo kilku nauczycieli prowadziło doszkalanie właśnie na Targówku, w tej szkole na Mieszka I. Na ulicy głównej (nie pamiętam, jak nazywała się ta ulica na Targówku) była kuchnia. Później w czasie lata przydzielono mi kawałek ziemi, dzieci dostawały każdy swoją grządkę, prowadziłam z nimi zajęcia, to było przemiłe. Później na jesieni dzieci dostały plony z tych działek, to było tak strasznie przyjemne, radosne takie, dzieciaki były szczęśliwe, każde dźwigało tą swoją główkę kapusty czy marchewki. Dzieciaki były szczęśliwe, ja razem z nimi.

  • Długo pani pracowała w świetlicy?

Wtedy już rodzice, mama była niezadowolona, bo poznałam swojego męża już na terenie [Targówka]. Właściwie konspiracja zaczęła się już na tymże Targówku, bo ci nauczyciele skupiali młodzież piętnaście, czternaście, siedemnaście lat.
Miedzy innymi oni konspirowali, ale był taki oddział, do którego wciągnęli też mnie, odkopywali na terenie Targówka miejsca, gdzie była zakopana broń po zakończeniu [wojny we wrześniu].

  • Pani brała udział w odkopywaniu broni?

Po prostu stałam, pilnowałam. Między innymi pamiętam rozjazd, była taka kolejka, ciuchcia tak zwana: od Targówka aż do Marek pędzi samowarek. Właśnie ostatnia stacja przed tym wiaduktem to była ostatnia stacja tej kolejki. Pamiętam, że właśnie przy tej stacji myśmy wykopywali broń. Znaczy, ja nie kopałam, tylko po prostu stałam, rozglądałam się na boki. Nie miałam z tym nic do czynienia, tylko byłam okiem.

  • Czy pani rodzina wiedziała o tym, że była pani zaangażowana w takie działania?

Nie, nie dzieliłam się, zresztą oni wszyscy byli zaangażowani. Wtedy kiedy podchorążówka odbywała się w mieszkaniu moich rodziców, to ojciec na dachu stał, rozglądał się, a mamusia chodziła przed [budynkiem], bo ulica Częstochowska miała taki przelot budowy. Niebezpieczeństwo było takie, że na zaplecze Dworca Zachodniego często podjeżdżały samochody. Baliśmy się, dlatego nie mogłam być razem.

  • W którym roku wyszła pani za mąż?

W 1941 roku. W 1942 już mi się urodził syn.

  • Czyli w czasie Powstania miał dwa lata.

Tak.

  • Jak zapamiętała pani wybuch Powstania, czy wiedziała pani wcześniej o tym, że Powstanie wybuchnie?

Wiedziałam, dlatego między innymi, żebym nie gadała (nie wiem, czy nie budziłam zaufania rodziny), usadzili mnie na Muranowskiej, a oni wszyscy konspirowali. Siostra moja była jakimś… Na ulicy Nasierowskiej była zbiórka tych wszystkich oddziałów w fabryce Nasierowskiego. Mój brat był, mąż mój był. Wiem, że brali udział w odbiciu akademika na placu Narutowicza, ale nie udała się [ta akcja], dużo ich zginęło.

  • Czyli praktycznie cała pani rodzina brała udział w Powstaniu.

Cała rodzina, tylko to wszystko było nieskoordynowane. Każdy chciał jak najwięcej przysłużyć się, ale nie organizacyjnie; to nie było tak jakoś dowiązane. Może coś Hanka, znaczy siostra, która była w Powstaniu, prowadziła tą grupę dziewcząt… Najstarsza siostra w ogóle nie brała w tym udziału, a Hanka, Rysio (mój mąż) konspirowali właśnie, byli na placu Narutowicza, w fabryce Nasierowskiego.

  • Jak zapamiętała pani sam wybuch Powstania?

Nie pamiętam.

  • Pamięta pani, gdzie pani przebywała w trakcie Powstania?

Byłam na Muranowskiej.

  • Do końca Powstania?

Nie do końca Powstania, bo zwyczajnie Niemcy wygruzili wszystkich z tego domu. Mężczyzn częściowo rozstrzelali, kobietom kazali rozładowywać magazyny żywnościowe, takie wielkie paki nosiły wszystkie kobiety na takie wysokie samochody. Kobiety z małymi dziećmi nie brały w tym udziału, tylko sprawdzali nasze dowody osobiste. Jakoś się uchowałam. Stamtąd później, jak samochody odwiozły nas wszystkich, kobiety z dziećmi odwiozły do kościoła św. Wojciecha na Woli. Spędziliśmy całą makabryczną dosłownie noc, tego nie zapomnę do śmierci. Akurat był nalot, nie wiem, czy to angielski, czy rosyjski, w każdym razie strasznie bombardowali między innymi kościół, ale kościół jakoś ocalał.
Jak odleciały samoloty, to otworzyły się drzwi tego kościoła, taka horda Łotyszy i Ukraińców weszła, zaczęła wyciągać młode kobiety z tych ławek, bo Niemcy kazali nam się ulokować. Wszystkie my drżały, która następna będzie. Stare kobiety ulitowały się nade mną, jedna wzięła moje dziecko, a mnie położyli pod ławką, spódnicami takimi długimi nakryli. Jak zrobił się dzień, szukałyśmy wody, dziecku musiałam coś dać. Nie wiem skąd miałam trochę mąki, taką miednicę znalazłam, tą miednicę przechyliłam, trochę wody miałam, taką zupkę zrobiłam temu dzieciakowi, nakarmiłam go.
Potem nas wygnali z tego kościoła, przegnali nas na Dworzec Zachodni. Na Dworcu Zachodnim zapakowali nas do wagonów kolei elektrycznej i do Pruszkowa, do warsztatów pruszkowskich. Druga makabryczna noc – wszy, pchły, straszne rzeczy, co się działy, to trudno opisać. Szczęśliwie kobiety młode, sanitariuszki były tak strasznie dobre, kochane, tak się opiekowały nami. Jedna zobaczyła, że byłam już w zaawansowanej ciąży, prosiła mnie, żebym pożyczyła swojego małego, wzięła go na rękę, wtedy ją puścili z tym dzieckiem, a mnie ratowała ta [ciąża]. W ten sposób wyszłam z tych warsztatów cholernych, przepraszam, ale to była makabra, słoma dosłownie ruszała się od tych wszy, od tego wszystkiego. Ci ludzie, którzy śmierdzieli, biedni byli, bo to się wszystko odbywało w warsztatowych halach, trochę słomy, jakieś worki takie leżały… Potem wypuścili nas stamtąd, każdy jakoś ratował się. Nie pamiętam, jak to się stało…

  • Czy to był jeszcze sierpień, początek Powstania czy już koniec?

Nie. To już był bardzo zaawansowany [okres]. Już jak nas wywozili z tego kościoła, to Powstanie dogorywało. Przed tym jeszcze na Muranowskiej w dzień Niemcy rządzili się w tej dzielnicy, natomiast w nocy powstańcy wypierali ich, zabierali żywność dla tych ludzi, którzy byli jeszcze na Starym Mieście.
Wtedy, jak jeszcze mieszkałam na parterze, takie okratowane okno pamiętam, wtedy ostatni raz widziałam męża przed rozstaniem. Śmieszne rzeczy, bo on przyszedł, rozmawialiśmy, widziałam go dwa razy. Raz przyszedł powiedzieć, że jest, już był w takim płaszczu wojskowym, takim błyszczącym, niemieckim pewnie. Powiedział, że jest na Starym Mieście, że prawdopodobnie kanałami przejdzie do Śródmieścia.
Z tym dzieckiem zostałam, dali mi kilka butelek, żebym nafty do tych butelek [nabrała], oni szli wtedy na Dworzec Gdański, bo pancerka chodziła z Dworca Gdańskiego do Zachodniego. Wtedy widziałam męża ostatni raz [podczas Powstania], dopiero po czterech latach go później zobaczyłam.
  • Czy kontaktowała się pani w czasie Powstania z resztą rodziny?

W czasie Powstania nie widziałam rodziny, rodzice byli na Ochocie. Później dowiedziałam się, bo wszystkich z Ochoty zabrali na tak zwany Zieleniak, moją siostrę najstarszą, która nie brała w niczym udziału, ojca i matkę. Siostra była bardzo ładną dziewczyną, śliczna blondynka, rodzice się o nią bardzo bali. Co oni przeszli… Nakrywali moją siostrę, kładli się [na niej], bo groziło to samo co w kościele z tymi „ukraińcami”, tak że Ela sporo przeszła.

  • Czy pamięta pani, jaka atmosfera panowała wśród cywili na początku, kiedy wybuchło Powstanie?

Musze powiedzieć, że nieoczekiwanie to była właściwie taka spontaniczna radość. Część rozpaczała, właściwie zajęci byli dobrami doczesnymi, ale byli ludzie, zwłaszcza młodzi, którzy cieszyli się, że mogą jakoś działać. Byłam wściekła, że nie mogę brać udziału w tym wszystkim.

  • Pamięta pani, z kim przyjaźniła się w czasie Powstania, czy miała pani jakichś szczególnych przyjaciół?

Nie, bo nikogo nie znałam, byłam zupełnie oddzielona od wszystkich, tak że zupełnie kontaktu nie miałam z nimi. Na początku, jak mieszkaliśmy jeszcze na ulicy Raszyńskiej w Domu Pracowników Zarządu Miejskiego, to wtedy miałam jakieś powiązania, ale później na Częstochowskiej to już nie, bo już nie miałam okazji nawiązywać kontaktu, bo myśmy dość krótko mieszkali.

  • Czy poza mężem spotykała pani innych powstańców w tym czasie?

Na pewno tak, ale nie mogę powiedzieć, z ludźmi różnymi się spotykałam, ale to zupełnie nie miało charakteru konspiracyjnego.

  • Czy pamięta pani, jaki był stosunek cywili do powstańców, jak on się zmieniał później w czasie Powstania?

Nie mogę powiedzieć o atmosferze, bo na początku była euforia, ludzie cieszyli się, a potem jakoś ta fala opadła. Ludzie zaczęli myśleć o swoim bezpieczeństwie, o swoich ubytkach, swoich stratach. Jak zwykle, normalna ludzka sprawa.

  • Czy wiedziała pani o tym, co dzieje się w innych dzielnicach Warszawy w czasie Powstania? Czy docierały do pani informacje w postaci gazet?

To tak krótko trwało, że nie zdążyłam nawet, wiedziałam tylko, że Wola walczyła, że straszne rzeczy się dzieją, bo ludzie z Woli przyszli do nas na Muranów, opowiadali straszne rzeczy, które się wyczyniały na Woli. To były zupełnie przerażające sprawy.

  • Mówiła pani, że na początku Powstania była euforia wśród mieszkańców Warszawy. Czy w tym czasie słyszała pani o przejawach życia kulturalnego takich jak przedstawienia teatralne, jakieś koncerty, które się odbywały w czasie Powstania w Warszawie?

Tu mam pretensję sama do siebie, że byłam wyizolowana na tym Muranowie, nie miałam dostępu do żadnych... Później to już przeszłam przez piekło warsztatów, później już udało mi się... Matki z dziećmi przyhołubiła cukrownia Józefów, dali nam taki duży pokój, myśmy [tworzyły] tak zwany klub pracowników, było nas dziesięć, tych matek z dziećmi, dostałyśmy jakieś kartofle, gotowałyśmy.

  • Do Józefowa trafiła pani z Pruszkowa?

Z Pruszkowa.

  • Czy w czasie Powstania uczestniczyła pani w jakichś przejawach życia religijnego?

W nabożeństwach oczywiście. Wszyscy mieliśmy taki zwrot do Pana Boga, do religii, szukaniu Boskiej opieki, to było zupełnie naturalne.

  • Czy była pani świadkiem form życia religijnego, ślubów, chrztów w czasie Powstania?

Tego nie. To wszystko przez to, że właściwie byłam w takiej izolacji.

  • Jak zapamiętała pani pierwszy kontakt z Niemcami w czasie Powstania, pamięta pani spotkania z Niemcami, z żołnierzami niemieckimi?

Wtedy kiedy oni przyszli, już powstańcy odeszli, bo już przeszli wszyscy na Stare Miasto, myśmy zostali na tym Muranowie, dwa czy trzy domy zostały. Taka jedna sprawa była dziwna, ale traktowałam to jako zwariowaną chyba, bo Niemcy żądali od nas wszystkich dokumentów. Jak były naloty, były szarpania z tymi Niemcami, z tymi powstańcami kontaktowaliśmy się, to wszyscy mieszkaliśmy właściwie w piwnicach, każdy miał pościel, dokumenty, jedzenie jakieś – to się trzymało w piwnicy. Jak nas wyganiali z tych mieszkań, z piwnicy na podwórze, w bramie, w części tej bramy były drzwi i schody do góry. Wszystkich tych ludzi, kobiety z tymi dziećmi upychali na schody. Kazali szykować dokumenty, musieliśmy się legitymować. Wtedy sobie przypomniałam, że moje dokumenty są w piwnicy na dole. To było podwórze, brama, podwórze. Trzeba było przejść z bramy do sieni, zejść niżej do piwnicy. Wiedziałam, że muszę iść, bo dokumenty zostawiłam, jak nie, to mnie rozstrzelają. Jak upchnęli tych ludzi na klatce schodowej, to stał żołnierz, pilnował, żeby się nikt nie ruszał, tylko jak ktoś nowy przyszedł, to upychali. Niewiele myśląc, tego niunia trzymałam za rączkę, w pewnym momencie mówię: „Dokumenty mam w piwnicy”. Podeszłam do tego Niemca, włożyłam rączkę dziecka jemu do ręki, mówię: „Zaraz wracam, idę po dokumenty”. Zawróciłam, poleciałam, jak wariatka do piwnicy, złapałam dokumenty. Przychodzę, a on stoi z tym moim dzieckiem, za rękę trzyma.. Tak to było. To był taki pierwszy odruch ludzki ze strony Niemców dla mnie.

  • Jaka była pani wiedza na temat aktów ludobójstwa, jakie miały miejsce w Warszawie? Mówiła pani, że docierały do pani informacje z Woli.

Straszne rzeczy opowiadali ludzie, okropne, co się działo, Niemcy żywcem palili ludzi, tak że trudno było słuchać nawet tego wszystkiego, co się na Woli wyprawiało.

  • Czy była pani osobiście świadkiem jakichś przypadków zbrodni wojennych?

Nie, tylko to, że rozstrzelali tych mężczyzn, których nam zabrali.

  • Czy wiedziała pani o niemieckiej taktyce walki polegającej na tym, że kobiety pędzono przed czołgami?

Nie.

  • Nie słyszała pani.

Słyszeć słyszałam, wiem, że w okolicach placu Zbawiciela działy się takie straszne rzeczy, że pędzili przed czołgami kobiety z dziećmi.

  • Nie była pani tego świadkiem?

Nie byłam tego świadkiem.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Chyba kościół dla mnie był tragiczny. Bardzo się bałam, jednocześnie nie wiedziałam, czy mam siebie ratować, czy dziecko ratować, okropne.

  • Jakie było najlepsze?

Najlepsze, jak się wydostałam już z tego młyna.

  • Czy jest coś, co najbardziej utkwiło pani w pamięci z czasów Powstania, coś co szczególnie pani zapamiętała?

Nie wiem, to tak jakby ktoś pewne rzeczy wymazał mi z pamięci. Wiem, że coś się działo, ale nie mogę nic na ten temat powiedzieć, bo zwyczajnie to jakaś mgła, zasłona taka, nie pamiętam.

  • Z Pruszkowa trafiła pani do Józefowa?

Tak.

  • Długo pani tam mieszkała?

Do czasu wyzwolenia Warszawy. Wtedy właśnie chodziłam i szukałam wszędzie rodziców, siostry, rodzeństwa. Było tak, że brałam małego na plecy. Niemcy pozwalali nam, zresztą ubezpieczali się w ten sposób. Przed pociągiem, przed parowozem była lora, na tą lorę pozwalali nam Polakom wejść i jechało się, w ten sposób oni się zabezpieczali, żeby chronić pociągi. Wozili tymi pociągami żywność, różne rzeczy. Korzystałam z tego, zawsze z małym na plecach ładowałam się na tą lorę. Wiem, że tak jechałam do Sochaczewa. W każdym razie kilka takich podróży odbyłam.
W tak zwanym RGO czy w takim zorganizowanym biurze, gdzie rejestrowani byli wszyscy uciekinierzy z Warszawy, ludzie zgłaszali się, podali swoje nazwiska, miejsce. Jak przyjeżdżał transport z Warszawy, to ci społecznicy brali od tych ludzi dane. W ten sposób odszukałam nazwiska rodziców, że rodzice trafili podobno do Łowicza. Dojechałam aż do Łowicza z tym małym, dowiedziałam się, że jakieś pięć czy dziesięć kilometrów od Łowicza na wiosce są rodzice i siostra. Wtedy zaczęłam wędrować z Łowicza, poszłam pięć kilometrów z tym małym, ucieszyłam się, że odzyskałam rodziców.
Było strasznie, tego nigdy nie zapomnę. Szłam, tak ciężko mi było z małym, poważnie już wyglądałam z tym brzuchem. Pić, mały chciał pić, ja chciałam pić, chyba trzy czy cztery gospodarstwa mijałam, na kłódki pozamykane były studnie. Księżacy łowiczanie tak nas przyjmowali. Później jechał pusty, duży wóz, zatrzymałam i mówię: „Niech pan nas podwiezie kawałek”. – „A tam, nie mam czasu”. Mówię: „Panie, to tylko dziecko niech pan weźmie, żeby mnie ulżyć”. – „A to zdążycie za mną”. Zaciął konia, pojechał. Takie miałam przygody z księżakami.
Doszłam do rodziców, mały tak strasznie ucieszył się, że wołał: „Babcia! Babcia!”. Rodzice, wszyscy się popłakaliśmy jak bobry, wszyscy czworo. Ta moja biedna siostra, która przeszła tyle na tym Zieleniaku, patrzę, a ona w takim fartuchu, jak to sklepowe mają takie cieniutkie, tu zimno, a ona w tym. Z Warszawy wyszła goła, boso, okropne.
Odzyskałam rodziców, zabrałam całą rodzinę do Józefowa, napakowałam na ten jeden siennik, na to jedno łóżko. Później ojciec się zakrzątnął, […] znalazł kwaterę, sprowadził siostrę, mamę, a ja zostałam w tym RGO.

  • Kiedy odnalazła pani męża?

Nie odnalazłam, tylko on mnie odnalazł po czterech latach.

  • Co się z nim działo?

Był w obozie, był na Zachodzie, był we Włoszech. Wędrował, poznawał świat. Zresztą on w moim wieku był tak, że rozumiałam, że wyrwał się z tego, używał życia, jak się dało.

  • Czy przez cztery lata kontaktowaliście się jakoś państwo?

Mój były mąż skontaktował się z moją siostrą. Moja siostra była jedną z tych, która walczyła. Ona ze swoją grupą trafiła do obozu, na początku wysłali je do Oświęcimia, a później z Oświęcimia do jakiegoś [innego], nie pamiętam w tej chwili. Ona z tymi dziewczętami tam trafiła. Hanka była w Ravensbrück, trafiła jako jedna z „króliczków” [doświadczalnych], ale zanim ją zoperowali, to Amerykanie odbili Ravensbrück i ona się uratowała.
Siostra wstąpiła do armii Maczka, odnalazła szwagra, odnalazła znajomych, tak że ona zaaklimatyzowała się, tam trafił mój mąż. Przez nią się skontaktowaliśmy. To mało ciekawa historia.

  • Co się działo z panią po wojnie?

Jestem dumna z tego, że dałam sobie radę. Na początku, 18 stycznia zamiast butów przyszłam z ojcem i szwagrem do Warszawy, bo szwagra też ściągnęłam, znalazłam gdzieś, poszliśmy. […] Wszystko się jeszcze dymiło, jeszcze paliło. Dotarliśmy do rzeki, Wisła była kamienna dosłownie, strasznie zmarznięta, zanim myśmy doszli, to się już zmierzch zrobił. Żołnierze stali, nie puszczali nikogo przez Wisłę. Wyszłam, mówię: „Jak możecie mnie tu trzymać, tu zmarznę, przecież widzicie jaka [zaawansowana ciąża], to już ostatnie chwile, pozwólcie mnie urodzić przynajmniej u siostry”. Siostra moja była właśnie żoną tego szwagra, z którym przyszłam, i była właśnie na Saskiej Kępie. Puścili nas, za mną, za moimi chłopcami cała wataha ludzi przeszła po tym lodzie, przeszliśmy na drugą stronę. To jeden z takich radośniejszych [momentów, jak] odszukaliśmy moją siostrę. Później na Saskiej Kępie u siostry doczekałam 3 marca, urodziłam drugiego syna.

  • Jak ocenia pani Powstanie Warszawskie, czy było ono potrzebne?

Bardzo ciężko żeśmy zapłacili za Powstanie, ale chyba dla mnie to był jakaś taki zryw narodowy, wszystkie powstania były nieudane, ale dzięki temu jesteśmy Polakami przecież, na miłość Boską.






Warszawa, 9 kwietnia 2009 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Maria Jakubowska-Perzyńska Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz, Muranów

Zobacz także

Nasz newsletter