Maria Sabina Dobromirska „Marysia”

Archiwum Historii Mówionej
  • Wszystko zaczęło się dla pani tu na Mokotowie. Wprawdzie Powstanie jest dla nas najważniejsze, ale proszę nam opowiedzieć o początkach swojej przynależności konspiracyjnej, bo to było wcześniej, już w latach 1942-1943 związała się pani …

Nie pamiętam dokładnie, może to był 1943, były zebrania na parterze w domu państwa Dembowskich, gdzie uczyłyśmy się na kursy sanitarne.

  • Czy to lekarze was uczyli?

Nie pamiętam, nie wiem. W każdym razie przechodziłyśmy kurs robienia zastrzyków, opatrunków, ta pierwsza pomoc. W tym mieszkaniu byłyśmy zaprzysiężone.

  • W tym mieszkaniu, czyli tu na ulicy Grażyny w Warszawie?

Tak.

  • Kto panią wciągnął do organizacji?

Moja obecna bratowa, to była Hanka Dembowska, właśnie w tym mieszkaniu pod trójką na Grażyny mieszkali jej rodzice i ona. Tam gromadziły się jej koleżanki i zostałam przyjęta do tego grona.

  • Jak często były jakieś spotkania, zbiórki?

Nie pamiętam.

  • Były jakieś wyjazdy poza Warszawę?

Nie. Tylko tu.

  • Coraz to w innym miejscu się spotykaliście? Czy tylko w jednym miejscu?

W jednym miejscu.

  • Była pani podszkolona do udzielania pierwszej pomocy. Przydało się to potem w Powstaniu?

Przydało się.

  • […]Jak pani pamięta swoją okolicę tuż przed Powstaniem? Co zapamiętała pani, jak wyglądała ulica, okolica, działania. Mówiła pani o tym, że urzędnicy niemieccy byli przydzielani do domów, do rodzin.

Tak.

  • O tym wszystkim chciałabym od pani usłyszeć.

Oni byli przydzielani widocznie, żeby nie gromadzić wszystkich razem i w każdym mieszkaniu była jedna osoba niemiecka.

  • Kto wam przypadł w udziale?

Schenberger z Bawarii bez jednej ręki. Miałam taką starą nianię, którą Niemcy chcieli zabrać do kopania rowów przeciwczołgowych. To było niedługo przed Powstaniem. On ją wybronił, powiedział, że jest kaleką i że ona mu pomaga.

  • Podobno wyreklamował też waszego kuzyna?

Wyreklamował z komisariatu Stasia Popiela.

  • Podczas łapanki był zatrzymany?

Nie wiem, czy coś przenosił, po godzinach policyjnych nie wolno było chodzić. Jego chwycili, ale go wybronił. […]

  • Miło słyszeć, że bywali przyzwoici Niemcy.

Byli porządni.

  • Proszę powiedzieć w takim razie o okolicy, jak pani zapamiętała ludność, działania?

Okolica, dalej był skład drzewa, jeszcze było dużo pustych placów tutaj, dom stał, stał Społem, stały domy pod 7, tego narożnego to chyba nie było. W każdym razie był większy luz troszkę niż teraz. W pierwszych dniach Niemcy opanowali właściwie tutaj wgląd na naszą ulicę, bo się umiejscowili w wieżyczce w parku Szustra, która akurat była u wylotu naszej ulicy.

  • Wszystko widzieli stamtąd?

Wszystko widzieli tak, że jak się przebiegało przez ulicę trzeba było wypatrzyć najbezpieczniejszy moment, ale nie wszystkim się udawało. Tak że były osoby zabite, na ulicy leżały. Dopiero po jakimś czasie, w nocy, można było ściągnąć trupy.

  • Czy jakoś się pani upamiętnił sam wybuch Powstania, pierwszy dzień, godzina „W”?

Tak, był szalony entuzjazm, ale w pierwszym momencie jakiś był zamęt, to normalne. W tym zamęcie my z koleżankami zostałyśmy odcięte od Mokotowa. To trwało kilka dni. Niemcy szli ulicą, zaglądali do domów szukając powstańców, ale lokatorka (pani Rupniewska), która świetnie mówiła po niemiecku, wyszła z krzyżem do nich, powiedziała: „Ratujcie nas, bo my starzy ludzie, my się boimy”. Ci Niemcy uspokojeni odeszli. Tak że nic się nie stało. Z ulicy Olesińskiej spędzili ludzi do piwnicy i obrzucili granatami. Jeden się wyratował z piwnicy, uciekał przez dach, wpadł tutaj do nas, mówi: „Uciekajcie, bo Niemcy mordują wszystkich, obrzucili ludność cywilną granatami. Uciekałem przez dach, postrzelili mnie, ale marny strzelec, bo tylko trafił mnie w rękę”. Tak że on ocalał. Strasznie duża masakra była.

  • W związku z tym też próbowaliście uciekać?

Nie. Czekaliśmy, żeby można było gdzieś [się przyłączyć], nie wiedzieliśmy w pierwszych dniach, gdzie jest umiejscowiony nasz oddział. Wszystko się wyjaśniło i dołączyłyśmy do oddziału.

  • Gdzie był oddział?

To się przemieszczało. Głównie na Krasickiego 31 była komenda sanitariuszek, byłam od razu przydzielona do oddziału. Pamiętam też, że na Odyńca 9 jakiś czas stacjonowaliśmy, ale mój oddział ciągle wędrował na różne wypady. Był na przykład atak na szkołę na Sandomierskiej, gdzie byli własowcy, ale atak się nie udał. Czekałyśmy pod tym gmachem, ale powstańcom nie udało się zdobyć szkoły. Był ranny porucznik „Paw”, którego wynosiłyśmy na noszach po nieudanej akcji.

  • Wróciliście na Odyńca?

Tak. Zresztą byłyśmy na Odyńca i na Misyjnej, bo lokal się zmieniał. Później był rozkaz wymarszu na Czerniaków. Którego to było, nie pamiętam. W każdym razie wywędrowaliśmy na Czerniaków, stacjonowaliśmy, były Forty Czerniakowskie (nie wiem czy one istnieją jeszcze, chyba istnieją). Był też skład papierów i bardzo się cieszyłyśmy, bo w tych papierach było bardzo ciepło i nie marzłyśmy. W pewnym momencie zaatakowała piechota węgierska, jak mówili, bo Węgrzy też brali tutaj udział.

  • To było starcie Węgrów z powstańcami?

Tak, kazali im tutaj atakować, ale czy oni zabijali Polaków? W każdym razie unikali tego, na pewno unikali. W każdym razie byli ranni. Był ranny kolega Gąsecki młody chłopak, syn producentów lekarstw, na przykład oni produkowali proszki od bólu głowy, coś jeszcze, to była wytwórnia farmaceutyczna, Gąsecki to był ich syn.. Ponieważ był ranny i wymagał operacji, zostałam wydelegowana. Bardzo chciałam, tam gdzie na ochotnika trzeba było iść, zgłaszałam się, bo się nie bałam, młodzi ludzie nie boją się tak bardzo jak teraz. [Zgłosiłam się] z koleżanką Maryną Dziewicką (po mężu nazywała się Zabiełło), żeby przejść na Mokotów i dowiedzieć się czy szpital Elżbietanek jeszcze czynny, bo on wymagał operacji. W nocy, po ciemku, szłyśmy z tego Czerniakowa na Mokotów. W klasztorze, który jeszcze stoi, Niemcy mieli doskonałą obserwację.

  • Niemcy byli w klasztorze?

Tak. Zajęli klasztor, to był [klasztor] bernardynów, nie wiem. W nocy szłyśmy po ciemku.

  • Dlaczego w nocy szłyście?

Bo w dzień trudno było przejść.

  • Same szłyście, czy z tym rannym chłopakiem, co miał być operowany?

On został na miejscu a my szłyśmy tylko z koleżanką, żeby porozumieć się ze szpitalem Elżbietanek, czy jest sala operacyjna, czy mogą go operować. Niestety szpital był już zbombardowany, zniszczony zupełnie. Tak że nie było ani sali, ani nic i wróciłyśmy z niczym. Niestety, chłopak zmarł na Czerniakowie. Koncerty na balkonie. Taki piosenkarz, też był w AK, Łuczaj się nazywał, na przykład na balkonie śpiewał. Jacyś inni artyści też występowali, był Jan Markowski, który skomponował piosenki: „Sanitariuszka Małgorzatka”, i jakieś inne jeszcze. Świetnie znałam Janka Markowskiego i tę „Sanitariuszkę Małgorzatkę”, to były śliczne piosenki w Powstaniu.

  • Czyli życie duchowe także, nie tylko walka.

Nie tylko. Właśnie w tych pierwszych dniach, kiedy ustabilizowała się pozycja i pamiętam, nie mogę mówić […] Weszliśmy [do kościoła] czwórkami, to był podniosły moment, oddział czwórkami, ubrani byliśmy w granatowe kombinezony robocze z opaskami, to był taki wzruszający moment.
  • Gdzie się odbywała msza?

Był kościół przy szpitalu Elżbietanek, [nie wiem] czy to była duża kaplica, czy kościół. Nawet wtedy sobie pomyślałam, porównałam to z pogrzebem Wołodyjowskiego. Wzruszający, kiedy szedł ten oddział z senatorem na pogrzebie Wołodyjowskiego. To też było takie ogromne wrażenie, ta msza święta.

  • „Panie pułkowniku larum grają”. Posługa kapłańska na co dzień była dostępna?

Tak.

  • Bo przecież byli także umierający.

Tak. W szpitalu byłam na dyżurze, był ranny o pseudonimie „Szczęsny”, kto to był – nie wiem. Był ranny w głowę. Miałam przy nim dyżur, dyżury się zmieniały, ale głównie byłam przy oddziale.

  • Kto był pani dowódcą?

Juliusz Nehrebecki, pseudonim „Hip”. Tu jest właśnie jego zaświadczenie mojej przynależności do AK.

  • Był twardym dowódcą, wymagającym?

Czy ja wiem… Nie czuło się.

  • Czy dziewczyny były jakoś lżej traktowane?

Nie. [Zachowywał się] jak kolega.

  • To najlepiej jak można.

Słuchało się go, ale jakiegoś takiego strasznego rygoru wojskowego u nas nie było.

  • Jak wyglądała kwestia wyżywienia?

Jak mieszkałyśmy na Odyńca, kuchnia była chyba na Puławskiej 103. Były dwie duże kamienice, była kuchnia powstańcza. Stamtąd przynoszono jedzenie do naszego oddziału.

  • Kto się zajmował gotowaniem?

Nie wiem.

  • Peżetki pewnie.

Pewnie tak. Dostawałyśmy obiad gotowy, to znaczy była zupa.

  • Nie wracała pani do domu, tylko pozostawała pani razem ze swoim oddziałem?

Tak, cały czas byłam. Z tym, że jak można było, miałam zezwolenie, żeby zajrzeć do domu, bo dom stał i mieszkańcy byli, właśnie moja stara nianiuśka, która nas wychowała od dziecka, całe życie była u nas, zmarła u nas mając dziewięćdziesiąt cztery lata.

  • Ale przetrwała tamten okres?

Tak, przetrwała. Można było zajrzeć tutaj co się dzieje.

  • Jak długo udawało się utrzymywać placówkę, jak długo były podejmowane działania, akcje?

Jak się zaczęło takie ostre natarcie niemieckie w przeddzień upadku Powstania 28 września, był taki straszny atak artylerii na Mokotów, że się znalazłam ni z tego ni z owego w jakimś wykopanym dołku i siedziałam w tym dołku, bo nie można się było ruszyć. Wszyscy się wycofywali. Był straszny ostrzał z dział kolejowych artyleryjskich. Wszystko waliło się na głowę. Teren powstańczy kurczył się coraz bardziej aż doszedł do ulicy Bałuckiego. Na ulicy Bałuckiego był właz do kanałów.

  • Skorzystaliście z niego?

[Inni] korzystali, ja nie, bo do kanału nie mogłam się przedostać, to już było tylko, kto chciał się przedostać do Śródmieścia. Tutaj też brał udział w walkach mój brat, który był na wsi, przyjechał tuż przed Powstaniem, bo wiedział, że się coś szykuje. Zresztą wiedział o tym, że będzie Powstanie. Przyjechał, żeby mnie zabrać z Warszawy, ale już nie mogłam wyjechać po przysiędze. On został i był w oddziale, nie pamiętam którym.

  • Również w „Baszcie”?

Również w „Baszcie”, na ulicy Pilickiej była pierwsza linia. Na ulicy Pilickiej był dom aktorów chyba, para aktorów, czy to był Bodo, nie pamiętam. Brat został ranny w czasie ataku na Mokotów. […] Koledzy mu doradzili, żeby wrócił do szpitala na ulicy Malczewskiego, on wrócił. W tym szpitalu Niemcy wymordowali wszystkich rannych. Wystrzelali. Tak że cała rodzina, ja byłam, brat Tomek był, zresztą on jest umieszczony na tablicy w Muzeum, Tomasz Gerlach, sto dwudziesty któryś numer pozycji, pseudonim „Łoś”. Jest też jego nazwisko na Powązkach w kwaterze „Baszty”, nie ma osobnego grobu, tylko jest jego nazwisko podane, Tomasz Gerlach.

  • Jak dla pani skończyło się Powstanie, wychodziła pani z cywilną ludnością, czy z wojskiem?

Już stąd, z domu. Po tej nawale wszyscy się wycofywali, też się wycofałam na ulicę Grażyny. To już była rozsypka. Stąd nas Niemcy wyrzucili, byłam przekonana, że zaraz nas tutaj wykończą, ale nie, to nie były SS tylko oddziały Wehrmachtu, czyli były łagodniejsze. Na ulicy Różanej były wykopane rowy przeciwczołgowe, kazali nam te rowy zasypywać. Później nas prowadzili na Okęcie, stamtąd chcieli nas doprowadzić do Pruszkowa do obozu, ale w Opaczu uciekliśmy.

  • Pani i kto?

Ja, koleżanki, kto mógł.

  • Jak uciekliście? Z kolumny, czy już z wagonu?

Z kolumny w nocy. Pani Dembowska, która tu mieszkała na parterze, zaczęła rozmawiać z tymi żołnierzami, którzy nas prowadzili, coś im dała, żeby pozwolili kilku osobom odejść. Zgodzili się, bo to nie były jakieś straszne oddziały jakieś SS czy inne SD, zgodzili się. Mówią: „Jak będziecie uciekać będziemy strzelać, ale nie bójcie się, w powietrze”. W tym Opaczu zostaliśmy. Był ustalony punkt zborny, że komu się uda uciec, żeby się kierowali do Żbikowa.

  • Co tam było?

Był daleki kuzyn Hozer, który miał swoje doświadczalne ogrody w Żbikowie, taki mały mająteczek. Kilka osób się spotkało, ale ponieważ Niemcy stacjonowali u niego we dworze, nie chciałyśmy jego narażać na to, że uciekinierzy z Powstania gromadzą się w Żbikowie i wyszłyśmy stamtąd. Zatrzymałam się w Podkowie Leśnej.

  • Rozdzieliliście się jednym słowem.

Rozdzieliliśmy się. W Grodzisku chyba był lekarzem znajomy. On kilku koleżankom i mnie wydał takie zaświadczenie dla Niemców, że nie jestem w szpitalu, tylko mieszkam prywatnie, a leczę się w szpitalu, bo mam rozpadającą się gruźlicę. Niemcy bardzo bali się chorób. To zaświadczenie mnie chroniło przed łapankami. Tak się skończyła historia.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?

Wędrowałam sobie, po Podkowie do Skarżyska. Z kolei był wuj pod Skarżyskiem w Borkowicach, on prowadził majątek. Jak się dowiedział, że jestem, to mnie i moją nianię ściągnęli do Borkowic, do tego mająteczku. Tam byłam do końca, jak przyszli bolszewicy to już byłam. Niemcy uciekali kto mógł, resztę – kto nie mógł – to Rosjanie wykończyli w tych Borkowicach. Później w Borkowicach na początku stycznia wracałam do Warszawy pociągiem.

  • Szybko. Co zastała pani…

Kilka miesięcy byłam. To był 1945 rok, wracałam do Warszawy, a z Warszawy chciałam się dostać do Soból. Sobole to był mająteczek rodziców, w którym się urodziłam. Sobole to był powiat łukowski.

  • Dostała się pani do tych Soboli?

Dojechałam.

  • Czy ktoś jeszcze był z rodziny?

Była moja ciotka, którą wyrzucili ze dworu, bo nie można było, mieszkała na wsi. Do niej dobrnęłam, a to wszystko było zabrane oczywiście od razu, już nikogo nie było.

  • Kiedy pani wróciła do domu, bo dom ocalał?

Dom ocalał, trzecie piętro było zniszczone.

  • Jak rodzina wyszła z Powstania? Brat zginął, bo zamordowali go Niemcy w szpitalu.

Brat zginął.

  • A reszta?

Drugi brat z żoną, właśnie z Hanką Dembowską z dołu, też wędrowali. Wyszli wtedy w Opaczu, im się też udało uciec. Wędrowali po różnych znajomych, w Piastowie byli, gdzieś jeszcze. Wrócili tutaj, już był 1945 rok. Zatrzymali się w Wesołej, bo tam mieszkała babcia bratowej. Później już zjechali do Warszawy. Brat zaczął pracować. Też musiałam pracować, bo trzeba było z czegoś żyć, nic nie zostało.

  • Nie dotknęły panią żadne represje z tego powodu, że należała pani do AK?

Nie. Byłam za małym pionkiem.

  • Jednym słowem można powiedzieć, od razu wróciła pani do Warszawy po paru miesiącach. Nie na długo to rozstanie było.

Tak. Nie na długo.



Warszawa, 13 lutego 2009 roku
Rozmowę prowadzila Iwona Brandt
Maria Sabina Dobromirska Pseudonim: „Marysia” Stopień: sanitariuszka Formacja: Pułk „Baszta” WSOP IV Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter