Mieczysław Julian Poniński „Maryś”

Archiwum Historii Mówionej

Poniński Mieczysław Julian, pseudonim „Maryś”, urodzony 1 lipca 1927 roku w Warszawie; kapral podchorąży. Ukończyłem szkołę podchorążych [w czerwcu 1944 roku].

  • Jak pan zapamiętał wybuch II wojny światowej, 1 września 1939 roku?

[Niemcy bombardowali Warszawę. Szrapnele zabijali ludzi. Całe noce trzeba było stać w kolejce za chlebem. Z 16 na 17 września zbombardowali i spalili kamienicę przy ulicy Pańskiej 19, wszystko się spaliło. Matka „Cichego” załatwiła mieszkanie przy ulicy Płockiej 2c]. Chodziłem do szkoły numer 25 na ulicy Złotej 51 koło gimnazjum Lelewela. Mieściła się tam 40 Warszawska Drużyna Harcerzy, tak zwana „złota czterdziestka”. W 1938 roku byłem na zlocie w Rembertowie, gdzie zdałem na stopień młodzika. To był najniższy stopień harcerski.
Jeśli chodzi o okupację – byłem zaprzysiężony w 1942 roku, pewnie to było w lutym, u Ojców Salezjanów, na ulicy Lipowej 14. Dali mi pseudonim „Maryś”. Na początku miałem pseudonim „Marian”, ale ksiądz [Stanisław] Janik [pseudonim „Kruk”] powiedział: „Pan jest z rodów poznańskich. W Poznaniu było tak, że młodzi chłopcy nie mieli imienia Marian, tylko Maryś.” W związku z tym zostałem „Marysiem”. [Zostałem zaprzysiężony w Polskiej Organizacji Zbrojnej POZ].

  • Jak wyglądała pana służba jeszcze w okresie okupacji?

Byłem w Polskiej Organizacji Zbrojnej POZ, „Miecz i pług”. Dowódcą był porucznik Gozdawa. Był też kapral podchorąży Jan Żmij Morski, który prowadził piątki dywersyjne. Jako młodociany żołnierz byłem w jednej z tych piątek dywersyjnych. Pierwszy nasz wypad był do wysadzania cystern samochodowych z benzyną pod Mostem Poniatowskiego. Zakładaliśmy tam ładunki wybuchowe. Ten cały transport niemiecki miał iść na wschodni front. Wysadziliśmy wszystkie pięć cystern samochodowych z benzyną. W czasie odwrotu, jak odchodziliśmy, to kapral podchorąży Żak Połubski był ranny. Chyba od tego wybuchu, huku, granatów zaczęła mi lecieć krew z ucha i później się leczyłem. [Kapral podchorąży Jan Żmij Morski, kapral Ryszard Połabski też byli ranni, oraz Ryszard Czech pseudonim „Garbacki”. Mnie od wybuchu z ucha leciała krew]. […]

  • Zakład graficzny Ojców Salezjanów był związany z polskim państwem podziemnym. Czy była tam drukowana prasa?

Nie wiem. Kolega [Jerzy Remion] „Giorgio” mógłby powiedzieć, bo tam był. Ja tam tylko składałem zaprzysiężenie na ręce księdza kapelana Janika, pseudonim „Kruk”. [Kolega Jerzy Remion pseudonim „Giorgio” później był żołnierzem AK – „Łukasiński”].

  • Jaki dostał pan przydział mobilizacyjny w momencie, kiedy były formowane oddziały, które w późniejszym okresie brały udział w Powstaniu Warszawskim?

W czerwcu 1942 roku była zmiana. Polska Organizacja Zbroja, ZWZ przyjęły nazwę Armia Krajowa. „Żak” i Kędzierski przeszli do batalionu AK „Łukasiński”. W ramach Armii Krajowej dostałem przydział do 2. Kompanii, której dowódcą był wówczas kapitan Kędzierski, pseudonim „Kalinowski”. Dowódcą podległego w ramach kompanii naszego 1. Plutonu był porucznik „Kino” [Jerzy Milicer z Kompani „Supraśl”. Dowódcą Zgrupowania „Sosny” był major Bilewicz pseudonim „Sosna”].

  • Jak pan zapamiętał wybuch Powstania 1 sierpnia? Gdzie pan był, co pan robił?

Mieszkałem na Woli. W związku z tym, iż nie mogłem dostać się na wyznaczone miejsce na stare Miasto do Batalionu AK „Łukasiński” do 2. Kompanii, zameldowałem się w Batalionie AK „Parasol” w 3. kompanii u [porucznika] Jurka Gerberta, „Lot”. Z tym batalionem przeszedłem przez szlak bojowy Cmentarz Ewangelicki, potem przechodziliśmy na Gęsiówkę, gdzie oswobodziliśmy obóz, w którym byli głównie Żydzi. Stamtąd – na Stare Miasto do Pałacu Krasińskich. Po zameldowaniu się, pożegnałem się z porucznikiem „Lotem” [8 sierpnia 1944 roku]. Zameldowałem się w Batalionie AK „Łukasiński” na Długiej 26 czy 24, dokładnie nie pamiętam, u kapitana Kędzierskiego [pseudonim „Kalinowski]. Dodatkowo zameldowałem się do porucznika „Kino”. Ja od razu zameldowałem się na Długiej, bo szybko dowiedziałem, gdzie są nasi. Od ósmego już działałem z powrotem w Batalionie „Łukasiński” [Zgrupowanie „Sosny”].

  • Czy po dotarciu do macierzystej jednostki i przystąpieniu do walk posiadał pan broń? Jeśli tak, to jaką ?

Miałem visa. Z tą bronią przeszedłem szlak bojowy z „Parasolem”.

  • W sierpniu brał pan udział w walkach…

Tak, brałem udział w walkach na Starym Mieście na Daniełowiczowskiej, gdzie było więzienie, później był Pałac Blanka, Ratusz, Pałac Jabłonowskich, Pod Królami, klasztor Sióstr kanoniczek, a z kanoniczek na Bank Polski.

  • Czy może pan coś powiedzieć o niemieckich żołnierzach, o ich zachowaniu, stosunku do powstańców?

Niemcy nie byli tacy, że mordowali – w walce, jak oni strzelali i my strzelaliśmy, nie było cudów. To była walka. Ale Ukraińcy znęcali się niesamowicie, byli bez serca. Mój ojciec był majorem, został ciężko ranny na Podwalu. Ukraińcy spalili ten szpital i zginął. Matka zresztą też zginęła podczas Powstania.
Natomiast nie mówię, że Niemcy mieli serce. Jak [szły] czołgi, pamiętam taki przypadek na Placu Teatralnym, że cztery czołgi szły, a przed czołgami ludność cywilna, z tyłu Niemcy z karabinami i ostrzeliwali. My, jak był PIAT, to z PIAT-a się walnęło do tego czołgu i koniec. Jak jeden czołg się palił, to Niemcy cofali się. Względnie butelkami zapalającymi rzucaliśmy w czołgi. Nieraz było tak, że Niemcy trafili tego, który rzucał, nie ma cudów. Najgorsze było to, jak sztukasy latały i bombardowali rejon Placu Teatralnego, Ratusz, Kanoniczki, Daniłowiczowską, a najwięcej Bank Polski. Najgorzej, jak sztukasy leciały z piskiem, to strach był niesamowity. Niemcy jeszcze atakowali granatnikami, to była najgorsza broń [- rozrywało ludzi]. To dużo ludzi pozabijało, porozrywało, wnętrzności na wierzchu. To było gorsze od granatów.
Trzeba powiedzieć, że nasze dziewczyny były bardzo dzielne, ponieważ i samoloty, sztukasy gwizdały, bomby leciały, a one biedne przynosiły tych rannych, opatrywały. Jakoś to wytrzymywały. To było duże poświęcenie z ich strony, nie da się tego opisać.
[ 20 sierpnia] podczas silnego bombardowania na więzienie na Daniełowiczowskiej, dach się zarwał i przysypało mnie. Miałem rany cięte, trochę głowa, nogi, aż nieprzytomny byłem. Ale jakoś doprowadzili mnie do ludzi. [Ponieśliśmy olbrzymie strat, tylko części z nas udało się wrócić na dawne pozycje do Banku].

  • Jaki był stosunek ludności cywilnej do żołnierzy?

[Był serdeczny]. Było ciężko z jedzeniem, nie było wody. Mąki też nie było, ze wsi przynosili, szmuglowali, bo Niemcy na kartki nie dawali mąki, było tylko na kawałeczek chleba. Ludność cywilna zawsze gotowała. Zupa była jaka była, więcej było wody niż kaszy czy kartofli. Było ciężko, ale zawsze to była ciepła strawa. Jakoś przeżyło się ten ciężki okres.
W skład zgrupowania majora „Sosny” wchodził Batalion AK „Łukasiński”. To były cztery kompanie, pierwsza „Troki”, druga „Supraśl”, trzecia „Wkra”, a czwarta to była jakaś motoryzacyjna, nie pamiętam.

  • Czy spotkał się pan z walczącymi żołnierzami pochodzenia żydowskiego? Czy po wyzwoleniu Gęsiówki ci ludzie przystąpili do Powstania?

Tak. Nie wiem, czy wszyscy, tego nie mogę powiedzieć. Pamiętam, był Paweł, był Motek. Oni brali udział w Powstaniu. U nas nie było, ale byli u porucznika Gozdawy. Pododcinek Gozdawy był w ramach zgrupowania „Sosny”.
Najgorsze draństwo podczas Powstania było to, że gołębiarze, snajperzy na Placu Teatralnym, tam, gdzie jest opera, ukrywali się, nie było ich widać. Patrzyli przez lornetkę i jako strzelcy wyborowi, to co i raz puknęli, i już upadł. Koledzy musieli bardzo uważać. Ale łatwo powiedzieć, żeby uważać. Pamiętam, że jeden z kolegów Nojszewski, pseudonim „Kurzawa”, miał bardzo dobry cel. Jak przyuważył gołębiarza, to długi czas czekał, tamten się wychylił, a ten go łup z kbks-u, z karabinu, i koniec. Był spokój na jakiś czas. Ale inni gołębiarze znaleźli się na miejsce tamtego. To było przykre. [Niemcy mieli czołgi, broń, wodę i jedzenie].

  • Z tego, co czytałem, to właśnie ludność cywilna pomagała w odnajdywaniu miejsc, gdzie przebywali gołębiarze.

Tak. Ale tutaj na Placu Teatralnym nie było ludności. Niemcy trzymali się w Teatrze Wielkim, gdzie mieli stanowiska ogniowe. Z ulicy Wierzbowej i Focha podchodziły czołgi. Atakowali na Daniłowiczowską i na Ratusz. Jak podchodzili bliżej, to my, żeby się bronić, rzucaliśmy w nich butelkami zapalającymi. Nie raz było tak, że jeden albo dwa czołgi zniszczyliśmy, spłonęły. Albo z PIAT-a waliliśmy. Tylko PIAT-ów było mało, bo to były zrzuty angielskie.
  • Podstawą była chyba butelka zapalająca, broni przeciwczołgowej było mało. Ile takich butelek trzeba było rzucić w czołg?

[Było ich mało]. Jedni przynosili drugim. Ten brał butelkę i się rzucało. Ale jak czołg dostał taką butelką zapalającą, to już cudów nie było, żeby się nie zapalił, chyba, że naszego trafili.

  • Blisko trzy tygodnie walk na Starym Mieście. Dzielnica zamienia się w gruzy. Trzeba było z tej dzielnicy wyjść. W jaki sposób?

Kiedy nastał już koniec walk na Starówce, przeszliśmy kanałami. Były cuchnące, brudne, już nie chcę mówić, jakie były zapachy. Przechodziliśmy przez Krakowskie Przedmieście na Nowy Świat. Przy kościele Świętego Krzyża była niemiecka żandarmeria. Niemcy wrzucali do kanałów karbid i granaty. Jeśli ktoś przechodził akurat, kiedy wrzucili karbid, truł się gazem. Kiedy ja szedłem z grupą, to dzięki Bogu, nie rzucili.
Przeszliśmy Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat i na Wareckiej wyszliśmy z kanału umorusani, niepodobni do ludzi. Byliśmy bardzo zdziwieni, że wszystko tu jest takie, jakby wojny nie było. Dostaliśmy się na pocztę, która była w miejscu, gdzie dzisiaj jest Narodowy Bank Polski. Umyliśmy się, doprowadziliśmy się do porządku. Dostaliśmy ubranie i zameldowaliśmy się w kinie „Palladium”. Tam było małe przyjęcie, poczęstowali nas.
13 [sierpnia] szedłem z meldunkiem do kapitana Kędzierskiego czy do „Sosny”, nie pamiętam i spotkałem po drodze majora Sienkiewicza. Powiedział: „Chłopie – trzymajcie się.” Podziękowaliśmy. Poszedłem do Hotelu Polskiego na Długiej, a major Sienkiewicz poszedł na Miodową. Na Miodowej 24 wtenczas było bombardowanie sztukasów i go przysypało. Zginął śmiercią żołnierską.

  • To było ostatnie spotkanie?

Tak, ostatnie spotkanie. Dowiedzieliśmy się zaraz na drugi dzień, były meldunki. Było przykro [nam].

  • Powiedział pan o poczęstunku, o odpoczynku po ewakuacji ze Starego Miasta. Jak wyglądało takie życie poza służbą?

Odetchnęliśmy trochę i dalej trzeba było walczyć. Zameldowaliśmy się na Brackiej u pułkownika Stanisława Steczkowskiego, pseudonim „Zagończyk”. Były walki na Chmielnej, Brackiej, w tych rejonach. Później jak to się zakończyło, była kapitulacja.
Przy kapitulacji opaski się pozdejmowało i z ludnością cywilną człowiek się przedostał. Niemcy zapędzili nas do Pruszkowa, do hal kolejowych. Tam do pociągu i stamtąd do Niemiec. Dostałem się do Niemiec, do obozu pracy 138B Bartold Unternehment. Później przerzucili nas do Sagan, czyli do obecnego Żagania, gdzie byłem aż do wyzwolenia. [Obóz pracy- kopanie okopów przeciwczołgowych]. Po wyzwoleniu nie było mowy, żeby wrócić do Warszawy, bo była zniszczona. Razem z kolegą [Zdzisławem Pająkiem] „Cichy”, z 3 Kompanii „Wkra”, z którym byliśmy razem w naszym Batalionie, zameldowałem się u jego rodziny w Konstancinie. Przytuliłem się.
Później, w 1951 roku, już studiowałem. Jeszcze okna były powybijane na Politechnice. We wrześniu 1951 roku, nie pamiętam dokładnie, spalili posterunek Urzędu Bezpieczeństwa. W związku z tym od razu przyszli do domu i mnie zgarnęli. Akurat nie było „Cichego”, ja byłem. Zgarnęli mnie i zawieźli mnie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na Koszykową, wsadzili mnie do piwnicy i siedziałem trzy i pół miesiąca. [Później i „Cichego” zgarnęli].

  • Czy został pan aresztowany, dlatego, że został zniszczony ten posterunek, czy po prostu był pan byłym żołnierzem Armii Krajowej?

Dlatego, że byłem żołnierzem AK. Zresztą nie tylko ja, było nas siedemnastu z Wilanowa, z Konstancina, z Klarysewa. Pozgarniali akowców i wszystkich wywieźli do Ministerstwa Bezpieczeństwa na Koszykową. Jeszcze były druty kolczaste. Tam siedziałem trzy i pół miesiąca. Dowódcy podostawali po cztery lata, różnie. To były takie ciężkie czasy.

  • Czy został pan oskarżony i skazany za udział w tym rzekomym spaleniu posterunku?

Nie. Oni to robili w inny sposób. Była taka metoda, sowiecka, czy inna. Siedzieliśmy, ale musieliśmy podpisać dokument, że nie będziemy rozpowiadać o tym, że siedzieliśmy. Nie było mowy, że za coś nas wsadzili, nic nie było. Mówili: „Jak się dowiemy o takim przypadku, to znajdziecie się w jeszcze gorszym miejscu.”

  • Jak pan pamięta 1956 rok, tak zwaną odwilż, kiedy ludzie zostali wypuszczeni z więzień?

Skończyłem Wydział Budownictwa Lądowego na Politechnice Warszawskiej ze stopniem magistra inżyniera. Później cały czas pracowałem w budownictwie, w biurach projektowych. Później zrobiłem studium podyplomowe przy Politechnice, następnie studium doktoranckie. Żeby dostać się na to studium, musiałem zrobić matematykę. Poszedłem na studium zaoczne Uniwersytetu Warszawskiego. Jak studium doktoranckie się skończyło, zrobiłem absolutorium i dostałem tytuł doktora inżyniera. Później wykładałem. Profesora nie chcieli tak dawać. Jak był akowiec, to do kadr brali i sprawdzali: „Byliście w AK. Zapiszcie się do partii.” Nie zapisałem się do partii i ciężko było. Byłem tylko wykładowcą, czyli pełniłem funkcję profesora, ale tytułów nie dostałem, dlatego, że byłem nieodpowiednim człowiekiem.

  • Za pochodzenie, za życiorys został pan pozbawiony możliwości rozwinięcia się naukowego.

Tak dojechałem do emerytury. […]

  • Z racji swojego wykształcenia i znajomości Warszawy, co pan sądzi o tym, że teraz miejsca, które pamiętają tamte walki na naszych oczach praktycznie odchodzą, na przykład budynek dworca kolejowego czy elektrownia na Powiślu, która zaraz zginie? Czy nie powinniśmy jednak spróbować tego zachować?

Uważam, że takie zabytkowe miejsca powinny pozostać. Ponieważ Muzeum Powstania Warszawskiego już pęka w szwach, trzeba byłoby może podzielić na zgrupowania, dokładnie nie wiem, ale by się przydało.
Na pewno chciałby pan zapytać, czy jakby była podobna sytuacja, to czy brałbym udział w Powstaniu. Na pewno bym brał, dlatego że byłem wychowywany w duchu patriotyzmu. To było harcerstwo, kościół, rodzina, szkoła. Dziś nie jest tak jak przedtem, tego patriotyzmu jest mniej. […]




Warszawa, 17 lutego 2007 roku
Rozmowę prowadził Paweł Bajda
Mieczysław Julian Poniński Pseudonim: „Maryś” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Zgrupowanie „Sosna”, Batalion „Łukasiński” Dzielnica: Stare Miasto, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter