Mieczysław Witold Zawadzki „Maciek”

Archiwum Historii Mówionej
Mieczysław Witold Zawadzki pseudonim „Maciek” urodzony 22 września 1923 roku w Warszawie. W czasie Powstania – oddział osłaniający BIP „Chwatów”.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku, przed wybuchem wojny?

Chodziłem do Prywatnego Gimnazjum Towarzystwa Szkół Średnich „Collegium”, [przy ulicy] Leszno róg Żelaznej. W czerwcu 1939 roku skończyłem małą maturę, uzyskując dyplom, który mam do dziś, przeniosłem przez Powstanie.

  • Jaki wpływ na pana wychowanie wywarła szkoła?

Byłem członkiem drużyny przez cztery lata, skończyłem jako sekretarz 94. Drużyny Hufca Wola.

  • Czym zajmowała się wtedy pana rodzina?

Ojciec był przedsiębiorcą malarskim. Mama umarła miesiąc przed moją małą maturą, w ostatnim roku mojej nauki.

  • Czy miał pan jakieś plany na przyszłość związane z tym, że skończył pan gimnazjum? Co chciał pan dalej robić?

Chciałem iść do liceum budowlanego na ulicę Wspólną, nawet składałem egzamin. Ale brat mój, trzy lata ode mnie starszy, w 1938 roku został powołany do Szkoły Podchorążych Rezerwy w Wilnie i tam go zastał koniec wojny. Poszedł na front i zginął 11 września pod Kałuszynem.
Poszedłem do pracy. Od 1 stycznia 1940 roku zacząłem pracować w prywatnej firmie, która później przekształciła się w spółkę akcyjno-przemysłową „Towiz”. [Firma ta mieściła się] najpierw na Mokotowskiej, później na rogu Prusa i placu Trzech Krzyży, gdzie było kiedyś kino „Napoleon”, przekształcone przez Niemców w „Apollo”. Później przenieśliśmy się do sklepu u głuchoniemych na placu Trzech Krzyży.

  • Gdzie pan wtedy mieszkał?

Mieszkałem Wilcza 42 mieszkania 20.

  • Mieszkał pan tam też przed wojną.

Przed wojną i w czasie okupacji do Powstania.

  • Kiedy pierwszy raz zetknął się pan z konspiracją?

W 1942 roku, zetknąłem się przez kolegów.

  • Jak wyglądało to pierwsze spotkanie?

Spotkałem kolegę, nie pamiętam jego imienia, nazywał się Małoszczyk, mieszkał na Skorupki pod 12. On mnie poznał z innymi kolegami i zaczęliśmy się spotykać.

  • Czy w czasie okupacji nadal uczęszczał pan na zbiórki harcerskie?

Nie. Już nie.

  • Dlaczego?

Nie miałem z nimi kontaktu. Drużynowym był syn kapitana żandarmerii Drzymulskiego, na Krochmalnej 32, [gdzie] mieliśmy zbiórki przed wojną. W czasie Powstania był później dowódcą żandarmerii na Starym Mieście, po likwidacji tego znanego [„Barrego”], który wszystkich rozstrzeliwał, on był dowódcą na Starym Mieście. To Drzymulski później objął to stanowisko. Wyjechał z jednym z synów do Australii i tam umarł, a drugi syn Janusz zginął, przechodząc ulicą Senatorską ze Starego Miasta, usiłując się dostać do Ogrodu Saskiego.

  • Kiedy pierwszy raz się pan spotkał z konspiracją, czy pana ojciec wiedział o tym?

Nie, ojciec nie wiedział. Ojciec miał kontakty, bo przynosił gazetki do czytania.

  • Pamięta pan, co to były za gazety? Czy rozmawiało się w domu o tych gazetach?

Rozmawiało się, tak. Ale jakie to były? [...] Nie pamiętam.

  • Jakie były pana zadania i obowiązki w służbie w czasie konspiracji?

Bardzo rzadkie, bo pracowałem od ósmej do czwartej po południu.

  • Czy pamięta pan ostatnie dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego?

1 sierpnia pracowałem na Marszałkowskiej w sklepie Chrostowskich do godziny trzeciej. Stamtąd udaliśmy się na ulicę Rysią róg Świętokrzyskiej, gdzie mieliśmy wyznaczone miejsce zbiórki w szkole na trzecim piętrze.

  • Kiedy dowiedział się pan o wybuchu Powstania, o koncentracji przed Powstaniem?

Tego samego dnia rano przyszedł kolega, dał mnie znać, żeby być o czwartej na zbiórce.

  • Pamięta pan sam wybuch Powstania?

Pamiętam. Ze szkoły na Rysiej mieliśmy trudności z przedostaniem się do budynku PKO, po drugiej stronie ulicy Świętokrzyskiej. Na samym rogu był budynek dyrekcji Tramwajów Miejskich i kazano nam ubezpieczać okna w tym budynku. Tam spędziliśmy pierwszą noc Powstania. Nasz samochód, który jechał z ulicy Towarowej z autoobsługi, wiózł megafony, miał dużą biało-czerwoną flagę i nadawał „Warszawiankę”. To nas bardzo rozczuliło.
Drugiego dnia zabezpieczaliśmy budynek PKO. [...] Drugiego chodziliśmy jeszcze po broń do hotelu „Victoria” na placu Dąbrowskiego obok ambasady włoskiej, ale nie dostaliśmy broni. Wróciliśmy na Świętokrzyską, budowaliśmy barykadę zagradzającą Świętokrzyską od Marszałkowskiej. Wyciągaliśmy ze sklepu różne meble, różne ciężkie rzeczy. Trzeciego kazano mnie workami papierowymi ubezpieczać piaskiem przerwy między filarami domu. Wtedy czołg stanął przy Ogrodzie Saskim na Królewskiej i zaczął strzelać. Byłem pewny, że będę bezpieczny za filarem. On strzelał pociskami rozrywającymi się i jeden z odłamków trafił mnie w [lewe ramię], w którym odłamek do dziś noszę. Pielęgniarka zabrała mnie do prowizorycznego szpitala w podziemiach dyrekcji tramwajów domu PKO. Trafiłem na dentystkę i przyrządami dentystycznymi dłubała, szukała tego odłamka – zemdlałem. Posadzili mnie okrakiem na krześle, nic nie było, trzy łóżka były tylko, żadnych przyrządów, to nie był jeszcze przygotowany szpital. Przenieśli mnie do sali w podziemiach PKO na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, gdzie już były pobudowane prycze pokryte słomą i kocami. Leżałem do rana. Jakaś starsza pani przyniosła mnie talerz zupy. To mnie rozczuliło, bo ona miała syna na Mokotowie.
Odwiedził mnie kolega Zbyszek Dąbrowski, który później pod PAST-ą był ranny, całe życie nosił pocisk wbity w czaszkę. Pocisk mu na centymetr wystawał z czaszki, wiem że go nie operowali i po wojnie też go nie ruszali. Umarł już.
4 sierpnia przeprowadzono mnie ze szpitala na Świętokrzyskiej na ulicę Jasną róg Sienkiewicza do lokalu gimnazjum Prusa, [w którym] był punkt opatrunkowy. Zmieniono mi opatrunek i położono w pokoju na materacach. Pokój znajdował się nad bramą Jasna 10.
Kilka dni leżałem, byli też tacy lżej ranni. Pamiętam jednego, miał pseudonim „Tygrys”, biedny był, bo był postrzelony w pośladek, musiał leżeć cały czas na brzuchu. Woźny tego gimnazjum pierwszy raz mnie po tygodniu ogolił. Zostawił wąsy, bo powiedział, że [jak będzie golił] wąsy, to będzie bolało. Wąsy całą niewolę nosiłem, po niewoli dopiero zgoliłem.
16 sierpnia wpadł pocisk – tak zwana krowa zapalająca – w bramę pod moim pokojem na Jasną 10. Zabitych zostało chyba z piętnaście osób. Uciekłem ze szpitala. Nie mogłem się wydostać przez bramę, bo było zasłane trupami. Uciekłem od tyłu przez sklepy, przez Sienkiewicza do swojego oddziału na Moniuszki, który już był w lokalu obecnego PZU, w „Adrii” na pierwszym piętrze mieliśmy kwaterę. Tam mnie przyjęli.

  • Wrócił pan do swojego oddziału.

Zacząłem właśnie taką służbę posterunkową. Karabin mogłem utrzymać. Dostałem rosyjski karabin, który nie nadawał się do użytku, bo pocisk się ręcznie wprowadzało, jeden pocisk mógł być wprowadzony.

  • To była pana pierwsza broń w czasie Powstania?

Tak, rosyjski karabin to była pierwsza broń, bo nie mieliśmy broni. Pełniłem posterunki przy tylnym wejściu do „Adrii”, gdzie przechodzili ci, co pracowali przy „Błyskawicy”. Oni przychodzili z domu od Świętokrzyskiej przez podwórze do „Adrii” na obiady, bo żywienie mieliśmy w lokalu „Adrii”. Pamiętam do dziś, że na śniadania i kolacje był chleb posmarowany marmeladą. Pajdy chleba ile kto chciał mógł jeść, nie było źle. Byłem wygłodzony po pierwszych dniach. W szpitalu to jako tako jeszcze nas żywili.
Później nas używali do akcji ochrony drukarń. Chodziliśmy do ochrony na ulicę Leszczyńską róg Dobrej, to była przedwojenna Agencja Filmowa „Falanga”. Dużo filmów sprzed wojny jest z tej wytwórni. [W „Falandze”] wywoływano filmy i zdjęcia z Powstania, była między innymi wywoływana kronika Powstania. Kilka razy miałem posterunki.
Nie nadawałem się do akcji, bo ta ręka mnie jeszcze bolała, nie miałem siły w tym ręku.
Używano mnie do akcji osłony audycji megafonowych. Nadawaliśmy w Śródmieściu na Świętokrzyskiej. Kiedyś nas wysłano na plac Kazimierza Wielkiego, gdzie był „Dom Prasy”. Były tam hale targowe i w podziemiach tych hal targowych zgromadziła się ludność Woli, która, jak nas zobaczyła, że chcemy nadawać jeszcze audycje, to nas nie dopuścili do wejścia, przegonili nas stamtąd. Nadaliśmy tą audycję w sąsiednich domach.
Tam nas nazwano (pierwszy raz usłyszałem) – podpalacze Warszawy. Mieli do nas żal, że przez nas powstańców oni stracili cały swój dobytek.

  • Wspomniał pan o audycjach. Co to były za audycje?

Nadawane były [audycje] informacyjne dla Polaków i dla Niemców. Dla Polaków komunikaty pocieszające o sytuacji. Brałem [udział w nadawaniu audycji] w kilku miejscach.
W Banku Handlowym na rogu Traugutta i Czackiego z balkonu usiłowaliśmy nadać audycję dla „kałmuków” – różnych ruskich w mundurach niemieckich, którzy brali udział w likwidacji Powstania. Zaczęliśmy nadawać audycję i oni nam przestrzelili megafon. Musieliśmy iść po drugi i zmienić megafon, żeby do końca nadać audycję.

  • Audycje były przygotowywane wcześniej, one były nagrywane?

Były wcześniej przygotowywane. Czytał je między innymi nasz późniejszy w obozie mąż zaufania, miał pseudonim „Karcz”, sierżant podchorąży Pereświt, znał rosyjski, znał niemiecki i czytał po polsku.

  • Pamięta pan inne osoby, które brały udział w pracach przy audycji?

Wszystkich ich pamiętam. Dowódcą naszego oddziału był Zygmunt Ziółek. Jego zastępcą był porucznik „Sęk”. Dwudziestego któregoś odprowadzałem z oddziału w „Adrii” na Moniuszki dowódcę BIP-u porucznika „Kanię”. Młody człowiek, chyba przed wojną podchorążówkę skończył, Tadeusz Żenczykowski. Później był w Radiu Wolna Europa, on był przełożonym Nowaka-Jeziorańskiego. Kiedyś polecono mnie odprowadzić go na ulicę Kruczą z Moniuszki. Ubrany był w nowiutki polski przedwojenny mundur. Bluzę miał tą, co myśmy mieli, spodnie miał dorobione, nowiutkie buty ze spinaczami przedwojennego oficera, pas nowiutki przedwojenny z koalicyjką, pistolet Vis w nowiutkiej kaburze. Mnie zdziwiło, skąd oni wzięli po pięciu latach okupacji wszystkie nowe [umundurowanie]. On w tym ubraniu pożegnał się z nami wszystkimi i poszedł. Podejrzewam, że on legalnie w uzgodnieniu z niemieckim dowództwem pojechał do Anglii, ale to jest tylko moje przypuszczenie. „Kania”, znana osoba, Żenczykowski.
  • Audycje były nadawane również w języku niemieckim.

Tak.

  • Co znajdowało się w treści takiej audycji?

[Mówiliśmy, że] Niemcy już kapitulują, że nie ma sensu się dalej bronić, żeby przechodzili na naszą stronę. Mieliśmy w oddziale kolegę Skarbek Teryszewski spod Torunia. Został wcielony do wojska, skończył niemiecką podchorążówkę, wysłali go na front wschodni. Wracając ze wschodniego frontu, uciekł z pociągu przy ulicy Żelaznej, przeszedł na naszą stronę w mundurze, w uzbrojeniu. Tak że jednak te audycje pewien skutek odnosiły. [...]

  • Czy w czasie pana działań przy nadawaniu audycji spotkał pan gdzieś Niemców? Czy widział pan żołnierzy niemieckich?

Tak. Na Traugutta ci „kałmucy” wyglądali zza tego muru. Widziałem ich na Frascati, w oknach też siedzieli, ale to już po kapitulacji. Miałem posterunek na ulicy Frascati, w piwnicy przy przekopie pod ulicą Frascati do garażu Frascati 2. [...] W oknie bezczelnie stanął Niemiec i oglądał okolicę. Widziałem go, nim sięgnąłem po karabin, złożyłem, on już zginął.
Widziałem jeńców niemieckich, to jeszcze jak byłem w PKO, butni byli. Dyrektor chyba poczty niemieckiej w pełnym mundurze, w czapce, trzymali go w takiej klatce drewnianej i innych Niemców [też trzymali].

  • Czy spotkał się pan z przypadkami zbrodni wojennych popełnianych przez Niemców albo przez członków innych niemieckich formacji w czasie Powstania?

Nie, nie pamiętam.

  • Wspominał pan o ludności Woli, która wtedy nie darzyła panów sympatią.

Właśnie.

  • Jak reagowała pozostała ludność Warszawy? Pamięta pan reakcję cywili na to, co działo się w Warszawie, zarówno na początku Powstania jak i pod koniec?

Przez pierwsze dwa tygodnie Powstania wszyscy się cieszyli, radowali, ale gdy już większość wiedziała, że Powstanie upadnie, to zmieniała [swój stosunek]. Wychodzili z Warszawy przecież, machając białymi chusteczkami, do Niemców przechodzili, z naszej strony uciekali.

  • Czy zmieniało się nastawienie ludności cywilnej podczas trwania Powstania?

Nie. Jak wychodziliśmy z Warszawy, już po złożeniu ciężkiej broni na rogu Marszałkowskiej róg Wiejskiej [?], karabinów maszynowych, bo lekką broń, pistolety tylko wynosiliśmy z Warszawy, szliśmy ulicą, ludzie rzucali kwiaty. Skąd oni po dwóch miesiącach Powstania znaleźli kwiaty? Gdzieś musieli na balkonie hodować, rzucali na nas kwiaty. Nie dochodząc do politechniki (bo pod politechniką już stali Niemcy i otaczali nas), prowadzili nas w aleję Niepodległości, gdzie składaliśmy tą lekką broń, tu gdzie później było Ministerstwo Obrony Narodowej. Filtrową szliśmy przez Grójecką, Opaczewską do Wolskiej i Wolską. Zaprowadzili nas do Ożarowa.

  • Wróćmy jeszcze do samego Powstania. Przez dwa miesiące spotykał pan w Warszawie przedstawicieli innych narodowości?

Tak.

  • Którzy uczestniczyli czynnie lub biernie w Powstaniu?

W naszym oddziale był jeden Żyd, którego nawet chroniliśmy, on gdzieś z ulicy Gęsiej został wyzwolony i przyszedł w niemieckich oficerskich butach. Do niewoli szedł w tych butach. Myśmy go musieli w środek brać, żeby Niemcy nie zauważyli, że on ma niemieckie buty, bo by mu zabrali, rozstrzelaliby chyba. Nie wiedzieli, że był Żydem, poszedł do niewoli. Kiedyś go spotkałem już po wojnie, ale niewiele pamiętał.

  • Czy byli jeszcze jacyś inni obcokrajowcy?

Nie. Nie spotkałem. Słyszałem, że byli Czesi, ale nie spotkałem się z nimi osobiście.

  • Jak wyglądało pana życie codzienne w czasie Powstania? Wspominał pan o żywieniu w „Adrii”.

Do „Adrii” to jeszcze nosiliśmy chleb z piekarni na ulicy Siennej przy Żelaznej i chodziliśmy do Haberbuscha po pszenicę. U Haberbuscha były sterty ziaren pszenicy. Ładowało się w worki, worek się zakładało na [plecy] i przez wysoki mur trzeba było po drabinie przechodzić i nosić po gruzach już ulicy Siennej do „Adrii”. Akurat, jak nieśliśmy tą pszenicę, nad nami przeleciał pocisk „Grubej Berty” i spadł na „Adrię”. Przeleciał przez Moniuszki 12, przebił całą oficynę budynku „Adrii”, wleciał do piwnic i wpadł do sali tanecznej „Adrii”, która była cała złocona. [...] W tym pomieszczeniu ta bomba została. Widziałem ją, jak leżała. Chodziliśmy jeszcze oglądać, nim nas wszystkich stamtąd usunęli. Podchorąży „Asko” ją rozbroił.

  • Co stało się z dalej z bombą?

Wydobyli proch, reszta chyba została. Proch użyto do robienia granatów.

  • Skąd w czasie Powstania brali panowie ubranie? Zmieniały się pory roku, robiło się coraz zimniej.

Oni wszyscy byli w letnich ubraniach. Z początku chodziłem przez Aleje Jerozolimskie, wykorzystałem przepustki, które służbowo nam dawali, żeby coś przenosić. Później mieszkając na Wilczej, a służąc na Frascati, co parę dni chodziłem do domu. Z domu wyniosłem cztery jesionki. Mietka płaszcz wojskowy, który dostał w 1939 roku, jak został zmobilizowany, to wziął go „Nitka” Stępniak. [Wziąłem] moją jesionkę, którą ojciec kupił w pierwszych dniach wojny, żeby nie nosić mundurku szkolnego. Kurtkę dostał sierżant „Wicher”. Wziąłem sobie palto zimowe z kołnierzem futrzanym. O mało od Niemca w gębę nie dostałem, jak odprułem od tego palta kołnierz obozowy i przeszyłem sobie na płaszcz, który w niewoli nam Niemcy dawali po trupach niemieckich, farbowane ze śladami krwi, porwane przez odłamki, doszyłem sobie do tego płaszcza kołnierz. Niemiec się zdenerwował, że od ładnego palta oderwałem kołnierz.
Chodziło się po mieszkaniach... Tu, gdzie myśmy kwaterowali, później od Frascati do Wiejskiej, Konopnickiej ten cały trójkąt był pusty. Wszystkie mieszkania były częściowo wyniesione przez Niemców, częściowo już ograbione, bo myśmy poszli przecież pod koniec Powstania, pod koniec września chyba. Ale we wszystkich wannach była woda. Myśmy byli szczęśliwi, bo mogliśmy się myć, kąpać, golić. Niemcy widocznie mieli rozkaz pozostawiania wody. Były też ubrania jeszcze, tak że się chodziło, szukało różnych ubrań.

  • W jakich warunkach spędzali panowie noce, musieli panowie na czymś i gdzieś spać?

Przez pewien czas kwaterowaliśmy w pałacyku hrabiego Tarnowskiego, on jest od Mokotowskiej do Alej Ujazdowskich, dzisiejsza Izba Adwokacka. Stawiałem sobie trzy krzesła wyściełane, miękkie pod zegarem i na tych krzesłach spałem. W „Adrii” ostrzegli mnie, żebym się nie kładł w poczekalni po wielkim lustrem, bo cała ściana to było lustro. Pod tą ścianą była ława miękka ze skóry i na tej ławie spałem. Mówili: „Uważaj, bo jak rąbnie w poczekalnię, to lustro cię zabije”. Ale w kinie „Palladium” nie można było spać na krzesłach, bo niewygodnie, za krótkie, nie było co z nogami zrobić, bo też parę nocy spędziłem. Każdy sobie [coś] szukał, [aby się] ratować. W „Adrii” spaliśmy na podłodze, nic nie mieliśmy, ani koca, ani słomy, ani siennika, ani materaca. Kiedyś na Frascati położyliśmy się w opuszczonym schronie, [w którym] były pchły, musieliśmy uciekać, pchły nie dały nam spać. [Spałem] w różnych lokalach. Kiedyś na Mokotowskiej nocowali nas w jakichś mieszkaniach, to wszystko na podłodze bez żadnego materaca, bez niczego. To było wtedy, jak zanieśliśmy tą radiostację, chyba „Błyskawica”.

  • Czy pamięta pan, jak spędzał czas wolny, jeśli taki był?

Jak byłem jeszcze w szpitalu na Jasnej, kiedyś poszedłem na Złotą 7, tam gdzie [kino] „Palladium”, była kawiarnia. Żołnierzom dawali ciastko – imitacja ciastka – i kawę zbożową. Byliśmy z kolegami ze szpitala, bo chodzić mogłem. Rękę nosiłem na temblaku, ale drugą miałem czynną i nogi miałem sprawne.

  • Wspominał pan o wizytach w domu. Utrzymywał pan kontakt z bliskimi w czasie Powstania?

Do domu chodziłem. Kiedyś na Złotej, jak byliśmy w hali na placu Kazimierza Wielkiego, odwiedziłem [znajomych] na Złotej – Siemiątkowskich, ale nie zastałem ich.

  • Wspomniał pan o kinie „Palladium”.

Tak.

  • Czy był pan też na projekcjach filmów?

Wprowadzałem „Bora” Komorowskiego. Miałem posterunek... Były właściwie trzy wejścia, bo środkowe, od strony Marszałkowskiej jest brama i od strony Zgoda jest brama. Miałem posterunek przy bramie od Złotej. Przy mnie przechodził „Bór” Komorowski ze swoją świtą na pokaz kroniki filmowej. Później wszedłem na salę i kronikę obejrzałem razem z „Borem” Komorowskim.

  • Jak podobała się panu kronika?

To tak jak na zdjęciach [...], też ludzie mają pretensję, że mundurki czyściutkie, buty czyściutkie, nie widać powstańców. Tak i ta kronika była. Niewiele było naturalnych zdjęć, to były przeważnie pozowane zdjęcia.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Oj dużo było [strat], kilku chłopaków zginęło. Taki jeden zginął, nikt nie chciał do rodziny jego iść zawiadomić, że zginął. To byli chłopcy z różnych dzielnic Warszawy, z Grochowa przeważnie.

  • Jaka atmosfera panowała, jakie nastroje?

Nastrój był dobry, wszyscy pragnęli skończyć z Niemcami.

  • Zawarł pan jakieś szczególne przyjaźnie w czasie Powstania?

Tak, ze Stefanem Boryniem, „Nitka” Stępniak, później poszedł pracować w ambasadzie amerykańskiej. Amerykanie go wywieźli samochodem z Warszawy i pojechał do Stanów, zgubiłem z nim kontakt. To on właśnie wziął ode mnie płaszcz lotniczy, przyjaźniłem się zwłaszcza z tymi dwoma.
Później trafiłem do Sandbostel, cała nasza grupa pięćdziesięciu „chwatów” razem się trzymała. Ale jak Niemcy zaczęli wysyłać niektórych na roboty, na gute Arbeitskommando, jak mówili, to się grupa zaczynała rozrywać. Wzięli nas do Hamburga do stoczni do pracy, najpierw w mieście Hamburgu śmiecie wywoziliśmy, w kanalizacji pracowaliśmy. Później wzięli nas do olbrzymiej stoczni „Howaldswerke” w Hamburgu, gdzie nocą przybywały łodzie podwodne do remontu. Był bunkier dla szesnastu łodzi podwodnych, każda miała swoją kabinę, wpływała do [bunkra], wodę wylewali, suchą łódź remontowali, oczyszczali z wodorośli, co obrosła.
Anglicy później Funk II wysadzili w powietrze. Myśmy i przez ciekawość, i chroniąc się przed nalotami, nosili robocze drelichowe ubrania z namalowanymi KGF Polen i na plecach też Polen, i na spodniach trzeba było mieć pięć takich napisów. Pastą od zębów się malowało, żeby można było wytrzeć. Myśmy te ubrania przekładali na lewą stronę, wchodziliśmy do bunkra dla łodzi podwodnych i oglądaliśmy łodzie. Dla nas była atrakcja zobaczyć łodzie podwodne, ale przeważnie były stare, chyba sprzed dwudziestu laty jeszcze.

  • Czy w czasie Powstania uczestniczył pan w życiu religijnym?

Tak, tak. Msze były, 15 sierpnia była msza. Niedaleko na Moniuszki mieliśmy kościółek. To był szpitalny kościółek, gdzie nawet w czasie okupacji chodziłem na msze. Odbywały się msze, ślub jakiegoś kolegi też się odbywał, były wszystkie uroczystości obchodzone. Ale rano nie mieliśmy mszy. Zresztą to się różnie wstawało. Jedni wstawali o czwartej inni o piątej. Różne godziny były, różne przydziały myśmy dostawali, różne funkcje na każdy dzień.

  • Czy w czasie Powstania czytał pan prasę powstańczą?

Tak. Myśmy po pierwsze słuchali komunikatów, które spikerzy czytali dla ludności Warszawy.

  • Był pan dobrze poinformowany, co się dzieje w Warszawie?

Dobrze, co się dzieje, tak. U nas kwaterował też kapitan radziecki, który się przedostał na naszą stronę, żeby kierować ogniem artylerii rosyjskiej. Nazwisko na „K” jakoś miał, nie pamiętam. Widywałem go, chodził po budynku „Adrii”, bo „Adria” to był tylko lokal na dole.

  • Czy utrzymywali panowie łączność ze stroną radziecką?

Nie wiem, czy oni nawiązali. Pamiętam to powiedzenie: „Kamy, kamy dawaj ognia!”. Coś takiego pamiętam, bo w radiu było słychać. Koło naszych [stanowisk] były pokoje nasłuchu radiowego, z dziesięć pokoi, w każdym siedział operator i słuchał radia zagranicznego czy rosyjskiego.

  • Jakie były reakcje pana i kolegów na to, co działo się poza Warszawą, na wiadomości docierające z innych części Europy?

Wierzyliśmy w pomoc, ale to już w końcu sierpnia [...]. Angielskie samoloty nadleciały i zrobiły zrzuty, połowa zrzutów była niecelna, poszła do Niemców. Wtedy siedziałem w piwnicy na Frascati. Mój dowódca przyszedł, mówi: „Strzelaj!”. Jak miałem pięć naboi, to co mogłem strzelać. Trzymałem dla siebie naboje, w razie czego to sobie strzelę. On strzelił z tego mojego karabinu tak nieszczęśliwie, że pocisk odbił się o kratę okienną i trafił go w łokieć. Później ranny poszedł, dostał nominację na porucznika i żałował bardzo, bo poszedł do oflagu, do oficerskiego obozu, gdzie go niechętnie przyjęli oficerowie, jako świeżego podchorążego.

  • Czy widział pan zrzuty, wspomniał pan o zrzutach angielskich?

Tak. Widziałem zrzuty angielskie na spadochronach i rosyjskie kukuruźniki, które latały i worki z sucharami zrzucały bez niczego. Nad placem Trzech Krzyży Rosjanie zrzucali worki z sucharami.

  • Czy w pana otoczeniu rozmawiało się wtedy o bierności Rosjan?

Nie. Pierwszych Rosjan widziałem z ostatniego piętra domu na Frascati – na Saskiej Kępie jechali bryczką. Jeszcze miałem dobre oczy, bez lornetki ich obserwowałem. Później myśmy stali w tym domu Ericssona, Mokotowska 62. Do dziś ten dom stoi, na górze jest balkon, ma balustradę, też przez słupy patrzyłem na Saską Kępę, ale mało było widać.
  • Jak zapamiętał pan koniec Powstania i przejście do niewoli?

Byliśmy rozczarowani, że to już koniec. To poprzedziło kilka dni zawieszenia broni. Wtedy Niemcy, ci „kałmucy” z Izby Przemysłowo-Handlowej na Wiejskiej [...] wyglądali przez okna, myśmy do nich... Nas jeszcze używali do robót zabezpieczających okna domu Frascati 2 – ubezpieczaliśmy piaskiem, już był wypalony dom, już go nie było.

  • Miał pan świadomość, że Powstanie kończy się.

Tak. Już w BIP-ie mówiło się koło dwudziestego któregoś sierpnia, że nic z tego nie będzie.

  • Sierpnia?

Tak. Po dziesięciu dniach już były głosy, że zwycięstwa nie będzie.

  • Jaki nastrój wtedy panował wśród pana kolegów?

Rozczarowanie, przykrość. Zwłaszcza że większość nie miała rodziny w tej dzielnicy, większość pochodziła z innych dzielnic, nie miała kontaktu z rodzinami.

  • Czy panowie mogli rozmawiać z innymi o tym, co usłyszeli w BIP-ie, czy nie było to objęte jakąś tajemnicą?

Nie. Nie zakazywali nam.

  • Czy pamięta pan moment, kiedy dowiedział się, że już definitywnie jest podpisana kapitulacja?

Po tych dniach zawieszenia broni już spodziewaliśmy się, że będzie koniec, liczyliśmy na to. Już każdy szukał tylko albo ubrania, albo jedzenia, żeby w czymś wyjść do niewoli, że już do Warszawy nie wróci.

  • Jak wyglądało wyjście, gdzie był punkt zborny pana oddziału?

Zebraliśmy się w Alejach Ujazdowskich, gdzie był dom Strzałeckich (powstańców z 1863 roku) zaraz przy placu Trzech Krzyży. Myśmy stali, przenieśliśmy ciężką broń, duże karabiny ulicą Hożą na róg Wspólnej i Hożej, ale w Alejach Ujazdowskich to z godzinę, ze dwie staliśmy, czekaliśmy wszyscy zebrani. Przeszliśmy Marszałkowską do Śniadeckich, Śniadeckich pod politechnikę. Niemcy stali, przyjmowali defiladę naszych oddziałów. Jeszcze mieliśmy broń, bo broń złożyliśmy w alei Niepodległości za politechniką. Rozpacz nas ogarnęła, jak zobaczyliśmy całą Filtrową wypaloną z jednej i z drugiej strony. Jak zobaczyliśmy Grójecką spaloną, zniszczoną...
Pierwszy postój mieliśmy na rogu Opaczewskiej i Grójeckiej, gdzie nas wpuścili na pola, gdzie rosła cebula i pomidory. Ile kto mógł, gdzie kto mógł, upychał pomidory i cebulę. Później poszliśmy do Ożarowa. Tą cebulę to później przegrałem w karty w pociągu, jak nas do Niemiec wieźli. Lepsi byli ode mnie w kartach.

  • Ile osób z pana oddziału wyszło z Powstania?

Do setki chyba było, bo wyszli ci z naszego oddziału i ci z nasłuchu, i dziennikarze z BIP-u. Ze mną w niewoli był taki znany dziennikarz, później pracował w „Życiu Warszawy”, nie żyje już też.

  • Pamięta pan jeszcze jakieś nazwiska dziennikarzy?

Kiedyś pamiętałem. [...]

  • Ilu pana kolegów zginęło w czasie Powstania?

Tych, co znam, to trzech i kilku rannych.

  • Gdzie zostali wtedy pochowani?

Jednemu grób kopałem między Kruczą a Mokotowską. Do kopania mnie wyznaczyli, bo przyjemność to to nie jest, [kopałem grób] Miecia Czałka, boksera. Przenieśli go później na Bródno. Na Frascati miał posterunek. Niemcy, żeby nie hałasować, owijali buty kocami, bo jak szli ulicą, to szkło się łamało i słychać było, podeszli pod okna, wrzucili przez okno na Konopnickiej 6 granat. Ten granat zabił go przy budynku YMCA. W budynku YMCA byłem w czasie Powstania.

  • Wspomniał pan o tym, że dotarł z Warszawy do Ożarowa. Co działo się z panem dalej?

Nasz oddział rozdzielili, bo podstawili dwa wagony, do wagonu ładowali siedemdziesięciu jeńców. Nasz oddział tak [załadowali], że jeden wagon poszedł za Hamburg, między Hamburgiem a Bremą, do stacji Brillit, gdzie nas wyładowali i pogonili jeszcze dziesięć kilometrów w Stalagu X B, w Sandbostel. Druga grupa wsiadła w drugi wagon i pojechali do Austrii, tak że rozbili nas całkowicie.

  • Ile czasu trwała podróż pociągiem?

Kilka dni i nocy.

  • Dostawali panowie jakąś żywność po drodze?

Pierwszy etap to [podróż] do Kostrzyna – Küstrin. Jechaliśmy drewnianym wagonem, tak że mogliśmy sobie wygrzebać nożykiem dziury do siusiania, mogliśmy widzieć, dokąd jedziemy. W Küstrinie zrobiono pierwszą przerwę, nocowaliśmy na wolnym powietrzu, a deszcz padał. Mieliśmy mykwę, złapałem pierwszy świerzb. Kąpali nas, całą odzież [zdejmowaliśmy], zawszona jednak była, zrobaczywiała po Powstaniu. Trzymali nas całą noc, rano wsadzili nas do metalowego wagonu. Już było nieszczęście, bo nie można było nic zobaczyć, dokąd się jedzie. Wieźli nas przez Berlin, Hamburg i za Hamburgiem na stacji Brillit wysadzili. Znów pieszo dziesięć kilometrów do obozu. Obóz był na bagnach, parę tysięcy jeńców – Francuzi siedzieli, Włosi siedzieli, Polacy oczywiście.
Polacy z 1939 roku najbardziej nami się zaopiekowali. Jak tylko przyszliśmy do obozu, dali nam swoje paczki żywnościowe. Nasi, jak się rzucili na to, pochorowali się wszyscy na żołądki, ale to był ładny gest ze strony jeńców z 1939 roku. Zbiórkę zrobili, co kto miał, dał dla powstańców.
Trafiłem do baraku I-B, [spałem] na podłodze, ale na szczęście były drewniane, nie betonowe. Później nas przenieśli do betonowego, na betonowej podłodze trzeba było spać. Myśmy się tak w pięciu dobrali, kładliśmy sobie trzy płaszcze czy palta pod spód, a dwoma się nakrywaliśmy. W piątkę żeśmy tak razem spali.
Codzienne apele kilkugodzinne. Też w Sandbostel mykwa była, kąpiel. Musieliśmy [wykonywać] roboty obozowe, jeździliśmy do stacji kolejowej po brykiety do kuchni, po brukiew, z tym że brukiew to można było zawsze ukraść. Kroiło się w plastry brukiew, nadziewało się na drut i na szyję pod płaszcz się kładło. Jak nie złapali i przepuścili, to się udało donieść brukiew do obozu, do baraku. Musieliśmy wywozić nieczystości. To pompowało się do takiej „grubej berty” i po wielkim błocie woziło się za obóz, wylewało się. To była paskudna robota, ale trzeba było ją zrobić.

  • Ile czasu spędził pan w obozie?

Siedziałem do któregoś grudnia. Najpierw to do Karyntii jechała grupa jeńców, a później do Hamburga. Zgłosiłem się, jeszcze dwudziestu naszych chwatów ze mną się zebrało i pojechało do Hamburga. Aha! Miałem aparat fotograficzny „Leica”, dobrej jakości aparat kupiony od Adasia Kaczkowskiego.

  • Kupił pan w czasie Powstania?

Nie, przed. W okupację miałem. W czasie Powstania nie, później, jak szliśmy do niewoli, to go wziąłem. Ale robiłem jeszcze [zdjęcia] na placu Trzech Krzyży, kościół fotografowałem. Tak że w ostatnich dniach Powstania miałem go. Aparat przeniosłem przez rewizję w Kostrzynie, przez rewizję w Sandbostel, ale jak wychodziłem z Sandbostel, któryś Niemiec zauważył, że mam aparat. Przyjechali za mną na stację kolejową, dziesięć kilometrów do Bremenvörde, i odebrali mi [aparat] za paczkę tytoniu rosyjskiego, machorki. To były korzenie tytoniu krojone na sieczkę. [...] Za paczkę papierosów zabrał mnie aparat, co miałem robić. Powiedziałem mu tylko, żeby uważał, bo są zdjęcia z Powstania. Mało tego, robione zdjęcia w obozie Sandbostel. Pod barakiem robiłem zdjęcia, ale to przepadło.

  • Czy ocalały jakieś inne pamiątki z Powstania?

Ryngraf mam, który dostałem w 1942 roku od ojca na imieniny, przenosiłem go w chusteczce w kieszeni z tyłu, grzebyk mam z Powstania, orzełek mam z Powstania. Orzełek, który oderwałem sobie kiedyś od munduru przysposobienia wojskowego, bo w czwartej klasie i w liceum później było przysposobienie wojskowe. Do mundurku były doczepiane orzełki z literami PW – przysposobienie wojskowe. Bardzo pasowało do powstaniowego PW. Przewierciłem dziurki, przy berecie całe Powstanie go nosiłem. Miałem kenkartę, miałem legitymację AK, tą mnie zabrali w Hamburgu. Twierdzili, że będą do odebrania w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu. Nie wiem, czy one do dziś nie leżą w tym międzynarodowym... w Niemczech jest taka miejscowość, gdzie jest Czerwony Krzyż. Gdybym się uparł, to może bym jeszcze to odnalazł. Miałem legitymację harcerską, krzyż harcerski sprzed wojny, miałem małą maturę. To mnie się udało przenieść przez niewolę. To wszystko chyba.

  • Czy prowadził pan jakiś dziennik w czasie Powstania?

Kalendarz mam. Każdego dnia mam coś zapisane. Mało, Powstanie całe, obóz, a jak się skończył kalendarzyk to ukradłem u Howalda kartkę papieru i zrobiłem swój kalendarzyk i notowałem sobie do 1946 roku chyba, do przyjazdu do Polski. Notowałem dzień po dniu, tylko tego dzisiaj nie mogę odczytać.

  • Jak odbyło się wyzwolenie?

Wyprowadzili nas z Hamburga... W Hamburgu 18 marca Anglicy zrobili nalot na silosy nad kanałem, a myśmy siedzieli w podziemiach takiego silosu. Osiemnastu [zostało zabitych]. Byłem ranny, w wargę mnie trafiło. Mam odłamek do dziś, jeden noszę [na lewym ramieniu], drugi mam w portfelu. Iluś było rannych, ale Niemcy od razu przysłali stateczek sanitarny, zabrali rannych do szpitala i właśnie „Karcz” trafił wtedy, też jako ranny, do szpitala. Nas przenieśli wtedy do starego budynku szkoły niemieckiej w dzielnicy Wilhelmsburg w Hamburgu. Dotrwaliśmy tu gdzieś w połowie czy w pierwszych dniach maja. Wyprowadzili nas z Hamburga pieszo. Przez cały Hamburg szosą kilońską szliśmy na Kilonię, ale doszliśmy do miasta Bad Bramstedt. Przenocowali nas w dole na beczkach z benzyną, bo teren był ogrodzony, pewni byli, że nie uciekniemy. Stamtąd zaprowadzili nas do Grossensaal, dziesięć kilometrów od Bad Bramstedt, w stodole nas zakwaterowali. Wyzwolenie zastało nas 5 maja, ale Anglicy to chyba 12 się pokazali, Żywili nas... W tym Grossensaal byliśmy my – jeńcy – w stodole, obok stało lotnisko niemieckie, trzy oddziały jakieś zgrupowane były.
[Anglicy] przyjechali później, dezynsekcję zrobili, proszek TTD pierwszy raz widzieliśmy wtedy. Wachmani przejęli funkcję kucharzy, obierali nam kartofle. Niektórzy nie mieli gdzie się udać, trzymali się nas, aby przeżyć. Później przenieśli nas do szkoły, też mieliśmy dobre wyżywienie, Anglicy nam przywozili prowiant, ale ich chleb nie nadawał się do jedzenia, bo to była taka bułka, jak się przycisnęło, to placuszek się zrobił. Jak się szło po obiad, to prosiło się kucharza: „Rzadkie tylko dawaj!”. A on [nakładał] mięcha, tłuszczu, wszystkiego, nie mogliśmy jeść tego, tak nas karmili, każdemu przybyło po ileś kilogramów.
Próbowałem dostać się do Polski jeszcze w 1945 roku, bo to [niezrozumiałe]. Dojechaliśmy tylko do Norymbergii. Jak zobaczyliśmy na strefie amerykańskiej, że dużo lepiej żyją niż na strefie angielskiej, wróciliśmy się. Jak nas ostrzegli, że w strefie sowieckiej kradną wszystko, rabują, nie puszczają, żeśmy wrócili do obozu. Wróciliśmy do Pinnebergu, na północ od Hamburgu, to były koszary dywizji niemieckiej, już było to zorganizowane. Dowódcą tego zgrupowania był dowódca 1. Pułku Szwoleżerów pułkownik Bigoszewski. Później był major Stefanowski-Grzeszczyński. Tak później się żyło.

  • Kiedy wrócił pan do Polski?

W czerwcu 1947 roku. Jak nas wieźli statkiem z Travemünde (Lubeka ma port w Travemünde), to jak jechało się kanałem i mijaliśmy jakąś fabrykę polską, obsadzoną przez robotników, którzy siedzieli na rusztowaniach, [pukali się głowę i machali ręką do tyłu] i krzyczeli: „Z powrotem!”. Tak nas witali robotnicy polscy. Mieli rację. Statek stanął przy nabrzeżu szczecińskim, teren ogrodzony był drutem kolczastym, stali żołnierze z bagnetami na karabinach i nie wolno nam było nigdzie wyjść poza statek i teren. Wyładowali nasz bagaż, przewieźli nas na ulicę Jagiellońską do dawnej szkoły, zarejestrowali nas, trzymali dwa dni bez słomy, bez łóżek, bez niczego, na betonowej podłodze. Wydawali nam karty repatriacyjne, dalej pociągiem towarowym do Poznania, każdy gdzie chciał, to jechał, i zgłosił się.
Pojechałem do Poznania, pociąg repatriacyjny skończył się, przesiadłem się w pociąg osobowy i dojechałem do Warszawy. [We trzech] wynajęliśmy dorożkę, załadowaliśmy nasz bagaż, dojechaliśmy na Emilii Plater, gdzie mieszkałem u ojca. Rysiek pojechał na Pragę, „Igiełka” pojechał na Wilczą. Zostałem w Warszawie. Po trzech miesiącach zacząłem pracować w Państwowym Instytucie Hydrologiczno-Meteorologicznym. 47 lat tylko przepracowałem.

  • Czy spotkały pana jakieś przykrości z tego powodu, że był pan uczestnikiem Powstania Warszawskiego?

Ciągali mnie kiedyś na Pradze do UB, ale się pytali o kolegów, nazwiskami podawali, chcieli się dowiedzieć coś o nich. Nic nie wiedziałem i nic nie powiedziałem. A tak to zwyczajnie, trudności miałem z pracą, bo składałem podanie o pracę w kilku instytucjach, nie chcieli mnie przyjąć. Zresztą w ankiecie miałem podkreślone AK, podałem wszystko zgodnie z prawdą.

  • Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z okresu Powstania Warszawskiego?

Pierwsze dni... Grający „Warszawiankę” przejeżdżający samochód z biało-czerwoną flagą, przecinający Marszałkowską, przez Świętokrzyską. To były pierwsze dni radości. Koncerty były, Fogg przecież śpiewał. [...]

  • Był pan na takim koncercie?

Byłem na koncercie. Ale przed Powstaniem byłem na koncercie Fogga w jego lokalu „Lucyna” na ulicy Foksal, gdzie on rozmawiał z Niemcami. [...]

  • Pamięta pan może inne jakieś koncerty w czasie Powstania?

Film w „Palladium” z kroniki filmowej. Były chyba dwa razy wyświetlane jakieś filmy. Wtedy żeśmy kwaterowaliśmy, to byliśmy przy tym. Mieliśmy wodę pod ręką, ludzie stali pół dnia po kubełek wody, a myśmy mieli wodę w kranie.

  • To były najlepsze wspomnienia. A jakie są najgorsze?

Chyba dni kapitulacji, zakończenia wojny, to było przykre, że to się kończy.

  • Czy na koniec chciałby pan jeszcze coś dodać, jakoś podsumować wywiad? Może powiedzieć coś, czego jeszcze nikt nie powiedział na temat Powstania.

Za późno to wszystko, bo to przecież sześćdziesiąt parę lat minęło, trzeba było to wcześniej. Dziś ludzie poumierali.




Warszawa,13 stycznia 2009 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Mieczysław Witold Zawadzki Pseudonim: „Maciek” Stopień: kapral Formacja: Oddział „Chwaty”, osłona BIP Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter