Mirosław Kwiatkowski „Mazur”, „Stefan Lubelski”

Archiwum Historii Mówionej

Mirosław Kwiatkowski, urodzony 20 października 1924 roku w Płocku. [Walczyłem jako] kapral podchorąży [w Zgrupowaniu] „Chrobry II”.

  • Kompania „Warszawianka”?

„Warszawianka”.

  • Jaki miał pan pseudonim?

„Mazur”.

  • Jak pan wspomina swoje dzieciństwo? Pan urodził się w Płocku?

Tak, ale rodzice przeprowadzili się bardzo wcześnie do Warszawy. Tak że uważam się za Warszawiaka, chociaż czas, jaki spędziłem w Warszawie, był stosunkowo niewielki.

  • Gdzie pan, przed wojną, mieszkał w Warszawie?

Na Piekarskiej, na Starym Mieście. Piekarska 14 [mieszkanie] 7.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?

Ojciec prowadził biuro pośrednictwa, kupna i sprzedaży majątków ziemskich. Miał biuro na Nowym Świecie.

  • Jak miał na imię tata?

Kazimierz.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Brata.

  • Starszego czy młodszego?

Młodszego o rok, ale nie żyje już.

  • Rozumiem, że mama była w domu? Nie pracowała wtedy, przed wojną?

Nie. Robiła na drutach sweterki, czy coś takiego. To nawet było dosyć popłatne.

  • Jaka była ta Starówka przed wojną?

Jak Starówka. […] Mieszkając w Warszawie, najpierw chodziłem do szkoły powszechnej, a potem do gimnazjum Stowarzyszenia Dyrektorów Państwowych Szkół Średnich w Polsce, na Krakowskim Przedmieściu.

  • Czy pamięta pan wybuch wojny, wrzesień 1939 rok?

Tak. Myśmy byli u kolegi w Świdrze. Rodzice jego mieli willę i myśmy tam byli. Wybuch wojny nas [tam] zastał, [tak] że od razu bomby, tego samego dnia, poleciały i myśmy nie chcieli uwierzyć, że wojna wybuchła. A jedyny sukces tego dnia, jak polskie myśliwce strąciły niemiecki samolot. Już tacy zadowoleni patrzymy. Potem zaczęliśmy [wywiewać], bo on leciał w naszym kierunku.

  • I później zaczęły się lata okupacji w Warszawie?

Tak. [Większość okupacji spędzona była w Płocku, do Warszawy przybyłem w styczniu 1944 roku].

  • A tata poszedł do wojska? Był zmobilizowany, czy nie?

Nie. Myśmy z Warszawy się wyprowadzili. Wyjechaliśmy z Warszawy jak Niemcy [posuwali się]. Mieliśmy się zatrzymać gdzieś i ojciec miał wrócić z powrotem, ale już w ogóle nie było po co, więc tak jechaliśmy coraz dalej. A potem, jak bolszewicy weszli, to wracaliśmy z powrotem. Ojciec miał smykałkę do interesów. Wrócił z dużo większymi pieniędzmi, niż wyjechaliśmy.

  • W takim razie lata okupacji były dobre, jak tata potrafił zająć się rodziną, miał taką smykałkę do interesów?

Tak, ale nie przypominam sobie dokładnie, jak to było.

  • Wróćmy do momentu, gdy pan opowiadał, że wyjechał z rodzicami z Warszawy, jechał pan na wschód.

[Halina Kwiatkowska]: Tak, wozem. Jechaliście wozem zaprzężonym w konia. Tak. H.K.: I ojciec, po drodze, kupował konie jeszcze, bo tam wojsko [było]. Od wojska kupował? To już żołnierze sprzedawali, to były wojskowe konie. Już wszystko było rozbite, armia nie istniała, więc sprzedawali konie. H.K.: A potem Żydzi kupowali. Ale sprzedał za pięćdziesiąt złotych, a Żydzi, w następnym miasteczku, dali pięćset, bo uważali, że złotówki nie są nic warte, więc lepiej mieć konia niż złotówki. H.K.: I dojechaliście do Płońska. W Płońsku zatrzymaliście się z myślą, że to tylko na pobyt tymczasowy. Ale Niemcy wprowadzili granicę Generalna Gubernia... H.K.: A Płońsk był w Rzeszy. Południowe Prusy Wschodnie. H.K.: I zacząłeś pracować w sklepie bławatnym. Tak. Niemieckim. Kradłem stamtąd na lewo i na prawo. Bo wszystko, co on miał, on miał taki sklepiczek przed wojną, tam guziki sprzedawali. Obrabowali wszystkich i on to wszystko miał, więc nie miałem najmniejszych wyrzutów sumienia. Pomagałem innym ludziom, wysyłałem, na przykład, paczki żywnościowe oficerom polskim do niewoli.
H.K.: Ale w końcu mieli cię aresztować, bo mówili że ty kradniesz z tego sklepu. To znaczy, sprzedawałeś ludziom, którzy nie mieli upoważnienia. Jakiemuś krawcowi żydowskiemu sprzedawałeś guziki i potem mieli cię aresztować. Dlatego uciekłeś. Ojciec ci załatwił przepustkę, bo trzeba było przepustkę mieć, żeby pojechać z Rzeszy do Guberni. I ojciec ci załatwił i wtedy pewnie też zmieniłeś to nazwisko i papiery miałeś wystawione na nazwisko Stefan Lubelski.

  • Bo pod prawdziwym nazwiskiem szukali pana Niemcy?

Tak.

  • I wtedy pan stamtąd przejechał do Generalnej Guberni?

Tak. H.K.: Do Warszawy.

  • I gdzie w Warszawie pan się zatrzymał?

Zatrzymałem się u wuja. Na Bielanach mieszkał. H.K.: I zacząłeś pracować u wuja. Wuj miał zakład szklarski. Wymieniał szyby i ty jeździłeś po Warszawie z wózkiem, ze szkłem i zmieniałeś wybite okna, wstawiałeś nowe.

  • A ten wuj, jak się nazywał?

Józef Osiecki.

  • Gdzie ten zakład był, na Bielanach?

Nie, zakład był w Alejach Jerozolimskich.

  • To może był pan świadkiem, jak pan jeździł tak po Warszawie, jakichś łapanek czy rozstrzeliwań?

Były łapanki. Nie widziałem w tym momencie, jak rozstrzeliwali. Tylko akurat wyjeżdżałem i usłyszałem tylko strzały. Postawili Polaków pod ścianką i rozstrzelali ich, krew się lała. Przyjechało pogotowie, Zakład Oczyszczania Miasta i zmiatali to. Ale od razu ludzie szli [tam], rzucali tam kwiaty.

  • I wtedy, w Warszawie, zetknął się pan z konspiracją? Z Armią Krajową?

Tak, to Jurek Rutkowski i Zbyszek Przybyliński mnie [wciągnęli]. H.K.: To byli twoi koledzy z [gimnazjum]? Nie, ze szkoły powszechnej, nie z gimnazjum. I z harcerstwa.

  • I oni zaproponowali, żeby zaczął pan działać w konspiracji?

Wciągnęli mnie. Myśmy rozbrajali Niemców. Tylko nie można było z karabinu go rozbroić, bo co z karabinem zrobić. Tylko pistolety. Nazywaliśmy to „polowania”. Jak szedł gdzieś Niemiec, to myśmy mieli już swoje pistolety, przystawiało się pistolet: „Ręce do góry!”. I tylko mówiliśmy im, że: „Nie jesteśmy bandyci, nie będziemy strzelali do ciebie, tylko chcemy twoją broń”. To zazwyczaj pomagało, ale nie zawsze. Czasem dochodziło do strzelaniny. Na szczęście myśmy wyszli cało, a Niemców zabiliśmy.

  • Ale pan chodził do konspiracyjnej podchorążówki?

Tak, ale niedużo tych wykładów było. Tylko był taki PDP – Podręcznik Dowódcy Plutonu i to była nasza „biblia”. Stamtąd wszystko, co potrzebne było, wzięliśmy. Tam wszystko było napisane. PDP.

  • W czasie okupacji pan złożył przysięgę?

[Przysięgę składaliśmy w mieszkaniu rodziców „Sosny” na Woli]. To bardzo uroczyście się odbywało. Flaga, krzyż, herb i rota przysięgi była taka, że jeżeli bym zdradził, to kara śmierci. [Przysięgę odbierał późniejszy dowódca kompanii „Warszawianka”, kapitan „Zawadzki”].

  • Który to był rok, jak pan zaczął działać w konspiracji? 1940, 1941?

Pewnie 1940. H.K.: Nie, niemożliwe. Przecież byłeś w Płońsku. To 1942 pewnie. Czy 1944 dopiero? H.K.: Chciałam tylko sprostować wypowiedź męża, co do czasu, w jakim wstąpił do konspiracji. To było w lutym 1944 roku, bo większość okupacji spędził w Płońsku. I dopiero z Płońska uciekł do Warszawy, jak groziło mu aresztowanie. I w Warszawie spotkał swoich kolegów ze szkoły, którzy go wciągnęli do Narodowych Sił Zbrojnych, do akcji konspiracyjnych.

  • Jaki to był pluton?

To był Pluton Osłony Sztabu Okręgu Warszawskiego Narodowych Sił Zbrojnych.]

  • Czy były jakieś przygotowania do Powstania Warszawskiego, oprócz zbierania tej broni?

To [jest] piękna legenda. To była tak sknocona operacja. Zupełnie wszystko było poknocone. Ale to nieraz tak w życiu bywa. Ludzie oddali życie, więc ta legenda niech żyje. I często, w historii różnych narodów, legenda się toczy koło klęski, czy niepowodzenia bardziej, niż jak sukces. Przyjmuje się, że tak być powinno.
  • A jak pan pamięta 1 sierpnia 1944 roku, pierwszy dzień Powstania?

Nie wiedziałem, że będzie Powstanie. Szedłem na zbiórkę, na jakąś odprawę i nagle zaczęły strzały padać. Myślałem najpierw, że to jakaś prowokacja niemiecka czy rosyjska, żeby dać wymówkę, żeby wymordować Polaków. Szedłem do rogu Krakowskiego Przedmieścia i Trębackiej. Usłyszałem strzały i wybuchy granatów. Poszedłem jeszcze dalej Krakowskim Przedmieściem, potem skręciłem i na razie też nie wiedziałem, że jest Powstanie, bo NSZ był absolutnie przeciwny Powstaniu. Uważał, że to nie ma żadnych szans powodzenia. Polityka NSZ była [taka], żeby jak front będzie się przesuwał, żeby przesuwać się razem z frontem. I zrobili złe założenie, że potem Stany Zjednoczone, Wielka Brytania zaczną bić się z Rosją. Że wtedy oni pójdą walczyć z Rosją.

  • Ale znalazł się pan w kompanii „Warszawianka”, właśnie Narodowych Sił Zbrojnych?

Tak. [Do kompanii „Warszawianka” dołączyłem następnego dnia w natarciu na Pocztę Główną].

  • To był początek Powstania, jakieś pierwsze dni? Czy to pan usłyszał, że tam się pana koledzy grupują?

Przez cały okres Powstania byłem w Domu Kolejowym. Z tym, że myśmy chodzili na różne wypady. Byłem ranny.

  • Gdzie był pan ranny?

W lewą nogę i w prawą rękę. Ale bardzo szybko... Byłem [dowódcą] karabinu maszynowego, który przewieźliśmy przed [Powstaniem], w bardzo taki sposób niezwykły. Chcieliśmy przewozić ten karabin maszynowy. Koledzy chcieli, żeby wsiąść do tramwaju. Mówię: „Co ty, oszalałeś?! A jak nas złapią, to co, będziesz strzelał do tych ludzi? Mowy nie ma!”. Jedyny sposób, w jaki to można zrobić, to samochodem pojechać. [Zastawić] samochód. Wtedy już tylko jesteśmy my narażeni.
Szedłem szukać samochodu na Wale Miedzeszyńskim, bo tam ciężarówki jeździły i nagle usłyszałem warkot samochodu. Na Francuską wjechał samochód, taki prowincjonalny, straży pożarnej. Oni tam przyjechali zabierać mieszkańca, on tam był naczelnikiem. Dużo Polaków z Pragi przyjeżdżało do środkowej Warszawy. I jak wstawiliśmy to na ten wóz – wóz strażacki, drabiny, i dzwonek. I przejechaliśmy przez most. Niemcy zatrzymywali w jedną i drugą stronę. I przejechaliśmy tam. Niemiec wyskoczył, żeby... a ten dzwonkiem zadzwonił i popruł dalej. I przejechaliśmy w ten sposób.

  • I całe Powstanie pan w tym Domu Kolejowym spędził?

Tak.

  • A pana najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim? Może śmierć jakiegoś kolegi, przyjaciela?

O, chyba tak. Niedobrze jest zawierać przyjaźnie. To [był] przyjaciel jeszcze sprzed wojny. Granatnik uderzył prosto w niego i rozerwał go zupełnie na strzępki tak, że tylko mogli szuflą zbierać. To był taki tragiczny dzień.

  • Czy pamięta pan jego nazwisko, albo pseudonim?

Zbyszek Przybyliński, [pseudonim „Skalicz”].

  • A pana najlepszy dzień w Powstaniu? Jak pan dobrze wspomina Powstanie? Może, że była radość, że jest już wolna Polska?

To wszystko jest raczej smutne. Poza tym byłem bardzo krytycznie nastawiony do Powstania. Było źle zorganizowane. Wyznaczyli jedną datę, potem zmienili, ten rozkaz nie doszedł do wszystkich, że zmienili. A z drugiej strony, jak się popatrzy na inne sprawy wojenne, jak całe armie lądują na złej plaży, albo coś tam znów poknocą, to co dopiero jak tu człowiek działa w warunkach konspiracyjnych.

  • Ale jednak sześćdziesiąt trzy dni pan walczył. I później przyszła kapitulacja?

Tak.

  • Jak pan wyszedł z Warszawy? Z żołnierzami?

Tak, z żołnierzami.

  • Jak zachowywali się Niemcy, gdy wychodzili Powstańcy?

Jedna rzecz: Niemcy pierwsi uznali nas za kombatantów. Wpierw niż Anglicy i Amerykanie. O to chodziło, że to nie są jacyś partyzanci, bandyci, tylko, że to jest regularna armia. I dlatego, na przykład, zupełnie była konieczność, żeby nosić opaski, bo innego munduru nie było. Więc opaska to był mundur.

  • W jakich obozach pan był?

W Lamsdorfie, a później... Nie pamiętam, bo uciekałem parę razy.

  • Z obozu?

Z kolumny marszowej.

  • I łapali pana z powrotem?

Pokomplikowane historie. Ja z kolegą uciekłem. Jego żona była gdzieś w obozie w Niemczech, więc on chciał do tego obozu pojechać. Myśmy kombinowali, jak do tego obozu się dostać.

  • A jak wyglądał ten dzień, kiedy przyszła wolność, kiedy przyszło wyzwolenie? Amerykanie wkroczyli czy Anglicy?

Myśmy się sami wyzwolili. Tak. Niemcy przyszli, że wojna [skończona]. Tam były grupy [jenieckie], tak samo jak nasza, ewakuowane. Jedni ze wschodu na zachód, [drudzy] z zachodu na wschód. I w takim jednym miejscu myśmy się spotkali. Tam byli Francuzi. Krzyknąłem: „Viva la France! ” to, myśleli, że ja jestem Amerykanin. „Viva la America! Viva la Pologne! ”. I później spotkali mnie w Paryżu, poznali mnie. Ja nie mogłem poznać, bo tam były tłumy, z wielkim entuzjazmem. Tylko, że francuskiego nie znałem.

  • A dlaczego pan nie wrócił do Polski?

Bo komuniści byli.

  • Ale pana rodzina przeżyła wojnę? Mama, tata i brat?

Tak, wojnę przeżyli.

  • Zdecydował się pan zostać w Anglii?

Tak. Później to już nawet, jak się sytuacja w Polsce zmieniła, [bo] tutaj mam dzieci, wnuki, przyjaciół. Na nowo trzeba by było kształtować życie w Polsce. Jak pojedziemy do Polski, to rzeczywiście [jest] bardzo przyjemnie.

  • Pan pierwszy raz był w Polsce tak, jak żona? W 1966?

Tak.

  • A czy był pan w Muzeum Powstania Warszawskiego?

Tak.

  • I jakie wrażenie?

Bardzo dobre.

  • A skąd taki pseudonim – „Mazur”?

Z Mazowsza pochodzę, więc „Mazur”.

  • Gdyby miał pan znowu dwadzieścia lat, to poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

No, na pewno. [Bardziej dokładne i obszerniejsze wspomnienia można znaleźć w publikacji pod tytułem „Kompania »Warszawianka« Narodowych Sił Zbrojnych w Powstaniu Warszawskim”, Warszawa, maj 1996, Biblioteczka „Szczerbca” strony 56−63, ISBN 83−903124−6−8. Odznaczony Krzyżem Walecznych. Legitymacja numer 36877. nadanie ogłoszono w „Dzienniku Personalnym” Ministerstwa Obrony Narodowej numer 4 z dnia 11 września 1949 roku].




Londyn, 1 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Mirosław Kwiatkowski Pseudonim: „Mazur”, „Stefan Lubelski” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Zgrupowanie „Chrobry II” Dzielnica: Zgrupowanie „Chrobry II” Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter