Roman Woźnicki „Tygrys”

Archiwum Historii Mówionej
  • Jak wyglądało pana życie, zanim wybuchła wojna?

Urodziłem się 9 sierpnia 1927 roku w Warszawie, Nowolipie 77. Ojciec był robotnikiem, pracował na kolei. Później już nie pracował na kolei. Po [moim] urodzeniu nie miał pracy w Warszawie, mieszkaliśmy na wsi: województwo warszawskie, powiat Węgrów, gmina Sadowne, wieś Sokółka. To jest kierunek Małkinia. Tam ojciec pracował też trochę na kolei, później pracował w Warszawie i dojeżdżał. Tam skończyłem pierwszą, drugą i trzecią klasę szkoły podstawowej. Resztę siedmiu klas szkoły podstawowej skończyłem w Warszawie. Mieszkałem wtedy na Nowym Bródnie, ulica Palestyńska, później mieszkałem dalej na Nowym Bródnie, tylko ulica Bolesławicka 44. Później stamtąd musieliśmy się wyprowadzić i mieszkałem na ulicy Palestyńskiej 12. Do powstania w getcie warszawskim tam mieszkałem. Po powstaniu w getcie warszawskim wysiedlili nas (bo kolej zajęła te budynki) na ulicę Pańską 48. Już nie pamiętam, ile było mieszkania, ale Pańska 48. Na Pańskiej 48 mieszkałem do Powstania Warszawskiego. Powstanie 1 sierpnia zaskoczyło mnie na placu Krasińskich, akurat szedłem na Marymont. Wróciłem wieczorem do domu i zrobiliśmy barykadę na ulicy Twardej.

  • Jak wyglądało robienie barykady?

Akurat tramwaj tamtędy jechał, żeśmy wywrócili tramwaj na bok.

  • Ilu was było?

Nas było tam sporo. Każdy, czy był w Powstaniu, czy brał udział, czy nie, to kamienie nosił, płyty, wszystko, żeby można było przechodzić.

  • Wywaliliście ten tramwaj?

Tak.

  • Jak to wyglądało?

To już była noc. Jeszcze byłem wtedy w domu. Pańska 48 mieszkałem, a Twarda i Pańska przecinały się. Twarda 40 był punkt zborny dowództwa „Chrobry” („Chrobry II” już się pisało). Tam każdy składał przysięgę. To było 2 sierpnia rano. Rozdzielili nas, ja akurat [trafiłem]: „Chrobry II”, I pluton. Punkt zborny, odpoczynek – Żelazna 43A.

  • Pan był ochotnikiem?

Tak.

  • Czy w lipcu, zanim rozpoczęło się Powstanie, pan wiedział, że Powstanie wybuchnie?

Wiedziałem, że Powstanie wybuchnie. Był taki z „Szarych Szeregów”, on mieszkał – Żelazna 43A, syn dozorcy. Roznosił ulotki, a pseudonim miał „Jamnik”. Ja wtedy pracowałem na Autounion Kraftpark ulica Twarda, tam się to mieściło. Tam pracowałem, samochody remontowało się, które z frontu przychodziły.

  • Pana pseudonim to był „Tygrys”?

„Tygrys”, tak.

  • Skąd ten pseudonim?

Taki akurat mi strzelił do głowy, bo nazwisk się nie podawało, tylko było „Tygrys” i Roman.

  • Kiedy ten pseudonim został panu nadany?

Przy przysiędze.

  • Czyli już w czasie Powstania?

W czasie Powstania, tak, drugi dzień już był, 2 sierpnia.

  • Ilu was było?

Całe bardzo duże podwórko. Była moc, bo to każdy spieszył się, żeby jak najprędzej bić Niemców.

  • Ile miał pan lat, jak pan składał przysięgę?

Jak przysięgę składałem, to był 1944 rok, w 1927 rok urodziłem się.

  • Jak to się stało, że pan trafił do konspiracji, skąd pan o tym wiedział?

Mój ojciec, jadąc tramwajem z pracy w ubraniu kolejarza, często przewoził jakieś… Jak łapanka była albo coś, to teczkę ojcu stawiali i mówią: „[Ktoś] się zgłosi”, bo kolejarzy nie za bardzo Niemcy rejestrowali. Jeszcze przed tym załatwiałem w radzie matki nazwisko [zmianę] z Msel… Była ochrzczona, ale Fejga Msel było na kartce, tak w akcie było. Żeby to najlepiej wyglądało, to proboszcz kościoła Najświętszej Marii Panny z Msel przerobił na Apel.

  • Pana babka była Żydówką?

Urodziła się Żydówką, ale została ochrzczona.

  • Drugi dzień Powstania, pan składa przysięgę, chcecie się bić z Niemcami. Jakie są zadania, jakie rozkazy?

Pierwsze zadanie to było obstawić ulicę Ciepłą i Halę Mirowską z drugiej strony (to już [jako] Wola się wszystko liczy). To był drugi dzień, 2 sierpnia w dzień i całą noc. Trzeciego sierpnia już było [skierowanie] na kwaterę, na Żelazną 43A. Już było wyznaczone, że tam będziemy całe Powstanie.

  • Jak byliście przygotowani do tej akcji? Jak pan był ubrany? Czy był pan uzbrojony?

Tak, uzbrojony… Już nie pamiętam, ile karabinów było na pluton, ale bardzo mało, bo następny brał ten sam karabin, obstawiony. Byłem… To było chyba 4 sierpnia, na ulicy Łuckiej 15. Tam mieliśmy barykadę i tam żeśmy stali. Stałem tam do 10 września i 10 września plutonowy Moychno „Tadeusz”… On na pewno nie żyje. Spotkałem się później z nim, jak wróciłem z Niemiec, w Olsztynie. Był zawiadowcą stacji.

  • Miał pan siedemnaście lat, dostał pan karabin. Wiedział pan, jak strzelać?

Tak.

  • Skąd, w szkole tego uczyli?

Z wiatrówek się strzelało, tak że człowiek już wiedział, jak strzelać.

  • Psychicznie był pan przygotowany, żeby strzelać do ludzi, jeżeli byłby taki rozkaz?

Rozkaz to rozkaz, składałem przysięgę, że będę wiernie służył.

  • Kto był pana dowódcą w tym czasie?

Dowódcą w tym czasie był podchorąży „Krzysztof”.

  • Jak to się stało, że został pan akurat strzelcem?

Każdy miał pierwszy stopień, pierwszy stopień to jest strzelec, do strzelania. Później jest dopiero starszy strzelec, kapral, plutonowy.

  • Jakie były nastroje wśród kolegów?

Bardzo wesołe były nastroje: bijemy Niemców, to długo nie potrwa. Jednak to potrwało trochę dłużej.

  • Jak na początku ludność cywilna odbierała Powstanie?

Ludność cywilna pomagała, ale trzeba było ludności cywilnej też pomagać, bo jeść nie mieli co. Od Haberbuscha się nosiło mąkę, wszystko i „Feliks”… Mam pseudonimy ich wszystkich, bo jak wróciłem z Niemiec, to musiałem… W 1945 roku po świętach Bożego Narodzenia przyjechałem do Szczecina. Jak przyszedłem na ulicę Żelazną 43A, tam mnie wszyscy znali, bo zawsze [byłem] wesoły, miałem hełm strażacki, spodnie ze straży pożarnej, bluza też, a wyglądałem jak pięć minut, to każdy się śmiał.

  • Mógłby pan opowiedzieć o najbardziej niebezpiecznej akcji podczas Powstania?

Bardzo niebezpieczna akcja była akurat w moje imieniny i urodziny, bo ja się urodziłem 9 sierpnia. Był straszny nalot na Powstańców, na ulicę Łucką numer 15. Front się palił, tylko tył został jeszcze cały, a tak wszystko się paliło. Myśmy w ogniu siedzieli, strzelali. To był atak od ulicy Towarowej, Wronią, Grzybowską chcieli się przebić, ale nie przebili się. I ogień nie pomógł, i bomby nie pomogły. A najgorsze to było to, że jak przyszedłem na ulicę Pańską 48, to się chciałem zastrzelić.
  • Dlaczego?

Została tylko jedna oficyna, gdzie była matka. Wiozłem ją ze szpitala Dzieciątka Jezus, z Pragi na ulicę Pańską, bo w pociągu miała zgniecioną głowę. Leżała w piwnicy, wszyscy tam leżeli i myślałem, że wszyscy zginęli. Ale wybiegł Dąbek i powiedział: „Twoi żyją, są w pasażu na Nowym Świecie”. Tam było kino, pasaż podziemny, przejście. Później poszedłem do nich i przyprowadziłem ich na Żelazną. Byli tam ze mną i stamtąd żeśmy wychodzili 10 września. Niemcy rzucali ulotki: „Wychodzić, bo zrównamy wszystko”. Plutonowy Moychno „Tadeusz”, „Kolejarz” żeśmy na niego mówili, mówi: „Słuchaj, nie ma co. Jedna siostra mała, druga też nieduża, a kto będzie prowadził matkę? Zabieraj się i wychodź razem z ludźmi”.
Zaprowadzili nas do Pruszkowa wszystkich i w Pruszkowie dopiero ojciec, że był kolejarzem, tam poszedł i mówi, że nie brał udziału. A brał, do 5 sierpnia brał udział, a później już przy matce musiał być. Do Niemców, co pilnowali, pokazał, że jest kolejarzem. To na stronę. Nie pamiętam, którego [to było]. Nas załadowali w wagony towarowe i wywieźli w głąb Niemiec. Stamtąd później wróciliśmy do Breslau, czyli obecnego Wrocławia.

  • Co pana tata robił w czasie Powstania, do 5 sierpnia, póki jeszcze nie był z mamą?

Do 5 sierpnia szukał… Ciotka była u nas, ciotkę przyprowadził ze szpitala na Woli, jak Czyste, do nas na Pańską. Wujek był w Powstaniu na Starówce. On był w stopniu porucznika przed wojną, Perko Władysław się nazywał, pseudonim miał „Skóra Władysław”, a nazywali go porucznik „Mały”. Miał dwa metry wzrostu. Jak były pochody (to był PPS, Polska Partia Socjalistyczna, on w tym był), to on jeden szedł na przedzie, a drugi szedł na końcu i się umawiali: w lewo, w prawo, gdzie tu iść.

  • Czego pan się najbardziej bał w czasie Powstania?

Niczego się nie bałem i niczego się nie boję.

  • Był pan świadkiem łapanek?

Byłem też świadkiem łapanek.

  • Jak to wyglądało?

Byłem taki „duży”, że na mnie nikt nie patrzył.

  • Jak to?

Byłem strasznie chudy i mały.

  • Kanałami pan przechodził?

Kanałami nie przechodziłem, bo tu Wola, a tutaj była Starówka, to już co innego było. Tak że kto z „Chrobrego” mógł przechodzić? Mogli przechodzić ci, co byli na placu Napoleona, bo to na [placu] Krasińskich było wyjście – Długa i plac Krasińskich, róg Miodowej, tam było wyjście pierwsze.

  • Jak pan wspomina Niemców? Co pan o nich myślał, jaki pan miał kontakt z wrogiem?

Kontakt z wrogiem miałem, po niemiecku już trochę mówiłem z tego powodu, że z nami razem mieszkał Kwieciński Jan, on był z Kępna, mówił perfekt po niemiecku, bo to Poznańskie. A że czasy były ciężkie, mieliśmy pokój z kuchnią, to i on w tym pokoju też spał, i dzieci, razem tam spaliśmy. On mówi: „Będę cię uczył po niemiecku” i trochę nauczył.

  • Na tajne komplety pan chodził?

Nie chodziłem.

  • Nie było czasu?

Nie było, bo praca była.

  • W czasie Powstania cały czas na barykadzie?

Tutaj tak, była barykada. Jeszcze pracowałem w Autounion Kraftpark, samochody remontowałem, później lody kręciłem na ulicy Miedzianej pod czwórką.

  • Był pan świadkiem zbrodni wojennych dokonywanych przez Niemców?

W dzień się pracowało, to owszem widziałem, jak strzelali. Uciekał, krzyczał: Halt! Później strzelał, później obława była. Przed samym Powstaniem na ulicy Pańskiej 52 otoczyli dom i z czwartego piętra wyskoczył Żyd. Tam się ukrywał, ktoś doniósł. Z czwartego piętra wyskoczył na ulicę, to już nie było co zbierać, placek się zrobił.

  • Pan uciekał przed Niemcami?

Nie uciekałem, zawsze byłem ciekawy.

  • Na początku Powstania nastroje wśród ludności cywilnej były pozytywne?

Pozytywne były.

  • Jak to było później, we wrześniu?

We wrześniu już za bardzo pozytywne nie były, bo ludzie nie mieli co jeść. U nas… Musiałbym zajrzeć, jak on się nazywał. Był najstarszy, jeszcze z I wojny, „Feliks”. Chyba był kapralem, był z 1901 roku, żeśmy mówili na niego „Chińczyk”, bo żółty był i zęby zjedzone miał. Zawsze jak chleba do nas przynieśli, to się dawało wszystkim, bo każdy potrzebował.

  • Co było najgorsze oprócz głodu? Było jeszcze coś takiego, co nie pozwalało już się cieszyć z Powstania?

Każdy myślał, że teraz Anglicy pomogą, ruskie idą. A ruskie doszli do Pragi i się wycofali. Tylko na Czerniakowie przerzucili parę łodzi, to Berling. Oni nawet razem [z nami] byli, kilku z armii polskiej walczyło w czasie Powstania.

  • Jakie mieliście informacje ze świata? Skąd czerpaliście informacje? Prasa, radio, mieliście do tego dostęp?

Cały czas, jak było Powstanie, to nie słyszałem. Słyszałem tylko to, co Niemcy krzyczeli.

  • Co krzyczeli?

„Poddajcie się, bo i tak nie zwyciężycie”.

  • Co wy na to?

A my na to, że będziemy walczyć.

  • Były zrzuty. Był pan świadkiem tych zrzutów?

Świadkiem akurat nie byłem, ale był Jasio Grotek, lotnik, który dwoma bosakami ściągał taki zrzut. Ale to czekolada była w zrzucie.

  • A amunicja?

Nie było w zrzucie amunicji.

  • Brakowało wam amunicji?

Amunicji było .

  • Co robiliście wtedy? Macie broń, nie macie amunicji.

Amunicję się robiło.

  • W jaki sposób?

Były rusznikarnie, remontowali starą broń. Rusznikarnia była na ulicy Siennej. Na Śliskiej był szpital i na Mariańskiej był szpital.

  • Pan cały czas miał jeden karabin czy później ta broń się zmieniała?

Zmieniała się, broń się zostawiało. Była przecież broń niemiecka, tak że się zawsze zdobyło.

  • Z czego się panu najlepiej strzelało?

Z karabinu bardzo dobrze mi się strzelało. Miałem pistolet, który zabrałem folksdojczowi na ulicy.

  • Jak pan to zrobił?

Przyszedł chłopak na Ciepłej i mówi: „Partyzant, tutaj mieszka folksdojcz i on ma broń”.

  • Nie bał się pan, że to może być jakaś pułapka?

Nikt się nie bał wtedy. Wtedy Niemiec się bał, jak już widział, że są partyzanci. On był folksdojczem, to się bał.

  • Poszedł pan do tego folksdojcza?

Tak.

  • Jak wyglądało spotkanie?

Mówię: „Dawaj ten pistolet, co masz”. Przecież to Polak, tylko podpisał listę. A miałem w ręku broń jeszcze przed Powstaniem.

  • Dał tak po prostu tę broń?

Tak, żeby tylko jego nie ruszać.

  • Czy miał pan znajomych, którzy w czasie wojny stali się folksdojczami? Znał pan takich ludzi?

W jednym domu z takimi mieszkałem. Przed wojną sprzątali na cmentarzu. Nazywał się Andziak, mieszkali na pierwszym piętrze. Jak pędzili Żydów do roboty, to dawałem im chleb, stałem w bramie, bo akurat Palestyńską ich pędzili do kolei na robotę. Tam była brama główna, wejście na kolej. Podawałem im, to mnie przyuważyli, krzyczeli do mnie, ale się nie bałem.

  • Co pan myślał o folksdojczach?

Powiedziałem mu: „Przed wojną toście sprzątali na cmentarzu, bo było ciężko każdemu, a teraz to co? Im też jest ciężko”. – „Ale to Żyd”. − „To mnie nie obchodzi, Żyd nie Żyd”. Tylko oni nie wiedzieli, że moja matka ma inne nazwisko, normalnie to była Żydówka, ale wychowana u szarytek.
  • Miał pan rodzeństwo?

Tak, miałem. Brat się wychowywał właściwie u [wujka] Perko. Było czworo dzieci, ja byłem najstarszy, brat był po mnie, siostra była chyba z 1930 roku, Heńka. Mieszka w Warszawie. Brat już nie żyje, a Celina była z 1937 roku. Troje nas było w domu.

  • Siostra miała w Powstaniu czternaście lat. Czy brat albo siostra też brali udział w konspiracji?

W „Szarych Szeregach” był brat.

  • Co robił?

Roznosił, jak to w Powstaniu, jak mógł się przedostać. Gdzie nie można było iść w dzień, to w nocy. A w dzień każdy znał swoje chody, niósł do okopu chleb, wodę.

  • Mieliście kontakt z bratem?

W czasie Powstania nie miałem.

  • Z kimś z rodziny miał pan kontakt?

Z rodziną miałem później. Jak już zbombardowali Pańską, to miałem kontakt. Później, jak się dowiedziałem, że żyją, to na Żelazną ich wziąłem i tam byli. Stamtąd wychodziliśmy do Niemiec.

  • Czy u pana w formacji były jakieś przyjaźnie, jacyś bliscy ludzie?

Był Grabowski, na Grzybowskiej mieszkał, Grzybowska 52 obecnie. Później to było Haberbuscha wszystko. Tam nawet jest kamień, jak jestem w Warszawie na 1 sierpnia, to idziemy składać wieńce, ze sztandarem idziemy zawsze. To idzie Grotek… Tam mieszkał Grabowski Czesław. Zawsze się kłóciliśmy, pracowaliśmy w warsztacie samochodowym i młotkiem mi przywalił.

  • Dlaczego?

O AK.

  • Jak to?

Bo on był w AK, a ja nie byłem w AK.

  • Ale przecież pan też walczył.

Walczyłem [w Powstaniu], ale to było jeszcze przed Powstaniem. Pańska 53A był zakład, gdzie robiło się śruby.

  • Oddał mu pan?

Nie oddałem, on był dużo wyższy ode mnie, bardzo wysoki.

  • To piękne przyjaźnie.

Tak. Razem później byliśmy w jednym plutonie.

  • Jak pan wspomina swojego dowódcę?

Teraz nawet nie wyobrażam sobie, jak on wyglądał. Było dwóch, „Czarni” żeśmy ich nazywali. To był jeden policjant i drugi policjant. Jeden miał pseudonim „Gryf”, a drugi już nie pamiętam, jak miał. Oni mieli zawsze przy sobie broń, bo oni z bronią przyszli i pracowali, do AK już należeli. „Gryf” dostał postrzał rykoszetem. Czyścił visa i nacisnął, było odbicie rykoszetem od bruku, w oko mu trafił, ale do szpitala go wzięli i był.

  • Rozkaz święta rzecz, prawda?

Tak.

  • Były takie rozkazy, które trudno było wykonać?

Trzeba było wykonać. Ja na przykład bardzo chętnie stałem, tam nikt nie chciał stać, był budynek róg Łuckiej i Towarowej. Teraz już bloki stoją wszędzie. Nawet Łucka 15 to wieżowiec. Jasio Grotek tam mieszkał, tam spał, zawsze był na placówce. Tam chętnie stałem, w nocy na tym grobie się położyłem i obserwowałem ulicę Towarową, czy się ktoś zbliża, czy nie zbliża, i nie bałem się.

  • Trudno było nie zasnąć? Trzeba było czuwać całą noc.

Czuwało się. Palić jeszcze nie paliłem wtedy, dopiero później zacząłem palić.

  • Po wojnie?

Już w czasie Powstania.

  • Dużo osób wtedy paliło.

Już wtedy zacząłem palić. Mam jeszcze z Powstania obrazek, to jest Pan Jezus. Był ksiądz akurat i mówi: „Masz synu, to cię będzie broniło”. W kościele zawsze byłem. Przed wojną nie było takiego, żeby nie był w kościele. Na godzinę dziewiątą szkoły stały poustawiane w kościele.

  • Jak to było w czasie Powstania, jak wyglądało wtedy życie religijne?

W czasie Powstania księża też chodzili, pomagali nam.

  • Msze święte były, jakieś nabożeństwa?

W czasie Powstania w Warszawie nie miałem nabożeństwa, ale po wywiezieniu we wrześniu, to ksiądz odprawiał mszę. To był obóz i wszyscy byli na dziedzińcu, tam było parę tysięcy ludzi. Wszystkim dawał rozgrzeszenie.

  • Spowiedź powszechna była?

Tak, każdy się spowiadał.

  • Trudno było wtedy wierzyć w człowieka, w zwycięstwo, w Boga?

Ja jeszcze wierzę. Nawet przywoziłem książki z Londynu. Nie mam pamięci, parę lat już nie mam, jak miałem trzeci zawał. Jeden zawał miałem w Bułgarii, tam byłem na budowie statku, a dwa zawały w Szczecinie. Jeden – leżałem na Unii Lubelskiej, a drugi zawał miałem w Szczecinie, później zator mózgu miałem. Tak że cała prawa strona była sparaliżowana i bełkotałem. Ale jak się chce, to można, wszystko trzeba.

  • Ale jak pan przeżył uderzenie młotkiem, to potem chyba nic nie jest straszne?

W nocy jeszcze na Wolską do szpitala poszedłem.

  • Ten kolega strasznie narwany był.

Narwany był.

  • Trzeźwy był, kiedy pana uderzył tym młotkiem?

Na pewno trzeźwy, bo do pracy by nie przyszedł, to na pewno.

  • Jak później wyglądały wasze relacje?

Jak wróciłem z Niemiec, to i on wrócił. Przyszedł do domu zobaczyć, czy żyjemy. Byłem i patrzę, że kartka wisi, więc napisałem: „Wróciliśmy, mieszkamy na Bielanach, na ulicy Cegłowskiej vis-à-vis AWF”. Tam zatrzymaliśmy się u mamy kolegi, który był też wychowankiem.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Najgorsze wspomnienie to było to, jak przyszedłem, patrzę, że front cały… Tylko tam, gdzie matka leżała, to została piwnica. Mówię: „No to wszyscy zginęli”. Zbiegł [sąsiad] i mówi, że żyją moi. No, jak żyją, to dobrze.

  • Wielka ulga.

Później się dowiedziałem, gdzie są. Spotkałem kolegę, który mieszkał nade mną, w jednej klatce.

  • Gdzie go pan spotkał?

Zawsze jestem na 1 sierpnia. Jestem albo 29 lipca, albo 30 lipca to już jestem na pewno w Warszawie. Spotkałem go przy tramwaju. Stoję z Grotkiem, bo nas dwóch tylko jest, i mówię: „Ty, ja go znam”. A Grotek krzyczy do niego: „Kaziu, chodź no tutaj. Wy się znacie?”. A on się patrzy, mówi: „Chyba my się skądś znamy. A gdzie mieszkałeś?”. – „Chyba w jednym domu”. – „Na Pańskiej 48?” –„Tak”. – „A ty pamiętasz, jak ten z trzeciego piętra z prześcieradłami spuszczał się na dół, uciekał z domu, bo pił strasznie, prześcieradeł było za mało i spadł?” Mówię: „Pamiętam, nazywał się Wiśniewski”. – „O choroba, no to my razem byliśmy, razem walczyliśmy”. Jak się z nim spotkałem, on był porucznikiem. I ja byłem porucznikiem wtedy. Teraz się dowiedziałem, jakieś dwa lata temu, Jasiu Grotek mi mówi: „Wiesz co? Ten nasz kolega już ma pułkownika”. Mówię: „Jakim cudem, pytałeś go?”. – „Pytałem. Jak się coś zrobi, to się awansuje. Trzeba coś zrobić”.

  • Co zrobić? W dwa lata taki awans?

Ja dopiero porucznika mam.

  • Mieszka pan w Szczecinie, przyjeżdża na obchody do Warszawy. Przyjeżdża pan do tego miasta, gdzie pan przeżył Powstanie i odżywają wspomnienia, prawda?

Wszędzie znam, tylko już pozapominałem.

  • Bardzo się zmieniło to miasto od tego czasu?

Strasznie się zmieniło. Z żoną byłem, była dwa razy ze mną i chciałem ją oprowadzić, z placu Grzybowskiego z tyłu za kościołem przejść. Zabłądziłem.

  • A Stare Miasto?

Stare ulice, stare nazwy, odbudowane to zostało. Szeroki Dunaj i Rycerska – to jeszcze to pamiętam. Wujek był w ułanach, to tak: szablą lewo tnij i prawo tnij, jak szedł. Jakieś pięć lat przed wojną służył w wojsku. Księdza też miałem w rodzinie, który wystąpił, bo zakochał się w ciotce, bo miała długie włosy. Był w kawalerii później, w 1939 roku.
  • Przed Powstaniem wystąpił?

Przed Powstaniem jeszcze.

  • Dlatego wystąpił, że tak mu się podobała?

Tak mu się podobała.

  • Ale już był księdzem?

Już był księdzem, tak. Jeszcze teraz siostra ma jego [zdjęcie]: w kapeluszu ksiądz, w sutannie. Mieszkał w Szczecinie.

  • Co robił podczas Powstania?

Podczas Powstania mieszkał w Warszawie.

  • Brał udział w walkach?

Nie brał udziału w czasie Powstania. Później przyjechał do Szczecina i w Szczecinie mieszkał, to do niego ksiądz co tydzień przychodził. Też już nie żyje. Kawał chłopa było.

  • Dlaczego przychodził do niego ksiądz co tydzień?

Po łacinie rozmawiali. Wierzył tak samo, miał zgodę na rozstanie się.

  • Podczas dni Powstania było coś, co można mile wspominać?

Mile tam nie było co wspominać, bo w dzień walili, w nocy bombardowali, „krowy” tłukły.

  • „Krów” się pan nie bał?

Nie, tylko raz wyglądałem jak Murzyn.

  • Nie dostał pan żadnym odłamkiem, nie był pan ranny?

Co za ranny? Miałem odłamek, to scyzorykiem wydłubałem.

  • Sam?

Nigdzie nie byłem.

  • U żadnej sanitariuszki.

Nie.

  • To szkoda, bo sanitariuszki podobno bardzo pomagały.

Bardzo, nawet z jedną spałem, bo nie było miejsca, tak że każdy spał, gdzie się dało.

  • Czy podczas Powstania miał pan jakiś kontakt z życiem artystycznym? Kina, recitale?

Nie.

  • Wiedział pan, że coś takiego się odbywa podczas Powstania?

Nawet nie słyszałem o takim czymś.

  • Jak pan był na barykadzie w nocy, leżał i czuwał, sprawdzał wszystko – jakie myśli nachodzą wtedy człowieka, o czym pan myślał?

Żeby mnie nikt nie zaskoczył. Wiedziałem, że z tyłu mnie nie zaskoczy, a z przodu to muszę patrzeć.

  • Czyli cały czas trzeba być czujnym.

Tak, cały czas czujnym. Raz tylko miałem w nocy kontrolę, był wtedy „Monter” akurat, przyszedł na kontrolę. Nie pamiętam, kto to był, nazwisk się nie pamięta, a to tyle lat. Teraz już człowiek w ogóle nie słyszy, żona zawsze krzyczy: „Ścisz telewizor!”.

  • Wśród pana kolegów „Chrobrego” zdarzały się przypadki, że coś poszło nie tak, jakiś rozkaz, który trzeba było wykonać, ktoś zawinił?

Nie, w naszym plutonie takiego czegoś nie było.

  • Mieliście jakieś szkolenia, był w ogóle czas na to, czy po prostu broń i na akcję?

Na to czasu nie było. W domu to tylko Grabowski mieszkał, bo to blisko, i Jasiu Grotek. Grotka mogę pokazać, bo mam jego [zdjęcie]. To jest mój najlepszy kolega do tej pory przecież. Nie byłem ujawniony, musiałem z Warszawy uciekać. Przyszedłem na Żelazną 43A, tam już wszyscy się znali, był i w dzień, i w nocy odpoczynek. Taka rzeźniczka tam była, Barbara, mówi: „»Tygrys«, uciekaj, bo cię szukają, byłeś za głośny”. Jak szedłem, to było: „Zwyciężymy, jeszcze trochę!”.

  • O czym rozmawialiście z kolegami? Nie chodzi mi o to, jakie były nastroje. Był czas na zwykłe, męskie rozmowy?

To [wtedy] człowiek odpoczywał.

  • W ciszy i spokoju?

Tak, trzeba było odpoczywać. Jak się szło, to wieczorem się szło i wieczorem się schodziło, to człowiek był zmęczony jednak.

  • Miał pan kontakt z jakimiś innymi narodowościami, oczywiście oprócz Niemców?

W czasie Powstania?

  • Tak.

Nie, nie miałem.

  • Żydów się spotykało na ulicy?

Był u nas jeden „ukrainiec” jako jeniec, chory. Został zdany Niemcom. To Jasio mi opowiadał, bo już nie byłem, już byłem już w Niemczech wtedy, opowiadał, że pułkownik, któremu broń składali i tego jeńca „ukraińca” oddali, powiedział: „A po co żeście go trzymali, jeść jemu dawaliście?”. – „Przecież to żołnierz do niewoli wzięty”. – „Wy też żołnierze jesteście i też nie mieliście co jeść”. – „Nie, nie można było”. Oddali go do niewoli.

  • Kończy się Powstanie. Co się z panem dzieje?

Powstanie się skończyło, to mnie już nie było, bo 10 września musiałem wyjść. Trzeba było mamę prowadzić. Do Wolskiej żeśmy doszli.

  • Jak wtedy wyglądała Warszawa?

Każdy z tobołkiem, na plecach coś niósł, żeby kawałek chleba jeszcze miał. Ja miałem, bo była piekarnia, to chleba mi dali. W Pruszkowie się leżało w barakach jeden na drugim. Nawet w Pruszkowie przyszedł do mnie… Nie pamiętam, kto to był. Powiedział: „»Tygrys«, ty też tutaj?”.

  • To był ktoś z „Chrobrego”?

Cywil normalny, „»Tygrys«, ty też tutaj?” A ja tylko: „Cicho”, palcem mu pokazałem. Ale później, już jako kolejarz… Na każdym wagonie z jednej i z drugiej strony stali żołnierze z gotową do [strzału] bronią. Pozamykane wszystko, nikt nie mógł wyjść, ile się zmieściło, to tyle jechało.

  • Ile się zmieściło?

Nie wiem, nie liczyłem tego.

  • Na pewno dużo.

Dużo.

  • Wiedzieliście, że jedziecie do Pruszkowa, do obozu przejściowego?

Do Pruszkowa.

  • Wcześniej coś pan słyszał na temat Pruszkowa? Mówiło się o tym, czy po prostu w ciemno, nie wiedział pan zupełnie, co pana czeka?

W ciemno, nie wiedziałem.

  • Co pan wtedy myślał?

Że gdzieś nas ulokują albo gdzieś wywiozą. Wszystkich wywozili przedtem z łapanek do Niemiec, to gdzie nas wywiozą? Do Niemiec do roboty. Ale nie myśleliśmy, że to tak będzie, że każdy wagon obstawiony. Widziałem takie coś, że jak Żydów wozili do Treblinki (z Warszawy jeździłem po kaszę do stacji Sadowne, wieś Sokółka i do Stoczku), widziałem, jak skakali z wagonów przez klapki otwierane. Żydów wozili tam do Treblinki. Z tej strony Bugu była na dół kolej i przez Prostyń jechali do Treblinki. Pilnowali ich Łotysze.

  • Pan myślał o ucieczce wtedy?

Wtedy jeszcze byłem wolny.

  • A kiedy już zapakowali pana do wagonu?

Jak zapakowali, to nie, bo rodzina. Rodzinie trzeba pomóc.

  • Wszyscy byliście razem w wagonie?

Wszyscy razem, tak. Byłem najstarszy z nich. I ojciec. Matkę się prowadziło, bo miała zboczenie oczu, zgniecenie głowy.

  • Ile czasu byliście w Pruszkowie?

W Pruszkowie długo się nie było, chyba dwa lub trzy dni tylko.

  • Jakie warunki tam panowały?

Tam żadnych warunków nie było. Gdzie kto znalazł miejsce, to tam spał. Ten co tobołek miał, to pod głowę.

  • Ruszyliście w podróż. Dokąd?

Teraz jak myślę, to nieraz pamiętam, a nieraz zapomnę. Ale w głąb Niemiec nas wywieźli, bliżej Frankfurtu nad Menem. A stamtąd później znów załadowali nas w wagony towarowe i przywieźli do Erkner koło Berlina.
  • Dostawaliście coś do jedzenia podczas podróży?

Na postojach chleba dali, trochę wody, żeby mieli, i do Erkner. W Erkner zrobili niby odwszenie. Kobiety z dziećmi razem, a mężczyźni znów razem. Niby kąpiel nam zrobili. Ubrania, co na sobie człowiek miał, to w parówkach, przez parę dali i każdy się ubrał, z numerem na piersiach. To jest Berlin–Erkner. Wtedy nas w wagony i rozsyłali. Trafiłem (i ojciec, matka, i dwie siostry małe) do Brandenburg [an der] Havel, tak to się nazywało. Tam baraki były, pilnowali nas Bahnschutze, obstawione to było. Pytają się: „Kto mówi po niemiecku? Będzie tłumaczem”. Trochę mówiłem, ale za dobrze nie mówiłem. Nikt się nie zgłasza i Ślązak, Jakubczyk jego nazwisko chyba było, mówi: „No, pioruny, nikt nie mówi po niemiecku? A kto trochę mówi po niemiecku?”. Mówię: „Trochę mówię, ale nie mówię dobrze”. – „To będziesz tłumaczem”. Lagerführerem był Kirsch, on tak chyba się nazywał (to jest wiśnia). Mówi: „No pioruny, Polaki, teraz was nauczymy”. Tam nie było dużo baraków, sześć baraków, rzeka. Tam nikt nie stał, był parkan drugi, parowozownia i jako kolejarz tam do roboty. Ja do roboty tam nie chodziłem, moja robota była taka: wózek na dwóch kółkach, szelki miałem i co dzień z rana jako koń z Bahnschutzem, on z automatem, jechaliśmy do miasta po żywność dla lagru: kapusta, marchew, kartofle, chleb. Dla Niemców, co tam byli, drugie znów…

  • Przewoził pan żywność w obozie w Niemczech, to nie głodował pan chyba?

Ukradłem, a Niemiec tak samo na kartki dostawał, to jak dostawał ode mnie z kradzionego, to zagadywał, żebym ukradł też. Mówi: „A jak cię złapią, piorunie, to co? To i mnie wtedy złapią, że źle pilnuję”.

  • Ale nie złapali?

Nie złapali.

  • A co by było, jakby złapali?

Jakby złapali, to nie wiem, co by było. Miałem spodni dwie pary zawsze na sobie i związane na dole i między sypałem, tu ryż, tu groch albo coś.

  • Cały czas pan był z rodziną?

Cały czas.

  • Ile czasu byliście w obozie?

Dziewięć miesięcy.

  • Kiedy pan się dowiedział, że Powstanie się skończyło?

Jak ruskie weszli, ale sześć tygodni stali Amerykanie. Przeszli Łabę i stali sześć tygodni koło nas, a że było podpisane, że ci dochodzą do rzeki z tej, a ci z tej, więc dalej nie mogli iść, wycofali się. Od razu, jak ruskie weszli, to Bahnschutze automaty swoje do rzeki wyrzucili, nie mieli. Pytają się ruskie… Ja po rusku ani me, ani be wtedy nie wiedziałem. Ale ojciec był w 1911 roku do Rosji wywieziony, to umiał trochę. Pytają się, czy oni nas pilnowali, czy broń mieli. Tak. To zebrali ich, wyprowadzili przed lagier i koniec.

  • Przez całe dziewięć miesięcy przewoził pan żywność?

Cały czas.

  • Co rodzina wtedy robiła, brat?

Brat był gdzie indziej w obozie. Był na Pomorzu w Stutthofie.

  • Z Pruszkowa tam pojechał?

Nie. Do Stutthofu ich wywieźli.

  • Dlaczego?

Na Marymoncie mieszkał, z Marymontu wywieźli ich do Stutthofu.

  • W obozie był pan, pana tata i dwie siostry?

Ja byłem i dwie siostry.

  • Pan się nimi opiekował, przynosił jedzenie?

Nie tylko oni mieli jedzenie. Ilu nas tam było? W pokoju dwadzieścia cztery osoby były. Matka miała numer tysiąc trzysta z czymś.

  • Tam było sześć baraków?

Tak. Matka miała numer tysiąc trzysta z czymś, dzieci bez numeru.

  • Pan był jako dziecko czy już nie?

Nie, już osiemnaście lat.

  • Był pan jako tłumacz?

Tak. Tam jeszcze rodziny się nie znało, jeszcze teraz ludzie się nie znają, że rodzina. Tam dopiero rodzinę żeśmy spotkali.

  • Tam byliście wy, Powstańcy, ludzie z Warszawy?

Powstańcy i nie Powstańcy.

  • Kto jeszcze był w tym obozie w Niemczech?

Tam już nikt nie wiedział, kim byłem, kim ojciec był. Kolejarz i rodzina kolejarska była. Jakby Niemcy się dowiedzieli, że byłem w AK, walczyłem, to w łeb od razu.

  • Bez zastanowienia?

Tak. Hitlera tam widziałem.

  • Niech pan o tym opowie.

To był 24 kwietnia, wtedy pojechaliśmy po żywność i jak wracaliśmy, to Hitler miał przemówienie, z daleka go widziałem, jak krzyczał: Jeder Mann muss wissen, Deutschland ist über alles! (każdy musi wiedzieć, że Niemcy są nad wszystkimi).

  • Jak on wtedy wyglądał?

Z wąsikiem malutkim.

  • Krzyczał głośno?

Tak, darł się. Ten, co ze mną był, to tylko krzyczał: „Schneller, schneller, dawaj, bo tu nie można teraz stać”.

  • Żeby nie słyszeć tego, co Hitler mówi.

Nie wolno było, że ja wózkiem, może ktoś tam być i strzelić.

  • Jakie wrażenie na panu wywarło to, że pan zobaczył Hitlera?

Że go żywego widziałem, bo tak to widziałem na zdjęciu, na filmie, ale spotkałem żywego.

  • Różnił się od Hitlera ze zdjęć, filmów?

Nie różnił się. Wszyscy krzyczeli (ja nie krzyczałem, bo ja to AK), że Anders na białym koniu chciał do Polski przyjechać i rządzić. Nie należałem ani do partii, ani do młodzieży, nic w ogóle. Tak samo teraz nie należę, nawet nie należę do Związku Kombatantów, tylko do Powstańców. Co na niego miałem mówić? Andres to była 1 Armia, armia, która przekroczyła do Persji za zgodą ruskich i Amerykanów. Amerykanie dawali czołgi, samoloty, broń, ubranie, bo oni tego nie mieli. Przepuścili do Persji całą 1 Armię. Później drugą zrobili, to była 2 Armia, ale szła jako 1 Armia, a tamtych później się wyrzekli.

  • Wróćmy do obozu. Mija dziewięć miesięcy. Co się wtedy dzieje z panem, z pana rodziną?

Wszyscy siedzą w schronach, ruskie wpadają na plac, na ten obóz i patrzą. Zaraz ludzie do ruskich…

  • Co ludzie mówili do ruskich, jaki był nastrój?

Każdy się rzucał, już jest wszystko w porządku.

  • A było w porządku?

To nie było w porządku. Zobaczyliśmy, że oni ich zebrali i wyprowadzili za bramę, i słychać tylko strzelaninę, wracają sami. Później wycofali się ruskie. Mnie już tam nie było. Ojciec, matka, siostry, jeszcze ta niby rodzina, wyszliśmy i aby uciekać jak najdalej stamtąd. Do wsi i platformę…. Tym wózkiem, co jedzenie woziłem, to z lagru rzeczy żeśmy… Dwa konie „belgijki”, platformę bauerowi żeśmy wzięli. Chciał czy nie chciał, musiał [dać].

  • Nie chciał?

Płakał, jak on będzie pracował. To mnie nie obchodzi, już pistolet miałem.

  • Skąd miał pan pistolet?

To wszystko się rzuciło, bo dworzec zaraz był i bagaży pełno, i każdy po tych bagażach [przeglądał], co tam jest.

  • Pan akurat znalazł pistolet?

Akurat pistolet, Walthera 7 z amunicją.

  • Miał pan szczęście.

Ten pistolet później oddałem, jak już do Polski jedziemy. Spotkaliśmy tych, co wracali, co byli w oflagach, z AK. „AK”. – „AK”. – „Ale broni do Polski nie wolno wozić”. Mówię: „Macie”.

  • Miał pan tę broń, dwa konie, platforma. Co dalej?

To za długo, tego nie ma co mówić.

  • Jak wróciliście do kraju?

W Rauszy zostawiliśmy całą platformę, wszystko. Tego konia mi szkoda jeszcze dzisiaj, bo to szpak, wyścigowy koń, śliczny. Ruskie jednego zabrali. Te „belgijki” to ciężkie, to zabrali jednego, a dali tego wyścigowego, bo mówił, że to nie koń. W Rauszy nasi żołnierze zastrzelili krowę i każdy miał już wtedy co jeść. Było zdarzenie, o którym nie można powiedzieć.

  • A tak po cichu?

Ale tam się nagrywa, to są czułe aparaty.
  • Chociaż może pan wspomni?

Politruk był ruski, ale to był Żyd. Zaczął się dobierać. Były dwie panienki, siostry. Najsampierw on był taki, że ojej, jak się cieszy, a później… Moja siostra starsza, co mieszka w Warszawie, to schowana była, a on tylko: Tiszyna! Ojciec mówi: „Zobaczę, co się dzieje”. a on już w kalesonach tylko był. [Ojciec] przyleciał i mówi: „Roman, szybko, bo on już w kalesonach”. Jemu do łba pistolet. Zabrałem do piwnicy, beczkę żeśmy przetoczyli, jego żeśmy dali i w nocy odjazd od razu. Na wóz wszyscy (bo na dwa wozy żeśmy jechali, druga rodzina na drugim) i żeśmy uciekli. Później nas spotkali w Rauszy Polacy. Mówi: „Ty wiesz, co się działo rano?”. – „A co?” – „Ktoś ruska wsadził do piwnicy i zamknęli go”. Mówię: „Byłoby pod parkan”.

  • Dokąd wróciliście, jak już byliście w Polsce?

Na Śląsk żeśmy wrócili i pociągiem później już do Warszawy.

  • Jak wyglądała Warszawa?

Warszawa – gruz. Jak myśmy wrócili, to w Warszawie już konne dorożki były, platformy.

  • A wasze mieszkanie?

Jak myśmy wrócili, to już nie było mieszkania, bomby to rozwaliły.

  • Było do czego wracać?

Nie było do czego wracać.

  • Co zrobiliście?

Pojechaliśmy zobaczyć na Bielany, bo tam był matki kolega, który razem [z nią] się wychowywał. Zamieszkaliśmy Cegłowska 27. Później z Cegłowskiej…

  • Brat już wtedy z wami był?

Brat już przyszedł. Pojechaliśmy na Marymont, bo na Marymoncie mieszkali. Nie było wujka, bo wujka zastrzelili Niemcy. Jak go prowadzili, to on myślał, że z tyłu nie ma nikogo, tylko dwóch żandarmów z boku. Przyszedł do Piastowa, w Piastowie go na przesłuchanie czy coś. Niemcy koło niego szli. To był kawał chłopa, dwa metry. Taki głaz w Sokółce był, to on go prostował, żeby posypać i żeby równo stał. Tych Niemców trzasnął, a ten z tyłu serię i zabił go. W Piastowie go zabił.

  • Byliście na Bielanach?

Na Bielanach akurat oni mieli dom nieskończony i na pierwszym piętrze pokój żeśmy mieli, tam żeśmy mieszkali.

  • W piątkę?

Tak.

  • Ile czasu?

Właśnie nie pamiętam.

  • Co pan wtedy robił? Pan się w Warszawie zapisał do jakiejś szkoły?

W Warszawie poszedłem do samochodowej, Frankowski i Tuszyński – nauka jazdy i warsztaty samochodowe na placu Napoleona. Tylko teraz nie pamiętam, jak ta boczna ulica się nazywała, która dochodziła do placu Napoleona. Wiem, że to numer 4 był. Tam pracowałem do świąt. Jak już przyszedłem na Żelazną, to wtedy mi powiedzieli, że mnie szukają. To trzeba uciekać.

  • Kto pana szukał?

Polacy, UB.

  • Wiedzieli, że pan brał udział w Powstaniu?

Wiedzieli.

  • Skąd wiedzieli?

Przecież Polak to zawsze, jak mu dadzą stanowisko…

  • Ktoś pana wsypał.

Tak.

  • Wie pan kto?

Nie wiem. Tylko Barbara z Żelaznej 43A i Henio Jabłoński, mówili: „Uciekaj, bo ciebie szukają”.

  • Brat też uciekał czy nie? Był w „Szarych Szeregach”.

Brat z nami nie był, brat mieszkał z ciotką. Jak wujka zabili, to on już cały czas tam był. Od małego się wychowywał, to już i został tam.

  • Gdzie pan uciekał?

Do Szczecina.

  • Dlaczego akurat do Szczecina?

Bo tu wujek był, a wujek to wujek.

  • W Szczecinie było już bezpieczniej czy były jakieś represje?

Wujek był akurat w straży portowej.

  • Stąd morze?

Tak. Ja tak samo. Od 15 kwietnia 1946 roku mnie przyjęli. Kapitan Narkowicz był, a ja tam chodziłem cały czas, zawsze. On mówi: „Ponieważ jesteś z AK, to tylko nie pisz, przyjmuję ciebie do straży”.

  • Tylko nie pisz, że jesteś z AK?

Coś takiego.

  • Było panu przykro uciekać z Warszawy?

Przykro było.

  • Chciał pan później wrócić?

Już później nie, bo później już pilnowałem, już miałem swój automat, szmajsera.

  • To był pan w siódmym niebie?

Z bronią na oku, w Szczecinie. Jak się jedzie na Golęcin, była centrala rybna i tam dobijały statki. Przywozili wojskowych z Francji i od Maczka. Akurat przywieźli z Powstania warszawiaków też, tak że z nimi się spotkałem. Jeden był też w AK i drugi był w AK, oni skończyli szkołę wojskową na Podchorążych. Jurek mieszkał na Szpitalnej, a Tadek to nie pamiętam gdzie. Jurek skończył w Szczecinie medycynę, był ginekologiem, jeszcze moją żonę pierwszą leczył, bo ta to jest czwarta.

  • Czwarta żona?

Pierwsza mi zmarła – siedemnaście lat. Druga – trzy lata tylko z nią żyłem.

  • Zmarła?

Nie. Takie jest przysłowie: „Mąż w morze, a żonę ktoś orze”.

  • Co z trzecią żoną?

To jak już pływałem, skończyłem Państwowe Centrum Wychowania Morskiego w Gdyni. Tam był kapitan Giebel, dał mi list polecający, że bardzo dobry człowiek i trzeba go przyjąć do szkoły. Skończyłem Państwowe Centrum Wychowania Morskiego. W nocy przyszedł dyżurny i mówi: „Roman, wstawaj, dyrektor ciebie wzywa”. Wstałem i idę: „Słucham panie dyrektorze, o co chodzi?”. – „Ma pan tutaj swój życiorys. Nie był pan w AK, niech pan nie pisze, bo będą zaraz pana ciągnąć”. Porwałem to. Jak to skończyłem, to poszedłem na pływanie. W 1947 szkoła, w 1948 był koniec, 6 czerwca zamusztorwałem na pierwszy statek. To statki, które przed wojną jeszcze Polska kupiła: „Kraków”, „Toruń”, „Wieluń”… Cztery sztuki, nie pamiętam, jaki ten czwarty. […]

  • Miał pan w Szczecinie jakieś problemy z powodu tego, że pan walczył w Powstaniu, że pan był w AK?

Jak się spotkałem z Andresem w Londynie, to od tej pory, od 1958 roku miałem problemy.

  • Jakie problemy?

Problemy, że za mną wszędzie jechali, pilnowali mnie.

  • Śledzili pana?

Śledzili. Spotkałem się w Londynie z Andersen. Pan pułkownik, który nas obsługiwał, był tam jako pułkownik, a tutaj jako donosiciel. W Londynie statkiem akurat wtedy nie stałem. Byłem na statku „Kalisz”. Był ze mną kapitan, jego teść szedł z Andersem, nazywał się Cyliński. Razem we czwórkę spotkaliśmy się w klubie. Andres zapłacić nam nie dał.

  • O czym rozmawialiście podczas tego spotkania?

O Polsce, jak jest, jak się żyje i wszystko.

  • Co mówił Andres?

Anders powiedział: „Jak dożyjemy, to jeszcze się w Polsce spotkamy”.

  • Wierzył pan w to?

Wierzyłem.

  • Co Andres mówił o Polsce?

Andres to przedwojenny oficer, to co może mówić? Że to wszystko jest nieprawda, że rząd… My już wiedzieliśmy, jaki jest rząd. Przecież było wiadomo, że to wszystko jest w Moskwie napisane.

  • Pan dla Urzędu Bezpieczeństwa był bardzo podejrzany, bo walczył pan w AK, w Powstaniu, nie zapisał się pan do partii, wypływał pan w morze.

Do partii się nie zapisałem. Jeszcze jedno – mój brat stryjeczny był w superfortecach majorem. Z Ameryki bombardował Niemcy.
  • Ile czasu pana śledzili, ile to wszystko trwało?

Trwało to dotąd, można było powiedzieć, dokąd szedłem na emeryturę.

  • Czyli całe życie.

W 1987 roku na emeryturę szedłem, mając sześćdziesiąt lat.

  • Próbowali pana przeciągnąć na swoją stronę?

Nie. Dwa razy mnie zwolnili.

  • Przecież w dokumentach nie zapisywał pan, że jest z AK?

Nie zapisywałem, nie udowodnili mnie tego. Dlatego nie mogli mnie zwolnić. A ja do Warszawy i w końcu w Ministerstwie Żeglugi spotkałem Chylińskiego – siostrzeniec Bieruta, który pływał ze mną jako pierwszy oficer. Mówi: „Roman, co robisz?”. Mówię: „Przyjechałem, bo zwolnili mnie, dwa miesiące jestem bez pracy, nie mogę nigdzie nic dostać”.

  • Chyliński pomógł?

Mówi: „Jedź do Szczecina, wszystko załatwię”. Przyjechałem do Szczecina, akurat córka mi się urodziła. Dostałem wezwanie stawić się w komitecie wojewódzkim. Wtedy pierwszym sekretarzem był Tugrym, a jeszcze był Jastrzębski, który był po szkole morskiej. Brata swojego za dziesięć dolarów wsadził do więzienia. Aż się jąkał i mówi: „Po co tu przyszedłeś? Wpierw musisz ze mną rozmawiać”. – „Nie z tobą, tylko z pierwszym sekretarzem. On mnie wzywa, a nie ty”. Akurat wychodzi sekretarz, mówi: „Kolega Woźnicki?”. – „Tak”. – „Proszę bardzo”. Mówi: „Jak to jest, co to jest?”. – „Widzi pan, to tak jest, zwolnili mnie. Spotkałem akurat takiego, który pływał ze mną, a ja z nim. Kazał przyjechać”. – „Wszystko załatwione, jest pan dalej pracownikiem PŻM. Niech pan idzie do PŻM-u, Pustelnik już wie. Do pana nic nie mamy”.

  • Jak doszło do spotkania z Andersem w Londynie?

Przywitaliśmy się.

  • Skąd to spotkanie?

Koniecznie chciałem się z nim spotkać.

  • Dlaczego?

Nie to, że na białym koniu przyjedzie, tylko muszę się spotkać.

  • Tak po prostu?

Tak po prostu, bo ten kolega, pierwszy oficer, był z Wołomina, był z AK. Teść jego był adiutantem Andersa, tak że jak razem pływaliśmy, to u teścia żeśmy spali. Mówi: „Ja wam spotkanie zrobię, żebyście sobie porozmawiali”.

  • W którym roku się spotkaliście?

W 1958 roku.





Szczecin, 7 listopada 2012 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Grubek
Roman Woźnicki Pseudonim: „Tygrys” Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Chrobry II” Dzielnica: Wola Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter