Ryszard Rudnicki

Archiwum Historii Mówionej
  • Chciałem na początku zapytać o lata przedwojenne, o pana rodzinę, skąd pan pochodzi?


Urodziłem się w Warszawie na Młocińskiej pod numerem 13. Od 1932 roku do Powstania Warszawskiego mieszkaliśmy na ulicy Miodowej 23, Długa 23. To był dom przechodni, olbrzymi. Dziś przez nasze podwórze przebiega ulica Moliera. Ojciec do 1924 roku był zawodowym żołnierzem, służył w 1. Pułku Lotniczym. Matka zajmowała się domem. Od 1935 roku chodziłem do szkoły powszechnej numer 35, Miodowa róg Senatorskiej. Tam jest dzisiaj parking samochodowy, szkoła się spaliła.
W okupację – od 1942 roku do Powstania Warszawskiego – chodziłem na komplety gimnazjalne. Dawne gimnazjum Giżyckiego w Królikarni na Mokotowie. […] Matka zginęła ostatniego dnia Powstania Warszawskiego [na Starówce], właśnie na Miodowej, o godzinie wpół do dziewiątej 2 września. To chyba ostatni pocisk czy bomba, jaka spadła na Starówkę.
Ojciec został zabrany z Powstania Warszawskiego z ulicy Łomżyńskiej na Pradze. Został wywieziony do Stutthofu. Stamtąd transportowany w zimę – sławny marsz śmierci – do Gdańska. Został wywieziony do Neustadt Holstein koło Lubeki. Zmarł na skutek wyczerpania w szpitalu niemieckim, ale już były wojska amerykańskie. Nawet jest pochowany na cmentarzu przyszpitalnym.

  • Jak pan pamięta okupację?


Okupację doskonale pamiętam.

  • Pana ojciec nie miał problemów, że był wojskowym?


Nie. Ojciec pracował w drukarni miejskiej na Miodowej. To była jedna z największych drukarń. Oni robili w okupację kenkarty i jakieś inne. Była wsypa – to było w maju czy w czerwcu 1942 roku – od tego czasu się ukrywał. Zdążyli wszyscy jakoś [uciec], ich siedmiu, sześciu tym się zajmowało. Tak było z ojcem. Ukrywał się koło Grójca, następnie – później już – był w Warszawie.

Od lipca 1942 roku byłem żołnierzem Armii Krajowej VI Obwodu na Pradze, a mieszkaliśmy cały czas na Miodowej. W znanym budynku, gdzie mieszkał Bogdan Tomaszewski, Jurek Szacki – obecnie profesor socjologii, zresztą już emerytowany, [a także] pułkownik Przymusiński – komendant policji granatowej w Warszawie i inni. Część ludzi było bardzo bogatych, a z kolei trochę było i biednych. Tak to przebiegło.

  • Czym pan się zajmował do Powstania? Jakie były pana zadania w Armii Krajowej?


Głównie przenosiło się broń, przerzucało, sprawy łączności i inne, jak ochrona lokali. Nawet brałem z kolegą udział w rozbrajaniu [Niemców]. To jest ulica Łukasińskiego, która biegła od [wybiegu] misiów na Pradze (nie ma teraz tej ulicy) do Ratuszowej. Parkan, a miedzy cerkwią a tą ulicą były baraki i tam byli Niemcy. Wtedy zabiłem Niemkę, bo wrzasku narobiła. Niemiec sięgał po broń, kolega zabił Niemca i zdążyliśmy jeszcze uciec, mimo że go nawet w udo postrzeliłem. Ale udało nam się przebiec do [miejsca, gdzie dziś jest] pomnik, który nazywają „czterech śpiących”. Dorożką pojechaliśmy na Strzelecką [numer 3, gdzie „Lampart” mieszkał z rodzicami].

 

  • Na czym dokładnie polegała ta akcja?


Po prostu na zdobywaniu broni, na rozbrajaniu. To wszystko trwało jakiś czas. Dużo było nielegalnych akcji. Znaczy nie tyle nielegalnych, co takich, które nie były na rozkaz, ludzie z podziemia sami – szczególnie młodzi – chcieli mieć broń, a tej broni nie było za dużo.
Także z czasów frontu to ja jeden, który ma kontakty z jednostkami saperów, jeżdżę do Stargardu, bo tam mój batalion stoi .[…] [2 Samodzielny Batalion Saperów 2. Warszawskiej Dywizji Piechoty imienia J. H. Dąbrowskiego].

  • Pamięta pan jeszcze jakąś akcję z czasów okupacyjnych? Mógłby pan coś takiego opowiedzieć?


Widziało się to, byłem prawie bezpośrednim świadkiem, jak na Senatorskiej przy placu Zamkowym był skok na sto milionów złotych, sławna akcja żołnierzy „Parasola” chyba. […] Na Miodowej też [wiele rzeczy] się działo. Trudno teraz w zasadzie o tym mówić. Z bronią w ręku to miałem właśnie tą jedną akcję. Zresztą z tym, z którym miałem [akcję], w ogóle jest ciekawa historia, bo on [„Lampart”] był na Czerniakowie. Powstanie upadało, dwa miesiące czołgał się przez gruzy. Wyszedł gdzieś na Bielanach. [Przeszedł] jakieś sto kilometrów od Warszawy, już nie pamiętam gdzie, do Płocka czy gdzieś i ktoś go [tam] wydał. Wtedy nawet znalazł się na Syberii, na Kamczatce gdzieś. […]. Został skazany na dziesięć lat, ale jakoś wrócił wcześniej.

  • To był pana kolega?


Kolega, z którym brałem udział w tej akcji.

  • Jak pan trafił do 2. dywizji?


Po prostu Praga została zdobyta [przez II Dywizję imienia J. H. Dąbrowskiego].

  • Pan był na Pradze?


Tak. Została zdobyta. I co? Ojca nie było, o matce nic nie wiedziałem. […] Poszedłem na ulicę Białobrzeską, jeszcze z drugim kolegą, Jurkiem Brodzikiem, [gdzie zostaliśmy wcieleni do 2. Dywizji Piechoty].

  • Jak wyglądało zdobywanie Pragi?


Praga to 1. i 2. Dywizja.

  • Niemców już wtedy nie było, czy toczyły się jakieś walki?


To wszystko szybko się działo.

  • Bardzo szybko?


Tak. Wojska rosyjskie, polskie przecież stały nie tak daleko. To błyskawicznie wszystko się działo. Później, chyba na Białobrzeskiej 24, oddało się opaski, broń. Miałem pistolet. Do wojska skierowali najpierw na Kijowską. Na Skaryszewskiej, gdzie w okupację ludzi łapali, wsadzali, byliśmy trzy, cztery dni. Później do trzeciego zapasowego [pułku piechoty], do Woli Karczewskiej. Tam byłem półtora miesiąca. Przywieźli nas do Rembertowa. Był tak zwany wykup. Wszyscy dowódcy poszczególnych jednostek 2. dywizji wybierali sobie [chłopaków]. Nas było dwustu czy trzystu. Nas dziesięciu wziął major Pietkiewicz, Polak, rosyjski dowódca 2. Batalionu Saperów […] w Woli Karczewskiej.

  • To był pana bezpośredni dowódca?


Tak. On [po wojnie] został, do Rosji nie wyjechał, tu się ożenił. Umarł z piętnaście lat temu, jest pochowany na Cmentarzu Wojskowym w Warszawie. Drugim dowódcą był pułkownik Maculewicz, mieszkał w Ustroniu Śląskim, mam zdjęcia z jego pogrzebu. Przyjaźniłem się do końca z jednym i z drugim. Zresztą ze wszystkimi. Teraz już po prostu powymierało towarzystwo. Do Stargardu od trzech lat sam jeżdżę. Przyjeżdżam, bo mamy uroczystości. 16 kwietnia jest Dzień Sapera, rocznica forsowania Odry w Siekierkach. Później jedziemy do Siekierek, jest zawsze duża uroczystość. Tam były bardzo ciężkie walki naszej dywizji.

  • Z tego co rozumiem, to rozbrajał pan bomby?


Tak. Zadanie saper polega na kładzeniu min, minowaniu pól i rozminowywaniu. Na froncie saper zawsze szedł pierwszy, a wracał ostatni. Robiliśmy przejścia, w nocy szedł zwiad. Z generałem Jaruzelskim, wtedy porucznikiem...

  • Pamięta go pan?


Jak to nie? My się teraz jeszcze spotykamy, bardzo sympatycznie go wspominam. Teraz coraz rzadziej się widzimy, ale jeszcze cztery-pięć lat temu to ciągle. Generał dywizji Wacław Szklarski – był szefem I Oddziału Sztabu Generalnego – też był w 2. dywizji żołnierzem. Kukliński to był jego nieformalny zastępca.


  • Jak wyglądały działania wojenne po wyzwoleniu Warszawy?

 

[Moja] dywizja i ja – brali udział w forsowaniu Wisły, na wysokości Jabłonny, Łomianek. To jeszcze wtedy po lodzie się szło, to był początek stycznia. Żeśmy do Warszawy przyszli. Byliśmy pięć dni, była defilada w Alejach Jerozolimskich. Myśmy stali w Cytadeli.
W międzyczasie [znalazłem] matkę, tylko jej rękę było widać, bo dozorca domu pokazał mi i mnie o tym powiedział. Miałem na drugi dzień chować, dowódca Pietkiewicz miał mi dać kolegów, trumnę mieli zbić. To się nie udało. [Po zakończeniu wojny siostra szczątki matki złożyła na cmentarzu Wolskim].
Później marsz pieszo. Były potyczki, bo Niemcy się cofali do Brześcia Kujawskiego. Z Brześcia Kujawskiego trafiliśmy do Bydgoszczy.

  • Czy Niemcy zostawili dużo min w Warszawie?


Były, ale myśmy poszli z dywizją. Została 2. Brygada Kazuńska i 1. Brygada. Zostało dużo saperów, my już żeśmy nie mieli co tu robić. Musieliśmy iść do przodu. Później [w walce przeszliśmy] cały Wał Pomorski, Jastrów, Mirosławiec, Kalisz Pomorski, aż do Kamienia Pomorskiego.


  • Były jakieś walki, czy Niemcy raczej już się wycofywali?


Nie. Na Wale Pomorskim to były [ciężkie] walki. Tam była rzeź, mówiąc krótko. Pod Mirosławcem – to się Märkisch Friedland nazywało – zginęło bardzo dużo naszych żołnierzy i Niemców.
Taki przypadek – jak wjeżdża się teraz do Mirosławca, wąska ulica, to kilkanaście naszych czołgów zostało rozbitych, tam się bronili. Uciekali w ostatniej chwili. W Wałczu – to się Deutsch Krone nazywało – wpadało się, to dosłownie jeszcze garnki gorące były. Niemcy [bronili się], ale ludność cywilna uciekała. Wojsko się opierało. Opór później ustał, jak się kończył Wał Pomorski. Znów się wycofywali do Odry i do Bałtyku. Część została, bo Kołobrzeg cały czas to 4. dywizja i trochę naszych żołnierzy, ale niedużo. W Kołobrzegu była znów masakra. W moim przekonaniu niepotrzebna, ale była, bo można było okrążyć i czekać, a nie szturmem zdobywać, atakiem bezpośrednim. Taka była wtedy taktyka, strategia. Wszystko – jak to Rosjanie mówili – Wpierod, wpierod – „Naprzód, naprzód”. Raczej ze stratami ludzkimi w moim przekonaniu.

  • Nie liczono za bardzo ludzi?


Nie liczono. Były cele określone. W wojsku rozkaz jest rozkazem. Tak to wszystko wyglądało.

  • Dokąd pan doszedł?


Aż do Sandau nad Łabą. [Wcześniej] forsowaliśmy Odrę, nasza dywizja zdobywała Oranienburg, przedmieście Berlina, z północnej strony. Obóz żeśmy zdobyli, później żeśmy doszli aż do Sandau nad Łabą. Było spotkanie z wojskami alianckimi. Później znów na piechotę doszliśmy aż do Koźla.

  • Był pan w Berlinie?


Byłem. W samych walkach nie – to była akcja berlińska tylko, nie Śródmieście. Ludzie często mylą walki o bezpośrednie centrum Berlina z walką flankową. Myśmy też [brali udział], bo [były] kanały, to saperzy mieli do diabła roboty. Ciągle trzeba było robić przejścia, bo mostki wysadzali, kładki, inne. Później było znów spokojniej. Nie to, że na froncie to walczy się cały czas. Jedna walka, przerwa, idzie się, druga. To tak było.

  • Pamięta pan szczególnie jakąś bitwę z tego marszu?


Dla mnie to właśnie Mirosławiec. Tam było bardzo ciężko. I Odra – Odra to masakra.

  • Niemcy stawiali opór?


Tak. Odrę forsowało się na łodziach.

  • Oni ostrzeliwali?


Walili aż miło, do diabła naszych żołnierzy [zginęło], jest olbrzymi cmentarz w Siekierkach, bardzo ładny cmentarz i 16 kwietnia są tam uroczystości. Przepłynąłem dwa razy. Raz, bo dwóch saperów czy iluś, piechota na łódź, żeśmy płynęli. Wysadzało się ich różnie, pchało się łodzie, bo straszne rozlewiska były. Co najmniej dwa kilometry – może dwa i pół nawet – rozlana jest Odra w tym miejscu.
Później już, za trzecim razem Niemcy zostali odparci. Zostałem na niemieckim brzegu, już po drugiej stronie. Wtedy już były walki po północnej stronie Berlina, Oranienburg, kanały, to wszystko.

  • Ludność niemiecka broniła się jakoś, czy raczej nie?


Nie. Nie widziałem.

  • W Oranienburgu były walki?


W Oranienburgu były walki. Mówiąc szczerze, to już napisałem nawet list pożegnalny [i schowałem] do kieszeni. Nad wałem doborowe jednostki niemieckie atakowały. W pewnym momencie 2. Batalion Szkolny 2. Dywizji z kapitanem Gomzą – to Rosjanin, bardzo zresztą sympatyczny, odważny człowiek – powstrzymał ich. Nie było tak strasznie dużo ludzi, Gomza tam zginął. W Siekierkach jest pochowany, bo go przywieźli.
Z powrotem saperzy. Saperzy mieli następną wojnę – miny zdejmować. Jak myśmy przyszli ostatecznie do Koźla, żeśmy przymaszerowali, to dziesiątki tysięcy min się zdjęło. Było zaminowane i bardzo dużo kolegów zginęło.

  • Jacyś ludzie tam mieszkali?


Mieszkali autochtoni i już Polacy napływali. W czerwcu już byliśmy w Koźlu. Wojna się skończyła na początku maja – o daty nie ma co się kłócić – później już wracało się w stronę Polski. Byliśmy akurat już niepotrzebni. Zresztą całą 2. dywizję wycofywali.

  • Autochtoni mówi pan o Niemcach?


Mieszkali jeszcze, normalnie żyli. Mówiąc szczerze, nie spotkałem się z ich ewakuacją, ucieczkami. Wtedy już było raczej normalnie. Zresztą dużo było spolszczonych Niemców. Na przykład dałem spodnie do prania, Niemka, nie Niemka mnie spotkała i mówi: „Panie, pana galoty są richtig”. To znaczy, że już są uprane. Z nimi było zupełnie [normalnie]. Myśmy nie mieli żadnych [złych zamiarów], może i były jakieś wyskoki chłopaków, ale to dziewczyny, młodzi ludzie.

  • Ale z drugiej strony uciekali w pośpiechu – tak jak pan mówi, że zostawały ciepłe garnki.


To przed tym, jak nacierali, a później to już normalnie wyjeżdżali, jak chcieli. Repatriacje były i wyjeżdżali.
Ciekawe postacie. Na przykład we wrześniu z Żoliborza przepłynęło łódką na praską stronę dwudziestu sześciu AL-owców i dwóch akowców. Jeden to nawet późniejszy sekretarz KC. Jak on się nazywał, nie pamiętam. Miedzy innymi późniejszy generał Jankowski, jest pochowany na cmentarzu wojskowym. Heniek Jankowski był z Armii Ludowej. Zbyszek Urbsza, który mieszkał w tym samym budynku, co i ja, na Miodowej. Jego ojciec był dyrektorem aptek warszawskich, znaczy miejskich. Zbyszek później zginął pod Kamieniem Pomorskim.
Na początku był Tadek Janczar. Później z Józkiem Nalberczakiem brali udział w teatrze frontowym, wojskowym. Spotykaliśmy się po wojnie. Tadek nie żyje, Józek [też], wszystko poumierało. Teraz nie ma z kim pogadać, wypić kieliszka wódki, koniaku czy wina. Skończyło to się wszystko, ale już teraz ci młodzi saperzy są tacy sympatyczni, jak się pojedzie, opiekuńczy, pamiętają o wszystkich urodzinach, imieninach. Jak któryś umrze, to przyjeżdżają, często ze sztandarem, żegnają po sapersku. Mówię o saperach. Chyba to najsmutniejsze, zresztą zgodne z zasadami życiowymi, że to wszystko już się kończy. […]
Cały czas pracowałem. W lutym 1946 roku zostałem skierowany do Szczecina. Pracowałem w Brygadzie Ochrony Skarbowej, to taka policja skarbowa przedwojenna, która została wskrzeszona. […]

  • W Warszawie?


W Warszawie było wszystko zniszczone. Na Miodowej nic nie zostało. Siostra była u wujka, był weterynarzem powiatowym w Grójcu, miała czternaście lat. […] Przyjechała na początku 1947 roku, mieszkała ze mną, uczyła się, a ja pracowałem. Ze Szczecina wyjechałem w 1955 roku. Przeniosłem się służbowo, chciałem bliżej do Warszawy, ciągnęło mnie. Dzisiaj to żałuję, że może w Szczecinie nie zostałem. Fajne, piękne miasto.
Później, w 1959 roku z Nowego Dworu Mazowieckiego zostałem przeniesiony do Grodziska Mazowieckiego, dostałem mieszkanie od razu. Później pracowałem jeszcze rok w Warszawie (do 1969 roku) [na stanowisku wiceprokuratora w Prokuraturze Wojewódzkiej przy ulicy Leszno]. […] W międzyczasie studia skończyłem, zrobiłem magisterium na Uniwersytecie Warszawskim. Byłem radcą prawnym. Już kupę lat jestem adwokatem w skromnej kancelarii, ale szanowanym tu jakoś i nienarzekającym na pracy. Chociaż teraz już kończę. Dziesięć lat temu miałem amputowany prawy płat płuca w Warszawie na Płockiej. W zeszłym roku w marcu miałem zawał, tak ciągle coś. Ale na ogół [zdrowie mi dopisuje]. Kręgosłup najbardziej mi dokucza, bo tak bym był w pełni sprawny, pamięć mam doskonałą. A to jest ważne dla człowieka w tym wieku, żeby dwa razy o tym samym nie mówił i kilka razy tego samego nie robił. Tak to dobiega wszystko do końca. Trochę mi przykro, że nie byłem jeszcze w Muzeum Powstania Warszawskiego. Wiem, że tam znajdzie się nazwisko mojego ojca. Ojciec jest pochowany w Niemczech.

  • Czy pana ojciec brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku?


Przemaszerował. Został powołany do 3. Pułku Lotniczego do Dęblina, zaczym doszedł to już jednego samolotu nie było, wszystko było zbombardowane. Wrócił, całe nasze lotnictwo padło.

  • Nie musiał ukrywać, że był wojskowym?


Specjalnie nie. Jak nikt – jak to się mówiło po warszawsku – nie wykapował. Kazali się stawiać, ale nie poszedł, nikt nie powiedział. Za dużo było tego towarzystwa, żeby Niemcy mogli zajmować się tym wszystkim, opanować to. Matka jest pochowana na Cmentarzu Wolskim.



Grodzisk Mazowiecki, 29 września 2008 roku
Rozmowę prowadził Tadeusz Nagalski
Ryszard Rudnicki Stopień: starszy saper Formacja: 2. Warszawska Dywizja Piechoty Dzielnica: Praga Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter