Stanisław Maciałek „Drucik”

Archiwum Historii Mówionej

Stanisław Maciałek, pseudonim „Drucik”, 7. pułk „Garłucha”, któremu podlegała Lotnicza Baza „Łużyce”, głównie chodziło o lotnisko, które było na Okęciu i podczas Powstania mieliśmy opanować lotnisko, to było naszym zadaniem. Moja funkcja to obsługa działa, bo nasz dowódca to był działowy ogniomistrz, to był Franciszek Rużalski.

  • Urodził się pan w 1921 roku i mówił, że jak miał szesnaście lat, to już zaczął pan pracować, jeszcze przed wojną.

Tak.

  • Proszę troszkę powiedzieć.

To było tak, że byłem w szkole zawodowej, bo interesowałem się radiotechniką, wówczas to była modna, nowa dziedzina i kiedyś sąsiadom zepsuło się radio i poprosili mnie o naprawę. Było to radio skomplikowane, miało około trzynaście gałek, baterie, akumulator i było bardzo trudne też do naprawy, ale przyszedłem do nich i spojrzałem na to radio trochę ze strachem, ale teoretycznie znałem, dobrze wiedziałem gdzie co jest, ale jednak to pierwszy raz. Zabrałem się , skoncentrowałem się i udało się zrobić i od tego czasu poczułem, że będę już w tym kierunku pracował i to jest mój zawód, wobec tego, że dam sobie w tym kierunku radę. Chciałem pójść gdzieś do pracy, ale do pracy byłem za młody, musiałem mieć szesnaście lat i dopiero wtedy. Starałem się, bo rodzice mieli znajomych, mieli sekretarkę prezydenta Mościckiego nawet i prosili ją żebym może w Państwowych Zakładach Teleradiotechnicznych jakąś praktykę odbył, ale pomimo to, żadna protekcja nie była aktualna przed wojną, tak że nie udało się zupełnie.

  • Dlatego, że był pan za młody?

Nie dlatego, dlatego że protekcja, żadne znajomości nie pomogły, do tego stopnia, tak było i wtedy zwróciłem się... a właściwie matka, zwróciła się do pierwszych zakładów radiotechnicznych, Radiotechniczne Zakłady Natawis, pierwsza taka fabryka w Warszawie. Potem powstały inne fabryki, Philips i inne, ale to była jedna z pierwszych. Tam dyrektor przyjął mnie i pracowałem. Pracowałem przez wakacje, bo do szkoły musiałem przecież pójść, przez wakacje pracowałem. W pierwszym roku pracowałem przy odbiornikach dwulampowych tylko, takich jak najprostszych, montowaliśmy radioodbiorniki najprostsze i tam poznałem kolegę, to była fabryka żydowska, właściciel był Żydem i ten kolega też, to był kolega ze szkoły zresztą, ale to był kolega starszy ode mnie znacznie i on tam pracował trzy lata. On wiedział gdzie co leży, jak to się robi, a ja wiedziałem dlaczego tak się robi, bo teoretycznie byłem dużo lepszy. W następnym miesiącu to już „Cezary”, taki duży skomplikowany, superheterodyny montowałem, już duże odbiorniki, oczywiście to była produkcja seryjna. Potem w trzecim miesiącu to już bywało tak, że już pracowałem z inżynierem, później musiałem się rozstać z fabryką, [iść] do szkoły, ale dyrektor powiedział do mnie tak: „Kiedykolwiek będziesz tylko chciał, zawsze cię przyjmę, zawsze jest otwarta karta.” Z żalem mnie zwalniał.

  • Pamięta pan wybuch wojny?

Wybuch wojny to było tak. Jak zwykle radiowiec nasłuch i poprzedniego dnia już Niemcy ogłaszają, że tam Polacy, to była prowokacja, że Polacy do radiostacji dostali się, zniszczyli, usiłowali, że oni zlikwidowali i zabili i tak dalej, a to podsunęli jakichś przestępców. Też wiedziałem, że będzie rano, zacznie się, bo już tak wściekle szczekali, wydzierali się głośno, krzyczeli, to był styl Hitlera, że z jednej strony był to styl nieprzyjemny, ale z drugiej strony był uczciwy, przynajmniej wiadomo było, że to wróg i on jasno [mówił]. Natomiast ta druga strona ze wschodu, to mówiło się o przyjaźni a byli dużo gorsi i dużo więcej ludzi niszczyli. Poza tym to rano budzimy się wcześnie a tu bomby i już trzask bomb, samoloty. Jeszcze poszedłem do fryzjera, idę do fryzjera, myślę sobie: „Na wojnę trzeba się przynajmniej ostrzyc.” Mówię do fryzjera, że już wojna jest i samoloty warczą, słychać, ja mówię: „Już Niemcy są nad nami.” A on mówi: „Co tam będziesz opowiadał, nasze samoloty przecież.” Potem już trzask, mieszkałem przy samej stacji kolejowej i tam bomby posypały się na stację, ale przeżyłem. Po tych wrażeniach przespałem się trochę i znów bomby mnie obudziły, tak że nie dali mi spokoju. Ale nie przejmowałem się specjalnie, natomiast pamiętam jak jeden Żydek zdenerwowany, trzęsący się na ulicy przechodził, patrzył w górę jak te bomby leciały i mówił: „Po co my z tym […] zaczynali? Trzeba było oddać ten Gdańsk!” Biedaczysko tak się denerwował. Polacy raczej mniej się denerwowali.

  • Chyba nikt właśnie na początku nie wierzył w to, że jednak wojna wybuchnie, prawda?

Kto?

  • Polacy.

Polacy wiedzieli. Przed samą wojną byłem na obozie, nawet nie obozie, to był obóz organizacji politycznej młodzieżowej, myśmy byli wszyscy na obozie i nam oficerowie i wszyscy, bo to była prorządowa organizacja, tłumaczyli wszystko, wykład przygotowali i tłumaczyli wszystkie zagadnienia polityczne, co nas czeka i jak będzie. Oczywiście nie mieliśmy wyjścia w tym wypadku, ale nikt się nie spodziewał, że tak zdradziecko jeszcze ze wschodu [zostaliśmy zaatakowani]. Nawet do tego stopnia, że jak zaczęła się wojna, poszliśmy potem razem, ojciec, ja i brat, poszliśmy na południowy-wschód, żeby uciekać przed Niemcami, jako mężczyźni może się przydamy i okazało się, że Niemcy wszędzie pierwsi byli, tak że wróciliśmy. Ale było jakieś przeświadczenie, że jednak ten wschód to jednak słowianin, jakoś można się dogadać, on jest tam jakiś prymityw, bo to ta komuna, ale jakoś można tam rozmawiać, a okazało się zupełnie co innego, inny obraz całkowicie, dużo większy wróg niż Niemcy jeszcze.

  • Kiedy pan i pana brat wyruszyliście na południowy wschód? To było we wrześniu jeszcze, tak?

We wrześniu, tak, w pierwszym tygodniu już. Zaraz wróciliśmy po kilku dniach, potem już byliśmy w domu i potem w nocy słyszymy, jakieś wojsko jedzie królewską drogą w kierunku Milanówka, bo to w Grodzisku było i jedzie to wojsko, idzie wojsko w nocy. Nie wiemy co to za wojsko, co się dzieje. Weszliśmy w kartoflisko i na czworakach między kartoflami w bruzdach, podeszliśmy pod samą szosę i słyszymy polski język, no to w porządku, to Polacy, wróciliśmy. Na drugi dzień rano zgłaszamy się tam do Milanówka, patrzymy a tu już bomby były, konie zabite i tylko ze wszystkich stron lufy wystają z ukrytych miejsc, ale szliśmy i wreszcie do oficera zgłosiliśmy się i nas [zaprowadził] do, on później został generałem, to był generał Kutrzeba, do niego nas zawiózł, byłem z ojcem wtedy i opowiedzieliśmy gdzie są które miejsca i jakie rozmieszczenie Niemców, jakie siły, w którym miejscu, ile czołgów, wszystko dokładnie oceniliśmy, ale potem pytamy się, czy dla nas miejsce nie znajdzie się, bo chcemy przyłączyć się i niech nam dają granat, będziemy w dywersji i pod czołgi będziemy miny podsuwać. Ale nie, już była taka sytuacja, że problem jest teraz z wojskiem, żeby się [dozbroić], to już nie ma żadnych szans, żeby dojść do Warszawy albo gdziekolwiek pójść, bo wszystko było otoczone przez Niemców. Tak że szczęśliwie wróciliśmy z powrotem do domu, tylko tyle.

  • Czym się pan zajmował, gdzie pan pracował w czasie okupacji? Proszę powiedzieć.

W czasie okupacji pracowałem w Zakładach Philipsa, Polskie Zakłady Philips.

  • Pan chodził na komplety tajne, czy pan tylko pracował?

Komplety tajne, szkolenie było później, później uczyłem się. Przede wszystkim jeżeli chodzi o zawód swój, to uczyłem się sam, nigdy nie potrzebowałem nikogo, byłem zawsze lepszy niż w szkole, niż wszędzie. Natomiast uczyłem się w naukowej organizacji, dyrektor Instytutu Organizacji Kierownictwa przed wojną, on prowadził właśnie takie szkolenie, to było na wysokim poziomie i bardzo dużo dało. Ale to teraz nie jest stosowane zupełnie i dlatego mamy taki bałagan organizacyjny, dlatego mamy takie rządy, to wszystko dlatego że nie jest stosowana zupełnie ta naukowa organizacja. Jest ulica nawet w Warszawie, jedna z ulic, Karola Adamieckiego. Adamiecki to jest znany naukowiec przed wojną, to jest światowy człowiek, mam nawet jego dzieła, jeszcze przechowuję.

  • To wszystko było tajne nauczanie, tak, w tej organizacji?

Nie, to było oficjalne, ale to było też na pół oficjalne, natomiast w warunkach okropnych, przy karbidówkach, w płaszczach, zimno było zupełnie, otuleni w szkole na ławkach siedzieliśmy i uczyliśmy się tam, niewiele nas było zresztą, małe grupy.

  • Pracował pan w Philipsie?

Tak, Zakłady Philipsa, to duże zakłady były, tam pięć tysięcy ludzi pracowało przed wojną, te zakłady robiły sto czterdzieści tysięcy odbiorników rocznie. Miałem tam kierownicze stanowiska, najpierw zacząłem na taśmie, na kontroli odbiorników, ale przeniosłem się później, bo to znałem bardzo dobrze, przeniosłem się na lampy radiowe, dlatego że technologii lamp nie znałem dostatecznie. Dostałem się tam, to byłem w laboratorium już, w laboratorium przy produkcji.

  • Kiedy pan się z konspiracją zetknął pierwszy raz?

Pierwszy raz to na Okęciu, to koledzy, kolega Lichocki, chyba jego córka jest obecnie dziennikarką, Lichocka, tak mi się wydaje ale nie jestem pewien. W każdym razie on był dziennikarzem w „Ekspresie”, prowadził dział „Spacerkiem po Warszawie”. Co tam jeszcze? To byli bardzo mili koledzy, ale później odłączyliśmy się od koleżeństwa, od wszystkiego, jak zaczęliśmy produkować odbiorniki.

  • Jak pan trafił do produkcji odbiorników? To była produkcja dla Armii Krajowej, tak?

Tak, to była produkcja, w ogóle nie wiedzieliśmy, nam tylko dali zlecenie, a dla kogo później robiliśmy to… przyjeżdżają ludzie, dziwiło to nas, skąd wiedzą, na przykład z Poznania i specjalne zamówienie na odbiorniki na prąd stały, bo w Poznaniu były na prąd stały, w sieci był prąd stały, nie zmienny. Specjalnie musiałem konstruować odbiorniki na prąd stały dla Poznania, a to było przecież za granicą już, to nie była Gubernia Generalna przecież i skąd? Albo przychodzą kupują, biorą odbiorniki od nas, to były jakieś grosze, bo zwracali nam za materiały, za wszystko. Myśmy tak kalkulowali, żeby jak najmniej, żeby jak najbardziej być użytecznym. Tam po odbiorniki na przykład przyjeżdżali z Gdańska, nie mogliśmy tego zrozumieć, skąd Gdańsk i skąd tu w Warszawie, żeby wiedzieli kto to robi, do tego stopnia organizacja była tak świetna. Poza tym Hrubieszów był, jakieś góry Świętokrzyskie, to bateryjne już odbiorniki, albo na akumulator były robione.

  • Gdzie była produkcja tych radioodbiorników?

Na Okęciu, to był dom rodziców, rodzice mieszkali razem z nami, ale potem się wyprowadzili z dwóch względów. Pomagali trochę Żydom, dlatego tam było już gorąco, było tak że Niemcy mogli ich unieszkodliwić. Złą opinię mieli w związku z tym i musieli uciekać. Przeprowadzili się do Rembertowa i potem w Rembertowie odwiedzałem ich.

  • Mówiąc o tej pomocy mówi pan, że prowadzili sklep?

Tak, przy Krakowskiej, przy głównej ulicy prowadzili ten sklep i tam prowadzili codziennie Żydów do pracy, grupa Żydów ustawiona w czwórkach szli i Niemcy prowadzili ich, kazali im nawet śpiewać piosenkę: „Nasz Śmigły Rydz nie nauczył nas nic, a Hitler złoty nauczył nas roboty.” Zmuszali ich do śpiewania tego. Byli oczywiście wycieńczeni, w okropnych warunkach tam żyli i jakoś tak załatwili, że z obstawy, z tych żołnierzy, byli jacyś ludzcy ci Niemcy, udawali że nie widzą jak jeden odrywa się, biegnie do sklepu, bierze paczkę z warzywami i włącza się z powrotem do szeregu. Codziennie tak było dłuższy czas, ale przestrzegano potem, sąsiedzi, wszyscy, nieraz ja pomagałem nawet przy tym, bo to było nieludzkie patrzeć na tych ludzi jak ich prowadzą, to tak było. Poza tym to getto warszawskie też. Przed wojną otworzyłem sklep później, bo byłem na praktyce, zwolniłem się z tej praktyki z fabryki i sklep założyłem. Oczywiście matka i wszyscy: „Niech się dziecko bawi”, w ogóle nie zwracali na to uwagi, ale dali mi parę złotych, gdzieś sto pięćdziesiąt, czy ileś złotych, żebym wynajął lokal i kupił… Bo to było tak, że naprzeciwko był sklep „Elektroradio” i to prowadził inżynier, który na serce zmarł. Pomyślałem sobie tak: „Jeżeli on prowadził przez wiele lat ten sklep, to dlaczego ja mam na jego miejsce w dalszym ciągu nie kontynuować tego.” Ponieważ tamten lokal był już zajęty, więc tu, tylko te urządzenia, wszystko od tej wdowy kupiłem, koledzy z gimnazjum mi przenieśli to wszystko i zacząłem. Otworzyłem w sobotę, miałem jakieś stare radio, ale dobre, włączyłem muzykę, program polskiego radia włączyłem, ale jaka była dobra muzyka, ładna i zagrałem wieczorem już popołudniu, a tu zbiera się gawiedź, ludzi pełno, dużo ludzi, coraz więcej, patrzę a to przeważnie Żydzi, dlatego że to w sobotę, to święto szabas, jeszcze nie było tak ciemno, więc głowa przy głowie w tych chałatach, z tymi pejsami, i babcie, i dzieci małe, pytają się: „Co? Goj?” Pokazywali na tamten sklep co był kiedyś i porównywali, że goj otworzył sklep. Goj, to nie wszyscy rozumieją, to znaczy innej wiary, to znaczy że to był Polak. Oczywiście cały towar był na wystawie, a na półkach w sklepie puste pudełka były.

  • Jak to na początku.

Tak, nawet radio z domu wyciągnąłem żeby postawić, ale tak się zaczęło. Pierwsze miesiące były słabe, ledwie, ale potem już przed świętami Bożego Narodzenia ruszyło, dwa lata do samej wojny bardzo dobrze mi się powodziło. Do tego stopnia nawet, że wsadziłem brata do gimnazjum prywatnego, do Giżyckiego, w Królikarni obecnej, tam elita [chodziła], nie byle kto mógł tam się kształcić i tam brat też skończył tą szkołę.

  • Pana brat panu też pomagał przy produkcji na Okęciu?

Tak, na Okęciu tak, robiliśmy we dwóch i jeszcze jedna dziewczyna, która robiła w fabryce, nawijała transformatory i nam nawijała chałupniczo w domu, tak we trójkę robiliśmy głównie. Jeszcze dostawcy towaru byli, ten towar był sprowadzany z fabryk zbrojeniowych przecież, bo tylko takie były, produkowały tylko dla wojska. Z całej Polski, z Niemiec i z Czechosłowacji nawet sprowadzaliśmy niektóre rzeczy. Oczywiście radioodbiorniki były, ja potem pokażę może taki odbiornik, bo przygotowuję go do muzeum, mam przygotowany już ten odbiornik, już jest na ukończeniu. Ten odbiornik, który opracowałem, to produkowałem potem przez dwa lata, oczywiście z różnymi wersjami, bateryjny, na prąd stały i na prąd zmienny, oczywiście najwięcej było tych na prąd zmienny.

  • Państwo chyba po nocy to robili, bo jak pan w dzień pracował w Philipsie, to chyba pan musiał to w nocy robić?

Nie, ja w Philipsie nie pracowałem. Zwolniłem się od Philipsa, a łatwo zwolnić się nie można było, bo to była wojna, to Niemcy. Napisałem podanie, że jadę do rodziny do Jarosławia, pod Jarosławiem na wsi, tam skąd pochodzę, bo tam się urodziłem, oczywiście wychowałem się w Warszawie już całkowicie od dziecka prawie. Napisałem, że tam właśnie wybieram się do rodziny, która ma gospodarstwo rolne i tam będę pomagał im w żniwach i potem już nie wróciłem w ten sposób.

  • No to pan utracił kenkartę?

Kenkartę miałem, tylko dowód osobisty mam do dziś, ausweis fabryczny jeszcze. Potem jeszcze przedłużałem go, już sam przedłużałem. Mam jeszcze dokument po Powstaniu, tak chaotycznie trochę, dostałem dokument, opaskę organizacji TOD-y, to dostałem od Armii Krajowej, żeby poruszać się było można po Powstaniu. […] Pierwsza moja praca to była w Zakładach Radiotechnicznych Natawis, jedne z pierwszych fabryk w Polsce radioodbiorników. Była to żydowska fabryka, w której dyrektor Żyd mnie przyjął i był zadowolony, ja również, nauczyłem się wiele. Druga praca to był mój własny sklep przed wojną. Na podstawie tej praktyki, do pewnego stopnia też to dało mi to, że założyłem własny sklep i prowadziłem do samej wojny. Podczas okupacji pracowałem w Zakładach Philipsa, z których się potem zwolniłem, żeby produkować odbiorniki, bo te odbiorniki wymagały bardzo dużo pracy, przecież około trzystu odbiorników zrobiliśmy przez dwa i pół roku, jak na dwóch ludzi to jest dużo. Była nieraz piękna pogoda, słońce świeciło, ładnie, a tu młodzi ludzie poszli by sobie gdzieś na plażę, a tu trzeba było pracować bez przerwy, tylko robić. Niczym nie wolno było się zająć, tylko tym bo mieliśmy zobowiązania i trzeba było wykonywać.

  • Kiedyś do państwa na Okęciu przyszedł policjant, tak? Bo jeden lokator…

Mnie nie było wtedy w domu, był brat i brat mi opowiadał o tym, że przyszedł policjant i od razu wchodzi, wysoki, zatrzymuje go, on odpycha go i idzie od razu do ostatniego pokoju gdzie produkowaliśmy te odbiorniki. Na poddaszu jeszcze mieliśmy materiały, a ten pokoik był do produkcji, był stół duży. On jak to zobaczył, patrzy a tu serie odbiorniczków na stole ustawione, tych małych, podstawy do lamp, gniazda lampowe, wszystko, jak zobaczył to wrażenie zrobiło na nim. Wreszcie wszedł do dużego pokoju, usiadł sobie, a brat go częstuje papierosem, on palił, ja nie paliłem nigdy i powiada: „Po co panu to?! Na co?! Po co pan to robi?! Niech pan to zlikwiduje!” Tak mówił policjant. Brat mówi: „To takie stare śmiecie, takie graty tam, to taka zabawa, takie zabawki.” A on: „Panie, co pan mi mówi? To na co panu to? Po co?” Na tym się skończyło, wreszcie wychodzi, to brat wyciąga, miał przygotowanego „górala” jak to się nazywało wtedy, te pięćdziesiąt złotych i wtyka mu, a on mówi: „Nie! Ja tu nie byłem!” i poszedł. Potem zrobiliśmy naradę i stwierdziliśmy, że jednak będziemy produkować w dalszym ciągu bez żadnych problemów i tak było, był solidny człowiek jednak. W ogóle polska policja na ogół to pomagała i ukrywała wszystko.

  • Sąsiedzi nic nie podejrzewali?

Sąsiedzi podejrzewali, był taki okres, że młodzi ludzie nic nie robią, nigdzie nie pracują, gdzieś jakoś stale dziwnie. Już później zebrań żadnych u nas nie było, jak robiliśmy te rzeczy, tylko u innych, ale jednak trochę czuliśmy się źle, jednak były takie okresy. A przecież przyjeżdżały po odbiorniki fajne dziewczyny, ale super dziewczyny, niestety nie można było z nimi rozmawiać, bo nie mogliśmy się w żaden sposób jakoś kontaktować, w żaden sposób, bo chodziło o to, żeby jak najmniej wiedzieć o sobie. Dlatego jeśli ktoś mówił coś o sobie, to była jego wola, ale myśmy się nigdy nie pytali, nigdy w ogóle nic nie mówili, chociaż oni wiedzieli dokładnie gdzie my jesteśmy, a myśmy nie wiedzieli i nie chcieliśmy wiedzieć. Z tego względu, że jeżeli by nas, zawsze mieliśmy przed sobą taką perspektywę, Aleję Szucha, gdzie gestapo urzędowało, z tramwajami, z tym wszystkim, wiedzieliśmy o tym dobrze, że jesteśmy polityczni i tam się znajdziemy jeżeli by jakaś wpadka była tylko i dlatego chcieliśmy jak najmniej wiedzieć.

  • Ale w końcu nikt na państwa nie doniósł, żaden z sąsiadów?

Udało nam się, ale wtedy zrobiliśmy tak, że te dziewczyny zorganizowały imprezę, że umówiły się z chłopakami z lasu, przyjechali Volkswagenem, bojowym wozem w hełmach, wszystko uzbrojone po zęby, jako Niemcy przyjechali do nas, a my i te dziewczyny wyszliśmy na balkon i rozmawialiśmy, oczywiście po niemiecku z nimi, a tu dzieci, jak to na Okęciu, taka wieś prawie była wtedy, to dzieci z całej okolicy się zegnało, wszystko gapiło się, ot sensacja i od tego czasu mieliśmy spokój, bo z Niemcami kombinują.

  • Pan też we wspomnieniach napisał, że pana brat został zatrzymany przez żandarmerię.

Mieliśmy takich kilka nieprzyjemnych rzeczy też. Raz brat miał zawieźć do Różalskiego na Mokotów odbiorniki, dwa odbiorniki wziął do teczki i pojechał sobie tramwajem, ale koło tak zwanego Hozera, Ogrody Hozera były wtedy i tam żandarmeria była, tam mieli punkt swój, w którym przebywali i oni czasem kontrolowali. W tym wypadku tak było, że zatrzymali tramwaj, wszystkich ludzi z tramwaju wyrzucili, obstawa była jeszcze żandarmów naokoło i każdego po kolei dwóch rewidowało, dwóch żandarmów z blachami na piersi rewidowało i dokumenty. Brat zdenerwowany kręci się, nie wie co z sobą robić, tu już ostatnich rewidują i wysyłają do tramwaju, a jeden z obstawy za słupem stał, jeden z tych żandarmów, widzi że on się tak niepewnie czuje, podchodzi już do niego. On jak widzi, że nie ma już wyjścia, to idzie do jednego z rewidujących, lepsze to, bo tamten za dużo wie o nim, ale ponieważ już był prawie ostatni, czy przedostatni, więc daje mu dokument swój, jaki miał, jakiś ze szkoły, ten sprawdza, a ten drugi już wolniej i ten żandarm mówi: „E! Szybciej tam, skończ już!” Ten dał mu dowód i nie zaglądali do teczki, w ten sposób się udało. Potem przez około tydzień źle się czuł i nie bardzo mu praca szła, tak że musiałem go jakoś nastawiać bardziej pogodnie żeby wreszcie normalnie odzyskał pogodę i równowagę.

  • Państwo często musieli sami gdzieś jechać z tymi radioodbiornikami, czy najczęściej było tak, że ktoś przyjeżdżał?

Nie, od nas brali, czasem nawet matka nasza wywoziła, czasem myśmy, ale najczęściej oni przyjeżdżali, dość dużo przyjeżdżało od nich, chłopcy z Żoliborza przyjeżdżali, mówili że z Żoliborza i tyle wiem. […]Jak zaczęła się produkcja tych odbiorników radiowych? Byliśmy z bratem na wykładzie w akowskim zgrupowaniu i dokładnie mówiono nam wtedy o sprawdzaniu broni, przestrzeliwaniu tej broni, na przykład żeby sąsiedzi nie słyszeli, to takie były sposoby, że na przykład dłuższy but z cholewą, można było włożyć tam pistolet i strzelać i jeszcze w piecu, było silne tłumienie i sąsiedzi nie słyszeli że się odbywa sprawdzanie broni. Na końcu rozmawiamy na aktualne tematy, co się dzieje na świecie, gdzie, kiedy, co i te wiadomości były różne, każdy mówił co innego i nie wiadomo właściwie co się dzieje, zupełnie nic nie wiemy. Wreszcie my mówimy dokładnie z bratem, co się dzieje, jak dokładnie jest. „Skąd wiecie?! Co tam, niemożliwe!” Nie chcą wierzyć, a ja mówię: „Wiemy, bo mamy radio, to wiemy dokładnie wszystko.” Dopiero wtedy nam wierzyli i rozmawiamy dalej: „Skąd takie radio?” Ja mówię: „Zrobiłem radio, bo jestem radiotechnikiem, to jest mój zawód.” Dowódca wtedy mówi: „To co ty tu robisz? Tracisz czas tylko u nas tu. Natychmiast weź się za odbiorniki, bo przecież to nie można zgubić, przecież nic nie wiemy, tylko to co propaganda niemiecka głosi, a często głosi sprzeczne rzeczy takie żeby w ogóle ogłupiać ludzi zupełnie.” Tak się zaczęło, miesiąc jeszcze pracowałem u Philipsa, ale już pracowałem nad tym odbiornikiem, opracowałem konstrukcję, przygotowałem produkcję, potem się zwolniłem i już tylko to robiłem przez dwa i pół roku.

  • Pan mówił, że pan zrobił około trzystu w czasie okupacji.

Tak, trzysta odbiorników zrobiłem podczas okupacji, cały czas robiliśmy, oczywiście w różnych wersjach na prąd zmienny, stały, bateryjny i jeszcze były na akumulator, tylko to były z przetwornicą, która dawała wysokie napięcie, prymitywna, prościutka przetwornica, ale była, to wystarczyło i ułatwiało też, dlatego że baterie nie zawsze było łatwo dostać, trzeba było łączyć wiele baterii, a tak to można było już tylko jeden akumulator używać, wyżarzył lampy i jednocześnie dawał wysokie napięcie anodowe, bo takie wymagania lamp są.

  • Najpierw zapytam się pana jeszcze o Powstanie.

Tak, bo to jest temat właściwy.

  • Pan mówił, że państwo wiedzieli, że będzie Powstanie.

Tak, miało się rozpocząć Powstanie, kupiliśmy trochę żywności na wszelki wypadek i zaczęło się. Potem poszliśmy oczywiście na zgrupowania wszyscy, musieliśmy się stawić na swoje miejsce. Na Okęciu było bardzo fatalnie, bardzo niebezpiecznie, dlatego że tu były duże skoncentrowane siły Niemców, tak że nie było mowy o tym żeby tu cokolwiek zrobić. Straty mieliśmy, ale część po nocy [wycofała się] i w niektórych mieszkaniach był jeden przy drugim, tak zgrupowani byliśmy, w mieszkaniach było tak dużo luda. Udało się nam w ten sposób, że po nocach dopiero pojedynczo odchodzili i wracali albo do domu, albo na inne pozycje. Większość jednak do Puszczy Kampinoskiej wtedy przesunęła się, zależy które oddziały, ale od nas to do Puszczy Kampinoskiej przeważnie. Ja już mieszkałem na Okęciu, więc wróciłem do domu, miałem ułatwione i jeszcze kilku kolegów do siebie wziąłem, ukryłem ich przez jakiś czas, trzymałem ich żeby łatwiej im było później wyjść.

  • Pan czym się zajmował? Pan był od obsługi dział, tak?

Tak, miałem zadanie opanować, mieliśmy opanować, nie ja sam, tylko miałem później znaleźć się na wieży, były wieże i na nich były działa, to były szybkostrzelne, czterolufowe i nas wyuczyli dokładnie jak obsługiwać te działa. Nieraz spałem w nocy, marzyłem o tym, wydawało mi się, że już obsługuję to działo, już chodzi. Nieraz słuchałem jak oni strzelali w kierunku desantów amerykańskich, które nadlatywały nad Warszawę podczas Powstania jak strzelali, to wsłuchiwałem się i nieraz jeszcze przed Powstaniem podchodziłem tam żeby dokładnie obejrzeć te wieże, jak w którym miejscu, żeby praktycznie już mieć do opanowania później, wiedzieć co robić.

  • Ale zdobycie tych wież się nie udało?

Nie udało się zupełnie to.

  • Kiedy dla pana się zakończyło Powstanie?

Powstanie u nas na Okęciu, to podczas Powstania już można było chodzić później. Najpierw była pacyfikacja, więc chodziły tylko patrole, nie wolno było wyjść z domu, musiały być zaciemnione okna i w ogóle jakikolwiek ruch, ktokolwiek wyszedł, nawet dziecko, to zabijali wszystkich. Nie wolno było wyjść z domu, w pierwszych dniach tak było i patrole po czterech chodziły. Czterech przechodziło, następnych czterech przechodziło, mijali ich i stanęli, każdy w inną stronę patrzył i obserwował z bronią gotową i następni znów przechodzili, patrol, ta czwórka ich mijała i znów stanęła, stali, a tamci przechodzili, w ten sposób patrolowali teren. Obserwowałem to kątem okna żeby nie zauważyli, bo by strzelali od razu.

  • Później po paru dniach, to się już rozluźniło?

Nie, to już dużo później, gdzieś po jakichś, nie po paru dniach, to trwało sporo, nawet jakiś prawie miesiąc. Później się rozluźniło, już można było chodzić. Dostałem dokumenty też, mam nawet ten dokument, jaki dostałem z organizacji TOD-y, od inżyniera Wachowskiego żebym mógł dostać się do dowództwa podczas Powstania jeszcze. Też nie mogliśmy swobodnie używać radia, to znaczy nadajników, dlatego że podsłuch był i było bardzo łatwe namierzenie nas, wtedy by było bardzo źle, a poza tym ucierpieliby sąsiedzi, tak że trzeba było uważać.

  • Czy w czasie Powstania dalej produkował pan te radioodbiorniki? Co pan robił?

Podczas Powstania, to przede wszystkim nasłuch i część odbiorników jeszcze odebrali inni, którzy odbierali z Mokotowa, niektóre trzeba było wykończyć, a tak to nasłuch. Raz było zarządzenie, że wszyscy mężczyźni mają się zgłosić na kopanie rowów gdzieś, do Poznańskiego jakoby. Oczywiście dla mnie nie było żadnych rozporządzeń niemieckich, bo miałem swoje rozporządzenia i dlatego żyję, ale tam było tak, że oni grozili karą śmierci jeżeli ktoś się nie zgłosi. Nieraz było tak, że kopali w drzwi jak byłem wtedy sam, już sam mieszkałem, sam bo podczas Powstania rozdzieliliśmy się, każdy do innej jednostki i później już ojca i brata nie zobaczyłem, tylko sam zostałem na Okęciu. Tam właśnie chodzili po domach i wyciągali mężczyzn, to kopał w drzwi, myślałem że te drzwi już polecą, ale miałem jeszcze deskę jedną w podłodze i wyciągnąłem tą deskę, do góry podniosłem, wlazłem pod podłogę i przeczekałem, ale nie wywalił drzwi. Może jakoś sąsiedzi zapewnili, że nie ma nikogo.

  • Czyli pan słuchał komunikatów i później pan przekazywał je dalej, tak?

Tak. Doposażyłem tam dowództwo we wszystko […]

  • Kto był pana dowódcą?

Moim bezpośrednim dowódcą był Różalski, Franciszek Różalski, a w ogóle dowódcą podczas Powstania już, później po Powstaniu i podczas Powstania to był Jan Biały, dowódca który był dostarczony samolotem z Londynu, to był dowódca Bazy Lotniczej „Łużyce”. Z nim już miałem kontakt, uruchamialiśmy radiostacje, nasłuch, wszystko, razem z inżynierem Wachowskim, razem to wszystko robiliśmy. Mogłem poruszać się bo miałem dokumenty, to była TOD organizacja przyfrontowa, organizacja budowlana, ale niemiecka oczywiście. Kiedyś nawet nas sprawdzali, razem z Wachowskim, z tym inżynierem, tym kapitanem i te dokumenty ratowały nas z sytuacji, to też żandarmeria z blachami nas sprawdzała.

  • Kiedy była już kapitulacja Powstania, to w sumie państwa tak jakby nie ogarnęło chyba, prawda?

Po Powstaniu, po kapitulacji, to gnali ludzi do Pruszkowa stale, wciąż i komu, zwłaszcza miejscowym, udało się uciec, albo do wykopków, do kartofli się nachylił i niby udawał, że kopie i w ten sposób nie pojechał już dalej. Tak to się działo. Później była okupacja w dalszym ciągu, cisza, spokój, nie było żadnych działań wojennych. Rosjanie nic, w ogóle nie było żadnej strzelaniny, niczego, nic zupełnie, cisza była kompletna, zupełnie nie było żadnego działania. Dopiero wielką kanonadę usłyszeliśmy na Sylwestra, dopiero wtedy rzeczywiście Rosjanie strzelali, bardzo hucznie wtedy tego Sylwestra obchodziliśmy, tylko wtedy było. Później znów, po Sylwestrze w styczniu nie było żadnej strzelaniny, żadnej walki, tylko sąsiedzi wołają: „O! Rosjanie już są na szosie!” Lecimy patrzeć na Rosjan, patrzymy, nadjeżdżają czołgi, sztudebakery, ciężarówy duże, potem wiliby, lekkie samochody zwinne. Patrzymy i nie możemy uwierzyć. „Skąd? Ze wschodu? Ze wschodu Ameryka? Jak mogła ze wschodu tutaj znaleźć się Ameryka? Przecież to nie Rosjanie, tylko Amerykanie.” Każdy tak ogłupiał, aż wreszcie jeden czołg stanął i dopiero po rosyjsku. „A, to Rosjanie.” Wszyscy odetchnęli. Rosjanie byli uzbrojeni po zęby przez Amerykę, zupełnie wszystko, ci na pierwszym froncie byli wyposażeni we wszystko. Mieli nie tylko uzbrojenie, nie tylko czołgi, ciężarowe samochody, napęd był na wszystkie dziesięć kół jednocześnie, w każdym terenie, w górę, w dół, wszędzie wjechał, tak samo wilisy zwrotne. A u nich jaki był samochód Rosjan? Był ZIS piać, to był samochód ciężarowy ze skrzynią z drewna, z desek zbijaną i w zimę zwłaszcza trzeba było ognisko zapalać, żeby można było go uruchomić. Potem przyszedł lejtnant do mnie i powiada: „[niezrozumiałe] Prosto z Moskwy. Lotcik dawaj.” Zgodziłem się, bo ciekawy byłem co to za ludzie. Dałem im mieszkanie, żeby sobie byli, bo akurat było puste mieszkanie jednak, bo nie było rodziców i brata. Wtedy poznałem ich dobrze jak to jest, straszna dzicz. Pytali się, wszystko pytali się, wreszcie dałem im gramofon, bo usłyszeli u mnie elektryczny gramofon, miałem Telefunkena, ale koniecznie chcieli, no to dałem im ze strychu stary jeszcze z wielką tubą na igły, dałem im ten gramofon i stare zużyte płyty. Grali to całe dnie, całymi dniami na tym grali, a tak pytali się: „Do czego to jest?” Potem wreszcie zacząłem im mówić bzdury zupełne. Jakiś przedmiot, który w fabryce robiłem, to mówiłem: „To na drzewie rośnie, takie owoce z tego są i potem się zrywa i to potem jest.” On mówi: „Tak?” Ja mówię: „Ty durak, ja ciebie omamiam, ciebie oszukuję i śmieję się, naśmiałem się z ciebie, a ty takie głupstwa mówisz, że u ciebie też rośnie. Przecież to jest produkowane, zawody działają.” Pomyślał, głupio mu się zrobiło rzeczywiście, ale mówi: „Da, ja tiebja skażu, ale pod wielką przysięgą, nie wolno nikomu powiedzieć tego, to ja ci powiem, dlaczego my tak mówimy.” Ja mówię: „Dobrze, ja nie powiem nikomu.” „Wiesz dlaczego? My mamy prikaz Stalina. Jak ktoś by powiedział z nas, że u nas nie ma tego, to kara śmierci.” Biedak tak starał się.

  • Długo ci Rosjanie tam zostali?

Nie, miesiąc czasu, potem się przenieśli na inne lotnisko. Oni byli tacy, którzy samoloty przygotowywali do startu, obsługa naziemna. W każdym razie biedni byli, oni nie wiedzieli zupełnie podstawowych rzeczy, nawet nie znali, nie wiedzieli, tam w strasznych warunkach żyli wówczas Rosjanie. Potem zresztą było widać tych Rosjan za frontem, potem na sznurkach karabiny, obtargana płaszcze mieli, to typowe było sowieckie już prawdziwe. Ale szczęście wielkie, że taką wojnę ojczyźnianą, oczywiście ta wojna ojczyźniana była zdobyta wielką daniną krwi, dlatego że tam Stalin, jak mówił potem Chruszczow, Stalin wygrał wojnę, samą strategię wojny opracowywał na globusie.

  • Na takim jak pan tutaj ma?

Tak.

  • Proszę jeszcze powiedzieć czym pan się zajmował? Pewnie radioodbiornikami po wojnie, tak? Pan tutaj założył swoją firmę?

Tak, ja zbudowałem ten dom przecież. Wybudowałem zresztą kilka domów, jest w Grodzisku jeden, ale tutaj też, to już sam budowałem.

  • Po dziś dzień pan tym się zajmuje?

Ja tylko tu robiłem, produkowałem znów inne rzeczy, przyrządziki do badania, generatory do strojenia telewizorów i radia, dla tych, którzy naprawiają, zrobiłem takie, to wysyłałem im i z tego budowałem tą chałupę. Jak kupiłem ten plac, to była rudera i w tej ruderze właśnie produkowałem te przyrządy po to żeby zbudować ten dom.

  • A jak już pan zbudował ten dom, to czym pan się zajął?

Cały czas prowadziłem warsztat z tymi przyrządami a potem jeszcze współpracowałem z takim panem, ale to krótko i potem już sam prowadziłem zakład, gdzie miałem czterech inżynierów i instrumenty klawiszowe robiliśmy, modne były [...] Byłem jednym z pierwszych w Polsce, który robił te instrumenty i one szły. Później oczywiście jak został otwarty rynek na Zachód i z Zachodu, to musieliśmy się już wyłączyć, bo w naszych warunkach nie mogliśmy konkurować z tamtym sprzętem. Teraz też instrumenty muzyczne produkuję, tylko że [teraz to] organy elektronowe. Mają je instytuty, kościoły...
Warszawa, 6 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magda Czoch

Nagranie dodatkowe zarejestrowane 26 lipca 2013 roku w Warszawie. Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski.

Nazywam się Stanisław Maciałek, urodzony w 1921 roku.

  • Gdzie pan był w czasie Powstania czy okupacji? W jakiej dzielnicy?

Mieszkałem na Okęciu, w dzielnicy Okęcie, w pobliżu lotniska Okęcie.

  • Nasza dzisiejsza rozmowa dotyczy radioodbiornika, który pan wykonywał w czasie okupacji. Chciałbym na początku, żeby pan opisał go własnymi słowami, genezę, jego powstanie, krótko mówiąc, jak to było?

Na jednym ze spotkań szkoleniowych Armii Krajowej przy omawianiu broni po tym spotkaniu, [po części zasadniczej] była wymiana wiadomości między uczestnikami. Każdy mówił zupełnie co innego. Wreszcie z bratem, [z którym] uczestniczyliśmy [w rozmowie], mówimy, co naprawdę się dzieje na świecie, gdzie jakie osiągnięcia, jakie armie i gdzie zwycięstwa. Wtedy mówili: „Bzdury, co ty opowiadasz”. Powiedzieliśmy wreszcie, że my słuchamy z radia i to z radia jest wszystko. I wszyscy: „A, no to co innego”. Ale dowódca, nasz wykładowca, który wykładał, powiadał, że zwróci się do dowódcy, bo: „Ty, Maciałek, się marnujesz tutaj. Jak jesteś radiotechnikiem, to co ty tu robisz? Rób radia, bo potrzebne, dlatego że nie ma żadnych wiadomości. Polacy są zupełnie pozbawieni tych prawdziwych wiadomości”. Były tylko szczekaczki na słupach w miastach, które przekazywały wiadomości, oczywiście niemieckie, i gazeta, taka „gadzinówka”, która była niemiecka w polskim języku. To wszystko. Za radio była kara śmierci, to było przestępstwo polityczne, tak że nie było mowy o tym, żeby ktoś decydował się mieć, a wszyscy radia przedwojenne pooddawali, bo był nakaz oddania radia. I tak się zaczęło. Potem w następnym zebraniu polecenie dowódcy, że mam robić odbiorniki. A pracowałem w tym czasie w zakładach Philipsa.

  • Teraz chciałbym, żeby pan opisał ten radioodbiornik. Jak on wyglądał i jak działał?

W ciągu miesiąca opracowałem odbiornik, jego konstrukcję – w ciągu miesiąca, w godzinach wieczornych, bo [pracowałem nad nim] po pracy w zakładach Philipsa. Starałem się, żeby ten odbiornik był jak najmniejszy, jak na odbiornik lampowy, bo to były duże trudności, to nie było tak jak dzisiaj. Dzisiaj łatwo jest odbiornik zrobić, bo tranzystorowy to jest miniaturowy, to może być w ogóle pudełko od zapałek nawet. Wówczas trzeba było to zmieścić jak najbardziej ciasno i żeby jednak odbierał. Te stacje były łatwo odbieralne, bo były bardzo silne. Stacje amerykańskie albo też kanadyjskie były umieszczone w Europie, [to znaczy] radiostacje przekaźnikowe, które nadawały z Portugalii. W Portugalii były całe zespoły anten, które na Europę nadawały. Odbiór był doskonały. Z tym że Niemcy przeszkadzali trochę, ale dawaliśmy sobie radę, bo można było przełączyć się na inną falę, na następne miejsce.

  • Jeszcze à propos konstrukcji, chciałbym zapytać, czy pan się wzorował na jakiejś wcześniejszej konstrukcji, na jakimś radioodbiorniku Philipsa?

Nie, nie wzorowałem się dlatego, że po prostu [miałem] doświadczenie życiowe. Ja pracowałem już przed wojną w zakładach Natawisa. To były takie pierwsze zakłady radiowe w Polsce. Potem podczas okupacji pracowałem u Philipsa. U Philipsa byłem kierownikiem laboratorium lamp elektronowych.

  • Czy ten odbiornik miał jakąś nazwę?

Tak, takie skrótowe nazwy były. Tych odbiorników robiliśmy kilka rodzajów, zależnie od kierunku, dla kogo robimy. Przede wszystkim robiliśmy odbiorniki na prąd zmienny, do sieci zasilany.

  • Jaką wartość miał wtedy prąd?

Prąd dwieście dwadzieścia woltów, normalnie, pięćdziesiąt herców. Poza tym robiliśmy jeszcze odbiorniki na Poznań. Z Poznania zamówienie dostaliśmy i odbiorniki robiliśmy, serię odbiorników zrobiliśmy dla Poznania. To były odbiorniki na prąd stały i napięcie sto piętnaście woltów.

  • Dlaczego tam musiały być na prąd stały?

Bo tam taka sieć była wówczas. Przed wojną taka sieć była w Poznańskiem, sieć oświetleniowa.

  • Czy były jeszcze inne formy zasilania?

Były bateryjne. To w Góry Świętokrzyskie robiliśmy, do lasów. To były bateryjne albo tylko akumulator, z przetwornicą na akumulator.

  • A taka forma podłączenia, o której wspominają partyzanci, na jakieś dynamo podłączone do roweru. Była taka możliwość czy nie?

Możliwość była taka też. Była możliwość, ale najłatwiej było na akumulatorek. Jeden akumulator dwuwoltowy już zasilał całość. Dlatego że tam musiała być przetwornica do podwyższania napięcia anodowego. Bo zasilanie lampy – lampa zasilona musi być napięciem żarzenia, musi żarzyć się włókno czy katoda musi być rozżarzona i jeszcze musi być napięcie anodowe. Napięcie anodowe rzędu kilkadziesiąt, nawet setek woltów, przeważnie do 220 woltów.

  • Ile czasu mógł ten odbiornik działać na baterii?

Zależy, jaka pojemność tej baterii. Mógł długo działać, bo to był odbiornik na dwóch pentodach, to on mógł działać miesiące.

  • Proszę powiedzieć, czy ta konstrukcja przez cały okres produkcji była taka sama, czy troszkę się zmieniała, coś pan modyfikował?

Znalazł się taki okres, że było mniej zamówień. Była taka chwila. Chciałem ulepszyć jeszcze, ale nie udało się nic zmienić. Ani jednej części. Jak już opracowałem na początku, tak musiało jednak to zostać.

  • Zapytałem o te nazwy i pan zaczął mówić, że były różne ze względu na zasilanie. Czy pan pamięta te nazwy?

Mam zapisane. „Z”, jak był prąd zmienny, bo stały to był uniwersalny „U” i „B”, [jak] bateria, „B” to były odbiorniki OKB czy coś tam.

  • Czyli, patrząc na informację, P-Z1, P-Z2, a na prąd stały P-S1.

Tak

  • Czy P-Z1 i P-Z2 czymś się różniły?

P-Z1 i P-Z2 różniły się troszeczkę wymiarami, o pół centymetra były płaskie bardziej jedne od drugich.

  • Na baterie był P-B1, jak widzę, i na akumulator P-B2.

Tak.

  • Skoro mówimy o wymiarach, to jakie wymiary miały te odbiorniki?

Te odbiorniki miały wymiary grubości maksymalnie cztery i pół do pięciu centymetrów, wielkości mniej więcej pocztówki, karty pocztowej.

  • Patrząc od góry.

Tak, patrząc od góry.

  • Jeszcze chciałbym porozmawiać o konstrukcji, żeby pan nam powiedział, co było w środku, w tym odbiorniku. Jakie były najważniejsze elementy.

Najważniejsze, obwód dwulampowy tylko i z tego względu mógł być bardzo mały, czułość była zupełnie wystarczająca, selektywność również, bo drugą gałką można było selektywność powiększyć i czułość jego. Jedna gałka to był zakres fal krótkich.

  • Czy mógłbym panu podać ten odbiornik i pan by podał, która gałka do czego służyła.

Pierwsza gałka to był wybór stacji. Można było ustawić na odpowiednich zakresach, bo kilka zakresów stacji. Były oznaczone jeszcze te stacje.

  • A regulacja była płynna czy skokowa?

Płynna. [Można było] dostroić do każdej stacji. To było fale od trzydziestu metrów do pięćdziesięciu metrów, w takim zakresie.

  • Pamięta pan mniej więcej, ile stacji udawało się łapać? Czy to były dwie, czy to było kilkanaście?

Kilkanaście. Było sporo stacji, dlatego że to było na poszczególnych zakresach. Pasma tak zwane są krótkofalowe, na których stacje foniczne nadają. To były sprzed wojny tradycyjnie ustawione i to były te pasma. To było dwadzieścia pięć. Nawet od szesnastu. Szesnaście, dwadzieścia, dwadzieścia pięć, trzydzieści, czterdzieści dwa i pięćdziesiąt, prawie pięćdziesiąt, czterdzieści dziewięć.

  • Czy w tym odbiorniku była przyklejona jakaś skala czy nie?

Były tutaj oznaczone te pasma.

  • Czyli było wiadomo, na jakiej jest się...

Tak, na jakiej częstotliwości. Trzeba było czasami przeskakiwać z jednego pasma na drugie, dlatego że zakłócane było. Jak było bardzo zakłócane na jednym paśmie, to wtedy się przeskakiwało na inne. A poza tym na dłuższych falach był w nocy lepszy odbiór, a na krótszych w dzień.

  • Czy użytkownicy mieli przekazywaną listę stacji, które mogą odbierać?

Nie, nie mieli przekazywanej. Ale mieli instrukcję odbiornika, jak posługiwać się odbiornikiem i zalecenia, kiedy, w jakim czasie, w jaki sposób.

  • A jakiej stacji słuchało się najczęściej?

Londynu. Najczęściej Londyn. Ale Ameryka. Londyn, Ameryka. Ale był cały szereg innych.

  • Czy udawało się złapać coś, co zaskakiwało?

Były. Na przykład Moskwa. To było charczące, ledwie usłyszane, zresztą gardłowy włos zwykle, i zniekształcony, bo to wzmocnienie było tak maksymalne, że aż zniekształcone było. Czyli przesterowany był ten dźwięk zawsze w rosyjskich stacjach.
  • Dobrze. Czyli po lewej stronie mamy regulację zakresu częstotliwości.

Tak. A z drugiej to selektywność i siła głosu.

  • To znaczy w jednej gałce była i selektywność, i siła głosu?

Tak, tutaj w tej drugiej. Żeby można było dostroić.

  • A do czego są te dwa otwory?

Do słuchawek. Można było głośniczek mały podłączyć. Na ogół słuchawki, bo chodziło o to, żeby... Myśmy dołączali słuchawki do tego odbiornika, zawsze był z kompletem słuchawek.

  • W środku mamy głównie dwie lampy. Czy zasilacz był w środku, czy na zewnątrz?

Wewnątrz. Był transformatorek obniżający napięcie i zasilanie, też wszystko. Tu był tylko sznur sieciowy do sieci, jeśli chodzi o sieciowe odbiorniki, a tamte, to też były sznurki i bateria do akumulatora.

  • A jakie lampy były zastosowane?

Zależnie od typu, każdorazowo inne. W tym odbiorniku był... Na prąd zmienny jak był odbiornik, to dawaliśmy takie lampy, jak ECH, ECH4. To była lampa podwójna. Była pentoda i trioda jednocześnie, w jednym baloniku. To czerwone, z serii czerwonych lamp. I była druga jeszcze dioda do zasilania całości, do napięcia anodowego.

  • Teraz jeszcze chciałbym, żeby pan nam powiedział, na czym polegała produkcja, to znaczy, które elementy dostawaliście, a co musieliście zrobić?

Całą obudowę i w środku części metalowe to wszystko nam robił pan Piotr Swoboda. Piotr Swoboda na ulicy... mam zapisane... w pobliżu Starówki w każdym razie taka była uliczka. Tam był warsztat mechaniczny, który pan Swoboda wtedy prowadził. On oczywiście nie wiedział, do czego to jest, nie był wtajemniczony, tak że mówiliśmy, że do zasilaczy to robimy.

  • A transformator?

Teraz jego syn prowadzi w dalszym ciągu ten zakład. Na innej już ulicy, ale prowadzi.

  • Czyli pan Swoboda wykonywał obudowy?

Obudowy, tak. Całą część mechaniczną.

  • A choćby pokrętła?

To już było zdobywane, to już było kupowane wszystko. Lampy, w ogóle wszystko.

  • A transformator?

Też. Była dziewczyna, [która] nawijała transformatorki. Mieliśmy taką od Siemensa, która pracowała u Siemensa. Też tam nawijała i razem z matką nawijała, pracowała w Siemensie, a u nas nawijała transformatorki u siebie w domu i dostarczała. Też nie wiedziała, do czego to robi. Dziwiła się, później mówiliśmy, że do dzwonków transformatorki. Ona mówi, że przecież są w sklepach, to po co robić.

  • A skąd mieliście lampy?

[Jeśli chodzi o] lampy i te wszystkie części radiowe, to była specjalna sieć zaopatrzeniowa. Jeden to był taki pan Gajewski, na ulicy Piusa. Tam był taki sklepik, chodziło się w dół. Sklep elektryczny, z żarówkami, normalny. Ale wtajemniczeni pytali się, czy jest, pani mówiła, że jest. Wtedy się wchodziło pod takimi półkami na czworaka do drugiej części tego sklepu. Tam już pan Gajewski urzędował i tam można było zamówić różne części. To było jedno takie [miejsce], a poza tym były jeszcze inne miejsca. W każdym razie te części były sprowadzane nawet zza granicy, nawet z Czechosłowacji, Niemiec, dlatego że nie wszystkie można było dostać u nas. Te części były po prostu z tych zakładów, które produkowały dla wojska. Stamtąd się to dostawało, że tak powiem.

  • Zdarzały się jakieś kłopotliwe sytuacje, że którejś części owało?

Nie, nie było nigdy. Tylko tyle że trzeba było czasem poczekać, zanim zdobędą tę część.

  • A czy drogi zdobycia części były wypracowane przez pana, czy już organizacja akowska?

Nie, to była organizacja tych dostawców.

  • Oni byli członkami konspiracji czy niekoniecznie?

A nie wiem, tego dokładnie nie wiem. Prawdopodobnie tak. Ale dokładnie nie wiem, bo w konspiracji chodziło o to, żeby o sobie jak najmniej wiedzieć.

  • Jeszcze o tej części...

Tak jak przyjeżdżali po odbiorniki do nas. Przyjeżdżali z różnych części Polski. Czasem powiedzieli, skąd, ale w większości [nie], w każdym razie dokładnie nigdy nic nie wiedzieliśmy o nich.

  • Jeszcze o wnętrzu. Ile elementów mniej więcej zawierał ten radioodbiornik?

Musiałbym dokładnie policzyć. No kilkadziesiąt, sporo. Może do setki nawet.

  • Tam był typowy za transformatorem element, układ prostownika, prostowanie napięcia. Był jeszcze element głowicy heterodyny, tak?

Tak. Były opory, kondensatory, prawda. Co tam jeszcze? Kondensator zmienny do wyboru fal. Co tam jeszcze było? Kondensatory większe, elektrolity też musiały być.

  • Czy był jakiś etap produkcyjny, który był najbardziej uciążliwy, najtrudniejszy? Coś było największym kłopotem, że się nie zestrajało, nie działało?

Nie, nie było nigdy. To rutyna była. Zresztą byłem doskonałym fachowcem. Nie chcę się chwalić, ale przed wojną byłem konstruktorem, a poza tym jak szkołę radiową państwową skończyłem, to byłem jednym z najlepszych. Chociaż uczyli nas oficerowie nawet, którzy uczyli w Zegrzu, w jednostce wojskowej.

  • Przepraszam, czy już może odłożymy odbiornik.

Tak.

  • Czy panu coś wiadomo, czy on był awaryjny po przekazaniu dalej?

Nie miałem nigdy. Może było raz, ale tak nie miałem nigdy żadnych awarii. Bardzo dokładnie robiliśmy. To już była rutyna, dokładnie. Chociaż mój brat nie znał się na tym, bo we dwóch montowaliśmy. On robił, a potem ja już to sprawdzałem dokładnie, jeszcze i całość, regulacje, wszystko. Ostatecznie zawsze kończyłem ja taki odbiornik i on musiał działać.

  • Ile czasu mniej więcej trwało wykonanie jednego odbiornika, ze sprawdzeniem?

Nie, myśmy pojedynczo nie pracowali. Zawsze serie po dwadzieścia sztuk co najmniej.

  • To znaczy, że dziennie robiliście dwadzieścia?

Nie, nie, nie. Nie zrobiliśmy dwadzieścia sztuk dziennie. Ale seria była. Po kolei trzeba było robić. Transformatory, do przymocowań transformatory przygotowane, potem kondensatory, potem kolejno.

  • Rozumiem. Czyli najpierw każdy z tych dwudziestu jeden element łączyliście. Taka praca taśmowa.

Tak, seryjna taka.

  • Ile w takim razie czasu zajmowało zrobienie serii?

Nie pamiętam dokładnie. Musiałbym być przygotowany na te odpowiedzi, w każdym razie trwało to co najmniej tydzień albo dwa.

  • Dobrze. Odbiornik był wyposażony w słuchawki. Czy te słuchawki dostawaliście już gotowe?

Tak, gotowe. Z różnych źródeł. Między innymi takie czołgowe słuchawki na przykład, które w czołgach używane są, z nakładkami ze skóry, gumy specjalnej.

  • Czyli słuchawki były różne, nie było jednego typu?

Nie, jednego typu nie. To zależało od tego, jakie dostaliśmy w danej chwili, jakie udało się dostać z tych zakładów niemieckich. To były niemieckie słuchawki. Części wszelakie były ze wszystkich zakładów, które wówczas produkowały.

  • To też było przez pana Gajewskiego załatwiane?

Nie tylko. Było jeszcze kilka innych [miejsc]. Na Mokotowie też jeszcze drugi taki [punkt]. Raz całą teczkę niosłem pełną i wieczór, taką walizkę przygotowaną miałem. Tego dnia nie odebrałem tej walizki, bo jeszcze mi owało, jeszcze czegoś nie postarał się, nie dostarczył. No więc wtedy ominąłem to i wyszedłem. Godzina była prawie policyjna i w zimę, w nocy na śniegu, i zatrzymała mnie wtedy policja. Byłem zadowolony, że nie mam nic przy sobie.

  • Czy jest pan w stanie określić orientacyjny koszt tego odbiornika?

Koszt...

  • Porównawczy na przykład.

Koszty był wtedy kilkaset złotych. Chodziło o to, że ten odbiornik nie był... proponowało nam, organizacja AK proponowała nam subsydia jakieś. Ja nie przyjąłem tego. Powiedziałem, że jak będę robił odbiorniki, jak się udadzą, to tylko będę za to miał płacone, co zapracuję. Natomiast nie ma mowy o tym, żebym przyjmował jakiekolwiek inne pieniądze. Tak że zawsze rozliczaliśmy się przy odbiorze odbiornika.

  • Czyli po prostu jakby były zwracane koszty tego...

Oczywiście. To nam umożliwiało skromne życie. Tak że nie było mowy o żadnych obiadach na mięsie czy coś, tylko skromnie, zawsze warzywa albo przeważnie mączne rzeczy, kluseczki. Byliśmy zadowoleni, dlatego że jesteśmy użyteczni, że potrzebują ludzie nas i że to, co robimy, to rzeczywiście są zadowoleni z nas ludzie.

  • Proszę przypomnieć. Pan prowadził sklep elektroniczny, z radioodbiornikami.

To przed wojną, dwa lata przed wojną. Wtedy ten sklep otworzyłem dlatego, że już miałem praktykę w zakładach.

  • Tak. O tym wtedy pan mówił. W okresie kiedy pan wykonywał radioodbiorniki już pan nie prowadził sklepu i w zasadzie nie pracował.

O sklepie nie było mowy. To była wojna. Koniec było z radiem, ze wszystkim.

  • Jeszcze jakby pan mógł opisać taki proces produkcji. Kto co robił? Bo pan robił z bratem?

Tak. Tylko.

  • Kto co robił?

Kto z nas co robił? On robił bardziej mechaniczne mocowanie części. Ja robiłem całą elektronikę, uruchamianie, wstawienie, regulowanie tego to już do mnie należało.

  • Proszę przypomnieć jeszcze, od kiedy do kiedy były robione odbiorniki?

Przez dwa i pół roku robiliśmy te odbiorniki, do samego Powstania.

  • Jeśli chodzi o osoby zaangażowane w samą produkcję, to pan i brat, i jeszcze wspominał pan o dziewczynie.

Tak, ale ona robiła w swoim mieszkaniu. Ona tylko nawijała transformatorki. Ona nie wiedziała, co robi, do czego to służy.

  • Czy pamięta pan dokładnie, gdzie były robione odbiorniki?

Tak. Na Okęciu, w dzielnicy Okęcie. To była wówczas ulica Sobieskiego 4. Obecnie zmienili nazwę ulicy, tak że jest inna ulica, Buńczuk 4 teraz.

  • Czy mógłby pan jeszcze raz powiedzieć, gdzie były wysyłane odbiorniki, gdzie trafiały?

Przede wszystkim, z tego co nieraz od odbierających usłyszeliśmy, był nawet Gdańsk. Dziwiliśmy się, że skąd Gdańsk o nas... Gdańsk to granica, prawda, Reich już był prawie, Niemcy. Tak samo i Poznań. To też było bardzo dla nas dziwne, ale widoczne to AK wszędzie, Armia Krajowa wszędzie działała. Były z Hrubieszowa, no, z Warszawy przede wszystkim, z Gór Świętokrzyskich, no i wielu innych miejscowości, o których nawet nie wiemy.

  • Orientuje się pan, ile mogło być w Warszawie tych odbiorników?

W Warszawie tych na prąd zmienny było sporo, sporo robiliśmy. Nawet przyjeżdżali chłopaki i mówili, że są z Żoliborza. Poza tym dziewczyny przyjeżdżały. [Miały] siatki z kapustą, wszystkim, pchały [do środka], dwa odbiorniczki były po cukrze w torbie. Dwa odbiorniki wchodziły tam. Zapinały i na zewnątrz, w takiej siatce z grubymi oczkami, niosły to specjalnie, żeby... Ww ten sposób ukrywały. Były też przygody, były kłopoty z Niemcami. W ogóle mieliśmy problemy nieraz. Kilka wpadek było.

  • Czy mógłby pan opisać te wpadki?

Pierwsze to było na Piusa. To było w okresie wielkich łapanek. Ulice były tak puste, jak w niedzielę o piątej rano, tak w południe były ulice puste zupełnie w Warszawie, bo łapanki wtedy były straszne. Musiałem pojechać po materiał i pojechałem na Piusa do pana Gajewskiego. Wziąłem jeden przyrząd do strojenia, taki generatorek, i jeszcze cała teczka, aż okrągła, tych lamp była i części. Wychodzę ze sklepu na zewnątrz, a tu słyszę syreny, wycie silne, i za chwilę podjeżdża pojazd. Myślę, [żeby] wrócić z powrotem i schować do sklepu, prawda, ale pokazałbym, skąd wyszedłem, to już idę prosto. Podjechała platforma odkryta, z tyłu karabin maszynowy, ciężki karabin maszynowy. Jeden siedzi przy tym karabinie żołnierz niemiecki, a dwóch stoi z automatami przy nim. Podjeżdżają na lewą stronę, do mnie – pusta ulica zupełnie, ani jednego człowieka na Piusa – podjeżdżają do mnie blisko, przy chodniku prawie, i spod hełmów przyglądają się twarze opalone, patrzą na mnie. Ja idę z tym, ale sobie tak pomyślałem, [by udawać, że idę] obojętnie, przed siebie patrzę tylko i idę, i myślę cały czas, żeby tylko prosto prowadzić te nogi, żeby nie zauważyli u mnie jakiejkolwiek niecierpliwości albo strachu. Tak dwadzieścia metrów jechali powolutku i patrzyli na mnie, wpatrywali się we mnie. Ja byłem w kapeluszu, na starego człowieka ubierałem się specjalnie, w płaszczu też. Wreszcie słyszę: Fahren – do kierowcy. I pojechali. No i wtedy już Warszawa moja z powrotem. To była pierwsza...
  • To była jaka pora roku?

To było lato. To było latem. Ładna pogoda jak dzisiaj.

  • To ten płaszcz też ich mógł trochę dziwić.

Tak, to był letni płaszczyk, ale w każdym razie byłem w kapelusiku. Starałem się być... Ubierałem się celowo na starego. Zresztą zawsze się tak ubierałem, bo jak sklep prowadziłem przed wojną, to też na starego, bo byłem chłopcem, miałem sklep zarejestrowany na matkę, za wcześnie.

  • Jeszcze wracając do tych wpadek. To była jedna wpadka, a mówił pan, że...

To była jedna wpadka. Brat miał drugą wpadkę. Wiózł dwa odbiorniki do naszego dowódcy na Mokotów. Wiózł tramwajem i jak ogrody Hosera, to go zatrzymali. Żandarmeria tam miała siedzibę. Żandarmeria zatrzymuje tramwaj, wszystkich z tramwaju na zewnątrz i po kolei każdemu sprawdzają dokumenty i obmacują, co on ma. A naokoło obstawione jeszcze z karabinami wojsko, znaczy żandarmi stoją naokoło i obserwują. Brat, mając dwa odbiorniki w teczce, zaniepokojony był, nie wiadomo, co robić. Kręci się jakoś. Jeden z obserwujących podchodzi do niego, bo widzi, że on jest trefny, że on się dziwnie zachowuje, bo nie idzie na początek do rewidujących dwóch. A brat jak zauważył to, że on idzie do niego, to od razu do jednego z tych rewidujących. Rewidujący już... Okazuje się, że on był prawie ostatni, przedostatni, więc on już go nie maca, tylko bierze dokumenty. Sprawdza dokumenty, a to były szkolne dokumenty, legitymacja szkolna, patrzy na nią i daje mu tą legitymację i do tego kolegi mówi: „Kończ szybciej, kończymy”. Tak że nie sprawdzał go, co on ma przy sobie. W ten sposób się udało.

  • Brat miał ile lat wtedy?

On był dwa lata młodszy. Ale był wyższy ode mnie.

  • Czyli to były dwie wpadki czy jeszcze coś, o czym warto wspomnieć.

Raz znów przyszedł policjant, polski policjant. Przychodzi do nas polski policjant i od razu brat (on wysoki) nie wpuszcza go. On popycha go, idzie od razu do ostatniego pokoju, tam gdzie robiliśmy radia, i ogląda to wszystko. Patrzy i mówi: „Panie, coś pan, po co panu to, po co pan to robi?”. Brat mówi: „A, to takie stare śmiecie, graty”. A to przecież seria leży na dużym stole gotowa. A on mówi: „Nie... tego...”. Wreszcie wychodzi. Wychodzi brat do niego i mówi: „Może jakaś łapówka czy coś”, tak się pyta go, nawet chyba wyciągnął jakieś pieniądze do niego. On mówi: „Ja tu nie byłem. Mnie tu nie było”. I koniec. Bo lokator z dołu, który mieszkał pod tym mieszkaniem, oskarżył nas, że mamy młynek do mielenia zboża. A to były wiertarki do wiercenia otworów, te ręczne, nic więcej. Potem naradę zrobiliśmy i ustaliliśmy, że jednak robimy dalej, że on nam krzywdy nie zrobi. I tak było rzeczywiście. W pierwszym wypadku jechał brat, ja też woziłem sam nieraz odbiorniki... To było na Mokotowie, na Konwiktorskiej, gdzie był komisariat polskiej policji. Nad tym komisariatem mieszkał nasz dowódca na poddaszu. Jak zgłaszałem się, na warcie jak stał policjant, to musiałem powiedzieć, do kogo idę. Mówię, że idę do tego pana, nazwisko mówię i wtedy on mówi: „Proszę bardzo”. Wszedłem do tego mieszkania na górę i patrzę, a tu jest zebranie, mapa plastyczna na stole i walka w mieście, taktyka. Pełno chłopaków, śpiewają wszystko. Chodziło o to, że ta policja pilnowała po prostu, takie zadanie miała.

  • Jak się nazywał ten dowódca?

Franciszek... w tej chwili...

  • Różalski, tak?

Różalski, tak.

  • Chciałem zapytać, czy panowie, pan głównie, musieliście składać do organizacji jakieś raporty z tego, co robiliście, z ilości przekazanych sztuk albo coś takiego?

Żadnych raportów.

  • Czyli nie było nad wami jakiegoś nadzoru?

Nie było żadnego nadzoru i nie było w ogóle kontaktu. Myśmy się wyłączyli ze wszystkiego zupełnie, kompletnie, dlatego żeby być bezpiecznym. Nawet wyłączyliśmy się z kolegami, kolegów nie spotykaliśmy już wtedy. Jak spotykałem kolegów, to zupełnie innych, takich którzy w ogóle nie mają, z którymi na zebrania nie przychodziliśmy.

  • Kiedy zaczęliście działalność produkcji, to wtedy ta typowa działalność konspiracyjna odeszła od was...

Była jeszcze, ale już bezpośrednio tylko z dowództwem, a tak bezpośrednio z kolegami, z którymi spotykaliśmy się [wcześniej], to nie. Bo baliśmy się pytań, co, dlaczego, i mogliśmy się wygadać. Po półtora roku była taka sytuacja, że podejrzewali nas. Bo pracujemy, nigdzie nie chodzimy, nigdzie nie pracujemy, dziwnie się zachowujemy. I sąsiedzi jakoś podejrzewali nas, nie wiadomo o co. Co było robić. Pożaliliśmy się dziewczynom, które przyjechały po odbiorniki. One powiedziały: „Dobrze, coś zrobimy”. Pewnego dnia, patrzę przyjeżdżają dziewczyny. Przyjeżdżają po odbiorniki też, ale... Poczekamy tu jeszcze, będziemy u was trochę, z pół godziny. Przyjechali Niemcy w hełmach, samochodem bojowym, „kubeł” nazywany, volkswagen, ten blaszak wojskowy. Przyjechało czterech takich przed naszym domem i brat i dziewczyny rozmawiały z nim z balkonu, po niemiecku oczywiście. Rozmawiali z tymi Niemcami jakoby... a to byli chłopcy z lasu. Rozmawiali z nimi. A to takie osiedle, Okęcie, pełno dzieciaków zaraz, sensacja i starsi, gapiów pełno. W ten sposób [zasugerowano], że mamy jakiś kontakt z Niemcami, i trochę uspokoiła się opinia nasza.

  • Jeszcze chciałbym zapytać o warunki tej produkcji, to znaczy wspomniał pan o mieszkaniu, więc jak duże to było mieszkanie i co w nim było, jakie przyrządy mieliście?

Przyrządy mieliśmy... woltomierz, amperomierz, nawet miernik mocy wyjściowej, inne amerykańskie. Sprzęt miałem dobry, zresztą jeszcze pochodzący z zakładu, który prowadziłem przed wojną.

  • Czyli pański prywatny sprzęt.

Tak.

  • Czyli mierniki, wiertarki, lutownice.

Tak, to wszystko.

  • A jakiej wielkości było pomieszczenie?

To był taki domek jednorodzinny.

  • Nie, ten pokój, w którym była produkcja.

Domek nieduży. Tam lokatorzy też mieszkali. W każdym razie to był rodziców dom zresztą. Całe piętro, piętro i poddasze.

  • A zapach? Cyna, zapach lutowania gdzieś się nie wydobywał?

Nie, nie. Przy tym to były tak minimalne ilości, że nie ma mowy o tym.

  • A u panów były odbiorniki, czy od razu jak ta seria została zrobiona, to szło na zewnątrz?

Na ogół szło na zewnątrz, od razu, dlatego że zawsze zamówienia były na bieżąco.

  • Gdyby pan jeszcze raz mógł powiedzieć, w jakim celu były wykorzystywane te odbiorniki?

Przede wszystkim informacja. Głodni byli bardzo ludzie [informacji]. Nie tylko ludzie... Dziwię się, że na przykład Powstanie Warszawskie powstało za wcześnie, zresztą źle wykonane, bo to w nocy trzeba było robić, a nie w dzień. To Powstanie Warszawskie...

  • Ale o Powstaniu bym nie chciał teraz mówić. Czyli informacja. Czy w stu procentach ten sprzęt trafiał do środowisk konspiracyjnych?

Tylko, w stu procentach. Nic nie mieliśmy...

  • W stu procentach do AK?

Tylko AK, tylko AK. W stu procentach. Nie było mowy o żadnych innych środowiskach. Mieliśmy zaufanie do AK i nie zawiedliśmy się. Naprawdę byli to ludzie, którym to zaufanie należy się i należało się to zaufanie, bo nikt nic, pomimo że setki ludzi wiedziało o nas z AK (ci, co odbierały te odbiorniki), a jednak nie było kłopotu z nimi.

  • Czyli informacja przede wszystkim, bo do łączności on nie mógł być wykorzystany.

Nie, do łączności nie. Mógł być do łączności, bo jeżeli podawali na przykład grypsy w Londynie, czasem podawali grypsy, to mogli to odbierać.

  • Myślę, że co do odbiornika to w zasadzie jest wszystko. Czy chciałby pan coś dodać na temat odbiornika? Może czegoś nie poruszyliśmy?

Chyba wszystko. W każdym razie była to praca bardzo nerwowa, była bardzo... W każdym razie gdy dzwonek dzwonił do mieszkania, to człowiek zawsze drgał, dlatego że nie wiadomo, kto idzie, czy po nas nie idą. Zawsze byliśmy nastawieni na to, że wcześniej czy później znajdziemy się na alei Szucha. Byliśmy na to przygotowani całkowicie, bo inaczej to nie moglibyśmy robić. Trzeba by zlikwidować to i uciekać od tego wszystkiego. A tak, w ten sposób mogliśmy pracować. Po prostu, albo, albo.

  • W mieszkaniu czy w domku, w którym panowie to wykonywali, kto jeszcze mieszkał?

Tylko brat, ja, potem żona brata, jak się ożenił. To wszystko. Myśmy byli wtajemniczeni. Natomiast na dole jeszcze byli lokatorzy i mieszkali. Jeden lokator potem, bo ten który przyskarżył nas, potem się wyprowadził jednak stąd, od nas już, bo widocznie może policjant mu zlecił to. Dlatego że mieszkanie z nami było bardzo niebezpieczne, bo jakby [Niemcy] to znaleźli, to lokatorzy też by ucierpieli, bo Niemcy potrafili całe domy, nawet ludzi palić ogniem i tak dalej, jak zrobili to podczas Powstania z sąsiednim domem. Trzydzieści pięć ludzi wyciągnęli na zewnątrz, palili ich miotaczami ognia. Słyszałem wycie tych ludzi, okropne to. Potem wysadzali w powietrze cały dom jeszcze. Na moim podwórku było wtedy hełm przy hełmie, żołnierzy pełno, obstawione to było wtedy. Późno w wieczór robili.

  • Jeszcze na sekundę chciałem tylko wrócić do okresu konspiracyjnego czy okupacyjnego. Pan pracował w Philipsie. Czy wtedy był pan świadomy tego, że tam działa po prostu komórka konspiracyjna?

Oczywiście.

  • Czy pan miał jakieś kontakty?

Miałem kontakty.

  • Czy pan może to opisać jakoś?

Niebezpośrednie kontakty, bo nie było potrzeby. Starałem się... Ale myśmy wiedzieli. W każdym razie cała rzecz polegała na tym, żeby jak najbardziej opóźniać pracę, żeby jak najmniej pracy wykonać dla Niemców. Pracowałem dla łodzi podwodnych, [wykonując] odbiorniki do łodzi podwodnych, dwunastozakresowe, w odlewach aluminiowych były robione. Myśmy tak mało robili tych odbiorników... Ja na tych odbiornikach siedziałem, to czytałem po prostu książki. Miałem w szufladzie wyciągniętą [niezrozumiałe]. Czytałem książki, żeby nie wiadomo co z czasem robić.

  • To nie było jakiegoś nadzoru?

Był nadzór czasami, ale myśmy wiedzieli, kiedy, bo był nadzór, jeżeli chodzi o Niemców. Był z Kriegsmarine marynarz był jeden, w mundurze, to on pilnował nas. Ale to był albo nie był. Wtedy jak był, to oczywiście udawaliśmy, że pracujemy.

  • Czyli przede wszystkim opóźnienia czasowe. A jakieś uszkodzenia drobne, które powodowały, że sprzęt był bardziej wadliwy? Czy tego się unikało?

Tego się unikało, dlatego że to był sabotaż, odpowiedzialność duża bardzo. Nie można było, na radiowych rzeczach trudno było to zrobić.

  • Pan pamięta personalnie jakieś nazwiska osób, które tam działały konspiracyjnie?

Tak. Tam był elektryk na przykład, który mieszkał na tym terenie, i on był w konspiracji.

  • Pamięta pan jakieś imię czy coś?

Trudno mi będzie. Ale on mieszkał. Był jeden jedyny, który mieszkał na tym terenie, jako elektryk, który był odpowiedzialny za całą instalację, za całość wszystkich budynków. Nieraz chodziło o to.... Bo ja byłem potem kierownikiem lamp nadawczych, to też chodziło o to, żeby jakoś robić tak, żeby było dla nas dobrze.

  • Skąd przyszedł ten impuls czy rozkaz, żeby spowalniać tę pracę, od kogo?

Myśmy po prostu, patrząc jeden na drugiego, rozumieli się, wiedzieli, o co chodzi.

  • Czyli to była w zasadzie samodzielna decyzja? Nie było osoby, która...

Nie tylko była samodzielna. Raz przyszli chłopcy gdzieś z lasu i tym Werkschutzom wszystkim zabrali broń. Bo oni pilnowali jako zakład zbrojeniowy nas, nasze zakłady.
  • Kiedy to było?

To było chyba w 1942 roku.

  • Na początku, bo potem już pan nie pracował.

Tak, nie pracowałem. W 1942 roku już nie pracowałem. Potem na urlop... napisałem pismo o urlop na Podkarpaciu, że tam rodzinę mam, żeby w ten sposób uchronić się, żeby mnie tu nie napastowali. Że tam rolnictwo, że mają ziemię i tak dalej, że pomóc im chcę przy zbiorze. W ten sposób.

  • Jeszcze pytanie dotyczące troszeczkę tego, co przeczytałem w broszurce. Wspomina pan, że w punkcie dowodzenia pułku „Garłuch” obsługiwał pan radiostację ze zrzutów. Chciałbym zapytać, w jakim okresie i czego dotyczyły nasłuchy, czy miał pan zmiennika?

To było Powstanie Warszawskie, podczas Powstania. To było w miejscu dowodzenia, gdzie był sztab naszej bazy lotniczej „Łużyce”.

  • Czyli gdzie to było?

To była Stokrotki 12, na Okęciu. Teraz jakiś magazynek tam jest. Wpierw była oficynka murowana z cegły i było mieszkanie normalne w tej oficynce, w której był nasz dowódca Jan Biały, który był jednym z najstarszych cichociemnych, nie, najstarszy w ogóle cichociemny. On był w wieku prawie mojego ojca.

  • Te nasłuchy były na jakim sprzęcie, na takim tego typu?

Nie, nie. Na takim, a potem dostaliśmy radiostacje ze zrzutów. Były radiostacje nadawcze i odbiorcze, wszystko pięknie wykonane amerykańskie radiostacje, na metalowych lampach ładnych.

  • Czyli to już było do łączności tak?

Tak, do całkowitej łączności.

  • Czy pan też był nadawcą, czy tylko odbierał meldunki?

Tak, byłem nadawcą... Można było odbierać i nadawać na tych stacjach. Tylko było duże ryzyko, dlatego że na tym terenie, gdzie byli Niemcy... Bo na tym terenie w Powstaniu, to można było jeszcze, ale też oni wypatrywali i te miejsca bombardowali. Ale tutaj jakby dłużej nadawał albo nie krępował się, nie brał pod uwagę niebezpieczeństwa, to mogliby namierzyć bardzo dokładnie, co do metra, który dom, gdzie, w którym miejscu to jest. Przyjechaliby i wtedy pożoga. -->

  • Wspomniał pan jeszcze o dowódcy Białym.

Tak, świetny był.

  • Jakby pan mógł jeszcze dwa słowa o nim powiedzieć, jaki był jako człowiek.

Jako człowiek doskonały dowódca. Zresztą on już podczas wojny w 1939 roku, we wrześniu, to zestrzelił meserszmita, bo jako lotnik walczyli. Potem znalazł się na Zachodzie, walczył w Anglii. Wreszcie przysłali go tutaj w maju.

  • Kiedy pan go poznał?

Podczas Powstania.

  • Z tego Powstania jak go pan zapamiętał jako człowieka?

Tam codziennie prawie byłem, tam w sztabie, dlatego żeby obsługiwać radiostacje. Poza tym dostałem z Todta.. Inżynier Wachowski też był w tym sztabie. Nigdzie nie mogę o nim znaleźć żadnej wiadomości. Dostałem legitymację [organizacji] Todta, żeby poruszać się po terenie łatwiej.

  • Jeszcze co do tego Białego. Gdyby pan go mógł opisać trochę wizualnie i charakter. Czy to był człowiek radosny, ponury, małomówny, rozmowny?

Był przede wszystkim człowiekiem... czuło się... chociaż był starszy, prawie w wieku mojego ojca, ale był jak młody zupełnie, energiczny i młody. Rozmawialiśmy na ten temat i Powstania, i sensu, i wszystko, strategii. Dużo rozmawiałem z nim, bo byliśmy bezpośrednio wiele godzin. Przede wszystkim co było najważniejsze? Że ochronił bardzo dużo grup naszych, powstańczych, bo było nieraz... Pierwszego sierpnia w godzinie „W” w niektórych mieszkaniach jeden przy drugim stali, tak gęsto było, żeby wyjść do akcji. Wtedy jak pacyfikacja się zaczęła, „Garłuch”, 7. pułk pogromiony był, nie udało się, wtedy trzeba było coś zrobić z tymi żołnierzami. Trzeba było rozpuścić ich. Ale nie było możliwości, bo pacyfikacja. Od razu w ogóle zniszczyliby wszystko. Więc w nocy pojedynczo nakazał, tak że w ten sposób dużo obronił. Część poszła do innych oddziałów do walki, część do domu, gdzie kto mógł. W każdym razie tych ludzi bardzo dużo uratował w ten sposób.

  • Jeszcze chciałbym tylko jedną sprawę wyjaśnić, bo pan wspomniał w nagraniu, że w czasie Powstania zginął pana brat.

Tak i ojciec też.

  • Czy mógłby pan mógł opowiedzieć okoliczności?

Nie wiem dokładnie. Oni znaleźli się w innym miejscu. Ponieważ brat oczywiście należał i brał udział, ale ojciec był taki, że zawsze brał udział też w naszych zmaganiach. Jak brat był, to razem. Oni wpadli razem, razem ich Niemcy zabrali i znaleźli się w obozie zagłady. I tam ich wykończyli.

  • Czyli nie w samym Powstaniu, tylko przez Powstanie trafili do obozu.

Tak.

  • Jeszcze tylko pana bym zapytał o okres powojenny. Czy miał pan jakieś nieprzyjemności ze strony komuny przez to, że był pan jednak Powstańcem, akowcem?

Na szczęście nie. Przede wszystkim nigdzie się nie przyznawałem do niczego, a oni nic nie mieli takiego, żeby mnie... Chociaż może mieli podejrzenia, bo i NKWD na początku to maglowała niesamowicie. Ale ratowało mnie to, że byłem w wojsku komunistycznym i to w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. I w centrum szkolenia, szkoła oficerska. W tej szkole byłem wykładowcą. Była kompania radiowa, więc wykładałem radiotechnikę. Później Żydzi... jak koniec wojny to już Żydzi byli dowódcy.

  • Kiedy pan trafił do wojska komunistycznego?

To było gdzieś w kwietniu?

  • 1945 roku?

1945 roku, tak. Jak gruzy były, to nie było wyjścia żadnego. Tam się zgłosiłem, to znaleźli u mnie, że radiotechnik, ciekawy zawód, dlatego mnie tam zabrali.

  • Trochę radiotechniką pan się zajmował, już będąc w wojsku?

W wojsku tylko tyle, że wykłady robiłem. Ale później tak było, że potem siedziałem dwa miesiące w pace za to, że nie chcę być oficerem. Bo ja powiedziałem: „Nie chcę być oficerem u was, bo ja mam swój zawód i chcę w swoim zawodzie pracować”. W ten sposób tłumaczyłem. Ale jednego chłopca z Warszawy, warszawiaka, za to, że powiedział, że Polska żydowska, to Żydzi rozstrzelali go. Uroczystość zrobili i nam kazali patrzeć na to nawet.

  • Kiedy pan wyszedł z tego wojska?

Trzymali mnie dosyć długo, bo potem w Legnicy byłem jeszcze. Jednostka była pod Łodzią, w Andrzejowie. Potem do Legnicy nas przenieśli. W Legnicy był sztab Rokossowskiego i trzydzieści tysięcy żołnierzy rosyjskich. Ale to wojsko nasze jak weszło, to Polonia, że tak powiem, bo tam byli Niemcy, Rosjanie i nawet dzielnica żydowska była... W każdym razie była sensacja, uczucia, kobiety płakały, bo wreszcie polski mundur zobaczyły w Legnicy.

  • W 1945 roku jeszcze pan zrezygnował?

Nie, tam zrezygnować nie można było w żaden sposób. Nie puściliby mnie w żaden sposób. Wyszedł rozkaz ministerstwa, że ci, którzy nie mają ukończonej wyższej uczelni, muszą być zwolnieni. W ten sposób udało mi się zwolnić. Z perypetiami, ale się...

  • To w 1945 roku czy jeszcze później?

W styczniu już w 1946 roku.

  • Czy jeszcze na koniec jest coś, co chciałby pan powiedzieć, co dotyczy okresu Powstania Warszawskiego albo okolic?

Jako zwykły żołnierz wyszedłem z tego wreszcie. A z Powstania... Na Powstanie to jest noc, bo wtedy działanie, wszystko, bo nieprzyjaciel nie wie, ile nas jest, kto jest. A ta godzina „W” to była niezbyt przyjemna. Poza tym my wiemy...

  • Sugeruje pan, że po prostu Powstanie powinno zacząć się w nocy.

W nocy, tak. Zawsze powstania powinny być w nocy, bo wtedy oni nie wiedzą, co się dzieje, ile ich jest i jaka broń. Łatwo wtedy broń zdobyć, wszystko. Najważniejsze jeszcze z tego wszystkiego byłoby to, że to Powstanie... Powstanie tak, ale...

  • Takie podsumowanie, jeśli pan chce po prostu coś dodać.

Jeszcze z Powstaniem. Po co robiliśmy te odbiorniki i te radia? Po to, żeby była jakaś informacja. Lwów, Wilno, nawet Lublin były zajęte przez AK. Później co? Później w niełaskę wpadali, bo ich ścigali Rosjanie, do tego stopnia. Więc to samo miało być z Warszawą. Wiadomo, to już z góry było wiadomo i trzeba było się z tym liczyć.


Warszawa, 26 lipca 2013 roku
Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski
Stanisław Maciałek Pseudonim: „Drucik” Stopień: działowy Formacja: Lotnicza Baza „Łużyce”, 7. pułk „Garłuch” Dzielnica: Okęcie Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter