Sylwia Czarnecka

Archiwum Historii Mówionej
Jestem Sylwia Czarnecka z domu Długołęcka. Urodziłam się w Warszawie 28 lipca 1938 roku.

  • W czasie wybuchu Powstania Warszawskiego miała pani sześć lat?

Skończone.

  • Jak wyglądało pani życie przed Powstaniem Warszawskim? Może pani nie pamiętać, ale może z relacji jest pani nam w stanie powiedzieć, czym zajmowali się pani rodzice, jak wyglądało pani życie, pani rodziny przed wybuchem II wojny światowej.

Przed wojną miałam rok, więc absolutnie nic.

  • A przed Powstaniem Warszawskim?

Przed Powstaniem owszem, już zaczynałam orientować się w sytuacji rodzinnej. Mój tatuś pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Jak się później zorientowałam, dopiero długo po Powstaniu, obstawiał ministra spraw zagranicznych, Becka.

  • Jak tata miał na imię?

Wacław Długołęcki. W związku z [pracą] wyjeżdżał często za granicę z ministrem. Nawet miał mnie z mamą zabrać później za granicę, do Kopenhagi. Jednak to się nie udało. Miałam rok, jak wybuchła wojna, i zostałyśmy z mamą w Warszawie. Żeby pomóc mojej mamie, wzięli mnie do siebie dziadkowie, rodzice mego taty. Mieli jeszcze ciocię, pannę Stefę, która z miłą chęcią opiekowała się mną i wychowywała mnie.

  • Czyli pani się przeprowadziła?

Tak. Byłam nie z mamą, tylko z rodzicami mego ojca i z ciocią Stefą. Nawet już nie za bardzo wiedziałam, kto jest moją mamą: czy ciocia Stefa, czy… Moja mama się pojawiała, przychodziła z prezentami, z pieniążkami. Nie wiem, w każdym razie odwiedzała mnie dosyć często.

  • Gdzie pani wtedy mieszkała?

Moi dziadkowie mieszkali na Rybakach, to jest ulica zaraz przy Wiśle, tam była kiedyś szkoła. Pamiętam to. Tam właśnie byłam i stamtąd dziadkowie czy moja mama zapisali mnie do przedszkola, to już później. Lata przedszkolne pamiętam. Chodziłam do przedszkola (tak zwanej sali zajęć) przy kościele Świętego Jacka na Freta. Pamiętam, jak odbierali mnie dziadkowie z tego przedszkola. W Powstanie pamiętam, że będąc u dziadków, musieliśmy szybko zbiegać do piwnicy.

  • Mówi pani już o 1 sierpnia, po wybuchu Powstania?

Tak.

  • Pani nie miała kontaktu z mamą w czasie okupacji przed wybuchem Powstania. Czy wie pani, czym ona się zajmowała?

Przypuszczam, że rodzina mojej mamy należała do jakiejś organizacji, bo moja chrzestna, Mieczysława Zborowska, pracowała na poczcie i tam podobno była rozstrzelana (wiem to tylko z opowiadań). Brat mojej mamy również zginął – na Pawiaku, następna siostra, Weronika (brat mamy był Wacław) też zginęła na Pawiaku, jak również żona Wacława. Wszyscy zginęli z rodziny mojej mamy. Byli w łapankach połapani czy co? Było powiedziane, że zginęli na Pawiaku. Dokumentów w tym zakresie nie ma, nawet próbowałam trochę odnaleźć, chciałam im zrobić grób. Napisałam tylko na grobie moich rodziców, że tu symbolicznie spoczywają ci wszyscy, co zginęli w Powstaniu.
Ale ja już trochę się orientowałam, że moja mama gdzieś chodzi. Róg Długiej i Freta była pralnia. Dlaczego nieraz wspominam, że ktoś, kto nakręcił „Polskie Drogi”, musiał znać przypadek, o którym mówię? Była pralnia chemiczna i tam się spotykała młodzież, która coś się naradzała. Bywałam tam i tam była moja mama, byli jacyś mężczyźni, rozmawiali. Była matka jednego z tych panów, która bardzo się mną opiekowała, zajmowała. Po wybuchu Powstania moi dziadkowie z Rybaków zaprowadzili mnie do tej pralni, bo wiedzieli, że tam przychodzi moja mama.

  • Już w trakcie Powstania?

W trakcie Powstania. Kulki między nogami! Rybaki to jest ta ulica, która jest pod górką kościoła Panny Marii. Myśmy pod górę po drabinach wchodzili. Już było Powstanie.

  • Jak pani zapamiętała pierwszy dzień Powstania?

Dziadek i babcia… Musieliśmy zejść do piwnicy. Tak to zapamiętałam, że ponieważ zaczęły być strzały, wszyscy schodzili do piwnicy. Było bardzo ciasno, nikt nie miał swojego miejsca, nawet nie było gdzie usiąść, bo wszyscy ludzie z tego domu zeszli do piwnicy.

  • Długo pani przebywała w piwnicy?

Nie mogę tego powiedzieć. Nie wiem, ile dni byłam w piwnicy, zanim mnie dziadkowie… Kiedy był zburzony kościół Sakramentek, nie wiem, ale on był już cały zburzony, jak myśmy przechodzili ulicami. Bo żeby do Miodowej dojść, to trzeba było przez Rynek Nowego Miasta przejść do ulicy Freta.

  • Jakie panowały warunki w piwnicach?

Okropne, to trudno sobie wyobrazić. Jak w piwnicach. Kiedyś w piwnicach leżał węgiel, były ziemniaki. Inaczej się żyło, ludzie robili zapasy. To nie były piwnice komfortowe, bo kiedyś tak budowano, że były bardzo niskie. Powietrza nie było, okropnie było.

  • Skąd ludzie, którzy byli z panią w tej piwnicy, mieli na przykład żywność?

Jeśli chodzi o żywność, to było bardzo źle, bo od razu zało wody. Wiem, że ludzie przynosili wodę z Wisły, Wisła była niedaleko. Ta woda musiała nam wystarczać do picia. Nie było wody. Nie wiem, czy zakażone były wodociągi, czy w ogóle ich nie było. Tego nie mogę powiedzieć, nie interesowało mnie to, bo jeszcze coś dla mnie dziadek i babcia mieli, żeby mnie nakarmić.

  • Czy znała pani ludzi w piwnicy oprócz babci i dziadka?

Tak, znałam sąsiadów, bo mieli troszkę starszą ode mnie córkę, bawiłam się z nią. To znaczy bawiłam się nie w piwnicach, a jak byliśmy sąsiadami. To były takie mieszkania, że był pokój razem z kuchnią (nawet bardzo duży był ten pokój), a drugi pokój był mniejszy, to ci państwo tam mieszkali, a na korytarzu była ubikacja. To było bardzo dawno, takie było budownictwo, ludzie takie mieszkania mieli. Rzadko kto miał łazienkę.

  • Pani nie wie, jak długo była w piwnicy?

Nie wiem.

  • Co się stało, że pani wyszła z piwnicy?

Moi dziadkowie zaprowadzili mnie do pralni, że tam będzie moja mama.

  • Jak pani wspomina tę drogę?

Tę drogę – strasznie, bo kulki leciały, strzelanie jakieś. Teraz wiem, że to musiał być jakiś snajper. Siedział gdzieś na górze i strzelał po prostu do nas. Odłamki leciały, ale myśmy jakoś przemknęli przez ulicę. To było po drabinie, pod górkę kościoła Panny Marii, podwórkiem do ulicy Freta. Tam się znalazłam. Nie pamiętam, co się później działo. Wiem, że mojej mamy nie było. Bardzo zaopiekowała się mną starsza pani, co była w tym domu.

  • W którym?

Właśnie w tej pralni.

  • To była obca kobieta?

Jej córka wyszła za mąż za brata mojej mamy, to nie była już całkiem obca. Tam się już wtedy urodziło dziecko, chłopiec, Mirek miał na imię. Taki maleńki! On miał miesiąc, dwa, nie wiem tego, trudno mi jest określić. Później już, w Guberni, byłam z tymi ludźmi.

  • Pani wspomniała, że nie pamięta pani, co się działo, jak dotarła pani do pralni?

Tak.

  • Co potem nastąpiło? Co pani pamięta? Czy pani się gdzieś przeniosła z tą kobietą, która się panią opiekowała?

Nie, tam było to małe dziecko, jej córka, jeszcze przychodzili różni ludzie, coś się naradzali.

  • Nie wie pani, kim byli ci ludzie?

Nie wiem.

  • Czy to byli żołnierze?

W mundurach wtedy się nie chodziło. Oni chodzili różnie poubierani. Mnie trudno było powiedzieć, czy to są żołnierze. Nie wiem, kto to był.

  • To byli Powstańcy?

Powiedzmy, że to Powstańcy. Nawet na pewno, bo później brata mojej mamy (co był mężem córki tej pani) aresztowali. On jeden przeżył Powstanie, później wrócił, a innych już nigdy nie widziałam.

  • Co się z panią działo? Jak to wyglądało?

Wody w dalszym ciągu nie było, jeść nie było co, absolutnie. W książce jest moja ciotka, która była łączniczką w czasie Powstania, Janina Otręby. Ona mnie tam odwiedziła i przyniosła kawałek chleba i jakąś pastę do tego chleba. Ale powiedziała, że musi iść dalej (była w Zgrupowaniu „Róg”), że nie wie nic o mojej mamie i o całej rodzinie mojej mamy. To wszystko była młodzież przecież, to byli młodzi ludzie. Byłam jedynym dzieckiem wtedy, moja mama była najstarsza z nich.

  • Widziała pani jakieś formy gazetek podziemnych, czy może w tym domu słuchano radia?

Tak, na słuchaweczki coś było, ale to jak byliśmy w piwnicach, tam czegoś takiego słuchali. Gazetki też były, ale byłam dzieckiem, trudno, żeby coś wiarygodnego powiedzieć. Było coś takiego, widać było jakąś organizację, coś się tam działo. I przyszła moja mama.

  • Po raz pierwszy wtedy się tam pokazała?

Po raz pierwszy tam się spotkałam, ale było powiedziane: „Nie mogę, muszę iść dalej”. Teraz się dowiedziałam, że moje ciotki, siostry mojej mamy… Bo ona powiedziała: „Muszę iść na ulicę Górskiego”. To jest w Warszawie, w Śródmieściu. Mówię: „To zabierz mnie, tam będzie moja chrzestna”. Bardzo ją lubiłam. Ale ona mówi, że nie może mnie zabrać, bo tam jest bardzo niebezpiecznie. I mnie nie zabrała. Ale jak się następny raz pokazała, to mnie zabrała.
Pamiętam, to było na którymś piętrze na ulicy Górskiego. Była starsza pani, przypuszczam, że to były komplety. Uczyli się czy co, to chyba była pani profesor. W każdym razie już bardzo źle chodziła, popychała krzesło. Nazywała się pani Łaganowska. Wiem, że tam moje ciotki siedziały, coś pisały, coś robiły. Ale czy one się uczyły, nie wiem. Tak mi się wydawało, że się tam uczyły. Mama mnie z powrotem odwiozła na Freta. Później znowu jej nie widziałam. Za jakiś czas przyszła po mnie i powiedziała: „Jedziemy na Górskiego”. Nie wiem, czy ktoś zawiadomił, czy ktoś nas popchnął, w każdym razie już z mamą tam nie doszłyśmy, tylko w bramie się zatrzymaliśmy i słyszałam: „Kocioł, kocioł!”. Wszyscy, co byli w tym mieszkaniu, zginęli. Czy zginęli, czy ich aresztowali, czy jak. Już się wtedy zaczęłam orientować, że Niemcy to są Niemcy, są w mundurach, już ich widziałam wtedy. Myśmy z mamą wróciły wtedy na ulicę Freta do pralni. Dlatego pralnia będzie się przewijać cały czas przez okres Powstania, bo stamtąd nas wypędzono. Moja mama wtedy była, wtedy pędzono nas stamtąd do Pruszkowa.
  • Czy z perspektywy czasu pani się mniej więcej orientuje, czym wtedy zajmowała się pani mama?

[Kiedy] jej nie było?

  • Tak.

Nie. Myślę, że chyba ulotkami czy czymś takim. To była jakaś akcja na pewno, ale mnie do tego nie dopuszczano, bo przypuszczali, że już coś rozumiem i mogę coś powiedzieć. Ale nie bałam się strzelaniny, chodziłam na podwórko. Ludzie się modlili, też się modliłam razem z nimi, chodziłam po wodę. Były takie urządzenia, co strzelały, dziecko mogło przejść, ale dorosły byłby trafiony. Była brama naprzeciwko kościoła, tam jest Freta 1. Tam papierosy sprzedawali kiedyś, jest mały domeczek. Później, pamiętam, w czasie Powstania tam był szpital polowy czy coś. Ludzi do krzeseł przywiązywali, podlewali benzyną i podpalali. Pamiętam to i smród tego ciała. Tam był chyba jakiś szpital. Później, już jak wróciliśmy po Powstaniu, to tam były groby. Myśmy po Powstaniu wrócili do tego samego miejsca, no bo gdzie. Nic nie było. Może to jest trochę chaotyczne, ale jak to dziecko… Starałam się poukładać to po kolei.

  • Jak wyglądało życie codzienne z perspektywy dziecka? Jak wyglądały dni w toku Powstania Warszawskiego z pani perspektywy?

Strasznie. Przeważnie stałam… Mówili, że „szafy-graj” latają, żeby nie wychodzić, bo podmuch zabije, od razu gdzieś odrzuci. Rzeczywiście, jak uderzała taka bomba… Nie wiem, co to było, to był bardzo wielki podmuch. W kościół Świętego Jacka uderzył. Byłam wtedy naprzeciwko, ale stałam za rogiem. To coś strasznego! To była noc. Pamiętam te straszne pożary, tę ciemnicę, ten czerwony ogień i iskry.

  • Może był jakiś moment, który w jakimś stopniu pani mile zapamiętała wśród tych makabrycznych okoliczności?

Mile zapamiętałam, że ta kobieta miała mną się opiekować. Prawdopodobnie to była teściowa brata mojej mamy. Jeszcze miała starszą matkę, starali się, tam było to maleńkie dziecko urodzone, Mirek, jego młoda matka, która go karmiła, ta staruszka i jej córka, i jeszcze ktoś. Starali się, żeby temu dziecku było dobrze i mnie żeby było dobrze. Nie za bardzo sobie zdawałam z tego sprawę, ciągle uciekałam, bo mi wszędzie było niedobrze, ciągle szukałam matki. Tak jak mówię, ona w końcu tam się pojawiła. Jeszcze pamiętam zabite konie, z których wykrawali mięso. Kiedyś transport konie woziły, duże furmanki, węgiel rozwozili. Zabite konie zostały mi w pamięci.

  • Jakieś pozytywne wspomnienia?

Pozytywnych żadnych, trudno to nazwać pozytywne. Dla mnie radością było, że mogłam dotknąć dziecko żywe, prawdziwe, tego Mirka. Mogłam go dotknąć i widziałam, jak go przewijają, widziałam, jak karmią. Nie widziałam dziecka małego, bo w mojej rodzinie nie było. Dla mnie to była radocha, byłam cała szczęśliwa, jak mogłam koło niego postać czy go dotknąć, czy coś takiego. Też byłam dzieckiem i mnie bardzo ta ciotka (bo to była, powiedzmy, ciotka), ta młoda osoba przytulała zawsze. To jedyne, co pamiętam. Ta pani starsza też mnie przytulała, więc to były przyjemne momenty dla mnie.

  • Jest pani w stanie określić mniej więcej, jaka panowała atmosfera wśród ludności cywilnej? Jakie było podejście do wybuchu Powstania Warszawskiego?

Chyba nie będę potrafiła tego określić. Natomiast mogę powiedzieć, że ludzie byli bardzo życzliwi dla siebie. Nawet jak mieli szklankę wody, to tak podzielili, żeby każdy po łyku wypił. Z wodą była tragedia. Jeszcze przed Pruszkowem pamiętam, że przechodziliśmy kanałem. Na boku kanału płynęła woda. Wychodziliśmy gdzieś bardzo daleko, koło jakiegoś kościoła. Teraz zorientowałam się, że ten kanał prowadził gdzieś do Senatorskiej.

  • Z kim pani szła?

Z tą starą panią, z wszystkimi ludźmi, z tym małym dzieckiem. To już później było.

  • Pani wtedy zmieniała miejsce pobytu?

To tak musiało być. Czy myśmy się chowali do tego kanału? Pamiętam ten kanał, szczury tam płynęły. Ale gdzie to było, w którym kierunku myśmy szli, to nie wiem. Może to było bardziej do Starówki, może to było na górę? W każdym razie ta pani mnie prowadziła za rękę. Wiem, jak ona miała na nazwisko: pani Wdowia. Tylko imienia nie pamiętam.

  • Gdzie pani spędziła resztę dni Powstania?

To trudno określić. Trochę może w tym kanale, trochę w piwnicy pod pralnią. Przewijają mi się bramy na ulicy Miodowej. Musiałam tam biegać. Tu się modlili, śpiewali, ktoś umierał, kazali mi się schować. Takie obrazy tylko.

  • Jak się potoczył pani los po zakończeniu Powstania Warszawskiego?

Czy to było z Freta, czy jakiegoś innego miejsca? Wiem, że szliśmy. Przez Barbakan pędzili wszystkich i była moja mama. Jeszcze pamiętam, obrączkę zdejmowała i wzięła do ust. „Ukrainiec” podobno ją uderzył, żeby to wypluła, bo widział widocznie, jak ona to robi. Ale że mnie trzymała za rękę, to jakoś ją przepuścił. Pamiętam Pruszków, druty. „Zakazane piosenki” to jest bardzo dobrze nagrany film, bo tak było. Cegiełki układali, zaczynali wodę gotować. Obrzydliwy smak kawy zbożowej. To podało PCK czy coś – do picia dawali.

  • Pani wspomniała, że w Pruszkowie spotkała pani ludzi, z którymi przebywała pani w pralni.

Tak. Ale już dziadków nie spotkałam, co mnie przyprowadzili. Oni też podobno byli, tylko może my byliśmy [podzieleni] na sektory: ci na Gubernię… Bo dziadkowie byli do Niemiec wywiezieni, tam byli u bauera.

  • Co działo się z pani ojcem?

Mojego ojca w Polsce nie było. Mój ojciec w dalszym ciągu był za granicą i tam wstąpił do 1. Dywizji Pancernej imienia generała Maczka. Tam był w wojnę. Ciekawa rzecz, bo jak ta dywizja (to będzie dygresja) w Niemczech odbijała polski obóz, to mój ojciec, czyli rodzony brat ciotki, co brała udział w Powstaniu, ją odbijał, tylko nie wiedział, że wyszła za mąż i ma inne nazwisko. Wołał ją: Długołęcka, ale się spotkali. To radosny motyw w tym wszystkim.

  • Wracając do obozu w Pruszkowie – jak wyglądały warunki bytu w tym obozie?

To była jakaś hala, niedaleko były wagony. Wiem, że później nas pakowali w świńskie wagony, byłam tam, była cała rodzina, to małe dziecko, ta pani starsza, młodsza i była moja mama. W tych wagonach dziura była wycięta, żeby się tam załatwiać. Wiem, do jakiej wsi: do Niewierszyna nas zawieźli. Ponieważ byliśmy większą grupą, to nas nie dołączyli do żadnego gospodarza, tylko dano nam klasę w małej szkole. Tam nie było pieca, a zbliżała się zima. Było bardzo zimno, było bardzo źle.

  • W jaki sposób sobie radziliście?

Zaczęli kombinować jakieś ogrzanie. Wiem, że później była jakaś kuchnia postawiona czy koza, żelazny piecyk. Była tam bardzo stara pani, ta pani, co się mną miała opiekować, matka tego małego dziecko, to małe dziecko, ja, moja mama. Później mojej mamy nie było.

  • Co się z nią stało?

Nie wiem, ale ona musiała być w jakimś zgrupowaniu. Pokazywała się co jakiś czas, ale na stałe jej ze mną nie było.

  • Jak się potoczyły pani losy?

Później, jak już wszyscy wracali do Warszawy, jak już było po Powstaniu, nie miałam butów. To była zima. Już przyszła moja matka. Wszyscy zawijaliśmy sobie szmatami nogi. Nie wiem, kawałek się czymś jechało, kawałek szło się na piechotę i znowu się czymś jechało, i znowu szło się na piechotę, tak że jakoś dotarliśmy do Warszawy, do tego miejsca, gdzie była ta pralnia – róg Freta.

  • Wróciła pani?

Tak, wróciłam. Pamiętam z tamtego czasu, że nie było się ani na czym położyć, ani na czym usiąść, ani nic. Kościół był stratowany. Mówili, że tam tunel przez Wisłę miał być. Obok kościoła widocznie był szpital polowy, bo tam stały łóżka i trupy leżały na tych łóżkach. Z ciotką od tego małego chłopaczka zdejmowaliśmy te trupy i mieliśmy łóżko. Przenosiliśmy to łóżko do pralni, której nie było, do piwnicy pod pralnią.

  • Ona była zniszczona?

Oczywiście, wszystko było potłuczone, ale jakieś szczątki… Ludzie jak mogli, tak sobie radzili.

  • Jak pani wspomina obraz Warszawy, kiedy pani wróciła?

To trudno w ogóle sobie wyobrazić. To były tylko gruzy i spalone kikuty domów. Ogromne hałdy gruzów, przez które ścieżki prowadziły, bo już ludzie zaczęli przychodzić. To już później te gruzy widziałam, a mówię o zimie, to pamiętam tylko, jak żeśmy tam spali. Moja mama musiała gdzieś widocznie być, skoro przeczytała… Bo ludzie pisali: „Poszukuje się takich i takich, mieszkają tu i tu”. Napisała moja ciocia ze strony ojca, która mną się opiekowała. Adres na Saskiej Kępie. Myśmy byli po tej stornie Wisły, mostów nie było. Był most pontonowy postawiony na Karowej. Był mróz, oni tam jakoś nie przepuszczali czy przepuszczali, w każdym razie przeszliśmy Wisłę przez środek, bo był taki mróz, że Wisła była zamarznięta. Pamiętam to przejście przez Wisłę na Saską Kępę. Jak już tam byliśmy, to zupełnie co innego. Też było bardzo źle, ale ciocia po kimś miała mieszkanie i tam przychodzili wszyscy: i sąsiedzi, i znajomi. Tak że jak Wiech opisywał „kąpiel na półmisku”, to identycznie spaliśmy. Wróciła babcia od [strony] ojca i zobaczyła, że my wszyscy tacy okropnie brudni. Przepraszam, ale wszy to kapały. Miałam dosyć spore włosy, jak trząchnęłam głową, to się sypało. Było coś okropnego! Ogolili mnie do gołej skóry, bo już nie można było nic poradzić, ale jeszcze były inne osoby. Nie było mydła, niczego nie było w ogóle, ale zaczęła być woda. Babcia była kobieta, co potrafiła wszystko zrobić. Wiem, że ciocia zaczęła pracować w rzeźni, stamtąd przynosiła deputat, czyli już było jakieś mięso. Później był tłuszcz, a babcia umiała ugotować mydło. Wiem, że kalafonia i ług do tego musiał być. W foremki wylewała i już było mydło, było czym uprać i było się czym umyć.
  • Czyli sami organizowaliście sobie życie?

Oczywiście. Znalazł się pan szewc, który nam robił drewniaki, bo w ogóle butów nie było, niczego. Człowiek mógł się w koc owinąć czy coś, ale z nogami było tragicznie. Robili najpierw takie, że całe drewno. Teraz się chodzi w chodakach, to coś podobnie. Później robili taki but na zawiasie.

  • Pani spędziła tam czas do maja 1945 roku i dłużej?

Tak. Nie mówiłam, że mój ojciec miał znajomego, to był chyba adiutant Piłsudskiego. Nie wiem, w każdym razie on też był za granicą i on nas odszukał.

  • Jak miał na imię i nazwisko?

Pan Zdzisław Purski. Ja go pochowałam, nawet mam kondolencje od piłsudczyków, w gazecie miałam.

  • On was odszukał?

On nas odszukał i odszukał ojca. Już zaczęły być kontakty. Jak mój ojciec wrócił, to już byłam po komunii, już miałam z dziewięć lat.

  • To pani pierwsze wspomnienie ojca, kiedy miała pani dziewięć lat?

Tak.

  • Spotkaliście się w Warszawie?

Przyjechał na Saską Kępę, do siostry. Wszyscy przyjeżdżali, nie wiem, ile tam było osób. Ubikacja była nieczynna, bo wody nie było czy czegoś, więc nocniki i inne rzeczy. Mycie było w miskach, jeżeli w ogóle miski były. Tam to już szło ku dobremu, tak się nam wydawało.

  • Jak długo pani ojciec przebywał z wami?

Jeszcze wrócę [do wcześniejszego okresu] – bo byłam bardzo chora. W pierwszej klasie, jak trzeba było się uczyć, nie mogłam chodzić do szkoły, bo miałam gruźlicę i żółtaczkę. Wszystko, co tylko możliwe, się do mnie doczepiło, byłam nie do życia. Zawdzięczam cioci, siostrze mego ojca, że mnie z tego wszystkiego wyciągnęła. Sprzedała, co miała. Ona była pod Warszawą, była jedną z pierwszych, co jakieś mieszkanie wykombinowała. Wróciła, była gdzieś za Siedlcami u dalszej rodziny. Oni nam później bardzo pomogli po Powstaniu. Przywozili nam (co prawda zmarznięte) kartofle, bo furmanką z Siedlec sto kilometrów zimą, to nie mogło nie zmarznąć. Ale i mięso, i kartofle – już było jedzenie. Przecież całe Powstanie nie było żadnego jedzenia, suszone kartofle, to znaczy w plasterki krojone (to były niemieckie) i ususzone. Surowe, nie takie, jak teraz się kupuje. Jak to się zjadło, to można było temperatury dostać, bo to było surowe. Może trochę kręcę z tym, ale nie pamiętam aż tak dobrze wszystkiego.

  • Wspomniała pani, że była pani bardzo chora.

Byłam bardzo chora na płuca. Ciocia mi znalazła lekarza i leczyli mnie. Do szkoły nie chodziłam w ogóle, tylko przychodziła do mnie pani i uczyła mnie czytać i pisać.

  • Czyli miała pani indywidualny tok nauczania?

Jaki to był indywidualny tok nauczania? Pamiętam, że mi uszyła babcia jakiś szlafroczek, żebym przyzwoicie siedziała w czymś przy tej pani, która mnie uczyła. Nazywała się pani Hanna Bogdaszewska. Później mnie uczyła w szkole podstawowej cały czas, bardzo mile ją wspominam. Później zaczęły być inne troski: rodzina trochę proakowska, ojciec aliant i zaczęły być inne sprawy.

  • Czyli ze względu na zaangażowanie pani rodziców odczuwała pani konsekwencje?

Może tego bezpośrednio nie czułam od razu. Byłam bardzo słabym dzieckiem, bardzo chorowitym, ale nie dawałam się. Ponieważ już było lepsze odżywienie, znalazłam łyżwy na gruzach, wzięłam te łyżwy, przykręciłam do chodaków. W parku Skaryszewskim było lodowisko.

  • Kto wylał?

Nie wiem. Jeżeli w 1953 roku już miałam mistrzostwo, to mogło [być] w 1950 roku, może wcześniej, może w 1949.

  • Chciałbym zamknąć temat Powstania Warszawskiego. Jak pani ocenia teraz, z perspektywy czasu wybuch Powstania Warszawskiego?

Osoby w moim wieku, nie będące w Warszawie, uważają, że to było z motyką na słońce, że niepotrzebne. Potrzebne, bo gdyby nie to Powstanie, to byśmy teraz tak nie mieli. To byli ludzie bardzo zaangażowani. Cała młodzież zginęła. Uważam, że było potrzebne. To był zryw narodu, zryw młodzieży i to młodzieży przeważnie wykształconej, chociaż nie było szkół, bo od wojny uczyli się wszyscy prywatnie na kompletach. Uważam, że powinniśmy wielki hołd oddać tym ludziom, bo oni za nas oddali życie, żebyśmy względnie żyli. Później były różne koleje, przekształcenia. Jak wiemy, w okresie stalinizmu było bardzo źle. To znaczy nie wszystkim, Powstańcom było źle.

  • W jaki sposób pani odczuwała pośrednio represje?

Czy to były represje?

  • Pani wspomniała, że nie bezpośrednio.

Nie bezpośrednio. Na przykład w szkole najpierw była modlitwa, jak się zaczynało lekcje. Później już nie było modlitwy. Najpierw wolno było niektóre rzeczy powiedzieć, później już nie było wolno tych rzeczy powiedzieć.

  • Ma pani na myśli między innymi temat z Powstania Warszawskiego?

Tak. Później było powiedziane: „Sylwia, nie wolno ci nic absolutnie ani o ojcu, ani o matce”. Jak nie wolno, to ja wszystko zapominałam. Teraz mi wraca świadomość, bo niektóre rzeczy już dawno zapomniałam, co się działo. Było różnie. Później odczułam, dopiero jak byłam trochę starsza, jak trzeba było zmienić szkołę. Jak się skończyło podstawową, to trzeba pójść gdzie indziej. Wtedy nie mogłam pójść tam, gdzie chciałam.

  • Ze względu na przeszłość?

Na to, że ojciec był w Anglii, na to, że mam ciotkę w Australii, na to, że chodzę do kościoła. Takie były wtedy relacje.

  • Ale za to świetnie pani odnalazła się w dziedzinie sportowej.

Tak. Byłam bardzo drobna, zaczęłam dobrze jeść. Widocznie miałam taki organizm, że potrzebowałam coś zrobić w życiu ze sobą. Mówiłam, że znalazłam łyżwy i zaczęłam jeździć troszeczkę na lodzie. Tam zobaczył mnie późniejszy trener, pan Wacław Kowalski, nieżyjący już bardzo dawno. Powiedział: „Dziewczynko, chciałabyś jeździć na dobrych łyżwach?”. − „No pewnie”. Ponieważ mnie babcia uprzedzała i mama, że nie wolno [rozmawiać] z obcymi mężczyznami (młoda byłam, ale już trzynastoletnia dziewczynka), powiedziałam: „Bardzo bym chciała, ale jeśli pan chce, żebym jeździła na tych łyżwach, to proszę przyjść do mojego domu i powiedzieć”. Rzeczywiście przyszedł. Bardzo mnie sport rozbudował. Byłam bardzo słabym dzieckiem, chorowitym. Przestałam chorować, pojechałam do Zakopanego. Ten pan był w klubie Urzędu Bezpieczeństwa, to była „Gwardia”. Bardzo wspaniały pan, powiedział mi, że weźmie mnie do Zakopanego. Ubrali mnie tak, że nawet trudno mnie było sobie wyobrazić, że mogę mieć sweter, rajtuzy, czapkę, wszystko. Ubrali mnie bardzo dobrze, pojechałam i tam im przyniosłam mistrzostwo Polski juniorów. Pierwsze mistrzostwa na torze, który w Zakopanem był przy ulicy Orkana. To nie jest ten sam tor, co teraz, bo tamten miał 333 metry, taki był kiedyś wymagany. Teraz musi być czterystumetrowy, jest pod skocznią. Tam właśnie przyniosłam… Były cztery biegi, cztery konkurencje, cztery wygrałam.

  • Ile pani miała wtedy lat?

W 1953 miałam czternaście [lat].

  • Czy na koniec rozmowy mogłaby pani wspomnieć o tym, jak się pani zaangażowała w centrum medyczne?

Kiedyś sportu wyczynowego nie było jako takiego, nie można było być sportowcem, tylko trzeba było pracować. Zawodowego [sportu] nie było. Byłam zapisana jako pracownik ZBM Północ, a jeździłam tylko na lodzie i przychodziłam po jakąś pensję. To z tego się wywiodło, że zaczęłam pracować w budownictwie. Później, jak już przestałam jeździć, to normalnie zaczęłam pracować. Trochę mi się poślizgnęło z nauką, bo trzeba było się do matury przygotowywać, a ja w tym czasie jeździłam na łyżwach.

  • Kosztem nauki?

Na pewno tak się stało, mimo że nieźle się uczyłam. Musiałam później odrabiać to jako dorosły człowiek, ale zrobiłam wszystko, co potrzeba, nawet coś zrobiłam pomaturalne. To teraz się nazywa licencjat, kiedyś to było studium pomaturalne. Tak że wszystko odrobiłam. I pojeździłam na łyżwach, i wyszłam za mąż, urodziłam syna. Teraz mam dwoje wnucząt i jeszcze w dalszym ciągu pracuję.



Warszawa, 25 października 2011 roku
Rozmowę prowadził Maciej Kryczka
Sylwia Czarnecka Stopień: cywil Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter