Tadeusz Majewski

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Tadeusz Majewski.

  • Proszę na początek opowiedzieć o swojej rodzinie, kim byli pańscy rodzice, gdzie pracowali, gdzie pan mieszkał.


Więc może o ojczulku powiem. Ojczulek mieszkał w Warszawie. Znaczy przed pójściem do Warszawy to mieszkał w Radomskim. Tam się wyuczył ślusarstwa, kowalstwa i tak dalej. Przyszedł do Warszawy w latach trzydziestych i pracował w magistracie na stałej pensji. Moja matka była krawcową. Już tu mówię o Warszawie, jak już w Warszawie była, bo pochodzi z Lubelskiego. Tam szkołę skończyła, a później przyszła do Warszawy, tutaj pracowała jako laborantka w aptece, ale miała jeszcze zawód krawiecki. Jako krawcowa pracowała gdzie? W bogatych domach. Bo tak się robiło. Prawdopodobnie źle im nie było, nieźle im było.

  • Gdzie państwo mieszkali?


Aha, mieszkaliśmy na ulicy Wroniej, proszę pana. To już mówię to, co mnie matka powiedziała, na Wroniej 52 mieszkaliśmy i z chwilą, jak Niemcy zaczęli tworzyć getto, przeeksmitowali nas na ulicę Powązkowską 41 i tam byliśmy do rozpoczęcia Powstania, właściwie całe Powstanie tam byliśmy.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny w 1939 roku?


Proszę pana, w 1939 roku to zapamiętałem… 31 [września] gdzieś chyba, może październik. Nie mogę tego powiedzieć, tylko widziałem, co widziałem. Byłem mały gnyk, leżałem, to widziałem na koniach ludzi z maskami, o, i to zapamiętałem, że coś się dzieje, bo też mieszkaliśmy na parterze jakoś – że ludzie na koniach jeżdżą, tylko to mogę powiedzieć. A później cały czas pamiętam już na Powązkowskiej.

  • Jak pańska rodzina dawała sobie radę w czasie okupacji?


W czasie okupacji ojciec cały czas pracował, mówię, na magistracie. Jaka ta ulica jest, Jezu kochany… Włościańska, na Włościańskiej, tam był warsztat, tam mnie zawsze zabierał do pracy. Tam mi pokazywał, mówił: „Będziesz inżynierem”. Ja myślałem, że jak będę inżynierem, to będę płoty grodził. Więc tam mnie zabierał, ja tam chodziłem, stamtąd dużo pamiętam właśnie.

  • I dalej pracował na tym samym stanowisku?


Tak, tak, tak.

  • A czy był mobilizowany w trzydziestym dziewiątym roku?


Tak, był. Matka mi mówiła, był mobilizowany, był w obronie Warszawy, tak.

  • A pańska matka dalej pracowała jako krawcowa?


Pracowała jako krawcowa, tak.

  • Wtedy jeszcze pan był za młody, żeby iść do szkoły?


Oczywiście, że tak.

  • Czy pańska rodzina miała jakiś kontakt z konspiracją w jakiejkolwiek postaci?


Wie pan co, ja panu powiem, sam się teraz dziwię, nie wiem, czy moja matka… nie wiem, nie mogę powiedzieć. Ojciec też, jego nie mogę powiedzieć, bo byłem gnyk na takie sprawy. Wiem, że pracowała u Żydów, u jakiegoś giełdziarza na Młocinach, który zajmował się złotem na giełdzie. Miała jeszcze propozycję, żeby do Szwajcarii pojechać, z całą rodziną żebyśmy tam pojechali. Nie skorzystała, nie wiem, w organizacji jakiejś czy jak, to nie wiem. A pochodzi z Lubelskiego. Moja matka ma na nazwisko Szemetiuk, to jest już takie, ja wiem, białoruskie, ruskie i tak dalej, bo mój dziad właśnie pochodził zza Buga, z rodziny, gdzie miał ogromny majątek i musiał stamtąd uciekać do Ameryki. W Ameryce w czasie wypłaty szedł, przystawił mu pistolet i go zabił niejaki gość, Maj się nazywał. I tylko tyle wiem o dziadku.

  • Jak pamięta pan wybuch Powstania Warszawskiego?

 

Proszę pana, właśnie. Ojciec zawsze przychodził godzina szesnasta do domu. Właśnie w tym czasie, szesnasta, siedemnasta, osiemnasta, już się robi późno, matka zdenerwowana, „Marka nie ma”. No, przychodzi gdzieś koło godziny siódmej. Co się okazało, że na Żoliborzu wcześniej Powstanie wybuchło i tam już były trudności z dojściem do domu. Ta chłopina najprawdopodobniej musiała tam gdzieś jakoś krążyć, żeby się tutaj nie dostać w ręce Niemców, bo tam przecież na Elbląskiej to ta cała szkoła to tylko Niemcy i Niemcy. I przyszedł później, zjadł obiad, pamiętam, jeszcze matka tam mówiła, dlaczego tak późno, to jej opowiadał, co tam było. Zjadł obiad, wszystko z nim w porządku. Później, gdzieś tak koło godziny, nie wiem, dziesiąta, ciepło było faktycznie, deszczyk padał, proszę pana – nagle Niemcy. My tak później mówiliśmy, Niemcy obstawili całe dwa domy i kazali nas usunąć, wyjść na podwórko, ustawić się w czwórki i, proszę pana, nas pognali. A w tym czasie jeden facet schował się pod schody. On się uratował. Ojciec już był, mówię, do połowy w piwnicy, bo byliśmy na parterze, mieliśmy piwnicę pod podłogą, i, cholera, wyszedł, mówi: „A, z rodziną. Ja was nie opuszczę”. I poszedł, poszliśmy. No i w końcu tych ruskich to się narobiło jeden koło drugiego, jak nas prowadzili.

  • Oni mówili po rosyjsku?


No nie, bo tam były Niemcy i „własowcy” właściwie, wszyscy mówimy „własowcy”. Ale i po rosyjsku też tam mówili, znaczy po rusku. I zaprowadzili nas właśnie tam pod ten kościółek, pod ten drewniany kościółek, tam jeszcze płot był. Ojciec, pamiętam, wyjął dokumenty, pod płotem zagrzebał i stoimy. Ci się rozstawili, przygotowali się nawet do rozstrzelania, proszę pana, i całe szczęście, podjeżdża, proszę pana, samochód otwarty. Tak jak się teraz nieraz widzi na filmach, otwarty samochód, kuchnia. Staje facet z tą czapą, kurna, wygiętą, proszę pana, a do niego dolatuje facet, melduje mu, heil. My tu staliśmy, przede mną stał ten samochód. Ja, jako dzieciak, gębę otworzyłem i się patrzę, co to. I proszę pana, ten złożył mu raport (teraz mówię, że to był raport, bo ja tam wiedziałem, że to się nazywa raport), coś tam do niego mówi i, proszę pana, mówi: „Dzieci i matki do domu, mężczyzn rozstrzelać”. No i wtedy płacz, ogromny płacz, panie. To gardło to aż mi… Coś okropnego. Jeszcze ojciec założył chustkę, bo to było ciemno, to mówi, żeby go może nie poznali. A gdzie, wziął tę chustkę i też go na drugą stronę, proszę pana, i tam poszli w bok, na przedłużenie Powązkowskiej, tam, gdzie jest teraz taki pomnik, i tam ich wszystkich… My jeszcze nie zdążyliśmy odejść spod kościoła, a ich już rozstrzelali. Z tym że jak facet jeden uciekł im, gdzie później go widziałem po Powstaniu, [na policzku] miał rozerwane, ale przeżył, a ojciec… Bo to tak samo ich postawili przed płotem, gdzie za płotem były ziemniaki, pole ziemniaków. No i ojciec przeskakiwał, chciał też uciekać i dostał kulkę [w skroń]. I co? Poszliśmy, płacz, coś nieprawdopodobnego. Na drugi dzień matka poleciała… Właśnie – matka poleciała i tego ojca – nie wiem, po co ona to zrobiła nawet – tego ojca odciągnęła. Odciągnęła na drugą stronę drogi, tam takie doły były. Ale że ona już była w szóstym miesiącu ciąży, tam nic nie mogła więcej zrobić i go tam zostawiła, wie pan. A później, po Powstaniu tam, co byli razem, to im zrobili groby i tak dalej, a ja do tej pory grobu nie mam, tego jednego ojca mego – nie wiadomo, gdzie jest. I tak właśnie chodzę tylko na symboliczne, wie pan, groby sąsiadów, tam, gdzie został zabity.
No i się zaczęło już, proszę pana, na działkach, w piwnicach takich na działkach się ludzie zbierali, no i modlitwy. Te modlitwy to ja myślałem, że ja się wykończę na tych modlitwach. Ja wiem, wszystko można, to różaniec chyba był mówiony – dzień w dzień, dzień w dzień – mnie jako małemu to już w głowie się lasowało. Ale ludzie się modlili, chcieli jakieś wysłuchanie, ale co się stało, to się stało. I tak było. Jedzenia nie mieliśmy. To jeszcze dobrze, że tam były te ogródki, to tak z tych ogródków to brukiew, to to, to jeszcze coś tam. Matka jeszcze, pamiętam, miała suchary i na tych sucharach jeszcze żyliśmy.

  • Cały czas byli państwo pod kontrolą Niemców, tak?


Tak, cały czas, cały czas. My nigdzie już spoza tej Powązkowskiej 41 [nie wychodziliśmy, tylko] koło domu, to za domami były ogrody i działki były po prostu. Co można było wziąć, to się jadło i tak jakoś to się przetrwało. I później jeszcze pamiętam, proszę pana, że jak wszyscy przyszli, to po paru dniach pomiędzy tymi budynkami zaczęli kopać ludzie doły. No i, proszę pana, głębokie, to miało cztery, pięć metrów, i wszystkie meble, wszystko, co tylko można było, pierzyny, nie pierzyny tam w te doły, ładnie to, wie pan, przysypane… Nigdy, nigdy nic nie było. To dla mnie było później zdziwienie, jak przyszliśmy po Powstaniu, a tam nawet łóżka nie było, nic, pusty dół. Tak już rozszabrowali ludzie. Kto mógł rozszabrować? Ludzie ze wsi, którzy mieli transport, po prostu.

  • Państwo też tak zakopali swoje meble?


No, tam swoje też były. Ale takie maszyny na przykład, nogi do maszyny [do szycia], to matka wzięła do piwnicy. Dom się spalił i te maszyny tam się trochę poobsmalały, faktycznie, ale matka jeszcze pracowała na nich, jeszcze zarabiała, jeszcze obszywała ludzi jako tako. Później stamtąd, proszę pana, jak już Powstanie się skończyło, to znów trzeba było iść. Ustawili nas, pokazali nam drogę, nie to że do Pruszkowa, tak jak wszyscy mówią, tylko znów Powązkowską prosto. To każdy gdzie? A to tłum ludzi, kochany, to z całej tej dzielnicy.

  • Czy pozwalali państwu coś zabrać ze sobą?


Tak. To znaczy ja tam niosłem jakiś worek, coś, ta moja siostra jakieś garnki. Matka musiała lżej nieść, bo była w ciąży, tak że tego, ale wiem, że pakunek taki miała na plecach, że hej. Dziecko Warszawy, kochany. I idziemy, idziemy. I dla mnie to jest takie jeszcze ciekawe: Jesteśmy w Laskach i patrzymy, za płotem tacy młodzi, uśmiechnięci ludzie, tam się bawią, piją, nie wiem, a tam jedna mówi: „O, właśnie przez tych mężów straciliśmy”. Dzień przed tym ja nie wiem, czy ich znała, czy nie, bo dzień przed Powstaniem normalnie weszli na nasz budynek, jak szedł kondukt pogrzebowy, dwóch Niemców zabili. I jak to się mówi, złożyło, że 1 sierpnia, a oni jeszcze wzięli odwet i za tych Niemców chyba…

  • Przypuszcza pan, że to był jakiś ruch oporu?


Dla mnie to bandziory były, bo tam nikt by… Panie, z ruchu oporu takich rzeczy się nie robi. Takich się rzeczy nie robi, gdzie ludzie mieszkają poniżej. Wiadomo, ja nie wiem, kto to w ogóle [był]. Dla mnie to bandyctwo było. I, proszę pana, z Lasek matka, ja i siostra wykręciliśmy się z powrotem i tutaj pomiędzy Warszawą a Włochami szliśmy, to nas znów, proszę pana, „ukraińcy” zaczepili. Pod stodołę, proszę pana… A było nas dziewiętnaście kobiet i parę dzieci.

  • Rozumiem, że Niemcy państwa wyprowadzili Powązkowską w kierunku Lasek.


Tak, tak, i tam nas puścili. Matka mówi tak: „Ojca rodzina jest tutaj, nad Pilicą, pod Nowym Miastem, to pójdziemy w tamtą stronę, bo nie mamy się gdzie zatrzymać”. I, proszę pana, szliśmy tutaj gdzieś. I tutaj gdzieś wiem, że zatrzymali nas te „ukraińcy”, a to dziewiętnaście kobiet szło, proszę pana, i nas pod stodołę, i znów mają nas rozstrzelać. Panie kochany. Matka z uwagi, że ma takie właśnie nazwisko, się podała, że jest Ukrainką. Że jest Ukrainką, no i zaczęła tam po rusku mówić, po „chachłacku”, tak się mówiło. I już wszystko było dobrze, wszystko było dobrze, tylko jedna z tych pań stała koło matki, nie wytrzymała i do tego głównego z pazurami się rzuciła. A ja stałem blisko, widziałem, jak ona się rzuciła – nie wiem, to nerwy, nie nerwy – tak tutaj krew mu leciała, że hej. A drugi do matki i mówi: „Uciekaj, uciekaj!”. A tamtą wzięli, do stodoły wstawili, patrzymy, już się stodoła pali i ją tam chyba spalili. Żeby nie ta kobieta, to te dziewiętnaście kobiet byłoby uratowane.

  • A co się stało z tymi pozostałymi dziewiętnastoma?


A później się każdy porozchodził, każdy się porozchodził. My już, jak doszliśmy tutaj do Piaseczna, to tylko już my byliśmy. Bo mieliśmy [dotrzeć] do Piaseczna i później, jak jest linia pociągu tego wąskotorowego, co leci na Mogielnicę i na Nowe Miasto, to sobie po tych torach będziemy szli i dojdziemy. Ale tu już noc – pamiętam, dochodzimy do tego Piaseczna, noc się, proszę pana, zbliża, nie ma gdzie spać, ale jest taka willa, pukamy tam, czy nas mogą przenocować. A oni mówią, warszawiaków to oni nie uważają. I nam odmówili. I panie, pięćset metrów dalej, na skraju takiej szosy, drogi, lasu, chałupka taka stała, taka chałupka pod strzechą i tam nas babina przyjęła. I to mówię: bogaty nas wyrzucił, a tam taka babina nas przyjęła. I na drugi dzień jeszcze tam nam coś dała do jedzenia i już tak z tym plecakiem, z torbą na plecach, poszliśmy przez Grójec do Mogielnicy i pod Nowe Miasto. I tam, proszę pana, jest Wola Pobiedzińska, cztery kilometry od Nowego Miasta. I nad samym urwiskiem, bo to jest piękne urwisko i Pilica płynie, nad samym urwiskiem siostra ojca mieszkała z rodziną. I tam mieszkaliśmy do wyswobodzenia.

  • Co wtedy robiła tam pańska matka?


Tylko czekała, jak będzie rodziła.

  • I tam urodziła?


Wie pan, ja jako chłopaczek, jak sam raz był mój rówieśnik… Urodziła bardzo szybko. Ja nie wiem, czy to przeze mnie tak szybko urodziła, czy czas nadszedł. Z takim Jankiem, moim bratem ciotecznym, nazbieraliśmy, proszę pana, granatów F-1, rozumie pan? Nazbieraliśmy i sobie tak idziemy, rzucamy. Podeszliśmy do chałupy. Jak tam ludzie zobaczyli, ta matka, ciotka i wujek: „Dzieci, co wy robicie? Kochani, idźcie z tym i nie rzucajcie”. Nie wiem, może nerwowa i zaczęła rodzić chyba. I odeszliśmy, na podwórko to położyliśmy, nie wiedzieliśmy, że to granaty, że to taka zabójcza broń jest, a to były takie F-1, takie niebezpieczne. Teraz to człowiek już wie, o co chodzi. Ale położyliśmy, za parę minut patrzymy, matka urodziła już siostrę. Boże kochany. Siostra w porządku. I tam byliśmy.
Później w styczniu chyba, proszę pana, jestem za stodołą… A w tej wiosce Niemcy stały. Niemcy stały, proszę pana, [my] takie chłopaczki, to nas na zupę zapraszali. To tak z tymi Niemcami nie za bardzo było, ale że jako dzieci, to my takie łasuchy, no to co. Dawali nam taką zupę słodką, cholernie słodką, to nie wiem, nie na cukrze była, to było na sacharynie, tak, to nam dawali i gwizdki dawali nam. A to był Wehrmacht, proszę pana. To był Wehrmacht i pewnego czasu pełno tych Niemców było, później nagle cisza się zrobiła. Dwóch jedzie, tu koło wujka stodoły jedzie dwóch, rozbierają się, proszę pana, do kalesonów, mróz chyba ze trzydzieści pięć stopni. Ja patrzę, co tu się dzieje. W takim pięknym BMW, ten BMW koło płotu rzucili i, proszę pana, w taki lasek. Ja mówię: „Boże, przecież oni zamarzną”. No ale nie wiem, co to miało być. Za parę godzin patrzymy, akurat nad Pilicą takie smugi lecą czerwone. To już wujek mówi: „O, ruskie”. A to już waliły katiusze. Jaka piękna rzecz, leci to, cholera, jeszcze za Nowe Miasto… A to ofensywa ruszyła z Magnuszewa. I na drugi dzień wpadają ruskie: „Germańcy są?”. – „No, są”. Bo germańcy, to jeden był w nogę ranny, proszę pana, a czterech nie. To tych czterech, proszę pana, zabrali, a temu rusek dał łopatę i kazał kopać, cholera, przed samym wjazdem. Też, kurna, kazał przed samym wjazdem, jak się do domu wjeżdża. A to jest przecież trzydzieści pięć stopni mrozu. To ten chłopina, ten Niemiec kopał ten grób, płakał, że on ma kleine – to do dzisiaj pamiętam – że Wehrmacht, kleine, takie, takie, takie. Ale tak ładnie kopał, kopał, równy ten dół wykopał, z półtora metra, a rusek, drududu, z tej pepeszy, a on, jak tak stał [twarzą] do niego, to jest ciekawe, odwrócił się tak i prosto upadł. Teraz proszę pana, wie pan, ja jako dzieciak, też płakałem nad tym Niemcem. I patrz pan, proszę pana, jak to jest, kurna: tu śmierć, tu śmierć, tu ojca, tu Niemca, niby wroga, a człowiek takie jakieś uczucia. Nie wiem, co to było. No ale dwa dni tam poleżał, wujek wziął, wzięliśmy go za nogi, konia i z tej górki, bo to taka górka nad Pilicą, a tam, panie kochany, tych trupów niemieckich to było ponad dwa piętra tak poukładane.

  • To było jakieś pobojowisko czy miejsce pochówku?


To z tego terenu, wie pan, tam ich zwozili. Tam po prostu ich zwozili. Nie wiem, co się po wojnie z tym stało, co tam zrobili, czy cmentarz, czy nie. A my tak jeszcze byliśmy do wiosny, już było tak trochę cieplej i pojechaliśmy, proszę pana. Matka mówi: „To pojedziemy teraz w Lubelskie, do mojej rodziny”. I tam właśnie pojechaliśmy w Lubelskie z tą małą, bo to już dziecko ochrzczone było w Nowym Mieście, ale dziecko się źle, jak to by powiedzieć… chorowało. A chorowało na ząbki. Proszę pana, ja trzymam to dziecko, znaczy tę Wiesię na ręku jako gnyk, jako brat, matka coś tam robiła, a ta tylko: „Mama” i mnie na rękach umarła. Co się zrobiło, po prostu czaszka rozeszła się. Ząbki na raz wszystkie zaczęły wychodzić. Wie pan, przecież to nie było ani witamin, ani niczego tam nie było i to już załatwione – miałem siostrę, już nie mam siostry. I tam właśnie już ją pochowaliśmy, wieś Radcze się nazywa, koło Radzynia. Parczew, Radzyń, tamte miejsca.
I tam byliśmy, proszę pana, czterdziesty piąty tam jeszcze byłem, matka jeździła do Warszawy, bo chciała zobaczyć, jak z tym domem, proszę pana, ale dom znikł. Spotkała kolegę, z którym mój ojciec pracował, no i on miał dwoje dzieci i też żona mu umarła. No i się połączyli, po prostu. Mówi: „To ty przyjeżdżaj tutaj do mnie”. Ale znów ja, zdrowy chłopak, a tamte dzieci na gruźlicę chore. Mieszkaliśmy, proszę pana, tutaj jak Hala Marymoncka, w tej zajezdni tramwajowej. Tam mieszkanie było sześć metrów wysokie. I teraz tak, on wielki partyjniak – ja nie wiedziałem, dopiero później – on wielki partyjniak. Ile kłótni z nim miałem, to nikt nie powie tego, Boże kochany. Mało do bicia nie dochodziło. On partyjniak, a my nie mamy co do jedzenia. Żeby matka tej maszyny nie miała, to byśmy… Kurna, do magistratu z kubełkiem po zupę chodziliśmy, bo tak zadbał o nas. Mieszkanie było sześć metrów wysokie, dwadzieścia cztery metry, tyle ludzi, Boże kochany. Bez centralnego ogrzewania. Rano wstawałeś, to kochany, woda była do końca zamarznięta. Po wodę trzeba było chodzić do zajezdni. Węgiel to dzieci, tylko my załatwialiśmy, a ojciec ni cholery, ojczym właściwie.

  • Czym on się zajmował?


On? Polityką. Ja go tylko pamiętam, proszę pana… On tylko był pierwszym sekretarzem albo przewodniczącym rady zakładowej. Jeszcze był w sądzie ławnikiem. I gorzała. Człowiek, kurna, z piętnaście dni przesiedzieliśmy nieraz w piwnicy, bo bił matkę i nas. Matce tylko chodziło o te dzieci z tą gruźlicą. Ja byłem w porządku, to zawsze mnie rano budziła: „Tadek, idź po mleko”. A po to mleko musiałem lecieć trzy przystanki, żeby przynieść dla nich mleka, kurna, i codziennie tak. Tak człowiek ratował jeden drugiego.

  • I tam pan poszedł do szkoły?


Tak, tak. Poszedłem do szkoły, na Konwiktorską chodziłem, 141. Później do zawodówki, do MPK poszedłem, jako mechanik. Później po wojsku pracowałem, proszę pana, w Instytucie Ochrony Środowiska, znaczy Gospodarki Komunalnej, a teraz jest Ochrony Środowiska, i tam pracowałem pięćdziesiąt lat, proszę pana. Tam miałem funkcje różne, społeczny inspektor pracy, brygadę miałem całą, robiliśmy dla Instytutu różne rzeczy, ale to wszystko w mechanice.

  • Jeszcze mam parę pytań dotyczących okresu, jak państwo mieszkali przy Powązkowskiej. Jak wyglądały na przykład kwestie zaopatrzenia w wodę i żywność? Czy Niemcy organizowali na przykład jakieś dożywianie?


Nie, nie, nie, nie, nic. Nic z tych rzeczy. Woda to jeszcze była, wie pan, takie studnie były, to jeszcze było czynne, proszę pana.

  • A żywność?


Samemu, nikt tam żywności… A jeszcze żeby władza, Niemcy? Nie, nie. Tylko to, co nam ogrody dały i co kto miał. Mówię, że matka powiedziała tak, że po wojnie z trzydziestego dziewiątego roku to się nauczyła, żeby suchary suszyć, i suszyła te suchary, i się przydały te suchary na jakiś czas. Zresztą wie pan, ja tak panu powiem, jak tu chodziłem z ojcem, bo ojciec był taka złota rączka i takie miasteczko tutaj przy Krasińskiego było, i on tam chodził do takiej Potterowej. Do Potterowej chodził, on tam w kuchni coś naprawiał i ta Potterowa folksdojczką była, proszę pana, to ona mówiła tak, ja to pamiętam na własne uszy: „Panie Marku, niech pan bierze rodzinę, niech pan ucieka, bo będzie Powstanie”. A ojciec, nie wiem dlaczego, to olał. „Bo będzie Powstanie”. Tak że o Powstaniu to już i Niemcy wiedziały.

  • Czy docierały do państwa jakieś informacje z innych części Warszawy w czasie Powstania?


No tak, tak, że tutaj na Woli właśnie straszne rzeź jest… Było słychać, było widać, że się pali. Warszawa to była taka czerwona, panie, jak się spojrzało w niebo, to mnie aż… Jezu kochany. A to getto? Coś okropnego.

  • I skąd się państwo dowiadywali wszystkich informacji, co się dzieje w Warszawie?


Przecież tam nie tylko moja rodzina była, było dużo tych rodzin. A to jakoś się tam na Koło poleciało, zobaczyło do znajomego, jakoś rozchodziło się – taką pantoflową pocztą wszystko było robione.

  • Czy pamięta pan, w którym miesiącu, w przybliżeniu chociaż, zostali państwo wypędzeni stamtąd?


Jak się Powstanie skończyło, w październiku.

  • Jeszcze wracając do państwa pobytu w Nowym Mieście, wspomniał pan o tym, że kiedy przyszli Rosjanie, zastali u państwa czterech Niemców, jeden ranny. Skąd ci Niemcy się tam u państwa wzięli?


Proszę pana, bo tam wojsko stało w tej wiosce i tak jak panu mówię, tak sobie teraz przypominam, że starszyzna, to ona wiedziała, co się dzieje, i już dawno nogę dała, a to się wszystko po ludziach, po gospodach pochowało. Jak za piec wejdzie, to go nikt nie ruszy. I tak było. Wchodzą Niemcy, co taka kobiecina ma powiedzieć: „Nie”? A jeszcze ich jest tam sporo, to niech kładą się. Jak ruskie są, to od razu powiedzieli, że germańcy są i tutaj ich powybierali.

  • Czyli to się działo właściwie w całej miejscowości?


W całej miejscowości, tak. To nie tylko jedno gospodarstwo, że tam byli Niemcy, bo dalej to najprawdopodobniej też to samo, czy jaka chałupa, to tam Niemiec siedział. Ale to ci z Wehrmachtu, ci starzy. Przecież ten, co kopał i tak płakał, to miał, ja wiem, ponad sześćdziesiąt lat. Że on tu ma kleine… Boże kochany, człowiek usłuchał.

  • Jeszcze na koniec chciałem zapytać, czy chciałby pan podzielić się jakąś opinią na temat Powstania Warszawskiego?


Tak, szkoda mi młodych ludzi. Mnie szkoda tych młodych ludzi. Jak to by powiedzieć… W ogóle mnie szkoda ludzi, co zginęli, ale ci, co kazali, żeby było to Powstanie, to mi się zdaje, że trochę nie powinno tak być. Bo proszę pana, trzeba wziąć pod uwagę, 18 000 zginęło ludzi młodych, miasto zostało zburzone w dziewięćdziesięciu procentach, około 200 000 cywilów. Gdzie tu jest zwycięstwo? To jest cholerna porażka. Wiadomo, że i tak by, proszę pana, ruskie przyszły i tak by zrobili to, co mieliby zrobić, i musielibyśmy i tak przecierpieć tych ruskich do pewnego czasu, aż przecierpieliśmy. Bo właściwie co się stało? Ruskie przyszli i dalej tu były ruskie. Tak mi się wydaje.

Warszawa, 26 października 2015 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek

Tadeusz Majewski Stopień: cywil Dzielnica: Wola, Powązki

Zobacz także

Nasz newsletter