Teresa Lipska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Teresa Lipska, jestem już emerytką.

  • Kiedy się pani urodziła?

Urodziłam się 9 września 1934 roku w Warszawie.

  • Jak pani się nazywała w czasie Powstania?

Moje nazwisko rodowe to Jóźwiak.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie przed wybuchem II wojny światowej. Gdzie państwo mieszkali?

Przed samą wojną mieszkaliśmy tam, gdzie i w czasie wojny, czyli na ulicy Podchorążych, niedaleko Czerniakowskiej, nie pamiętam już adresu, Podchorążych 18 albo 19.

  • A wcześniej, gdy pani się urodziła?

To na Górnośląskiej rodzice mieszkali, ale tych czasów nie pamiętam.

  • Czym zajmowali się rodzice przed wojną?

Moja mama to nie wiem. W czasie okupacji to już była w domu, ale ojciec pracował w elektrowni, chyba jako monter.

  • Czy pani miała rodzeństwo?

Moja siostra urodziła się właśnie tuż przed Powstaniem Warszawskim w 1944 roku, w czerwcu. Tylko siostrę mam, jeżeli chodzi o rodzeństwo.

  • Czy pani zapamiętała wybuch II wojny światowej?

Tego nie zapamiętałam, natomiast zapamiętałam miejsce, gdzie przebywaliśmy, i bombardowania. Zresztą bombardowania prześladowały mnie przez długi czas po skończeniu wojny, znaczy „bombardowania” – dźwięk samolotów. Mianowicie spędziliśmy [1 września] w budynku Prudential, ponieważ ojciec tam ostatnio pracował i musiał być w pracy. Tam nas zastała wojna.

  • Czy rodzina pani poniosła jakieś straty w wyniku działań wojennych w trzydziestym dziewiątym roku?

Bezpośrednio z bliskiej rodziny nie, natomiast zginął brat stryjeczny w elektrowni, dziewiętnastoletni, zresztą Powstaniec. W jakich okolicznościach zginął, nie wiem, nawet jego najbliższa rodzina nie wiedziała, gdzie zginął i w jaki sposób. W każdym razie to się stało na terenie elektrowni.

  • Gdzie pani rodzice mieszkali w czasie okupacji?

Też na Podchorążych, z powrotem wrócili, bo do Prudentialu się tylko przenieśli wtedy, kiedy ojciec miał tam służbę i był okres wojny, mama bała się zostać sama. Wróciliśmy z powrotem na Podchorążych.

  • Co stanowiło źródło utrzymania pani rodziny w czasie okupacji?

Praca ojca, w dalszym ciągu pracował w elektrowni.

  • W tej elektrowni na Powiślu?

Chyba tak, to znaczy chyba nie na Powiślu bezpośrednio, ale w jakimś oddziale. W każdym razie był monterem.

  • Czy ktoś z rodziny prowadził działalność konspiracyjną?

Stryjeczny brat, dwóch stryjecznych braci.

  • Czy pani wiedziała, na czym polegała ta działalność?

Nie, nie orientuję się. Wiem, że oni byli Powstańcami. Zresztą jeden z tych braci kanałami ze Starówki się przedostał i do nas dotarł.

  • Czy pani chodziła już do szkoły przed wybuchem Powstania?

Tak, tak.

  • A gdzie mieściła się ta szkoła?

Obok, w sąsiednim budynku, też na Podchorążych. Chodziłam już nawet do trzeciej klasy, chyba do trzeciej, nie pamiętam.

  • Czy pani zetknęła się z jakimiś gazetkami, z tajną prasą?

Nie, nie, jeszcze nie.

  • Gdzie panią został wybuch Powstania?

Byliśmy w domu, z tym że ojciec wysłał mnie po papierosy, wysłał mnie dużo wcześniej, bo co najmniej pół godziny przed wybuchem Powstania, o którym wiedział, że będzie. Ja zabrnęłam za daleko i właśnie pierwsze działania, pierwsze naloty samolotów zastały mnie na ulicy, ale dotarłam do domu szczęśliwie.

  • Jak pani zapamiętała ten początek Powstania?

No to właśnie ten ostrzał z samolotów, ulicy.

  • Czy państwo cały czas mieszkali na ulicy Podchorążych w czasie Powstania?

Tak, z tym że przy końcu Powstania, ponieważ na skrzyżowaniu Podchorążych i Czerniakowskiej była barykada i tę barykadę podpalono, w ogóle paliły się budynki dookoła, było strasznie gorąco (w ogóle lato było gorące), więc ojciec zdecydował, że się przeniesiemy na Siekierki. Przenieśliśmy się na Siekierki, tak jak zresztą wielu mieszkańców naszego budynku. Z Siekierek wygarnęli nas Niemcy właśnie do obozu w Pruszkowie.

  • Na jakiej ulicy na Siekierkach państwo mieszkali?

A tego nie wiem, tego nie wiem. Wiem tylko, że tam schrony jakieś były, kryliśmy się w schronach. Nie u żadnej rodziny, nie, zupełnie u obcych ludzi.

  • Czy pani pamięta, jak wyglądało życie codzienne w tym czasie?

Moja mama była bardzo przedsiębiorcza, trochę handlowała. Wiem, że tam jeździła gdzieś na wieś, że jakoś sobie radziliśmy.

  • Czy cały czas był dostęp do wody?

Tak, chyba tak, nie przypominam sobie, żeby były jakieś kłopoty. Natomiast kilka miesięcy przed wybuchem Powstania moja mama została z łapanki zabrana do samochodu.

  • Czy pani pamięta, na jakiej ulicy była ta łapanka?

To było gdzieś w Śródmieściu, ale dokładnie nie umiem pani powiedzieć, gdzie. Po przesłuchaniach, ponieważ moja mama znała trochę niemiecki, została przydzielona jako służąca w domu jakiegoś majora, też nazwiska nie pamiętam. Ponieważ okazało się po krótkim czasie, że jest w ciąży, że już nie może spełniać tej funkcji, więc zwolniono ją i wróciła do domu.

  • Czy pani przypomina sobie, jaka atmosfera panowała w pani rodzinie w czasie Powstania?

Pamiętam tylko strach, to znaczy ja byłam cały czas przestraszona. Zresztą zostało mi to na bardzo długo. Moja mama była bardzo dzielna, starała się ogarnąć rodzinę i jakoś całą sytuację.

  • Czy ojciec przebywał z państwem?

Tak, w tym czasie przebywał. Jeszcze była z nami moja babcia sześćdziesięcioletnia, mieszkała razem z nami.

  • Czy miała pani kontakty z rówieśnikami?

Tak, tak, z koleżankami ze szkoły. Szkoła była tuż obok, a podwórko naszego domu przylegało do ulicy Hołówki. Zresztą słyszałam, że ten stryjeczny brat podobno znał nawet pana Baczyńskiego ze szkoły, bo był starszy ode mnie, starsi obydwaj byli.

  • Mówiła pani, że ten brat w pewnym momencie dotarł do państwa, ten, który brał udział w Powstaniu?

Tak, ten młodszy, bo starszy zginął. Dziewiętnastoletni zginął, a ten chyba miał siedemnaście, może osiemnaście lat.

  • Czy pani wie, gdzie zginął?

W elektrowni warszawskiej, na terenie elektrowni.

  • Czy pani może słyszała, gdzie walczył drugi z braci?

Wiem, że był na Starówce, ale w jakim oddziale, nie zapamiętałam, nie wiem. Nie wtajemniczano mnie bardzo w te sprawy.

  • A czy pani widziała Powstańców?

Widziałam brata, ale tak to nie, specjalnie jakichś oddziałów powstańczych tam nie widzieliśmy, to znaczy ja nie widziałam.

  • A Niemców?

Niemców, owszem.

  • W jakich okolicznościach?

Najczęściej jakieś parady były na ulicach. Poza tym spotykało się ich na ulicy.

  • Ale to w czasie okupacji?

W czasie okupacji.

  • A w czasie Powstania?

W czasie Powstania to już nie, bo ja nie wychodziłam z domu, mama mnie nie wypuszczała. Zresztą w czasie okupacji zachorowałam na gruźlicę, więc byłam dosyć poważnie chora. Notabene, wiem z opowiadań, bo to nie z autopsji, że leczyła mnie jakaś lekarka, Żydówka, którą tam ukrywano w pobliżu. Zresztą wyleczyła mnie skutecznie. A przyjaciółka mojej mamy pracująca w fabryce farmaceutycznej (chyba Klawego, chyba tak się nazywała ta fabryka) po prostu kradła dla mnie leki. I tym mnie leczono, zresztą dosyć skutecznie, bo zaleczono mi tę gruźlicę. Zostało mi tylko to, że całe życie byłam słabsza od innych.

  • Czy w czasie Powstania pani mogła opuszczać dom, wychodzić na ulicę?

Nie, mnie nie wpuszczano, ale rodzina wychodziła owszem.
  • Czy pani pamięta jakieś przejawy życia religijnego, może pani uczestniczyła?

Tak, tak. W piwnicach, wtedy zwłaszcza, kiedy były naloty, modlili się wszyscy – i ci wierzący, i ci, którzy deklarowali się jako niewierzący. To powiedzenie „Jak trwoga, to do Boga” to się jak najbardziej wtedy sprawdziło, odmawialiśmy i pacierz, i różaniec. Powiedziałabym, że nawet dosyć intensywne było to życie religijne.

  • A czy przebywał tam duchowny z państwem?

Raczej nie. Parę razy był ksiądz, bo niedaleko był klasztor sióstr Nazaretanek, stamtąd czasami przychodził ksiądz, ale wtedy kiedy modliliśmy się wieczorami w piwnicy, to raczej nie, sami tylko. Nie wiem, być może ktoś tam był, nie wiem.
Pamiętam jedno zdarzenie z okresu jeszcze przed Powstaniem, kiedy dom był otoczony, sąsiedni dom, szukano tam kogoś w tym domu, Niemcy szukali. Właśnie wtedy widziałam Niemców w akcji. Z okna, z górnego piętra, wypadło dziecko na ulicę, nieszczęśliwy wypadek. Wiem, że ta matka, nie chcieli matki wypuścić w ogóle, więc straszne było zamieszanie koło tego. Tak że ten fakt mi się utrwalił, bo to był straszny wypadek. To dziecko oczywiście zginęło.

  • Czy do państwa docierały informacje o tym, co się dzieje w powstańczej Warszawie, w innych dzielnicach?

Nie umiem pani powiedzieć. Na pewno do rodziców docierało, natomiast ja nie byłam wtajemniczana w te sprawy.

  • A czy docierały jakieś wiadomości o tym, jak Niemcy postępują wobec cywilów, wobec Polaków?

To znaczy docierało, bo jakieś tam radio gdzieś było, więc docierały wiadomości, jakie są postępy, powiedzmy, na froncie, że Niemcy przegrywają. Były takie czasami wiadomości, ale ja nie byłam dopuszczana do słuchania, dlatego że dziecko mogło coś gdzieś wypaplać i byłyby kłopoty, więc raczej rodzice sami słuchali. Tak że nie umiem tutaj nic powiedzieć na ten temat.

  • A kiedy i w jakich okolicznościach pani opuściła Warszawę?

Właśnie Niemcy nas wyprowadzili w czasie Powstania z Siekierek do obozu w Pruszkowie.

  • Kiedy to było?

To było, tak jak ja sobie przypominam, chyba pierwsza połowa września, tak mi się wydaje. Było jeszcze bardzo ciepło wtedy, ale to nie było na samym początku Powstania. Tak mniej więcej kojarzę, że to była gdzieś połowa września.

  • Jak wyglądało wyjście z Warszawy?

[Niemcy] przyjechali na te Siekierki, wypędzali nas, zresztą notabene być może przypłaciłabym życiem, gdyby nie moja babcia. Dlatego że nie chciałam wyjść ze schronu, Niemiec mnie wyganiał, wołał Raus!, a ja się na niego patrzyłam jak gapa i nie ruszałam się. Dopiero babcia wpadła tam do tego [schronu]... Bo babcia sądziła, że ja jestem z mamą, a mama myślała, że jestem z babcią, a ja byłam sama, więc wyciągnęła mnie stamtąd. Formowali szyki, dołączali ludzie z różnych dzielnic do nas jeszcze, i prowadzono nas przez całą Warszawę. Znaczy pamiętam miejsca. Pamiętam, że gdzieś w rejonie Łazienek nas prowadzili, przez Łazienki, potem na Rakowieckiej jest takie kwadratowe podwórze, tam jakiś wojskowy obiekt jest. Tam nocowaliśmy, to znaczy pod karą śmierci nie wolno było wyjść. Z tym że zaproponowali mojej mamie, bo mama miała maleńkie dziecko, i jeszcze kilku kobietom z bardzo małymi dziećmi nocleg gdzieś w jakimś budynku, w jakichś pomieszczeniach, ale mama nie chciała tam pójść. Tak że zostaliśmy na dworze i rano nas poprowadzili dalej. Wiem, że szliśmy ulicą Wolską. Pamiętam kościół Świętego Wojciecha i pamiętam, że Wolska była strasznie zniszczona, strasznie było dużo trupów, strasznie cuchnęło tam, tragicznie wyglądała Wolska. Stamtąd na Dworzec Zachodni nas doprowadzono. Do Dworca Zachodniego to moja mama jeszcze miała wózek, dziecko w wózku i wózek był wypełniony po same brzegi wszystkim, co można było zabrać z domu. Ale na Zachodnim już mama zostawiła ten wózek, ponieważ ojca nam na jakiś czas odłączyli, mężczyzn zabrali, więc nie byłyśmy w stanie przez tory przepchnąć tego wózka. Zabrała tylko dziecko i poszliśmy już bez wózka. Potem ojciec dołączył do nas w Pruszkowie.

  • Kiedy pani była w Pruszkowie i ile czasu?

Przypuszczam, że około trzech, czterech tygodni, dosyć długo byliśmy, bo moja mama walczyła o ojca, żeby nie wysłali go do Niemiec. Zresztą z moich obserwacji i z tego co słyszałam, bardzo dużą, ogromną rolę odegrali lekarze polscy i pielęgniarki i w ogóle ludność Pruszkowa. Pomagali faktycznie, tak jak mogli, jak na tej hali okazało się, że jest małe dziecko, od razu się wanienka jakaś znalazła, żeby wykąpać. Tak że pomoc była ze strony ludności naprawdę duża, zwłaszcza polskich lekarzy. Oni ryzykowali życiem, bo źle postawiona diagnoza, którą wykryliby niemieccy lekarze, mogła się równać zesłaniu do Niemiec albo nawet karze śmierci dla takiego lekarza. Mojemu ojcu wynaleźli bardzo dużo chorób, był jeszcze młodym człowiekiem, miał trzydzieści osiem lat wtedy, ale źle wyglądał. Potem się okazało, że był chory na serce, ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze o tym. Bardzo źle wyglądał, więc mnóstwo mu chorób tam wynaleziono. A jeszcze moja mama znająca troszkę niemiecki, a znająca jeszcze lepiej rosyjski (bardzo dużo było wśród tych funkcjonariuszy więziennych w Pruszkowie Ukraińców, z personelu medycznego chyba też), mama moja chodziła, zabiegała bardzo o to, że ojciec jest taki chory, żeby go po prostu wybronić od wyjazdu do Niemiec, bo to dla niego znaczyłoby rzeczywiście śmierć, bo nie przeżyłby Niemiec na pewno, był bardzo załamany. Lekarze, oczywiście polscy, wystawili mu odpowiednią diagnozę. Potem przechodziliśmy przed komisją niemiecką, to pamiętam dokładnie, to było ciężkie przeżycie. Z jednej strony staliśmy my, z drugiej siedzieli ci lekarze czy oficerowie niemieccy i nam podpisał dosyć szybko, mamie i mnie, zgodę na wyjazd do Generalnej Guberni, tak się to nazywało. Natomiast nad ojcem się zastanawiał i stukał długopisem – pamiętam jeszcze do tej pory, jak to wyglądało – i stukał, i patrzył, i zastanawiał się bardzo, bardzo długo. Wreszcie podpisał, ale to wcale nie znaczyło, że to już jest koniec, bo byliśmy w takiej hali przejściowej, takiej, gdzie już byli ludzie przeznaczeni do wyjazdu to Generalnej Guberni i tam jeszcze przychodzili, wyciągali mężczyzn. Ale ojciec, powiadam, bardzo źle wyglądał, rzeczywiście wyglądał na ciężko chorego człowieka. W dodatku miał zabandażowaną nogę, bo sobie poobcierał. I przyszedł taki Ukrainiec, wskazał na ojca, i mówi: Szto ty, balnoj?, na tę nogę. Ojciec mówi: Da, da. No i zostawił ojca. Tak że udało nam się wyjechać razem, całą rodziną, do tej Generalnej Guberni. Wywieźli nas do Rozprzy pod Piotrkowem Trybunalskim i byliśmy ulokowani u rolnika. Tam było rodzeństwo z dziewczynką, to chyba była córka tej gospodyni.

  • Kiedy to mogło być?

Wiem, że już ścierniska były, więc to było już na pewno po, to był gdzieś koniec września, pierwsza połowa października. W obozie byliśmy co najmniej trzy tygodnie.

  • Pamięta pani, jakie były warunki w obozie, w Pruszkowie?

Były sienniki ze słomy na ziemi... Notabene nie na ziemi. Tam było klepisko takie, bo to były te stare hale, teraz już są nowe, wtedy były stare. [Siedzieliśmy] na tych siennikach. Pamiętam, że dostawaliśmy codziennie to samo do jedzenia, więc rano kawa czarna, taki chleb jakiś gliniasty, na obiad zupa z suszonych warzyw, codziennie, i wieczorem też herbata czy kawa z czarnym chlebem, prawie że niejadalnym. Ale jakoś ludzie pomagali, podrzucali coś do jedzenia, tak że przynajmniej dzieci dostawały jeść.

  • A jak było w Rozprzy?

W Rozprzy był brud i ubóstwo, że tak to powiem, brud był straszny na tej wsi. Moja mama po raz pierwszy u kilkumiesięcznego dziecka znalazła wszy, rozpacz była okropna. Nie tylko wszy, pchły, w ogóle wszystko, co tylko się chciało. Ale okazało się, że mój ojciec odnalazł jakąś rodzinę w Piotrkowie Trybunalskim i przenieśliśmy się z tej wsi. Mieszkaliśmy potem już w Piotrkowie Trybunalskim.

  • Długo państwo byli w Piotrkowie?

Wróciliśmy do Warszawy, to znaczy rodzice wrócili... Pierwsza przyjechała babcia. Babcia przyjechała, gdzieś już marzec chyba był, luty, marzec, wiem, że po wyzwoleniu dosyć szybko. A my zjechaliśmy na początku kwietnia. Zresztą podróż była z ogromnymi przygodami. Mianowicie ja jechałam na dachu z ojcem, nie pamiętam, bo wiem, że z jakąś przesiadką. Nie, z Pruszkowa jechaliśmy, a do Pruszkowa jak jechaliśmy, to już nawet… Wiem tylko, pamiętam tylko, że jechałam na dachu, ale na jakim odcinku trasy, to nie wiem, bo były dosłownie obwieszone pociągi, ale dotarliśmy jakoś do Warszawy. A moja babcia jak przyjechała do Warszawy, to od Pruszkowa szła piechotą, sześćdziesięcioparoletnia kobieta. Dotarła też. Nasze mieszkanie było zniszczone, ponieważ był granat wrzucony, więc zajęliśmy inne, wolne mieszkanie, ponieważ to był budynek prywatny, w którym mieszkaliśmy. Notabene byliśmy w bardzo dobrej komitywie z właścicielem tego budynku, więc dostaliśmy nawet lepsze mieszkanie, niż mieszkaliśmy przedtem. Nasze było zniszczone, tak że nic absolutnie nie ocalało.

  • A gdzie potem państwo mieszkali?

Mieszkaliśmy w tym samym budynku, tylko na piętrze, mieliśmy pokój z kuchnią, bo na dole, na parterze, tu gdzie mieszkaliśmy przedtem, to był jeden pokój z taką wnęką kuchenną tylko, bez łazienki, bez ubikacji. Ubikacja i łazienka były na dworze. A tam już była ubikacja przynajmniej na piętrze, była kuchnia i pokój. Tam, właściwie moja mama mieszkała... no, nie do końca życia, bo się potem przeniosła, zmieniła to mieszkanie, ale bardzo długo.

  • Jakie były pani losy po zakończeniu wojny? Uczyła się pani później?

Tak, skończyłam szkołę podstawową, skończyłam gimnazjum, dostałam się na studia. Skończyłam ogrodnictwo na SGGW. Tam poznałam mojego przyszłego męża i właściwie tak się skończyły te losy.

  • Które wydarzenie z czasów Powstania najbardziej utrwaliło się pani w pamięci?

Ulica Wolska. Tego widoku do końca życia nie zapomnę. To było coś strasznego, tam rzeczywiście ci ludzie przeżyli okropne rzeczy. No i sam ten moment, kiedy nas zabierali z Siekierek, to też mocne przeżycie było. Ja tego Niemca nie rozumiałam, nie wiedziałam, co on do mnie mówi, on chciał mnie wygonić. A jeżeli chodzi o żołnierzy, którzy nas eskortowali, większą część tej drogi eskortowali nas żołnierze Wehrmachtu i powiedziałabym, że to byli przeważnie starsi ludzie. Nie starzy, ale nie tacy młodzi bardzo i pamiętam, że był nawet taki moment, że jeden z tych żołnierzy przyniósł nam butelkę wody, że pomagał mamie pchać wózek, w takim miejscu, gdzie ciężko było przepchnąć, tak że byli tacy, powiedziałabym, ludzcy. Ale słyszałam, że tam gdzie „ukraińcy” prowadzili albo gestapo, to zdarzały się tragiczne rzeczy. Mówiono o tym, że jakiejś kobiecie odcięli palec, bo nie mogli zdjąć obrączki czy pierścionka, więc takie rzeczy się zdarzały. A jeszcze jeżeli chodzi o pomoc ludności Pruszkowa, to jak ładowali nas do tych wagonów, takich wagonów bydlęcych, kiedy wywozili nas do Generalnej Guberni, to bardzo dużo ludzi wrzucało nam żywność do wagonu, chleb, nawet butelki z mlekiem, jak się dowiedzieli, że dziecko jest, więc trzeba było łapać to. Na to Niemcy nawet pozwalali, to znaczy nie protestowali. Natomiast nie wolno było wyjść z wagonu. Jak jakaś młoda, a nie było się gdzie załatwić, bo przecież w wagonie byli mężczyźni i kobiety, więc jakaś młoda dziewczyna podobno (ja tego nie widziałam, ale słyszałam) wyszła, zeszła jakoś z wagonu, to ją zastrzelili. Bo wstydziła się załatwić przy ludziach. Tak że wszystko było w tym… A podróż do Generalnej Guberni też trwała co najmniej tydzień, co najmniej tydzień jechaliśmy w tym bydlęcym, otwartym wagonie.

  • Jaki był stosunek ludności Rozprzy do Powstańców, do tych ludzi, którzy wyszli z Warszawy?

Ci, którzy mieli pieniądze, to wie pani, „Moni, moni”. Przynajmniej ta gospodyni, u której byliśmy, to była z nas zadowolona, bo moja mama się jej opłaciła. Ale nie byliśmy u niej długo ze względu na te warunki, jakie tam były. Ojcu udało się znaleźć jakąś daleką rodzinę w Piotrkowie, która nam udostępniła mieszkanie.

  • Czy rodzice musieli pracować w tym czasie?

Mój ojciec... Nie wiem, co ojciec robił, chyba gdzieś pracował. Mama nie, mama nie pracowała. Pamiętam również te kolejki do RGO po zupę, bo też stałam z dzbankiem, też chodziłam, też mi się zdarzało, że mnie wysyłano, były takie kuchnie. Ale przetrwaliśmy tam, ponieważ mieszkaliśmy w takim baraku, to też były przeżycia dosyć mocne, na skraju Piotrkowa. To już była droga w kierunku Łodzi, przelotowa taka, więc przewalał się tamtędy front, kiedy Niemcy uciekali. Uciekali rzeczywiście w popłochu, rzeczywiście to była ucieczka, tak to można nazwać. Potem była dłuższy czas cisza, a potem weszli Rosjanie. Właściwie ci pierwsi żołnierze rosyjscy to byli czołgiści, to powiedziałabym nawet, że byli to ludzie na poziomie, ale wyposażeni w czekoladę amerykańską, w papierosy też nie ruskie, mieli bardzo dużo produktów takich pochodzenia nierosyjskiego.

  • A jaki był ich stosunek do ludności?

Powiedziałabym, że tych czołgistów był bardzo dobry. Moja mama znała rosyjski, więc umiała się z nimi szybko porozumieć. Co nas zastanowiło... Bo oni krótko byli, bo cały czas był przejazd, ale byli u nas przynajmniej dobę. Więc po kilku godzinach rozmowy potrafił wyjść do ubikacji, która była na zewnątrz, i zostawić nawet broń w pokoju. Mieli do nas zaufanie.
Ale następna [grupa], ta piechota i ci, którzy przechodzili, to już było zupełnie inaczej. Kradli, co można było, pili na umór. Byli w stanie wszystko sprzedać, włącznie z osobistą bielizną, za wódkę. Tak że potem już było gorzej. Gorzej i nie gorzej, ponieważ moja mama – jeszcze raz powiadam, język rosyjski bardzo ułatwiał nam wtedy życie – nawiązała zupełnie dobre kontakty z kapitanem tej piechoty. Ta piechota u nas nawet dłużej stacjonowała niż jeden dzień. W naszym domu była radiostacja, a poza tym, ponieważ oni grabili różne majątki niemieckie (nie wiem, czy niemieckie, czy może nasze też), to bardzo dużo bydła ubijali, więc mleka, śmietany, różnych tam odpadów mięsnych to mieliśmy rzeczywiście pod dostatkiem wtedy, bo dostawaliśmy to od nich. Ale jednocześnie powiadam, pili, kiedyś próbowali strzelać w domu, więc były takie wspomnienia już nieprzyjemne z tego okresu. A potem przyszło wojsko polskie, biedota, strasznie byli biedni, młodzi, gorzej jeszcze wyposażeni niż Rosjanie. No a potem już front się przewalił i wyjechaliśmy stamtąd.

  • Czyli cała rodzina pani ocalała.

Cała rodzina najbliższa ocalała, tak. Jedynie, z tego co wiem, to jedyny brat stryjeczny, mojego ojca brata syn zginął w elektrowni. Tak że nie miałam takich strat.

  • Co pani sądzi teraz, patrząc z perspektywy czasu, o Powstaniu Warszawskim?

Sądzę, że Powstanie by wybuchło tak czy inaczej, dlatego że ludzie byli tak zdeterminowani, atmosfera była tak napięta w domach, wśród zwykłych ludzi, że chyba wcześniej czy później to musiałoby pęknąć. Tak że myślę, że może nie Powstanie, ale jakieś rozruchy by na pewno były, zresztą były cały czas. Cały czas Niemcy byli znienawidzeni.


Warszawa, 22 października 2014 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska
Teresa Lipska Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter