Wacława Jakubiak

Archiwum Historii Mówionej
  • Co pani robiła przed 1 września, przed wybuchem wojny? Pani miała wtedy 11 lat.

Moja matka była w ciężkich warunkach, myśmy z bratem na dworcu handlowali, sprzedawali papierosy, gazety, co brat miał, to się to sprzedawało. Ale jak myśmy byli na tym dworcu, to dużą obserwację mieli wszystkiego, bo mieliśmy styczność z rozmaitymi ludźmi. Tam był Niemiec na wasze, jeden, to dali nazwę mu „Żandarm”, bo był do żandarma podobny, a drugi to był „Panienka”, taki do panienki był podobny, trzeci to był „Kot w butach”, dali mu taką nazwę, niski, gruby, widać, że on był podobny do tego, to było trzech łotrów na wasze. Robotnicy, ludzie strasznie się ich bali, bo ludzie przywozili towar, bo jeździli za szmuglem, to przywozili towar, to już.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny 1 września?

1939 rok bardzo [dobrze] pamiętam. 1939 rok. Jak wybuchła wojna, to myśmy zdrętwieli, bo były samoloty, [pamiętam,] jak na Warszawę poszły. Myśmy nie wiedzieli, co się dzieje, że to jest wojna; krzyczą: „Wojna!”. Nasze podwórko, całe pole było okopane, Szczęśliwicka okopana. Myśmy cały czas byli w Warszawie w czasie okupacji wojennej. Byliśmy na Częstochowskiej, jest dom Dobrolina, były schrony. Dom jeszcze nie był wykończony, takie gruzy były, myśmy w tych gruzach, w tych piwnicach cały czas do samego… Jak Niemcy weszli, to myśmy byli pod tym frontem, tak że myśmy cały czas tam byli. Była piekarnia, jeszcze piekli chleb, ludzie mieli jeszcze trochę zasobów, tak żeśmy dociągnęli do tego samego dnia. Później, jak już Niemcy wkroczyli… A jak mieli Niemcy wkroczyć, był straszny opór na Grójeckiej, jak jest barykada. Byliśmy pod tym ostrzałem, nie było można nosa wysadzić, wszystko, jak się coś robiło nocą, to Niemcy nie mogli zdobyć w ogóle tego odcinka, to się wzięli na sposób, że wzięli kobiety z dziećmi na czołgi. Dopiero jak wzięli na siłę kobiety z dziećmi na czołgi, to już wojsko nasze musiało ustąpić, bo żeby nie to, to by jeszcze nadal trwało, ale już pod sam koniec, to było sześć tygodni, o ile pamiętam. Front był tu bardzo ciężki, cała Grójecka (jak teraz tramwaj jeździ w Banacha) to był front niemiecki, oni nie mogli zdobyć tego odcinka do Warszawy. Dopiero, jak zobaczyło wojsko, że kobiety z dziećmi na czołgach, to wtedy przerwali broń i ustąpili.

  • Jak pani reagowała na Niemców, których pani widziała na ulicy?

Moja mama, jak zobaczyła, jak wkroczyli Niemcy później (Żydzi kwiatami ich obrzucili, powiedzieli, że to są ich wybawcy), to przyszła do schronu i zemdlała. Później ci „wybawcy” zaczęli tych Żydów segregować, dawać im opaski, to wszystko; później zaczęli ich częściowo usuwać z mieszkań. Kopińska cała była żydowska, domy stały od Grójeckiej, to był róg Grójeckiej, Kopińskiej; to były duże pięciopiętrowe bloki, a reszta po trzy, po dwa piętra. Tam wszędzie mieszkali Żydzi, najwięcej Żydów było, bo na Radomskiej była bożnica, tam ich było najwięcej. Bardzo to żeśmy przeżyli. Tam, gdzie mieszkałam, na Szczęśliwickiej, zrobili pas graniczny (przy naszym domu). Jak pocisk uderzył, cały róg nam wywaliło, to żeśmy w tych gruzach swoich, z boku, gdzie było można, to żeśmy położyli się, żeby jakoś przenocować, pomyśleć, żeby remont robić, żeby zacząć mieszkać. Mieliśmy sklep, sklep nie był zburzony, to w sklepie żeśmy byli. A Niemcy coraz [bliżej] byli, droga była zastawiona szlabanem, Niemcy byli, dalej nie było można iść.
Wrzesień, październik to przecież tragedia, chodziło się po zupki, w dzbankach unrowskich ryż dawali. Ale jak przyszedł listopad, Dzień Zaduszny, to mogił a mogił było, to czy niemiecki, czy jaki, to ludzie palili znicze, całe ogrody, pola wszystko było spalone, popalone światłami, bo widać było, gdzie mogiła, to wszędzie światełka się paliły, tak że to było okropność.

  • Co pani robiła w wakacje w 1944 roku w lipcu?

Nie miałam wakacji, później trzeba było matce pomagać, to żeśmy na tym dworcu handlowali. Towar jak przywieźli ludzie, to się zabierało, sprzedawało, jedno drugiemu podawało, żeby to szybciutko upłynnić. Jednego razu pracowali kolejarze na kolei, każdy z sobą niósł kawałek węgla (bo nie było na rozpałkę), to miał pięć kilo węgla, było ich sześciu. Róg Słupeckiej, Szczęśliwickiej, oni tą drogą szli. Niemcy się ubrali w białe kożuchy, przypilnowali ich, jak oni tą drogą szli, zabili ich. Jak dali nam znać, że zabili, polecieliśmy dzieciaki, oni się pytali: „Znacie ich?”. – „Nie znamy”. Bo oni chcieli do tych rodzin dotrzeć. Ciała leżały dwa dni, to my [myśleliśmy], jak by tak podejść, żeby ciała wziąć, zabrać. Jednego dnia przyjeżdża żandarmeria, stoi wartownik niemiecki, pilnuje, pokazali mu papiery, coś mu powiedzieli, oni wszystkich zabitych na samochód, pojechali, a jemu kazali iść na wachę na dworzec. [Tak naprawdę] to nie była żandarmeria, to była partyzantka. Oni to wzięli, wszystko zabrali na Bródno szybciutko, na Bródnie już było wszystko przyszykowane, pokopane mogiły, już tylko aby włożyć do trumny. Obmyli ich, przebrali raz dwa, pochowali. Ci mówią, że oni nie wysyłali, to Niemcy strasznie byli wściekli. To trwało jakieś dwa miesiące.
Jestem z bratem na dworcu, bo mieli znajomi towar przywieźć, myśmy na dworcu papierosami handlowali (przepustki mieliśmy), żeby pomóc matce w życiu, bo matka pracowała w aptece, to grosze zarabiała. Przyjeżdżają dwa samochody żandarmerii. Wyszłam przed dworzec, jeden z tych Niemców mnie woła, pode mną się tak nogi ugięły, mówię: „O Boże, co on chce ode mnie?”. On woła mnie, doszłam do niego, on mówi tak do mnie: „Nie trzęś się, tylko słuchaj mnie uważnie. Co jest na dworcu?”. – „Na dworcu jest, bo przyjechało wojsko ranne, są w kantynie, piją, jedzą, bawią się, śpiewają”. – „Idź, powiedz wszystkim Polakom, żeby oni wynieśli się z dworca, bo będzie gorąco”. Takim wolnym krokiem poszłam, mówię: „Uciekajcie, bo będzie na dworcu za pół godziny gorąco”. Wszyscy Polacy się wynieśli, jeszcze poszłam do tych kolejarzy, powiedziałam, jak się sprawa przedstawia, oni już też wiedzieli. Wyszłam przed [budynek], tylko im pokazałam ręką, że już jest wszystko w porządku, sama poszłam polem. Uciekliśmy w pole i w kartofle, rzekomo do domu, ale żeśmy się wrócili, położyliśmy się w kartofle, patrzymy, co dalej będzie. Oni przyszli, rozkręcili radio, nastawili „Tango Milonga” tak głośno – akurat był na wasze „Panienka” i „Kot w butach”, „Żandarm” był u kochanki na Woli – wyczytali im wyrok, zabili ich, a tego „Żandarma” zabili u kochanki na Woli. Nie kazali nam tego dnia przychodzić, to myśmy nie przyszli.
Na drugi dzień do tych kolejarzy idziemy, oni mówią: „Oj, tu było gorąco, dlatego że Niemców zabili”. Pełno Niemców było, na dworcu sami Niemcy, bo to ranni przyjechali, to byli ranni z frontu, na wózkach i tak, ale śpiewali, bawili się, nie wiadomo, kto to był, żandarmeria była z tymi blachami, dwa ciężarowe samochody, nie wiadomo kto to, co to, ich zabili. Myśmy wiedzieli, że to już wyrok był za tamto. Później Niemcy strasznie się wściekali na to, że to się tak stało, łapali wszystkich: „Nie wiesz, kto to zrobił?” – tak łapali dzieciaków, ale myśmy nie wiedzieli; [to znaczy] myśmy wiedzieli, ale kto powiedział? Nikt nie wie, bo nie wie, nas nie było, nic nie wiemy. Do tego stopnia, że później na tym dworcu już tak ludzie zaczęli unikać [czego? – red.], a jak była jakaś łapanka, towar mieli zabrać, taki kasjer był w kasie, zawołał mnie, mówi: „Powiedz ludziom, że kto ma kogoś znajomego, żeby ostrzec, żeby dwie stacje dalej [wysiedli], bo dzisiaj Niemcy przyjadą, zabiorą towar”. [Wtedy] już się powiedziało hasło, już ludzie polecieli, już towar był niezabrany, tylko inną drogą wracali. Dużo było takich wskazówek, co myśmy mieli. Jednego razu szedł taki przystojny mężczyzna w wojskowym ubraniu (to wszystko się działo przed samym Powstaniem), odszedł od dworca i Niemiec go zabił; szedł za nim i zabił go. Myśmy polecieli jako dzieciaki zobaczyć, kto to i co to. [Niemiec] był po wojskowemu ubrany, w butach z cholewami, wojskowy mundur zielony, miał raportówkę pełną wypisaną, twarz mu odkrył, mówi: „Nie znacie jego?”. Nikt nie znał go, każdy ramionami wzruszył, że nie. Mówi: „Ale to mądre” – [Niemiec] miał popisane pseudonimy, to tak: „Marchewka”, „Pietruszka”, [sprawdzał]. Mówi: „Nawet nazwisk nie ma, kto, co, jak, gdzie on jechał”. Też on leżał przez trzy dni. Jako dzieciaki to myśmy obserwowali, jak on leżał, to dwóch Niemców żandarmów pilnowało, trzech. Nareszcie przyjeżdżają dwa samochody żandarmerii, do tych Niemców co to, kto to, jak, wzięli tego wojskowego na samochód, dali mu jakoś świstek, żeby poszedł do akademika, bo oni są z akademika, oni pojechali. Jak on poszedł, [później] Niemcy przyszli na dworzec, mówi tak: „To są Polacy, co oni zrobili?”. Zabrali go, Niemcy przyjechali, wszyscy widzieli, że Niemcy, kupę Niemców było, wszystko po niemiecku, oni mieli takie blachy… A oni [Polacy] go wzięli normalnie na samochód, zabrali, pojechali, powiedzieli, że jadą do akademika, a oni gdzie indziej pojechali.

  • Co pani pamięta z wybuchu Powstania, z 1 sierpnia 1944 roku?

Wybuch Powstania 1 sierpnia to bardzo [dobrze] pamiętam, bo jeszcze tego dnia byłam na Starym Mieście. Wracałam ze Starego Miasta, swojego brata spotkałam na Filtrowej, mówię: „Karol, co to się dzieje, że tyle ludzi wali tu w stronę Starego Miasta?”. – „Idź do domu, spotkamy się po wojnie”. Mogłam do mamy do pracy iść, żebym wiedziała, że to Powstanie. Wróciłam do domu, jest napisane na stole: „Wrócę po wojnie”. Do telefonu, telefon nieczynny, bo mama na Wawelskiej pracowała w aptece. Jestem sama z ciotką w domu, z dzieciakami jesteśmy.
Pierwszy sierpnia, jak wybuchło Powstanie, to z początku ludzie liczyli, że radiostacja była blisko, to mówią tak: „Będzie to trwało do tygodnia czasu”, bo takie było obliczenie, że wojska ruskie dobiją już do Wisły, to już niedługo wszystko będzie w porządku. Tymczasem to tak było w porządku, że 6 sierpnia nas wygruzili z Warszawy „ukraińcy”. Jak „ukraińcy” wpadli, to się nie mówiło… Miałam takie okrągłe kolczyki, mama mi dała, jak zobaczyłam, to kolczyki wzięłam za uszy, pospinałam spinkami (miałam długie włosy), założyłam chustkę taką na głowę, bo oni szukali złota, kto miał złoto, pierścionki, wszystko „ukraińcy” zabierali. Jak mu się kto podobał z dziewuch, to wyciągali, nie patrzyli, w bramę brali, gwałcili. Doszliśmy do grupy do Grójeckiej. Jak żeśmy do Grójeckiej doszły, to patrzymy, tu trupy, tam trupy, walą, przecież to było niesamowite. Ludzi wyciągają, tłuką, biją po drodze. Tak że myśmy dotarły do Zieleniaka.
Na Zieleniaku siedzieliśmy sześć tygodni [czy dni? – red.] bez jedzenia, bez picia. Jeszcze z domu złapałam taka mieszankę miętową, jak ktoś chciał się wody napić, to się kroplę puściło do wody, przepuszczało się przez chusteczkę, osad opadał, tylko aby usta zwilżyć, żeby nie pić wody, bo to była brudna woda, krople miętowe się brało, puszczało, żeby tylko usta zwilżyć, żeby coś było. Na Zieleniaku pierwsza noc to jeszcze [była do wytrzymania], najgorsza to druga, trzecia, czwarta i tak dalej, bo oni wyciągali, strasznie ludzi gwałcili. Jednego razu krzyk powstał, przyjechało dowództwo, wszystkim kazali nam uklęknąć, przysięgę złożyć, ale najpierw oficer się pyta: „Kto umie po niemiecku?”. Wstała jedna i mówi tak: „Ja umiem po niemiecku”. – „Co, wy podobno chcecie zrobić powstanie na Zieleniaku?”. Ona mówi: „Nie, my powstania nie chcemy zrobić, my straciliśmy domy, rodziny, jesteśmy głodni, bosy, nadzy, nie mamy w co się ubrać, jesteśmy bez niczego. Powstania nie chcemy zrobić, bo nie mamy czym, ręce mamy puste, dzieci małe są głodne, płaczą jeść”. On się odwraca do takiego chłopaka znajomego, Staśka Radoszaka, mówi tak: „A ty do jakiej partii należysz?”. – „Należę do partii domowej”. – „Co to znaczy ta partia domowa?”. – „Jak matka nagotuje jeść, to my wszyscy siadamy i jemy”. – „Jeszcze Polakom się chce żarty utrzymywać?”. – „Tak, to jest partia, do żadnej partii nie należymy”. Ta babka prosiła, żeby on jej dał słowo, żeby Niemcy byli wśród nas, bo „ukraińcy” nas mordują. Dał im słowo i hasło poszło, że Niemcy są wśród nas. Niemcy się rozłożyli. Tak na cały Zieleniak ich było dziesięciu, tak po rogach się rozłożyli. Jak przyjechali czołgiści z Warszawy, nabrali tego złota, dawaj wyciągać dziewczyny. Niemiec leżał, zamaskowali go pomiędzy ludźmi, ta babka mu mówi, że już „ukraińcy” zaczynają wyciągać dziewczyny. Dziewczyna leży, on [„ukrainiec”] do niej dochodzi, mówi: „Chadzi ze mną”. Ona mówi: „Nie pójdę, bo mam nogę chorą, wolna jestem”. – „Chadzi, bo inaczej cię ubiję jak sabakę”. Ona mówi, że ona nie pójdzie, on ją zaczął szarpać, wyjął pistolet, a Niemiec wziął go i zabił. Jak go zabił, tak hasło poszło, żeby wszystkich „ukraińców” wycofać. Jak ich wycofali, to dali im takie miedziane miski, sześć takich, kazali im łup, wszystko na miski złożyć, to tak z rąk zsuwali zegarki, pierścionki. Jak zaczęli zsuwać to wszystko, w spodniach mieli zegarki, pierścionki, cztery takie michy, Niemcy się tylko patrzyli, co oni robią. My wszyscy z daleka to widzimy, [postawili] ich pod mur i rozstrzelili. To już była ostatnia noc, nas wieźli do Pruszkowa.
Opaczewską żeśmy szły przez pola do Dworca Zachodniego, żeśmy doszły do Dworca Zachodniego, w pociągi nas ładowali. Jak nas władowali w pociągi, to myśmy nie szły do środka, tylko staliśmy na końcu. Słyszymy − trzeba młodzież ratować. Między Ursusem a Włochami stanął pociąg pod sygnałem, ludzie rzucają żywność. Pytamy się, czy są Niemcy. – „Nie”. My z tych pociągów, jak kto mógł, jedno drugiemu ręce podawało, uciekaliśmy. Myśmy się zatrzymali na wsi Michałowice, jak dwór. Żeśmy u gospodarzy byli, prosiło się jeść, poszło się do roboty w polu, żeby zebrać, bo jeszcze było. Aby dociągnąć do Warszawy, żeby dobić – tak żeśmy czekali tego zbawienia.
  • Czy pani brat, Karol, walczył w Powstaniu?

Mój brat brał [udział] w walce w Powstaniu. Przed Powstaniem byłam takim łącznikiem, jak gdzieś coś [trzeba] było bratu załatwić.

  • Powiedzmy o bracie, o Karolu.

W Powstaniu to było, myśmy przeżywały piekło, bo przychodziło ich trzynastu, czternastu, tak objaśniali ich, z tym granatami, jak się obchodzić, z bronią jak. Myśmy bardzo przeżywali, bo tak jak to drzewo, ulica, to nieraz wojnę toczyłam, mówię: „Karol, przecież nas wszystkich wytłuką, co ty robisz?”. Jednego razu awanturę zrobiłam, oni się wszyscy wynieśli. Upłynęło jakieś dziesięć minut, podjeżdża żandarmeria, prosto do domu wchodzi, nie mogłam słowa powiedzieć, ciotka w drugim mieszkaniu z dzieciakami, Niemcy się pytają, czy tu ktoś był. Mówię, że nikogo nie było, wszystko jest [otwarte], spojrzeli – nie ma nikogo, poszli. Później poszłam, a wiedziałam, gdzie oni są, poszłam do nich, powiedziałam im, zbledli, mówi: „Ta awantura to na dobre wyszła, by nas wszystkich wytłukli”, a ich było szesnastu chłopaków.

  • Co się działo z pani bratem w czasie Powstania?

Mój brat był na Starym Mieście, [po wojnie] zginął. Kolega mój, Zdzisiek (mam zdjęcia jego), też był na Starym Mieście, po osiemnaście lat chłopaki. Drugi na Żelaznej brał udział u „Haberbuscha”. Tamten, Zdzisiek, zdobywali Fabrykę Papierów Wartościowych, został ranny, zginął. Brat mój ze Starego Miasta przedzierał się kanałami na Warszawę, żeby do jednostki dobić. Jak się dostał na Warszawę tymi kanałami, to była tragedia przechodzić, a on miał wartę na Starym Mieście na Długiej. Jak opowiadał − miał wartę, ksiądz do niego mówi: „Karol, ty tak już trzeci dzień nie śpisz, idź do piwnicy i się połóż”. Dali mu taki siennik, mówi: „Połóż się”. On się położył, patrzy, tu się świeca pali, tam się świeca pali, tak jakby z tego dymu coś się unosiło z lewej strony na prawą tak, jakby to wszystko obeszło, on mówi: „Ludzie uciekajcie z tego domu, bo to jest niemożliwe, tu wszyscy zginiemy”. Oni powiedzieli: „Idź, nie strasz ludzi”. Wyszedł z tej piwnicy, poszedł na Długą do kościoła garnizonowego, mówi księdzu: „Proszę księdza – taka i taka sprawa. – Nie mogę tam być, tam się coś stanie”. Ksiądz mówi tak do niego: „Karol, połóż się, za ołtarzem jest taki siennik, połóż się”. On się położył, wtedy nad ranem ofensywa była, Niemcy zaczęli bombardować, w dom, co on tam był, rzucili dwie bomby. Ksiądz do niego doszedł, mówi: „Karol, to przyszła śmierć obejrzeć swoje duszyczki”. On jak to zobaczył, to się tak zaczął trząść: „Boże, tyle ludzi tam było”.
Później dostali rozkaz, żeby kanałami przejść ze Starego Miasta do Śródmieścia, potrzebne były posiłki. On poszedł ze Starego Miasta. Już później, jak „ukraińcy” weszli, to on został wzięty do obozu. Znalazł się w Oranienburgu, w obozie czarnych krzyży, nogi poodmrażane miał, bo miał na wierzchu tylko rzekomo buty, a pod spodem nie miał nic. Tak ich selekcjonowali, brali, gestapo było i ich rozwalali. A już front wszedł, Niemiec doszedł do nich, zaczął płakać, zostało ich osiemdziesięciu, mówią: „Czego ty płaczesz?”. – „Każą nam przyprowadzić was, rozstrzelić, ale jak dacie radę, to was wyprowadzę na linię frontową”. Niemiec wziął dwóch takich ciężko chorych, co nie mogli iść, pod pachę, oni szynele tak wzięli rozłożyli, że to czarne krzyże mają, szli na linię frontu, samolot ich tak obleciał naokoło, bój ustał. Jak oni doszli do wpół drogi, to już stał Czerwony Krzyż. Jeden drugiego ciągnął, jak tylko mógł ostatnimi siłami, wtedy ich zabrali. Jak ich zabrali, to on od razu dostał się do szpitala, bo miał odmrożone nogi, ciało mu odpadało od kości. Wyleczyli go. W Anglii był, był kucharzem, później się nauczył, dokształcił. Znał trzy języki, znał polski, niemiecki, angielski, był jako kucharz na pociągach. Jak to w Anglii, ożenił się, miał troje dzieci, żonę. Ale pociąg był jakoś tak, bo jeździł na tym zagranicznych pociągach, wysadzili w powietrze, on akurat był i zginął. Nawet nie byłam na pogrzebie. Później walczyłam o niego, szukałam, chciałam, miał żonę Irlandkę, ona nie była taka, żeby… Kontakt z nim miałam.

  • Czy pani w 1944 roku nie chciała walczyć razem z bratem w Warszawie?

Jak brat poszedł w Powstanie, to on mnie nie wziął, mama była w aptece w Powstaniu, cały czas Powstańcom rozlewała benzynę w butelki, bo zapasy były – benzynę, leki, wszystko. A ja rzekomo miałam być w domu. Ale jak Szczęśliwicką szli Powstańcy, chłopaki na Powstanie, nocą, to sznur był taki. U nas była Matka Boska Częstochowska, to każdy tylko doszedł, przeżegnał się, taki pan był, mówi: „W obronie ojczyzny – tylko błogosławił – ku chwale ojczyzny”. Oni: „Honor, ojczyzna”. Oni szli, przeżegnali się, to wszystko szło w centrum. Ta nasza ulica Szczęśliwicka to jednak była ruchliwa, nocą wszystko się przedzierało przez wały, tam Glinki są, wszystko się przedzierało, szło na Warszawę. Takie to było życie.

  • Jak zdobywało się żywność, jak wybuchło Powstanie?

Żywność − myśmy mieli zapasy. Jak w czasie Powstania, w domu u nas były ogrody, warzywa, jeszcze marchew była, kartofle były, to ludzie wieczorem rzucili się na pola sobie brali, kopali, ile tylko kto chciał. Mąkę myśmy mieli w domu, mieliśmy jedzenie. Ciężko, a później, jak nas usunęli, to już wszystko zostało, nic nie było, ale w czasie Powstania jeść się nie chciało, bo ludzie patrzyli, co to będzie dziś, jutro, takie było życie.

  • Jakie były nastroje jak wybuchło Powstanie 1 sierpnia? Ludzie cieszyli się, że jest Powstanie?

Czy się cieszyli? Jak wybuchło Powstanie, to było tak − o Boże, że już się niedługo skończy, radość nastała, jakie to było. Jedno drugiemu, co miał, to się dzielił, wszystko dawał, nie miał odzieży, bo nie wszyscy mieli − masz, wyciąga, prześcieradła darli na bandaże. Nie liczyło się, że potrzeba było, że to kosztuje, cięło się, rwało na bandaże, to się kładło, wszystko dla Powstańców na Warszawę, to była radość, to była wielka radość. Z tej radości to później wyszły gorzkie łzy. Jak żeśmy usłyszeli, że wojska polskie są na Czerniakowskiej, to mówię: „O Boże, to już niedługo”, bo mieli tą radiostację. A tymczasem odwrotnie się zrobiło, takie nasze życie było. Ale jakoś Pan Bóg dał, jak wróciłam w 1945 roku… Z 1944 na 1945 była pierwsza rezurekcja. Byłam w Warszawie, na gruzach już żeśmy się zeszli, ciotka mówi: „Nie chodź do kościoła, bo przecież zobacz, pełno ruskich jest”. – „Nie, nie wytrzymam, pójdę”. Poszłam do kościoła, u Świętego Jakuba była msza święta w dolnym kościele, pełno mogił, wojsko stoi, strzela. Weszłam do kościoła jak słup, ksiądz się odwrócił z monstrancją, zaśpiewał: „Wesoły nam dziś dzień…”. To nie był wesoły, był jeden szloch w kościele, wszystko runęło, ludzie spazmów dostali, a ksiądz stał z monstrancją tak jakby był przybity, nie mógł się odwrócić, mówił: „Boże, przemień to wszystko…”, a tu był taki płacz, że tego w życiu [nie zapomnę]. Mam już osiemdziesiąt dwa lata, ale tego w życiu nie zapomnę. Jak wyszłam z kościoła, to mnie się pyta wojskowy: „Czego pani płacze?”. – „Przecież pan słyszał, co w kościele było”. To nie było nic, tylko jeden szloch w kościele poszedł.

  • Czy pani spotykała Powstańców w czasie Powstania?

Tak. Jeszcze jak front nadszedł [w 1945 roku], polskie wojska jak weszły, to poszłam róg Alej [Jerozolimskich] i Marszałkowskiej, bo wojska szły – może zobaczę kogoś z rodziny w wojsku, bo miałam z tamtej strony. Tak stanęłam, patrzę, jeden z wojskowych, oficer doszedł, złapał mnie za głowę, miałam takie będzle za uszami, bo miałam kolczyki, a nie mogłam wyjąć, bo nie miałam gdzie schować, mówi: „Boże, pierwszy raz widzę warszawiankę”. Jak mnie złapał za głowę, tak mnie to wszystko popękało, zaczęła się krew walić, zemdlałam, znalazłam się w ambulansie. Oni mówią: „Co zrobimy z tym?”. Mówię: „Niech tak zostanie, bo przecież nie mam gdzie schować”. Oczyścili mi, dali mi maść, to mi się zgoiło. To taki był przebieg życia Powstania [po Powstaniu]. Drugie powiem, w czasie Powstania Niemcy brali na Warszawę na okopy. Nie mam sukienki, nie mam nic, pójdę. Poszłam, a Niemiec taki wściekły był, ale mówi tak: „Broń was Boże, żeby któreś się ode mnie odsunęło dzisiaj, coś wam pokażę, ale musicie być cierpliwi”. On nas prowadzi na Polną, jak jest politechnika róg Polnej, Nowowiejska jest, taka kapliczka stała. Z Okęcia sześć osób się wyrwało na szaber, jak poszli na zbieranie tych ciuchów, metrowych takich sześć worów mieli, chcieli się przedostać przez Pole Mokotowskie, a Pole Mokotowskie to pełno Niemców było przecież. Jak oni doszli do kapliczki, to jak Niemcy z karabinu maszynowego pociągnęli, to pierwszy raz w życiu widziałam, tak jak by ich ktoś przekroił nożem. Jak on to nam pokazał, to myśmy wszyscy oniemieli, mówi: „Zobaczcie, przyszli po cudze”. To było sześć osób. Boże, już nikt nic nie chciał, każdy się rwał do domu. Niemcy brali towar, oni wyciągali kable, telefony, kable wyciągali na szpule, wszystko kręcili, na samochody wywozili do Niemiec, bo tylko szaber robili. To właśnie takie to było. Jak to zobaczyłam, powiedziałam: „O Boże!”. Wiele razy, jak jadę tam, spojrzę w to miejsce, to mi się aż niedobrze robi.

  • Pani była na Ochocie w czasie Powstania, a czy pani wiedziała, co się działo w innych dzielnicach, w Śródmieściu albo na Mokotowie?

Myśmy tylko wiedzieli, co się działo na Mokotowie, w Śródmieściu z powodu tego, że mieliśmy radiostację. Radiostacja była, to zawsze mieliśmy ciekawostki, ale już później, jak nas „ukraińcy” wzięli, to już radiostację rozrzucili, żeby się oni nie zorientowali. Tak to myśmy nie wiedzieli, ale hasła szły, ludzie mówili, co się dzieje na Mokotowie, co się dzieje tu, wszystko hasła szły. Jak byliśmy na Raszynie, to myśmy wiedzieli, jak się Mokotów długo trzymał, jak Stare Miasto, bo mieliśmy wielki kontakt z ludźmi; ludzie przychodzili, mówili, kontakt był duży. Druga sprawa to znów było to, że Niemcy, była taka ekipa niemiecka, ukraińska ekipa, która burzyła fabryki, Dworzec Główny zburzyła, po drodze tak szli, burzyli. To był tabor, ich chyba ze trzydziestu, konie, ze trzydziestu ich było tych furmanek trzydzieści, tych „ukraińców” chyba było ze sześćdziesięciu, taka ekipa, burzyli domy. W 1944 roku, jak szedł front już, taka niespokojna [atmosfera], no to nikt nie kładł się spać, tylko czekaliśmy, co to jest, bo tak burzliwe… Godzina była pierwsza w nocy, zapukali do nas „ukraińcy”, tam gdzie myśmy mieszkali, pytali się o drogę na Malichy. Ciotka umiała po rusku, wskazała im drogę na Malichy, pojechali. Przyszła do domu, mówi: „O jej, tylko dzieci położy się spać”, ale to wszystko w ubraniu, myśmy się wszyscy bali, bo nikt nie wiedział, co to jest. Czwarta nad ranem, walą do szyby, ale żadnych z gospodarzy, co byli [nie było]. Tak byli pozamykani, że nie mogło się wojsko dostać, walą do nas. „Kto?” – ciotka się pyta. Oni mówią: „Wojsko polskie”. To jak wojsko polskie, to wszystko na nogi − wojsko polskie jest. „Czy tu jakiś tabor przejeżdżał czy coś?”. – „Tak”. To przyszedł oficer z taką mapą położył na stole, pyta się: „O jaką drogę się pytali?”. – „O Malichy”. – „Malichy, to będzie las, Leśna Podkowa”. Oni faktycznie byłi, jak oni dojechali, to oni się już rozłożyli, to wojsko ich wszystkich okrążyło, złapało pod tym lasem w Podkowie Leśnej, wszystkich ich wytłukli. Poszedł, noc była okropna, ale że jak myśmy się dowiedzieli, że wojsko polskie już jest, to rano się żeśmy ubrali, idziemy do swojego. Myśmy do swojego przyszli, [czyli] do gruzów. Cóż, trzeba szukać kogoś, tak aby dach się zrobiło. Tak żeśmy dorobili się. Mieliśmy domek, mieliśmy wszystko, później komuchy nam zabrali, nic nie dali, to córka wykupiła.
  • Czy pani miała bezpośredni kontakt z żołnierzami niemieckimi?

Jak było za okupacji niemieckiej, też był taki kontakt. Jak w kinie „As” wyświetlili Niemcy „Titanic”, od razu była panorama Katynia. Po pierwsze nam chodziło o Katyń. Polecieliśmy tam, pełno taborów ruskich, bo to już przed Powstaniem. [Zastanawiamy się,] co się dzieje na tym Nowym Świecie, tyle wozów ruskich jest. Myśmy tam dopiero zobaczyliśmy Katyń, ksiądz, jak wykopywali trupy, to ci wojskowi oficerowie im przeżynali cholewy, oni w cholewach mieli dowody, zdjęcia rodzin swoich, to wszystko było tak rzucone na ekran. Jak pracowałam z taka panią doktór w Komitecie Centralnym, zgadało się, oan też mówiła, dała spikerowi, co wyświetlał filmy, parę złotych, on jej to dał. On jej dał te zdjęcia, bo akurat na wierzchu były jej zdjęcia z mężem i dziećmi. Ona poszła, że jakoś coś jej należy, że pomóc jej, bo ona była w ciężkich warunkach, dwoje małych dzieci, to jej tak powiedzieli, że jak się będzie upominać, to się znajdzie tam, gdzie jest jej mąż.

  • Czy pani pamięta jakąś swoją rozmowę na przykład z jakimś Niemcem?

Bazar był na placu Narutowicza, to byli Niemcy, przy akademiku na placu Narutowicza był bazar, obok akademik był, to handlary z tymi Niemcami mieli nieraz rozmowy. Niemcy się strasznie bali ruskiego frontu, ale jak mieli towar zabierać, jak miała być łapanka, to jeden z nich przyszedł do którejś z babek, powiedział: „Dziś nie otwieraj budy, bo będzie łapanka na towar”, to już oni wiedzieli.
Niemcy, które żyli z ludźmi, to ostrzegali niektóre, a niektóre byli tacy podli. Widziałam, byłam w czasie okupacji, jak jechałam na Polnej, jechałam tramwajem, Niemcy łapali, łapanka była, byłam zawsze w mundurku, ubrana po szkolnemu. Babka z serem, widziałam to, miała koszyk z serem, ze wsi, jechał Powstaniec [akowiec], miał broń przy sobie, on jakoś tą broń jej podsunął pod ten ser (odeszłam z daleka), a Niemcy: „Co ty, babko, tu masz?” – jak kopnął, tak ten pistolet jej wyskoczył. Boże, jak on ją zbił ten Niemiec, jak on ją skopał, ona mówi: „Panie, serki tylko mam”. – „A to co to?”. – „Nie wiem, tego nie mam”. On się odsunął, widziałam to, ale co mogłam powiedzieć, nie mogłam nic powiedzieć. Przyszłam do domu, mamie mówiłam, to chora byłam. Drugie [zdarzenie] – widziałam przy Wawelskiej, jak ludzi rozstrzelali, tramwaj stanął, moment, jak rozstrzelali ludzi. Ludzie stali jak błazny, bez krwi, bo oni krew ściągali, ludzi stawiali takich, nieraz usta mieli zakneblowane, to nie mógł nawet krzyknąć czy coś. Jak ludzi rozstrzelili, zaraz jak odjechali, to ludzie kwiaty, wieńce, znicze zapalali, to straszny widok, to był taki widok, że gdzie się szło, to okropność była. Był taki, Niemcy [niezrozumiałe], oni mieszkali jak Raszyn, w Michałowicach jest taka woda (tam gdzie kolejka EKD, była woda), oni zbierali chłopaków i uczyli ich, jak obchodzić się z bronią, nad tą wodą. Ich było szesnastu, jeden z tych właśnie powiedział, wykrył to, dali Niemcom znać, ich rozstrzelili. Później Grójecką prowadzili na Wolską szosą na cmentarz Wolski [tłumacząc], że to „bandyci polscy” zrobili tak, że ich zabili. A to właśnie poszedł wet za wet, jak tych zabili szesnastu, to z każdej rodziny.
Jak sobie dzisiaj przypomnę, to momentami człowiek… Ale za okupacji była taka jedność, jedno drugiemu rękę podawał, jak się coś stało, to jedno drugiego ratowało. Dzisiaj to jest okropność, dzisiaj jest straszna podłość u ludzi. Dzisiaj są tacy ludzie, nie przeszli tego, nie znają tego i to taka znieczulica jest, taka okropność jest.

  • Wróćmy jeszcze do Powstania. Jak by pani mogła sobie przypomnieć najgorszy dzień w Powstaniu?

Dla mnie rozstanie się z matką, z bratem, rozstanie się z Powstaniem. Jak rozstałam się z nimi, byłam tak sama mając czternaście lat i tak się borykać. Miałam kolczyki koła to poszłam na Raszyn do gospodyni, miałam pieniądze i chciałam chleb kupić, a ona mówi tak: „Niech ona da te kolczyki to jej dam chleb”. − „Tego w życiu nie dam, to co wyszłam z domu to zachowałam, to już nie dam”. A pieniądze miałam, to nie chciała mi wcale dać. […] Moja mama była w szpitalu bardzo ciężko chora, też w Oranienburgu, ale w szpitalu leżała. Blisko brata, tylko że wyszła stamtąd, ale co z tego. Kręgosłup miała złamany i siedziała w domu, źle się czuła.

  • Kiedy pani rozstała się z mamą?

Kiedy się rozstałam − w czasie Powstania 1 sierpnia. Mama poszła rano jeszcze do pracy i już nie wróciła, a ja zostałam w domu. A brat poszedł na Stare Miasto, już nie wrócił.

  • Co się działo z mamą? Co mama robiła w czasie całego Powstania?

Mama była w aptece, Powstańcom rozlewała benzynę, leki wszystkie były, bo apteka była, to leki wszystkie dawała. Na Wawelskiej była apteka, to wszystko było co potrzeba dla rannych, to wszystko mamusia dawała. Była w aptece jako farmaceuta, to znała się na tym, to wszystko rozlewała. A dzisiaj takie to życie jest, jak sobie wspomnę, to przykro bierze się.

  • Pamięta pani jakiś bardzo miły dzień z Powstania, taki szczęśliwy dzień w czasie Powstania?

Szczęśliwy dzień, to jak mama wróciła 4 maja. Jak wróciła z Niemiec, to wtedy nastała radość i już szczęście było wielkie, że już wróciła. Zaczęłam brata poszukiwać, znalazłam go w Londynie, byłam u niego w Londynie, ma trzech synów. Ona Irlandka, nie była taka, żeby była gospodarna, żeby ona coś zrobiła z dziećmi, nie, ona nie. Teraz tak zostało, nie wiem, czy żyje, bo ja mam już osiemdziesiąt dwa lata, to ona starsza była, to pewno nie żyje. Ale trzech chłopaków jest i kontaktu nie miałam, co ja listy wysyłałam, telegramy, to ona wszystko wyrzucała.

  • Jak wyglądała Warszawa, jak pani wracała po Powstaniu?

Po Powstaniu jak wróciłam, to pracowałam. Dostałam się do pracy, już pracowałam w wydziale zdrowia, a później poszłam do chemii, bo miałam mamę chorą, córkę miałam, wszyłam za mąż, a w ciężkich warunkach byłam i już później pracowałam z chemii w „Saturnie”. Tak że już później było mnie lżej.

  • Jak pani pamięta moment w 1945 roku, jak pani wróciła do Warszawy? Jak wyglądała Warszawa?

Warszawa była w gruzach. Jak poszłam na Żelazną przed samym Powstaniem − leci facet, wariat taki, mówię: „Boże, co to za człowiek jest” – ubrany [dziwnie], takie góralskie za paskiem ma, i wszedł na drzewo, mówi: „Boże, zmień to wszystko, bo tu będą się wrony lęgły!”. Popatrzyłam się na niego, wysłuchałam go: „Ludzie, uciekajcie z Warszawy!”. Nic. Przychodzę do kościoła Świętego Jakuba, leci jakiś do wielkiego ołtarza, klęczy i woła na głos: „Boże, przetłumacz tym ludziom, żeby z Warszawy się wyniosły, bo przecież tu będą gruzy!”. A Warszawa to była jedna… – faktycznie, same gruzy były, chodziłam na odgruzowanie. Gdzie mieszkam, to żeby doprowadzić do porządku, to żeśmy odgruzowywali to wszystko, żeby dojść do celu, żeby coś jakoś zrobić, postawić jeden budynek. Dopiero sobie po tym wszystkim uświadomiliśmy to, że właśnie to tak było. Warszawiaków jest bardzo mało, a ci, co przychodzili na Warszawę, to wszystko przychodziło spod Warszawy. Ci ludzie wszyscy rabowali spod Warszawy, ale żeby się było do nich, o coś udać, to pani ręki nie podali.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

Do Warszawy kiedy wróciłam − zaraz, jak tylko wojsko polskie wkroczyło. W 1945 roku już byłam na Szczęśliwickiej. Tak tylko się zrobiło, żeby się nie lało, i ściany były takie, aby tylko się włączyć, myśmy zaraz wrócili, chociaż było głodno, chłodno, ale było się w domu, się siedziało, już nie było się na wsi. Zaraz po Powstaniu wróciłam, a ludzie, jak wracali z tobołami do Warszawy, jak powracali prawdziwi warszawiacy, to z tobołami, to u nas nocowali na podłodze, bo to była ziemia, takie klepisko było. To było tak zaraz po Powstaniu. To zaraz po Powstaniu to tylko na gruzach znalazłam orła, to wzięłam go, nie mogłam go doczyścić, taki był spalony. Aż nareszcie znajomy mi dał szlifierkę i takie druciki, dopiero doprowadziłam go do czystości. Warszawa w ogóle to były gruzy, szkielety stały, nie było domów, a teraz jest piękna Warszawa, wszystko, tylko ludzie nie są tacy. Jak stan wojenny wybuchł w Warszawie, to na całym bloku tylko dwie rodziny zostały, a do mnie mówią: „Czemu pani nie idzie?”. − „Nie mam nikogo na wsi”. − „To pani spojrzy, dam pani klucze, pani sobie dozorcę zgodzi, niech pani spojrzy na cały blok, będzie pani pilnować”. − „To co, pani ucieka i pani zostawia to?”.

  • Jak się pani wydaje, czy to, że wybuchło Powstanie, to dobrze czy nie?

Jak myśmy się dowiedzieli, to Niemcy mieli warszawiaków i tak wymordować, i tak. Jak myśmy na sankach jeździli przy Dworcu Zachodnim i taki Niemiec na warcie stał przy tunelu, poznaniak był, mówi: „Oj, ja to się nie doczekam, ale wy to się doczekacie, to się dowiecie, co tu się dzieje?”. To myśmy go się pytali: „Co się dzieje”. Nie chciał powiedzieć. A dzisiaj się dowiadujemy, że tam było krematorium, a Niemiec stał na warcie i zawsze mówił: „Oj, ja to stary, ale wy to młodzi, to się dowiecie, co tu się dzieje”. Żeśmy się dowiedzieli, co było. A na sankach żeśmy zjeżdżali koło tego. To tak właśnie [pamiętam]. A całość, to wszystko, to przecież rozpacz ogarnia. Jak domy paliły się w oczach, to wszystko jak się pali, to przecież to było okropność, to wychodziło się z gruzów i dom wali się, pali się, wszystko okropność była. Niemcy siedzieli jeszcze na Grójeckiej, dom jak barykada jest, ośmiu czy sześciu mężczyzn leżało i jest tylko taka maleńka [informacja] napisana, że zginęli, Niemcy ich rozstrzelili. Okropne to było. Tak, jak wspomnienia mam z Powstania, to nieraz, jak sobie wspomnę, to się niedobrze robi. Okropne. A z Zieleniaka to wyciągali. Najgorszy widok był, jak ze szkoły dziewczyny brali, jeden za nogi, drugi za ręce i dziewuchy rzucali. Tylko jęk na ziemi, Boże, ludzie krzyczeli, rozpacz ogarniała. To była ostatnia noc, którą tak Niemcy tych „ukraińców” rozstrzelili i wtedy nam dali drogę do Dworca Zachodniego.





Warszawa, 17 września 2010 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Ficińska
Wacława Jakubiak Stopień: cywil Dzielnica: Ochota, Zieleniak

Zobacz także

Nasz newsletter