Wanda Wielgosz „Kryśka”, „Łucznik”

Archiwum Historii Mówionej
  • Jakimi drogami dotarła pani do Wojskowej Służby Kobiet, w ogóle do konspiracji?

Pracowałam na Poczcie Głównej.

  • Na Świętokrzyskiej?

Tak. Zauważyłam, że moja koleżanka w poniedziałek przychodzi do pracy w brudnych butach na niskim obcasie, a normalnie chodziłyśmy, jako panienki w damskich bucikach na obcasie. Domyśliłam się, że pewnie wraca z jakiejś wsi. Było jej [na] imię Irenka, Irenka Wyka (potem biedna została zamordowana przez Niemców, już po wyzwoleniu nas z obozu). Pytam się jej: „Irenko, wciągnij mnie do tej organizacji, gdzie należysz”. A ona: „Ale co ty sobie wyobrażasz?”. Mówię: „A dlaczego przychodzisz w [brudnych] butach? Z ćwiczeń jakichś”. Ona mówi: „Cicho bądź, siedź cicho”. Po kilku dniach przyszła i mówi: „No to cię skontaktuję”. Wtedy mnie skontaktowała z porucznik Heleną. W ten sposób weszłam do drużyny.

  • Który to był rok?

Początek 1944 albo 1943, nie pamiętam. Szkolił nas porucznik Marek.

  • W jakim zakresie?

Broni. Visa na przykład przynosił, rozkładałyśmy, składałyśmy. Potem musztry, ale to nie on, to już nas uczyła chyba komendantka Helena. To było strasznie śmieszne, bo żeby ćwiczyć musztrę z karabinem, musiałyśmy kupić kije od szczotek i z tymi kijami przychodzić na punkt zborny. Nieraz się śmiałam, że niech tak zobaczą Niemcy, chyba się domyślą, bo po co my z tymi kijami chodzimy? Tak właśnie weszłam do naszej organizacji. A moi bracia (miałam dwóch braci) okazuje się, że byli już dawno w AK, ale ja nie wiedziałam.

  • Jakiego rodzaju były jeszcze szkolenia? Czy było na przykład szkolenie sanitarne?

To miały inne drużyny. Ja byłam w drużynie wartowniczej i szkolona byłam z bronią.

  • Czyli nie tylko składać i rozkładać, ale posługiwać się bronią też pani umiała?

Tak, ale nie zdążyli mnie przeszkolić w faktycznym strzelaniu, nigdzie jeszcze nie wyjeżdżałam. Na terenie Warszawy nie można było strzelać.

  • Gdzie pani wtedy mieszkała?

Na ulicy Ludnej.

  • Na Powiślu?

Tak. Tam był Wojskowy Instytut Przeciwgazowy przed wojną i tam pracował mój ojciec. Pamiętam też, że w czasie okupacji matka moja i brat byli pod ścianą. Stali Niemcy z karabinem maszynowym i czekali, kiedy ja i ojciec wrócimy z pracy, bo byliśmy posądzeni o przechowywanie Żyda. Bardzo dobrze, że człowiek, którego przechowywaliśmy (on był podobny do Żyda, wysoki, czarny) przyszedł się wylegitymować, a nie uciekł. Zabrali go, on był uciekinierem z robót, daleki krewny, jakiś pociotek i u nas się chronił. W ten sposób po prostu ocalił całą rodzinę.

  • Przetrwał?

Jego wywieźli z powrotem na roboty.

  • Jak wyglądała godzina „W”?

Godzina „W”? Cudowna. Mieliśmy zbiórkę przy ulicy Mazowieckiej 4. Szliśmy na zbiórkę, każdy wiedział, że ma wziąć wałówkę na jeden dzień najmniej i ubrać się raczej sportowo. Jak szliśmy, to się od razu poznawaliśmy. Chłopcy szli na swoje punkty, do siebie. Po prostu uśmiechaliśmy się i mrugaliśmy, bo po ubraniu poznawaliśmy, że idziemy na Powstanie.

  • Czyli nie mieliście wątpliwości, że coś ważnego się zaczyna?

Tak, że się zacznie. I chcieliśmy [tego].

  • Dotarliście? Mazowiecka była tuż obok Prudentialu.

Tak. Och, jaki piękny dzień był, kiedy z okna z Mazowieckiej zobaczyliśmy biało-czerwono na Prudentialu! To była radość. Pamiętam, [że] tam dużo dokumentów mi przepadło, bo bojąc się, że Niemcy wejdą tam, gdzieśmy się chowały na Mazowieckiej, komendantka pochowała [je] do pieca. Potem zapomniałyśmy zabrać i zostały tam osobiste dokumenty, które mogły nas zdemaskować.

  • Jak się potoczyły wydarzenia? Czy miałyście od razu jakieś zadania, trzeba było coś obserwować, coś chronić? Pani była w służbie wartowniczej?

Tak. Pamiętam, że jak padła poczta, jak Niemcy już [się] poddali, to musieli odgruzowywać… Byłam taka dumna! Dostałam karabin i pilnowałam ich. Miałam satysfakcję, że się mnie boją.

  • Pierwszy dzień. Tam się wiele działo wtedy, prawda?

Tak, bardzo dużo. Tylko człowiek był za bardzo przejęty, nie wszystko się zapamiętało. To było… Nie wiem, jak to nazwać. Człowiek był w jakimś transie.

  • Byłyście wy dziewczyny i byli koledzy?

Nas poprzydzielano do poszczególnych jednostek wojskowych.

  • Od razu były jakieś akcje, strzały, wypady?

Były. Na przykład z Mazowieckiej nie mogłyśmy wyjść, bo była ostrzeliwana, a potem, jak już wychodziłyśmy, to też biegiem i pojedynczo, bo ulica była pod ostrzałem niemieckim i wypuszczano nas co jakiś czas. Jeszcze było przykre przeżycie, bo z okna Mazowieckiej widziałyśmy pierwszego chłopca, który poległ, leżał na gruzach. Pamiętam, że jakiś deszcz czy coś padało i on leżał na gruzach. To było pierwsze zetknięcie [z zabitym].

  • Potem było wiele takich widoków, prawda?

Tak. Miałam w ogóle szczęście, że byłam w Śródmieściu, a nie w innych dzielnicach. Było tak, że na przykład byłam odsyłana do odbierania zrzutów.

  • W jakim rejonie?

W Śródmieściu, ale dokładnie ulic nie pamiętam, były wyznaczone. Chyba oświetlano jakiś placyk. Pamiętam, że jeden zrzut doszedł do nas. Dużo poszło do Niemców. Co jeszcze pamiętam? Wychodzącego żołnierza z kanału.

  • Gdzie pani była wtedy? Na Wareckiej?

Tak, w tamtych okolicach.

  • Zapamiętała pani to jakoś szczególnie?

Nie, była specjalna grupa, która odbierała, a ja byłam tylko świadkiem tego. Potem już byłam na Kredytowej z moim dowódcą „Żmudzinem”. Tam zostałam przydzielona i tam już byłam. Opowiem historię. Było już ciężko pod koniec Powstania i pięciu chłopców postanowiło przejść na drugą stronę Wisły. Jeden z nich trochę się podkochiwał we mnie, więc mi zaproponował, żebym z nim poszła. Powiedziałam: „Jesteście dezerterami. W ten sposób będziecie…”. Mówię, żeby tych kolegów (ale nie powiedział ich nazwisk) odciągnął od tego. A on: „Jak wyjdziesz za mnie, to tak zrobię”. Coś w tym sensie. I mu obiecałam. „Dobrze – mówię – ale po wojnie, po Powstaniu”. Rzeczywiście, chłopcy zostali do końca. Ale ja uciekłam, wyszłam za zupełnie innego […]

  • Pani była do końca, całe sześćdziesiąt trzy dni Powstania, prawda? Czyli musiały być momenty, które były inne od wszystkich, które upamiętniły się pani we wspomnieniach.

Tak. Jak już padło Powstanie my postanowiliśmy nie wychodzić, tylko walczyć dalej. Ale dowódca bardzo nas prosił: Słuchajcie, nie róbcie tego. Zginiecie, a jeszcze potrzebni będziecie w przyszłości”. Tak jakoś nas przekonał. Chyba nas tam cały pluton się zbuntował: „Nie idziemy do niewoli, zostaniemy, będziemy walczyć”.

  • Jakim dowódcą był „Żmudzin”?

O Boże, to był człowiek! Poważny był, nie pamiętam, żeby żartował specjalnie, sprawiedliwy. Byłam dwa razy chyba przy nim. Pamiętam pierwszy raz. Obchodził piętra, przechodziliśmy, okna co kawałek były, to mnie wtedy pouczył: „Uważaj, bo idziesz za mną. Ja nie dostanę kulki, jak mnie przez okno zobaczą, bo nie zdążą, ale ty dostaniesz”. Wtedy się nauczyłam, że jako druga muszę się schylać, żeby mnie nie zobaczono. Był bardzo szanowanym dowódcą.

  • Miał wielkie doświadczenie wojenne.

Tak, był ranny kilka razy, ale z nami już nie. Chłopcy za nim przepadali.

  • Dziewczyny też.

To możliwe, ale nie pamiętam dziewczyn, jak Boga kocham nie pamiętam, bo od początku nie byłam przy nim, tylko dopiero drugą część Powstania. Potem go spotkałam w Niemczech, a jakże, bo był potem u generała Maczka. Spotkaliśmy się i cieszyliśmy, że żyjemy. Ale jego tu zamordowali, [został] zamordowany. Jego syn, mój kolega, był też w Powstaniu. Tutaj mieszkali i go aresztowali i podobno bardzo torturowali. Nie wiem, jego syn nawet podejrzewa, że go wywieźli, nie zabili w końcu, tylko wywieźli, oddali Rosjanom, bo on miał przecież dużo odznaczeń rosyjskich w I wojnie światowej, czy po I wojnie światowej.

  • Piękna i tragiczna postać.

Tak, bardzo tragiczna.

  • Jak wyglądało życie codzienne? Mieliście co jeść, gdzie spać? Jak to organizowaliście?

Pamiętam, jak dopadliśmy do zabitego konia i zdobyłam kawał mięsa, Biegłam z tym mięsem do rodziny, do matki, do ojca, którzy zostali na ulicy Ludnej, rowem wzdłuż ulicy Książęcej, bo też ostrzeliwana była. Zaniosłam ten kawał mięsa. Albo jak chłopcy mi przynieśli mięso, żeby im to mięso przyrządzić. Nagle alarm, a ja piekę mięso. Komendantka mi nie pozwoliła zostać, [chociaż] chciałam zostać, skończyć. Zamiast zabrać ze sobą, to pobiegłam tak jak wszyscy do schronu. Przyszłam, a mięsa już nie było. Tak mi było wstyd wobec chłopców, że ktoś ukradł!

  • Ktoś inny je wziął?

Ukradł ktoś po prostu to mięso. Tak było. Przechodziliśmy przez piwnice, tam siedziała ludność cywilna. Ludzie byli naprawdę biedni, w piwnicach siedzieli z dziećmi. Jedna z kobiet mówi: „Proszę pani, weźcie tego pieska – miała szczenię maleńkie, czarne – bo nie mamy czym wyżywić, a wojsko jeszcze ma jakąś żywność”. Wzięłam, do kieszeni włożyłam to maleństwo. To jadło kapustę, to co ja. Myśmy jedli suszoną kapustę z jakichś zapasów niemieckich czy co, nie wiem. Z tego była zupa. To szczenię jadło to ze mną. Kiedyś poszłam, wezwał mnie dowódca, żeby z nim iść jako łączniczka. Pieska zostawiłam. W piwnicy mieliśmy łóżka, prymitywne, żelazne łóżka. Dostałam maleńką piwniczkę i tylko jedno łóżko się mieściło. Zostawiłam pieska na kołdrze, poszłam. Przyszłam, już nie było pieska.
  • Można się domyślić, jaki był koniec.

Jeszcze mi proponowano kawałek tego pieska. Tak było, ale się przeżyło. Cukru w kostkach było dużo. Cukier w kostkach mieliśmy w kieszeniach i nam ten cukier dodawał trochę [energii]…

  • Woda była?

Woda… Były drużyny gospodarcze. Byłam w wartowniczej, to nie nosiłam, ale one gdzieś zdobywały wodę i przynosiły.

  • Była pani blisko przy dowódcy, on musiał mieć informacje i wiedzieliście, co się dzieje gdzie indziej. Wiedzieliście na przykład o Starówce?

Wiedzieliśmy, zresztą wyciągaliśmy tych z kanałów i oni do nas dołączali. Byłam na przykład w Adrii, kiedy ta wielka bomba… Niewypał. Od tego czasu jestem „Kłyśka”, a nie „Kryśka”. Tam [zostałam] na odpoczynek po pierwszych walkach. Prędziutko prosiłam, żeby mnie stamtąd zabrać, że chcę iść na front, bo na froncie nie spadały bomby. Stąd się tak bomb bałam, wolałam być na froncie.

  • Ale tam z kolei były ostrzeliwane tereny. Też zagrożenie ogromne.

Ale było inne. Człowiek, zdawało się, mógł się za mur schować, mógł do piwnicy nawet. A przed bombą nie było ratunku, tak się ludzie bali zasypania.

  • Dla wielu to był koniec. Ale tam w Adrii wydarzył się cud i bomba nie wybuchła.

Nie wybuchła, tylko było strasznie dużo pyłu i to mi osiadło. Złapałam się za głowę, a tu tynk na głowie. […] Wtedy powiedziałam coś, że dziewczęta podchwyciły, że „r” nie było. Powiedziałam: „Och, jaka skołupa na głowie!”. Skołupa i od tego „Kłyśka”. Już do końca Powstania byłam „Kłyśka” i w obozie byłam „Kłyśka”.

  • Nadszedł dzień, kiedy trzeba było się zwijać.

Tak. Wtedy pamiętam, że siedzieliśmy w piwnicy – chłopcy i dziewczęta – i chowaliśmy się. Wtedy wyszywałam orzełki tym, którzy nie mieli. Białe nici zdobyłam i wyszywałam. Nie wiem, ile zdążyłam orzełków wyszyć na beretach. Sobie wyszyłam, bo też nie miałam. Berety, bo nasze mundury to były berety.

  • Mogliście wyjść w tych beretach?

Tak. To była kapitulacja wojskowa, czyli mieliśmy prawo do munduru, a mundur to był orzełek na berecie i opaska. Jeszcze powiem, że powstańcy warszawscy opaski noszą na prawym ramieniu, a nie na lewym, bo przyszedł rozkaz, żeby zmienić, kiedy folksdojcze jacyś zaczęli się podszywać, więc żeby zdemaskować ich. Nie wiem, tak komentowaliśmy. Była druga wersja powodu zmiany, że przy strzelaniu opaska na lewej ręce bardziej zdradzała, niż na prawej.

  • Którego dnia wychodziliście?

Nie wiem, chyba był 3 października.

  • Schowaliście gdzieś broń?

Chłopcy albo uszkadzali, wyjmowali zamki, albo chowali gdzieś, zakopywali.

  • Szliście szeregami, jak wojsko?

Szeregami, jak wojsko.

  • Jak was traktowali Niemcy?

Nie mogę źle powiedzieć. Nie byłam świadkiem bicia czy obrażania. Stali tylko szeregiem.
  • Dokąd doszliście?

Do Ożarowa. Pamiętam, każdy coś niósł, jakieś zapasy, to było nam ciężko tyle kilometrów. Zdarzało się, że zasnęłam, idąc spałam, a koleżanki tylko z boku pilnowały, żebym nie została z tyłu. Potem drugą z kolei pilnowałam, ona spała. Bo przez noc się szykowałyśmy, całą noc przeważnie się nie spało, tylko szykowało do wyjścia i było tak ciężko. Doszliśmy do Ożarowa. W Ożarowie nas zapędzili do wielkiej hali, tam nocowaliśmy, jedną noc chyba tylko. Nie pamiętam już, jak długo tam byliśmy. I do wagonów. Przeszłam kilka obozów. Przeszłam Fallingbostel, Bergen-Belsen. Dobrze, że nas zabrano z Bergen-Belsen, bo byśmy nie żyli, wszystkich w Bergen-Belsen wymordowano głodem. Pod koniec, tam były straszne rzeczy. Ale nas zabrano. Jeszcze były tak zwane komenderówki.

  • Prace obowiązkowe?

Tak, dla żołnierzy, już nie oficerów, tylko żołnierzy. Byłam wyznaczona na komenderówkę, i pamiętam, że akurat dostaliśmy paczki z Czerwonego Krzyża.

  • Jakie prace miała pani wykonywać?

Zawieziono nas na folwark, tam pracowały dziewczęta w magazynach zbożowych. Mnie przyznano – miałam w ogóle szczęście – do laboratorium, gdzie siedziały studentki niemieckie nad zbożem. Ważyły to, liczyły, ich sprawa. Miałam im pomagać. Albo zawieziono mnie jednego dnia w pole, wkoło las, wielkie stogi stały i mam odganiać wrony. Wlazłam sobie na jeden taki stóg, tam [się] położyłam i sobie leżałam. [Gdzie] tam mi w głowie odganiać wrony! Tylko obserwowałam. Mogłam wtedy uciec na przykład. [Ale] wolałam nie ryzykować i wróciłam do obozu.

  • Potem był transport do Oberlangen?

Tak.

  • Kiedy tam dotarłyście?

To było akurat przed świętami. Akurat przed świętami zapakowano nas do celi i noc spędziłyśmy w celi. Dokładnej daty nie znam. Przed świętami, to chyba była Wigilia. Wieźli nas przez Essen, w Essen sprowadzono nas do schronu, bo tam się przesiadałyśmy. Sprowadzono nas do najniższego schronu, a tam siedziały Niemki z małymi dziećmi. Miałyśmy w paczkach kawę. Żołnierz, który nas eskortował przyniósł bańkę gorącej wody, zaparzyłyśmy kawę, a Niemki zaczęły wyzywać, że Polki bandytki mają kawę, a [one] mają głód.
Jak nas wieźli w pociągu, wieźli również jeńców włoskich, co się zbuntowali. Siedzieli w jednym przedziale, my w drugim, a między sufitem była przerwa. Śpiewali nam przepiękne włoskie pieśni, a my im śpiewałyśmy polskie. Tak było takie przyjemne wspomnienie. Nie wiem, gdzie ich wieźli, do jakiego obozu. To byli sami zbuntowani włoscy oficerowie.

  • Dojechałyście do Oberlangen i od grudnia, od świąt, do kwietnia…

Do kwietnia. Byłam w baraku, w którym miałam obowiązek prowadzić musztrę z dziewczętami, więc kilka razy prowadziłam musztrę, tak trochę z boku, żeby z wieżyczek nas za bardzo nie obserwowano. Poza tym byłam w drużynie wartowniczej, szykowałyśmy się na uwolnienie, bo wiedziałyśmy, że się zbliża koniec wojny i bałyśmy się, że Niemcy mogą nas przedtem wymordować. Szykowałyśmy jakieś noże, żeby w razie czego przeciąć druty i uciekać i dać innym uciec. Pamiętam to.

  • Czyli nie byłyście bierne?

Nie. Na przykład w dzień uwolnienia miałyśmy przygotowaną już flagę i jak tylko motocyklista wyjechał, zakręcił, to zaraz flagę na maszt wciągnęłyśmy.

  • Wielki i bardzo ważny dzień.

O, bardzo ważny.

  • Miałyście świadomość, że to jest koniec pięcioletniej gehenny?

Tak, to tak. Potem były wizyty Andersa, „Bora” Komorowskiego u nas. Byłyśmy pewnego rodzaju sensacją dla dywizji: Polki z Warszawy.

  • Pierwszy obóz jeniecki dla kobiet.

Tak, dla kobiet żołnierzy. Och, jakie były miłe chwile, kiedy rodziny się znajdowały! Dziewczyna i jakiś oficer od Andersa nagle się poznają, krzyk, radość. To było piękne.

  • Podobno niektóre panie doczekały się tam także potomstwa?

Były i podobno Niemcy nawet dali po pół litra mleka dla tych dzieci przez ten czas. Tam był dowódcą kapitan niemiecki, ale miał esesowca. Ten gestapowiec był podły, to go zaraz nasi ukatrupili. A kapitan elegancko… Komendantka go oddała do niewoli, ładnie się pożegnali, nie mieli do siebie pretensji, komendantka nie mściła się na nim. On był człowiekiem, a ten gestapowiec…

  • Jak komendantka się nazywała?

Jaga, a nazwiska nie pamiętam.

  • A dalsze losy? Potem trzeba było się zdecydować, w którym kierunku się udacie. Jaki pani wybrała kierunek?

Wybrałam Podhalan, poszłam do Strzelców Podhalańskich. Ale to przypadek, bo uciekałam przed tym chłopcem, któremu obiecałam, że wyjdę za niego. Jak tylko przysłał [list], że przyjeżdża do mnie, to ja do komendy, żeby mnie oddali gdzieś w teren. Jak przyjechał, to koleżanki powiedziały, że wyjechałam do Ameryki. Byłam podła, mam do dzisiaj wyrzuty sumienia, ale trudno.

  • Co ze strzelcami, co tam pani robiła?

Byłam u nich świetliczanką. Biblioteka, potem był bufet. Trzy koleżanki były. Dwie prowadziły bufet, z żołnierzami naturalnie.

  • Gdzie to miało miejsce?

W Papenburgu.

  • Jak długo?

Tam byłam do 1947 roku, cały czas byłam w dywizji.

  • Pani była jeszcze żołnierzem?

Tak, byłam u nich żołnierzem.

  • Kiedy pani przyszedł do głowy pomysł, żeby wrócić do Polski?

Dlaczego wróciłam? Poznałam tam męża, w 10. Pułku Dragonów i on chciał wracać. Dlaczego chciał wracać? Bo jego brat został aresztowany tutaj, on był w WIN-ie. Dowiedział się, że brat siedzi w więzieniu. Myślał, że go uratuje, że przyjedzie i go wyciągnie z więzienia. Gdzie tam. Przecież z komunistami nie można było [się dogadać], jeszcze jak on był polityczny. Dlatego wróciliśmy do Polski.
Fajnie było, jak się szukaliśmy. Miałam kolegę w Krakowie, jego adres. Ach, jakie piękne były listy obozowe! To były druki, mam jeszcze pamiątkę…

  • Dokąd wróciliście?

[Do Wrocławia], bo tu mi znaleziono rodzinę. Mój ojciec był w Gross-Rosen, matka była w jakiejś fabryce na terenie Czech, wywiezieni wszyscy. Jak się znaleźli? W Poznaniu miałam rodzinę i znaleźli się przez poznańską rodzinę. To było tak, że babcia mówi do ojca: „Tak podobno w obozach ciężko, a ty tak dobrze wyglądasz”. A on był spuchnięty z głodu. W naszej rodzinie zostało to powiedzenie babci. Przez babcię rodzice się tu osiedlili, bo do Warszawy nie było sensu wracać. Dowiedziałam się o ich adresie i przyjechałam tutaj z mężem.

  • Wyszła pani za mąż jeszcze tam?

Tutaj mieliśmy ślub cywilny od razu. Byłam w ciąży i tu już się urodził synek. Mam troje dzieci.

  • Czy dotknęły panią jakieś represje?

Nie, właśnie nie. Ojciec mój był partyjniak, bo był przedwojennym socjalistą i dostał dobrą pracę. Chyba to mnie chroniło. Mąż miał trochę [nieprzyjemności], ale chyba ojciec go ochronił.

  • Mąż próbował szukać swojego brata?

Tak.

  • Bez rezultatu?

Bez rezultatu, do końca siedział. Dopiero wrócił, jak już odsiedział. Jego złapali z bronią w ręku, on był w WIN-ie. Już nie żyje, ale długo żył.

  • Jak pani zapamiętała Powstanie? Czy zaważyło na pani życiu? Czy miało zasadnicze znaczenie? Było czymś ważnym?

Było, bo byłam wychowana bardzo patriotycznie. Przed wojną szkoła powszechna, pamiętam, potem średnia, bo chodziłam do prywatnego gimnazjum, nauczyciele byli naprawdę patriotami i wpoili w nas ten patriotyzm. Dlatego całą wojnę tylko się myślało, jak się wyzwolić, czekało się na wyzwolenie, na koniec wojny. Nawet do głowy nie przyszła myśl, że mogłoby już tak zostać na zawsze, że Niemcy będą. Moi bracia obaj też byli w AK.

  • Przeżyli?

Jeden przeżył, ranny był tylko w kolano, po wojnie siłą wzięty do szkoły oficerskiej. Też potem siedział, donos na niego był, przywódcy się wygadał, że był w AK. A drugi brat zginął. Pięciu kolegów poszło do partyzantki. Musieli iść, bo coś zrobili na lotnisku, coś im groziło. I zginął, nie wiem, kiedy i jak. Szukaliśmy.

  • Myślała pani o tym, czy na swoim pokoleniu, koleżankach i kolegach, nie zawiodła się pani w tamtym okresie, kiedy byli potrzebni?

O nie, nie mogę powiedzieć. To był wspaniały moment, kiedy przed Powstaniem na poczcie Niemcy wywozili już Niemki. Zaczęli korzystać z [pracy] Polek. Mnie przydzielono do jakiegoś oficera do pisania na maszynie. On się mnie pyta, czy się nie boję, że ruscy tu wejdą. Mówię: „I ruscy i Niemcy to to samo”. Tak odpowiedziałam. Ani słowa więcej nie powiedział. Potem przyszła jedna z koleżanek. Nie wiedziałam, że ona jest w AK, koleżanka z pracy. „Schowałaś maszynę?”. Mówię: „Nie”. – „Schowaj, bo Niemcy wywożą wszystko do Niemiec”. Pomogła mi szafę ustawić na róg i za tym rogiem schować moją maszynę do pisania. Pamiętam, że tak chowałyśmy sprzęt, żeby nie wywieźli do Niemiec. Nie mam nic więcej do powiedzenia, to są takie drobne wspomnienia.



Wrocław, 27 marca 2009 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Wanda Wielgosz Pseudonim: „Kryśka”, „Łucznik” Stopień: strzelec Formacja: Wojskowa Służba Kobiet, Zgrupowanie „Bartkiewicz”, IV kompania „Żmudzina” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter