Nazywam się Wiesław Opieliński, rocznik 1928, pseudonim Zdanowicz.
W czasie Powstania walczyłem w Pułku „Baszta”, Batalion „Karpaty”, kompania K-1, III pluton na Mokotowie. Byłem żołnierzem w lasach chojnowskich.
Urodziłem się w Częstochowie. Następnie w 1930 roku, kiedy miałem sześć lat, przenieśliśmy się do Warszawy i mieszkałem na Saskiej Kępie w Warszawie. Ojciec mój umarł, jak miałem cztery lata, był oficerem w 27. pułku piechoty w Częstochowie. Potem mama wyszła drugi raz za mąż, za żołnierza legionowego, za legionistę i przenieśliśmy się do Warszawy. W Warszawie chodziłem do słynnej szkoły Zamoyskiego na ulicy Smolnej 30. Tam dwa tygodnie przed Powstaniem zrobiłem tak zwaną małą maturę. Dwa tygodnie przed Powstaniem, potem wybuchło Powstanie.
Do Zamoyskiego, słynnego gimnazjum Zamoyskiego, Smolna 30, ona jest do dzisiaj.
Normalnie, normalnie się uczyłem.
Tak, [należałem] do harcerstwa i nawet ostatnie wakacje spędziłem na Litwie w Nowych Święcianach.
Przed wybuchem wojny, tak. Harcerski obóz, właśnie. To była jeszcze Polska, ale teraz jest Litwa, Nowe Święciany. W każdym razie dosyć znana [miejscowość], niedaleko od Wilna.
Tak, po prostu, jak powiedziałem, ojciec był oficerem. Drugi ojciec, [kiedy] mama [ponownie] wyszła za mąż, też był w 27. pułku piechoty. Ja 27. pułk piechoty odwiedzałem z ojcem, mając lat cztery, nie cztery, ale sześć, pięć lat, powiedzmy. Tak że wojskowość mnie interesowała od samego początku. Później bardzo wcześnie złożyłem przysięgę, w 1941 roku. To proszę [zwrócić uwagę, rok urodzenia] 1928, [więc w] 1941 to miałem trzynaście lat i byłem już żołnierzem.
Tak, wojskowe. Nasiąknąłem od początku, od samego początku, jak pamiętam, byłem zainteresowany.
Nie, byłem sam.
Mama zajmowała się domem.
Wróciłem właśnie z Chojnowa, z obozu harcerskiego, co miałem na Litwie. Wróciłem dosłownie parę dni przed wybuchem wojny. W Warszawie były już… Tam nie odczuwałem na Nowych Święcianach, że wojna się zbliża. W każdym razie mało odczuwałem to, ale Warszawa już jednak nabrzmiała była ewentualnym początkiem wojny, która mogła wybuchnąć w każdej chwili. Rzeczywiście po paru dniach wybuchła. Jak powiedziałem, dwa tygodnie przed tym zdawałem tak zwaną małą maturę w gimnazjum.
Przed Powstaniem…
Tak jest. ZWZ najpierw było, a potem AK. ZWZ składałem [przysięgę] w 1941 roku, ZWZ, przysięgę w AK.
Nie, byliśmy w Warszawie.
Ojciec jest pochowany na cmentarzu wojskowym w Częstochowie.
Ojczym był jeszcze z mamą. Przyjechałem właśnie z tych lasów, z tego obozu harcerskiego. Tak jak powiedziałem, skończyłem gimnazjum, bo to była szkoła powszechna najpierw i gimnazjum czteroletnie, i potem liceum dwuletnie. Tę małą maturę zrobiłem dwa tygodnie przed Powstaniem. W szkole u Zamoyskiego, tam jestem na liście…
Tak.
Nie. Nie poszedł na wojnę. Nie wiem, czy wiek, czy tego. Nie był na wojnie, natomiast wyjechał z Warszawy na wschód, bo Niemcy się zbliżali z zachodu, więc dosyć dużo mężczyzn pojechało na wschód. Tam wpadli w ręce ruskich, bo ruscy uderzyli, ale wrócił z tego tak zwanego wschodu i w czasie okupacji niemieckiej byliśmy w Warszawie. Z tym że ojciec pracował, miał firmę w Warszawie na Grzybowskiej, róg Żelaznej.
Ja chodziłem do szkoły, ale w 1941 roku zostałem zaangażowany do wojska. To znaczy zapisał mnie [kolega], nazywał się Szachowski, on mnie wciągnął do ZWZ, a potem AK przemieniło się ZWZ w AK. Mieliśmy zebrania, szkolenia, wyjeżdżaliśmy w teren też. Ja w czasie szkoły jeszcze, ale w niedziele, powiedzmy, uczyłem się broni, na przykład parabellum – z zamkniętymi oczyma rozbiorę i złożę parabellum. Potem thompsony, szmajsery, pistolety maszynowe, [które] są mi znane do dzisiaj. To były normalne szkolenia wojskowe. Ckm-y, powiedzmy, obsługa ckm-u, obsługa… to się [niezrozumiałe] po niemiecku nazywało, moździerzy. Uczyliśmy się właśnie w tych lasach, wyjeżdżając dwa razy w tygodniu, raz w tygodniu, w niedzielę do tych [lasów] pod Warszawę. Tak spędzałem czas, nauka w szkole, ale oprócz tego nauka, jak by to nazwać, zbrojeniowa, znaczy obsługa broni, szereg, powiedzmy, co to znaczy iść na poszukiwanie, taka czy inna… śledzenie na przykład, dużo tych rzeczy. Na przykład pod Warszawą byli Węgrzy i taka ciekawostka: nie zawsze były te walki trwające, były też czasy spokojne, a nie tego… Ulicą Puławską i na wysokości parku Dreszera… Wiedzą państwo, gdzie to jest?
Na wysokości [parku] jedzie bryczka, na tej bryczce siedzą oficerowie węgierscy. Nas to uderzyło, czy to są Węgrzy, cholera wie, nikt nie wie. Mówiło się, że przed nami są Węgrzy również. Stosunki pomiędzy… nie moje osobiste, tylko samo to, że Węgrzy mogli jechać bryczką, normalnie w wagonie, ulicą Puławską, tam do Niemców wyjechali. Tam już stali Niemcy w Józefowie czy tam gdzieś, ale takie rzeczy były.
To jest mniej więcej połowa września, połowa sierpnia.
Tak.
W czasie Powstania.
Różnica między mną a kolegami sięgała pięciu czy sześciu lat, ale byli też tacy, co [byli] dwa lata ode mnie starsi. To był pluton, składał się z jedenastu, powiedzmy, osób, to różnica dwóch lat, jednego roku, trzech lat i czterech, pięciu, powiedzmy, lat. Tak że był Szachowski, ten, który mnie zaangażował do AK, był starszy jakieś sześć lat ode mnie, inni też byli…
Miałem trzynaście lat. Powiedziałem, że mam piętnaście. Powiedziałem, że mam piętnaście, a potem…
Byłem zaprzysiężony.
Pułk „Baszta”.
Od początku, tak. Dosyć znany pułk i taki właśnie dobrze uzbrojony. Tak że opowiem później, jak to wyglądało.
Tak jest, najzupełniej byłem przygotowany i w rozeznaniach, powiedziałem, steny, szmajsery, bergmanny – to wszystko miałem w głowie. Potrafiłem złożyć nawet z zamkniętymi oczyma, tak że uzbrojeni też byliśmy dobrze. Jak wybuchła już wojna, to byliśmy uzbrojeni. Przecież u nas było dobre uzbrojenie. Byli tacy łącznicy, to dzieci były w wielu wypadkach, oni nie byli uzbrojeni oczywiście, ale dla oddziałów walczących normalnie uzbrojenie było dobre dosyć. Nie było armat, zrozumiałe, ale w każdym razie…
Tak.
Tak, tajnych kompletów, po prostu… Gimnazjum, słynne gimnazja jak Górski, Zamoyski, to były najlepsze gimnazja w Warszawie. Podczas okupacji niemieckiej, proszę pani, szkoła była, nazywała się szkoła rybacka, to była szkoła Zamoyskiego, a była i nazywała się rybacka. Były dwa języki w szkołach. W ogóle były dwa języki, jak wiadomo wszystkim, była łacina i też jeszcze były dwa języki, więc [każdy] albo wybierał niemiecki, albo francuski, jaki kto chciał. Jeden z nich musiał wybrać, bo chodził do gimnazjum czy liceum, więc osiemdziesiąt procent wybierało raczej niemiecki, dwadzieścia procent, powiedzmy, francuski, ale uczyli się i niemieckiego, i francuskiego. Nauczyciel, który nas uczył niemieckiego potem w Generalnej Guberni, on był szefem szkolnictwa polskiego. Zamoyski, Smolna 30 do dzisiaj jest, za okupacji też był Smolna 30. [Budynek] tak stał jak dzisiaj, do dzisiaj stoi to gimnazjum, aczkolwiek nazywało się szkoła rybacka.
Pod przykryciem szkoły zawodowej, tak. Ale ten, który nas uczył niemieckiego, nauczyciel, on przyjeżdżał nieraz, on na całą Generalną Gubernię był znaną „fiszą”, jemu podlegało szkolnictwo w ogóle. Pytał się: „A historii się uczycie?”. Ale z uśmiechem się pytał. I wszyscy mówimy: „Nie, historii nie, nie”. – „Komplety macie?” – [pytał], jak nas odwiedzał ze trzy razy tam. Tak że to była szkoła rybacka, ale uczyliśmy się polskiego, była pani Millerowa, [ona] wykładała na kompletach polskiego.
Tak, w prywatnych mieszkaniach polskiego, historii chyba też. Ale ogólnie te wszystkie przedmioty normalnie wykładali obcy ludzie, tak samo jak przed wojną. Żadnych zmian nie było, z wyjątkiem historii i polskiego. Takie rzeczy były. Chodziliśmy normalnie na godzinę ósmą, potem do godziny pierwszej, powiedzmy, chodziliśmy. Tak jak przed wojną zupełnie, było absolutnie identycznie. Też trzeba było buty zdejmować, takie kapcie w szkole się nosiło, takie, żeby tam podłogi nie niszczyć, i normalna szkoła była, normalna. Nauczyciele przedwojenni byli, nie będę mówić nazwisk ich wszystkich. Naszą wychowawczynią była pani Millerowa.
Śpiewu uczył Otte, [tak] się nazywał nauczyciel. Może bym zapamiętał… W każdym razie nauka była jak przed wojną, z wyjątkiem tych właśnie przedmiotów, o których mówiłem, a reszty się uczyliśmy [normalnie]. Tak to wyglądało. Potem było Powstanie, przed samym Powstaniem, dwa tygodnie przed, zdawałem maturę gimnazjalną. Tak jak powiedziałem, była szkoła powszechna, gimnazjum i potem liceum.
Małą maturę, tak. Dwa tygodnie przed Powstaniem.
Proszę pani, może tak, ale to nie były jakieś zbrojne historie. To było, powiedzmy, jakieś skomunikowanie się z jakimś Niemcem, który tam się zajmował czymś, tam były rozmaite warsztaty, ja wiem, jakieś elektryczne, nie elektryczne, rozmaite. Niemcy mieli nad tym panowanie. Czasami trzeba było, powiedzmy… W każdym razie język był potrzebny do tego. U Zamoyskiego, jak powiedziałem, osiemdziesiąt procent się uczyło niemieckiego i po niemiecku wszyscy umieli. Takie z Niemcami mieliśmy stosunki, takie raczej, [że] pytali się, jak się jedzie do Poznania, jak do tego, czy jest jakaś fabryka, co robią czekoladę. To Wedel robił, powiedzmy, dlatego. Takie historie. Żadnych jakichś tam wojskowych, że tak powiem nie, nie było.
Tak, tak jest. Powiedziałem, że zaangażował mnie do wojska naszego konspiracyjnego Szachowski. On mi dostarczał tych „Biuletynów…”, powiedzmy, co nie były w sprzedaży, tylko tak po kryjomu, że tak powiem, [były kolportowane]. To właśnie od niego dostawałem. Ale potem poznałem szeregi innych kolegów, tak że mieliśmy pewne grono, które składało się z dwunastu, trzynastu razem.
Raczej z konspiracją było związane. Tak że z rozmaitych szkół, nie wszyscy byli z Zamoyskiego. Było paru z Zamoyskiego w moim gronie. Mam listę, że byli od Górskiego, od Reja, to takie słynne przedwojenne gimnazja, byli od nich też.
Tak. Było zastanowienie się, jak ruscy stali za Wisłą. Przecież to dwieście metrów od nas, ja mówię o czasie Powstania, a przed Powstaniem Rosjanie się zbliżali. Powiem, że ludzie starsi wiedzieli, że to wcale nie jest dobrze, że się zbliżają. My byliśmy zadowoleni, że zbliżają się i pobiją Niemców. Byliśmy zadowoleni, tak podświadomie nawet, byliśmy zadowoleni, że Niemców pobiją. Było inaczej, doszli do Wisły, dwieście metrów stanęli i stali.
Cały czas na prawym brzegu Wisły. Byłem zainteresowany, nawet muszę to powiedzieć, proszę pani. W końcu Rosjanie przyszli na lewy brzeg Wisły, Rosjanie przyszli.
Przyszli ci „berlingowcy”, widzieliśmy z ulicy tej… jak ona się nazywa… co wzdłuż Wisły idzie, po drugiej stronie do Wilanowa idzie… Czerniakowska, tak? Z Czerniakowskiej widzieliśmy, jak z tamtej strony Wisły… Znaczy [widzieliśmy, jak] z Saskiej Kępy, z Pragi, ale głównie koło Saskiej Kępy, koło mostu kolejowego i Poniatowskiego jakieś łódki spychają, takie krypy, co to piasek tam ładowali, jak tam na moście, wiadukcie (pamiętam, są takie „zwyczki” kamienne, murowane, jak budowali) zaczynają Niemcy strzelać do tych [łódek]. Ale strzelają z karabinów i one płynęły i płynęły, dopłynęły – śmieszne rzeczy, dopłynęły do prawego brzegu.
Do lewego brzegu i Niemcy się pochowali w tych zaroślach, żołnierze niemieccy i ci wysiedli. Oni wysiedli, to Niemcy wyszli, proszę sobie wyobrazić, [a wtedy] rzucili broń ci [„berlingowcy”] i poszli, jeńcami zostali. To jest coś niebywałego. Wyszli, ci w ogóle nie strzelili ani razu, nic nie było, oddali broń i poszli do niewoli. I tutaj poszli do niewoli jako… My mieliśmy napisy na mundurze w niewoli KG, Kriegsgefangen mieliśmy, a ruscy mieli SU. To im [„berlingowcom”] nadali te SU, że to ruscy są. Rozmaite rozmowy były między przedstawicielami, jak do niewoli szliśmy, przedstawiciele nasi i Niemcy. Niemcy zgodzili się, żeby oni byli Polen Kriegsgefangen. To muszę opowiedzieć.
Nie, to jeszcze w czasie wojny, jeszcze chciałem powiedzieć, że byłem na… Zawsze kapitulacja jak wiadomo, od tego możemy zacząć.
Na ulicy Grzybowskiej, przy Żelaznej, tam się stawiłem. Tam nawet było chyba nas piętnastu.
Nie, pojechałem wcześniej na Wyścigi i o godzinie dziewiątej byłem na Wyścigach. Wyścigi były oddzielone… nie oddzielone, tylko nie wpuszczali tam Niemcy, bramy były, wartownicy przy bramach do Wyścigów. Nawet mnie zaczepili, bo ja raz tak przeszedłem i drugi raz. Okazało się, że ci wartownicy niemieccy tam mieli namiot, chcieli sprzedać [mi] koc. O siedemnastej wybuchło, to syreny zaczęły wyć, to wiedziałem, że się zaczyna Powstanie. Wtedy było nasze pierwsze uderzenie na Wyścigi o godzinie siedemnastej. Ale ja już byłem zaangażowany, proszę pani, o godzinie jakiejś dziewiątej, dziesiątej rano. Byłem cały czas przy Wyścigach, kupiłem ten koc i ciotce pojechałem [go zawieźć], ale to parę metrów [dalej] na Mokotowie mieszkała. Zostawiłem ten koc u ciotki i wyszedłem znowu z powrotem. Byłem koło stadionu, koło tego wyścigowego stadionu i wtedy się zaczęło i uderzyliśmy na Wyścigi.
Tak, ale nie wiem, [jaki] numer dokładnie. W każdym razie w domu Szachowskiego, w mieszkaniu Szachowskiego.
Tak, tak.
Chodziło o zdobycie Wyścigów. Uderzył cały pułk.
Tak, trudno mi powiedzieć, ilu było żołnierzy. Tak nie mogę [dokładnie] powiedzieć, w każdym razie moja kompania i tak dalej, mój pluton, szedł na Wyścigi. Niektórzy przeszli przez bramę, jakoś tam się udało, a tak to przez płot, przez ten mur. Ja też [przeszedłem] przez ten mur i potem trzeba było skoczyć z pewnej wysokości. Bo tutaj to drabiny były, przygotowali drabiny, żeby się wspiąć na ten mur, ale tam zeskakiwali po drugiej stronie, bo już się bronili Niemcy.
Bocznej, nie od Puławskiej, tylko od prawej strony, tu się zaczyna od prawej strony, wzdłuż muru. Tam było nasze główne uderzenie. Przeskoczyliśmy ten płot właśnie, ten mur przeskoczyliśmy i szliśmy w głąb tego [terenu]. Niemcy zaczęli uciekać, tam były stanowiska, [właściwie] nie stanowiska, ale Niemcy tam byli, konie mieli. Kawaleria była przecież w niemieckiej armii bardzo duża, na Wyścigach byli ci kawalerzyści. W każdym razie zaczęli uciekać, uciekali i tutaj powiem ciekawą rzecz. Mało kto wie, uciekali na trybuny i potem nastąpiła sytuacja… To jest tragiczne. My zajęliśmy te stajnie, rozmaite pomieszczenia, gdzie były drzwi, okna i tak dalej. Niemcy na trybunach się rozproszyli kompletnie, żadnego Niemca, żołnierza niemieckiego nie było widać, absolutnie. [Trybuna] tam na czterdzieści, pięćdziesiąt tysięcy ludzi jest, a ich było tam, powiedzmy, dwustu czy trzystu, tych żołnierzy niemieckich i zupełnie ukryci, absolutnie ukryci, tak że niewidoczni byli. Ale jak się ktoś pokazał w oknie czy w drzwiach, to strzelali bardzo celnie. My mieliśmy straty. No to co? Wyjść nie można, ich nie widać… Żeby uderzyć na nich… Gdzie uderzyć, jak w ogóle nie widać, gdzie oni są? I tak to trwało do wieczora. Jako ciekawostkę powiem, dosłownie dwa metry, trzy metry ode mnie trafili ojca Kaczyńskich. Ojciec Kaczyńskich dwa metry ode mnie leżał.
Ojciec tych dwóch synów, tak. Leżał, też nie wiadomo, co z nim robić. Po prostu ktoś z trybun [strzelił]. Tam było ich, jak powiedziałem, trzystu, czterystu, żadnego nie było widać, a oni strzelali bardzo celnie, strzelali spokojnie i tak dalej. Kaczyński leżał tak przy mnie ze dwie godziny, ale żył. Potem zabrały go łączniczki, nasze sanitariuszki. Mam ich nazwiska nawet, bo mam kontakt z nimi do dzisiaj nawet. Kaczyńskiego jakoś wynieśli z tych Wyścigów i on nie poszedł do niewoli, tylko gdzieś go zaniosły te łączniczki. W każdym razie wzięli go, zanieśli, nie strzelali widocznie do niego, do tych łączniczek, co niosły Kaczyńskiego. Przeżył wojnę.
I jedna z tych łączniczek, też znam nazwisko, [ale] teraz to nie wiem, miała taką willę koło Wyścigów i przyjęcia robiła, na których zawsze był Kaczyński. Syn jeden albo drugi go dowoził czy odwoził. Tak że mieliśmy kontakt, takie zebrania raz w roku, i jedna z sanitariuszek, która Kaczyńskiego, ojca tych Kaczyńskich, wyciągnęła rannego… W jakiś sposób on przeżył to Powstanie, gdzieś do szpitala musiała go [zabrać], nie wiem gdzie, ale w każdym razie potem się u nas udzielał. Jak powiedziałem, robili to przyjęcie, dlatego zawsze oni byli. Czy oni rządzić umieją, Kaczyńscy, to ja nie powiem, tylko wydaje mi się, proszę pani – mi osobiście – że to są uczciwi ludzie, to mogę powiedzieć. Dosyć dużo rozmawiałem z [ich] ojcem, [który był] z mojego plutonu, [to] przecież blisko. I potem z tymi synami, [którzy], jak powiedziałem, przywozili na to przyjęcie ojca albo odwozili i tak dalej. Nawet z żoną kiedyś byłem na Powązkach, jesteśmy i idą, Kaczyński i dwóch synów. Kaczyński mówi: „Tylko to jest mój kolega z Powstania, niech pani się nim opiekuje, bo to był żołnierz Powstania”. No, takie momenty są…
Na Wyścigach miałem pistolet parabellum, dostałem dwie godziny przed tym, a potem zamienione to miałem na karabin. Miałem karabin, niemiecki karabin, normalny – browninga.
Nie, to jakiś z magazynu. Po prostu „Baszta” miała jakieś magazyny z bronią. W każdym razie uzbrojeni byli wszyscy.
Cały batalion, proszę pani. Pm-y były, pistolety maszynowe, szmajser, potem te steny ze zrzutów, brytyjskie. Było też parę karabinów takich, wie pani, przed wojną, tych takich strzelniczych. Zwykły karabin, ale był. Potem maszynowe karabiny były też i też przeważnie niemieckie dreisery, bardzo nowoczesne były. Także… to się nazywało Minenwerfer, wyrzutnie granatników, granatniki też były… Oczywiście to nie było uzbrojenie olbrzymie, niemniej jednak każdy jakąś broń miał, absolutnie każdy miał.
Proszę pani, tak, oczywiście. Następnego dnia tam doszły jakieś posiłki…
2 sierpnia, tak. [Przyszły] posiłki niemieckie, zaczęli się Niemcy kręcić, bo dotychczas, jak mówiłem, w ogóle żadnego nie było widać, bo się ukryli na tych trybunach – absolutnie żadnego żołnierza niemieckiego. Następnego dnia po prostu oni zaczęli się zbierać i wiedzieli, że uderzą, że Niemcy uderzą. Bo jeszcze przyszły jakieś oddziały niemieckie skądś tam, zza Wyścigów, przywieźli ich, nie wiem, kompanię czy dwie, tak że armaty też mieli, parowystrzałowe… Ale wiedzieliśmy, że uderzenie nastąpi, wycofaliśmy się.
Nie, w nocy była cisza. Był początek, jak powiedziałem, potem była cisza całą noc i rano zaczęły jechać [czołgi]. Wiedzieliśmy, że zbliża się uderzenie na wielką skalę, że Niemcy uderzą. Wycofaliśmy się w te lasy, jak powiedziałem, w tych lasach byliśmy ze dwa tygodnie czy piętnaście dni.
Nie, Wilanów ominęliśmy i nie [szliśmy] przez Wilanów. W Wilanowie stali Niemcy. To potem powiem.
Nie, proszę pani, trudno mi powiedzieć. Z Puławskiej zboczyliśmy, bo ukazały się czołgi na Puławskiej. Ja tych czołgów nie widziałem, ale doszły słuchy, że są jakieś czołgi, na Puławskiej właśnie. I zboczyliśmy, szliśmy, trawniki były, kartofliska były, tak że trudno coś powiedzieć. Nazw [miejsc nie pamiętam]. Miały jakieś nazwy, przypuszczam, ale się nie orientowałem.
Nie, nie zwartą, rozrzuconą, ale wszyscy się trzymali. W każdym razie widoczne były całe grupy, tu idzie, tu idzie.
Koło stu pięćdziesięciu.
Tak jak powiedziałem, przenocowaliśmy tam na tych polach, niedaleko od Wyścigów. Byliśmy rano widoczni i w te lasy zanim weszliśmy… Ale o której to było? W każdym razie walk nie było jakichś zbrojnych. Doszliśmy, to były tam domostwa, rozlokowali nas, musieliśmy gdzieś spać… Tak to było, tam nie było żadnych walk.
Nie, nie pamiętam. Chałupy były takie, jedne słomą kryte, drugie dachówką.
Nie uzewnętrzniała się, była, to była, ale bez żadnych tam jakichś… Nie wiem, może ktoś tam dawał jakiś obiad albo coś, bo potem już były obiady. Nasi gotowali, umawiali się, że u nich ugotują czy tu ugotują. Tak że było to określone, ale jak przyszliśmy, to nic nie było.
Nic specjalnego się nie działo. Były pewne wypady (ja nie brałem udziału w żadnym wypadzie), ale to są wypady, że czterech, pięciu gdzieś się udało, gdzie był jakiś posterunek niemiecki i ewentualnie go zlikwidowało czy w jakiś sposób wyrzuciło, powiedzmy. Takie rzeczy były, ale wtedy nie było oficjalnie, że tak powiem, głośno, że były gdzieś walki i tak dalej. Nie, spokój był i specjalnie żadnej walki nie było.
Tak, proszę pani, były – bardzo dobrze, że pani to zauważyła – były nasłuchy radiowe, były radia. Parę razy słyszałem nawet, jakaś własna była radiostacja czy coś takiego, bo pewne określenia i pewne informacje dostawały się do nas, wewnątrz tych wojsk, które w stały Chojnowie czy koło Chojnowa. Ale nie powiem dokładnie, bo ja tych [radiostacji] nie słuchałem i [nie miałem] żadnego kontaktu z tymi rozmowami i z ewentualnym przemyśleniem, co dalej robić i tak dalej. To do mnie nie należało. Ja miałem słuchać się dowódców, tak było w wojsku.
Że walki istnieją.
Tak.
Mogę powiedzieć… Nie było jakichś wybuchów radości. Było normalnie, co będzie dalej, nie wiadomo. Tutaj jeszcze nie byli wtedy nad Wisłą, ale zbliżali się – wiedzieliśmy o tym, że Rosjanie się zbliżają. I teraz, no co? Jak zajmą… Były takie [pytania], jak przyjdą ruscy, no to co będzie. Polegało [to] na tym, to moja uwaga jest, że jakby Powstanie udało się i opanowalibyśmy Warszawę, to by przyjechał natychmiast rząd polski, który był w Londynie, i by w ogóle był rząd i Polska byłaby. Normalny rząd by przyjechał. To nie nastąpiło i teraz nie wiadomo co… Jeden mówił o tych „Berlingach”. Bo ci żołnierze, co mówiłem, to potem przerobili, że nie SU dali, tylko KG Kriegsgefangen. To byli Polacy… Jak byłem w niewoli, to najdłużej tam zostali, obóz jeniecki, bardzo duży…
Tak.
W każdym razie dotrwaliśmy w walkach do maja, bodajże. Nie wiem dokładnie… Na samym początku pierwszego, drugiego, w każdym razie do maja i [potem] była kapitulacja.
Tak, tak. Zdobyliśmy cały ten ośrodek… jak się nazywał… Koło Wyścigów to te domy wszystkie, wille i tak dalej, były nasze.
Tak jest, na Mokotów z powrotem. Były walki, a jakże, Niemcy się wycofywali, bo dużo siły [było] u nas.
Nie, ciężką walką nie. Były potyczki rozmaite. Mogę nawet powiedzieć, że tam po stronie niemieckiej trzech zlikwidowali, nie było już warty na danym odcinku. Ale to były takie pojedyncze [potyczki]. Żeby jakieś uderzenie było całkowite, całego pułku, powiedzmy, na Niemców, to nie, nie było.
Przez Sadybę.
Tak, jest.
Tak. No i tam osiedliśmy. Jak jest ulica Dolna bodajże, od Puławskiej na dół, tam jest olbrzymi fort, bunkier, [właściwie] nie bunkier, ale cały szmat ziemi, bunkry są do dzisiaj nie ruszone.
Tam są dwa forty, jeden przy Dolnej.
No to zajęliśmy ten fort i staliśmy w tym forcie. Z tego fortu były pewne uderzenia tam czy gdzie indziej. Ale to uderzał pluton czy kompania, tak że nie całość. A siedzieliśmy w forcie…
Tak, na Dolnym Mokotowie.
Proszę pani, jak długo… Potem przeszliśmy na fort bliżej Wyścigów. W każdym razie na tym forcie, co Dolna, byliśmy… W czasie Powstania wychodziliśmy na takie czy inne akcje. Były walki też, ale nie walki jakieś, gdzie, powiedzmy, uderza cały pułk czy całe zbiorowisko, tylko poszczególnych tych [pododdziałów], że gdzieś tam jest posterunek niemiecki. „Likwidujemy ten posterunek”.– „Likwidujemy, okay”. No i likwidowali tak. Niemcy też… Też tam zginęło trochę ludzi naszych w czasie potyczek, że tak powiem, bo to nie były walki na wielką skalę. No ale ta broń była potrzebna. Tak obserwowaliśmy, co dalej w Warszawie się dzieje, siedzieliśmy na Mokotowie i czekaliśmy rozwiązania. Nie wiem, czy ktoś myślał o rozwiązaniu. Początkowo absolutnie była myśl, że oczyścimy Warszawę i przyjeżdża polski rząd i jest Polska. O, takie było. Podobno, ja nie słuchałem tego, były nasłuchy radiowe, a to mówili, że pomagają i tak dalej, że będą pomagać, najbardziej ruscy, żeby się trzymać, że pomoc już idzie, zbliża się i tak dalej. Jak to wyglądało w praktyce, to powiedziałem, że przyjechali ci tak zwani berlingowcy…
Nie, proszę pani, nie powiem dokładnie. W każdym razie kapitulowaliśmy czwartego, piątego, było już przy końcu Powstania, szliśmy do niewoli.
Na Wyścigach, tak, odniósł straty. Policzyć ich, ilu ucierpiało, nie wiem, ale [były] dosyć poważne straty. Pierwszego dnia na Wyścigach głównie, bo jak powiedziałem, Niemcy byli ukryci na tych trybunach, a my nie mogliśmy się pokazać, bo by wystrzelali nas.
Tak.
Ze szkół nie, ale ten kościół Dominikanów to wiem o tym. Nie wiem, czy brałem udział w tym, ale wiem, że były te walki, właśnie o to, w okolicach tych klasztorów, o ten klasztor, który jest tam. Jak się Dolną schodzi na dół, to po prawej ręce jest ten klasztor, prawda, to też był nasz, zdobyty. Też tam Niemcy byli, ale został zdobyty, Niemcy wycofali się stamtąd. Tak to wyglądało.
Park… to tę bryczkę, co mówiłem o tej bryczce, że Węgrzy jechali, to się nazywa park…
Dreszera, tak. Przy parku Dreszera byłem dosyć długo, w okolicach parku Dreszera. Przy parku też były walki.
To była jakaś połowa sierpnia.
Tak, byliśmy tam w okolicy Puławskiej i wtedy widzieliśmy właśnie [Węgrów] w tym parku Dreszera. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, miałem lornetkę, taką teatralną, „perełkę” – teatralną, jak mówię, ale ładną lornetkę, taką pokazową, bardzo nam pomagała. Patrzę przez okno – na Puławskiej chyba byłem czy koło Puławskiej – przez lornetkę patrzę, Niemców trzech idzie, ten z prawej strony niesie białą flagę, dużą chorągiew, idą z Wilanowa. Ja ich obserwuję, dałem znać „Norwidowi”, mojemu dowódcy „Startowi”, to był mój dowódca, że taka trójka Niemców idzie. „To patrz się, obserwuj”. Tam jeszcze lornetkę ktoś miał polową, normalną, jeszcze dokładniej ich [widział]. W końcu poszedł rozkaz i to do mnie skierowany przez „Norwida”: „Idź do nich i spytaj się, gdzie idą, dokąd idą”. Proszę pani, rozkaz „Norwida”, mojego bezpośredniego dowódcy. Idę. Idę naprzeciwko nich, pięć, osiem kroków przed nimi stanąłem, zasalutowałem i mówię: Wollen Sie hin? I jedna odpowiedź padła: „My chcemy mówić z oficerem”. Nie, najpierw się „Norwid” spytał: „Po niemiecku umiesz?”. Ja mówię: „Tak, przecież w szkole [się uczyłem]”, jako jedyny dobrze mówiłem. Mówią: Wir wollen mit Offizier sprechen. Mówię: „Bardzo proszę poczekać dwie minuty, trzy”. Poszedłem do tej willi, do dzisiaj ta willa stoi, pokazuję, że tam nasz pluton był w tej willi, z tej willi poszedłem na Puławską do Niemców, którzy szli z tego…
Tak, widać ją, jak się Puławską jedzie, [jest] po lewej stronie, jadąc w stronę Wilanowa. Po lewej stronie, tak na wzgórzu trochę stoi.
Blisko, chociażby z tej Dolnej jak się jedzie, to blisko jest do tej willi. Willa jest i potem jest jeszcze druga ulica, w każdym razie w tę willę bym trafił. Stoi tak, jak stała przedtem. Ale powiedziałem tym Niemcom, żeby poczekali minutę. Idę do „Norwida”, mówię: „Oni chcą z dowództwem mówić”. To ten zadzwonił, był telefon, tylko nie wiem, czy to telefon miejscowy taki, bo były linie, czy ogólnodostępny, bo ogólnodostępne telefony nie wszyscy [mieli], ale były. W każdym razie powiedzieli, żeby ich puścić. Poszedłem do nich i powiedziałem, że oficer czeka na nich i niech idą dalej, na prawo skręcą. Zasalutowałem, oni też zasalutowali i poszli. Nie było ich ze dwie godziny, tych Niemców. I o co chodzi? Chodziło o to, że my mieliśmy dosyć dużo rannych żołnierzy niemieckich i oni proszą, żeby tych jeńców, żołnierzy rannych, niemieckich, pozwolić wywieźć do szpitala, do Wilanowa. Aha! Jak przyjechały te platformy z Wilanowa, polskie platformy, furman i dwa konie, ze trzy przyjechały, to z tymi rannymi Niemcami pojechały do Wilanowa trzy nasze sanitariuszki i potem się od nich dowiedziałem, od jednej z nich, jestem w kontakcie z nią, [co się działo]. Załadowali tych rannych żołnierzy niemieckich na te platformy i pojechali do Wilanowa. Tam hrabiowie Braniccy… Wilanów należy do Branickich, więc państwo Braniccy zrobili przyjęcie, bardzo ładne, na którym byli ci żołnierze. Jedni byli ranni, bardzo ciężko i nie mogli wstawać, ale jeszcze byli też tacy, co się mogli podnieść. Przyjęcie było i w ogóle była orkiestra, znaczy gramofon chyba jakiś tam puścili. Te trzy sanitariuszki, [gdy] wróciły do nas, mówiły, że zrobili tam Niemcy przyjęcie w Wilanowie, że tych jeńców oddaliśmy, i wrócili. To taka rzecz się działa w Wilanowie. Gdzie tych jeńców rannych, którzy byli u nas jako jeńcy, oddali, nie wiem. [Nie wiem], kogo oddali, w każdym razie jak nie mógł chodzić, chyba nie oddali, a jak jakoś tam chodził, to odjechał.
Nie, wzięli ich już przygotowanych do wsiadania na platformę.
Chyba był jakiś. Gdzieś musieli być, bo opatrunki były, mieli pozakładane takie czy inne opatrunki. Wsiedli na te platformy, które przyjechały z Wilanowa od Branickich, i pojechali tam. Takie właśnie rzeczy.
Proszę pani, były takie [zadania], wyrzucić Niemców z danego domu, bo to oni ostrzeliwali. Jest natarcie nasze, to jest w rozmaitym układzie, jedni atakują z tej strony, drudzy z tej strony, w końcu zdobywamy to czy inne jakieś tam tego. Tylko że jak, co ma się zrobić? Te pokoje zdobywamy, tam Niemcy siedzą, dwóch czy trzech Niemców jest, to rusza dwóch, trzech naszych czy pięciu naszych i próbują tych Niemców ukatrupić albo do niewoli wziąć.
Do niewoli mało się brało, ale mieliśmy w niewoli Niemców. Na przykład taka rzecz, jeńcy niemieccy kopali rów, do walki rów, jak to tam się nazywało, okop czy tego. Ich tam było chyba z dziesięciu, tych jeńców niemieckich. Do mnie mówią: „Ty idź tam, popilnuj tych jeńców, co kopią rów”. No i poszedłem. Dwóch mówi czystą polszczyzną: „Proszę pana, czy moglibyśmy dostać papierosa?”. Ja mówię: „Po co wam?”. – „Byśmy zapalili sobie, kopiemy tutaj rów”. Okazuje się, że to Polacy, jeńcy niemieccy, ale [Polacy], bo dużo Opolszczyzny było przecież w niemieckich rękach, normalnie po polsku mówili. Tak że momenty takie były, wie pani, jak ci Polacy. Postarałem się o parę paczek papierosów, dostałem i dałem im, podziękowali mi. Takie rzeczy miały miejsce w czasie walki.
Na Mokotowie w ogóle jedzenia było, nie powiem, że pod dostatkiem, ale głodny nikt nie był. Tam było dużo zwierzyny, krów było dużo, koni, owiec czy kóz. Ludzie mieli poletka rozmaite i trzymali tam te zwierzęta swoje. W tej chwili też na naszych działkach mają [jakieś zwierzęta], ale to było dosyć popularne w czasie wojny, że ktoś utrzymywał na przykład krowę. Kto utrzymywał krowy, to mleko miał w domu. Tak że głodu nie było, proszę pani. Oczywiście trudno tam nazwać, że zupę z ryżem… w każdym razie nie było głodu.
Dokładnie to pani powiem, że ubrania były cywilne. Wie pani o tym, że były cywilne, rozmaite. Na ogół były popularne takie kombinezony, takie jak majstry mają czy mechanicy. Nie każdy miał kombinezon, więc rozmaite to było. My tak poszliśmy do niewoli jenieckiej, dali mundury niemieckie przefarbowane na niebiesko z napisem tutaj, mniejszymi literami napis, farbowy, KGF, Kriegsgefange, jeniec wojenny, i na plecach dużymi literami KGF. Natomiast ruscy na przykład nie mieli KGF a SU, Soviet Union, i naszych, tych, których wzięli do niewoli, tych od Berlinga, oni też mieli SU. Była cała konferencja między Niemcami a Polakami, żeby nie mieli SU, Soviet Union, tylko żeby mieli KGF normalnie. Zgodzili się, von dem Bach, dowódca niemiecki, który dowodził w czasie Powstania Warszawskiego, zgodził się w końcu, że zamiast SU ci Polacy od Berlinga, którzy przeszli Wisłę i poddali się, dostali takie mundury jak my i napis KGF Kriegsgefange, a nie Soviet Union. To są takie [drobiazgi], ale dobrze wiedzieć o tym, że takie rzeczy się działy.
Jak się szło do ataku, to się takie wrażenie miało zawsze.
Bałem się, jak padnę, to najlepiej całkowicie – przekreślone życie w ogóle, koniec z życiem. Ta męczarnia, jak ktoś jest ranny, a jeszcze wiadomo, że jakieś leczenie może go uratować, to znowu tego leczenia nie ma kto zrobić, nie ma jak zrobić tego… W każdym razie myślał człowiek, że skończy się to życie dosyć szybko. Poza tym też baliśmy się niewoli. Jak będzie w niewoli?
Na przykład jak szedłem do niewoli, ale to ja już byłem u góry, przy ogrodzie w Alejach Ujazdowskich, grupami takimi szliśmy, to śmieszne, idę, karabin oddałem, już położyłem, [jestem] bez karabinu. Idę i stoi jakiś Niemiec, stoją żołnierze niemieccy, jeden stoi, tak osobno tam. Ja przechodzę koło niego, a on: Czasy imiejesz? Pokazuję, że mam. Dawaj czasy. Zabrał mi zegarek. On był rusek, tylko w niemieckiej armii, takich było dużo. Może to, co mówię, jest śmieszne, ale tam stał jakiś podoficer czy oficer niemiecki, podszedłem do niego i mówię, że ten rusek ukradł mi zegarek, miałem zegarek. On się pyta: Wer?, ja na to: Er steht hier. Zawołał go i nic się nie działo, ten Niemiec miał taką trzcinkę i nic, ani słowa, tylko w pysk go tą trzcinką – bez żadnego słowa, tylko tą trzcinką w pysk mu dał i ten mi oddał zegarek, ale potem zaczął iść za mną. Ja się wróciłem do tego Niemca i mówię: „Jak pójdę dalej, to on mnie zastrzeli”, to Niemiec kazał mu stać tutaj. Takie momenty, które może są śmieszne, ale się zdarzały.
Na Mokotowie stosunki wojskowe z ludźmi, z cywilami były dobre. W jakiś sposób próbowaliśmy w ramach siły i możliwości tym ludziom pomagać. Duża część ludzi wyszła, wychodziła z Warszawy w kierunku Wilanowa. Niektórzy się bali wyjść, niektórzy nie. Niemniej jednak stosunki pomiędzy ludnością a nami były poprawne. Naprawdę ja oceniałem tych ludzi bardzo wysoko, oni nam pomagali. Pomagali, nie tylko, że, powiedzmy, byli tacy, co mieli tej żywności więcej, byli tacy, co mniej, ale naprawdę robili możliwie wszystko, żeby nam pomóc. Tak odczuwałem to cały czas, że ludność cywilna jednak w jakiś sposób nam pomaga.
Nie, absolutnie nie. Nie widziałem żadnych ujemnych stron. Tak samo jak szliśmy do niewoli, absolutnie, nie, nikt się nie znęcał ani nic. Tak samo ludność cywilna, przecież wychodzili z dziećmi, wychodzili na ulicę – nie zawsze przecież były strzały, to siedzieli w parku ludzie. Wychodziło też dużo, wie pani, walizki i wózek pchali, czyli chcą wyjść poza Warszawę, czy to do Wilanowa, czy to gdzieś do Otwocka czy Piaseczna. Wychodzą i wychodzili, tłumnie wychodzili.
Mama była na Saskiej Kępie, Waszyngtona 8. Ze dwa razy telefonowałem i odzywał się telefon. Mama była w domu na Waszyngtona 8 mieszkania 5, na drugim piętrze, ten dom drugi od ronda Waszyngtona. Mówiła, że barykada przy domu numer 8 (6 i 8 to jest jeden dom, tylko numer 6 i 8), [to] była barykada, gdzie stały dwa niemieckie działa. Była załoga niemiecka w domu, ale Niemcy nie mieszkali w mieszkaniach, które były puste na ogół, ale wysiedlali ludzi przed wejściem Rosji, wysiedlali do Warszawy. Z tym że dozorcę zostawiali – lokatorów na drugą stronę Wisły, ale dozorcy zostawali. Niemcy nocowali w pralniach, pralnie były. Tylko ta załoga z armat była, nocowali w tych [pralniach].
A potem przyszli ruscy i zaczęło się od tego, że w tym domu, który jest przy Waszyngtona 8, zastrzelili Kuletę. Kuleta był dozorcą i on nie był wysiedlany. Ruscy przyszli: Vodku ty imiejesz? Nie miał wódki, to go zastrzelili na klatce schodowej. Kuleta się nazywał. Obrabowali ze wszystkiego dom, puste stały te mieszkania, ale ruscy powłamywali się i rozkradli. Takie było wejście ruskich na Saską Kępę.
Nie, nie, proszę pani.
Tak. Msze były.
Tak, tak, był. Nie wiem, jak się nazywał, ale był, po wojnie pojechał do Rzymu. Nie wiem, czy z Rzymu wrócił, czy nie. W każdym razie mieliśmy kapelana. Spotykało się księży w mundurach, z tym że miały jakiś emblemat kościelny, kepi kościelne czy kołnierzyk. W każdym razie to się spotykało, ale tak to żadnych [uroczystości]… Może w Śródmieściu były, tam było mniej [walk], dalej było do frontu, ale na Mokotowie to jednak ten front był dosyć blisko, bo Wilanów był w rękach niemieckich, park Dreszera też był po drugiej stronie… Nie wiem, jak ta ulica się nazywała, nie wiem, zapomniałem. Po drugiej stronie byli Niemcy, ale nie było takich walk – ostrzeliwanie się wzajemne było, ale nie zawsze był atak, nie zawsze. Szturm, atak, Angriff, jak to nazywają, no to były czasami, no to przygotowywali się, tak to wyglądało. Ale tak to były okresy, gdzie można było wyjść na spacer na przykład, bo nikt nie strzelał. Były takie niedługie okresy i coraz krótsze zresztą były, ale były, widziała pani dzieci bawiące się w piaskownicy czy coś takiego. Były takie momenty.
Nie, z radiem jak powiedziałem, to nie. Radia Niemcy mieli, tylko że prądu nie było. Od tego zaczynam. Były okolice, gdzie był jakoś ten prąd włączony. Tak samo gazu, gazu też nie było, ale niektórzy mieli gaz. Po prostu jakaś dzielnica czy część dzielnicy, pięć domów na przykład, miało włączony gaz, ale na ogół nie było światła, elektryczności ani gazu. To się trafiało, ale to było unikalne.
Normalna prasa gazetowa? Nie. „Biuletyny…”, no to raczej wojskowe historie, ale żebym miał tak teraz „Życie Warszawy”, „Echo”, czy jakieś tygodniki, to nie.
Tak, proszę pani, perspektywy były takie, że nam pomogą Amerykanie, Anglicy czy Francuzi.
Tak, że ruszą. Potem zrobiło się dosyć przykro, jak stanęli też niby nasi wyzwoliciele, ruscy, ale tyle było o tych ruskich rozmaitych, powiedzmy, określeń, że to ludzi nastawiało negatywnie do tego wyzwolenia przez nich. To ludzi, że tak powiem, wytrącało z jakiejś emocjonalnej uciechy, że kończy się wojna, że będzie dobrze.
Proszę pani, tak, miałem przyjaciół. Potem miałem, bardzo długotrwałe i do dzisiaj istnieją [przyjaźnie] z niewoli. Byłem w niewoli, najpierw w Gross-Rosen, [to] duży obóz jeniecki, a potem byłem na komenderówce w Hamburgu.
Tak, pamiętam. Po stronie parku Dreszera, jak się wchodzi do parku od Puławskiej, to po lewej stronie te domy były w naszych rękach.
Odyńca. Po drugiej stronie byli Niemcy, a po tej stronie byli nasi. Były rzeczywiście rzeczy takie, Niemcy strzelali i my strzelaliśmy. Padali Niemcy i nasi. Po prostu dzielił nas tylko park Dreszera, z jednej strony byli Polacy, z drugiej Niemcy, to trwało ze trzy dni. Blisko siebie byliśmy, ale były straty, i strona niemiecka miała straty, i strona polska. Byliśmy jednakowo uzbrojeni, bo nie było tam żadnych armat, żadnych czołgów, tylko strzelali, strzelanina. Tak samo my potrafiliśmy strzelać, jak i Niemcy. To było w parku Dreszera, takie zakończenie. Potem byliśmy jeszcze, szliśmy, ale już nie było walk, tam właśnie obok tego Saskiego, tam, co mówiłem, że ten zegarek mi zabrał.
Tak, wiedziałem. My nie wchodziliśmy, żaden od nas nie wchodził do kanału, żaden, absolutnie. Ale wiedzieliśmy. Podobno tragiczne były te kanałowe historie, ale nie zetknąłem się w ogóle ani z kimś, kto przez ten kanał przechodził… Nie no, zetknąłem się, powiedzmy, że [ktoś] przeszedł przez kanał. Kanały były podobno jedne okropne, a drugie były zdolne do przejścia. Ale to wiem tylko z opowiadania rzadkiego, bo mało kto z moich znajomych – z moich nie [tylko] kolegów, ale w ogóle poznanych osób – przez te kanały się poruszał. W każdym razie jakieś masowe wędrówki kanałami ze Śródmieścia na Mokotów czy z Mokotowa gdzieś, to nie było tego na Mokotowie.
Po prostu jest kapitulacja, ogłoszona była kapitulacja.
Proszę pani, godziny i [momentu] nie pamiętam, bo to nie było określone ściśle o godzinie takiej i takiej stawianie się tu i tu. Nie, podpisywał może jakiś podchorąży czy jakiś, ja wiem, porucznik czy jakiś inny. Wymienił ze swojego plutonu, kompanii, swojego oddziału, podpisywał takie coś… Ale ja nie miałem z tym nic do czynienia, nic nie podpisywałem. Tylko do niewoli szedłem, jak pani powiedziałem.
Tak, do Pruszkowa.
Proszę pani, trasą? Do pociągu szliśmy.
Do Pruszkowa szliśmy piechotą. W Pruszkowie byliśmy jedną noc chyba czy dwie noce. Potem pojechaliśmy… zapomniałem jak to się nazywa… i tam byliśmy chyba z tydzień. Też pociągiem [jechaliśmy]. Potem po tygodniu… Aha, tam nawet przyjechał jakiś polski oficer, ale już po kapitulacji, który patrzył, jak się zachowujemy i jak jest w tym obozie, w którym byliśmy.
Nie, gdzie indziej to było. Krótko tam byliśmy, ze dwa dni chyba.
Nie. Zapomniałem, jak to się nazywa. W każdym razie wsiedliśmy w pociąg, po drodze parę razy zatrzymaliśmy się w lesie, żeby się załatwić z wagonu, bo wagony były towarowe, i dojechaliśmy do Hamburga. W Hamburgu zostaliśmy ogłoszeni jako Sonderkommando aus Warschau i obóz jeniecki był. Osiemdziesiąt cztery osoby [tam] były, żołnierze.
Połowę z tego było „berlingowców”, a połowę warszawiaków. Stosunki między nami były bardzo przyjemne, bo to byli Polacy z Wołynia, z Podola. No, byli też bardzo mądrzy, to aż mnie zaskoczyło. Polak, gdzie jego przodkowie zostali wywiezieni na Sybir. On wyjechał z Sybiru do Mongolii. Był w Mongolii i chciał się dostać do Andersa. W Krasnowodsku zamknęli ruscy przejazd do armii Andersa i jego wzięli do Berlinga, a on chciał do Andersa. Tak że to są szalenie ciekawe, ale skomplikowane rzeczy. On mówił po polsku znakomicie, po niemiecku znakomicie i po rosyjsku też znakomicie. Naprawdę mądry gość, trzema językami obracał idealnie, dosłownie, dużo wiedział. No, zdarzali się tacy, a w ogóle był Polakiem, ale już dziadek jego był wywieziony na Sybir, tak że on był z Sybiru. Spotykało się takie historie, które są mało znane, ale się zdarzały.
Jak powiedziałem, to żołnierz niemiecki mnie zatrzymał i mówi: Czasy imiejesz?
Tak, na Mokotowie. Kładło się na stertę karabiny, pistolety, wszystko. Mieliśmy jeszcze później granatniki, granatniki wystrzeliwali.
Nie, po zdaniu broni. Tam było jakieś jedzenie, tak że jeszcze dostaliśmy. Po zdaniu broni poszliśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie byliśmy chyba dwa dni.
Potem Sandbostel, tak, potem Hamburg. W Hamburgu byliśmy aż do wysiedlenia przez armię angielską.
Wyzwolenia, tak. Przede wszystkim skończyła się wojna. Poszedłem do szkoły i robiłem maturę w Lubece, ale cały czas byłem w 1 Dywizji Pancernej u generała Maczka. Potem od generała Maczka z 1 Dywizji Pancernej ([tam] byłem krótko) poszedłem do 2 Korpusu, do Włoch, do armii Andersa. Z 2 Korpusem generała Andersa pojechałem do Anglii i siedziałem w Londynie dwa lata. Przyjechałem do Polski, wstąpiłem na Uniwersytet Warszawski.
W czterdziestym ósmym. [Wstąpiłem] na Uniwersytet Warszawski, na wydział weterynarii, medycznej, weterynaryjnej. Z trzeciego roku mnie zabrali do więzienia, dostałem siedem lat, sześć, za to, że byłem w AK. Sąd Wojskowy artykuł 86, paragraf 2. To nie tylko ja, dużo [osób] przecież. Poszedłem, siedziałem tyle lat w więzieniu. Potem wyszedłem z więzienia, to się trochę przewróciło.
Skończyłem studia, na trzeci rok poszedłem od razu, bo trzeci rok zrobiłem przed aresztowaniem. Skończyłem studia, miałem pracę. Z leczeniem nie miałem nic wspólnego, byłem w Ministerstwie Handlu Zagranicznego specjalistą od spraw eksportu i importu zwierząt. Tym się zajmowałem, jeździłem po całej Europie i tak dalej. W każdym razie aż do emerytury tak to wyglądało.
Rzutowała, bo dostałem sześć lat.
Później nie. Teraz to mam przeproszenie, proszę bardzo, mam w domu. W ogóle jestem oficerem i tak dalej, podziękowania, mam papierów mnóstwo, to się zmieniło…
To była Hamburgstraße, zapomniałem, jak to [się nazywało], przypomnę sobie, Hamburg, kawiarnia. W czasie wojny kawiarnię zlikwidowali i sala, i kuchnia, i tak dalej, klozety były kawiarniane… Kawiarnia była duża, piękna, ale zamiast kawiarni były łóżka piętrowe i był obóz jeniecki. Nas było osiemdziesięciu czterech, z tym że jeden gdzieś uciekł, dwóch bomby zabiły, ale tak już do końca siedzieliśmy. Część wróciła do Polski, a część nie wróciła. Mam z nimi kontakt nawet. Ale ciekawe było z tymi „berlingowcami”, co z ruskiej armii byli. Oni, połowa z nich, z tych osiemdziesięciu czterech, to była właśnie z tej armii ruskiej. Ale stosunki między nami były zupełnie dobre. To byli, jak powiedziałem, Polacy, ale ze wschodu, z Podola, z Wołynia, Polesia, w każdym razie stamtąd.
Może [powiem], jak mieliśmy tutaj, jak mnie aresztowali w Polsce, jak przyjechałem do Polski… Z trzeciego roku Uniwersytetu Warszawskiego nas było sześciu, tych [aresztowanych], wszystko z AK. Sąd, jak powiedziałem, wojskowy… [Potem] pytali, jak było w tym więzieniach. Przecież siedzieliśmy, ja głównie w Rawiczu siedziałem, tam siedziała elita Polski przecież. Powiedziałem: „Proszę Wysokiego Sądu, no więc jest tyle publikacji na ten temat, że…”. Ale Bukowski, który też był ze mną, siedział, [powiedział]: „Żeby wydać sąd, to trzeba mieć porównanie, prawda? W każdym razie jak porównam niewolę niemiecką z polskim więzieniem, to do niewoli niemieckiej bym szedł na kolanach”. Cisza się zrobiła. Powiedzonko Bukowskiego: „Do niewoli bym szedł na kolanach”.
Proszę pani, Niemcy, jak Niemcy, jeden był cholerny, wie pani: „Baczność”, [niezrozumiałe], Stillstand i tak dalej, ale nie było żadnych jakichś świństw, nie było jakiegoś tam podszeptu. Po prostu pracowaliśmy, prace były rozmaite. W każdym razie ja miałem zapalenie orbitalis, buccalis i mandibularis, zapalenie zatok. Odesłali mnie do szpitala francuskiego. [Był tam] obóz francuski, ale wachman był zawsze, zawsze z wachmanem, on ze mną pojechał. Tam w obozie nie było odpowiedniego lekarza, który by potrafił [pomóc]. Wróciliśmy i ten [wachman] melduje dowódcy naszego [obozu], służbista wielki, że nie ma takiego lekarza w tym obozie francuskim. [Wysłano nas] do marynarki wojennej, Kriegsmarine, następnego dnia. Pojechałem do tego szpitala niemieckiego, wojskowego, marynarki wojennej i tam mi zrobili operację na [zatoki]. Ale nie będę mówił [szczegółów]. Tylko najpierw zawołano tego wachmana, żeby tłumacza przyprowadził. Wachman powiedział: „On mówi po niemiecku”. Ja mówię do niego: Herr Doktor, Herr Doktor, powiedział: „Ich bin Oberleutnant. Jestem porucznikiem, więc co pan mi mówi o doktorze. Do czego to podobne”. Oni nie rozumieli, że nie może przecież… Po pierwsze, jest porucznik, a drugie, że doktor. U nas jest od diabła i trochę tych profesorów, doktorów całe mnóstwo, teraz się zrobiło. Było osiem uczelni wyższych, a teraz dwieście trzydzieści. W wielu wypadkach to są jełopy kompletne. On fachowo, powiedzmy, zna się na tym, elektryczny czy tam jakiejś maszynie i tak dalej, ale oprócz tego to jest w ogóle… Nie można pisać po niemiecku, na przykład doktor i potem porucznik, skąd. Tak samo ksiądz się pisze, ksiądz zawsze przed, [czyli] ksiądz generał, tak można, ale ksiądz jest na początku. To są takie subtelne rzeczy.
Tak, tak.
Tak, oczywiście. Staliśmy daleko wyżej od Niemców, od żołnierzy, od wachmanów. Paczki, jakie przychodziły. Każdy [otrzymywał] pięciokilową. Sardynki, kawior, czekolada, papierosy.
Z Anglii, brytyjskie. Pięć kilo na osobę. W Wigilię jak była, razem z wachmanami mieliśmy tę Wigilię, to oni byli zachwyceni, ci żołnierze niemieccy, że coś podobnego… Oni nie wiedzieli w ogóle, że taki może być stół zastawiony. Jesiotry, proszę pani, łososie i tak dalej, kawior rozmaitych gatunków, coś niebywałego. I to w niewoli właśnie.
Czas wolny był.
Nie, nie.
Nie, tego nie było. Nas było osiemdziesięciu czterech i nie stykaliśmy się z innymi. Potem, jak wyszliśmy z niewoli, to jak powiedziałem, najpierw poszedłem do 1 Pancernej. A w 2 Korpusie znowu to miałem na naramiennikach, wie pani, epolety na ramieniu, taka obwódka biało-czerwona z nici, [dzięki temu] mogłem korzystać z hoteli, restauracji czy z teatrów oficerskich. Jeździłem z panią Tuwan, we Włoszech, 22 Kompania Transportowa Zaopatrzenia Artylerii. Pani Tuwan, to starsza pani była, miała czterdzieści lat czy pięćdziesiąt. W każdym razie rozwoziliśmy paczki, jedzenie, po całych Niemczech, w obozach, co Polacy byli. Tak że zjeździłem całe Niemcy z panią kapitan Tuwan. Było o tyle dobrze, że mogliśmy iść razem do restauracji czy do hotelu. To były takie przywileje. Tak że było rozmaicie, wie pani. No i wtedy chodziłem. Ja wiem, mówiła pani o teatrze czy kinie. No to tak, były rozmaite…
A nie, jeńcy nie, proszę pani. Powiedziałem, była Wigilia wspólna, razem z wachmanami, no więc Stille Nacht, heilige Nacht to śpiewaliśmy wszyscy, i my, i oni. Wiersze, powiedzmy, [niezrozumiałe] oni mówili ten wiersz i my też umieliśmy. Z tym że wachmani byli różni. Jak mnie prowadził wachman, to jeden szedł za mną z karabinem oczywiście, z bagnetem na karabinie, i ja szedłem przodem, on stał czy szedł za mną. Ale inny wachman, szliśmy obok i cały czas rozmawialiśmy jak koledzy, tylko że on miał karabin, ja nie miałem karabinu, ale normalnie gadaliśmy jak koledzy. Ale byli też tacy właśnie, co szedł z tyłu.
Proszę pani, radosne spotkanie to było, jak z Niemiec pojechałem do 2 Korpusu generała Andersa.
W czasie Powstania… Proszę pani, tam były mordercze naloty na Niemcy, mordercze. Mówi się o Warszawie, że zniszczona, [ale] żeby pani zobaczyła Drezno, Dortmund, Hamburg, Hanower, Düsseldorf – w ogóle nic nie zostało z tych miast. I to nas, proszę pani, cieszyło, że tak były bombardowane.
Najtragiczniejszy moment to na pewno pójście do niewoli. Przed niewolą, samo to, co będzie, jeżeli nie wiedzieliśmy, obawa, co z nami zrobią w niewoli. Niewoli się każdy bał. Wyszło tak jak wyszło, rozmaicie to wyszło, ale to było dla nas pewną klęską.
Powstanie wybuchło po to, żeby była niepodległość, żeby Polska była niepodległa. Tymczasem widzieliśmy już w czasie Powstania, że… Jak tutaj po prawej stronie Wisły widzimy dosłownie, co się dzieje na rondzie Waszyngtona, no i co? Jesteśmy bezsilni. A dzieli nas dwieście metrów [o tych], co mają nas oswobodzić. Tu było zupełne gdzieś jakieś załamanie. No co to do cholery jest? Widać ich przecież. Czego oni nie [robią nic]. Przecież Niemcy dłużej by nie wytrzymali.
Radość, nie no radość dla mnie to była wtedy, tak jak powiedziałem, jak do Włoch pojechałem. A sam przyjazd do Polski, też mama się ucieszyła. Mój drugi ojciec [został] rozstrzelany na Pawiaku w lutym, w czterdziestym czwartym roku, tak że mama została sama. Na Waszyngtona 8 mieszkania 5 mama sama była i tęskniła za mną, a ja za mamą. Spotkaliśmy się i mieszkaliśmy, jakoś żyliśmy dalej. A jak było, no to sama pani ma tyle lat, żeby mogła ocenić, wiedząc, że Powstanie wybuchło po to, żeby mógł przyjechać rząd z Londynu i żeby Polska była Polską. Teraz się mówi, że ile mamy tej niepodległości? Dwadzieścia lat, tak? Wszystko jest u nas takie jakoś pokręcone. Jedni się cieszą, drudzy psioczą. No i nie jest tak… Mi się wydaje, że wszystkie narody, że po wojnie okupacja sowiecka ich nauczyła (czego nauczyła, to wiadomo), że wszystkie [kraje], zarówno ta cała Rumunia i ta cała Bułgaria, i Albania, to wszystko… Przecież nie można porównywać. Niemcy przegrali dwie wojny, przegrali dwie wojny i są w tej chwili jedynym mocarstwem w Europie. Taka jest prawda, jedynym. Makaroniarze się nie liczą, Francuzi też byli potęgą za Napoleona, jak Napoleon był. A jak skończył się Napoleon, to co oni potrafili zrobić?
Rozmawiamy, tak. Ten znowu tego, ten znowu nagrywa, ten tu. Ten był postrzelony, tamten, powiedzmy, jakoś ocalał. Nie, rozmawiamy.
Pamięć trwa. Znaczy dokładnie trudno mi powiedzieć, czy to na tej ulicy, czy na tej, czy o godzinie czwartej, czy o godzinie piętnastej. To jest trudno, ale te zasadnicze rzeczy, chociażby to, że zegarek mi ukradli, [Niemiec] trzciną w pysk dał mu i ten oddał zegarek, to się pamięta.