Włodzimierz, Tytus Janiszewski „Tadeusz”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Włodzimierz Tytus Janiszewski, urodzony 18 czerwca 1920 roku w Warszawie, przy ulicy Niecałej 4 mieszkania 17. Pseudonim w czasie Powstania Warszawskiego „Tadeusz”. Batalion „Zaremba–Piorun”. Stopień – strzelec.

  • Proszę opowiedzieć o latach przedwojennych, czy miał pan rodzeństwo, czym się rodzice zajmowali.

Ojciec pracował w Polskich Kolejach Państwowych, był technikiem-elektrykiem, w zakładach sygnalizacyjnych. Był kierownikiem warsztatów sygnalizacyjnych, chyba na ulicy Chmielnej.

  • Miał pan rodzeństwo?

Miałem brata, który był również w Armii Krajowej i był jeńcem wojennym, ale w obozie dla małoletnich, gdzieś niedaleko Berlina.

  • Też brał udział w Powstaniu?

Tak.

  • Czy jeszcze żyje?

Nie, brat po uwolnieniu został zamordowany. Został uwolniony chyba 15 kwietnia 1945 roku niedaleko Berlina. Mam zeznanie świadka, to był jego kolega z tego obozu, który prawdopodobnie już nie żyje i on złożył zeznanie do Polskiego Czerwonego Krzyża o zamordowaniu mojego brata. Nie pamiętam okoliczności, w jakich został zamordowany i on też nie pamięta, ale mam zeznanie w domu z PCK.

  • Jak brat miał na imię?

Paweł Janiszewski.

  • Razem z panem walczył u „Zaremby”?

Nie, był w innym oddziale, zapomniałem jego pseudonim, ale mam zapisane.

  • Proszę powiedzieć, jak pan pamięta wybuch wojny, wrzesień 1939. Był pan w Warszawie, jak wybuchła wojna?

Nie, tego dnia byłem w Radości pod Warszawą na letnisku i zdaje się 2 września przyjechaliśmy z powrotem do Warszawy. Bodajże 3 września na ulicy Śniadeckich, gdzie było Prywatne Gimnazjum i Liceum „Przyszłość”, z okna czwartego piętra widziałem walkę polskich myśliwców z niemieckimi samolotami, które leciały i bombardowały Warszawę. Zamiast koncentrować się – bo to był egzamin – to patrzyłem przez okno na walki, które toczyły się nad Warszawą.

  • A później wkroczyli Niemcy?

Tak, później wkroczyli Niemcy. Nie pamiętam dokładnie daty, kiedy wkroczyli, zdaje się 27 września.

  • Jak zaczęła się okupacja, co pan robił, gdzieś zaczął pan pracować?

Nie, zaraz na początku nie pracowałem, bo Niemcy zamknęli wszystkie szkoły średnie w Warszawie. Przed samą wojną ukończyłem szósty oddział szkoły powszechnej i zdałem egzamin do gimnazjum, więc pierwszą klasę zrobili jako siódmą szkoły powszechnej z programem pierwszej klasy gimnazjalnej. Na Śniadeckich chodziłem. Później już nie było w Polsce średnich szkół, bo Niemcy pozamykali, to chodziłem na tak zwane tajne komplety. To znaczy po różnych mieszkaniach uczniów się chodziło, każdy dawał innego dnia mieszkanie na lekcje. Chodziłem tak aż do wybuchu Powstania Warszawskiego. Ale oprócz tego, ponieważ Niemcy chcieli mnie na roboty wysłać, więc mój ojciec znał jakiegoś kierownika oddziału Elektrowni Miejskiej w Warszawie i postarali się o to, żeby mnie zatrudnić. Więc byłem tam niby zatrudniony – raz w tygodniu wpadłem, popracowałem, a resztę dni chodziłem na komplety i się uczyłem. Miałem nawet legitymację elektrowni miejskiej, ale jak szedłem do niewoli, to Niemcy nas rewidowali i zabrali dużo dokumentów.

  • Należał pan do konspiracji?

Nie, wstąpiłem zaraz, jak Powstanie wybuchło. Nie mogłem należeć z tego względu, że musiałem pracować fikcyjnie i uczyć się i nie miałem dużo czasu na jakieś zebrania konspiracyjne.

  • 1 sierpnia, jak wybuchło Powstanie, to pan zgłosił się na ochotnika?

Na ochotnika, tak.

  • Gdzie pan się zgłosił?

To było na ulicy Lwowskiej, w jaki sposób to się odbyło, trudno mi powiedzieć. Na ulicy Lwowskiej była kwatera grupy fortyfikacyjnej.

  • Co pan robił w czasie Powstania?

Budowało się umocnienia, barykady, nosiło się worki z piaskiem, wodę do picia, amunicję się donosiło. Nie mogłem dostać broni, bo było , a nie miałem przeszkolenia w używaniu broni. Dali tym ludziom, którzy mieli jakieś doświadczenie w używaniu broni.

  • Gdzie pan budował barykady?

W Śródmieściu, jak ulica Poznańska, Lwowska. Poza tym Politechnika Warszawska, tam gasiłem pożar.

  • Coś paliło się na politechnice?

Tak, Niemcy zapalili. Były nieduże, dobudowane domy, nie pamiętam w którym roku – prawdopodobnie przed wojną – i było jakieś laboratorium czy biblioteka, dokładnie nie pamiętam. Niemcy ostrzeliwali politechnikę i budynki obok politechniki.

  • Tam pan gasił pożar?

Tak, gasiłem właśnie pożar.

  • Z czego budowało się wtedy barykady?

Piasek z workiem, cegły, wszystko co się dało, żeby barykadę zbudować. Jedna barykada, o ile pamiętam, była zbudowana na Emilii Plater. Później przy wylocie Emilii Plater i ulicy Wilczej, na Koszykowej, niedaleko politechniki. Cały czas byłem w okręgu Śródmieście. Jeszcze gdzieś byłem wysłany budować barykady, ale już nie pamiętam.

  • Może na Jaworzyńskiej?

Nie, nawet nie wiem, gdzie jest ta ulica.

  • Przy politechnice.

Przy Politechnice Warszawskiej była ulica Noakowskiego, Śniadeckich, ulica 6 Sierpnia. Ulica Wiejska wtedy łączyła się z ulicą Śniadeckich i niedaleko od politechniki było Gimnazjum imienia Staszica.

  • Ludność Warszawy też pomagała budować barykady? Bruk warszawski, płyty chodnikowe?

Najwięcej to było płyt chodnikowych, bo to było łatwo i niedaleko. To było wszędzie. Poza tym jak było trochę grobów ludności cywilnej, może i wojskowych, którzy stracili życie i byli pochowani w tymczasowych grobach na ulicy [wykorzystywano materiał].

  • Gdzie pan miał kwaterę?

Kwatera była na ulicy Poznańskiej, jak był posterunek policji granatowej i obok był budynek – z zewnątrz wyglądał trochę jak pałacyk – gdzie był, zdaje się, konsulat sowiecki przed wojną. A podczas wojny to nawet nie wiem, co było.

  • Oprócz budowy barykad nosił pan amunicję żołnierzom?

Tak, ale rzadko. Przeważnie barykady się budowało, bo niektórzy amunicję sami z sobą brali.

  • Może studnie pan jakieś kopał?

Nie, studni nie kopałem. Wiem, że kiedyś była studnia – nie wiem, czy wykopana, czy istniała – na tyłach komisariatu policji polskiej i konsulatu. Była duża przestrzeń i tam była jakaś studnia z wodą do picia. Wiem, że z tej studni donosiłem wodę rodzicom do domu.

  • Gdzie wtedy byli rodzice?

W Warszawie.

  • Gdzieś w piwnicach?

Tak, mój ojciec był już starszym człowiekiem.

  • Jak było z wyżywieniem, co się jadło?

Co tylko mogło się zjeść. Moja matka mądrze się urządziła, myśmy zawsze mieli pewien zapas żywności w domu podczas okupacji. Niedaleko była Hala Koszykowa, sprzedawali żywność i moja matka zawsze starała się mieć pewien zapas żywności. Podczas okupacji były i niektórych rzeczy. Jak się okazało, moja matka szybko kupowała i gromadziła cukier, mąkę.

  • Był pan może ranny w czasie Powstania?

Nie, nie byłem ranny.

  • To miał pan szczęście.

Tak, miałem szczęście.

  • A może ktoś z pana kolegów zginął?

Trudno mi powiedzieć. Podałem dwa nazwiska z drużyny, w której byłem, z pseudonimami. Było nas więcej, ale jak myśmy przyjechali do obozu w Niemczech – to był Lamsdorf – to Niemcy zabrali nam legitymacje. Jak dowiedziałem się, to bardzo szybko zrobiłem odpis legitymacji i włożyłem do buta, bo legitymację musiałem oddać. Jak nie oddałbym, to powiedzieliby: „Nie byłeś żołnierzem”. Wyrzuciliby z obozu i na roboty gdzieś wysłali jako cywila, a zawsze wolałem być traktowany jako żołnierz były, bo miałem opiekę Konwencji Genewskiej. Dlatego mi zależało na tym, żeby być raczej jeńcem wojennym, niż być zesłanym na roboty jako cywil, bo wtedy gestapo miało władzę nad człowiekiem, a tak to tylko Wehrmacht miał władzę.

  • W czasie Powstania miał pan jakąś sympatię, jakąś dziewczynę?

Nie, nie miałem. Nie było dziewczyn, o ile pamiętam, przeważnie pracowały jako sanitariuszki albo łączniczki.

  • Doczekał się pan wreszcie momentu, że miał pan broń i mógł strzelać?

Nie.

  • To było marzenie wtedy, prawda?

Tak, ale zostawiłem to starszym ode mnie, którzy wiedzieli, jak z broni korzystać. Broni było mało, nie wystarczyło dla wszystkich.

  • Były momenty, że pan się bał, może jak „krowy” leciały?

Nie, specjalnie nie zwracałem na to uwagi.

  • One tak wyły strasznie.

Tak, wyły, pociski padały. Wiem, że niedaleko od nas dwa padły. Ale, w którym miejscu najwięcej ich padło, trudno mi powiedzieć. O ile pamiętam, to w okolicy, gdzie mieszkałem, żaden pocisk nie padł.

  • Później, jak przyszedł moment kapitulacji, to zdecydował się pan wyjść razem z żołnierzami?

Tak, jako żołnierz. Była zbiórka na ulicy Wilczej i myśmy wychodzili ulicą Wilczą, szliśmy do Marszałkowskiej. Z Marszałkowskiej w kierunku placu Zbawiciela, przed placem Zbawiciela skręcaliśmy w ulicę Śniadeckich, z ulicy Śniadeckich na 6 Sierpnia, ulicą Filtrową przez plac Narutowicza na Ożarów. Jak już wychodziłem z Warszawy, jak minęło się plac Narutowicza, to już nie pamiętam dokładnie miejscowości, które mijaliśmy.

  • Był pan w Ożarowie, w fabryce kabli?

Tak, tam właśnie nas ładowali w wagony towarowe, bydlęce i wywozili do Niemiec. Pakowali, zdaje się, pięćdziesiąt siedem osób do wagonu.

  • Najpierw był pan w obozie w Lamsdorf, a później gdzie pana przewieźli?

Z Lamsdorf mnie przewieźli do obozu Weiden, to było blisko granicy czeskiej. Stamtąd przewieźli mnie do Norymbergii, z Norymbergii przewieźli nas – ale to już było po nowym roku – na komenderówkę pracy. Byłem na komenderówce nad samym Dunajem, to się nazywało Degenau Deggendorf. Pędzili nas do roboty. Niemcy jakąś fabrykę mieli nad samym Dunajem i myśmy kopali rowy nad samą rzeką. Długo nie byłem, bo był mróz i stopa mi się odmroziła i wzięli mnie do niemieckiego szpitala. Lekarz niemiecki mnie zbadał, miałem odmrożoną całą stopę i z komenderówki – nas paru było, bo mieli inne choroby – wysłali nas do szpitala. To nie był może szpital, tylko tak zwana izba chorych i z powrotem do obozu jeńców wojennych. Neubourg-Mertzwiller to się nazywało. Niedaleko od stacji kolejowej. To był olbrzymi obóz. Było dużo włoskich jeńców, ruskich też było dużo, Polaków chyba nie było.

  • Gdzie pan doczekał się wolności?

Właśnie w Neubourg-Mertzwiller bo byłem tam dwa razy – na początku, [po opuszczeniu Lamsdorfu] i pod koniec wojny. Przywieźli mnie z [chorą] nogą. Amerykanie nas uwolnili 17 kwietnia 1945 roku.

  • Dlaczego nie wrócił pan do Polski?

Jakiś czas Amerykanie wozili nas z jednego obozu do drugiego, to miałem trzy wyjścia – wstąpić do amerykańskich kompanii wartowniczych, bo mieli część w północnych Niemczech, wrócić do Polski albo wstąpić do Wojska Polskiego, do 2. Korpusu. Wybrałem 2. Korpus. Wtedy wyjechało nas z obozu osiemdziesięciu jeden. Ale był limit, bo brali do dwudziestu jeden lat, a powyżej, to brali tylko tych Polaków, którzy mieli jakiś zawód, ale tylko do dwudziestu siedmiu lat. Specjalnie przyjechały z 2. Korpusu trzytonowe „doczki” i myśmy właśnie tymi samochodami dojechali do Włoch i we Włoszech nas rozbili i przydzielili do 4. Pułku Pancernego, 6. Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich”, polskiego komanda – do tych trzech jednostek. Była komisja, która nas rozdzielała.

  • Później przyjechał pan do Anglii?

Tak, z 2. Korpusem przyjechałem potem do Anglii.

  • W którym roku pierwszy raz przyjechał pan do Polski?

W 1964 roku.

  • Pana rodzice przeżyli Powstanie?

Ojciec umarł w Lublinie w 1948 roku, a matka w 1958 roku. Mieszkała u brata w Wołominie.

  • To znaczy, że jak pan przyjechał do Polski, to już z rodzicami się nie spotkał?

Nie, nie spotkałem.

  • Ostatni raz widział ich pan w Powstaniu?

Tak.

  • Proszę powiedzieć, pan ma na imię Włodzimierz, to dlaczego wybrał pan pseudonim „Tadeusz”?

Nie mam pojęcia, dlaczego taki wybrałem.

  • Może miał pan kogoś w rodzinie o takim imieniu?

Właśnie nie miałem.

  • Jak wybuchło Powstanie, to pan miał osiemnaście lat?

Tak, osiemnaście lat skończyłem.

  • Czy gdyby pan miał znowu osiemnaście lat, to poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Trudno powiedzieć.

  • Nie zgłosiłby się pan znowu na ochotnika?

Prawdopodobnie tak, ale trudno mi na to odpowiedzieć.
Londyn, 26 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Włodzimierz, Tytus Janiszewski Pseudonim: „Tadeusz” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Zaremba – Piorun” Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter