Zbigniew Warzyński „Mały”

Archiwum Historii Mówionej
Nazywam się Zbigniew Warzyński. Urodziłem się w Warszawie w 1928 roku. Na nieszczęście przed samą wigilią, więc mam dopisany roczek do metryki.

  • Miejsce pobytu w czasie Powstania. Gdzie pan był, w jakiej dzielnicy?

W czasie Powstania pracowałem w zakładach przemysłowych Bielany na Marymoncie, na ulicy Karmelitańskiej...

  • Ale gdzie pan był w czasie Powstania?

Na Żoliborzu.

  • Jaki pseudonim pan nosił?

Mały. Tak byłem nazwany już w „Szarych Szeregach” z tego powodu, że byłem mały i przy przyjęciu powiedzieli: „Jesteś za mały”. No i ten pseudonim pozostał.

  • W jakim oddziale pan służył?

„Żywiciel”, Zgrupowanie „Żubr”, 3. kompania.

  • Gdzie się pan urodził?

W Warszawie na Szmulkach.

  • W którym roku?

W 1928.

  • W jakiej rodzinie pan się wychowywał? Kim byli pana rodzice?

Robotniczej. Ojciec był majstrem w zakładach w tak zwanej Druciance na ulicy Objazdowej, na Pradze. Pochodzę z rodziny o głębokich korzeniach patriotycznych. Dziadek był powstańcem w 1863 roku. Ojciec też nie był dłużny, bo był legionistą. Brał udział w 1920 roku w Bitwie Warszawskiej, przez co nasza znajomość z Piłsudskim była bardzo zażyła, ojciec znał osobiście Piłsudskiego. Miałem przyjemność dwu- albo trzykrotnie być w Belwederze. Mały chłopak, to był wielki zaszczyt, tak jak teraz dla młodzieży jest.

  • Jak pan pamięta Piłsudskiego?

Bardzo go pamiętam. Starszy, siwy pan, bardzo przyjazny dla [dzieci]. Miał zresztą dwie córki, Wandę i Jadwigę, które też pamiętałem bardzo dobrze. Jak był pogrzeb Piłsudskiego, to cała Polska płakała, ja razem z nią.

  • Kiedy pan zaczął chodzić do szkoły?

W 1935 roku rozpocząłem naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej 127 w Warszawie na ulicy Wileńskiej. Szkoła ta nie cieszyła się dobrą opinią. Dlaczego? Ponieważ miała bardzo słabe zaplecze. Uczyliśmy się na dwóch piętrach, trzecie i czwarte piętro zajęte. To był budynek duży, mieszkalny, nie było sali gimnastycznej. Było nas w klasie powyżej pięćdziesięcioro, tak że warunki nauczania tyły bardzo ciężkie. Poziom nauczania też zresztą przy takiej ilości uczniów nie mógł być wysoki. Jakoś skończyłem to w czasie wojny i po ukończeniu szkoły podstawowej pracowałem na Żoliborzu, na ulicy Kamedułów.

  • Jak wybuchła wojna, czyli w 1939 roku miał pan lat…

Jedenaście.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku?

Bardzo zapamiętałem ten dzień.

  • Gdzie pan wtedy był?

Na Pradze mieszkaliśmy i była sytuacja taka, że latały samoloty, myśleliśmy, że to są polskie samoloty. Okazało się, jak się zniżyły, że miały inne znaki, czarne krzyże na skrzydłach. Było bardzo źle, bo Niemcy bombardowali całą Warszawę, jak wiemy. Chowaliśmy się w pierwszych dniach w domu, a później uciekliśmy do piwnic.

  • Pan miał jedenaście lat. Czy pan to wszystko oglądał z zaciekawieniem, czy się bał?

Przyznam się, że trochę się bałem, bo słychać było wybuchy, słychać było bomby.

  • Czy pan miał rodzeństwo?

Nie, byłem jedynakiem.

  • Jak pan pamięta pierwsze dni? Wspomniał pan, że chowaliście się do piwnic i jak jeszcze to wyglądało? Czy tylko jak były naloty chowaliście się do piwnic?

Później było tak, że nawet nocowaliśmy w piwnicy.

  • Później to jeszcze we wrześniu?

Tak, we wrześniu, bo były ciężkie naloty i Praga była też bardzo bombardowana. Ojciec załatwił gdzieś w pobliżu piwnicę w dużym, murowanym budynku, konkretnie na ulicy Stalowej. Mieszkaliśmy w tamtym rejonie i tam nocowaliśmy. Jakąś polówkę ojciec przyniósł i na tej polówce spaliśmy w piwnicy. Nie byliśmy osamotnieni, bo pełno ludzi było tam w tych piwnicach.

  • Jak ten czas spędzony w piwnicy wyglądał?

Jak piwnica, ciasna piwnica, duszno.

  • Czy rozmawialiście, czy się modliliście?

Modliliśmy się raczej. Poza tym, pamiętam, przychodził pan, który zawsze opowiadał, pocieszał nas na duchu, że wojska nasze zajęły taką czy inną miejscowość, co było nieprawdą. Zmyślał sobie, ale chciał nas pocieszyć, chciał nas podtrzymać na duchu. Pamiętam ten moment, kiedy dowiedzieliśmy się, że Związek Radziecki nam we wrześniu podał „przyjazną dłoń”, „przyjazną dłonią” wbił nam nóż w plecy.

  • Jak długo siedzieliście w tych piwnicach?

Do ostatniego dnia bombardowania, kiedy nastąpiła kapitulacja Warszawy. Wtedy wyszliśmy już z piwnicy. Na szczęście mieszkałem w drewnianym budynku. Na szczęście budynek ocalał, nie był rozbity przez Niemców. Tam gdzieś spadła jakaś dachówka, troszkę tam ścianę zburzyło, ale to niewiele. I zaczęła się okropna „noc okupacyjna”.

  • Czym się zajmowali w czasie okupacji pana rodzice?

Ojciec był majstrem w fabryce, matka była przy mężu, bo to wtedy było bardzo modne, że żony nie pracowały, tylko matka była przy mężu. Na nieszczęście ojciec w czasie pracy w fabryce należał do jakiejś organizacji, nie wiem gdzie, i w czterdziestym roku przyjechali Niemcy do fabryki, wygarnęli z gotową listą, ktoś doniósł na nich. Wyczytali z listy między innymi mojego ojca. Mało tego, potrzebowali tłumacza, zgłosił się... Znaczy wywołali, czy ktoś zna język niemiecki, wywołali jednego z pracowników, który nie był na liście, ale żeby było jemu przyjemniej, to dołączyli go do grupy aresztowanych.

  • Proszę przypomnieć, w jakiej fabryce pracował ojciec?

W „Druciance” na ulicy Objazdowej. Istnieje do tej pory ta fabryka. To była Belgijska Spółka Gwoździ i Drutu, tak się nazywała. Nie narzekał ojciec tam, bo był dobrze opłacany jako majster. Później, w czasie wojny, jak Niemcy weszli, to zlikwidowali wszystkie polskie stanowiska. Został normalnie do obsługi maszyny.

  • Co się z ojcem stało po aresztowaniu w czterdziestym roku?

Poszedł na „Pawiak”. W „Pawiaku” siedział do 7 stycznia 1941 roku. Został wywieziony do Oświęcimia, gdzie przesiedział bodajże do kwietnia czterdziestego drugiego roku. Zmarł na skutek pobicia, bo z głodu jadł pastę do zębów.

  • Ale w Oświęcimiu zmarł?

Tak, w Oświęcimiu.

  • Kiedy się dowiedzieliście, że zmarł?

Bardzo szybko, bo dostaliśmy telegram, że zmarł na serce, co było nieprawdą, bo wrócili koledzy, ci, którzy przeżyli, wrócili po wojnie, to opowiadali, że nie chorował ojciec, był dosyć młody, miał bodajże czterdzieści dwa lata, jak zmarł. Więc jeszcze te organizmy obóz przeżywały.

  • A jak wyglądała pana okupacja? Mam na myśli szkołę. Chodził pan do szkoły?

Tak.

  • Cały czas tej samej?

Tej samej, tak.

  • Czego się pan tam uczył?

Program był bardzo okrojony. Nie mieliśmy geografii, nie mieliśmy historii. Był tylko język polski, okrojony bardzo. Pamiętam z tego okresu, że nauczyliśmy się tylko wiersza Norwida: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie”. Pamiętam fragment tego wiersza. Uczyłem się dobrze bardzo, bo mało przedmiotów było, a miałem czas na naukę.

  • Jak pan nauczycieli wspomina?

Biedni ludzie byli, bo nosiliśmy im ziemniaki nieraz. Taka pani nauczycielka była, której nosiliśmy na Mariensztat ziemniaki.

  • A jaki nastrój był w szkole? Czy uczono was patriotyzmu?

Patriotyzm panował. Patriotyzm, bo była dobrze rozbudowana drużyna harcerska przed wojną.

  • Należał pan do harcerstwa?

Należałem, z tym że niewiele się udzielałem, najpierw do zuchów, później do harcerstwa. Tak że nie miałem jeszcze przyrzeczenia harcerskiego. I… No, uczyliśmy się.

  • Kiedy pan złożył przyrzeczenie harcerskie?

W „Szarych Szeregach”. Mam pamiętną datę, 3 maja 1941 roku, ale o tym będę mówił później, bo ta data wiąże mi się z innym wydarzeniem w moim życiu, bardzo ciążącym, [utrwalonym w pamięci].
  • Proszę opowiedzieć.

Trzeciego maja czterdziestego piątego roku...

  • Czterdziestego piątego czy pierwszego?

Aha, pani chce, żebym...

  • Wspomniał pan o tym, że złożył przyrzeczenie harcerskie 3 maja 1941 roku.

Wspominam to przyrzeczenie bardzo, ponieważ byliśmy w małej grupie. Rozłożona była flaga niemiecka na podłodze, my na tej fladze staliśmy. Składaliśmy przyrzeczenie na sztandar harcerski przedwojennej drużyny, 126 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, i zaczęło się. To nie to, co teraz, jak harcerstwo, że uczy się śpiewu. Mieliśmy spotkania w małych grupach i był tak zwany mały sabotaż.

  • Czyli to była już konspiracja. Jak byliście przygotowywani do tej konspiracji? Czego was uczono?

Tak, to była konspiracja. Przede wszystkim uczono nas tajności, że nie wolno się za bardzo chwalić tym, że gdzieś należymy. Jak się nas pytano, to: „Nie, nie należę nigdzie”. A swoje robiliśmy, mieliśmy swoje patriotyczne pogadanki o naszych bohaterach przedwojennych, o tym, co się dzieje na świecie.

  • A pamięta pan, kto był waszym dowódcą w harcerstwie?

Pamiętam, miał pseudonim „Nowina”. „Nowina” mi polecił, zapytał się, czy mogę sprzedawać papierosy.

  • Który to był rok?

To był rok czterdziesty drugi. Ponieważ na Pradze sytuacja była taka, że jeżeli ktoś się gromadził, zbierał, ta sama osoba, na ulicy, to było już podejrzane, że stał w jednym miejscu. A taki chłopak, który sprzedawał gazety czy papierosy, to zmieniał miejsce pobytu. Ale wiadomo było o tym, że do niego ktoś podchodzi stale, [więc] brał tam dwa papierosy czy trzy i zostawiał jakąś kartkę. Co było na tej kartce, to… Mówił hasło, otrzymywał odzew, zostawiał kartkę i szedł dalej.

  • Pan tych kartek nie czytał?

Nie wolno było nam czytać ze względu na tajemnicę. Po chwili przychodził drugi, oddawaliśmy mu kartkę, też z tym samym wejściem o hasło i odpowiedź, i szedł dalej.

  • Jak długo pan uczestniczył w tym sprzedawaniu papierosów?

Około pół roku. To było konkretnie na rogu ulicy Stalowej i Środkowej.

  • W jakich akcjach jeszcze pan brał udział w „Szarych Szeregach”?

Proszę pani, opowiem o ciekawej akcji. Nasze podziemie źle patrzyło na chodzenie przez ludność polską do kina. Takie hasło było modne: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Dawano nam pieniądze na bilet do kina, no bo bez biletu nie można było wejść. Dostawaliśmy jakieś pudełeczko, w tym pudełeczku były jak gdyby fasolki czy groszek, większe niż groszek, i mieliśmy za zadanie, jak się wejdzie do kina, rzucić to w kinie. Po rozdeptaniu dostawaliśmy po tym silnego łzawienia oczu i musieliśmy opuścić kino. Tak samo opuszczała ludność, bo nie do wytrzymania było, żeby mieć załzawione oczy i patrzeć na kino. A sytuacja była taka, że dochody z kina szły na dozbrojenie armii niemieckiej. No ale ludzie nie mieli żadnych rozrywek, to chodzili do tego kina.

  • W ilu pan w takich akcjach w kinie wziął udział? Dużo było takich?

Pamiętam, że kilka razy było. Z tym że nie mogliśmy chodzić do tego samego kina, żeby przez personel nie być rozpoznanym. Więc chodziłem kilkakrotnie, byłem w tym i później się skończyła ta akcja. Przyszedł „Nowina” i powiedział: „Już nie będziecie chodzić tam”.

  • Czy tylko działaliście na terenie Pragi, czy na terenie całej Warszawy?

Na terenie Pragi. Było kilka kin na Pradze. Na ulicy Zygmuntowskiej (to obecna Solidarności), na Targowej było kino, było kino „Syrena” na Inżynierskiej i te kina odwiedzaliśmy kilkakrotnie nawet.

  • Jakie jeszcze akcje były organizowane?

Malowaliśmy te modne litery „PW”. Podchodziło się z puszką jakiejś farby czy wapna i malowaliśmy na ścianie litery „PW”. Oczywiście nie robiliśmy tego pojedynczo, bo ktoś musiał stać obok i pilnować, żeby ktoś nas nie postraszył. Zdało to podobno egzamin, że ludzie zastanawiali się, co to jest. Albo „Pawiak pomścimy”, były też takie hasła. No i malowanie tego słynnego gada na ścianach, też malowaliśmy.

  • Czy nigdy w czasie tych zadań nie było groźnej sytuacji? Niemcy się nie pojawili gdzieś w pobliżu?

Raczej tak obstawieni byliśmy, że nie mieliśmy szczęścia, żeby nas Niemcy gdzieś spłoszyli. Słyszeliśmy o tym, że kilku chłopców gdzieś tam złapali, i oczywiście groził za to „Pawiak”.

  • Czy w czasie okupacji był pan świadkiem jakichś okrutnych rozstrzeliwań, łapanek?

Tak. Pamiętam jedną taką akcję na ulicy bodajże Skaryszewskiej, tam w pobliżu, gdzie był obóz przesiedleńczy dla wywożonych na roboty do Niemiec. Tam była akcja. Przypadkowo się spotkaliśmy, bo zostaliśmy otoczeni przez Niemców. Wprowadzili tych ludzi, ustawili pod murem i nam kazali stać, bo to był zawsze postrach dla tych, którzy patrzą na to. No więc strzelili, odjechali.

  • Ile pan miał wtedy lat? Który to był rok?

To był rok czterdziesty trzeci. Okres największego terroru, jaki panował w Polsce.

  • Czyli miał pan wtedy piętnaście lat?

Tak, piętnaście.

  • Jak pan to odebrał? Jak pan to przeżył?

Proszę pani bardzo. Bo miałem przede wszystkim tą świadomość, że nie mam ojca, że ojciec zginął. Zginał w nienaturalny sposób. No bo inaczej się przeżywa, jak ktoś z rodziny choruje, umrze śmiercią naturalną, a co innego jak nagle dowiadujemy się, że ktoś nie żyje. Tak że bardzo byliśmy tym zastraszeni.

  • Z czego utrzymywała się mama?

Matka była krawcową i pracowała w niemieckim zakładzie. Na Pradze była taka szkoła na ulicy Inżynierskiej i Kowelskiej, gmach duży, szkolny. On był zajęty przez Niemców na zakłady naprawcze odzieży niemieckiej, konkretnie mundurów niemieckich. Odbywało się to w ten sposób, że pracownicy uprawiali nie sabotaż, ale kradzież. Na miejscu szyły te kobiety jakieś sukienki, zakładały na siebie, szewcy byli, to buty wynosili i z tego mama mnie i siebie utrzymywała, bo paczek do Oświęcimia nie wolno było wysyłać jeszcze w tym okresie. I jakoś przetrwaliśmy ten ciężki okres. Ja zacząłem już pracować.

  • W którym roku pan zaczął pracować?

W czterdziestym trzecim.

  • Gdzie?

Na ulicy Kamedułów w zakładach przemysłowych, „Bielany” się nazywały. To była fabryka pracująca na potrzeby Niemców. Tam pracowałem jako uczeń. O tyle była sytuacja dobra dla mnie, że była na miejscu szkoła. Poziom w szkole był bardzo niski, ale był. Nie chodziliśmy specjalnie do szkoły na mieście, żeby uniknąć łapanek. Dostawaliśmy na obiad dużą, potężną porcję zupy, co było już bardzo ważne w okresie tego wielkiego głodu. I tam pracowałem do dnia wybuchu Powstania.

  • A czy w tej szkole, gdzie się tam uczyliście, przy tym zakładzie były jakieś komplety? Jakieś tajne nauczanie?

Nie, był bardzo niski poziom. Język polski nazywał się „korespondencja”. Uczono nas tylko, jak pisać życiorys i nic więcej. Była matematyka, te przedmioty ogólnokształcące, ale były na bardzo niskim poziomie. Ja uczyłem się dobrze w czasie okupacji. Także matka mi pomagała w nauce, znaczy sprawdzała czy… Wyszedłem z tej szkoły z nagrodą w pierwszej klasie, którą jeszcze trzymam do tej pory, pokazuję synowi, że: „Masz, były ciężkie czasy, a ja dostałem nagrodę w szkole”. Świadectwo mi gdzieś zginęło, a miałem dobre świadectwo. To jeszcze był bardzo niski poziom, więc mogłem się uczyć. Ratowało mnie to, że znałem już trochę… ponieważ przed wojną rodzicom się dobrze powodziło, doszli do wniosku, że trzeba mnie uczyć języka. Ale jakiego języka? Nie rosyjskiego, tylko niemieckiego. Uczyłem się zawzięcie języka niemieckiego, co mnie uratowało w szkole, bo ja zawsze miałem piątkę i koledzy jeszcze ode mnie odpisywali, a ja z innych przedmiotów też stałem dobrze i nie mogę narzekać.

  • A jak pan odbierał jako ten młody chłopak Niemców, nieprzyjaciół, którzy byli w Warszawie?

Uważałem ich za wrogów.

  • Bał się pan ich?

Trochę się bałem.

  • Czy byliście uczeni, jak należy się zachowywać na ulicy?

Że należy być wobec nich pokornym, bo oni dzierżyli władzę i nie można było z nimi walczyć, no bo uczono nas: „Gwałt niech się gwałtem odciska”. Tak Niemcy postępowali.

  • Czy takie szkolenie były też w harcerstwie?

Tak.

  • Takiej postawy was uczono?

Tak.

  • Teraz przejdźmy do tych przygotowań do Powstania. Czy wyczuwaliście jakiś nastrój, że coś się zmieniło?

Od czterdziestego trzeciego roku chodziłem do tej szkoły, tam na Bielanach i było dużo miejscowych robotników, pracowników. Coś u nich wyczuwaliśmy, że coś może być. Udawał każdy, że nic nie wie, ale jak doszło do wybuchu Powstania, jak była pierwsza zbiórka na terenie fabryki... Bo część pracowników nagle zginęła gdzieś, nie wiadomo było, gdzie są tego dnia, część została. Jak była później zbiórka wszystkich, to okazało się, że pół fabryki to byli członkowie Zgrupowania „Żywiciel”.

  • I tak się pan w ten sposób dostał do „Żywiciela”, tak?

Tak.
  • Proszę opowiedzieć o godzinie „W”, bo mówimy już o 1 sierpnia 1944 roku.

Więc normalnie pracowałem, bo to był wtorek, normalny dzień pracy. Później, jak zbliżało się południe, jak mówiłem, że pracownicy się gdzieś wyrwali, zostaliśmy w mniejszości. Nagle strzały, bo pierwsze strzały przed Powstaniem to wybuchły na Żoliborzu, jak pani wie. Właśnie patrol z naszego zgrupowania na ulicy Suzina natknął się na Niemców i zaczęła się strzelanina. Nie słyszeliśmy tych strzałów, bo za daleko było. Mamy wychodzić z pracy i mówią nam, że strzelanina jest na mieście. Co się dzieje. Nie wypuścili nas z fabryki, tylko siedzimy, zamknęli nas. Ale ktoś się znalazł, który wydał rozkaz, że: „Wszyscy zbiórka”.

  • Pamięta pan, kto to był?

Nie. Powiedzieli nam: „Kto chętny, to do nas niech się dołączy, bo wybuchło Powstanie Warszawskie”.

  • I pan dołączył?

No oczywiście. Nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił.

  • A czy pana mama wiedziała, że pan jest w konspiracji?

Nie. Zresztą, wie pani, nie zdradzałem się, ponieważ matka była przejęta tym, że pracuje, że musi utrzymać siebie i mnie, nie ma ojca. Bała się o mnie, tak samo jak cała rodzina bała się o mnie, żebym się gdzieś nie dostał na… Był taki wypadek, że ciotka moja zobaczyła jadący odkryty samochód niemiecki i zobaczyła chłopca podobnego do mnie. Natychmiast przyjechała do matki i powiedziała, że [mnie złapano]. A ja w domu byłem. [Czyli] tak się przejęła tym, że młody chłopak aresztowany.

  • Czyli przystąpił pan do Powstania. I proszę opowiedzieć o tym pierwszym dniu. Wyszliście z fabryki, kiedy?

No tego samego dnia wieczorem wyszliśmy z fabryki, bo dowódca Zgrupowania „Żywiciel” podjął decyzję o tym, że nie będzie Powstania na Żoliborzu. Wyszliśmy do Kampinosu. W Kampinosie byliśmy dwa dni.

  • Jak wyglądała ta droga do Kampinosu? Bez przeszkód się dostaliście?

Raczej bez przeszkód, bo Niemcy byli zaskoczeni tym, że Powstanie ma być. Poszliśmy do Kampinosu, w Kampinosie dostaliśmy trochę uzbrojenia. Ja oczywiście nie otrzymałem, bo byłem trochę za mały, ale opaski, inne rzeczy otrzymaliśmy.

  • Jakie to były inne rzeczy?

To znaczy niektórzy hełm otrzymali.

  • A pan co otrzymał?

Ja tylko opaskę otrzymałem i nic więcej. Tam byliśmy dwa dni. Ci starsi otrzymali broń, zaczęła się rejestracja: „Gdzie byłeś?”. – „A, byłem w »Szarych Szeregach«”. – „To będziesz starszym szeregowym, będziesz łącznikiem w naszej grupie”. To była 3. kompania, pluton pod dowództwem... Takiego miałem kolegę, później się z nim spotkałem, Ryśka Hercoga. Spotkałem się z nim po wojnie już, ale był cały czas moim dowódcą.

  • I proszę opowiedzieć dalej. Z tego Kampinosu po dwóch dniach wróciliście do Warszawy.

Wróciliśmy na Żoliborz.

  • Gdzie?

Była w dzielnicy Żoliborz olejarnia. Zdobyliśmy tą olejarnię. To było zaopatrzenie dla całej dzielnicy w olej, bo głód był, to ludzie zbierali na działkach ziemniaki, piekli placki ziemniaczane na tym oleju, tak że przychodzili ludzie ze wszystkich stron, żeby dostać trochę tego oleju. Po kilku dniach Niemcy zajęli olejarnię, musieliśmy się wycofać. Wycofaliśmy się na teren obecnej ulicy Broniewskiego. Tam były też duże zakłady przemysłowe (nie pamiętam nazwy) i tam sobie powojowałem trochę. Ponieważ rzucałem dobrze kamieniami, to dano nam butelki z benzyną i no… Chciałem trafić w czołg. Udało mi się, czołg się zaczął palić, ja za to dostałem po głowie, zostałem ranny.

  • Którego to było?

To był, proszę pani, dzień chyba 25 albo 26 sierpnia. Zostałem ranny. Wycofałem się szybko w kierunku ogródków działkowych, bo były po przeciwnej stronie ulicy Broniewskiego ogródki działkowe. Tam zdjąłem opaskę i legitymację akowską, bo nadchodzili Niemcy.

  • Jeszcze bym chciała wrócić do tego momentu, kiedy pan powiedział, że po odbiciu ponownie przez Niemców olejarni... Co się z panem działo? Bo to dwa tygodnie prawie.

Normalnie walki się odbywały na ulicy Broniewskiego i tam byłem używany jako łącznik, bo nie miałem ani broni, ani nic nie miałem sobie, byłem bezbronny.

  • Jako łącznik daleko pan chodził? Gdzie pan przenosił informacje?

To było cały czas na Żoliborzu. Był mały teren, nasz rejon działania.

  • Wróćmy teraz do tego, jak pan był ranny. Mówił pan, że zdjął pan opaskę...

I legitymację akowską wyrzuciłem, zakopałem w ziemię, żeby ochronić się przed Niemcami, którzy nadchodzili.

  • Czy tego was uczono wcześniej, że w razie zagrożenia należy schować te rzeczy?

Tak, dlatego że wtedy Armia Krajowa była uznawana jako... Partyzanci, akowcy byli rozstrzeliwani. I zawsze mówili... A mnie uratowało to... Jak się dostałem do niewoli, Niemcy nadeszli, to byłem pętak mały. Całe szczęście, że trochę, tyle o ile, znałem język niemiecki.

  • Czy pan w czasie Powstania w ogóle miał kontakt z matką?

Nie, matka była na Pradze, a ja na Żoliborzu, a przecież nie było możliwości, żeby dostać się na… Matka nie wiedziała o mnie, co się dzieje ze mną. Dopiero dowiedziała się, że ja żyję, w czterdziestym piątym roku, po wywózce. Wtedy [po zdjęciu opaski] Niemcy wzięli mnie do niewoli i miałem szczęście, bo przechodziła grupa cywili ewakuowanych z domów i dołączyli mnie do tej grupy, ponieważ powiedziałem, że chodziłem do szkoły na Marymoncie, znam niemiecki, tylko… Dołączyli mnie do tej grupy i zaprowadzili nas do Pruszkowa. W Pruszkowie był ten obóz przejściowy w zakładach kolejowych. Tam byłem kilka godzin, opatrzyli mi tylko ranę.

  • Rana nie była głęboka?

To była powierzchowna rana, ale była, krwawiłem trochę. Załadowali nas do pociągu towarowego i powieźli nas drogą przez Malbork aż do miejscowości Tiegenhof, obecnie Nowy Dwór Gdański. Tam załadowano nas na kolejkę wąskotorową. Tą kolejką dojechaliśmy do miejscowości, podobało mi się po drodze, bo to ładne miejscowości, ładne domki. Myślę sobie: „Jak nas tutaj gdzieś zapakują do pracy, to nie będzie tak tragicznie”. Okazało się zupełnie co innego, bo po drodze minęliśmy maszt z flagą i napis Waldlager – obóz leśny i flaga z trupią czaszką. Myślę sobie: „Aha, trafiłem dobrze”. I trafiłem do obozu koncentracyjnego Stutthof. Tam przywitanie było oczywiście bardzo przyjemne, bo pokazali nam komin krematoryjny i powiedzieli nam: „To jest jedyna wasza droga, którą wyjdziecie, bo na wolność się stąd nie wchodzi”.
No i w obozie, jak to w obozie. Nie było żadnej różnicy, czy ktoś jest małoletni, że ja miałem te szesnaście lat, że powinniśmy być pod jakąś ochroną, tylko traktowali nas równo jak wszystkich innych. Nawiązałem tam kontakty, miałem kolegę, starego więźnia, który siedział dwa lata w obozie, spał obok mnie na łóżku.

  • On się panem trochę opiekował?

Opiekował się, bo on mieszkał pod Mławą i dostawał paczki żywnościowe. Dostawał [chleb] w paczce wielkości blachy do ciasta, jak to były w domach. Ale to był chleb, [gdzie] więcej było mięsa [niż pieczywa], bo im się dobrze powodziło, mieli gospodarstwo, a [Niemcy] wzięli go jako zakładnika. Więcej było w tym chlebie mięsa niż mąki. No i opiekował się mną, dawał mi nieraz kawałek chleba, co było bardzo ważne.
Później zrobili z nas taką grupę małolatów. Mieliśmy jechać gdzieś w teren. Ponieważ ostrzegał mnie ten kolega: „Ty nie jedź nigdzie, bo zobacz, jak wracają ci z komand do obozu – komanda to były takie brygady pracy – siedź tu, jak ci dobrze”. No i zawołali, że zbiórka jest małolatów, a ja się schowałem wtedy pod łóżko. I robił pisarz, taki blokowy, z listy wyczytywał i jednego mu owało i jakiś chłopak się trafił, pytał się go, czy on chce jechać, a on chciał się wyrwać z obozu, i postawił go na moje miejsce. A o mnie tylko usłyszałem taką [uwagę] (bo to było na drugiej sali, gdzie była ta zbiórka): „No, jak on się pokaże, to ja mu wyprawię bale”. Taki mi wyprawił bal, że dał mi skierowanie do obierania kartofli. Już gorszej pracy nie mogło być. Dostawaliśmy oprócz tego miskę zupy i można było ukraść trochę kartofli, które się czasami w popielniku upiekło.

  • Jak w ogóle wyglądał dzień w obozie?

Proszę pani, dzień w obozie. Zaczynał się rano apel, po apelu śniadanie, po śniadaniu zbiórka brygad do pracy. Każdy miał wyznaczoną jakąś brygadę, gdzie szedł do pracy. Później powrót na obiad, obiad, a na śniadanie dostawaliśmy kawałek czarnego chleba, może dziesięć deko tego chleba, kawałek margaryny i czarna kawa, niesłodzona. To było wszystko, czym dysponował więzień. Na obiad porcja zupy, zależy, jak się trafiło, że raz się trafiło kaszę w tej zupie, a raz było zielsko. No i z powrotem do pracy. Po pracy też zbiórka, apel. Na apelu staliśmy długo, kilka godzin, a było nieraz tak, że jak uciekł więzień i nie zgadzał się stan obozu, to staliśmy całą noc.

  • W Stutthofie do kiedy pan był?

W Stutthofie byłem do końca kwietnia czterdziestego piątego roku. Zawieźli nas barkami na półwysep Hel. Na Helu załadowali nas na takie barki śródlądowe i stamtąd morzem pojechaliśmy aż pod Lubekę. Doczepili nas do statku „Cap Arcona”. To znana sytuacja, że statek ten został zatopiony w nocy, to było 2 maja. W nocy nas odczepili koledzy, co mieli więcej siły, na „pych” do brzegu. Przy brzegu ci koledzy mocniejsi w sile i starsi jakoś zorganizowali transport na brzeg. Pamiętam, że jakąś nam łódkę zorganizowali. Ja tą łódką się przedostałem na brzeg.
Zaprowadzili nas Niemcy ponownie na… Przeszliśmy przez miasto, trafiliśmy na teren koszar niemieckich, to była Szkoła Marynarki Wojennej. Tam mieli nas zaprowadzić do portu, gdzie stał drugi statek, ale już z więźniami, załadować nas i wywieźć nie wiadomo gdzie. Na szczęście nie udało im się to, bo jak nas prowadzili już do portu, to powitały nas czołgi angielskie. To był właśnie pamiętny dzień, właśnie wspominałem, pamiętny dzień 3 maja. Tak że mam w swoim życiu dwie rocznice, bardzo czczę te… Trzeci maja, bo raz, że to święto państwowe, święto kościelne, no i moje wyzwolenie.

  • A jeszcze wróćmy do Powstania. Proszę powiedzieć, jak przez te dwadzieścia osiem dni wyglądało życie na Żoliborzu, życie pana oddziału? Czy mieliście co jeść?

Mieliśmy, proszę pani, co jeść. Raz, że mieliśmy ten olej, poza tym były działki dobrze urządzone. Poza tym kwatermistrzostwo... Nie wiem, w jaki sposób, zawsze mnie to zastanawiało, skąd mieli wyżywienie na ten okres czasu. Przecież nas była spora grupa ludzi i wszystkich trzeba było nakarmić, a mieszkaliśmy w cywilnych mieszkaniach.

  • Czyli ludność cywilna wam pomagała?

Początkowo tak, a później się od nas odwracali. Odwracali się, wtedy kiedy ponosiliśmy klęski, bo się bali tego, że będą rozstrzeliwani czy wysiedlani.

  • Czy zapamiętał pan z tamtego okresu jakąś sytuację godną opowiedzenia?

Raczej, wie pani, dzień był dzień, jak co dzień. Rano zajęcia wojskowe, bo były też zajęcia wojskowe. Kiedy nie było walki, to były zajęcia wojskowe, zbiórki, nie zbiórki, pogadanki rozmaite na temat wojny, na tematy polityczne.

  • Ale czy również informowano was o tym, co się dzieje w Warszawie? Jak Powstanie przebiega?

Tak, byliśmy informowani i to była sprawa dla nas niezbyt przyjemna, że Powstanie… No początkowo euforia ze zwycięstw, później już opadało to wszystko, [rosły obawy], że się coraz gorzej dzieje, że nas to samo może spotkać. Żoliborz jeszcze był o tyle wygodną dzielnicą, że dobrze staliśmy. Były zrzuty.

  • Czy pan odebrał jakiś zrzut?

Proszę pani, stałem tylko w ochronie tego zrzutu.

  • I trafił w ręce Powstańców ten zrzut?

Tak, z tym że nie wszystko trafiło, bo część Niemcom udało się zdobyć.

  • Pamięta pan, co było w tym pojemniku?

Była amunicja, była broń, natomiast nie było… Ruscy jak się chwalili, to nie rzucali nam nic. Bo wiadomo, jaka była sytuacja z ruskimi. Ale była broń dobrze zaopatrzona, żywność była, nawet czekolada angielska i papierosy angielskie były.

  • Czy przy waszym oddziale był ksiądz?

Tak, wszystkie były… Wszystkie instytucje cywilne były. Sąd był, były wypadki dezercji, były wypadki rabunków. Kończyły się one sądem doraźnym, na podstawie prawa wojennego kilku osób rozstrzelali.

  • Widział pan to?

Widziałem niestety.
  • Jak pan to odbierał?

Bardzo źle odbierałem, proszę pani, bardzo przeżywałem to i mówiłem zawsze: „Abym ja się nie znalazł w takiej sytuacji”. Tak samo było w obozie, że byłem świadkiem egzekucji. W obozie to za byle co można było być skazanym czy ukaranym. Była sytuacja taka, że w święta Bożego Narodzenia to stała choinka oświetlona i przy choince szubienica. Tak że na mnie to wywarło… A my musieliśmy stać na apelu z odkrytymi głowami, była taka komenda Mützen ab, że trzeba było czapki zdjąć, stać na baczność, kiedy była egzekucja. Za dobrze na nas to nie wpływało, bo zawsze nam mówili: „Was to samo może spotkać”.

  • Wróćmy teraz do tego momentu, kiedy wojska amerykańskie was wyzwoliły.

Angielskie.

  • Angielskie, przepraszam.

Wiec była wielka radość, bo podchodziliśmy pod bramę tych koszar, kiedy wjechały czołgi angielskie. Jeszcze do tej pory pamiętam, jak mam paczkę herbatników, tych Petit Beurre, jak mi żołnierz rzucił z tego czołgu paczkę herbatników. Tak że to niezapomniane momenty. No poszliśmy później za tym, żeby... Bo jechaliśmy tymi barkami głodni, bo nam dali tylko w obozie pół bochenka chleba i kawałek margaryny i kawałek jakiegoś mięsa końskiego, co na głodny żołądek to wystarczyło na jeden dzień.
Chodziliśmy do miasta za szabrem. Mleczarnia tam była i serowarnia. Wytoczyłem z tej serowarni krąg żółtego sera, oczywiście część zacząłem jeść z głodu, no bo nie ma się co dziwić, jeżeli człowiek przez tyle dni wygłodzony był w obozie i później nic nie dostał do jedzenia, to [jak] będzie to zostawiał. Osiedliliśmy się na terenie tych koszar niemieckich. Tam były puste te koszary, tak że nawet jeszcze łóżka ciepłe pozostały po tych żołnierzach. Zajęliśmy te koszary. Tam się z kolegami spotkałem. Jednego kolegę nawet spotkałem ze szkoły podstawowej. Poza tym kolegów spotkałem w moim wieku, którzy też w obozie byli i razem mieszkaliśmy.
Wróciłem do Polski w listopadzie czterdziestego piątego roku. No i takie niemiłe zdarzenie, znaczy Anglicy nas wwieźli samochodami ciężarowymi, mijaliśmy strefy angielską i rosyjską. Przy strefie angielskiej siedział żołnierz angielski, obok niego bańka z jakimś napojem, gorącym oczywiście, a po drugiej stronie granicy rosyjski żołnierz, nieogolony, w brudnym płaszczu, nieobrębionym stał i zawijał ręce. Aby do wiosny.

  • Więc ten kontrast taki miedzy jednym a drugim wojskiem.

Tak, silny kontrast. Dowieźli nas Anglicy do Szczecina, ponieważ było tak, że koledzy, którzy szli na swoją rękę, to po drodze byli przez Rosjan „wyzwalani” z tego, co mają. Wychodzili prawie nago i boso (to takie wypadki dochodziły też). I Anglicy nam zapewnili dojazd do samego Szczecina. W Szczecinie załadunek, rejestracja, załadunek do pociągu i powrót do Warszawy. Powrót do Warszawy. Wiedzieliśmy, że Warszawa jest zburzona, ale jak, to nie wiedzieliśmy dokładnie. Dopiero zobaczyliśmy ogrom zniszczeń, te wszystkie ruiny, które nas powitały.

  • Jakie to zrobiło na panu wrażenie?

No, proszę pani… bardzo.

  • Czy wierzył pan, że Warszawa się odbuduje, jak pan zobaczył stan zniszczeń?

Bardzo wierzyłem w to. Bardzo w to wierzyłem, była wiara we mnie. Oczywiście wstąpiłem do harcerstwa.

  • Po wojnie?

Po wojnie, tak.

  • A proszę powiedzieć, jak pan dotarł do domu, czy mama była w tym państwa domku?

Tak była, z tym że matka wiedziała, że żyję.

  • Kiedy pan zawiadomił matkę?

Proszę pani, gdzieś tak chyba w sierpniu. Wolno było wysyłać listy. Wysłałem list do domu i wysłałem drugi list do ciotki (wiedziałem adres), bo nie wiedziałem, czy matka żyje i co się z tym domem dzieje. Ciotka mieszkała na Grochowie, miała swój dom, więc myślę sobie: „Jeżeli ciotka żyje, a matka nie, to ciotka jest u siebie, na swoim terenie, list dojdzie”. I proszę pani, po kilku dniach spotykam kolegów, od momentu wysłania listu, a jeden mówi: „ Ty wiesz, matka cię pozdrawiała, mówiła, że list dostała i cię pozdrawia, czeka na twój powrót”.
No i proszę pani, sytuacja jest taka, że ja przyjechałem do Warszawy, na Dworzec Główny, a matka mieszkała na Pradze. Jak tu wrócić? Handlarzy oczywiście było zaraz pełno. Pytam się, ile kosztuje „wio koniku”, bo tylko taka komunikacja istniała w Warszawie wtedy. A ten mówi: „Dwadzieścia złotych”. No więc sprzedałem jakąś tam puszkę, bo w Szczecinie dobrze nas zaopatrzyli w żywność, sprzedałem jakąś puszkę konserw i za dwadzieścia złotych dojechałem do [pomnika] „czterech smętnych” na Pradze. No już wiem, że matka żyje, to idę do domu. Oczywiście tam spotkanie z matką, ciotką. I tak się zakończyła moja wojenna przygoda.

  • A jak pana losy potoczyły się dalej?

No więc dalej zacząłem chodzić od szkoły. Ponieważ tamto świadectwo szkolne niewiele mi dawało, te ukończenia pierwszej klasy szkoły zawodowej, [więc] zacząłem chodzić do szkoły zawodowej, po tym zacząłem pracować. A ponieważ w harcerstwie udzielałem się trochę, to harcerstwo nas skierowało, tak tytułem nauczania dzieci, do szwajcarskiego ośrodka w Otwocku. „Wioska Szwajcarska” się to nazywało. To było prewentorium dla dzieci.

  • W którym to było roku?

To był rok czterdziesty szósty. Tam pracowaliśmy jako wychowawcy i chodziłem jednocześnie do szkoły, bo mogłem się uczyć, a tam miałem „wikt i opierunek”, bo tam mieszkałem na miejscu i miałem wszystko zapewnione. Bo już nie chciałem matki… Matka pracowała gdzieś tam w swoim zawodzie jako krawcowa, no ale zawsze była pomoc dla matki. I tam pracowałem jako wychowawca. Dobrze nam było...

  • Czy był pan represjonowany za udział w Powstaniu?

Proszę pani, będąc w Szczecinie, kiedy wracaliśmy do Polski, to nam mówili: „Nie mówcie, że byliście gdzieś w organizacji”. I się tego hasła trzymałem, jak w wojsku byłem, to pisałem, że byłem tylko w obozie koncentracyjnym. Pytali się: „Jak się dostałeś do obozu?”. – „A, z domu mnie zabrali”. Nie było żadnych dowodów, dokumentów żadnych na to, jak to było, świadków nie miałem przy tym, no więc uwierzyli że... Do tego stopnia, że jak byłem w wojsku, to był rok czterdziesty dziewiąty, dopuszczony byłem do tajnych prac i gdybym przyznał się do tego, to były bataliony budowlane, górnictwo było, które czekało na młodych ludzi. Taki kolega był z nami jeden, który się chwalił na sali, że on był czy gdzieś tam działał, no to pomogli mu, ktoś lojalny doniósł i poszedł do batalionu budowlanego. Mieliśmy taki wypadek w kompanii. Są zajęcia polityczne i oficer, który przyszedł do nas na salę, mówił o trzydziestym dziewiątym roku, a kolega mój mówi: „Panie poruczniku, co pan nam będzie opowiadał takie bzdury. W trzydziestym dziewiątym roku to Związek Radziecki wbił nam nóż w plecy”. Jaki był skutek tego, baliśmy się. Czekamy jeden dzień, drugi czekamy, nic, cisza, czyli nie zameldował ten oficer informacyjnemu, bo inaczej to by się z nim inaczej rozprawili. Po kilku dniach jak nas rozparcelowali, to kolega się znalazł z nami razem w Okręgu Warszawskim, tu w Cytadeli, razem pracowaliśmy w jednym budynku.

  • Czy chciałby pan podsumować jakoś swoją relację.

Tak, wiem, o co pani chodzi. Czy żałuję tego?

  • Nawet nie czy pan żałuje, tylko jak pan dzisiaj widzi Powstanie?

Proszę pani, pytanie to zadawane było mi już nie raz, bo jak chodzę na spotkania z młodzieżą, to młodzież też: „Czy było potrzebne Powstanie, czy nie?”. O to pani chodziło, tak?

  • Chodzi mi o pana refleksje na temat Powstania.

No więc właśnie. Proszę pani, coś trzeba było [zrobić]. Byliśmy przez Niemców traktowani bardzo źle, byliśmy skazani na zagładę. Jedyną rzeczą, jaką można było [uczynić], to porwać za broń, jeśli można, i nie dać się. Nie tak jak w getcie żydowskim było. Bo mieliśmy przykład z getta warszawskiego. Co było w getcie, to samo mogli Niemcy zrobić i z nami. Zresztą Niemcy się szykowali do tego, to wiemy o tym doskonale, znamy przecież te sprawy z historii okupacyjnej.

  • Czyli pana zdaniem nie było innego wyjścia, tylko ten zryw był potrzebny.

Niestety, mimo że każde powstanie w Polsce kończyło się tragicznie, zarówno powstanie styczniowe, jak i powstanie listopadowe, ale część pozostawiło wspomnień powstańczych, każde takie powstanie. Tak samo jak każda rewolucja do niczego nie doprowadziła, tak samo... No, zginęło masę ludzi przecież, pozostały ruiny...



Warszawa, 31 lipca 2013 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Zbigniew Warzyński Pseudonim: „Mały” Stopień: strzelec Formacja: Obwód II „Żywiciel”, Zgrupowanie „Żubr”, 3. kompania Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter