Zofia Lokajska-Domańska „Zocha”

Archiwum Historii Mówionej


Zofia Lokajska Domańska, urodzona w Warszawie 23 kwietnia 1911 roku. Pseudonim „Zocha”. Zgrupowanie „Koszta” – komenda sztabu.

  • Jak pani wspomina przedwojenną Warszawę? Urodziła się pani w 1911 roku, jeszcze za carskiej Rosji?


Tak.

  • Jakie są pani pierwsze wspomnienia?


Byłam jeszcze wtedy bardzo młoda. Była euforia, straszna radość, że już jesteśmy wolni. Zaczęłam pracować. Pracowałam w Kierownictwie Marynarki Wojennej. Przeżyłam to wszystko: jak oficerów wywieźli, straszne to było.. wszystkich, to znaczy powyżej kapitana.

  • To już było, jak zaczęła się okupacja, jak zaczęła się wojna w 1939 roku?


Tak, ale na początku.

  • Jak pani pamięta czasy przedwojenne? W latach trzydziestych wyszła pani za mąż, urodziła pani córkę.


Byłam sama z Elżunią, ale wtedy miałam mamę.

  • Jaką osobą była pani mama?


Prywatną.

  • Jakie są pani wspomnienia dotyczące mamy?


Mama była fantastyczna, wychowała nas przecież, starszego brata, mnie i Józka, jeszcze był Józek. Mama była nadzwyczajna, wszystko nam poświęciła.

  • Gdzie państwo mieszkali przed wojną?


Przed wojną mieszkałam najpierw na ulicy Łuckiej 2, a potem już w Śródmieściu.

  • Pani starszy brat nazywał się Eugeniusz?


Tak, oszczepnik.

  • Miała pani jeszcze młodszego brata, który nazywał się Józek, może pani o nim opowiedzieć?


Młodszy brat Józek zginął tragicznie.

  • Co może pani powiedzieć o latach młodości spędzonych ze swoimi braćmi? Czy dokuczali pani, czy wspomina pani jakieś zabawy?


Józek był dużo młodszy ode mnie, a Genek znowuż miał swoje życie, był strasznie ważny, był słynnym oszczepnikiem, brał ciągle udział w zawodach. Był zasypany w zburzonym domu. Wydostałam go dopiero długo po Powstaniu, tylko tyle, że nie był zniszczony, bo pył zakonserwował go, jak go chowałam była ulga, że nareszcie się wyciągnął, bo był taki skurczony.

 

  • Wróćmy jeszcze do lat przedwojennych, do jakiej szkoły pani chodziła?


Chodziłam do gimnazjum pani Kacprowskiej-Gaczyńskiej na ulicy Chłodnej, a po tym pracowałam już w Kierownictwie Marynarki Wojennej, do samego końca.

 

  • Wspominała pani o swoim bracie Eugeniuszu, jak go pani pamięta z tego okresu?


Bez przerwy brał udział w zawodach, wyjeżdżał, był czynnym sportowcem i był olimpijczykiem, tylko on nie brał wtedy udziału w Olimpiadzie, bo akurat wtedy miał zapalenie ucha środkowego, to go wyeliminowało.

  • Bardzo to przeżywał, że nie mógł jechać?


Oczywiście przeżywał, ale wiedział, że to nie jest jego wina.

  • Jeździła pani nieraz ze swoim bratem na zawody?


Tak, jeździłam, ale on był zajęty na zawodach, to zawsze była pierwsza osoba, a ja się tylko tam gdzieś kręciłam, nie było wcale atrakcji żadnej.

  • Kiedy zaczął się interesować fotografią?


Cały czas, jak był w Berlinie na zawodach, to kupił sobie aparat fotograficzny „Leica” i od tej pory już w fotografii bez przerwy.

  • Czy w domu brat zrobił sobie specjalną pracownię, w której wywoływał zdjęcia?


Nie, on miał w łazience wywoływacz i tam robił wszystko. Zdjęć to mamy bardzo dużo.

  • Jak brat wywoływał zdjęcia w łazience, to nie przeszkadzało w życiu codziennym?


Nie, to przecież cały czas się nie moczyło, zamoczył i później się wyjmowało, to znowuż schło. Nie przeszkadzało nam, bo on był taki zajęty fotografik, że coś niesamowitego.

  • Pani ani pani młodszy brat nie odkryliście w sobie podobnego zainteresowania fotografią?


Nie, myśmy mieli dosyć fotografii, bo ciągle była zajęta łazienka, ciągle się tam coś robiło ze zdjęciami i myśmy nie mieli żadnego powodu, żeby zaprotestować.

  • Czy pani matka też była fotografowana?


Też była fotografowana, ale nie tak często jak my.

  • Brat uwielbiał najbardziej fotografować swoje rodzeństwo?


Nie tylko, masę zdjęć robił na różnych zawodach. Wszystkie jego zdjęcia są w muzeum, a ja też mam ich w domu bardzo dużo.

  • Później jak pani urodziła córkę, to swoją siostrzenicę też fotografował?


Tak, od małego szkraba fotografował bez przerwy, on ją bardzo kochał, chodził i nosił ją pod pachą.

 

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny w 1939 roku?


Czułam, że to już tak nad nami wisiało, że to była po prostu konieczność. Człowiek starał się tylko przystosować do tego, żeby jakoś przeżyć, więcej to nic.

 

  • Lata okupacji musiały być bardzo ciężkie, trudno było normalnie żyć, były ciągle łapanki. Jak pani radziła sobie z ciągłym niebezpieczeństwem?


Były łapanki, to tylko człowiek musiał się chronić, żeby nie dać się złapać. Jak były łapanki, to cała ulica była obstawiona, mnie to jakoś wszystko uszło. Najważniejsze, że nie można się było bać, bo jak człowiek się bał, to już zginął.

 

 

  • Gdzie pani mieszkała w czasie okupacji?


Mieszkałam na ulicy Łuckiej 2.

  • Mieszkała pani z córką i z mamą?


Tak.

  • Czy bracia też tam mieszkali?


Nie, jeden brat zginął przed tym, a Genek miał mieszkanie na C.I.W.F – ie.

  • W jakich okolicznościach zginął pani najmłodszy brat Józek?


Tragiczne. Zginął od strzału z broni palnej.

  • Był żołnierzem Armii Krajowej?


To był bardzo młody chłopak, ale tak.

  • Czy zginął w czasie akcji?


Nie, nie był na żadnej akcji, po prostu to była jakaś tragiczna rzecz.

  • Pani brat Józek zginął w 1943 roku?


Tak

  • Jak pani się dowiedziała o jego śmierci?


Widziałam, zabrałam go stamtąd. Umarł w lecznicy „Omega”. Zawiozłam go do „Omegi” i tam dwa dni chyba tylko leżał i umarł.

  • W takim razie lata okupacji były wyjątkowo tragiczne dla pani i dla rodziny?


Tak. On był ranny na Placu Bankowym. Musiałam coś z nim zrobić, więc poszłam do „Omegi”, tam miałam wszystkich znajomych. Doktor Granatowicz poszedł na Plac Bankowy, przecież to było dla niego bardzo niebezpieczne, ale on powiedział, że on jest lekarzem, jego nic nie obchodzi. Przywiózł go do „Omegi”, ale on tam żył tylko dwa dni i umarł. To straszne, moja mama to przeżywała okropnie, bo to było jej najmłodsze dziecko i ukochane.

  • Ile Józek miał lat?


Chyba dwadzieścia.



  • Miała pani styczność z konspiracją?


Tak, byłam w „Koszcie” – w komendzie obszaru.



  • Kiedy pani wstąpiła do konspiracji?


Od razu, bo tam był zrzutek cichociemny Mich. On się zatrzymał u moich sąsiadów, przez niego od razu weszłam do konspiracji. Nikt się nie liczył z tym, że straci życie, że w ogóle coś mu grozi, wszyscy byli prawie bohaterami.



  • Przecież pani miała małe dziecko, a jednak pani dużo ryzykowała.


Miałam, no tak, ale wtedy miałam mamę, mama się zajmowała Elżunią. Elżunia była mała, ale jakoś przeszło, tylko Józek zginął.

 

  • Brat Eugeniusz też był razem z panią w konspiracji?


Tak, ale on był dowódcą.

  • Wiedzieli państwo o sobie, że działacie państwo w konspiracji?


Oczywiście, bo myśmy razem działali, ja jego zaprowadziłam do swojego szefa i on go przyjął, a tym szefem był cichociemny Mich Stefan, pseudonim „Janek”. [...] Z tym, że go potem pochowałam na Powązkach, smutne pogrzeby były.



  • Jakie było pani zadanie w czasach okupacji, konspiracji? Jaką funkcje pani pełniła? Było roznoszenie wiadomości, rozkazów, ulotek, gazetek?


Chyba byłam ważna, bo miałam dostęp do dowódcy, to już było najważniejsze, a poza tym nie cofałam się nigdy przez żadnym zadaniem, ale w czasie okupacji, w czasie Powstania, to śmierć była przeważnie przypadkowa, to nie było tak, że ktoś szedł, walczył i zginął, tylko bardzo przypadkowe były śmierci i niespodziewane, to było właśnie najtragiczniejsze.

 

 

  • W czasie konspiracji zajmowała się pani też skupem broni od Niemców?


Cały czas, Niemcy bardzo chętnie oddawali broń i zaraz uciekali.

  • Jak to się odbywało? Podchodziła pani z jakimś kolegą i zabierała broń?


Nie, wszystko jedno, wyciągałam rękę do szmajsera i brałam go, Niemcy nie protestowali, żaden Niemiec się nie bronił i nie stracił życia przy oddaniu broni.

  • Można było kupić broń od Niemców?


Można było kupić broń na lewo od bandziorów, kupowało się i płaciło się, nie pamiętam ile kosztował szmajser, ale to była krótka broń. Ile kosztowała? Nie dużo chyba, wziąwszy pod uwagę, że była potrzeba, to za każde pieniądze, ale dużo było, nikt w każdym bądź razie nie był zabity przy odbiorze broni.

  • Były jakieś punkty w Warszawie, gdzie się broń chowało, magazynowało?


Nie chowało się, trzymało się przecież, jak żołnierz dostał broń, to nie chował nigdzie, tylko nosił na piersiach.

  • Mówi pani już o czasie Powstania Warszawskiego?


Tak.

  • W czasie okupacji były jakieś skrytki na broń?


Nie, każdy miał swoją [broń], [każdy] gdzieś chował, nie było głównego miejsca gdzie chowano broń.

 

 

  • Jak pani zapamiętała 1 sierpnia 1944 roku, pierwszy dzień Powstania?


To był euforia, radość, że nareszcie już mogą wziąć do ręki broń, mogą się bronić, to było nadzwyczajne, jak się chłopcy cieszyli, że nareszcie mogą nosić broń, że mogą mieć [ją] przy sobie. Nie wiem czy dużo było zabitych Niemców, bo oni się poddawali.



  • Gdzie pani nocowała w czasie Powstania?


W jakimś sklepie. Miałam mieszkanie, ale tam nigdy nie można było spać, bo zawsze trzeba było broń zdobywać.

 

  • Czy pani też była uzbrojona?


Tak, miałam broń, to nie był pistolet, to był duży automat.

  • Czy miała pani „Błyskawicę”?


Tak to była „Błyskawica”.

  • Wtedy kobieta i to jeszcze z „Błyskawicą”, to nie był normalny obraz, bo nawet dla mężczyzn owało broni.


Tak, ale zawsze się jakoś zdobyło, zresztą chłopcy mieli „Błyskawice”, jak ktoś nie był zdolny i nie zdobył „Błyskawicy”, to miał jakąś krótką broń, kawałek gnata i już.



  • Musiała być pani bardzo odważną kobietą.


Babki były bardzo odważne, tam wszystkie miały broń, były nawet chyba odważniejsze od chłopaków.

  • Miała pani cały czas kontakt z bratem w czasie Powstania Warszawskiego?


Tak, byłam z nim w kontakcie dopóki on [nie] zginął, ale zginął w straszny sposób, bo ściana się osypała i on był odcięty, chyba musiał zginąć z uduszenia się, a dopiero jakiś czas potem go wydostałam, i to była ulga, że na reszcie on może oddychać, ale on już nie oddychał, bo on już nie żył. Okropne...

  • Czy w czasie Powstania miała pani kontakt ze swoją mamą i z córką?


Z mamą też miałam [kontakt], bo mama mieszkała wtedy na [ulicy] Łuckiej, a później przeszła jak już było bardzo gorąco na [ulicę] Marszałkowską do mojej ciotki i Elżunia tam poszła, tam było spokojnie.

  • Pani mama zginęła w czasie Powstania?


Nie, mama umarła normalnie, ale w czasie Powstania, a dopiero po Powstaniu ją pochowałam, wydostałam, bo była zasypana i pochowałam na Powązkach.

  • Mama zginęła śmiercią naturalną, nie od bomby czy od kuli?


Nie, normalnie.

 

  • Zaraz potem miała pani iść do Haberbuscha po zboże, wtedy brat wręczył pani swoje filmy, mogłaby pani o tym opowiedzieć?


Tak, bęben z filmami. Powiedział tylko: „Masz tego pilnować, żeby to nie zginęło!” Nosiłam filmy w blaszanym pudełku, zawsze miałam przyczepione na piersiach, wciąż schowane, to wszystko ocalało.

  • Czy to był ostatni moment, kiedy pani widziała brata?


Tak, a później chłopcy się starali, żeby go odkopać, ale nie dali rady, bo co odsunęli gruzy, to z powrotem się zwalało wszystko, pył go tak zakonserwował, że w ogóle był niezmieniony, tylko tyle, że nie żył.

  • Pani brat bardzo lubił zwierzęta?


Zawsze się koło nas jakiś pies pętał.

  • Jest takie słynne zdjęcie pani brata z ładnym ciemnym kotem.


Koty to była moja specjalność, a pies był w czasie Powstania, pies Ami się nazywał, czarny kundel, ale bardzo mądry.

  • Kot na zdjęciu z pani bratem, to był pani kot czy przypadkowy mały kociak?


Nie, zawsze się pętały koło nas psy i koty, a ten kot to Gienek go trzymał, bo ja się zaraz zajęłam wyżywieniem żołnierzy. Wydawałam tylko zupę, bo nic innego nie było, ale były płatki owsiane i kasza była, i mięso też się znajdywało od czasu do czasu.

Prowadziłam punkt żywienia dla żołnierzy, ale nie tylko, wszyscy jedli.

  • Gdzie znajdowała się garkuchnia, w której pani pracowała?


To nie garkuchnia, to był sklep „U Bruna”, to była nie kuchnia, tylko koza jednofajerkowa, gotowałam na tym krupnik, zawsze się coś gorącego dostało żołnierzom.

 

 

  • Skąd pani brała produkty do gotowania?


Było dużo sklepów. „U Bruna” było też dużo kaszy, mięsa było mało, nie było, ale był smalec, dużo smalcu było, placki smażyłam, później włączyłam do tego łączniczki, one też się zajmowały kuchnią, to znaczy przynosiły placki, kaszę i rozdawały jedzenie, tak że żołnierze nie byli głodni.

  • Są pani zdjęcia, jak pani stoi nad ogromnym kotłem.


Tak. Jakoś przeżyli, z głodu żaden nie umarł.

 

 

  • Może pani opisać swoje wyjście z Warszawy po upadku Powstania Warszawskiego?


Z dzieckiem za rękę, pies na sznurku i już, wyszłam z Powstania.

  • Podobno była jeszcze klatka z kanarkiem?


Tak. Miałam dwa kanarki, jednego jakaś baba podeszła, widzi mnie i jednego kanarka udusiła, powiedziała, że nie utrzymam, a ten drugi kanarek wyszedł z Warszawy i był długo.

  • Wychodziła pani z ludnością cywilną?


Tak.

  • Pies, z którym pani wychodziła z Powstania, to był ten czarny kundelek?


Tak.

  • Musiało to niesamowicie wyglądać, pies na sznurku, kanarek w ręku i małe dziecko.


Tam nikt nie fotografował, ale pies na sznurku był, a zginął nie wiem jak, poleciał na przód nie mógł trafić pewno.

  • Gdzie pani przeszła na piechotę z Warszawy?


Do Pruszkowa.

 

 

  • Jak to się stało, że pani przyjechała do Warszawy w październiku?


Miałam ciocię w Niewiadowie, to jest pod Tomaszowem i stamtąd wróciłam do Warszawy.

 

  • Wróciła pani do Warszawy z jakimś pastorem? Jeszcze przecież trwała wojna, Warszawa była jeszcze pod okupacją.


On bronił się, nie chciał mnie zabrać. To był pastor nie ksiądz.

 

  • Po co on jechał do Warszawy?


On zbierał Niemców. W Tomaszowie Mazowieckim było bardzo dużo Niemców, to on jechał, żeby im jakoś pomóc, nie bał się, a byłam dla niego wrogiem, ale jakoś nic nie mówił.

  • Po co on jechał do Warszawy?


Jechał, bo tam było dużo Niemców, to musiał jechać, opiekował się nimi i wyszedł z nimi.

 

  • Chciał pani zabrać serce Szopena z Warszawy?


Nie, po serce Szopena to przyjechała jakaś ekipa, ale już nie było serca Szopena, już było wzięte, tak że na próżno przyjechali, nawet nie wiem, kto wziął serce Szopena, ale było zabrane.



  • Po co pani przyjechała wtedy do Warszawy?


Przyjechałam właśnie po serce Szopena z żołnierzami.

  • Przyjechała pani z żołnierzami niemieckimi po serce Szopena?


Tak.

  • Traktowali panią jako tłumacza?


Nie, to byli przecież polscy żołnierze, tłumacza nie potrzeba było, serce Szopena było przecież polskie, ale było już wzięte.

  • Odnalazła pani wtedy tam zdjęcia brata i zakopane klisze?


Nie, klisze to miałam ze sobą w blaszanym pudełku i nie rozstawałam się z tym w ogóle, tyle że były wywołane. Było ich bardzo dużo, zresztą wszystkie były później używane.



  • Kiedy pani wróciła do Warszawy po wojnie?


Nie wychodziłam wcale z Warszawy, bo pod Warszawą byłam, taka miejscowość pod Warszawą bardzo blisko i sobie po prostu wróciłam, nie było zabronione, można było, a byłam zawsze honorowana, puszczali mnie. Warszawa nie była zniszczona.

 

 

  • Kiedy pani zdecydowała się przekazać zdjęcia brata? Przecież była komuna. Czy miała pani jakieś nieprzyjemności w związku z tym?


Nie, skąd, trzymałam bęben z filmami i nikt nic nie mówił, Bolszewicy się nie zwracali, żeby im oddać.

  • Kiedy pani ujawniła pierwszy raz, że ma pani tyle klisz?


Bardzo szybko po Powstaniu. Pierwszy raz zdjęcia były pokazane w kinie „Palladium”, a później już nie pokazywałam, później już trzymałam cały czas przy sobie i nikt nie chciał odbierać. Straszny to był okres...



  • Czy uważa pani, że Powstanie było potrzebne czy nie było potrzebne?


Ono musiało wybuchnąć, nie mogło nie wybuchnąć, to nie prawda, że tam ktoś zmusił kogoś, to było spontaniczne po prostu.

  • Tak, że jakby pani miała znowu wybór, jakby pani znowu miała trzydzieści trzy lata, to by pani poszła znowu do Powstania?


Przecież to był obowiązek, nie można [było] nie iść, tym bardziej, że jeden brat zginął, i jeden poszedł ze mną, miałam masę znajomych, to [by] było nienormalne, jak mogłam nie iść?

 

  • Teraz pani wszystkie zdjęcia z Powstania swojego brata przekazała do Muzeum?


Tak, ale mam jeszcze dużo zdjęć, ale dałam do muzeum, bo uważałam, że tam się może lepiej przechowa.

  • Gdyby nie pani i pani brat, gdyby nie nosiła pani na piersi zdjęć, o wiele uboższa byłaby nasza wiedza na temat Powstania Warszawskiego.


Bo nikt się nie interesował. To dla ludzi te zdjęcia. Chyba, że tak się ktoś interesował fotografią, jak mój brat, ale na ogół to ludzie się nie interesowali tym. To są oryginalne zdjęcia Gienka i moje wspomnienia o nim, a wywołane były dopiero po Powstaniu, ale nie były zniszczone, bęben ze zdjęciami nosiłam zawsze przy sobie, to było blaszane pudełko od filmów, w tym pudełku się filmy przechowały.

 

Warszawa, 9 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Zofia Lokajska-Domańska Pseudonim: „Zocha” Stopień: łączniczka Formacja: Kompania Ochrony Sztabu „Koszta” Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter