Zofia Odechowska „Lenka”

Archiwum Historii Mówionej

Zofia Odechowska, z domu Malinowska, córka legionistów Legionów Piłsudskiego, żołnierz „Baszty” w kompanii saperskiej, w pierwszym plutonie saperskim, w grupie minerskiej. Pseudonim „Lenka”, to było imię mojej matki. Interesowałam się, ponieważ byłam po liceum chemicznym, więc przydałam się przy produkcji butelek przeciwczołgowych.

  • Proszę powiedzieć coś więcej o swojej rodzinie.

Rodzina ciągle walczyła, jak nie w sprawach społecznych, to zawsze się jakieś powstanie przydarzyło i szli do powstania, tracili majątki, szli na dzierżawy, odkuli się troszkę, następne powstanie, idą do powstania. Nie było wyjścia innego. Myśmy byli w takiej politycznej sytuacji jako naród, że trzeba było świadomość narodową utrzymać. Oczywiście, bo była cała grupa ludzi, którym było wygodnie w tych warunkach zniszczenia państwa i środowiska politycznego polskiego. Tu trzeba było stworzyć jakieś przeciwdziałania, przecież to miało przejść do historii wszystko.

  • Czym się zajmowali pani matka i ojciec?

Matka moja z zawodu była nauczycielką wiejską, na polecenie Piłsudskiego, bo była już wtedy w konspiracji w Legionach. Po to była nauczycielką wiejską, że została osadzona przy przejściu przez Przemszę ze strony niemieckiej, okupacji niemieckiej na stroną galicyjską, do Krakowa, bo pod Krakowem, w Panieńskich Skałach Piłsudski szkolił wojsko. Jak trzeba było przenieść meldunek czy kogoś przesunąć z jednej okupacji na drugą, to musiał być ktoś, kto znał teren, przejścia, drogi. Matka spełniała tą rolę do momentu, kiedy musiała przejść przez Przemszę w grudniu czy w styczniu, bo kra płynęła. To ją wykończyło, bo później zapalenie płuc, bo oczywiście z meldunkiem doszła, potem kilka kilometrów, wylazła mokrzuteńka z Przemszy i poszła, bo taki był rozkaz.

  • A pani ojciec?

A ojciec mój był, z carem wojował, za cara z carem wojował. Był w kopalniach na Uralu w katordze. Mam nawet zdjęcia ojca w kajdanach. Nie wiem, jak oni to robili, będąc w katordze mogli [mieć zrobione zdjęcie], być może ktoś przyjechał specjalnie czy rodzina opłaciła, żeby zrobić zdjęcie, i kajdany na nogach. Jak kiedyś ktoś się mnie spytał, kto był pani ojcem, powiedziałam: „Kajdaniarz.” To oburzenie było niesamowite. „Pani żartuje z nas!” A co ja mam innego powiedzieć, kajdaniarz. Później przyszła pierwsza wojna [światowa], znalazł się w szeregach, uciekł z osiedlenia, które miał po katordze, po odbyciu [kary] w kopalni, wskazany na osiedlenie pod Uralem, na wyrębywanie w kniei uralskiej. Stamtąd uciekł: „Jak to, wojna się zbliża, beze mnie?” Więc uciekł i zjawił się, spotkał się wtedy z moją matką, poznali się.

  • Pani urodziła się w Warszawie?

Nie, urodziłam się w Lublinie jeszcze. Ojciec wtedy był posłem na sejm i ponieważ Lublin był bardzo skomunizowany, to Piłsudski skierował ojca tam, do Lublina. A mama, zaraz koło ojca znalazła się w samorządzie, w Radzie Narodowej lubelskiej, ówczesnej i wzięła pod opiekę sprawy społeczne.

  • W którym roku przyjechali państwo do Warszawy?

Chyba w 1928 roku. Powstały wówczas w Warszawie spółdzielnie mieszkaniowe i rodzice złożyli akces do uczestnictwa i płacenia spółdzielni mieszkaniowej, niedaleko pani obecnego mieszkania, [na] Krasickiego.

  • Jak pani pamięta Warszawę jeszcze sprzed wojny?

Miałam bardzo różne spotkania przed wojną, między innymi z prostytutkami, dlatego, że matka dla nich organizowała zajęcia, żeby one mogły sobie zarobić, niekoniecznie chodząc po ulicy. Nie zawsze to wychodziło dobrze, ale takie próby były robione. Ojciec był posłem na sejm, więc trzeba było się przenieść do Warszawy z Lublina, a matka od razu stworzyła Robotniczy Instytut Oświaty i Kultury imienia Stefana Żeromskiego. Robotnicy nie mają porządnie zorganizowanych wczasów, trzeba im organizować wczasy. Zaczęły się tworzyć i letnie, i zimowe obozy robotnicze. Brałam udział w tym, tak, że szkoła, zresztą cztery szkoły po kolei, bo nie byłam zbyt łagodną uczennicą. Szybko się uczyłam, dobrze się mogłam nauczyć, ale mi się nie chciało, tak, że to było trochę dziwacznie, a może już miałam dosyć rygorów, które ojciec zastosował. Zastosował takie rygory, jakie miał w kopalniach, więc to dosyć ostro było. Mama łagodziła jak mogła, żeśmy tylko prosiły Boga, mieszkając w Lublinie, żeby ojciec nareszcie miał sesję sejmową, niech jedzie sobie do Warszawy, a myśmy wtedy z mamą na głowie stawały. To jest z Warszawy. Później musiałam cztery szkoły przerzucać, z tym, że z jedną to pojechałam do Wejherowa na Kaszuby, bo tam była moja siostra cioteczna, Aldona, ta która zginęła w czasie Powstania Warszawskiego, i Ola, cała trójka ich zginęła, ona, Ola i Rafał. Byli w „Parasolu”.

  • Jaką szkołę ukończyła pani przed wojną?

Przed wojną, nie wiem, chyba małą maturę to robiłam już konspiracyjną, a tak to normalnie szkołę podstawową, nie, [szkoły] podstawowej nie kończyłam, miałam w domu nauczycieli, bo zebrała się nas gromadka młodzieży rodzinnej i mama stwierdziła, że będzie lepiej, jeżeli nie będziemy jeździli. Mieszkaliśmy na Henrykowie pod Warszawą, były trzy Henrykowy, jak pani może wie, a jeden z Henrykowów obejmował domki na Krasickiego, Lenartowicza, Malczewskiego. Stamtąd dojeżdżanie do Warszawy, z Lublina dojeżdżanie do Warszawy było dla ojca dosyć trudne, dlatego zlikwidowali mieszkanie w Lublinie i zajęli, opłacili, zaczęli budować. Chodziłam do Gimnazjum Popielewskiej-Roszkowskiej, chodziłam do Gimnazjum [imienia] Słowackiego, chodziłam do Gimnazjum Hoffmanowej, zanim nareszcie zrobiłam małą maturę.

  • W którym roku?

Już nie pamiętam. Nie darzyłam sympatią szkoły, natomiast świetnie się poczułam na uczelni. Poszłam na SGGW, na Wydział Rolny, Studium Rybackie i tam się poczułam jak w domu, bo było dużo pracy w terenie. Jechało się i na Zalew Wiślany, i na rozmaite zbiorniczki wodne, i na rzeczki się chodziło, brało próbki wody, analizy badawcze były później robione. Ponieważ miałam liceum chemiczne, więc chemia nie sprawiała mi trudności. To mi sprawiało w sumie dużą przyjemność. To były pierwsze opracowania Wielkich Jezior Mazurskich. Niemcy mieli swoje opracowanie, jedno jedyne, ale niekompletne – tylko głębokość, nazwa jeziora czy zbiornika wodnego sztucznego. Zaczęłam robić, jak dobrnęłam na te tereny, opracowania ogólne, głębsze, ekologiczne. Po prostu byłam ekologiem. Normalnie ludzie nie łączyli sprawy zbiornika wodnego z otoczeniem, a ja to łączyłam. Tłumaczyłam: „Przecież deszcz spłukuje wody, ziemię z otoczenia. Ziemia osadza się w zbiorniku na dnie i jej sposób zachowania się jest inny niż ten, który się robił w zbiorniku z namułów.” Przepraszam, ale to by było za dużo tego dobrego.

  • W jakim okresie zaczęła pani te studia?

A żebym ja wiedziała już teraz?

  • Tak orientacyjnie, bo chciałam wiedzieć, czy to było jeszcze w czasie wojny?

Tak sobie obliczałam, 1939 rok to była okupacja, później ojciec wyjechał, mama była zabrana przez gestapo, bo matka była w Cywilnej Delegaturze Rządu i gestapo mamę aresztowało. W 1948 roku. [dopowiedzenie męża]

  • Gdy wybuchła druga wojna światowa miała pani osiemnaście lat, tak?

No.

  • Proszę powiedzieć, czy pamięta pani ten dzień, 1 września 1939 roku?

Tak, to był bardzo głupi dzień, bo było pochmurno, padał deszcz, kropił. Myśmy się mieli zebrać gdzieś w pobliżu mojego domu, gromadka tych, którzy mieszkali tam w okolicy i jeszcze się nie mówiło organizacja, o konspiracji. Pamiętam tylko, że rozeszliśmy się, bo później do domu każdy szedł na kolację, ogrzać się trochę, wysuszyć, z wyjątkiem tego oto jegomościa, który mieszkał na Fałata [...] i to było trochę niebezpieczne, żeby z Krasickiego szedł na piechotę na Fałata po nocy, jak już były represje stosowane. Po prostu tak się to zaczęło wszystko w deszczu.

Kiedy przystąpiła pani do konspiracji?W konspiracji nie byłam.

  • Nie była pani w konspiracji?

Nie byłam, ponieważ matka moja była w Cywilnej Delegaturze Rządu i przeze mnie załatwiała sobie swoje sprawy, jej konspiracyjne [sprawy], Cywilnej Delegatury [Rządu]. Nosiłam broń i dokumenty, i wszystko nie będąc nigdzie, po prostu [będąc] córką swojej matki. Kolejne pokolenie, które musiało to robić.

  • Proszę powiedzieć szczegółowo, jaka to była działalność, co pani robiła w ramach pomocy dla mamy?

Przeważnie albo przenosiłam broń, którą mama dostawała, żeby kogoś tam zaopatrzyć albo biuletyny rozmaitego rodzaju, paczki z dokumentami. Czasami się przenosiło trochę pieniędzy, żeby były przekupione na Pawiaku pilnujące, żeby dostarczyły, [za pieniądze] oczywiście, bo korupcja zawsze w Polsce kwitła, dzięki Bogu, i w czasie okupacji też, bo dzięki temu można było pomóc trochę tym, którzy byli aresztowani. Tak jakoś było.

  • Czy kontynuowała pani edukację w czasie okupacji?

Tak, byłam w zawodowym liceum chemicznym, co mi się bardzo później właśnie przydało przy produkcji butelek przeciwczołgowych, samozapalających. To jak do tego doszło, że wzięła pani udział w Powstaniu?

  • Moment jeszcze przed wybuchem Powstania, jak to wszystko się organizowało?

To się nie organizowało, jeśli ja pamiętam, to było w naszej grupie, nie wiem, czyś ty był Tadeusz w konspiracji, bo do tej pory nic nie wiem na ten temat po tylu latach. To była konieczność wewnętrzna stworzeniu udziału w ruchu ogólnym społecznym i dlatego tak strasznie przykre później były dla nas rozmowy z ludnością, która nam urągała. Urągali nam w okropny sposób, zwłaszcza jak się nocą wyciągało młodych chłopców do robienia barykady, żeby w nocy zrobić barykadę. Tłumaczyłam: „Czego pani się irytuje? Ma pani wodę na zagotowanie kaszki dla dziecka?” „Nie mam, muszę po nią iść.” „Tak, ale pójdzie pani przez ulicę i diabli panią wezmą, a tutaj zrobią w nocy barykadę. Osłoni barykada panią trochę.” Ale to trzeba było z polskiego na nasze to tłumaczyć. Ludzie byli zmęczeni, przerażeni, a zwłaszcza osoby, które miały małe dzieci.

  • Proszę powiedzieć, jak do tego doszło, że znalazła się pani w „Baszcie”?

Koligacje. Zaproponowałam zresztą, żeby dla saperów oddać dom mój na kwaterę, bo matka po wyjściu z więzienia, po wyjściu, to znaczy po wyjściu, po wyciągnięciu, zresztą podstępem było zrobione, udało się matkę ulokować na wsi, ojciec był zagranicą. Brat był oficerem zawodowym przedwojennym, bo skończył akurat podchorążówkę łączności w 1939 roku i miałam pustą willę, to powiedziałam: „To już saperzy tam, na Krasickiego 31.” I to się stało kwaterą saperów, bo można było każdą drużynę w osobnym pokoju pomieścić.

  • Jak wyglądał pani 1 sierpnia, moment wybuchu Powstania?

1 sierpnia w ogóle nie wyglądał, bo myśmy się oczywiście, jak to się mówiło dawniej, spiknęli młodzi, ci którzy przychodzili na swoje balangi, na zabawy, bo kiedy mi się sąsiadki irytowały, że my tańczymy, matka jest w więzieniu, a my tańczymy, to ja gryps do mamy: „Co ty powiesz na to, że ja tańczę i że u mnie są zabawy, które całą noc trwają.” Bo nie można było opuszczać domu w nocy. A mama mówi: „A baw się, oczywiście! Bardzo dobrze, że się bawisz.” Tak, bo człowiek wtedy miał odporność na wszystkie kłopoty, nie można było tak: „Uuuu, bo ja biedna, nieszczęśliwa.”

  • Gdzie było miejsce zbiórki wyznaczone na 1 sierpnia? Gdzie pani się udała na godzinę „W”?

Ja zrzutów nie odbierałam, to były specjalne grupy, które [odbierały].

  • Nie, pytam o wybuch Powstania, o godzinę „W”, godzina siedemnasta, gdzie pani się wtedy udała?

Marek, nie wiem, albo u Tadeusza albo u Marka, gdzieś musiałam jeść obiad. Nie, u nas nie byłaś. [dopowiedziane]

  • Proszę powiedzieć, jaki zostały pani przydzielone zadania, funkcje?

Nic, normalnego sapera, z tym, że potrzeba było produkcji butelek przeciwczołgowych, a chemii się nie bałam i nie bałam się tego, że mi to pryśnie w ręku wszystko i zacznie się palić, więc brałam udział w tej produkcji.

  • Gdzie produkcja miała miejsce?

Tam, gdzie był wolny lokal, potem dowożono, przeważnie była w garażu u Godzkich, naprzeciwko, u sąsiadów. W budynku po transformatorze to był magazyn.

  • Jaka to była broń, którą pani produkowała, brała udział w produkcji? Brała pani udział w produkcji broni, prawda? Materiałów wybuchowych, tak?

Tak.

  • Jakie to były materiały?

Więc były to materiały, które dostawaliśmy ze zrzutków, ale tego było mało. Przeważnie trzeba było najpierw niemieckie bomby rozminować, żeby wydobyć materiał wybuchowy i przerobić na to, co było nam potrzebne, na nasze miny. Na przykład zapalnikami były, które powodowały detonowanie naszych min, to były zapalniki przeciwpiechotne niemieckie. Za naciśnięciem wybuchało, jak trzy czy cztery rolki leżały trotylu, to wszystko wywalało do góry. O mały włos, a Tadeusza bym wysadziła w Parku Dreszera, bo on minował coś właśnie, nie pamiętam, czy rozminowywał czy zaminowywał i potrzebna była darń do zamaskowania tego, co się robiło. On mi mówi: „Daj mi darń!” Ja tak z daleka mu darń rzucałam, a ponieważ akurat obłożona była ostrzałem artyleryjskim ulica Ursynowska, a Park Dreszera to między Ursynowską a Narutowicza chyba ulicą czy Naruszewicza, nigdy nie pamiętałam, więc raczej patrzyłam, gdzie to tam, co strzela, gdzie się co do góry podnosi. W ten sposób tu się robiło, rzuciłam Tadeuszowi darń, żeby zaminował, zasłonił i patrzę, a jemu darń z ręki wypada, bo mu źle rzuciłam, i jest tuż nad zapalnikiem miny. Dosłownie głupio mi się zrobiło, myślę: „Chłopaka wysadziłam w powietrze.” Ale on w ostatniej chwili, pamiętasz to Tadeusz? On nie słyszy już. On w ostatniej chwili złapał tuż nad miną, przytrzymał i mówi: „O mały włos.”

  • Jak długo trwała produkcja broni?

Tyle, ile trzeba było, to się robiło. Przecież nie było materiałów, z których się to robiło wszystko. To wszystko to była improwizacja. I wtedy, kiedy trzeba było robić miny, kiedy trzeba było robić butelki przeciwczołgowe, to wtedy się gromadziło materiały i się robiło. Tu jest błąd, bo w tej chwili my mamy wszyscy w oczach wojska, w telewizji to się widzi, wojska zawodowe mające całe zaplecze za sobą, a myśmy tego nie mieli, myśmy musieli improwizować.

  • Czym się pani zajmowała poza produkcją środków wybuchowych w czasie Powstania?

Chodziliśmy razem kanałami, bo trzeba było się przedostać, czasami meldunek, przygotować kanały, to już była robota Tadeusza. Kłopot był z tym panem, bo był za wysoki na kanały. Jemu wcale w kanałach nie było łatwo, bo Tadeusz to się smyknął tak jak szczur, a Marek miał kłopoty, bo był za wysoki. Nie pamiętam, jakiej wysokości były kanały. [...] Mieliśmy kuchnię na Solcu.

  • To za chwileczkę, chciałabym jeszcze o kanały zapytać. Kiedy pierwsze zejście do kanałów miało miejsce?

To była już ewakuacja Mokotowa.

  • A to był pierwszy raz, gdy państwo weszli do kanałów, tak?

Nie my, bo oni chodzili częściej.

  • Dobrze, a pani?

Weszłam wtedy pierwszy raz do kanału i przyznam się szczerze, że nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, bo już byłam po bombardowaniach Mokotowa. Po tym jak przez pomyłkę o mało nie stanęłam na strzęp pleców żołnierza, bo wyrwane miał całe plecy, a szłam przez gruzy, nie zauważyłam i myślałam, że to dywanik i postawić chciałam na to nogę. Drugi moment, kiedy byłam zaskoczona sama, co tu robię, po całej nocy pracy, nie wiem, czy przy budowaniu barykady czy przy produkcji butelek przeciwczołgowych, kiedy znalazłam się na parę minut, żeby odpocząć i patrzę, że tu ktoś przykrył pierzyną swoje rzeczy, to sobie na tym usiądę, bo zresztą podeszwy od butów zaczęły mi odpadać. To były tandetne przecież buty. Usiądę sobie. Przyszła do mnie pani i mówi: „Widzę, że pani ma zniszczone buty, niech pani weźmie, to są pionierki mojego syna. Chyba będą pasowały na panią, a pani się przydadzą.” Więc to było wzruszające. Nie prosiłam nic, tylko kłapałam kapciem swoim namoczonym. Tak wyglądało właściwie wejście do Powstania. Ponieważ zaproponował, żeby mój dom był dla pierwszego plutonu, bo i piwnice, i kuchnia, i urządzenia wszelkie sanitarne, i kawałek ogrodu, więc jeszcze resztki owoców, resztki warzyw. To później już się nie martwiłam o to, to było dowództwo, dowództwo się musiało martwić. Warczałam na dowództwo, owszem, nie na wszystkich, ale na niektórych warczałam, dlatego, że byłam inaczej wychowana, byłam wychowana w dyscyplinie, którą z Legionów przenieśli moi rodzice do naszego domu.

  • Czy pierwszy pluton stacjonował u pani w domu przez cały okres Powstania?

Tak.

  • Do końca, tak?

Tak, aż [do kapitulacji].

  • Pani tam też mieszkała?

Oczywiście, bo każda drużyna miała swój pokój. Było pianino. Tam powstał „Marsz Mokotowa”.

  • W tym domu?

Tak, na tym pianinie.

  • A kto grał?

Autor, kompozytor.

  • Pamięta pani, jak się nazywał?

Jak miał na imię kompozytor „Marsza Mokotowa”? ... Chyba Marczewski. Kto był twórcą „Marsza Mokotowa”?Markowski! [dopowiedziane]Markowski, o! […]

  • Czy mogłaby pani właśnie opowiedzieć, jak to wyglądało w momencie, jak kompozytor siadał do pianina, grał, jaka była atmosfera, jak to wyglądało?

Pokój, w którym stało pianino, to ja zajmowałam, nie byłam z całym plutonem, nie nocowałam, tylko zajmowałam tam [pokój]. Tam była szafa matki i bałam się, żeby nie wywędrowały różne rzeczy, z jej osobistych rzeczy. Myślę, że wróci po Pawiaku, też będzie ograbiona, to niech chociaż w domu coś zostanie. I to było wszystko normalne, to tak jakby pani do domu weszli ludzie obcy, rozsiadli się i pani ich dobrze nie zna, nie wie pani, czy może ich zostawić samych czy nie i trzeba razem być z nimi, czy im pomóc coś, w czymś. Wszystko było na zasadzie normalności. W ogóle całe to Powstanie było na zasadzie normalności.

  • Ale chciałam zapytać właśnie o sytuację, kiedy kompozytor siadał do pianina i grał.

I grał, i psiakrew zaczął grać, przerobił sobie „Pierwszą Brygadę” na rytm taneczny i pamiętam, że mnie zatrzęsło, bo byłam w domu piłsudczyków wychowana. Mój brat był chrzestnym synem marszałka Piłsudskiego, mnie trzymała do chrztu pani Aleksandra Piłsudska. Więc zatrzęsło mnie, to jak on sobie to przerobił, myślę sobie: „Czy jakby << Marsza Mokotowa>> tak ktoś przerobił, też byś tak sobie wygrywał w rytmie fokstrota czy slow-foxa?” I wyszłam z pokoju, taka była moja reakcja na tą muzykę.

  • Były takie momenty, że zbierali się państwo w tym pokoju i śpiewali?

A tak, to było bardzo często, przecież trzeba było się jakoś rozładować. To była jedyna możliwość rozładowania się, tak jak nasze zabawy w okresie okupacji, na co moja matka odpowiadała: „Baw się dziecko, baw się!”

  • Pamięta jeszcze pani, jakie utwory to były, które kompozytor grał?

„Sanitariuszka Małgorzatka, piękniejszej od niej nie ma, niena pierwszej linii do ostatka słoneczny uśmiech chłopcom ślea gdy się jeszcze trafi gratka, że cię postrzelą w prawy but,to cię opatrzy Małgorzatka, słodsza niż fasowany miód.”

  • Dziękuję. Czy w pani domu była organizowana kuchnia?

Kuchnia była dla naszego plutonu.

  • Kto się tym zajmował?

Sąsiadki, które nie były w wojsku.

  • Skąd była żywność – czy to były zapasy z pani domu?

Częściowo z mojego domu zapasy, częściowo od Tadeusza z domu zapasy, bo Tadeusz mieszkał parę domów dalej. Była zdenerwowana strasznie gosposia od państwa Chybowskich, bo jak mnie zobaczyła przez okno, to mówiła: „To już idzie ten diobeł!” Ja byłam, nie wiedziałeś o tym, bo ci nie mówiłam do dziś o tym.

  • Czy zapasów starczyło do samego końca Powstania?

Nie, tyle zapasów nikt nie miał. Zawsze się robiło trochę zapasów na zimę, żeby nie biegać do sklepiku, nie było przecież magazynów, tylko sklepiki prywatne. To się robiło [zapasy] zawsze, była spiżarnia w domu, była piwnica. Trochę mąki, trochę kaszy, trochę makaronu, to wszystko było w domu w piwnicy, były ziemniaki, buraki, owoce, jabłka, bo był ogród, nieduży ogród, ale był. Były zawsze owoce na zimę. I to wszystko od razu poszło, tak jak się oddało, natychmiast jak się oddało swoje łóżka, łóżka gościnne, to wszystko, co było w domu, jak poszły koce, kołdry, poduszki, wszystko poszło w świat.

  • Skąd później brali państwo żywność, gdy skończyły się zapasy?

Jak się skończyły zapasy, przyszła pomoc wojska. Zaczęliśmy dostawać gotowane w kotle posiłki, ale to też nie zawsze był czas, żeby to zjeść. Bardzo często nalaną miałam do miski zupę, a alarm, rozwalają bombami dom w sąsiedztwie, trzeba iść ludzi wyciągać, bo są zasypani i się zostawiało jedzenie i się szło, trudno.

  • Czy w domu mieli państwo radio?

Myśmy mieli w domu radio, które się przechowało. Czy ktoś z tego korzystał czy nie, nie wiem. Nie wiem, bo to mnie nie interesowało. Chcesz, potrzeba ci, bierz! Na jedno bym się tylko spiekliła, gdyby mi zaczęto książki wyprowadzać, to bym się spiekliła, ale nie doszło do tego.

  • Czy pamięta pani zabawny lub radosny też moment z Powstania?

[...] Nie, żadnych zabaw nie było.

  • A radosne momenty też nie? Pytam o Powstanie, czy jakiś radosny moment utkwił pani w pamięci?

Tak, czasami to było bardzo miłe, jak zbieraliśmy [się], nie było ostrzału, był spokojniejszy [czas], parę godzin. Pamiętam, stałam na balkonie swojego domu, mój dom był trochę cofnięty, i po bokach dwa domy wysunięte do przodu. Na tarasie jednego z tych domów wysuniętych do przodu był fortepian i Markowski grał, coś grał – „Wojsko kolorowe, żołnierze jak maki, zawrócili głowę, frunęli jak ptaki.” [...]

  • 26 września wyszła pani kanałami, tak, z Mokotowa?

To tu jest komputer, który wie.

  • Dobrze, ale chciałam zapytać panią.

Nie pamiętam daty. To było takie nagromadzenie emocji, takie przemykanie się z pazurów śmierci dosłownie, że wszystko inne było nieważne.

  • Dobrze, a jakie wrażenie zostały pani z tego przejścia kanałami?

Z przejścia kanałami to było tak, że Tadeusz, który przygotowywał przejście kanałami, ewakuację Mokotowa, puścił, nie wiem, chyba ze swoim zastępcą, kanałami grupę, kiedy schodziliśmy już do kanałów, cofnął się i zaczekał na nas, na saperów. Dołączył do nas i zeszliśmy do kanału. To nie robiło wrażenia po tym, co było przedtem, nie robiło wrażenia zejście do kanału. Natomiast robiło wrażenie później słuchowe i jak czołgi niemiecki jeździły nam ulicą nad głową. To to robiło wrażenie nieprzyjemne słuchowe, ale specjalnie nie przeżyłam, mimo że od czasu kanału cierpię na klaustrofobię, czyli gdzieś się coś zakodowało w charakterze, w pamięci, w nerwach.

  • Co działo się po wyjściu z kanałów?

Po wyjściu z kanałów ustawili nas przy ulicy Różanej, na zapleczu szkoły, do której wejście było od strony przeciwnej, od strony północnej, a Różana miała jeszcze ścianę od strony południowej, te budynki. Tam nas ustawili, i rządkami. Oczywiście zabrali nam, buty były lepsze, to zabrali, jak ktoś miał coś ciepłego, sweter, to zabierali. Ja sobie tak tłumaczyłam, Boże drogi, ja mam tu niedaleko jeszcze zaplecze swoje domowe, jak mi nie rozkradli do tej pory, to mam gdzie wrócić i szalik sobie znaleźć czy coś w tym rodzaju, a ci to są Niemcy. Mnie było Niemców żal, bo oni to brali dla siebie, wysyłali później do Rzeszy. Rzesza była zbombardowana, to myśmy wiedzieli o tym. Tu się dziwnie splatały rozmaite odczucia. Nam było żal Niemców, mnie osobiście, było mi ich żal.

  • Dlaczego?

Właśnie dlatego, że ja mogę pójść, nawet do zrujnowanego domu i wyszukać swoje rzeczy, a oni nie mają. Oni mają tylko co to im wojsko przydzieli albo to, co z tak zwanej organizacji zdobędą, przecież kradzieże [były].

  • Więc ustawiono państwa w rządkach i co działo się dalej?

Ustawiono nas w rząd.

  • Chciałem się spytać, czy Niemcy, których było pani żal, oni źle wyglądali?

Nie, oni wyglądali bardzo dobrze, odżywieni byli świetnie, pyszczyska były takie, tylko, że szukali odzieży dla siebie. Oni chyba szukali szabru, to gdzieś się futro [trafiło], gdzie się tam trafiło coś innego, sweter moherowy. Mohery też były wtedy modne, nie tylko teraz.

  • Dobrze, więc zostali państwo ustawieni w rządkach i co się działo?

[…] Odwróciłam się do tyłu, Tadeusz stał w rzędzie za mną i mu pokazałam, że idziemy do piachu, a on mi na to odparł krzyżykiem. I w ogóle się tym nie interesowałam. Sobą się nie interesowałam, zupełnie. Jak będzie, tak będzie, trzeba będzie sobie dać z tym radę. Przez całe Powstanie było na takiej zasadzie, trzeba dać z tym sobie radę.

  • I co Niemcy z państwem zrobili? Zostali państwo w rządkach ustawieni i?

Nie. Zgarnęli nas, później ustawili rządkami, popędzili na Fort Mokotowski, tam gdzie, nie wiem, co jest teraz na Fortach Mokotowskich i czy pani wie, gdzie to jest. Tam nas zgromadzili, a później pędzili nas dalej, na zachód, do Pruszkowa potem. Z Pruszkowa, tam żeśmy w fabryce byli zakwaterowani, na betonie się leżało i kiedyś rozdane tam były chyba posiłki. I później do pociągów i do widzenia! Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy, nic.

  • Czy z Pruszkowa została pani wysłana razem ze swoimi kolegami, z panem Tadeuszem, z panem Markiem?

Nie, oni poszli do obozu dla jeńców wojennych, a ja trafiłam do kacetu, do obozu koncentracyjnego.

  • A dlaczego?

Nie wiem, to już był dowcip niemiecki.

  • Więc w Pruszkowie została pani oddzielona od swoich kolegów, pana Marka i pana Tadeusza. Proszę powiedzieć, jak oni się nazywali i kto to był dla pani?

Kolegami od dziecka.

  • Nazwiska mogłaby pani podać, pseudonim.

Po kolei tu siedział Chybowski Tadeusz, pseudonim „Ziemek”, Odechowski Marek, pseudonim „Żaba” i Zofia Odechowska, a przepraszam, Malinowska wówczas, pseudonim „Lenka”.

  • Została pani wysłana transportem do obozu koncentracyjnego.

W Stutthofie, i początkowo zakwaterowali nas wraz ze wszystkimi i zaczęły działać organizacje. Obóz był świetnie zorganizowany. Też miał swoją konspirację. Jak się zorientowano, że my jesteśmy z Powstania, nazwano naszą grupę „powstankami”, oprócz tego była jeszcze jedna dziewczyna zza Wisły, z Armii Ludowej i jeszcze ktoś był spoza grupy mokotowskiej, ktoś, kto nie doszedł do swojego oddziału i dołączył do mokotowskiego oddziału.

  • Czyli transport do obozu składał się wyłącznie z kobiet.

To było tak, my zostałyśmy wpakowane do bydlęcych wagonów i bez niczego dosłownie. To, co się miało w torbie, takiej, co się wzięło do Powstania, a może trzeba będzie zmienić pieluszki sobie, coś w tym rodzaju, to tylko to było i parę sucharów. I z tym wszystko wio, wio, wio. I nie wiedzieliśmy, gdzie. W pewnym momencie koleżanka wyglądała przez okno, mówi: „Bydgoszcz!” Mówię: „Aha, to na Pomorze jedziemy.” To już żeśmy się zorientowali w kierunku. I rozkwaterowali i koniec.

  • Czy mogłaby pani opisać, jak wyglądał obóz, jakie warunki tam panowały?

W obozie?

  • Tak.

Jak każdy obóz koncentracyjny, bloki, blok podzielony na sztuby, czyli na pokoje. Jest też starsza blokowa, która pilnuje, jest blok, gdzie można było oberwać pałką po głowie. Były bloki, gdzie było trochę lżej. Przeważnie tam, gdzie było lżej, to były auswierki z Gdańska, mówiły po polsku, tylko jak się Niemcy pokazywali, to nie był Wehrmacht, to była żandarmeria niemiecka, to one natychmiast przechodziły na niemiecki. Ale to były Polki i myśmy się z nimi dobrze dogadywali i można było uzyskać dzięki temu, inni dostawali paczki żywnościowe i paczki nie kradzione przychodziły przez ręce auswierek, a były dla nich również przydatne, byłyby. Bo to było sało, jak mówili Sowieci, tłuszcz czy słodycze, suchary, konserwy, to można było wszystko uzyskać, tylko trzeba było dostawać paczkę. Nie miałam tego szczęścia, ani jedna paczka do mnie nie trafiła. Nie to nie, ostatecznie zawiązałam sobie na węzełek żołądek i koniec. Zresztą bardzo dobrze, że się [tak] stało, bo jak uciekłam z obozu, nie tyle z samego obozu, tylko brali grupę do przeniesienia pieczywa z zewnątrz, spoza drutów, a to już było pod samym Gdańskiem. To była jak gdyby filia obozu stutthofskiego. Wołają, że potrzebne parę kobiet do przeniesienia pieczywa i ja z koleżanką, zresztą rzeźbiarką, wspaniałą dziewczyną, spojrzałyśmy na siebie, a miałyśmy całe talerze kaszki mannej na wodzie i byłyśmy takie głodne. Marzyła nam się kaszka cały czas pobytu w Stutthofie, że można by coś takiego zjeść. Spojrzałyśmy na siebie i idziemy po pieczywo, byle za druty. A za drutami, jak to było, pomagali trochę ludzie, bo się uciekło oczywiście. Jak weszliśmy na teren tego obozu, gdzie miało być pieczywo, to powiedziałam do koleżanki: „Ewa, zobacz, jak jest na zewnątrz, ilu nas tych pilnuje.” Ona wyjrzała, mówi: „Nie ma, tylko ten za oknem tu stoi. Więcej nie ma żadnego, to uciekamy?” „Uciekamy.” Przeszłyśmy na tył bloku i tam były rozerwane akurat druty kolczaste otaczające pole blokowe i myśmy przez dziurę przeszły i pomaszerowałyśmy w szeroki świat. Byłyśmy wolne.

  • Kiedy to było, który to był miesiąc?

To była zima już, 1944 rok. Z tym, że dostałam siedząc jeszcze w obozie od Kaszubki adres do jej dzieci, bo ona i jej mąż byli zabrani do obozu koncentracyjnego, bo starszy syn, który został wcześniej zmobilizowany przez Niemców i włączony do armii niemieckiej, zdezerterował. W zamian za to wzięli rodziców do obozu. Została tylko, jak się martwiła mama Jabłonkowa, bo to była rodzina Jabłonków, mama Jabłonkowa się martwiła: „Jak ta Zyta sobie z tym drobiazgiem [poradzi]?” Czworo czy pięcioro małych dzieci zostało, a Zyta miała osiemnaście lat i towarzyszył jej tylko Remek, który chodził w mundurze strażaka pożarnego. Remek mówił biegle po niemiecku, zresztą tak jak Zyta. „Nic nie mów do mnie. Wy nic nie mówcie, my będziemy mówili wszystko.” Oni nam torowali drogę, z tym, że zdecydowałam się, że jednak Jabłonkowie nie mogą dalej iść w transport, bo są dzieci. Oni muszą wrócić do domu i do dzieci. Nie wiedziałam, gdzie jest Jabłonka, gdzie on został skierowany, męska grupa z obozu, ale Jabłonkowa była na tej sztubie, co ja, w przejściowym obozie. Więc poszłam do niej i powiedziałam jej: „Ucieknie pani?” „Tak, ucieknę. Tylko mi to zorganizujcie, bo sama nie ucieknę. A mąż?” „Męża później pani doprowadzą, jeżeli będzie to możliwe, ale na razie są dzieci małe.” Więc Jabłonkowa się zdecydowała i pierwsi wylądowali tam w Stargardzie, w domu Jabłonków, ci którzy ją przeprowadzali do Jabłonków, bo to od człowieka do człowieka szło. Podawano tych z obozu, uciekinierów, z ręki do ręki. Kaszubi bardzo pomagali, ale w dużej mierze, jeśli chodzi o Stutthof, to tam większość siedziała Kaszubów.

  • Czy wróciła pani później do Warszawy?

Oczywiście, bo przecież mama była w Warszawie. Jak to, nie mogłam matki zostawić.

  • To był 1945 rok?

To był już 1945 rok, tylko miałam kłopot, bo po drodze zachorowałam na tyfus. Bardzo dobrze zresztą, że była głodówka w obozie, bo łatwiej się znosi tyfus na czczo niż z napchanym żołądkiem i spuchniętym z jedzenia. Byłam podpuchnięta, ale z u jedzenia, ale za to łatwiej przeszłam tyfus.

  • W którym miesiącu wróciła pani do Warszawy?

Nie pamiętam, to chyba było, zaraz sobie obliczymy.

  • A przed wyzwoleniem czy po wyzwoleniu?

Na Mokotowie byliśmy tak od miasta oddzieleni, że mnie pewne rzeczy umknęły, poza tym byłam po tyfusie słaba, a trzeba było iść na piechotę do miasta. Matka była po Pawiaku, też była słaba. Była ciężko chora na serce poza tym i przetrwała Pawiak.

  • Czy pani dom stał nadal, gdy pani wróciła do Warszawy?

Góra była zburzona, ale to artyleryjski ostrzał rąbnął i poleciały krokwie, tak że odsłonięta była część strychu.

  • Ale tam się pani zatrzymała, w tym domu?

W domu, wróciłam do domu po prostu. Okazało się, że moja mama jest już w domu. Ja tylko pamiętam jedno, że jak otworzyłam drzwi do pokoju, w którym mama siedziała, to powiedziałam jej: „Saper << Lenka>> melduje swój powrót do domu!” A mama w śmiech, bo „wiedziałam, że ty przyjdziesz.”

  • Czy po powrocie do Warszawy ujawniła pani swoją przynależność do AK?

Nie, broń Boże! Po drodze spotkał nas ktoś, nie wiem, skąd, ale powiedział: „Nie przyznawajcie się do tego, że jesteście z wojska.”

  • Więc ukrywała pani to przez kolejne lata?

Nie, nie ukrywałam się. To byli wszystko ludzie, którzy również brali udział w Powstaniu, wkoło domy, tak jak tu, sąsiedzkie domy.

  • I nie spotkały panią później represje?

Nie, mnie nie spotkały represje, natomiast moją matkę spotkały represje za Cywilną Delegaturę Rządu. Była aresztowana i prawie półtora roku była w więzieniu na Pawiaku. Przyszła do mnie jakimś cudem, nie wiem, czy to była więźniarka czy to zwolniona, czy to był ktoś z obsługi, powiedzieli, że matka jest na liście do Oświęcimia. Ja się wtedy zdenerwowałam dopiero i myślę, że muszę matkę wyciągnąć. Ponieważ gestapo przyjeżdżało do nas do domu i sprawdzało, czy jestem i czy coś się nie zmieniło w domu, to jak przyjechali najbliższym razem, to mówię: „Dobrze, ale chciałabym skontaktować się z matką. Czy to jest możliwe?” Oni mówią: „Tak. Chce pani z matką [się skontaktować], proszę bardzo.” A oni liczyli na to, że mama się załamie, jak mnie zobaczy i zacznie mówić, bo matka mi powiedziała w nos: „Wszystko, co dotyczy mnie osobiście, proszę bardzo, więcej nic nie powiem.” Później matka mi opowiadała, że sprowadzili ją do piwnicy w Alei Szucha, wymalowanej całą na ciemnozielony, sufit, podłoga, wszystko, i na wprost drzwi na ścianie widać było odpryski po kulach. Widocznie tam były rozstrzeliwania.

  • Mówi pani teraz jeszcze o czasach okupacji, prawda?

Tak, jak już wróciła potem do domu. Moja mama, jak to moja mama, spokojnie podeszła do ściany, oparła się o nią i spytała się gestapowca: „Czy dobrze stanęłam?” A temu ręce opadły i zwolnił mamę, od razu na górę zaprowadził z powrotem. Wiedział, że nic nie wydobędzie od mamy.

  • Proszę powiedzieć, jakie są teraz pani refleksje na temat Powstania.

Bardzo mieszane. Na pewno z punktu widzenia patriotycznego Powstanie było konieczne. Z punktu widzenia wojskowego nie było dopracowane, a z punktu widzenia społecznego, to zależało od dzielnicy i od tego, czy to był dom należący do rodziny wojskowej czy nie. Bardzo różnie, ale uważam, że Powstanie, może dlatego, że nie poniosłam osobiście żadnych strat, z wyjątkiem rozburzonego domu, ale to nieważne, uważam, że Powstanie było konieczne. Trzeba było utrzymać ciąg wiary w niepodległość, mimo że była przerwa, okres międzywojenny, między pierwszą a drugą wojną [światową], kiedy byliśmy w domach mówiliśmy po polsku, chociaż czasem się zdarzało, że na ulicy dostało się w łeb od Niemca. To przecież Tadeusz, kiedyś szliśmy ulicą... Puławską bodajże, z matką Tadeusza. W pewnym momencie Niemiec, grupa Niemców szła leciutko podpitych i jeden z Niemców coś się do mnie przyczepił, dlaczego się czy uśmiecham czy coś. Podszedł i chciał mnie uderzyć, i Tadeusz wstrzymał mu rękę i piękną niemczyzną, bo Tadeusz dobrze niemiecki, powiedział: „Ale co pan chce zrobić? Niech się pan zastanowi. Przecież to dziewczyna.” Więc były różne bardzo momenty. Trudno w tej chwili po tylu latach do tego wracać. Nie chciałam wracać, nie chciałam myśleć o tym. Po co? Jest życie, jest przyroda piękna, praca społeczna, „Krajobrazy mazowieckie”, które założyłam, już dwadzieścia lat przeszło trwają „Krajobrazy”. Teraz przekazałam to w ręce profesora Trojana. Profesor Trojan znów Kramerowi przekazał z kolei, bo Kramer siedzi nad Zalewem Zegrzyńskim i pilnuje wody. „Krajobrazy Mazowieckie” położyły nacisk na sprawy czystości wód.
Otrębusy, 29 września 2006 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk
Zofia Odechowska Pseudonim: „Lenka” Stopień: Saper Formacja: pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter