Zygmunt Uszyński „Misio”

Archiwum Historii Mówionej



  • Co robił pan przed wybuchem wojny?

Chodziłem do szkoły powszechnej.

  • Jak wpływ wywarła na pana szkoła?

Wtedy nie zwracałem na to uwagi. Urodziłem się: Nowodwory, dawne białostockie. Potem, jako dziecko, po szkole powszechnej wróciłem do Warszawy. Cała rodzina wróciła do Warszawy.

  • Tutaj zastała pana wojna?

Tak.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Od dziecka marzyłem o wojsku. Na Sadybie była zawiązana „Oaza”… Nie, nie „Oaza”, tylko „Warszawianka”. Od razu tam się zgłosiłem z Jurkiem, miał pseudonim „Jur Dwa”. Jako kolporterzy roznosiliśmy ulotki i przynosiliśmy z Grzybowskiej broń na Sadybę.

  • Czy pan uczestniczył w konspiracji? Czy chodził na tajne komplety?

To było właśnie w konspiracji. Roznosiliśmy ulotki, rozwieszaliśmy plakaty. Młodzi chłopcy wszędzie weszli, ich tam nie zatrzymywali, starszy od razu wydawał się podejrzany.

  • W jaki sposób pan się zetknął z konspiracją?

Z moim dowódcą na fortach, plutonowym Dobrzańskim, pracowaliśmy razem u Lilpopa. Chodziłem też u Lilpopa do szkoły. Odbywałem u niego praktyki w warsztatach samochodowych. Był w konspiracji i wciągnął mnie.

  • Wybuch Powstania zastał pana na Sadybie ?

Tak, wtedy zrobili tam już batalion „Oaza”, do którego zostałem przydzielony. Cały czas byłem na forcie Sadyby, w kazamatach. Były tam trzy samochody, ja jeździłem BMW. W szkole uczyłem się jako mechanik, więc umiałem jeździć. Plutonowy Marek Dobrzański był moim dowódcą, mówi: „Ty będziesz jeździć samochodem.” Przewoziłem więc na Mokotów. Zawsze wieczorem zdawano raport w dowództwie na Mokotowie, bo my byliśmy podlegli pod Mokotów. Potem oni schodzili stamtąd, a ja stałem samochodem pod Królikarnią. Oczywiście samochód stał trochę dalej. Kładłem się zaczajony z karabinem maszynowym, by jak będzie atakować nieprzyjaciel, walić do niego. Potem oni przychodzili i wracaliśmy na fort. Jak czołgi podchodziły poza terenem fortów – przeważnie zza jeziorka – to chłopaków woziłem, nieraz dziesięciu, jedenastu ładowało mi się. To był odkryty kabriolet, miał stopnie, sześciocylindrowy i przewoziłem ich szybko. Taka była moja działalność na fortach.

  • Wspominał pan o dwóch pierwszych osobach, które zginęły na forcie...

To jest przykra sprawa. Jak Powstanie się zaczęło na Sadybie i upadło... Zdobyliśmy reflektory, przy placu Bernardyńskim były dwa niemieckie. Wpakowaliśmy to jeńcom do kościoła w podziemia. Tym, co mieszkali na Sadybie „Jaszczur” kazał iść do domów, była tam przerwa w Powstaniu. Inne oddziały wycofały się do lasów, do Kabat. 15, 18 sierpnia Niemcy opuścili fort. Była tam artyleria przeciwlotnicza. Wtedy powychodziliśmy z domów i zaczęliśmy Powstanie po raz drugi. Najpierw reflektory, potem przerwa, do domów. Z lasów wróciły oddziały, które się wycofały. Potem dodatkowo na Sadybę przyszła kompania „Krawiec”. Kompania „Gustaw”, ona zaczynała na Ochocie, też się przedostała do lasów, Kabaty, Chojnów. Kompania „K1”, co zaczynała Powstanie na wyścigach konnych, też ich pogoniła i wycofała się do lasów. Zasilili tymi oddziałami Sadybę. Wtedy nasza kompania przyniosła dużo amunicji, broni, przyjechała nawet z lasów furmanka ze zbożem – w snopkach były karabiny. Wjechała na fort przez Jeziorko Czerniakowskie, jeszcze most drewniany nie był spalony i rozładowywaliśmy snopki. Chłopcy przynieśli wtedy z lasu dużo broni. Jak zaczynałem Powstanie, to szwagier dał mi „efemkę” – „siódemkę”. Pamiętam – była wmurowana w ścianę. Wyjął i dał mi. Jak przyszli z lasów, szedł porucznik „Gustaw”, kapitan i łączniczka. Niemcy, jak się dowiedzieli, że przyszli z lasów, to strasznie bili z dział. Ale nie celowali w fort, amunicja przenosiła się za fosę, na ulicę Muszyńską. Jeden pocisk trafił akurat w róg, w kazamaty na forcie. Od odłamków kapitan został prawie oskalpowany, łączniczka padła, ale „Gustaw” przeszedł. Jak ucichło na drugi dzień, zrobiliśmy przed fortami w podwyższeniu katafalk, trumna się znalazła. Przy trumnie stało czterech chłopaków z karabinami, była msza, kapelan... Potem przenieśli kapitana na cmentarz na Sadybie. On nazywa się teraz cmentarz Czerniakowski.

  • Czy spotykał się pan z ludnością cywilną?

Tam mieszkała moja siostra, miała dwa sklepy.

  • Jak ludność cywilna reagowała na powstańców?

Pomagali nam, gotowali zupę-nie zupę. Byliśmy w tej sytuacji, że mieliśmy wszystko z pól: jarzyny, pomidory, ogórki. Nawet konia zabili, przyprowadzili na fort, mieliśmy mięso. Ludność cywilna tam pomagała.

  • Czy spotkał się pan z żołnierzami strony nieprzyjacielskiej, nie tylko niemieckiej, z Ukraińcami, Rosjanami?

Nie znałem ich, chyba nie. Przed wojną Sadyba to była kolonia oficerska, tam nie było Ukraińców.

  • Pisze pan w swoich wspomnieniach o Węgrach…

Właśnie, na forcie – tu jest moment! Pod koniec Powstania na Sadybie przyjechał Opelek czterocylindrowy, nie pamiętam czy „Kadet” czy „Olimpia”, pomalowany takim kolorem, jak panterki. To byli Węgrzy. Podskoczyłem – chciałem ich rozbroić, bo niektórzy mieli broń. Dowódca wyskoczył, podkręcił nas, że to przyjechali przyjaciele. Poszli do fortu, do kazamaty komendanta „Jaszczura” na rozmowę. Po rozmowach na drugi dzień przylatują „sztukasy” i bomby ładują w całe dowództwo. A dowództwo miało na drugi dzień o godzinie dziesiątej naradę. Wszyscy zginęli, całe dowództwo. Myśmy w stalagu nawet rozmawiali, że ci Węgrzy to może Niemcy byli przebrani – nie wiadomo, co to było. Na drugi dzień zaczęły iść czołgi, wycofaliśmy się na Mokotów. Tam nas porozbijali po różnych kompaniach. Mnie przydzielili do kompani „Krawiec”, do tej, co przyszła z lasu. Kolegę „Jura” przydzielili do kompani „Gustaw”. One się potem połączyły, bo porucznik „Gryf” był ranny z ekrazytówki. Ekrazytówka, dum-dum, to pocisk, który się rozrywa. Do niewoli poszedłem z kompanią „Gustawa”, połączone były: „Gryf” i „Gustaw”.

  • Pan został ranny?

Na Mokotowie. Pamiętam z Powstania, jak wycofywaliśmy się z Sielc. Tam było i trochę wesoło, i trochę strachu, tam też najwięcej strzelałem w Powstaniu, na Stępińskiej. Wycofywaliśmy się z Sielc, z Chełmskiej. Pierwsi dolecieli do Belwederskiej, a tam tak pruli Niemcy i z Wilanowa jechały czołgi, że nie można było przeskoczyć. Szczęśliwie „sztukasy” przyleciały nas bombardować. Zrobili nam po prostu wygodę, bo zbombardowali równo dom przy Belwederskiej. Wtedy był pył, kurz. Nie wiem, czy dowódca, ktoś krzyknął: „Przeskakujemy w kurz!” Dużo plutonów przeskoczyło, ale sześćdziesięciu ludzi zostało, Chełmska 62 czy coś takiego. Dowódcy obsadzili plutonami Podskarbińską, długi blok od Dolnej w lewo, w stronę Wilanowa wzdłuż Belwederskiej. W bloku był korytarz przez cały dom. Staliśmy więc na korytarzach i czekaliśmy, co dalej. Niemcy zaatakowali Redutę, tam w bloku zostali chłopcy, sześćdziesięciu. Trzydziestu było rannych, jak ich zabierali. Padł rozkaz: „Kto może, niech strzela.” Żeby przenieść siłę rażenia Niemców na nas, by to nas zaatakowali. I żeby w ten sposób odciążyć tamtych. Rzeczywiście tak się stało. Zaatakowali, tamtym dali spokój. Z korytarza miałem okienko, stałem i strzelałem, a kapitan Horodyński strzelał z ramienia. Byłem oparty o ścianę, lufę miałem prawie że czerwoną. Byłem chłopaczek mały, miałem wtedy szelki lotnicze, pas niemiecki, cztery ładownice, a karabin, z 1918 rok, tak kopał, że nie wiem. Tylko wciskałem pięć naboi i chłopakom wrzucałem. Była skrzynka pocisków przywieziona z lasów. On tylko ładował, a ja zmieniałem i strzelałam. Horodyński z mojego ramienia walił. Niemcy walili po domu, myśleli, że my w oknach siedzimy, a my byliśmy na korytarzu, tylko przez okno żeśmy strzelali. Uratowaliśmy tamtych chłopaków. W całym Powstaniu tyle się nie nastrzelałem, co tam. Wszyscy walili, a amunicji było wystarczająco, bo chłopcy przynieśli z lasu. Ze zrzutów w kompanii „Krawca” mieliśmy piata, panzerschrecka. Uzbrojeni byliśmy dobrze dzięki oddziałom, które przyszły z lasów. Potem przenieśli nas pod Królikarnię. Najpierw kwatery były w domu na Bałuckiego. Zmiany były tylko wieczorem i rano. Na skarpie pod Królikarnią mieliśmy na oku ulicę Idzikowskiego. W domku był „Krawiec” i powstańcy „Gustawa” – raz ci, raz ci szli, rano i wieczorem zmiana. Cały dzień tam się siedziało. Potem Niemcy zaatakowali nas w okopach na skarpie. Teraz tam jest stadion „Skra”. Potem nas spychali aż do Dolnej. Plutonowy podchorąży „Cichy” był dowódcą naszego plutonu – bo „Gryf” był kompanii – poszedł jako emisariusz, chyba jako tłumacz, bo po niemiecku mówił. Z Mokotowa jeszcze inni poszli do Niemców jako emisariusze. Za chwilę przyszli do nas Niemcy i wyciągali nas z domku naprzeciwko Dolnej. Musieliśmy rozładować z amunicji magazynki. Pędzili nas do Narbutta. Przy Parku Dreszera rzucaliśmy to na kupę i do niewoli – do Pruszkowa, potem do Skierniewic, ze Skierniewic do Sandbostel. Z Sandbostel do Austrii, a z Austrii nas przesłali do obozu pracy. Tam rozładowywaliśmy pociągi z amunicją, z cystern beczki z benzyną. Wtaczaliśmy to do wykopanych rowów. Skrzynki z amunicją, pancerfausty układaliśmy w kozły. Podobno miny popodkładali, wysadzili to, jak słyszałem po wojnie. Potem partyzantka nas odbiła i do Polski.

  • Kiedy partyzantka pana odbiła, jaki to był miesiąc?

Już na wiosnę w 1945 roku, tam front rosyjski podchodził. Nie pamiętam. Jak odbijali obóz pracy, jak szli, każdy przez druty patrzył, że marsz polski śpiewają, bo ich hymn jest podobny do naszego. Jeszcze trochę pamiętam. Taki był mój los.

  • Wtedy pan wrócił od razu do Polski?

Nie, byłem w Dobern. Byłem już wyuczony, dostałem dyplom mistrza silników spalinowych, pracowałem u Lilpopa, tak jak mówiłem. Mnie, młodego chłopaka, zrobili mistrzem, a Niemcy - jeńcy pracowali przy samochodach. Tam zapoznałem się z Jugosłowianką. Mówię: „Słuchaj, daj mi naszą federację.” Oni federacja nazywali, nie ambasada. „A na co ci?” „Chciałem dowiedzieć się, co z rodziną.” Napisałem – że jestem obywatelem Polski, byłem w Powstaniu, wiem, że Warszawa zniszczona. I że chciałbym wrócić do Polski. Za trzy dni komisarz przylatuje, awanturę mi zrobił: „Coś ty narobił?” Dostał reprymendę z ambasady. Od razu obóz przejściowy, spotkaliśmy się z Polakami z Włoch. I to w mundurach, bo myśmy dostali mundury angielskie Czerwonego Krzyża, buty, płaszcz. Dostałem […] dinarów żołdu na drogę i do Polski. Dwadzieścia jeden dni jechaliśmy, co dojechał pociąg do rzeki, to trzeba było promem przejeżdżać i czekać znów na następny pociąg. Zgłosiłem się do Czerwonego Krzyża, dostałem wtedy spodnie, płaszcz gabardynowy, marynarkę – bo wróciłem w mundurze.

  • To już było po zakończeniu wojny?

Tak. Wtedy trochę miałem stracha. Z Titem było coś niewyraźnie, akurat w tym czasie wracałem, nie wiedziałem, co mówić. U nich byłem dwa tygodnie, tydzień może. Jak jechałem przez Jugosławię, to miałem gwiazdki jako partyzant. Oni wycinali z konserw gwiazdki.

  • Jak pan wspomina ich partyzantkę?

Nie byłem tam w partyzantce, przejęli nas. Ludzie byli uprzejmi. Dostawaliśmy po pięćset dinarów żołdu. Raz dostałem, bo krótko byłem i drugi raz na wyjazd. W góry żeśmy chodzili, bo były tam winnice. Miałem papierosy – ja nie paliłem, to innym dawałem papierosy; popijaliśmy winko. Potem jak wywieźli nas na bazę z Jugosławii do Polski, żeby jechać, to Polacy z Włoch od Andersa – było ich dwunastu – poszli ze mną do restauracji. Uprzejmość jugosłowiańska – siedzi dwóch panów i rozmawiamy, oni widzą, że mam gwiazdkę, to znaczy, że partyzant. Podchodzą. „Przepraszam was, słyszę, że w partyzantce byłeś...” Tamci nie mieli orzełków, zdjęli. Zsunęli stoliki i mówią: „My chcemy teraz was ugościć. Czy pozwolicie?” Mówię: „Chętnie”. Tak nas spoili, że wezwali dorożki i nas dorożkami odwieźli do obozu przejściowego, potem na drugi dzień w wagony i Polski jechaliśmy razem – dwunastu z Włoch i ja. Po wojnie ciągle mnie [kadrowiec] męczył: „Dlaczego ty do AK wstąpiłeś?” Mówię: „Nie było AL-u.” Potem jak Gomułka nastał, były samochody przeceniane w Ministerstwie Budownictwa, kadrowiec kupił więc sobie za grosze. Trzeba trafu, żebym ja naprawiał. Naprawiałem mu, mówię: „Panie, dlaczego pan mnie tak męczy? Co zrobiłem, że byłem w Powstaniu?” — „Musiałem, bo rozkaz był z KC, żeby was kontrolować, czy czegoś nie robicie.” Tak się tłumaczył. Prawie co tydzień kadrowiec mnie wołał na dywanik, widocznie mocny partyjniak był. Potem, jak mnie potrzebował, to był słodki.

  • W więzieniu pan siedział?

Nie. Ale za to jak wybuchła „Solidarność”, to byłem jednym z pierwszych, do emerytury składki płaciłem, pomagałem zbierać pieniądze dla internowanych. Byłem bojowy od młodego chłopka, bo strasznie mi się wojsko podobało. Dlaczego wojsko mi się podobało? Kiedyś, jak wojsko szło na manewry, dowódca jechał, stał powstaniec w mundurze z 1863 roku, a myśmy koło powstańca stali. Dowódca: „Baczność! W lewo patrz!” Podobało mi się, że szanują powstańca. Od tamtych lat ciągle marzyłem o wojsku. O mały włos w 1939 roku do kadetów bym poszedł, bo brat w pracował w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych, jeździł z generałem Litwinowiczem. On mi to załatwił, ale wybuchła wojna. Stale do wojska mnie ciągnęło ! Potem jak „Solidarność” wybuchła, to też – coś się dzieje – wskoczyłem. Mam podziękowania, jak szedłem na emeryturę, że nie przeszedłem do innych związków, byłem wierny „Solidarności”, ale co to dało…

  • Czyli nie żałuje pan, że brał udział w Powstaniu ?

W Powstaniu, w wolnych chwilach młodzi, to tak jak teraz, się bawiliśmy. Śpiewaliśmy, dziewczyny, zabawa, tańczyliśmy. Jak z Bałuckiego szliśmy do Królikarni na zmianę rano albo wieczorem, to jedna Irka dostawała karabin i nas prowadziła. Ludzie cywilni tak się patrzyli, że młoda dziewczyna prowadzi pluton. Byliśmy dumni, że dziewczyna nas prowadzi. Nie pamiętam, czy ona była sanitariuszką czy pielęgniarką.

  • Jakie było pana najgorsze i najlepsze wspomnienie z Powstania?

Najgorsze to ostrzał na forcie. Na Sadybie mówili, że byli na pierwszej linii, ale pierwszej linii prawie nie ruszano. Niemcy bili jak w kaczy kuper, ciągle fort bombardowali. Drugie, to strzelanina na Piaseczyńskiej. Z ekrazytówek waliłem do czołgów w szczelinę kierowcy. Jak pocisk się rozrywa, jego rani. Ekrazytówki miały żółte czubki, a świetlne pociski karabinów –czubki czerwone. Raz po raz do chłopaka wołałem: „Więcej tych żółtych !” Zaatakowaliśmy Niemców, oni od domu od Chełmskiej rozwinęli tyralierę, przechodzili przez szosę Wilanowską. Wtedy komenda padła – walić w tyralierę, żeby każdy wybrał sobie Niemca. Tam nie trafialiśmy. Celownik nastawiony na pięćset metrów, żołnierz niewyćwiczony…Dwie opaski oddałem do muzeum – „Krabs” i „Oaza” oryginalne, a numer jeniecki, 22 830, dałem Ajewskiemu, bo on zbierał do książek. Mieliśmy tabliczki takie jak wojsku, tyle że płaskie. Momenty w wolnych chwilach były wesołe. Tak jak teraz się bawią młodzi... Ale strach był. Niektórzy mówią, że byli odważni. Nieprawda! Jak strzelanina, to człowiek by w podziemia wlazł. Każdy się boi. Nie wierzę w bohaterów, jak się nieraz chwalą. Jak gwizdał pocisk armatni, to się nie baliśmy. To jest ważne, bo leciał daleko. Jak zwalniał, to znaczy, że rąbnie w nas, wtedy żeśmy się chowali.

  • Co by pan chciał powiedzieć o Powstaniu, czego, być może, jeszcze nikt nie powiedział?

Uważam, że to było dobre, powinno być. Myśmy dwa razy rozpoczynali Powstanie, nie pamiętam tej daty – raz odwołali, potem drugi raz. Dowódcy wpajali nam, że zrobiliśmy zryw, to dobrze w stosunku do Rosji. Nie byliśmy barankami. Jak szliśmy z karabinami, to dzień przed tym przyszedł do nas kapitan Horodyński, zebrał nasz pluton naprzeciwko Chełmskiej, nie pamiętam jak ta ulica się nazywa. Stanęliśmy – dziękował nam za Powstanie jak dowódca. Powiedział przed kapitulacją: „Słuchajcie, idziemy wszyscy do niewoli, bo jak nie pójdziemy, to będą rozstrzeliwać cywilów, że byli w Powstaniu. A tak, to będą mieli żołnierzy.” Nigdzie w książkach tego nie ma, może ktoś tam pisał... Messerschmitt latał nad Powstaniem, chyba dzień przed kapitulacją Mokotowa, ulotki rzucali: „Poddajcie się, pójdziecie jako jeńcy do Polaków z 1939 roku.” Tak się stało, czyli ulotki były prawdziwe. Nad Mokotowem latał i zrzucał, a w książkach tego nigdzie nie widziałem. Ajewski w jednej książce napisał: „Każdy powstaniec pisze swoimi oczyma, tak jak on widział.” I przypomniałem sobie też, jak ładnie powiedział kapitan, żeby ratować cywilów… Kapitan na Sadybie nazywał się „Kornic”. Salwę dali mu przy grobie, honorowo. Nie pamiętam, czy łączniczkę wzięli... Też chyba na tym cmentarzu ją pochowali. „Kornic” dostał odłamkiem, czerep mu zerwało, a szli wzdłuż fortu do kazamaty „Jaszczura”. Bohaterowie – tu walą, a oni szli. Artyleria biła, że nie wiem…
Warszawa, 3 stycznia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Patrycja Cieśla
Zygmunt Uszyński Pseudonim: „Misio” Stopień: strzelec Formacja: batalion „Oaza” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter