Historia

o Muzeum

Zapoznaj się z historią Muzeum Powstania Warszawskiego

Jak budowaliśmy Muzeum?
autor: Paweł Kowal

"Muzea historyczne powróciły do łask. Weszły w trudną konkurencję z telewizją i komputerem, posłużyły się nowinkami technicznymi i ożywiły wyobraźnię historyczną szerokich rzesz obywateli, szczególnie młodych. Holocaust Memorial w Waszyngtonie, Terror Háza w Budapeszcie, nowa ekspozycja Imperial War Museum w Londynie, nowe Yad Vashem w Jero­zolimie, wreszcie Muzeum Powstania Warszawskiego to instytucje znakomicie realizujące te tendencje. Są to centra, po pierwsze, tłumnie odwiedzane, po drugie, skierowane – dzięki użytym środkom – przede wszystkim do młodzieży (często nazywane są też muzeami wnuków i dziadków, jako że opisują doświadczenia sprzed kilkudziesięciu lat językiem współczesnej młodzieży), po trzecie, inspirujące i wspierające cenne badania. Wokół nich organizuje się ruch ama­torów historii i powstają nowe pomysły na popularyzowanie dziejów narodu, państwa, regionu, miasta, rodziny.

Warszawa czekała na Muzeum Powstania Warszawskiego kilkadziesiąt lat. Gdyby powstało wówczas, kiedy powinno było powstać, zapewne wyglądałoby inaczej, znalazłoby się w innym miejscu, a jego twórcami nie byliby przedstawi­ciele pokolenia dzieci i wnuków Powstańców. Budowa Muzeum Powstania Warszawskiego rozpoczęła się jednak dopiero w 2003 roku, z inic­jatywy ówczesnego prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Wówczas też powstał pomysł, by na sześćdziesiątą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego otworzyć muzeum nowoczesne, podobne do najlepszych tego typu obiektów na świecie. Muzeum przybliżające widza do źródła historycznego i eksponatu przez odpowiednią ich prezentację w przestrzeni muzealnej.

„Kto przyjdzie do takiego muzeum?” – oto jedno z pytań, które twórcy Muzeum zadawali sobie najczęściej. Jednym z najważniejszych elementów dobrego Muzeum, jak w każdym nowoczes­nym projekcie, jest określenie profilu potencjal­nego odbiorcy. Tak właśnie zdecydowaliśmy się na koncepcję Muzeum dla „dziadków i wnuków”. Postanowiliśmy przekonać Powstańców Warszawskich, by współtworzyli Muzeum razem z nami. By przekonali się do komputerów, ani­macji, ekranów plazmowych. Podczas jednej z wizyt w zagranicznych muzeach powiedziano nam bowiem, że jeśli chcemy, by młodzież przyszła do naszego Muzeum, musi być ono jak program komputerowy, jak nowoczesna telewizja. Nie kopiowaliśmy wzorów, staraliśmy się znaleźć swoją drogę do dobrego muzeum. Dzisiaj można już ocenić efekty tych poszukiwań – odpowiedzią na kilkuletnią pracę zespołu są turyści, licznie odwiedzający Muzeum, wzruszający się, zamyśleni, pełni refleksji. To właśnie ich reak­cje, oprócz informacji o Powstaniu, stanowią istotny element Muzeum. Ekspozycja wywołuje emocje, ponieważ pokazuje prawdziwych ludzi z ich dniem codziennym, miłością, przyjaźnią, braterstwem broni, śmiercią, nadzieją i rozpaczą. Pokazuje ludzi zwykłych, takich jak każdy z nas. Rzuconych na szaniec historii, na pastwę niezna­nego losu, pomiędzy sprawy publiczne i całkiem osobiste. Takich właśnie odnajdywaliśmy na fotografiach z kolekcji pozyskanych dla Muzeum. Kiedy powracamy do dziejów powstańczych rodzin, kiedy z kamiennych tablic na Murze Pamięci w Parku Wolności odczytujemy nazwiska matek, ojców, kuzynów, wujów, walczących i poległych w Powstaniu – czujemy się poruszeni. Mur Pamięci wraz z muzealną kaplicą stanowią część ekspozycji, a związek ten, nieobojętny emocjonalnie, sprawia, że Muzeum staje się pan­teonem osobistym, rodzinnym – warszawskim.

Trudno wtedy nie zadać innego kluczowego py­tania. Jak bym postąpił ja, gdyby teraz wybuchło Powstanie, gdzie bym był? Jak oceniam tę czy inną sytuację z punktu widzenia mojego, moich bliskich, losów kraju wreszcie? Także to pytanie o osobistą ocenę stanowi ważny element Muze­um, do którego zapraszamy. Muzeum nie może unikać też debaty o jednym z najważniejszych zagadnień polskiej historiografii i publicystyki XX i XXI wieku: „Czy Powstanie musiało wybuchnąć, czy nie było innej drogi?”.

Przez trzy lata, dzięki świetnej współpracy z dziennikarzami, warszawiacy byli nieustannie informo­wani o postępie prac w Muzeum. Zaczynaliśmy współpracę z dziennikarzami niedowierzającymi, że uda się przeprowadzić projekt, który miał już wyrobioną reputację niemożliwego, trudnego do realizacji, pechowego. Mieliśmy do wyboru dwie strategie: wielkiego otwarcia–zaskoczenia, gdy Muzeum będzie gotowe, lub pozostawania w ciągłym kontakcie z mediami, a zatem i z warszawiakami. Wielkie otwarcie–zaskoczenie to strategia przyjmowana przy znanych, wielkich projektach muzealnych na świecie. Ich twórcy nic nie mówią o swojej pracy aż do dnia udostępnienia ekspozy­cji pierwszym zwiedzającym. Przypomina to nieco pracę nad nowym produktem, który ma zaskoczyć rynek, nową gazetą, otaczaną głęboką tajemnicą do momentu wydrukowania pierwsze­go numeru. Kto nie zna radości twórców na widok zaskoczonych min podczas wernisażu? Warto zastosować tę metodę szczególnie wówczas, kiedy pewni jesteśmy sukcesu, tematyka Muzeum jest chwytliwa społecznie, a finansowanie projektu zagwarantowane. Z perspektywy czasu wydaje się więc, że powinniśmy byli obrać właśnie tę drogę. Ostatecznie zdecydowaliśmy się jednak na budowanie Muzeum przy otwartej kurtynie. Przyjęliśmy założenie, że nie mamy tajemnic przed opinią publiczną. Warszawiacy czekali latami na Muzeum, postanowiliśmy budować je z nimi. W tym dostrzegliśmy szansę na późniejsze dobre funkcjonowanie Muzeum.

Oprócz dziennikarzy, stałymi bywalcami na bu­dowie, a nawet na roboczych naradach byli Powstańcy Warszawscy. Także oni początkowo sceptycznie podeszli do naszych ambitnych planów. Co kilka tygodni wysyłaliśmy do każdego z nich list, informując o naszych trudnościach i sukcesach. Uznaliśmy, że z projektem wiąże się zbyt wiele zagrożeń, że sześćdziesiąta rocznica Powstania Warszawskiego to „ostatnia taka rocz­nica” i nie możemy pozwolić sobie na ryzyko niejasności przyczyn ewentualnego niepowodzenia projektu, a przede wszystkim jego opóźnienia. Byliśmy pewni, że w ciągu roku, który dzielił nas od rocznicy, prace posuną się na tyle daleko, że powstanie muzeum będzie i tak nieodwoływalne. Baliśmy się jednak, że adaptacja budynku nie będzie na tyle zaawansowana, aby można było urządzić w nim ekspozycję. Gdyby tak się stało, chcieliśmy bardzo, by powody tego były znane opinii publicznej, a przede wszystkim kilku tysiącom żyjących i oczekujących na Muze­um Powstańców i ich rodzin.

Przy powstawaniu każdego Muzeum twórcy zadają sobie to samo pytanie: czy najpierw tworzyć ekspozycję, czy też projektować budynek – siedzibę Muzeum. Czasami – tak było w przy­padku Muzeum Powstania Warszawskiego – kie­dy wykorzystuje się już istniejący obiekt, dylemat ten częściowo znika. Wtedy trzeba przede wszystkim dostosować stary obiekt do funkcji muzealnych. W naszym przypadku był to budy­nek starej elektrowni tramwajowej. W zasadzie od dawna wykorzystywany jedynie w części, jako biura niskiego standardu. Wybraliśmy go po szczegółowej analizie kilku innych możliwości. Uznaliśmy, że dobrze odpowiada naszemu zapotrzebowaniu na muzeum: umożliwi w przyszłości zaaranżowanie nowoczesnych sal ekspozy­cyjnych, miejsca kontemplacji w otwartej przestrzeni, kaplicy, kina, kawiarenki warszawskich wspomnień dla Powstańców i zwiedzających. W 2003 roku pokazaliśmy Powstańcom i dzienni­karzom starą elektrownię tramwajową taką, jaka wówczas była, opowiedzieliśmy, gdzie co będzie – i zaczęliśmy prace, by zdążyć na sześćdziesiątą rocznicę. Zaczęły się procedury przetargowe, plany, projekty.

Na konkurs architektoniczny zgłoszono ponad pięćdziesiąt prac. Zwycięski projekt autorstwa krakowskiego architekta Wojciecha Obtułowicza został oparty na kilku paradoksach. Pierwszy to „połączone nowe i stare”. W architekturę fabryczną z początku XX wieku Obtułowicz wpisał nowoczesne sale ekspozycyjne, sklepiki muzeal­ne, a nawet kaplicę i kino. Kolejny paradoks to fakt, że warszawski budynek z czasów carskich, jedna z pamiątek zaborów w stolicy, stał się siedzibą Muzeum Powstania Warszawskiego, a więc Muzeum szczególnie nacechowanego patrio­tyzmem, przywiązaniem do wolności, do walki o niepodległość. Dla miasta odzyskany został za­pomniany budynek, prawie nie używana ruina. Trzeci paradoks to fakt, że z niewyszukanej funkcji fabrycznej, użytkowej, po stu latach nadana mu została funkcja częściowo sakralna. Chodzi nie tylko o kaplicę, ale także o Mur Pamięci i Park Wolności, liczne punkty ekspozycji. Elektrownia stała się swego rodzaju patriotyczną świątynią.

Muzeum to ekspozycja, czyli gabloty, w których umieszczono eksponaty. Ktoś powie: są przecież nowoczesne wystawy i muzea pozbawione pra­wie gablot i eksponatów, gdzie wszystkie ich funkcje przejęły multimedia. Doszliśmy jednak do wniosku, że właśnie eksponat, ciekawie zapre­zentowany, pokazany jako coś wyjątkowego, a nie tylko jako jeden z bardzo licznych nabytków Muzeum to będzie to, co najbardziej zaciekawi zwiedzających. Przecież gdzieś na początku każdego poznawania historii jest eksponat, autentyczne źródło: list, medalik z napisem, fotografia – taka, jaka przetrwała, nie podretuszowana i powiększona. Nowoczesne muzeum musi oferować tę najciekawszą z przygód: dostęp do pamiątki historii i możliwość samodzielnego jej poznawania.

Ekspozycja nowoczesnego muzeum nie powin­na uciekać się do odtworzenia przeszłości „dokładnie, jak było”. Wiadomo przecież, jak rzadko ta droga przywodzi do celu, jak rzadko udaje się takie dokładne odtworzenie minionej rzeczywistości. Ekspozycja to przecież nie to samo, co teatralna scenografia. Powinna wprowadzać w nastrój, dawać kontekst, ułatwiać spotkanie z pamiątkami historii, pomagać je zinterpretować i zrozumieć. Ekspozycja stanowi oprawę dla oso­bistej pamiątki, dla eksponatu. Pomaga mu odnaleźć się w innych czasach, w innej rzeczywistości, w muzeum. Kształt naszej ekspozycji to efekt pracy zespołu, w skład którego weszli: Dariusz Kunowski, Jarosław Kłaput i Mirosław Nizio. Udało im się stworzyć spójną całość, łącząc zdolności grafika komputerowego, nowoczesnego projektanta i scenografa.

Ważnym elementem muzeum historycznego jest dźwięk. Przede wszystkim ten z epoki, który, dzięki współczesnej technice, udało się bądź utrwalić i zachować, bądź zrekonstruować. Bom­bardowanie, piosenka powstańcza czy modlitwa miewają siłę znacznie przewyższającą słowo pisane. Potrzebowaliśmy też głosów aktorów czytających wspomnienia, interpretujących je dla dzisiejszego odbiorcy. Nade wszystko zaś potrzebowaliśmy muzyki, która także buduje muzeum, scala je, współtworzy jego atmosferę, nie zwracając na siebie uwagi, jak w dobrym filmie. Trudno sobie wyobrazić Muzeum bez muzyki Tomasza Stańki, jak również bez zaaranżowanych współcześnie przez Joszko Brodę piosenek powstańczych w Sali Małego Powstańca.

Część ekspozycji przeznaczona dla dzieci to bardzo ważny element każdego muzeum: to sprawa nieodzowna nawet dla muzeum sztuki, tym bardziej więc dla muzeum historycznego. Dzieci inaczej przeżywają emocje, inaczej niż dorośli widzą świat. Wizyta w nowoczesnym muzeum musi być wydarzeniem rodzinnym, a najmłodszym nie może kojarzyć się z nudą i straconym czasem. Oczywiście, w Muzeum Powstania Warszawskiego natrafiliśmy w tej sprawie na szereg kontrowersji. Dzieci wprawdzie brały udział w Powstaniu, ale czy akurat to należy dzisiaj przypominać? Ekspozycje dla dzieci w muzeach historycznych bywają trudne do zaaranżowania, gdyż nie wiadomo, jak daleko można w nich pójść w dosłowności: czy można, na przykład, pozwolić strzelać z replik broni i przebierać się w mundury, jak w niektórych muzeach amerykańskich? Nie zdecydowaliśmy się na tak radykalny eksperyment. Jednak wydaje się, że sala dla dzieci, choć pozbawiona wątków odwołujących się wprost do walki zbrojnej, pozostaje jednym z ciekawszych, a z pewnością ważniejszych punktów Muzeum.

Budowanie nowoczesnego muzeum nie jest jednak w Polsce łatwe. Przyczyny trudności wielokrotnie okazywały się bardziej zaskakujące, niż można sobie było wyobrazić. Tak na przykład bywało z muzealnikami, których na początku szczególnie trudno było przekonać do naszego pomysłu. Dzięki ich ofiarnej i słabo opłacanej pracy zniszczona wojną Polska odzyskała szereg wielkich dzieł sztuki. To oni w czasach PRL ode­grali szczególną rolę w przechowywaniu naro­dowej pamięci, także, jeśli chodzi o pamiątki po Powstaniu Warszawskim. Jednak paradoks polegał na tym, że jednocześnie właśnie oni obawiali się, że Muzeum Powstania Warszawskiego w za­projektowanym kształcie nie jest dobrym pomysłem. Mimo starań nie znaleźliśmy nikogo, kto zechciałby samodzielnie stworzyć pełną koncepcję muzeum, jakie sobie wymarzyliśmy. Stąd szczególnie ważny dla tworzenia projektu był udział w naszym zespole Joanny Bojarskiej, która zaufała nam i wsparła nawet w momentach, kiedy proponowaliśmy rozwiązania – z punktu widzenia konserwatywnych muzealników – trud­ne do przyjęcia.

Także niektórzy historycy i miłośnicy historii długo odnosili się ze sceptycyzmem do Muzeum Powstania Warszawskiego w zaproponowanym kształcie. Ich praca przecież bardzo często nie mogła być wykorzystana w ekspozycji w takim stopniu, jak by tego sobie życzyli. Zasada, że muzeum nie powinno być rodzajem encyklopedii, była dla nas oczywista. Stąd na przykład ograni­czenia terminowe, czy konieczność skracania tekstów umieszczonych w ekspozycji. Nie oznaczało to jednak, że rezygnujemy z naukowej czy wydawniczej funkcji Muzeum. Przeciwnie, pod wpływem spotkań z profesorem Tomaszem Strzemboszem postanowiliśmy nadać instytucji taki kształt, by w przyszłości posiadała odpowiednie warunki do prac badawczych nad dzie­jami Powstania Warszawskiego i jego konsekwencjami, szczególnie zaś nad wielkim fenomenem Polskiego Państwa Podziemnego.

Naszymi doświadczeniami z tworzenia Muzeum dzieliliśmy się już kilkakrotnie z przedstawicielami innych ośrodków z całej Polski. Zapewne w najbliższych latach powstaną w naszym kraju kolejne muzea prezentujące polską drogę do wolności, wielkie wydarzenia z historii XIX i XX wieku, przemiany na Ziemiach Zachodnich. Kiedy zaczynaliśmy nasze prace w 2003 roku, wiele osób się dziwiło: skąd ten pomysł, by akurat teraz budować muzeum. A jednak dzisiaj widać już wyraźnie, że muzea mają przyszłość – obecnie trwają w różnych miejscach Polski prace nad kil­koma podobnymi projektami.

Zapraszamy więc Państwa do muzeum, jak sądzimy, wyjątkowego. Do Muzeum Powstania Warszawskiego".

 

 

HISTORIA budynku Elektrowni Tramwajowej

Budowa: ukończona w 1908.

Razem z budową elektrowni zbudowano bocznicę kolejową i wykopano studnię artezyjska. Zbudowano też budynek administracji.

W 1917 po wybuchu jednego z kotłów zostaje zbudowana prowizoryczna kotłownia z kotłami przeniesionymi z Elektrowni Miejskiej.

Rozbudowa: 1918-1923 - budynek elektrowni zostaje powiększony w kierunku południowym.

Zniszczenia: Elektrownia znacznie ucierpiała we wrześniu 1939. Po X.1944 została zbombardowana przez Niemców a ocalałe mury wysadzono.

Odbudowa: po wojnie uznano, że w wyniku odbudowy elektrownia powinna zostać przekształcona w ciepłownię, co też się stało. Budynek administracji został obniżony o jedno piętro.

Obecnie: w budynku Elektrowni jest Muzeum Powstania Warszawskiego.

Budynek jest ściśle związany z dziejami Warszawy - jest jednym z nielicznych zachowanych dziś przykładów architektury przemysłowej początku XX wieku, z piękną ceglaną fasadą, która teraz, w wyniku prac konserwatorskich, odzyskała swój dawny blask.

Podczas Powstania Warszawskiego przebiegała w pobliżu linia tzw. twardego frontu. Po wojnie ten zabytkowy budynek przechodził różne koleje losu. W latach 70. jego piękną, starą, czerwoną cegłę zakryto szarym tynkiem, zwanym powszechnie "barankiem". Ostatnim użytkownikiem budynku była firma SPEC.

"We wrześniu 1905 roku rozległy plac, pomiędzy ulicami Przyokopową i Towarową aż do Grzybowskiej, stał się placem budowy nowej elektrowni tramwajowej. Mimo trudności, budowę pod kierunkiem naczelnego inżyniera Jana Lenartowicza zakończono 15 lutego 1908 roku Elektrownia została uruchomiona.

Prace budowlane prowadziła firma Władysława Czosnowskiego, konstrukcje żelazne montowała firma „Borman, Szwede i S-ka”, bocznicę kolejową podciągnęła na teren elektrowni firma K. Troczewskiego, „T. Godlewski i S-ka” zapewnił kanalizację, wodociągi i centralne ogrzewanie, „W. Fitzner i K. Gamper” – kotły. Natomiast studnią artezyjską na terenie Elektrowni zajmowały się dwie firmy – „Rychłowski, Wehr i S-ka” ją wywiercił, a „Rohn, Zieliński i S-ka” dostarczył odpowiednią pompę.

Na Elektrownię składało się kilka budowli o szacie zewnętrznej typowej dla ówczesnego budownictwa przemysłowego. Charakteryzowały je licowane czerwoną cegłą elewacje, kontrastujące z barwą ozdobnych blend, czyli wieńczonych łukami płycin wypełnionych jasnym tynkiem. W podobnym stylu utrzymano nota bene architekturę wznoszonych równocześnie z Elektrownią zajezdni tramwajowych.

Od strony Grzybowskiej stanął kilkupiętrowy budynek mieszkalno-administracyjny. Był niemal identyczny z siedzibą Dyrekcji Tramwajów Miejskich przy ulicy Młynarskiej. Nakryty został wysokim łamanym dachem, a jego elewacje ozdobiły białe płyciny, kontrastujące z ceglanymi elementami architektonicznymi.

Usytuowanemu od strony Przyokopowej budynkowi maszynowni i kotłowni nadano natomiast formy neoromańskie. Ceglaną budowlę, przypominającą nieco średniowieczne zamczysko, ozdobiły ogromne, półkoliście zamknięte okna, szkarpy, sterczyny z iglicami i blendy. Gmach oblicowano czerwoną cegłą, dostarczoną przez cegielnię Korwinów. Projektanci byli zadowoleni z architektury budynku, co w 1911 roku potwierdził w swym artykule, zamieszczonym na łamach „Przeglądu Technicznego”, inżynier Lenartowicz: „Co do zewnętrznego wyglądu budynku elektrowni architekt postawił sobie za zadanie uczynienie z tych budowli fabrycznych [...] możliwie harmonijną i estetyczną całość [...], toteż budowla ta odpowiada wszelkim wymaganiom estetyki”.

Wewnątrz gmachu maszynowni ustawiono trzy turbozespoły po tysiąc dwieście kilowatów, łącząc je z prądnicami prądu stałego, a także sześć wielkich kotłów systemu „Fitzner&Gamper”. Górujący ponad budowlą olbrzymi, ceglany komin, wysoki na siedemdziesiąt metrów, stał się odtąd charakterystycznym elementem przemysłowego krajobrazu tej części miasta.

Aby zabezpieczyć Elektrownię przed skutkami nierytmicznych dostaw paliwa do kotłów, ustawiono obok skład węgla. Stalowy szkielet jego konstrukcji dostarczyła warszawska firma „Borman, Szwede i S-ka”. Do budynku doprowadzono tory kolejowe, a węgiel wyładowywano z wagonów obracanych na specjalnych tarczach. Wyładunek ułatwiały dwie wieże elewatorowe, umożliwiające przerzucanie węgla na taśmociągi. Zważony na specjalnych wagach ładunek zrzucano w składzie, skąd w razie potrzeby przenośniki taśmowe dostarczały go pod kotły. Ich zaopatrzenie w wodę zapewniała głównie studnia artezyjska. Zapas wody zapewniał podziemny zbiornik, umiejscowiony w pobliżu kotłowni, tam, gdzie dziś stoi budyneczek muzealnego sklepiku.

W 1910 roku Elektrownia zatrudniała siedemdziesięciu pięciu pracowników.

Pod koniec pierwszej wojny światowej, 13 kwietnia 1917 roku, w Elektrowni nastąpiła katastrofa. Kontrola techniczna w tym czasie osłabła tak bardzo, że nastąpił wybuch kotła. Huk eksplozji słychać było na całej Woli. Zniszczenia kotłowni były tak poważne, że tramwaje stanęły na blisko dwa miesiące.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Elektrownię przejął magistrat. Niebawem, w 1923 roku, budynek poddano rozbudowie. Niewykluczone, że prace te przeprowadzono zgodnie z projektem Juliusza Dzierżanowskiego. Od strony Przyokopowej gmach Elektrowni wydłużono o ponad trzydzieści metrów. Przebudowa została wykonana w sposób niezwykle kulturalny, z respektem dla stylu istniejącej budowli. Wewnątrz umieszczono dwa nowe turbozespoły, zamówione w szwajcarskiej firmie „Brown-Bovery”. Powstały też wówczas mieszkania dla oficjalistów.

Do 1939 roku warszawska sieć tramwajowa stale się wydłużała i Elektrownię nadal rozbudowywano i modernizowano. Kolejne rozbudowy nastąpiły w latach 1925-1929 i 1930-1932. W miejscu kotłów sprowadzanych z Niemiec pojawiły się ogromne kotły polskiej produkcji, dostarczone przez znakomicie rozwijającą się poznańską firmę „H. Cegielski”.

We wrześniu 1939 roku niemieckie bomby zdewastowały częściowo Elektrownię przy ulicy Przyokopowej. Odbudowana przez okupanta, do lata 1944 roku działała – jak większość warszawskich zakładów – pod niemieckim zarządem komisarycznym. W pierwszych godzinach Powstania Warszawskiego dwie grupy „Kedywiaków” starły się na jej terenie z niemieckimi żandarmami i żołnierzami Wehrmachtu. Tragiczny dla Elektrowni Tramwajowej okazał się 6 sierpnia 1944 roku – tego dnia Niemcy rozstrzelali jej cywilną załogę.

Zbombardowana ponownie w trakcie Powstania, a później wysadzona przez Niemców w powietrze, Elektrownia Tramwajowa na Woli przestała ostatecznie istnieć po wojnie. Ówczesne władze podjęły decyzję o jej likwidacji, nie rezygnując jednak z prowizorycznej odbudowy niektórych obiektów. W miejscu dawnej maszynowni urządzono podstację prostowników, kotłownię przystosowano do ogrzewania okolicznych domów".

Fragment książki "Przewodnik po Woli", autor Jerzy S. Majewski
(wydawnictwo Muzeum Powstania Warszawskiego, premiera: 2010 rok)

Zobacz także

Nasz newsletter