Powstańcze dni: 5 sierpnia 1944 r.

Reakcją Hitlera na wybuch powstania w Warszawie była decyzja o zburzeniu miasta i wymordowaniu jego mieszkańców. Rozkaz o takim brzmieniu, najprawdopodobniej wyłącznie ustnie, przekazał SS-Reichsführerowi Heinrichowi Himmlerowi, który skompletował w tym celu specjalne siły złożone z formacji SS i Policji. Mieli nimi dowodzić SS-Oberführer Oskar Dirlewanger, SS-Oberführer Paul Otto Geibel, oraz SS-Gruppenführer Heinz Reinefarth z tzw. Kraju Warty.

W rozumieniu kierownictwa Rzeszy nie było różnicy pomiędzy Powstańcami warszawskimi – żołnierzami Armii Krajowej a ludnością cywilną; już komendant miasta gen. Reiner Stahel wydał rozkaz rozstrzeliwania każdego człowieka na ulicy jako podejrzanego o udział w Powstaniu. Ideologiczny rozkaz zbrodni postanowiono powiązać z zyskami natury taktycznej; egzekucji miano dokonać wzdłuż najważniejszych dla nich wolskich arterii komunikacyjnych, na trasie Wolska – Chłodna – Elektoralna – Senatorska – most Kierbedzia, jak również wzdłuż ul. Górczewskiej i Leszna. Do zbrodni chciano przystąpić jak najwcześniej, musiały więc one nastąpić na warszawskiej Woli, jako pierwszej z dzielnic, do której miały wkroczyć niemieckie oddziały. Poprzez zintensyfikowaną przemoc na Woli zamierzano w całym mieście wywołać efekt szoku, mający spowodować załamanie się Powstania.


Fotografia z Powstania Warszawskiego. Ochota. Żołnierze brygady Kamińskiego (Brygada Szturmowa SS „RONA”) przebiegają ul. Grójecką w rejonie wylotu ul. Dalekiej. W tle dymy płonącej Woli. Fot. Autor nieznany/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego


Szturm rozpoczął się w sobotę 5 sierpnia 1944 r. o godz. 7.00 rano; prowadziły go cztery grupy niemieckie, idące wzdłuż ul. Wolskiej w kierunku Ogrodu Saskiego, ul. Górczewską i Lesznem do Starego Miasta, ul. Obozową, oraz na Ochocie ul. Grójecką, gdzie pozycje zajęła tzw. Rosyjska Armia Narodowowyzwoleńcza (RONA) pod wodzą SS-Brigadeführera Bronisława Kamińskiego.

Bronisław Kamiński (trzeci od lewej) z oficerami hitlerowskiej policji i ronowcami (z prawej), Warszawa, sierpień 1944 r. Fot. Bundesarchiv, Bild 101I-280-1075-17A / Wehmeyer / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 DE , via Wikimedia Commons

Niemieckie formacje, złożone z żołnierzy, z przestępców – kłusowników, członków batalionów karnych, jednostek kolaboracyjnych posuwały się ciągami ulicznymi, na każdym kroku spodziewając się oporu. Rozkaz zakładał pozostawienie po sobie spalonej ziemi. Uzbrojeni w pistolety maszynowe i butelki zapalające, członkowie grup dokonujących eksterminacji Woli byli psychicznie przygotowani do zabijania cywilów. Zabójstwo zostało zaplanowane wcześniej, ze starannym przydziałem zadań. Przed frontem nacierających jednostek miano pędzić schwytanych cywilów w charakterze „żywych tarcz” – dokładnie tak, jak na Białorusi, gdzie właśnie tym sposobem dirlewangerowcy zdobywali kolejne wsie, w których mieli zdusić sowiecką partyzantkę. Wkrótce wybuchła istna orgia przemocy, nad którą chwilami nikt nie miał już kontroli. Polscy cywile, wyrzucani z domów, byli masakrowani w bramach kamienic, na podwórkach i w splądrowanych wcześniej sklepach.


Fotografia z Powstania Warszawskiego. Śródmieście Północne. Żołnierze z Brygady Szturmowej SS RONA w okolicach ulic Grzybowskiej/Krochmalnej, Waliców. Scena opatrywania rannego. Fot. Autor nieznany, Niemiec/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

Kolejnymi etapami zbrodni były rozstrzeliwania, grabieże i gwałty. Uciekający ginęli masowo pod ogniem karabinów maszynowych. Z pełną świadomością zabijano bezbronną i ubogą ludność robotniczą, która nie była w żaden sposób uzbrojona i nie uczestniczyła w walkach. Około 2 tysięcy ludzi pozbawiono w ten sposób życia w tzw. domach Hankiewicza przy Wolskiej 105/109 oraz w kolonii Wawelberga przy Górczewskiej 15 (od 2 do 3 tysięcy ofiar). Do piwnic pełnych ludzi wrzucano granaty. Ranni byli zakłuwani bagnetami lub zakopywani żywcem, niemowlętom miażdżono głowy, dzieci i ich matki wrzucano do palących się pomieszczeń. W prawosławnym sierocińcu przy cerkwi św. Jana Klimaka zamordowano od 20 do 100 dzieci. W drugiej połowie dnia oprawcy zaczęli organizować mordy w inny sposób: wyszukiwano miejsca egzekucji zbiorowych, w które spędzano gromady ludzi. Masakr dokonywano wewnątrz dużych budynków i na fabrycznych placach, w parkach, na cmentarzach, na dziedzińcach. Rozstrzeliwano ludzi grupami lub pojedynczymi strzałami w tył głowy. W niektórych miejscach powstawały stosy trupów długie na kilkadziesiąt metrów. Na samej tylko ul. Wolskiej po wojnie ekshumowano 41 masowych grobów. W rejonie ul. Górczewskiej i Moczydła zamordowano od 4,5 do 10 tys. ludzi (hale warsztatów kolejowych, fabryka kotłów). Na dziedzińcu fabryki Ursus przy Wolskiej 55 zamordowano od 6 do 7,5 tys. Polaków; tam też zginęło troje dzieci Wandy Lurie, kobiety nazywanej później Polską Niobe. Ona sama, będąc w ciąży, przypadkiem przeżyła egzekucję. Przestrzelona w twarz, została przywalona przez trupy. Po kilku dniach udało jej się wydostać spod zwłok; odnaleziona przez żołnierzy ukraińskich, trafiła do punktu zbornego w kościele św. Wawrzyńca, skąd wywieziono ją z Warszawy; zdołała uratować dziecko, które nosiła. Na terenie fabryki Franaszka (Wolska 41/45) i Szpitala Zakaźnego św. Stanisława zamordowano od 4 do 6 tys. ludzi. Zginął tam sam właściciel fabryki, Kazimierz Franaszek. Na terenie zajezdni tramwajowej na Młynarskiej pułk Dirlewangera wymordował ok. 1000 osób, w tym większość pracowników Tramwajów Warszawskich. W parku Sowińskiego zamordowano ok. 1500 mężczyzn, kobiet i dzieci, potem palono zwłoki zwożone tu z innych ulic; po wojnie ekshumowano stąd 1120 kg ludzkich prochów. Na dziedzińcu cerkwi św. Jana Klimaka zamordowano proboszcza archimandrytę Teofan, wraz z duchownymi i mieszkańcami domu parafialnego. Egzekucje przeprowadzano także w nieodległym kościele św. Wawrzyńca, w ogrodzie i w samej świątyni; podczas mszy zamordowano proboszcza, ks. Mieczysława Krygiera.


Reinefarth pochwalił się liczbą zamordowanych w rozmowie z gen. Nikolausem von Vormannem wieczorem 5 sierpnia, gdy mówił, że mając 6 zabitych i nieco ponad 30 rannych, zadał „przeciwnikowi” straty w wysokości 10 000 zabitych, tak jakby była to liczba nieprzyjacielskich żołnierzy. Przyznał, że ma więcej zatrzymanych niż amunicji. 5 sierpnia Niemcy i ich sojusznicy zamordowali 360 osób wyciągniętych ze Szpitala Wolskiego: 60 pracowników (w tym sześciu lekarzy, m.in. dyrektora dr. Józefa Piaseckiego i pediatrę Janusza Zeylanda) oraz 300 pacjentów. Budynku szpitala nie podpalono – wkrótce stał się on punktem sanitarnym dla cywilów wypędzanych z Warszawy. Niestety, szpital św. Łazarza u zbiegu Leszna i Karolkowej nie miał tyle „szczęścia”: po budynek podłożono ogień, paląc żywcem i dobijając granatami pozostałych tam pacjentów; w sumie 1200 osób. Eksterminacji uniknął tylko Szpital Zakaźny św. Stanisława przy ul. Wolskiej 37, gdzie esesmani zamordowali kilkanaście osób, lecz większość personelu i pacjentów uratowali doskonale władający językiem niemieckim dyrektor Paweł Kubica oraz dr Joanna Kryńska, której udało się dotrzeć do sztabu samego Reinefartha i uzyskać zgodę na oszczędzenie szpitala. Ludobójstwo trwało jeszcze przez dwa kolejne dni. Dokładnej liczby ofiar nigdy nie ustalono ze względu na masowe palenie zwłok.


Warszawa, wiosna 1945 r. Ochota. Szczątki ludzkie ekshumowane na skwerze przy kościele pw. św. Jakuba na placu Narutowicza. Na niektórych zwłokach krzyże i tabliczki identyfikacyjne z pierwotnych grobów. Fot. Eugeniusz Haneman „Han”/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego


W tym samym czasie prowadzono eksterminację Ochoty, gdzie pierwsze działania „oczyszczające” podjęto już 1 sierpnia, dokonując pacyfikacji Kolonii Staszica oraz ulic Grójeckiej i Tarczyńskiej. Nocą z 1 na 2 sierpnia większość słabo uzbrojonych sił Obwodu IV AK Ochota ppłk. Mieczysława Sokołowskiego „Grzymały” ewakuowały się do Lasów Chojnowskich w celu dozbrojenia się. Odizolowane oddziały powstańcze pozostające bez kontaktu z siłami „Grzymały” uformowały dwa silne punkty oporu wkomponowane w zabudowę dzielnicy, tzw. reduty Wawelską i Kaliską. Broniły się one do 10–11 sierpnia. Niemcy postrzegali Ochotę jako ważny strategicznie obszar, przez który przechodziła kluczowa arteria komunikacyjna z Warszawy w kierunku Radomia. Jednocześnie chcieli tą drogą przerzucać wojska w stronę mostu Poniatowskiego. 3 sierpnia na Ochotę przybył pułk brygady SS RONA, która to formacja miała jak najszybciej „oczyścić” ulicę Grójecką z Powstańców i ludności cywilnej. Formacje RONA 5 sierpnia wkroczyły do Instytutu Radowego przy ul. Wawelskiej, gdzie dopuściły się okrutnych morderstw na pacjentach szpitala i personelu. Korzystając ze słabego oporu Polaków, ronowcy przejęli kontrolę nad najważniejszymi rejonami Ochoty poza broniącymi się redutami. Przetrząsając mieszkania, dopuszczali się zabójstw, gwałcili kobiety, równocześnie grabiąc na niespotykaną skalę. Żołnierz RONA Iwan Waszenko wspominał w swoim dzienniku wspólne grabieże ronowców i Niemców, podczas których pierwsi poszukiwali biżuterii i złotych zegarków, a drudzy – palt i bielizny. 5 sierpnia na popularnym targowisku warzywnym „Zieleniak” ronowcy utworzyli prowizoryczny punkt zborny dla cywilów, których wyrzucali z mieszkań, gromadząc ich w jednym miejscu. Ludziom kazano koczować na gołej ziemi, stłaczając ich w miejscu okolonym ceglanym murem. Na kostce brukowej, bez wody i jedzenia, siedzieli i leżeli ludzie w każdym wieku; kobiety w ciąży, dzieci i starcy. Czekano wiele dni na dalszy transport; pierwszy nastąpił dopiero 9 sierpnia. Nocami przychodzili pijani ronowcy, którzy gwałcili kobiety i małoletnie dziewczynki. Ofiarami były też pojmane łączniczki i sanitariuszki. Wiele z nich zmarło. Po ogołoceniu domów z mieszkańców podpalano je. Metoda spalonej ziemi dotknęła wiele osiedli na Ochocie. Ginęło tu wiele pojedynczych osób w egzekucjach rozproszonych po całym terenie dzielnicy. Podczas Rzezi Ochoty mogło stracić życie ok. 10 000 ludzi, w tym mieszkańcy z sąsiedniej Woli. Wśród ofiar był słynny pisarz, Juliusz Kaden-Bandrowski, olimpijczyk, wioślarz Józef Szawara, znane malarki – siostry Halina i Stanisława Maszyńskie. Zwłoki, tak jak na Woli, były palone przez oddziały Verbrennungskommanda – formacje podpalające. Eksterminacja Ochoty trwała aż do 20 sierpnia, kiedy wywieziono już ludność cywilną do obozu przesiedleńczego w Pruszkowie, a RONA z powodu niesubordynacji i unikania walki z Powstańcami została wycofana z miasta do Puszczy Kampinoskiej.


Straszliwa humanitarna katastrofa spowodowana przez Niemców na Woli i Ochocie była możliwa za sprawą całkowitej dominacji niemieckich sił; tymczasem tego samego dnia w północnej części Woli, gdzie Niemcy byli znacznie słabsi i nie panowali nad sytuacją, Polakom udało się odnieść znaczący sukces o symbolicznym wymiarze. 5 sierpnia 1944 r. Batalion „Zośka” ze Zgrupowania „Radosław”, broniący się na Woli na linii cmentarzy wzdłuż ul. Młynarskiej, przeprowadził ważną akcję militarną na terenie byłego getta. Zdobyto tam tzw. Gęsiówkę, czyli obóz koncentracyjny (w niemieckiej nomenklaturze: Konzentrationslager Warschau, podobóz obozu koncentracyjnego na Majdanku) przy ul. Gęsiej (obecnie ul. Anielewicza).


Fotografia z Powstania Warszawskiego. Wola, ul. Gęsia. Żołnierze Batalionu „Zośka” na terenie zdobytego obozu koncentracyjnego „Gęsiówka” – KL Warschau. Fot. Autor nieznany/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

Powstańcy wiedzieli, że w obozie znajdowali się do 28 lipca żydowscy robotnicy przymusowi, zwożeni tu z całej okupowanej Europy do rozbiórki gruzu i pozyskiwania złomu żelaznego z terenu getta. Wszystkich pod koniec lipca 1944 r. pognano marszem pieszym do Kutna, skąd pociągami wywożono ich do obozu w Dachau. Ppłk Jan Mazurkiewicz „Radosław” nie spodziewał się na „Gęsiówce” jakichkolwiek więźniów; postanowił o ataku na obóz w celu likwidacji tamtejszej załogi złożonej z esesmanów i licząc na prawdopodobne magazyny broni. Obóz był z pozoru dobrze przygotowany do obrony; otaczał go kilkumetrowej wysokości mur, w którym dodatkowo znajdowały się wieżyczki strażnicze z karabinami maszynowymi. Szczęśliwie dla Powstańców, z powodu zagubienia się kierowców, przypadkiem w ręce Polaków dostały się dwa czołgi Panzerkampfwagen V „Panther” zmierzające do warsztatu naprawczego. Czołgi wzmocniły Samodzielny Pluton Pancerny „Wacek” pod wodzą por. Wacława Micuty. Korzystając ze zwałów gruzu w getcie, Powstańcy niepostrzeżenie podeszli pod samą „Gęsiówkę”. W tym momencie ul. Gęsią pod bramę obozu podjechała obsadzona przez Powstańców „Pantera” pod imieniem „Magda”. Esesmani – pod wrażeniem, iż czołg przybył im na pomoc – początkowo nie reagowali, gdy pojazd sforsował barykady przed bramą; wkrótce jednak otworzyli ogień z wieżyczek. Czołg staranował bramę, ogniem z działa zniszczył dwie wieżyczki, a za nim do środka wtargnęli Powstańcy. Zaskoczenie częściowo pozostającej pod wpływem alkoholu załogi niemieckiej umożliwiło błyskawiczne zajęcie większości zabudowań. Niemcy, rezygnując z prób stawiania oporu, pośpiesznie uciekali przez mur, w kierunku więzienia „Pawiak”. Dwóch Powstańców poległo. Ku zaskoczeniu akowców z jednego z baraków zaczęli tłumnie wybiegać ludzie w pasiakach. Okazało się, że byli to żydowscy więźniowie obozu, wywodzący się m.in. z Węgier, Rumunii, Grecji i Holandii. Z entuzjazmem zareagowali na niespodziewane wyzwolenie. Część z nich służyła później w powstańczych służbach kwatermistrzowskich, jeden z więźniów – Henryk Ledeman, jak się okazało podchorąży Wojska Polskiego w 1939 r., został żołnierzem plutonu pancernego Batalionu „Zośka”.


Fotografia z Powstania Warszawskiego. Teren obozu koncentracyjnego „Gęsiówka”. Grupa wyzwolonych więźniów w pasiastych ubraniach wraz z dwoma żołnierzami kompanii „Giewont” Batalionu „Zośka” na tle jednego z baraków. Fot. Autor nieznany/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego


Na wieść u wyzwoleniu „Gęsiówki” Icchak Cukierman, bojownik Żydowskiej Organizacji Bojowej i uczestnik powstania w getcie, opublikował w gazecie PPS „Warszawianka” odezwę do Żydów Warszawy z apelem o ujawnienie się i przyłączanie do Powstańców.

Zobacz także

Nasz newsletter