Amelia Korycka „Mela”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Amelia Korycka.

  • Jak wyglądało pani życie przed wybuchem wojny?

Przed wybuchem wojny chodziłam normalnie do szkoły. Skończyłam szóstą klasę szkoły podstawowej i zdałam egzamin do gimnazjum.

  • W Warszawie?

Nie. Urodziłam się w Sochaczewie. Tam też chodziłam do szkoły. W 1937 roku zapisałam się do harcerstwa i byłam w drużynie harcerskiej. Do 1943 roku mieszkałam w Sochaczewie, chodziłam na komplety, robiąc pierwszą klasę liceum. W czerwcu 1943 roku, gdy aresztowano ojca, przenieśliśmy się wszyscy do Warszawy i zamieszkałam razem z siostrą w internacie sióstr Rodziny Marii na Hożej 53. W czasie okupacji byłam w harcerstwie, w „Szarych Szeregach”, przeszłam przeszkolenie sanitarne, to były „Szare Szeregi” Chorągwi Mazowieckich. Drużynową była Bronisława Nowicka, która była również nauczycielką historii w gimnazjum. W czasie pobytu w Warszawie przed Powstaniem zrobiłam drugą klasę liceum i w maju w 1944 roku zdałam maturę w Gimnazjum Ziem Zachodnich imienia Stanisława Konarskiego. Przed Powstaniem [byłam] na odprawie chyba u hufcowej Chorągwi Mazowieckiej – tego dokładnie nie pamiętam. Krystyna Kryńska była koordynatorką naszych przydziałów w czasie Powstania.
Moja siostra, która była tam razem ze mną, koniecznie chciała być w patrolu, a ja chciałam być w szpitalu. Do niej dotarło zawiadomienie o Powstaniu i była na Starówce, a do mnie zawiadomienie o Powstaniu nie dotarło, w związku z tym w chwili wybuchu Powstania dołączyłam do czołówki sanitarnej, która była zorganizowana u sióstr Rodziny Marii na Hożej 53. To był punkt opatrunkowy VII Obwodu „Obroży”, który został w międzyczasie przekształcony na główny punkt opatrunkowy. Komendantem tego punktu opatrunkowego był doktor „Bogusz” (to był jego pseudonim) – profesor Edward Dreszer. Do tego zespołu dołączyła ze mną również koleżanka pielęgniarka, która też mieszkała u sióstr. Myślę, że działalność szpitala została przez profesora Dreszera opisana w [„Wojskowym Przeglądzie Historycznym” numer 2, 1967 rok, (strona 458)], wydaje mi się, że poprzez związek Powstańców Warszawskich Zgrupowania „Zaremba-Piorun” podrzuciłam do Muzeum i tam powinno być.
Z moich wspomnień z tego okresu [wynika, że] Hoża 53 przylegała do Mleczarni, [zwanej przez niektórych „Jajczarnią”]. W momencie wybuchu Powstania [celem] było zdobywanie Mleczarni, która była pod numerem 51 i tam zostało ciężko rannych trzech Niemców, którzy trafili do nas do naszego szpitala, zresztą w krótkim odstępie czasu zmarli wszyscy trzej. Był to mój pierwszy kontakt ze śmiercią. Punkt opatrunkowy przez kilka pierwszych dni mieścił się u sióstr, po czym został przeniesiony na Poznańską 11, ponieważ budynki sióstr były drewniane, a dużo spadających wtedy bomb zapalających po prostu zagrażało szpitalowi. Przenieśliśmy się na Poznańską 11 do biur PZU i tam został rozwinięty normalny szpital, który był może jednym z lepszych szpitali w Śródmieściu przez cały okres Powstania z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że miał wspaniałą obsadę chirurgiczną, po drugie dlatego, że w pobliżu mieścił się zakład docenta Zawadowskiego, który był radiologiem. Nie zdążył ze swojego zakładu dostać się na Żoliborz, gdzie mieszkał, i udostępnił szpitalowi swoją aparaturę i swoją osobę. Prąd, który był do tego potrzebny, pochodził z Mleczarni, w której był agregat, i pracował nie tylko dla celów wytwórni granatów, która wtedy była na tym terenie, ale również okresowo dla profesora radiologii [Witolda] Zawadowskiego.
Z przeżyć moich całkiem prywatnych – pamiętam na początku Powstania wyskoczenie od sióstr z koleżanką po rannego na przeciwległej stronie Hożej, bez rozkazu zresztą. Chory został dostarczony do szpitala Świętego Józefa na rogu Emilii Plater i Hożej, a myśmy wróciły i nic nam się nie stało, ale zostałyśmy tak obsztorcowane przez komendanta szpitala, że zrobiłyśmy to bez rozkazu, i to mi się upamiętniło do tej pory. Poza tym całe Powstanie właściwie z dwoma krótkimi wyjściami poza szpital spędziłam na Poznańskiej 11 w szpitalu, w którym komendant szpitala utrzymywał reżim szpitalny przez dosyć długi okres czasu. Zaopatrzenie szpitala było trochę ze szpitala Świętego Józefa, potem trochę z apteki „Pod Aniołem”, która się mieściła również na ulicy Hożej. Jedno wyjście pamiętam po materace na drugą stronę Marszałkowskiej, a poza tym właściwie cały czas była pielęgniarska dosyć ciężka praca.

  • Dlaczego chciała pani zostać sanitariuszką?

Jestem obecnie lekarzem, więc było to coś, co nurtowało mnie od dawna, a poza tym w 1939 roku trochę też pomagałam przy opatrywaniu rannych, więc to też był wstęp do tej działalności. Myślę, że jest kilka spraw ważnych dla upamiętnienia działalności tego szpitala, chociaż działalność tego szpitala została też opisana w pamiętniku, który został opublikowany przez Warszawskie Towarzystwo Lekarskie „Wspomnienia z Powstania lekarzy i sanitariuszek”. Jest to pamiętnik napisany na gorąco w czasie Powstania przez Jana Walca. Myślę, że jest to dostępne i warte upowszechnienia.
Z dramatycznych sytuacji z okresu pracy w tym szpitalu [o których warto wspomnieć], był incydent bardzo przykry dla nas wszystkich, mianowicie zatrucia wermutem zdobytym przez oddział na ulicy Żulińskiego z odbitej restauracji. Nie wiem, czy Niemcy truli alkohol dla Polaków, czy Polacy dla Niemców. W każdym razie, chociaż był zakaz picia alkoholu przez cały okres Powstania, to jednak chłopcy przynieśli alkohol tam zdobyty dla siebie na placówkę. Była jedna butelka Wermutu, którą trudno było im podzielić między siebie. Dowódca akurat wszedł na tą rozmowę i pogodził ich, biorąc butelkę wermutu ze sobą. Poprosił do siebie kolegę, swojego zastępcę i trzy łączniczki. Wypili może po kieliszku tego wermutu, był zatruty chyba ciężkimi metalami, bo w ciągu dwóch dni cała piątka zmarła.

  • Wie pani, kim był dowódca łączniczek?

[Łączniczek] nazwiska nie pamiętam, natomiast dowódcą był porucznik „Sylwester”, a jak się nazywał jego zastępca, też nie wiem. Nasz kolega, lekarz internista pracujący wtedy w głównym punkcie opatrunkowym, zabrał wermut do szpitala z myślą o tym, że jak się skończy Powstanie, to może się uda zidentyfikować, co było przyczyną zatrucia. Bardzo nierozważnie wstawił to między inne butelki z alkoholem w szpitalu. Któregoś dnia może po tygodniu, zapominając o całej historii, wziął wermut, żeby wspomóc kolegów, którzy pracowali cały dzień bardzo ciężko. To był dzień, w którym był szereg nalotów na Śródmieście i rannych była cała masa. Ciężko pracowali u profesora Zawadowskiego, usuwając odłamki. Tak jak w szpitalach wojskowych, poczynając od komendanta, poczęstował zespół operacyjny po jednym małym kieliszku wermutu. Pamiętam koleżanki, siostry operacyjne, które przyszły w nocy na miejsce naszej sypialni, gdzie spaliśmy. Bardzo sobie krzywdowały, że dla nich nie starczyło. Okazało się następnego dnia, że cały nasz zespół operacyjny jest ciężko zatruty, szpital jest właściwie bez żadnego chirurga, że wszyscy walczą o życie. Nie o zdrowie, ale o życie. Z pomocą różnych lekarzy z pogotowia ratunkowego jak i z sąsiednich punktów opatrunkowych udało się, że cały nasz zespół (aczkolwiek ciężko odchorowawszy) przeżył. W pewnym momencie okazało się, że szpital pełen rannych i nie ma ani jednego chirurga. Pomagał nam lekarz z sąsiedniego szpitala. W tym czasie też po zbombardowaniu chyba kina w Śródmieściu do naszego szpitala trafiło kilkunastu jeńców niemieckich i oni również byli potraktowani jak pozostali ranni leżący w szpitalu. To był taki okres, że nie było ani materacy, że większość rannych leżała na podłodze, nie było już łóżek. Szpital liczył wtedy około setki rannych. Jak pisał profesor Dreszer we wspomnieniach, to przez główny punkt opatrunkowy na Poznańskiej 11 przeszło chyba od tysiąca do tysiąca pięciuset rannych przez okres Powstania. […] Po upadku Starówki dużo rannych dotarło również do nas na Poznańską 11 i wtedy dowiedziałam się, co się dzieje z moją siostrą.

  • Przedtem przez całe Powstanie pani nie wiedziała, co się dzieje z siostrą?

Nie, absolutnie żadnego [kontaktu]. Zresztą nie było to takie łatwe, [żeby nawiązać] kontakt ze Starówką [podczas] Powstania. Wtedy pamiętam, że jeden jedyny raz powędrowałam za szpital i do tej pory pamiętam hasło, które mi podał komendant, bo szłam na Piusa. To było hasło pewnie powtarzane przez wiele osób: „Karabin” i „Kobryń” – taki był odzew. Właściwie do końca Powstania cały czas byłam na terenie szpitala, pracując często po kilkanaście, a czasem i więcej godzin.

  • Co się stało z siostrą?

Siostra wyszła z ludnością cywilną ze Starówki, ponieważ już nie dotarła do kanałów, bo nie można było przez nie wędrować. Z chwilą podpisania kapitulacji nasz zespół lekarski na szczęście już jakoś doszedł do siebie. Profesor Dreszer był chyba jedyną osobą na terenie całego Powstania, który swoich rannych wypuścił ze szpitala z krótką notatką na temat tego, co było zrobione, ponieważ uważał, że im się to potem do roszczeń o inwalidztwo może przydać.

  • Kiedy było najbardziej niebezpiecznie w szpitalu?

Na pewno moment zatrucia całego personelu był dla nas wszystkich traumatycznym okresem. Również był taki moment, kiedy palił się dach nad szpitalem, ponieważ spadły bomby zapalające. Wtedy zginął na dachu jeden z sanitariuszy. Nie wiem, czy to był jego pseudonim, czy też on tak się nazywał – „Twardo”. Zginął przy gaszeniu na dachu. Należałoby jeszcze wspomnieć, że przez cały okres Powstania właściwie nie chodziliśmy głodni, bo wyżywieniem personelu i szpitala zajmowały się przez cały czas siostry Rodziny Marii. Wyżywienie było bardzo różne i coraz bardziej skąpe, zupa „plujka” i wszystkie inne dodatki do tego. Niemniej uczucia głodu przez cały okres Powstania nie pamiętam. Poza tym na pewno inaczej ja to zapamiętałam, aniżeli zapamiętał to Janek Walc w swoim pamiętniku, ale wydaje mi się, że zespół był bardzo zgrany, bardzo życzliwie nastawiony do siebie i do rannych. Bardzo wielkim przeżyciem był zgon pacjenta w szpitalu na tężec, bo długi okres czasu ranni dostawali surowicę przeciw tężcowi, dokąd była osiągalna z apteki „Pod Aniołem”. Była to ciężka praca i duży wysiłek.

  • Mieliście dostęp do prasy, do radia?

Nie. Pamiętam tylko występ Fogga. Pamiętam mszę odprawianą na Poznańskiej 12 i w Mleczarni.

  • Jak wyglądało życie religijne podczas Powstania? Jak często można było pójść na mszę świętą?

Dokąd byliśmy na Hożej i był czas, wtedy były możliwości pójścia na msze, bo była kaplica i można było tam powędrować. Natomiast pamiętam jedną mszę z Poznańskiej 12, z podwórka i pamiętam mszę, z której Róża zresztą ma zdjęcie – to było w Mleczarni. Przez cały ten okres czasu nie mogę sobie przypomnieć.

  • Jak pani znajdowała czas na życie kulturalne?

Nie było żadnego życia kulturalnego. Nikt nie miał na to czasu. Koncert Fogga pamiętam, ale nie pamiętam, jaki to był dzień. Ten jeden jedyny koncert pamiętam. Poza tym była praca od wczesnego rana do późnych godzin wieczornych, często nocnych i krótkie spanie, i koniec.

  • Jak wyglądały kontakty między panią i sanitariuszkami?

Pozostały mi w pamięci bardzo dobre stosunki między koleżankami i między lekarzami a siostrami. Poza emocjami związanymi z ich chorobą i zatruciem – to właściwie były dla nas trudne chwile.
  • Jak zapamiętała pani Niemców?

Miałam kontakt tylko z rannymi Niemcami, którzy leżeli na mojej sali i których w momencie kapitulacji odprowadziłam na 6 Sierpnia do szpitala; powiedzmy, [że] zachowywali się bardzo poprawnie. Namawiali mnie, żebym razem z nimi powędrowała do szpitala. Tyle miałam kontaktu z Niemcami.

  • Znała pani język niemiecki?

Trochę.

  • Dla pani człowiek to jest człowiek. Człowiek ranny, któremu trzeba pomóc – nieważne, czy to Polak, czy to Niemiec, wróg czy przyjaciel?

Takie było nasze stanowisko w czasie Powstania.

  • Jak na Powstanie reagowali cywile?

Muszę powiedzieć, że osobistych doświadczeń miałam bardzo mało. Różne doświadczenia mieli ludzie. Pamiętam, że na Poznańskiej była studnia, woda była przez jakiś czas dostarczana z mleczarni. Stały tam tłumy ludzi po wodę. Nie miałam żadnego kontaktu z ludźmi poza tymi, którzy trafiali jako ranni do szpitala.

  • Z mamą też nie miała pani kontaktu? Próbowała się pani dowiedzieć, czy żyje?

Nie próbowałam i nie miałam żadnych możliwości. Mama była na Mokotowie.

  • Były jeszcze takie sytuacje, że zrobiłyście coś poza plecami dowódcy?

Od tamtego czasu bardzo mocno nam się to w głowie wdrukowało, że nie należy robić niczego bez rozkazu.

  • Była ostra reprymenda?

Można byłoby to tak określić.

  • Jest pani jedną z niewielu osób, które mówią, że nie czuły głodu podczas Powstania. Jak siostry to robiły, że cały szpital potrafiły wykarmić?

Po pierwsze siostry miały ogródek. Po drugie siostry prowadziły przedtem internat. W związku z tym, że prowadziły internat, miały zapasy, które dostawały, ponieważ to był internat dla różnych dzieci. To były dzieci, które były sierotami. To był internat, w którym były dzieci, które płaciły za swój pobyt na miejscu, ale internat był pewnie pod opieką RGO i siostry miały jakieś zapasy mąki, kasz czy innych rzeczy. Myślę, że dwoiły się i troiły. Masło przechowywane w niesamowity sposób z mleczarni, które było zabarwiane sokiem czy marmoladą. Wyglądało strasznie, ale dawało się jeść. Naprawdę nie pamiętam uczucia głodu. W obozie całkiem dobrze zapamiętałam.

  • Miała pani pseudonim „Mela”. Czy to od imienia?

Tak.

  • Skąd nazwisko w czasie Powstania?

Po aresztowaniu ojca rodzina przeniosła się do Warszawy i w związku z tym obie z siostrą byłyśmy w internacie, mając zmienione nazwisko.

  • Jak wyglądało aresztowanie taty?

Tego nie chciałabym opowiadać.

  • Kiedy kończyło się Powstanie w październiku, była pani razem z rannymi. Jak wyglądała ewakuacja?

Ponieważ punkt na Poznańskiej 11 był punktem zbiorczym dla rannych, wyjechałam z Warszawy pierwszym transportem ciężko rannych.

  • Ilu ich było?

Cały pociąg sanitarny. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ilu ich było.

  • Jakie to były rany?

Byli ciężko ranni, pierwszy transport odszedł ciężko rannych. Wszyscy ranni byli załadowani do niemieckiego pociągu dla lekko rannych i tym pociągiem dojechaliśmy do obozu. W takim wagonie były zwykle dwie pielęgniarki i wachman, który siedział w każdym wagonie. Poza tym zaopatrzenie było takie, jak miewali lekko ranni Niemcy w tym pociągu. Trafiłam na wagon, w którym byli tak ciężko ranni, że nikt się nie ruszał. Oprócz mnie w wagonie znalazła się Hela Grossówna i jej koleżanka Żenia Magierówna. Hela Grossówna […] była osobą bardzo kontaktową i bardzo życzliwą, zajęła się sprawami kulinarnymi, sprawą wyżywienia, chociaż prawie że nikt tam nic nie jadł spośród rannych.
Jechaliśmy dwa albo trzy dni. Dojechaliśmy do obozu Altengrabow, to był Stalag XI A. W tym stalagu część ciężko rannych trafiła do szpitala w Stalagu XI A w Altengrabow, a lżej ranni z pociągu trafili do Gross Lübars – to była filia tego Stalagu XI A. Dobę spędziliśmy na zewnątrz na deszczu, a potem ranni zostali rozlokowani w barakach i my również w baraku dla personelu. Barak był wyposażony skromnie, bo trochę było słomy na deskach, stół i ławka. Właściwie było wszystko, jeżeli chodzi o personel.
Kobiety ranne były w przedoboziu Stalagu XI A Gross Lübars, bo do Altengrabow trafili właściwie ranni [ciężko] mężczyźni. Tam był szpital i to był polski obóz jeniecki z 1939 roku. Na dworcu rozdaliśmy chleb z całego zapasu, który mieliśmy, bo było tam pełno głodnych, głównie Rosjan, jeńców rosyjskich i potem się okazało, że sami też byliśmy często głodni. Praca w obozie polegała na zajmowaniu się rannymi na normalnych dyżurach i tam właściwie byłyśmy chyba do połowy grudnia. Przed Bożym Narodzeniem wyjechałyśmy, bo nas stamtąd przetransportowano do obozu Oberlangen. W obozie pracowałam w komando, które nazywało się łaźnią i pralnią. W ten sposób mieszkałam na przedoboziu, bo na przedoboziu był również szpital. Było nas w komando łaźni i pralni dwadzieścia kilka osób, większość nazwisk koleżanek jakoś odtworzyłam sobie, ale wszystkich niestety nawet nie potrafię przypomnieć. W tym komando osobą odpowiedzialną była Hela Grossówna, która w znakomity sposób potrafiła nam jakoś zorganizować życie i trochę je uprzyjemnić. Była bardzo dobrą towarzyszką pobytu w obozie.
Zostaliśmy oswobodzeni z obozu przez 2. pułk pancerny dywizji generała Maczka, przez szereg dobrze mi potem znajomych osób. Stamtąd po przeprowadzce z Oberlangen do Niederlangen (sąsiedniego obozu) powędrowałam potem do Meppen i pracowałam w szpitalu. To był Unrowski szpital z polsko-węgierską obsadą. Dokładnie już teraz nie pamiętam, do kiedy tam pracowałam. Stamtąd przeszłam do Polskiego Szpitala Chirurgicznego również w Meppen. Do Polski wróciłam w maju 1947 roku, próbując przedtem dostać się gdzieś na studia, ale mi się to nie udało. Po powrocie starałam się dostać na medycynę i za pierwszym podejściem się nie dostałam, więc rok zrobiłam na biologii na Uniwersytecie Łódzkim, a potem studia zaczęłam w 1948 roku i na piąty rok przeniosłam się do Szczecina, ponieważ mąż dostał nakaz pracy.

  • Jak wróciła pani do Polski w 1947 roku, gdzie była mama i siostra?

Mama i siostra były w Sochaczewie.

  • Jak wyglądało spotkanie po tak długim czasie rozłąki?

Trudno coś takiego jest opisać, była to na pewno niebywała radość. Niemniej ojciec nie wrócił. [Tekst dopisany na życzenie rozmówcy, nieobecny w nagraniu wideo: Ojciec, Kazimierz Draber, został aresztowany 28 czerwca 1943 roku, osadzony w Pawiaku, a 24 sierpnia 1943 roku przewieziony do Auschwitz. Numer obozowy 138886. W 1944 roku przewieziony do KL Natzweiler, nowy numer obozowy 121577. Następnie przewieziony do obozu pracy przymusowej Neckar-Alb XVII A (Badenia), numer obozowy 139510. Zginął 8 lutego 1945 roku, pochowany na cmentarzu w Schömberg].

  • Chciała pani wrócić do Warszawy?

Nie.

  • Dlaczego?

Wydawała mi się obca, inna.

  • Miasto bardzo się zmieniło?

Nie ciągnęło mnie, żeby wracać do Warszawy po powrocie.

  • Skąd Uniwersytet Łódzki?

Składałam na Uniwersytet Warszawski, ale też się nie dostałam. Ponieważ miałam dwa oryginały matur, więc mogłam w tamtym czasie składać jeszcze na dwóch uczelniach, więc tak jakoś Łódź była stosunkowo blisko.

  • Kim był pani mąż?

Mąż jest inżynierem mechanikiem i skończył Politechnikę Łódzką.

  • Poznaliście się w Łodzi?

Tak. Poznaliśmy się w Łodzi. Skończył Politechnikę Łódzką i dostał nakaz pracy do Szczecina. Na piąty rok przeniosłam się do Szczecina, tu zrobiłam dyplom i od 1 sierpnia 1953 roku do 1994 roku pracowałam na 1. Klinice Pediatrycznej jako nauczyciel akademicki.

  • Czy po 1945 roku miała pani problemy z powodu bycia sanitariuszką w czasie Powstania?

Myślę, że przez to, że zmieniłam nazwisko, że zmieniłam miejsce zamieszkania, byłam anonimową osobą. Nie miałam [kłopotów]. Trafiłam do szpitala, w którym dyrektorem był doktor Dorożyński, a kierownikiem Chirurgii Dziecięcej był profesor Dreszer, więc trafiłam do znajomych z Powstania.

  • Czy miała pani kontakt z kimś z Powstania oprócz tych lekarzy?

Właśnie nie, z wyjątkiem Julki Robakowskiej, z którą miałam kontakt, bo jej namiary znałam. Nie wiem, czy ona jeszcze żyje, wyemigrowała do Australii. Właściwie z koleżankami nie miałam żadnych kontaktów. W jakimś momencie zjawiła się Jadzia Zwoińska (to już było po śmierci profesora), ale ona też już nie żyje.

  • Czy teraz przyjeżdża pani do Warszawy?

Tak. Przyjeżdżam od kilku lat. Od sześćdziesiątej rocznicy przyjeżdżam co roku, a przedtem bywałam bardzo sporadycznie.

  • Można jeszcze w Warszawie odnaleźć ślady Powstania?

Spotykamy się na Poznańskiej 12 przy tablicy. Natomiast Poznańska 11 jest zupełnie inna. Parę lat temu tam powędrowałam i zupełnie niczego nie potrafiłam znaleźć. U sióstr też się bardzo zmieniło, bo siostry przebudowały swoje zgromadzenie na Hożej 53. Jest zupełnie inaczej niż było.

  • Są tam jeszcze jakieś siostry z Powstania?

Nie. Byłam wtedy młodą osobą, a one już były pełnoletnimi kobietami i pewnie większość z nich nie żyje. Ktoś wspominał matkę Geter, przełożoną, która była wspaniałą osobą.

  • Ona miała już około siedemdziesięciu lat, jak było Powstanie?

Dla mnie była niewyobrażalnie stara w tamtym czasie.


Szczecin, 8 listopada 2012 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Grubek
Amelia Korycka Pseudonim: „Mela” Stopień: strzelec, sanitariuszka Formacja: Obwód I Śródmieście, Sanitariat Okręgu Warszawskiego AK „Bakcyl” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter