Andrzej Ciecierski „Piorun”

Archiwum Historii Mówionej
Andrzej Ciecierski, rok urodzenia 1930. Pseudonim „Piorun”.

  • Dlaczego miał pan taki porażający pseudonim?

Fala entuzjazmu. Poza tym [to była] baśniowa przygoda.

  • Zacznijmy od momentu, kiedy był pan dziewięciolatkiem i wybuchła wojna. Mówił pan, że nie mieszkaliście w Warszawie. Gdzie zatem mieszkaliście i jak się potoczyły wasze losy?

Wybuch wojny zastał nas w Nowogródku. To jest miasto wojewódzkie na Kresach Wschodnich, gdzie ojciec pracował w Urzędzie Wojewódzkim jako naczelnik wydziału zatrudnienia. Jako urzędnik państwowy.

  • 1 września 1939 roku nic dla was jeszcze nie znaczył?

Znaczył o tyle, że wiedzieliśmy, iż wybuchła wojna. Dopiero prawdziwa wojna, jaką ja w pamięci zarejestrowałem, to czarne czołgi i czołgiści radzieccy.

  • Czarne?

Czarne. Tak je sobie zapamiętałem.

  • Co pan zobaczył?

Zobaczyłem tylko wkraczające wojska, bez walki. Jednostki (tak jak mi komentowano w rodzinie) z kwiatami witały żołnierzy radzieckich.

  • Jak wielu Polaków było w Nowogródku? Jak wiele innych narodowości?

Większość była Polaków. Była [też] grupa Białorusinów i przede wszystkim Żydów, którzy z entuzjazmem witali Armię Czerwoną. Tak ten fragment, ten 17 września zapamiętałem.

  • Czyli to nie było jakieś straszliwe doświadczenie?

Absolutnie nie. O tyle przerażające, że w rodzinie mówiło się, ojciec nas uświadamiał, bo to było tajemnicą Poliszynela, że to jest okupant, który zadał nam [cios] nożem w plecy. Tak [to] pamiętam, bo byłem w patriotycznej rodzinie. Ojciec mój był po I wojnie światowej oficerem Korpusu Ochrony Pogranicza. Myśmy się przemieszczali, dlatego dzieci, bo pochodzę z licznej rodziny...

  • Ile dzieci było?

Pięcioro. Prawie każde rodziło się w innym miejscu, bo ojciec był przerzucany...

  • Ciągle byliście w drodze?

Nie w drodze, ale ojciec dostawał przeniesienie tu czy tam. Siostra się urodziła na Kaszubach, w Sierakowicach. My w trójkę urodziliśmy się w Kielcach, bo była taka historia, że ja pochodzę z bliźniaków... jeszcze młodszy o rok brat był. Najstarszy brat Leszek, urodził się w Tomaszowie Mazowieckim.

  • Skąd byli rodzice?

Ojciec był warszawiakiem, a mama była z Tomaszowa Mazowieckiego.

  • Kiedy znaleźliście się w Nowogródku?

Pamiętam też Brześć nad Bugiem, bo tam ojciec też pracował. Potem przeniesiony został z Brześcia do Nowogródka w 1935 albo w 1936 roku.

  • Wtedy już jako urzędnik, nie jako oficer Ochrony Pogranicza?

Już jako urzędnik. Oficerem Ochrony Pogranicza w randze końcowej kapitana był gdzieś do roku... Siostra urodziła się w 1926 roku w Sierakowicach, jeszcze [wtedy] był w służbie, to [był] gdzieś 1926 lub 1927 rok.

  • Jakie decyzje rodzice podjęli 17 września 1939 roku?

Ojciec był doświadczony, miał duże doświadczenie i od razu podjął decyzję, że musimy się wynieść z okupacji radzieckiej, a że był z pochodzenia warszawiakiem... Mieliśmy rodzinę w Warszawie, ze strony mamy też, dosyć dobrze sytuowaną a bezdzietną, nazwisko Szymczak. Mama nazywała się z domu Szymczak. [Oni] byli właścicielami takiego instytutu kosmetyki „Izis” na Senatorskiej. Dobrze im się powodziło przed wojną. Utrzymywali z nami stosunki, a że małżeństwa były bezdzietne to tym bardziej, przy tak licznej rodzinie... Jedyna moja mama z rodziny Szymczaków miała dzieci. [Krewni] bezpotomnie umarli.

  • Jak wyglądała droga do Warszawy?

Były duże problemy. Ojciec asekurował się i wysłał najpierw mojego najstarszego, osiemnastoletniego brata do Warszawy przez granicę, już ustaloną w 1939 roku. Nie wiem, czy to był wrzesień, czy październik. W każdym bądź razie [został] wyposażony w pieniądze, żeby zabezpieczyć jakieś lokum, jakieś mieszkanie w Warszawie. Brat Leszek przeszedł granicę. Będąc w Warszawie skontaktował się oczywiście z rodziną mamy, którą znał, bo [tam] bywał. Spisał się bardzo dobrze, bo za pieniądze od ojca wynajął mieszkanie na ulicy Hożej 68. Wrócił do Nowogródka. Ojciec jednak postanowił, że jeżeli on sobie tak świetnie poradził po pierwszym wyjeździe do Warszawy, to nas podzieli. Ja z siostrą starszą ode mnie o cztery lata... Byłem zawsze uznawany za dziecko, które potrafi sobie radzić, taki mały cwaniaczek... Wyjechaliśmy pierwsi do Warszawy. Jak ojciec wyjechał, to po tygodniu może, już nie pamiętam dokładnie, w każdym razie niedługi okres po nas, wyjechał na trzy dni przed tą słynną wywózką urzędników państwowych, policjantów przez władze okupacyjne, jakimi byli Rosjanie. Tak że to [był] pierwszy etap szczęścia naszej rodziny, która tak liczna i przy różnych takich okolicznościach przetrwała wojnę.

  • Dotarliście na Hożą?

Dotarliśmy, ale nie na Hożą, mieszkanie już było na Hożej nawet umeblowane, ale my byliśmy najpierw na Marszałkowskiej 117 u ciotki Szymczak, ciotki Jaśki i wujka Leona. Czekaliśmy na przybycie reszty rodziny. Po jakimś czasie, niedługim, przyjechał ojciec z mamą i z dwoma braćmi, z moim bliźniakiem i Piotrem, najmłodszym. Wtedy wszyscy zamieszkaliśmy na Hożej 68. Tam mieszkaliśmy do czasu, kiedy likwidowano duże getto, a stworzono ograniczone małe getto. Ten dom zajęli Niemcy, a nas wysiedlili z Hożej 68. Piękne mieszkanie, pięć pokoi z kuchnią. Ojciec otrzymał pożydowskie mieszkanie na ulicy Twardej 15. Jakim sposobem, to trudno mi powiedzieć, bo przydzielali też to mieszkanie na ulicy Twardej 15. Tam mieszkaliśmy do Powstania.

  • Z czego rodzice się utrzymywali?

Mama przy takiej gromadce dzieci siedziała w domu, zajmowała się domem. Ojciec różnie pracował. Zajął się handlem i na ulicy Solec mieliśmy herbaciarnię. Potem, jak pamiętam, ojciec był w organizacji podziemnej. Czy przez tą organizację, czy sam, trudno mi powiedzieć, był pracownikiem niemieckiej firmy, Juliusz Meinl, która miała sieć sklepów Warszawie. Najbardziej obsługująca Niemców, czyli Nur für Deutsche. Chciałbym opowiedzieć taki epizod: jak ojciec pracował u Meinla w księgowości i konspirował, był w organizacji, oni wydawali fałszywe niemieckie kartki, bo Niemcy też mieli w tych sklepach przydziały na kartki. Byłem uważany za takiego, co sobie daje radę, dostawałem kartki i chodziłem do tego sklepu niemieckiego Nur für Deutsche, żeby otrzymać masło, to co na kartkach się dostawało.

  • Kartki były dobrze sfałszowane?

Nie wiem, w każdym razie miałem taki incydent: to był róg Marszałkowskiej i Żurawiej, Juliusz Meinl – sklep, tam już kilka razy byłem i mnie się udawało; kilka słów po niemiecku umiałem, mogli mnie uważać za folksdojcza, bo folksdojcze też mieli kartki. W tym dniu podałem tę kartkę do zrealizowania, ale wyczuwałem, że tej ekspedientce coś się nie podoba, zauważyłem taki niepokój. Odeszła od lady, a trzy czy cztery osoby stały przy ladzie i stał żandarm, który też był klientem i ona podeszła i coś mu szeptała. Wtedy już zrozumiałem. To był rok może 1941 albo 1942, już wychowany [byłem] tutaj, przecież dziecko wiedziało, co się dzieje, więc wyczułem, że tu grozi niebezpieczeństwo. Nogi za pas i uciekłem, a że Warszawę dobrze znałem, kluczyłem i uratowałem się. Sprzedawałem też gazety, już byłem czynny, ciągle coś robiłem.
  • Czy chodził pan do szkoły?

Chodziłem do szkoły. Najpierw na Hożą do szkoły podstawowej, potem zlikwidowali tę szkołę, bo tam się coś działo, potem na Śniadeckich. Było to jeszcze w tym okresie, kiedy mieszkałem na Hożej, a jak już mieszkałem na Twardej (to było później, jak miałem dwanaście czy trzynaście lat), to chodziłem na Świętokrzyską do takiej szkoły niby handlowej, ale to były komplety. Uczyłem się historii i geografii. Miałem też momenty, że na lekcji była rozłożona mapa z geografii, potem przyszło hasło: „Wszystko zwijać!”. I wszystko zwijaliśmy. Jakieś zeszyty i rachunki były zajmowane.

  • Nie było mowy o książkach?

Nie było mowy o książkach, ale zeszyty mieliśmy do notowania, czy do maskowania też. To nie było stałe, nie był ustalony rok szkolny, w każdym razie zaświadczenia zdania klasy otrzymywaliśmy.

  • Co się działo ze starszym rodzeństwem?

Najstarszy brat miał bardzo ciężki przypadek. Jechał […] do Nowogródka, nie wiem czy to było polecenie ojca, czy jakieś uzgodnienie. Dowiedzieliśmy się, że jest w więzieniu w Białymstoku. Potem, kiedy wrócił, kiedy go przewożono... Dziewięć miesięcy nie mieliśmy o nim wiadomości...

  • Kto go aresztował?

Niemcy go zaaresztowali zarzucając mu... Zdjęli go z pociągu towarowego, którym się przemieszczał. Ten pociąg wyleciał w powietrze po jego zdjęciu. On był w strasznych warunkach w więzieniu w Białymstoku, jak nam opowiadał. Ojciec dostał gryps z więzienia na Daniłowiczowskiej w Warszawie: „Jestem w więzieniu i jestem przeznaczony do transportu. To jest tylko moje miejsce zatrzymania się chwilowego”. Ojciec pracował wtedy u Meinla. Wszystko robił, żeby go wyciągnąć z tego przejściowego [obozu]...

  • Co mógł robić?

Co mógł robić? Miał dyrektora czy kierownika oddziału, Austriaka, Niemca, w zarządzie Meinla, znał go i zwrócił się do niego z prośbą i najprawdopodobniej też z łapówką. Doprowadził do tego, że brat został zwolniony z przejściowego obozu. Pamiętam wtedy takie momenty, kiedy on był spuchnięty do niemożliwości z głodu, z tych przejść. Opowiadał, że przez dwa, trzy tygodnie był w lochach w kale po szyję na przesłuchaniach w Białymstoku. Potem jak już zaczął dochodzić do siebie...

  • Ile lat miał wtedy?

On był 1922 rocznik. Był osiem lat starszy ode mnie. Jak wybuchła wojna miał osiemnaście lub siedemnaście [lat]. Wtedy już miał przeszło dwadzieścia lat, bo to było w 1942 lub 1943 roku. Dla mnie było to coś potwornego, jak widziałem jak on siedział przy stole. W czasie okupacji, kiedy [był] głód gotowało się tylko kaszę, [którą] mieliśmy, ale w tym okresie, kiedy ojciec pracował u Meinla już było dużo lepiej, był chleb zawsze. [Brat] ten chleb na oczach naszych potrafił chować do kieszeni, pod poduszkę, w poduszkę. Trwało to dosyć długo. Potem ojciec znalazł mu pracę, był konwojentem u Meinla, żywność rozwoził po sklepach.

  • Zbliżając się do Powstania, czy odczuwało się, że ma coś nastąpić?

Tak, ale nie konkretnie kiedy, ale że na pewno. Ojca nie było w tym okresie. Znaczy nie było go chwilowo, kilka dni. Każdy z nas, z siedmioosobowej rodziny, był gdzie indziej. Ja z mamą byłem na placu Trzech Krzyży, kiedy wybiła godzina „W”. Moja siostra, która też pracowała, paczkowała kaszę czy cukier w sklepie, była też w pracy. Wtedy pracowała na Mokotowie, o ile pamiętam. Najstarszy brat też był w pracy. Tak się schodziliśmy. Dopiero drugiego dnia w nocy dotarliśmy do siebie na Twardą 15.

  • Dlaczego pan się znalazł z mamą na placu Trzech Krzyży?

Coś mama załatwiała i ja z nią tam byłem.

  • Co się wtedy działo? Byliście świadkami jakichś wybuchów, strzałów?

Pojedyncze strzały już były. Wyludniało się, każdy gdzieś się śpieszył, każdy gdzieś chciał dojść, tu była strzelanina, tam była strzelanina.

  • Czy dało się wrócić do domu?

Dało się wrócić do domu.

  • Czy panem zainteresowała się jakaś organizacja?

Nie. Twarda 15 to był taki „mały Pekin”, tak to nazywano. Były trzy podwórka i dziewięć oficyn. Twarda 15, a drugi koniec... W czasie Powstania, jak robiło się przejścia w piwnicach czy wyłomy w murach, to się okazało, że my jesteśmy już na Pańskiej, chodziło się na Pańską. Tam byłem zaprzyjaźniony z taką rodziną. Kolega nazywał się Węcławek, on był w Batalionie „Kiliński”.

  • Był starszy od pana?

Tak, był starszy, był w konspiracji, wcześniej już w Batalionie „Kiliński” działał. Dosyć prężny chłopak. Drugiego dnia Powstania wpadł do domu, bo od placu Napoleona na Twardą było blisko. My [byliśmy] tacy rozentuzjazmowani. Miał brata młodszego, z którym się przyjaźniłem, no i [nalegaliśmy], żeby coś zrobił, żeby zabrał nas też do oddziału, ale on twierdził, że musi się zapytać dowódcy. Powiedział: „Wy i tak musicie mieć zezwolenie od rodziców”. Przyszedł trzeciego dnia, na drugi dzień, kiedy myśmy go tak molestowali i powiedział, że rozmawiał z dowódcą swojej kompanii i on się zgodzi, jeżeli przyniesiemy zezwolenie od ojców. Tak się złożyło szczęśliwie, że w tym dniu odwiedził nas i ojciec, który nie był w domu razem z nami w czasie Powstania, tylko przebywał w okolicach placu Teatralnego. Był w konspiracji, ze swoim oddziałem.

  • W jakim zgrupowaniu był?

Wiedziałem, ale ojciec umarł w 1963 roku, dokładnie nie pamiętam, jakie to zgrupowanie było. W każdym razie to było zgrupowanie Armii Krajowej. Wtedy ojciec wpadł do domu i dał to zezwolenie, ale tylko mnie, bo bliźniak i młodszy brat też chcieli, ale dał tylko mnie, bo uważał, że ja sobie bardziej daję radę. Z doświadczenia z czasów okupacji, jak się coś działo to [mówił]: „Niech Andrzej (czy Jędrek) to zrobi...”. Poszliśmy z Węcławkiem, pseudonim „Marynarz”, do dowódcy kompanii, chorążego „Bończy” i ja z jego bratem zostaliśmy przyjęci do Batalionu „Kiliński”. On przyjął pseudonim „Kruk”, a ja „Piorun”.

  • Na czym polegało wasze działanie?

2. kompania zakwaterowana była w Poczcie Głównej, zdobytej już w pierwszym dniu Powstania na placu Napoleona. Mieliśmy ustabilizowany tryb: mieliśmy miejsce gdzie spaliśmy, mieliśmy wyżywienie i przydziały. Dzisiaj na barykadę na Warecką, jutro...

  • W jakim charakterze otrzymywał pan przydziały na barykady? Obserwatora?

Jeszcze broni nie mieliśmy... Jak rozkaz był, to kierowano nas do zaniesienia rozkazu czy do Poczty Głównej, która była kawałeczek od Wareckiej róg Nowego Światu... [To były] polecenia, które trzeba było wykonać. Z każdym dniem polecenia były poważniejsze. Jakiś kolega, nawet nie pamiętam teraz pseudonimu i nazwiska, ale polubił mnie starszy kolega i przyniósł mi hełm strażacki. Oni już mieli zdobyczne hełmy, ci starsi mieli normalne wojskowe, niemieckie, więc ja też dumny byłem, że mam hełm. Byliśmy na barykadzie na Wareckiej, to było już po ładnych kilku tygodniach służby, Warecka to była bardzo ruchliwa barykada, bo tam był podkop zrobiony, bo był ostrzał...

  • W okolicach Nowego Światu?

Róg Nowego Światu. Ostrzał z BGK wzdłuż Nowego Światu i z drugiej strony, co prawda była barykada wzdłuż jezdni na rogu Świętokrzyskiej i Nowego Światu, tam na tej barykadzie też byliśmy... Komenda policji, Krakowskie Przedmieście 1, była w rękach Niemców, kościół Świętego Krzyża też, no i cały Uniwersytet Warszawski zajęty przez wojsko niemieckie, Wehrmacht. Chciałem opowiedzieć o wydarzeniu na barykadzie Wareckiej. W pewnym momencie był straszny ostrzał, a jak był ostrzał „szaf”, to było takie specyficzne ryczenie, ale w tym wypadku to były pociski zapalne, one padały na barykady i wzdłuż ulicy Wareckiej rozsypywał się fosfor, zapalał, płonące pochodnie. Pamiętam [jak zapaliła się] jedna kobieta... Żołnierze obsługujący barykady kocami to dusili, potem służby [medyczne] zajęły się nią. Przeżyłem taką historię: stałem przy murze zaraz przy barykadzie, widziałem jak pocisk upadł i sunął w kierunku mnie, bo ja byłem przed barykadą, na dwa metry przed tym zatrzymał się, niewypał. A ja w tym momencie, straszny strach, nie wiem co myślałem, zdawało mi się, że przewrócę mur, o który się opieram się, z taką siłą naciskam na niego. To było bardzo duże przeżycie.
  • Jakich akcji zbrojnych był pan świadkiem?

PAST-y, ale nie w czynnym udziale, pomocniczym... Przynosić coś, donosić.

  • Pan był obserwatorem?

Byłem obserwatorem na Królewskiej 16. Dużą akcję pamiętam, to było 21 sierpnia, trzy dni trwało zdobywanie Komendy Policji. Tam w drugim dniu tej akcji, 20 sierpnia, widziałem [jak] mój dowódca – chorąży „Bończa” – zginął na schodach kościoła Świętego Krzyża. To było potworne, wstrząsające wrażenie, bo dowódcę w ogóle się lubi, a dziecko tym bardziej [lubi] tego, który przyjął go do siebie. Jeszcze jeden taki epizod ze zdobywania Komendy Policji: już po zdobyciu, jak wynosili rannych Niemców, na noszach nieśli w mundurze esesmana czy [oficera] żandarmerii niemieckiej, nie pamiętam dokładnie, u pasa jego wisiał granat. Był półprzytomny, [miał] odruch złapania tego granatu, to było jajko takie... Zauważył to niosący i upuścił go, najbliżej stojący niego żołnierz, nie ja oczywiście, to było metr, dwa ode mnie... Chciał odbezpieczyć, chciał żeby nastąpił wybuch...

  • Ale nie wybuchło?

Nie wybuchło, zapobiegł temu żołnierz, który [tam] był. Po zdobyciu Komendy Policji weszliśmy tam i patrzyliśmy, czy gdzieś ktoś się chowa, czy odzywa i zauważyliśmy pokój wypełniony radiami. To nas też zainteresowało, szczególnie młodsze dzieci, ja potem poszedłem do swojego dowódcy drużyny, czy moglibyśmy wziąć te radia, żeby zanieść do domu. Dowódca drużyny pozwolił na to. Nieduże radio wziąłem i wyniosłem jako zdobycz, zaniosłem potem do domu, bo też niedaleko miałem...

  • Biegał pan do domu?

Do domu miałem pięć, dziesięć minut. Za zezwoleniem dowódcy... Niejednokrotnie nam pozwalał. Ja z kolegą „Krukiem” bywałem w domu. W zdobywaniu PAST-y nie brałem bezpośredniego udziału, w 2. kompanii byli żołnierze, którzy zdobywali, ale jako cała kompania nie uczestniczyliśmy w zdobywaniu. Ja byłem bardziej obserwatorem w punkcie na Zielnej, [jak był rozkaz żeby] pójść, coś przenieść... Jak płomienie były, [mieliśmy] naczynia puste po benzynie odnosić na inną stronę.

  • Jak wyglądał dzień codzienny? Czy uczono was w międzyczasie jak obsługiwać broń?

Nie było to zbiorowe, nie było to w formie lekcji, ale starszy żołnierz miał za zadanie nas przeszkolić, najprawdopodobniej to było [zlecane] przez dowództwo. Zakładano, żeby młodych też oswoić i dokształcać. Instruktaż [jak działać] na barykadzie mieliśmy, ale nie w sensie wykładu, jakiejś lekcji wyznaczonej, ale z kolegami... Nie było się cały czas w akcji, był też odpoczynek i w pierwszych dniach Powstania, tydzień, dwa, nie było tak źle. Jeść dostawaliśmy i ciepłe też... Ktoś się zajmował kuchnią... Czasami byliśmy w akcji, a czasami bawiliśmy się też w jakimś sensie.

  • Czy był pan świadkiem bombardowań w tamtym rejonie?

Straszliwie bombardowanie i pożary, to było coś potwornego. Ja, który znałem każdy prawie dom wokół, nie umiałem trafić do siebie do domu. Dlatego przy tych pożarach (a mogłem od Twardej wyjść i od Pańskiej, przez przejście na ten trzypodwórkowy dom) nie mogłem trafić, bo Mariańska się cała paliła po jednej stronie. Taki [był] żar, że dojść nie można było... Po bombardowaniu, bo trudno bym w czasie bombardowania się śpieszył do domu, chowałem się do piwnicy... Przed oczami najbardziej widzę te pożary, nie było mowy o przejściu. Były takie fragmenty, które człowiek zapamiętał bardzo mocno i silnie, ale taka powszechność była, pociski i ostrzeliwanie...

  • Rodzina przetrwała na Twardej, mimo że tam był też trudny odcinek?

Rodzina przetrwała na Twardej. Był taki silny atak od Ciepłej i tam nas ochroniły, jak ojciec mówił, oddziały „Chrobry 2”.

  • Czy pan to wie tylko z relacji?

Tak. Przyszedł okres kiedy... To była druga połowa września, albo wcześniej, przychodziłem do domu, ojciec był już w domu. Było chwilowe zawieszenie broni, żeby cywile mogli wyjść i wtedy mój dowódca już nie był dowódcą, dowódcą już wtedy był do dzisiaj żyjący...

  • Może pseudonim pan pamięta?

Wypadło mi [z pamięci]. Zwróciłem się do dowódcy kompanii, bo ojciec kazał mi zwrócić się, czy może z całą rodziną wyjść. Dowódca zgodził się i Węcławek też dostał zgodę. Wyszliśmy i znaleźliśmy się w Pruszkowie.

  • Pamięta pan, który to był dzień?

Nie.

  • Koniec września?

Po 15 września.

  • Dotarliście do Pruszkowa?

Tak. Tam była selekcja. Pamiętam, że wysiadaliśmy z pociągu. Zawsze kłóciłem się z bratem bliźniakiem, on twierdził, że tam pieszo dotarliśmy. Selekcja była.

  • Według jakiego kryterium?

Najprawdopodobniej zdrowych mężczyzn osobno. Nam się wszystkim udało dostać. Byliśmy w piątym baraku. Najstarszy brat tylko został. Szliśmy: ja, brat bliźniak, najmłodszy Piotr, siostra, mama i ojciec.

  • Brat bliźniak jak ma na imię?

Leon. W zeszłym roku umarł, był lekarzem w Warszawie. Tutaj chciałbym się pochwalić pewnym wydarzeniem. Jak byliśmy w tym obozie to dostaliśmy cebulę. Chodziłem po baraku, przed barakiem, wokoło obserwowałem. Tam był wysoki mur, a po drugiej stronie jak się wsłuchało, to tam była ulica, a pod tym murem były dosyć wysokie krzaki, znaczy metr, półtora metra i wzdłuż tego chodziła ochrona, czyli esesmani. Słysząc ten hałas (przecież byliśmy potwornie wygłodzeni) wyobraziłem sobie, że może się uda zawiadomić drugą stronę ulicy, że tu jesteśmy. Z marynarki wyrwałem podszewkę, na kartce napisałem, że jest możliwość... Od ojca dostałem pieniądze, bo go wprowadziłem w ten plan. Wziąłem te pieniądze, bo pieniądze były bezużyteczne tutaj, a po tamtej stronie były jeszcze użyteczne. Prosiłem o jedzenie [na kartce], żeby można było przerzucić przez mur. Skoczyłem do tych krzaków, siedziałem w tych krzakach. Wyrzuciłem, kamień tam włożyłem, żeby poleciało przez mur. Nie wiem ile to trwało? Godzinę, dwie, trzy, cztery? Skulony w krzakach czekałem na zbawienny dar z nieba. Okazało się, że się doczekałem.

  • Czyli znalazł to ktoś?

Znalazł ktoś i później był odzew, poleciała paczka. Była zapakowana w materiał. Skoczyłem i złapałem tę paczkę, a piętnaście – dwadzieścia metrów dalej, jak wcześniej obserwowałem, chodził esesman. Jeden tu, drugi tam, wzdłuż muru. Na nic nie zwracałem uwagę, tylko złapałem tę paczkę. Halt! Halt!. Dopadł do mnie: Raus!. Jak mnie kopnie! Kopnął mnie z tą paczką i ja z tą paczką uciekłem. Jak przyszedłem do baraku, jak rozpakowałem, to się poczułem wtedy bohaterem.

  • Co tam było?

Pomidory, chleb, nawet kiełbasa tam była. Coś tak utęsknionego, czego się nie widziało przez ten okres. Uważałem to za swoje bohaterstwo.

  • Jak długo przebywaliście w baraku?

Trudno powiedzieć, ale chyba tydzień, może dwa. Nie pamiętam dokładnie.

  • Jak to się skończyło?

Transport, bydlęce wagony i jechaliśmy nie wiadomo gdzie. Nie wiedzieliśmy gdzie. W dalszym ciągu cała rodzina z wyjątkiem najstarszego brata. Na stacji Skarżysko były siostry zakonne, które przynosiły kawę i rozdawały chleb. Dużo było tych sióstr i nie w habitach też dochodzili. Ojciec z przełożoną czy z kimś, nie wiem z kim, rozmawiał, załatwiał i my wszyscy, znowu wszyscy [uciekliśmy]. Odnosząc te kanki z tej kawy, takie kosze, wmieszaliśmy się i wyszliśmy z tego transportu. Znowu oczywiście tak jak staliśmy. Woreczki, w które mama zapakowała w domu to cośmy mieli, plecaczki powiązane, to zostało. Udało nam się dobrnąć do Tomaszowa, a to rodzinne miasto mojej mamy. W Tomaszowie dwie ciocie mieszkały, bo dziadkowie już nie żyli, pamiętam pogrzeb dziadka w 1936 roku. Tam znaleźliśmy lokum i przetrwaliśmy do końca wojny.

  • Czyli to było ładne zakończenie?

Ładne. Nic najgorszego [nas] nie spotkało.

Warszawa, 9 maja 2008 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Andrzej Ciecierski Pseudonim: „Piorun” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Kiliński”, 2. kompania Dzielnica: Śródmieście północne

Zobacz także

Nasz newsletter