Andrzej Janusz Szostak

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Andrzej Szostak, zamieszkały w Warszawie praktycznie od urodzenia.

  • Proszę powiedzieć, czy w czasie Powstania używał pan również nazwisko Szostak?

Tak.

  • Rok urodzenia?

1935 rok, 9 sierpnia.

  • W jakiej dzielnicy pan przebywał podczas Powstania.

Przez cały okres Powstania Warszawskiego, od dnia 1 sierpnia do ostatniego dnia września czterdziestego czwartego roku, mieszkałem i przebywałem na Żoliborzu na terenie V kolonii Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej pod adresem Warszawa Słowackiego 5/13. Mieszkaliśmy w dwunastej klatce schodowej na trzecim piętrze, lokal numer 139.

  • Jak pan pamięta pierwsze lata swojego życia, w jakim domu się pan wychowywał?

Wychowywałem się w domu inteligenckim. Ojciec był prawnikiem, matka skończyła szkołę średnią. Zawarli związek małżeński w 1932 roku w listopadzie, ja urodziłem się po niespełna trzech latach ich małżeństwa, a następnie 4 lutego trzydziestego ósmego roku urodził się mój brat Tadeusz. Było nas dwoje dzieci z tego związku.

  • Jak pan zapamiętał dzień 1 września 1939 roku?

Muszę cofnąć się do pewnej istotnej okoliczności. Mianowicie rodzina ze strony ojca wywodziła się z Mińska Mazowieckiego, czterdzieści kilometrów od Warszawy, natomiast rodzina mojej matki wywodziła się z Warszawy. Konkretnie dziadkowie i matka do ślubu mieszkali na Ochocie. Ponieważ w naszej rodzinie były bardzo ścisłe więzy między rodzeństwem mojego ojca a jego dwojgiem braci i trzema siostrami, była ich szóstka. Natomiast moja matka była jedynaczką, to często spędzaliśmy czas w Mińsku Mazowieckim, w domu rodzinnym, w dużym domu rodzinnym, i tak też było w sierpniu 1939 roku. Pamiętam, że wtedy ja, mój młodszy, no, dużo młodszy, półtoraroczny brat, przebywaliśmy w tymże domu rodzinnym.
Nie rejestruję zdarzeń z dnia 1 września, nie rejestruję zdarzeń z dnia 1 września trzydziestego dziewiątego roku, natomiast mogę odnieść do dwóch zdarzeń, których byłem świadkiem i które utkwiły mi w pamięci. Mianowicie w końcu sierpnia byłem z członkami naszej rodziny, wszystkich nie wymienię, ale była wtedy nasza matka, był ojciec, byliśmy w koszarach pułku ułanów, kiedy były pokazy związane, tak jak relacjonowano, z ich powrotem z ćwiczeń, manewrów letnich, i wtedy słyszało się: „O –mówiło się – nasze wojsko. Wojna, jeżeli wybuchnie, ma nas kto obronić”. I to tak [pamiętam] wyraźnie, plastycznie tych ułanów – te konie, te skoki przez przeszkody. No, dla mnie, jako dla chłopaka czteroletniego, robiło to ogromne wrażenie. To jest to, co pamiętam. I drugie zdarzenie: początek września, kiedy mój ojciec, mój stryj Antoni, i inni jeszcze wyruszają rowerami na wschód. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to jest odpowiedź na to słynne wystąpienie pułkownika Umiastowskiego, ale... No właśnie – to się przeplata mimo woli, [to znaczy] wiedza, którą posiadłem po już zakończeniu wojny, ze znajomości literatury, historii. W każdym bądź razie opuszczają [Warszawę]. Wiem jedno, co tak rzuciło mi się w oczy, że każdy z nich posiadał broń osobistą, pistolet, posiadali zezwolenia na posiadanie broni. Po ilu dniach, nie pamiętam, ale wszyscy wracają i mówią: „Broń zabezpieczyliśmy gdzieś u jakiegoś leśniczego”. I to jest początek wojny.
Następna relacja: mianowicie w odległości około stu metrów od domu w Mińsku, gdzie przebywaliśmy, widzę pierwszych żołnierzy niemieckich. Jest to tabor konny, kilku wozów, każdy zaprzężony w te konie, dość potężne konie, bo mi to utkwiło jako przeciwstawienie tego konia, na którym ci ułani jeździli. To były ciężkie konie i ci żołnierze niemieccy siedzący na tych wozach, w furażerkach, to na pewno z bronią. I nic wokół nich się nie dzieje.

  • Jakie to na panu wrażenie zrobiło, ten widok?

Wtedy usłyszałem: „To jest Niemiec, wróg”. Tu chcę od razu powiedzieć jedno. W czasie od września trzydziestego dziewiątego roku do stycznia 1945 roku, kiedy Niemcy opuścili Jędrzejów, do którego byliśmy po Powstaniu wywiezieni, ja nie rejestruję w swojej pamięci innych określeń jak Niemiec, szwab, szkop, był gestapowiec i był esesman. Natomiast ja nie rejestruję w swojej pamięci określenia hitlerowiec, już nie mówię o innych dziś bez narodowościowych określeniach, przez cały ten okres i zawsze on się pojawia jako wróg i zagrożenie, w każdej sytuacji.

  • Czy pan pamięta naloty z września trzydziestego dziewiątego roku?

Nie. Mińsk Mazowiecki, z tego co ja pamiętam, nie był bombardowany, z tego co ja pamiętam.

  • Kiedy rodzina wróciła do Warszawy?

Następnie wracamy jesienią. Przypuszczam, że to jest październik, listopad trzydziestego dziewiątego roku – wracamy do Warszawy. Potem mamy rok czterdziesty i pamiętam zdarzenie z grudnia trzydziestego dziewiątego roku, kiedy ja z bratem, z matką jesteśmy w sklepie z zabawkami na ulicy Mickiewicza przy placu Wilsona i mama kupuje dla nas jakieś tam książeczki, zabawki. I początek czterdziestego roku – to jest relacja, o której dowiedziałem się potem – matka zachorowała na raka, na nowotwór, jest leczona w instytucie na Wawelskiej i umiera 20 grudnia 1940 roku. Ja z bratem zostajemy przez ojca odwiezieni do Mińska Mazowieckiego, tam opiekuje się nami siostra, w zasadzie dwie siostry, które mieszkały razem w tym czasie, Aleksandra Trautsolt z domu Szostak i Lucyna Szostak, jeszcze wtedy stanu wolnego.

  • Czy pan sobie zdawał sprawę, że matki już nie ma?

Pamiętam pożegnanie z matką i tyle… O śmierci dowiedziałem się na początku czterdziestego pierwszego roku. Ukrywano to przed nami, ale pamiętam dzień przed wigilią czterdziestego roku, kiedy trzy ciotki, dwóch stryjów, braci ojca, ubrani są w ciemne ubrania ze swoimi rodzinami i wyjeżdżają do Warszawy. To był pogrzeb i tak to wygląda, no a potem, no cóż…

  • Jak długo byliście w Mińsku?

Wracamy we wrześniu czterdziestego pierwszego roku na stałe do Warszawy, tyle że w okresie od wiosny czterdziestego pierwszego roku do... Bo bardzo często wyjeżdżamy do Mińska Mazowieckiego. Na przykład pamiętam dzień, dziś mogę powiedzieć 22 czy 23 czerwca czterdziestego pierwszego roku, to jest wojna Niemiec ze Związkiem Sowieckim, ponieważ przemieszczają się Słowackiego liczne transporty wojskowe w kierunku mostów na Wiśle, bo ostatnim mostem na Wiśle był most kolejowy, a dopiero później most w Modlinie, i że wybuchła wojna. Potem oczywiście na placu Wilsona pojawia się stały ekran, na którym praktycznie codziennie wyświetlano kroniki wojenne niemieckie i to żeśmy oglądali, to żeśmy oglądali. O ile nie znałem nikogo z kręgu naszych znajomych, mieszkańców V kolonii WSM... To było kilkaset osób. Proszę wziąć pod uwagę, że tam było do dwustu lokali mieszkalnych. Przyjmując, że w każdym od dwóch do czterech osób, a mogło być więcej, to blisko tysiąc osób jest w tym środowisku takim charakterystycznym, że V kolonia to są dwa budynki: jeden od Słowackiego, drugi od kotłowni, jak to się potocznie mówiło u nas, jak kino „Tęcza”, jak przedszkole. Wejście na teren tej kolonii było od Suzina i od Filareckiej, a więc to ześrodkowane w jednym jakimś takim zespole. [Spośród tych mieszkańców] nikt nie chodził do kina „Tęcza” (ono się wtedy inaczej nazywało) na filmy, które tam były wyświetlane normalnie. Ten bojkot tam był oczywisty i do dziś pamiętam te napisy na domach: „Tylko świnie siedzą w kinie”. To pamiętam. Natomiast te kroniki ludzie chodzili, oglądali i takie ciche komentarze różne, różne…

  • Pamięta pan, co się w domu mówiło na ten temat, czy słyszał pan jakiekolwiek…

Wróg naszego bezpośredniego wroga – toczą ze sobą wzajemną walkę, to było wyraźnie akcentowane. Nie było, ja przynajmniej nie słyszałem słów sympatii, akceptu, uznania dla wojsk sowieckich – tego nie było. A potem pamiętam, pamiętam kolumny jeńców sowieckich pędzonych przez żołnierzy niemieckich ulicą od placu Wilsona. Oni byli pędzeni w kierunku dzisiejszej ulicy księdza Popiełuszki, Krasińskiego, dalej na teren fortów na tyłach cmentarza wojskowego na Powązkach. Wiem stąd, bo jako chłopcy to żeśmy tam chodnikiem koło nich przyglądali się. To był bardzo przykry widok, tych zmęczonych, niecałkowicie ubranych, pamiętam, też bez butów pędzonych ludzi, to pamiętam. W zasadzie mogę jeszcze uzupełnić, że był ten ekran raz zniszczony, potem odbudowany, ale już kiedy to było, kiedy zniknął... No bo wszyscy mówili, że Niemcy przegrywają na wschodzie. I rzeczywiście to się skończyło później. To taka relacja, co ja pamiętam na zewnątrz tego, co się dzieje w tym małym świecie żoliborskim. Bo Żoliborz to było tak: Wisła, linia kolejowa, Dworzec Gdański i dalej. Od północy kończył się praktycznie przed Powązkami, to jest klasztor Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego, potem działki, Buraków, Bielany, CIWF, [czyli] Centralny Instytut Wychowania Fizycznego, dzisiejsza AWF, a potem już przerwa duża i lotnisko bielańskie, czyli to było takie jak byśmy powiedzieli, miasto w mieście. Zresztą to był obwód „Żywiciela” z okresu Powstania Warszawskiego.

  • Czy pamięta pan z okresu okupacji jakieś wyjazdy do innych dzielnic Warszawy?

Proszę pani, oczywiście, pamiętam wyjazdy do innych dzielnic Warszawy, ponieważ towarzyszyłem ojcu. Tramwajem z Żoliborza można było przemieszczać się przez wiadukt Dworca Gdańskiego, tyle że ten wiadukt nie skręcał tak jak dzisiaj, na zachód, i nowa ulica, która powstała (początkowo nazywana się Nowotki, a dzisiaj Andersa), a skręcał w Bonifraterską i dalej w Miodową do Krakowskiego Przedmieścia. Tak, widziałem mur getta, pamiętam ten mur getta.

  • Jakieś sceny pan widział koło tego muru?

Nie, proszę pani, od razu odpowiadam – wzdłuż muru nic się nie działo. Pamiętam mur, mur z cegły nieotynkowanej, bo on był czerwony, pamiętam, taki ceglastoszary, bo to chyba była cegła rozbiórkowa, to nie była taka nowa, świeża cegła. Na murze natomiast, to, co mi utkwiło w pamięci, to była zaprawa murarska, w którą wetknięte były potłuczone fragmenty butelek szkła, szyb i tak dalej, kaleczące tego, kto chciał przejść. Tak, to pamiętam. Natomiast to, co działo się za murem, z tej strony nie było widoczne, a to, co tu, od placu Krasińskich, Bonifraterska, to też nie było nic widocznego. Tyle pamiętam.

  • Czy był pan świadkiem na przykład łapanek, jak pan był w innych miejscach Warszawy, nie na Żoliborzu?

Proszę panią, co ja pamiętam, jeżeli mam być szczery – niewiele, niewiele. Rejestruję na przykład okolice placu Narutowicza i Grójeckiej, gdzie dziadkowie mieszkali, ten charakterystyczny kościół Świętego Jakuba, czerwony, z cegły, nietynkowany do dzisiaj. To pamiętam. Pamiętam wiadukt Pancera i most Kierbedzia, który zupełnie odbiega od dzisiejszego mostu Śląsko-Dąbrowskiego, bo to była kratownica taka o przekroju kwadratu, którą przejeżdżało się, kiedy jechaliśmy na dworzec, na przykład żeby udać się do Mińska Mazowieckiego. Natomiast cały Żoliborz to był przeze mnie, że użyję określenia „przewędrowany”, wszerz i wzdłuż, od Wisły po Powązki, od Dworca Gdańskiego, tu, od wiaduktu po Bielany na ten dawny wówczas park Bielański. Dzisiaj on też jest, gdzie mamy klasztor, Akademia była wtedy Teologii Katolickiej, a dzisiaj jest Uniwersytet kardynała Stefana Wyszyńskiego w tym swoim pierwotnym układzie.
  • Czy ojciec pozwalał panu na takie samodzielne wędrówki?

Tak, niestety była sytuacja taka, że po śmierci matki nie miał się kto nami na co dzień opiekować. Ojciec pracował, musiał zarobić na to minimum, minimum. Wspierała nas też rodzina. I w kręgu znajomych w Mińsku zaproponowano młodej dziewczynie, nazwiska jej nie pamiętam, mogła ona mieć osiemnastu, dwudziestu lat, w tym przedziale, że zamieszka u nas i będzie nam gotowała, prała, prasowała, krótko [mówiąc], będzie sprawowała opiekę nade mną i nad bratem wówczas, kiedy ojca nie ma w domu. No, ale mówiąc szczerze, przynajmniej ja się nie słuchałem, miałem własne zdanie, i to od razu muszę powiedzieć.
Zacząłem uczęszczać najpierw ja, potem brat do przedszkola przy szkole sióstr Zmartwychwstanek, na rogu, wtedy to ona się nazywała Stołeczna, ale praktycznie nie była wytyczona, a Krasińskiego. Następnie rozpocząłem tam naukę w pierwszej, drugiej klasie.

  • A jak pan wspomina to przedszkole i tę szkołę?

Bardzo sympatycznie, bardzo sympatycznie. To były dzieci rodziców, którzy mieszkali na Żoliborzu. Spoza nie było nikogo. Miałem tam koleżanki, miałem kolegów między innymi w tej grupie, w której byłem, a potem w szkole była wnuczka prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. I dlaczego to pamiętam. Ponieważ widzę starszego, szczupłego pana z bródką, jak często wnuczkę do przedszkola czy do szkoły odprowadza. Oni mieszkali w sąsiedztwie niedaleko. Trzeba też dodać, że siostry dbały o to, żeby nie było głodnych dzieci, więc były tam jakieś posiłki. Od okropnych czarnych klusek z mąki żytniej, jeszcze z łuską taką, z takim, powiedzmy sobie, dodatkiem wody, mlekiem. Tego nikt nie chciał jeść, ale jadł, bo był głodny. Jedna z sióstr mówiła: „Musicie to jeść, a to jest kara za to, że przed wojną to w koszach na śmieci u nas tutaj w szkole znajdowano bułki z masłem i szynką”. I to wywołało u każdego poruszenie – bułka, masło, szynka. Tak to wyglądało.

  • A jakie radosne momenty z tego okresu pan pamięta?

To jest to, co się rejestruje, co się w tej szkole dzieje. Oczywiście były momenty, powiedzmy sobie, też i tragiczne, ponieważ ja od momentu kiedy brat zaczął uczęszczać do tego przedszkola (ja już byłem w starszakach, on był w młodszych, potem szkoła), to ja prowadziłem go do tego przedszkola, to nie była zbyt duża odległość. Wystarczyło wejść na ulicę Suzina, skręcić w ulicę Płońską (dzisiaj ona się nazywa Próchnika), potem skręcić tam i już byliśmy praktycznie na Krasińskiego przy zakonnicach. Pamiętam zdarzenie, kiedy słyszymy strzały, ale idziemy dalej. Zbliżamy się już do Krasińskiego i w Krasińskiego wjeżdża samochód ciężarowy, na dachu szoferki tego samochodu jest ustawiony karabin maszynowy, przy nim jest Niemiec w mundurze i w rozpiętym kożuchu – jak dziś widzę – z wielkim kołnierzem, z gołą głową. Wcisnęliśmy się do muru po prostu w odruchu…

  • Szliście tylko we dwóch?

Tylko my dwaj, nikogo tam nie ma. Jest ten moment, jak on przyjeżdża i skręcił w przedłużenie ulicy Płońskiej, żeby gdzieś tam dalej jechał. Wtedy widzimy płonące altanki na działkach, które były przy między Krasińskiego a Stołeczną, w kierunku ulicy Słowackiego. Już na terenie szkoły dowiedziałem się, że tam zabito i też aresztowano żołnierzy podziemia. I to pamiętam, taki moment.

  • Pamięta pan, który to mógł być rok?

To musiał być rok w moim przekonaniu czterdziesty trzeci.

  • Zima?

Śniegu nie było, to była jesień, było zimno, albo wczesna wiosna. No, albo, albo, nie umiejscowię, w każdym bądź razie ten kożuch ułatwia umiejscowienie w roku, ale w którym dokładnie, tego nie pamiętam.
Co dalej na terenie tej szkoły? Szkoła była bardzo dobrze wyposażona jeszcze przed wojną. To była prywatna szkoła, uczęszczały tam dziewczyny zamożnych rodzin, bo podkreślam, było to żeńskie gimnazjum i liceum prowadzone przez Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstanek. Chłopców nie było, myśmy się pojawili w okresie wojny i byliśmy uczniami jeszcze po zakończeniu wojny. Kończyłem tam jeszcze czwartą klasę, a może piątą, a potem już uczęszczałem do szkoły publicznej numer 35, na ulicy Czarneckiego, więc wtedy dziewczyny zniknęły, ale to jest okres koedukacji, okres wojny i po wojnie. Nie od razu nas usunięto. Dlaczego mówię, że była dobrze wyposażona? Były zestawy, co bo wtedy rzadkością, kolorowych filmów kreskowych. [Była] sala gimnastyczna z wszystkimi przyrządami, mogliśmy się tam bawić, ćwiczyć. No, i nauka, zwłaszcza że pod przykryciem szkoły krawieckiej (bo tak to było zarejestrowane u władz niemieckich) normalnie odbywały się zajęcia dla dziewczyn, tych starszych – starszych, powtarzam – bo chłopcy to jest ten przedział przedszkole i chyba tylko pierwsza, druga klasa, tak mniej więcej. Natomiast tam normalnie dziewczyny zdawały matury. Więc to jest ten okres okupacji.
Co dalej jeszcze chcę powiedzieć... bo to był wstrząs. Nie pamiętam, [dlaczego] ja byłem tylko z ojcem, brata nie było. Wracamy na Żoliborz, wysiadamy z tramwaju, wszyscy się śpieszą i to, co się słyszy: „Bo godzina policyjna blisko”. Plac Wilsona jest obstawiony Niemcami. Formacji nie określę, widzę te mundury zielone, charakterystyczne mundury Wehrmachtu. Kontrola dokumentów, ale wszyscy... wtedy pada: Hande hoch! Ja wtedy, chłopak, myślę to było wtedy 43 rok, osiem lat – ja też te ręce musiałem do góry podnieść jak ojciec. Legitymują nas i odprowadzają pod mur budynku zusowskiego przy placu Wilsona. Dzisiaj tam tego muru nie ma, tego fragmentu, bo wybito otwory okienne. Jest kwiaciarnia, to jest między delikatesami, jakie tam były, spożywczym sklepem a tym ciągiem tutaj w kierunku Mickiewicza. Tam jakiś czas staliśmy z podniesionymi rękami. Potem przychodzi Niemiec, tak go określam, w mundurze, Niemiec w każdym bądź razie, wywołuje nas po nazwisku i jednych do „budy”, klasycznej „budy”, to znaczy samochód ciężarowy przykryty plandeką, a innych, słyszę: Raus. I tak znaleźliśmy się w domu, ale to było niewątpliwie na pewno przeżycie, bo to był pierwszy kontakt z taką ewidentną przemocą. Przemocą nie w sensie fizycznym, ale tym ogromny psychicznym, prawda, te ręce do góry, stanie pod tą ścianą, nie wiadomo, co będzie z nami, to wszyscy powtarzają cicho, niektórzy tam płaczą, szczególnie kobiety, to tak utrwala się to w pamięci. To pamiętam, to jest z okresu okupacji. Cały czas mówimy [o okresie] do [czasu wybuchu] Powstania.
Oczywiście mają miejsca też zdarzenia, kiedy słyszymy, że w nocy był... No, użyję określenia takiego, jakie wtedy padało, a odnieść należało, bo inaczej... Napad na posterunek policji granatowej, który mieścił się przy ulicy Mickiewicza, tutaj, za Szklanym Domem, jak żeśmy to określali. Szklany Dom to był taki nowoczesny budynek z podcieniami, rzeczywiście bardzo przeszklony, przy ulicy Krasińskiego, idąc od placu Wilsona w dół. No to żeśmy tam pobiegli zobaczyć, co się dzieje. No rzeczywiście, stały ze dwa samochody odkryte, kręcą się tam ci granatowi policjanci i Niemcy w zielonych mundurach, tak to należy określić, no więc takie relacje.
Pamiętam człowieka leżącego na chodniku przy II kolonii WSM, to jest przy Krasińskiego. Człowiek niewątpliwie ranny, coś mówił, ale stojący obok mężczyzna w cywilu mówi: „Uciekajcie stąd, nie wolno do niego podchodzić”. No to się widzi człowieka w potrzebie i nie można nawet nic podejść. Chociaż powiem szczerze, w tym wieku poczucie strachu jakoś nie było istotnym elementem powstrzymującym przed określonymi działaniem.
Cóż więcej... No, tak to te zabawy między chłopcami, te wojny, te walki, walki pomiędzy V kolonią WSM a III kolonią WSM. Dziś mogę powiedzieć o pewnych fragmentach dość plastycznie, opisuje to Jarosław Abramow, bo mieszkał w III kolonii w WSM-u, ale to to nie były takie zgodne układy. Tam miałem kolegę, Maćka Ułasiewicza, operatora telewizji po wojnie. Tak to mniej więcej przebiegało i dodać trzeba jeszcze jedną istotną uwagę – my wszyscy, wszyscy mieszkańcy tej V kolonii WSM-u się znaliśmy. Znaliśmy imiona, znaliśmy nazwiska, wiedzieliśmy, kto co robi, co się praktycznie u kogo dzieje, bo na podwórku wymieniano poglądy, uwagi i nie było wrogości. Żadnej wrogości – to trzeba z całą mocą podkreślić. Chociaż mówiono wyraźnie, że ta wysoka pani, charakterystyczna postać, szczupła, wysoka, siwa pani, pani Żenczykowska, u której kilka razy pojawiała się policja niemiecka czy gestapo i to głośne było, to matka słynnego Tadeusza Żenczykowskiego, pracownika Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, o czym po wojnie się dowiedziałem, a później mogłem go słuchać gdzie? Z „Wolnej Europy”, z Monachium, więc mówię – różnie. Vis-a-vis, w klatce chyba trzeciej czy czwartej, mówiło się, mieszka komunista. I to głośno mówiono, komunista Walendziak. Zresztą on to perorował czasami różne, że to… o właśnie, że jak przyjdą, i tu nie określę kto, no ale ci ze Wschodu, no to nareszcie będzie porządek. To padało, ale nie było na zasadzie sporu, nawet po rękoczynach. Zwłaszcza że było generalnie w WSM-ie bardzo dużo środowisk, tych jakbyśmy określili, dość lewicowych. Tam na przykład był jeden z działaczy, Strzelecki i inni. Tak to wyglądało.

  • Przejdźmy do Powstania Warszawskiego.

Proszę panią, pierwsze: widzimy wycofujący się Niemców. To trzeba wyraźnie powiedzieć, widzimy wycofujący się Niemców i ci Niemcy, którzy wycofują się, to była ich stała trasa – to jest od Wisłostrady, Krasińskiego, plac Wilsona, Krasińskiego i dalej w kierunku fortów Boernerowa, to jest to osiedle wojskowe przedwojenne, te koszary, późniejsze lotnisko – to wszystko się tym ciągiem przemieszczało. To była ich trasa. Nie ciąg Mickiewicza, plac Wilsona, Słowackiego, Marymoncka i na północ.
Pamiętam pogrzeb Franza Kutschery, ponieważ nie wolno nam było wtedy opuszczać V kolonii. To samo było w III [kolonii], gdzie mówiono, że nawet ci, którzy okna mieli na Krasińskiego, musieli opuścić mieszkania. No ale chłopcy gdzie? Na wieszak. Ten wieszak do trzepania to było takie charakterystyczne wieszanie się na wieszaku, było pole obserwacji większe. Widzieliśmy przemieszczające się pojazdy wojskowe, samochody osobowe i ten karawan nawet z nim. To się przemieszczało, jak się okazuje, potem na Wojskowe Powązki, to był ten ciąg. Tak samo tym przemieszczają się ci Niemcy.

  • Pierwszego sierpnia?

Przed 1 sierpnia, przed 1 sierpnia. Potem na kilka dni przed 1 sierpnia przechodzi ogromna ilość – ogromna ilość – żołnierzy węgierskich. Pieszo, na wozach, na koniach, z armatami ciągniętymi przez konie. To były charakterystyczne armaty, które nie miały charakterystycznych osłony tarcz. To nie te niemieckie, tylko jak mówią, długie lufy na lawetach. Charakterystyczne (do dziś pamiętam) mieli mundury, trochę podobne do mundurów Wojska Polskiego, takie jasnozielone, niekontrastujące z tą ciemną zielenią mundurów niemieckich. Wycofują się. I to samo słyszę w domu i słyszymy też wśród znajomych. Słyszę rozmowy ojca z sąsiadami z naszej klatki, że front się zbliża. Zresztą wieczorem, nocą słychać było wyraźnie kanonadę ze wschodu, to wyraźnie było słychać.
Mamy dzień 1 sierpnia. Po południu, wczesnym popołudniem, umiejscawiam to po godzinie dwunastej – strzały, serie z karabinu maszynowego dobiegają do nas od ulicy Krasińskiego, na wysokości Suzina. No to my oczywiście biegniemy tam wszyscy, nie zwracając na nic [uwagi], mimo że starsi wołają. Biegniemy Suzina, wzdłuż VII kolonii WSM-u, wzdłuż dzisiejszego kina „Tęcza” i dalej kotłowni, do Krasińskiego. Kiedy tam dobiegliśmy, już nikogo nie ma. Przemieszczają się ludzie tylko i mówią: „Tu była walka, przy Sułkowskiego”, o ile pamiętam, ta uliczka, która prowadzi do alei Wojska Polskiego, w tamtym kierunku. I co znajdujemy? Na ścianach III kolonii WSM-u, kotłowni, ślady po pociskach i nawet znajdujemy spłaszczone, takie rozerwane, pociski z pistoletów czy z karabinów. No to oczywiście, jak to chłopaki, żeśmy to wzięli. Słychać, do dziś to pamiętam, ten charakterystyczny [sygnał], który wcześniej kilka razy w czasie okupacji słyszałem, ten sygnał samochodów żandarmerii niemieckiej. On miał taki odgłos, który potem w „Zakazanych piosenkach” usłyszałem, ten motyw takiego sygnału modelującego głos. No to wtedy już żeśmy uciekli. I znów zaczyna się strzelanina, ale już jesteśmy na terenie V kolonii WSM. Tu chcę powiedzieć jedno, ja tego nie umiejscawiam, otóż na kotłowni, na gmachu kotłowni jest tablica, gdzie mamy mniej więcej taki napis: „Tu 1 sierpnia o trzynastej trzydzieści doszło do pierwszej walki Powstania Warszawskiego żołnierzy OW PPS (organizacji wojskowej PPS-u) z Niemcami”. I teraz, co się tu działo, co tutaj rzeczywiście było w tym czasie, tego ja nie zarejestrowałem w swojej pamięci. Ponieważ wyraźnie zaznaczyłem na początku, że mieszkaliśmy na trzecim piętrze, mieliśmy znakomite pole obserwacji, bo z okna, które wychodziło na dziedziniec V kolonii WSM-u, a to było trzecie piętro, a druga część, ten budynek zamykający V kolonii, miał dwa piętra, to widać było dachy kotłowni – charakterystyczny, bardzo wysoki, bardzo wysoki komin z taką czapą metalową na samej górze i kręcone schodki metalowe wokół niego. Notabene został kilka razy przestrzelony, aż w końcu kolejny strzał [padł] gdzieś tam od strony Instytutu Chemicznego i słychać było, jak wali się ten komin, te cegły spadają, został on zniszczony. I widzimy tam, hen daleko, klasztor zakonnic, dachy i dalej Instytut Chemiczny, stąd była taka szeroka panorama obserwacji. Natomiast od strony Słowackiego do dzisiaj rosną te same drzewa, które tam rosły siedemdziesiąt lat temu, ale one były niskie, one nie zasłaniały widoku. I mieliśmy widok na ulicę Słowackiego, na kilka sąsiadujących ze sobą budynków, gdzie ostatni był w budowie zaledwie do parteru, a piwnice i parter niewykończony, bo wybuchła wojna. Po prawej stronie budynek spółdzielni Feniks, to jest narożnik Słowackiego, plac Wilsona, Mickiewicza, na wprost mniej więcej po prawej stronie Szklany Dom i między nimi, tak jak ulica Tucholska i dalej, widok po Wisłę i dalej po tereny, gdzie później wybudowana była Fabryka Samochodów Osobowych, czyli widok na wschód był bardzo dobry i wygodny. I teraz my w tym pokoju jesteśmy od ulicy [obserwując], co się tu dzieje. I widzimy... no właśnie, nawet na trawnikach... nie było trawników, w V kolonii WSM każdy, co był na parterze, to zagrodził sobie to, co przed jego oknami było, i jedni sadzili kwiatki, inni sadzi pomidory i ziemniaki, to się przydało, tak to wyglądało. Po przeciwnej stronie mamy kartoflisko. Dzisiaj w miejsce tego niewykończonego budynku to jest dom handlowy Merkury (tak on się chyba nazywa) i glinianki były – tu gdzie wykopywano ziemię, gdzie jest Urząd Dzielnicy Żoliborz, tego nie było. W tym kartoflisku brodzi kilku Niemców z pistoletami i szuka gdzieś tam. Oni w pewnym momencie rezygnują z tego, wycofują się do Słowackiego, gdzie stoją odkryte samochody żandarmerii, i widzę, że jednak z tego kartofliska dwie czy trzy postacie podrywają się i biegną w dół, w kierunku Krasińskiego, no, cudem ocaleli. Wszystko to dzieje się przed godziną szesnastą, to jest wszystko przed godziną szesnastą, siedemnastą i Niemcy odjeżdżają. Potem przy tym oknie widzę jadącego wozem zaprzężonym w konie Niemca, który codziennie woził żywność, posiłki dla Niemców, którzy kwaterowali i tak jak Hala Marymoncka dzisiaj jest tam, tam byli Niemcy oraz byli w straży przy Słowackiego, Potocka, te okolice, i on jeździł tam. Kiedy on jedzie tym wozem, widzę kątem oka, dojeżdża do ulicy Krechowieckiej. Krechowiecka to jest taka szeroka ulica, która prowadziła w dół do Krasińskiego, przepraszam, do Mickiewicza (tam szkoła jest zbudowana teraz), a na lewo, tam gdzie dzisiaj teatr „Komedia”, były budynki parterowe z czerwonej cegły należące do kompleksu Cytadeli Warszawskiej. Między innymi tam mieszkał mój kolega właśnie od sióstr zmartwychstanek, Jurek Drzyzga, i były jeszcze wały ochronne, które potem zostały zniwelowane i z tej strony widać strzały, bo ten Niemiec zrywa się na tym wozie i zaczyna tańczyć na tym wozie, wyrywa pistolet, zaczyna strzelać, tego konia pogania i znika, bo dojeżdża już do budynku, który go zasłonił, przy Słowackiego, w kierunku tak jak jest chyba Spółdzielnia Nauczycielska, po lewej stronie, Zimowe Leże, taki charakterystyczny budynek z takimi szklanymi trójkątami.
I potem zaczyna się rzecz niebywała – permanentna kanonada. Ja do dzisiaj pamiętam, że kiedy okno otworzyliśmy, to czuć było zapach prochu. Ta kanonada trwała długo, do zmroku. Potem zaczyna padać deszcz i to trwa. Wyglądam przez okno, to jest już pod wieczór, widzę, że na ulicy Cieszkowskiego przy Słowackiego, to jest między budynkami, o których mówiłem, co się kończą niewykończonym budynkiem od Cieszkowskiego a Spółdzielnią Nauczycielką, między Cieszkowskiego a Krechowiecką, stoi czołg. Lufę ma zwróconą w kierunku ulicy Suzina, a na murku, taki murek, stopień, wejścia do sklepu, których tam jest ciąg, siedzi dwóch czy trzech żołnierzy niemieckich w hełmach i to mi utkwiło w pamięci, że te hełmy były z pokrowcami. Trzymają czy karabiny, czy pistolety maszynowe, na kolanach, siedzą. I ze dwa razy ten czołg oddaje strzały w kierunku Suzina i powiem otwarcie, nie widziałem potem śladów po tych strzałach, być może one szły dalej, za ulicę Mickiewicza. To jest to, co ja z dnia 1 sierpnia ja zapamiętałem. Oczywiście wymieniamy poglądy, klatka schodowa, wszyscy kursują tam i z powrotem. „Zaczęło się Powstanie, walczą”, i tak dalej.
  • Jaki nastrój mieszkańców pan pamięta?

Wszyscy się cieszą. Wszyscy się po prostu cieszą, że jeszcze nie ma Niemców, bo rzeczywiście oni zniknęli. Drugi sierpnia... 1 sierpnia to był wtorek, 2 sierpnia, środa, to są już moje późniejsze [ustalenia czasu], ale do dzisiaj mam je zakarbowane w pamięci. Zjawia się ojciec, który był odcięty, ponieważ nie mógł przekroczyć wiaduktu i linii kolejowej Dworca Gdańskiego wschód zachód tutaj. Bo co się okazało. Na wiadukcie stał od kilku dni wcześniej [czołg], bo sam go widziałem, myśmy tam chodzili oglądać, że jest zepsuty czołg niemiecki. No to jak nie zobaczyć zepsutego czołgu niemieckiego, jak to jest od placu Wilsona [przez] plac Inwalidów i już jesteśmy przy wiadukcie. Był przykryty plandeką i tam siedzieli żołnierze niemieccy. Okazało się potem, dowiedziałem się potem, że to maskarada, kamuflaż, że czołg był sprawny, przykryty i że tak tłumaczono, że on, jak to mówią, w końcu 1 sierpnia zaczął działać. Ojcu udało się przejść przez wiadukt, bo przepuścili rano grupę ludzi na Żoliborz. Niewytłumaczalne, bez legitymowania, bez żadnej, jak byśmy powiedzieli, indywidualnej kontroli, tylko że byli to wszystko ludzie starsi, widać było, bez pakunków, czegokolwiek. Ojciec zjawił się, rano się budzimy, jest ojciec. Kiedy usypialiśmy, ojca nie było, była tylko to nasza opiekunka, pomocnica, jak ją tam nazwiemy, obojętne. Kiedyś się mówiło, że był dozorca domu, dzisiaj jest gospodarz, wtedy się mówiło służąca, dzisiaj się mówi, powiedzmy sobie, pomoc domowa.
Proszę państwa, to pierwszy dzień, nie ma Niemców i słychać na podwórku, wszyscy wołają głośno: „Budujemy barykadę!”. Wszyscy wylegają gdzie? Na Suzina. I między blokiem 5/13 a następnym powstaje barykada. Oczywiście, co ja wtedy, dziewięć lat miałem, ale jakaś swoją siłę miałem. Kamienie żeśmy tam nosili, inni nosili płyty chodnikowe, które wyrywali z chodnika. Co charakterystyczne – jezdnia ulicy Suzina była z klinkieru, to rzadkość, ale z klinkieru, to też tam częściowo to wszystko [wykorzystano] i powstała barykada. Więc wszyscy byli dumni i – tutaj są Powstańcy. Tyle że tych Powstańców jest niewielu z bronią. Kiedy wracamy potem na podwórko, przychodzi w polskim mundurze Powstaniec z opaską i co ma? Ma dwa granaty zawieszone przy pasie. Pytamy: „Gdzie pan ma pistolet, karabin?”. – „Nie mam, ale mam dwa granaty”. Przyszedł z Feniksa, to jest po przekątnej od placu Wilsona, mówi: „U nas też nie ma Niemców, pilnujemy tam”.
Kolejne dni jest spokój, cisza na Żoliborzu. Pamiętam, że jest okropna pogoda, pamiętam, że deszcz pada, wszystko razem. Ojciec podejmuje decyzje, żeby z Irenką spróbować dojść do naszej działki. Nie wspomniałem, że mieliśmy działkę taką, gdzie tam się uprawiało wszystko – ziemniaki, pomidory, ogórki, co w ogóle było. A działka ta była na tak zwanym Dolnym Żoliborzu, za ulicą Bohomolca, tak jak dzisiaj są te wysokie budynki między Krasińskiego w kierunku północnym. Tam takich działek było wiele. Co charakterystyczne, nie było złodziejstwa. Przecież nikt tego nie pilnował, ktoś w nocy mógł przyjść i za przeproszeniem, wszystko zerwać i tak dalej. Ojciec podejmuje decyzję: „To będzie trwało dłużej, musimy się zabezpieczyć”. Proponuje innym, że też można iść. „Weźmiemy wszystko, co jest, w takim stanie, jaki jest, urosło, nieważne...” Zaopatrzony w to wszystko wraca. I tu zrobił jedną rzecz, mianowicie kiedy bawiliśmy się tam w okolicach tej działki, to znaleźliśmy dwa kartony – kartony, do dziś pamiętam – amunicji karabinowej. Oddaliśmy to ojcu. Okazuje się, że ojciec powiedział, że to wyrzucił, ale ukrył na terenie tej działki. I to przyniósł ze sobą. I my dumni żeśmy to potem przekazali. Przekazali komu? Ano dopiero wtedy, kiedy na terenie V kolonii WSM-u pojawili się i zakwaterowali żołnierze polscy ze zgrupowania, jak to się mówiło, porucznika „Góry”, „Doliny”. To ci, którzy przemieszczali się, wycofując się z Niemcami przed Sowietami z Kresów Wschodnich, z Puszczy Nalibockiej. Zresztą miał być sąd nad porucznikiem „Doliną”, że wszedł w porozumienie z Niemcami, że umożliwili mu przejście mostu w Modlinie i przenieśli się na teren Puszczy Kampinoskiej. Stąd ta zmiana pseudonimu „Góra”, „Dolina” i tak dalej. Ale to wiem już z późniejszych historii. Ale tego człowieka widziałem, ja go dziś widzę. Niski. Ten, który tym wszystkim kierował. Im żebyśmy przekazali te pociski.
No, ale zrobiliśmy też zaopatrzeni, jak to mówią, w produkty na ten czas. Niezależnie od tego mieliśmy, jak to ojciec mówił, na czarną godzinę, może dwa, może trzy garnki, takie kamienne, ze smalcem, ze skwarkami. To nas ratowało. Jakaś mąka była. Mieszało się to wszystko i w nocy, w nocy, można było piec chleb. Otóż w V kolonii WSM-u, w kuchniach, były kuchnie kaflowe węglowe połączone z kuchniami gazowymi. Oczywiście gazu nie było, ale dzięki temu, że były te kuchnie z dwoma fajerkami i piecykiem węglowym, można było coś gotowanego przygotować czy ten chleb upiec.

  • A dlaczego pan powiedział, że piekło się w nocy?

Piekło się nocą, dlatego że w ciągu dnia ostrzał był dość częsty. Bo były przypadki, to ja słyszałem, że ktoś był w pokoju i przez okno pocisk wpada i pada trupem. No, czyli klasyczny „gołębiarz”, który gdzieś… Snajper strzelał tutaj do ludzi. Nocą było to, powiedzmy sobie, bezpieczniejsze.

  • Czyli w ciągu dnia w domu staraliście się nie przebywać?

Do mieszkania przenieśliśmy się… I teraz trzeba powiedzieć. Ześrodkowało się życie całej V kolonii, a konkretnie dwunastej klatki schodowej (to było osiem mieszkań), w piwnicy. Myśmy mieli piwnicę po prawej stronie od zejścia, gdzie okienko piwniczne wychodziło na dziedziniec kolonii. I pierwszą rzeczą, jaką wtedy ojciec zrobił, to z tapczanu dyktę od spodu, tam gdzie bieliznę się kładzie, usunął. Dykta ta była w odległości dziesięciu, piętnastu centymetrów od okienka i nasyp ziemi po samą górę. Czyli było zabezpieczenie przed wpadnięciem czegokolwiek, odłamków, do piwnicy przez okienko. To miało chronić. A jednocześnie był dopływ powietrza, przez to, że ta dykta, ta ścianka była odsunięta od budynku.

  • Ojciec sam to zrobił?

Oczywiście. To wszyscy [robili]. A w tym przypadku, u nas, ojciec to zrobił. I my już nocujemy, mieszkamy egzystujemy, gdzie? Ano egzystujemy: piwnica jako miejsce mieszkania, wszyscy, i dziedziniec V kolonii WSM. V kolonii WSM-u nie wolno było opuszczać. Za przepustką można było. Mianowicie były posterunki i od Filareckiej, z jednej strony, i od Suzina, z drugiej strony. Ponieważ ojciec był…

  • Posterunki czyje?

Ano Powstańców, powstańcze posterunki oczywiście. Ponieważ ojciec był komendantem straży przeciwlotniczej, przeciwpożarowej i tak dalej, to miał taką przepustkę, zezwolenie, na poruszanie się poza terenem.
Teraz, co dalej… Z wyżywienia no… Utkwiło mi w pamięci na przykład, kiedy cywil, tak z wyglądu raczej rolnik, prowadzi na postronku krowę przez cały dziedziniec V kolonii WSM-u i konwojuje go Powstaniec z bronią. No pytanie: „A co to, dokąd ta krowa? Na mięso?”, bo każdy [tak myślał]. „Nie. Krowę hodujemy i mleko będzie dla małych dzieci, niemowlaków”. I rzeczywiście rozdzielano, przynoszono w butelkach mleko dla na przykład noworodka... Przyjechała do rodziny, żeby urodzić w Warszawie dziecko, z sąsiedztwa kobieta i tu została z tym niemowlakiem. Stres, to wszystko. No w każdym razie mówiło się, że ona nie może sama karmić. No to można sobie wytłumaczyć...

  • Pamięta pan, kto przynosił to mleko?

A, to już były służby, jak byśmy powiedzieli, administracji cywilnej, która się pojawiła. Na przykład druga kwestia. Kiedy Powstańcy zdobyli olejarnię na Marymoncie, z ogromnymi zasobami tam w kadziach oleju (tyle że olej to nie był taki oczyszczony, on był taki ciemnobrązowy, taki o niezbyt przyjemnym zapachu), to na przykład z każdej kolonii wybierano po kilka osób, które z kubłami, z różnymi naczyniami, pod konwojem, nocą szły do tej olejarni i przynosiły ten olej, który rozdzielano dla wszystkich. To pamiętam. No na tym oleju smażyło się coś, chociaż nie było to zbyt [dobre], ale było to.
Tak samo pamiętam, że roznoszono prasę. Na każdą klatkę schodową przynoszono jeden egzemplarzy drukowanego „Biuletynu Informacyjnego” Armii Krajowej. Pamiętam tą winietę – „Biuletyn Informacyjny” AK było i tak dalej. I to było drukowane. Ale przynoszono również odbijany na powielaczu, wydawany przez to RWPPS czy OWPPS, przepraszam, było to też z nasłuchu radiowego. Skrót, gdzie, co i tak dalej. I jedna osoba z reguły siadała, czytała dla wszystkich pozostałych, kto chciał. A potem krążyło to z ręki do ręki. A więc była pewna też i informacja od tej strony.
Problem wody. Wpierw woda była, w kranach nawet była. Potem [brano] z takich zwykłych studni, co to tam się pompuje. Ale potem już i tak jej wody nie było. Ja pamiętam, druga połowa września, wyprawę po wodę do studni, jak się wtedy mówiło, artezyjskiej. Były dwie takie. Jedna na terenie kotłowni, a druga przy Felińskiego za kościołem Świętego Stanisława Kostki. Tam z ojcem poszedłem po wodę. Mieliśmy naczynia. Stało się w kolejce pod takim murem. To vis-à-vis apteki, która tam jest na narożniku. I wtedy widać było już takie wyraźne zniszczenia, szereg zniszczeń. Bo do tego trzeba jeszcze dojść. Mówię o pewnych zdarzeniach.

  • Jaki był wtedy nastrój mieszkańców?

Nastrój mieszkańców, ja powiem otwarcie, cały czas jest… Zachowali spokój wszyscy. I wszyscy liczyli, że nie możemy z powrotem dostać się w łapy szwabów. To było takie generalne przekonanie i z każdej strony się słyszało. Tu chcę jeszcze wrócić do jednej rzeczy. Mianowicie, dwa zdarzenia z okresu walk, Powstania i tak dalej. Otóż, to jest początek września, przepraszam sierpnia, to wszystko…

  • Czterdziestego czwartego?

Czterdzieści cztery. Słyszymy chrzęst żelastwa. Biegniemy do okna… A to jest czas, kiedy jeszcze jesteśmy… To są pierwsze dni Powstania, kiedy jeszcze nie przenieśliśmy się na stałe do piwnicy. Sunie czołg. Oczywiście wtedy każdy czołg niemiecki to był „tygrys”. Oczywiście duży czołg niemiecki sunie, straszny hałas. Trzeba pamiętać, że ulica Słowackiego była tylko w części środkowej wyasfaltowana, a po bokach miała normalnie bruk. On przemieszcza się do placu Wilsona. Zawrócił i z powrotem się przemieszcza. Ja przez okno widzę ten czołg, mimo że ojciec mnie [odciąga] od tego okna. I on dojeżdża do tej naszej barykady. Do tej naszej barykady. I tutaj rzucają butelki z benzyną. Butelki pękają. Do czołgu żadna nie doleciała, ale płonie po jezdni ta rozpalona benzyna. Ale ten czołg pojechał dalej. Potem przekopano przejście pod ulicą Słowackiego pod tym asfaltem, tam gdzie [był] bruk, to usunięto, że można było się przemieszczać. I też taka quazi-barykada. Dalej następna była jeszcze za ulicą Krechowiecką.
I następne zdarzenia. Rano słyszymy krzyki po niemiecku, głośne krzyki po niemiecku. Okna są otwarte wtedy, bo okna były otwierane, żeby ani od wybuchów, ani od niczego szyby nie wypadały – od podmuchu, od pocisków, od czegokolwiek. Były pootwierane, jak to się mówiło, podwójne weneckie okna. Wychylam się przez okno. I tu widzę pierwszy raz w swoim życiu śmierć człowieka. Śmierć ludzi. Otóż, widzę biegnących żołnierzy niemieckich od strony straży pożarnej przy Potockiej, w kierunku placu Wilsona (głównie po stronie parzystej Słowackiego, [numer] 5/13, a tam jest przeciwnej, koło Krechowieckiej), jednego wysokiego, szczupłego Niemca. W jednym ręku trzyma broń, drugą ręką macha i krzyczy na pozostałych. Przed nim wysforował się jeszcze jeden w hełmie. Za nim następny, następny, widzę. I w tym momencie zaczyna się kanonada strzałów z tejże barykady przy Suzina. I widzę tego Niemca, kiedy nogi mu się usuwają, tak jakby nogi mu się poplątały. I on się osuwa i wali twarzą naprzód. Z kolei widzę tego Niemca, co był przed nim w hełmie, kiedy tak jakby się potknął, przewraca się i widzę ten hełm spadający. I po jakimś czasie widzę (tam jest pochyłość terenu, dość duża pochyłość terenu) po chodniku, widzę, coś ciemnego płynie spod tego Niemca. Widzę, następny to samo, leży. No już ojciec dalej mnie zabrał. I co się okazuje. Że po jakimś czasie tych Niemców już tu leżących nie ma, po paru godzinach, ale leżą trupy w bieliźnie pod topolą, która rosła koło Domu Nauczycielskiego. Trzeba pamiętać, że w tym czasie od placu Wilsona aż po Bielany, tutaj, Słowackiego, Marymoncka była wysadza ogromnymi topolami, o średnicy, powiedzmy, do metra i więcej. Dzisiaj śladu po nich nie ma. Ostatnie topole, jakie padły, to chyba były przy placu Wilsona. I tu podkreślić można, że jeszcze po wojnie, na samym szczycie topoli, na gałęziach były resztki spadochronu ze zarzutów angielskich czy amerykańskich, w każdym bądź razie zachodnich. Jeszcze tam były zawieszone. To płótno było takie ciemne, ale tam wisiały. I tu widziałem pierwszy raz, i mówiąc szczerze, jedyny w życiu, śmierć człowieka nieumierającego w łóżku, nieumierającego chorego w szpitalu czy coś, tylko zastrzelonego nagle. I to zakarbowałem sobie w pamięci. To widzę. Szczególnie tego wysokiego Niemca, jak on woła na pozostałych. I tego, spod którego to ciemne coś wypływa. I dalej pozostał. Ponieważ dla mnie Powstanie, praktycznie każdy dzień Powstania zakarbował się w mojej pamięci, wielokrotnie do tego wracałem. Potem dużo czytałem o Powstaniu i nie mogłem nigdzie znaleźć relacji z tego zdarzenia, które teraz opisuję. W końcu znalazłem. Teraz jest opracowanie „Powstanie na Żoliborzu”. Że to była szpica tych oddziałów, które potem w efekcie zajęły Żoliborz i tak dalej, od północy. Mam potwierdzenie tego, czego byłem świadkiem, co widziałem i co naocznie mogłem zarejestrować w pamięci.
I drugie zdarzenie, to jest, kiedy Powstańcy przejmują transport, jaki Niemcy pomylili, [kiedy] wjechali w Słowackiego od północy, i dwa czy trzy samochody ciężarowe z różnym sprzętem zostały przez Powstańców przeprowadzone (częściowo barykadę nawet rozebrano) i one wjechały na taki teren zielony, między III a V kolonią WSM-u, obok kotłowni. Tam gdzie dzisiaj jest budynek przy Filareckiej, wybudowanej po wojnie, gdzie poczta się mieści się, między innymi na dole, a czasie okupacji i Powstania była ogromna hałda miału, którym palono w kotłowni i dawano ogrzewanie dla całego WSM-u. I te samochody tam stały po wojnie jeszcze jakiś czas. A pierwszy raz zetknąłem się z tym, co tam zostało, resztką, w lutym czterdzieści pięć, kiedy wróciliśmy do Warszawy. To w śniegu jeszcze. Co charakterystyczne? Charakterystyczny taki obrus, co u nas leżał na stole w pokoju jadalnym, tam był urodzony smarem i tak dalej. Widocznie wzięli, jak Niemcy te samochody, czy częściowo rozebrali, remontowali. Bo widać było, że one w całości nie były uruchomione. Czyli silniki wymontowywali czy jak i tak dalej. O, takie, powiedzmy sobie, dwie bezpośrednie relacje.

  • A czy pamięta pan w czasie Powstania, czy tam, jak byli z wami Powstańcy, czy docierał tam ksiądz? Czy były jakieś msze?

Już odpowiadam. Pierwsza msza... Pierwszy wtorek, drugi środa, trzeci czwartek, czwarty piątek, piątego sobota, szóstego. Szóstego sierpnia w niedzielę odbyła się przy ulica Suzina na froncie VII kolonii WSM-u, tam gdzie był sklep spożywczy w czasie wojny, na kartki chleb się kupowało, gdzie po wojnie był też sklep spożywczy, gdzie też na kartki też się kupowało, i do dzisiaj jest ten sklep – tam był ołtarz. Wywieszony był dywan czy, powiedzmy sobie, kilim, obraz. I przyszedł ksiądz z parafii Świętego Stanisława Kostki. I zapowiedziano na terenie V kolonii głośno, że o tej godzinie będzie ta msza i można się tam udać. I wtedy wszyscy, którzy chcieli, wyszliśmy na Suzina i na tą pierwszą mszę. To jest pierwsza msza, którą zapamiętałem.

  • Były jeszcze następne?

Dużo ludzi uczestniczyło. I była druga msza w następną niedzielę, już na terenie V kolonii WSM-u. Ołtarz był na wysokości między ósmą a dziewiątą klatką schodową, czyli [na terenie] tego budynku od Słowackiego, tego, w którym myśmy też mieszkali. I tu odbyła się druga msza. Zapamiętałem ją szczególnie dobrze, ponieważ kiedy mszę ksiądz kończył, mój ojciec, który miał talent, dobrze śpiewał, podniósł „Boże coś Polskę” i się wszyscy przyłączyli. Później nie rejestruję w pamięci mszy na terenie V kolonii WSM-u, chociaż obecność księży tak. Między innymi pamiętam, że spotkałem kilka razy. Spotkałem – no widziałem, może w ten sposób [powiem] – na terenie kolonii proboszcza parafii Świętego Stanisława Kostki, prałata Ugniewskiego, który był budowniczym tego kościoła, po wojnie odbudowywał. A po wojnie z upoważnienia kardynała Hlonda był kierującym zespołem odbudowy kościołów w Warszawie, jednym z tych znaczących. Znakomity organizator. To pamiętam. A poza wszystkim ludzie się modlili. U nas w piwnicy… No, bo to, tak jak się mówi, piwnica – no jest zawsze korytarz, boczne odejście do jednej, drugiej, następnej. To tak jak pod budynkiem, to charakterystyczne, na lewo. Potem przybito przejścia. Potem można było przejść ciągiem piwnic z jednego końca budynku na drugi, a ten budynek miał około trzystu metrów. No, więc możliwość kursowania była swobodna. Któraś z pań zaczynała litanię. Odmawiali wieczorem często „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. To było.
  • Czy była taka wspólna w czasie…

Ja podkreśliłem na początku, że myśmy się wszyscy znali. Wszyscy wiedzieli, kto jest kto. Tu muszę powiedzieć, że dozorcą V kolonii WSM-u, bardzo rygorystycznym dla nas chłopaków, szczególnie na trawnik, w czasie okupacji był w pan Gusiew. Miał syna Jerzego. To był Rosjanin, który zamieszkał w Polsce po I wojnie światowej. A w jakich okolicznościach tu osiadł, nie wiem. Był zawodowym żołnierzem. I odkopał… Jak mówią, rozkopał trawnik przed twoim mieszkaniem (miał na parterze pierwsze mieszkanie w tym bloku niższym jako dozorca) i wykopał szablę. No niestety pochwa tej szabli to zardzewiała, mimo że to było w coś zawinięte, szmaty, i nasączone, i przekazał to, tę szablę, porucznikowi „Górze”, „Dolinie”. To pamiętam. I tak można, od tego dozorcy poczynając, przez kolejnych znaczących różnych lokatorów, można opisywać pozostałych.
Na przykład zdarzenie, że gestapo w nocy było w jednym z mieszkań, aresztować, ale ten [lokator]... budzą się czy coś i zastrzelono go w łóżku. To też na terenie naszej V kolonii. Na terenie V kolonii mieszkał kto. Mieszkał Rysiek Suski. Dlaczego mówię Rysiek Suski. Bo my dziewięć, dziesięć lat, jedenaście, a on był od nas dużo starszy, może osiemnaście, dwadzieścia lat. Po wojnie wyczytałem, że Ryszard Suski pseudonim Żarłok, był jednym z głównych… No właśnie, kim. Jednym z głównych... Jak ich określić? Gwardii Ludowej, Armii Ludowej i zginął w czasie Powstania. I wiele razy widzieliśmy, jak on z grupą młodych, takich jak on, pojawiali się u niego w mieszkaniu. On mieszkał na parterze, był wysportowany, silny. Popisywali się rzutem kulą. I tam mieli swoje czy spotkania, czy zbiórki, jak to można określić. W każdym bądź razie mogę stwierdzić jedno. Na pewno jego w czasie Powstania Warszawskiego na terenie V kolonii WSM-u ani razu nie widziałem. Co by potwierdzało, że to jest tożsama osoba z tą, która, powiedzmy sobie, na Starym Mieście się zjawiła.
Ja jeszcze powiem o Armii i Gwardii Ludowej. No może Gwardia Ludowa to jest wcześniejszy okres, ale Armia Ludowa, bo to też na Żoliborzu miało miejsce. Na terenie WSM-u mieszkało dużo [osób] o poglądach, jak byśmy powiedzieli, dość lewicowych. Paradoks przecież – jednym ze współzałożycieli i mieszkańcem WSM-u był nie kto inny jak Bolesław Bierut. A jego pierwsza żona była sprzątaczką w przedszkolu czy w szkole na terenie osiedla WSM-u Żoliborz. Tak że to lewicowe środowisko tam się przewijało. O tym wspominał zresztą Jarosław Abramow w tym swoim „Lwy mojego podwórka” czy coś takiego. Te jego wspomnienia, co sobie skrzętnie przeczytałem. Ja pewne rzeczy inaczej pamiętam, on pamięta inaczej. Ale to jest to spojrzenie, że dwie osoby mogą obserwować to same zdarzenie, ale jedna koncentruje się na takim fragmencie, inna na innym. Ale generalnie tak to wyglądało.
Dlatego mówię – mimo tych różnic światopoglądowych to była pełna zgoda i współpraca. Pełna zgoda i współpraca. Ginęli ludzie. No ginęli ludzie. Między innymi zginęła siostra takiego Ryśka Grajkopla, który mieszkał na terenie tej kolonii, właśnie jak poszła po ten cholerny olej do tej olejarni. Chowano ich wszystkich wzdłuż tej pryzmy, [między] ogromną pryzmy tego miału węglowego a kotłownią. To był ten rejon. I tam tych grobów było iks.
Kto z naszej dwunastej klatki schodowej zginął? Bo to trzeba powiedzieć. Otóż pociąg pancerny, który kursował na linii tak jak Dworzec Gdański, ostrzeliwał również Żoliborz. Oni mieli taką metodę i to wszyscy głośno mówili: „Uważajcie” – nam szczególnie. „Jak słychać jeden strzał – tyle że pocisk był szybciej niż huk dochodził – to natychmiast chować się, ponieważ zaraz jest drugi, po jakimś czasie”. Czyli krótko mówiąc, jeżeli pierwsi byli ranni i biegli im z pomocą, to ten drugi ich likwidował. I była taka sytuacja, że do naszej piwnicy stacza się po schodach od wejścia (wejście było na klatę schodową i piętra i wyżej i zejście do piwnicy po prawej stronie) pocisk. Pocisk, no powiedzmy sobie, średnicy gdzieś osiemdziesiąt, sto milimetrów. I proszę mi wierzyć. My jesteśmy w korytarzu, siedzimy tam na zewnątrz, nie w samej piwnicy. I widzę ten pocisk i wszyscy patrzą, a on się stacza. Skąd to, kto to, coś wyrzucił. On nie wybucha. Gdyby on wybuchł w tym momencie, to byśmy nie rozmawiali, i by wszystko się rozleciało. Cud. Tak to trzeba określić. Ale zaraz jest ten następny, drugi, który przebija stojącego przed klatką schodową krewnego majora Uszyńskiego, który mieszkał na drugim piętrze, starszego pana. Dosłownie przebija go. Uderza we framugę podwójnych drzwi wejściowych do klatki schodowej, tam wybucha i rani biegnących z przeciwka, tych, którzy chcieli pomóc temu, który upadł. No tak, widziałem tego zabitego. Widziałem wielu innych zabitych. Ale wracam stale do tego co widziałem tych Niemców, którzy oni padają. No więc tego rodzaju sytuacje miały miejsce.
Na parterze mieszka pani Jadwiga Lipka-Kadaj, wdowa po zawodowym oficerze Wojska Polskiego, który zginął w trzydziestym dziewiątym roku, we wrześniu. Był obrońcą Modlina. Po dwóch latach wyszła ponownie za mąż za pana Czerwińskiego, urodziła dziecko, no i tenże trzeci jej syn, ten mały Bartek, Bartłomiej Czerwiński, operator telewizji, często w napisach, czołówkach go widuję. Ten mały Bartuś tam też przeżył. Ona też przeżyła, jej mąż też przeżył, i dwóch synów. Mieli dwóch synów. Wojtka starszego, już nie żyj, starszy ode mnie też o dwa lata, i młodszego, w wieku mojego brata Maćka. Nie wiem, co się z nim dzieje, nasze drogi się rozeszły. Po przeciwnej stronie państwo Tomaszewscy. Wdowa z synem, który był również w jakiejś organizacji wojskowej podziemnej. Ale nie miał nic wspólnego ani z Armią Krajową, ani z Armią Ludową, była to jakaś nie do końca znana nam formacja. Nie żyje już dzisiaj. I tak można przemieszczać się kolejno piętrami, prawda. Kto, gdzie, jak mieszkał.

  • A jak pan zapamiętał ostatni dzień pobytu na Żoliborzu?

Zanim przejdę do pytania, to chcę wrócić do tego, o czym mówiłem, to jest, kiedy pojawia się oddział porucznika „Góry”, „Doliny”. Otóż wychodzimy rano na ten dziedziniec kolonii i widzimy mnóstwo żołnierzy w polskich mundurach. W mundurach niemieckich, no, ale powiedzmy sobie, tam usuniętych tych oznakach, to wszystko. Mnóstwo broni widzimy. Że mają granatniki przeciwpancerne piata, co było ewenementem, bardzo dużo ręcznych karabinów maszynowych i to od tych niemieckich, z tymi charakterystycznymi dziurawymi osłonami na lufach, po inne. [Posiadali] również broń sowiecką. To są partyzanci z Kampinosu. Przyszli, oni w nocy przyszli. I porucznik „Góra”, „Dolina” urzędował, miał swoją kwaterę po przeciwnej stronie, w tym niższym budynku, w piątej, szóstej klatce schodowej na parterze. Co pewien czas słychać było: „Lotnik, kryj się”. I w tym momencie, oni wszyscy pod drzewami, pod lipami, które rosły na dziedzińcu, gromadzili się rzeczywiście, żeby nie było widać takiego ogromnego zespołu żołnierzy dobrze wyposażonych. Jeden z nich, sierżant, na kwaterę wybrał sobie nasze mieszkanie. Ojciec mu tłumaczył, że tu wysoko, niebezpiecznie, ale proszę bardzo. No, więc to było takie bardzo serdeczne z nim powitanie, ojciec zrobił jakieś tam kanapki. Nawet widziałem, że po kieliszku czy dwa wódki wypili. Tak go [ojciec] pytał... [Sierżant] tak śpiewnie mówił, takim charakterystycznym dla wschodu akcentem: „No, my z daleko przyszliśmy. Z daleka przyszliśmy”. Nie chciał mówić. Z kolei u naszej sąsiadki piętro niżej następny kwaterował. Charakterystyczne, że miał hełm niemiecki w wymalowanym tu orłem i nosił płaszcz, taki jak nosili niemieccy żandarmi, taki gumowany czy ten, z takim charakterystycznym karczkiem z tyłu, co to na filmach wszędzie widać, w takich płaszczach opiętych, on z tym chodził. No i potem dochodzi do tych dwóch strasznych zdarzeń. To jest te dwa ponowione ataki na Dworzec Gdański. Próba przebicia na Stare Miasto to jest sierpień – niestety nie powiodły się. No właśnie tenże w tym płaszczu żandarma, w tym, nie wrócił, zginął, jak nam powiedział ten nasz sierżant, który był u nas. Potem pamiętam pojawiających się różnych Powstańców, którzy przechodzą kanałami ze Starego Miasta czy Śródmieścia po broń. No tak to stale każdego dnia coś się działo.
I tu, proszę państwa, chcę powiedzieć o jednym zdarzeniu. Ja nie ukrywam jednego. Dla mnie na jednym końcu kolor amarantowy, a na drugim kolor różowy, są tymi samymi odcieniami koloru czerwonego. I twierdzę, że ci wszyscy, którzy generalnie w to wierzą, są ludźmi chorymi po tych doświadczeniach, którymi się nasze społeczeństwo, nasz naród, i nie nasz naród, w ogóle cywilizacja się spotkała. Dlatego mój stosunek jest tak negatywny do tych, którzy byli w PPR-ze, w PZPR-ze. Dzisiaj są u postkomunistów w SLD, Europa Plus czy jak to nazwiemy – to są tej samej maści, ci sami chorzy ludzie. Dlaczego o tym mówię? Bo żeby to było jasno tutaj przedstawione. Otóż zjawiają się na terenie naszej kolonii i naszej dwunastej, między innymi, klatki schodowej – mówi się: „Każdy, kto w mundurze z bronią, to Powstaniec” – Powstańcy. Ubrani są w panterki niemieckie, spodnie, bluzy, nawet furażerki, czyli krótko mówiąc, w te mundury, które zostały zdobyte przez Powstańców na terenie magazynów koło Dworca Gdańskiego. To, co Batalion „Zośka”, „Parasol”, inni. To, w co Stare Miasto było umundurowane. Ale oni się trzymają jakoś z boku. Ani do tych partyzantów... przecież oni są partyzantami od, przed [Powstaniem], ale Powstańcami, którzy się włączyli, porucznika „Góry”, „Doliny”, ani miejscowymi tymi tu, naszymi Powstańcami, tu z Żoliborza. Ci, którzy przychodzą ze Śródmieścia czy Starego Miasta, oni trzymają się z boku, a jednocześnie mają swobodę poruszania się poza teren kolonii, poza wszystko. Dochodzi do pierwszej takiej rozmowy, którą podjął pan Czerwiński.

  • Pan to słyszał?

To, co teraz mówię, słyszałem. Podjął rozmowę z jednym z nich, a było ich kilku. Trzech, czterech, pięciu. Podjął z nim rozmowę, jak oni się znaleźli na Żoliborzu. Oni mówią: „Przyszliśmy kanałami”. – „A skąd?” – „Ze Starego Miasta. Myśmy tam walczyli”. „No a może byście tak opowiedzieli, jak to tam było, co na tym Starym Mieście. Bo my widzimy bombardowane Stare Miasto z samolotów”. Jak na ten przysłowiowy trzepak się weszło, to było widać, jak te samoloty zniżają się i spod nich wypadają ciemne punkty, bomby, to wszystko razem. „A tak, żeśmy walczyli. Między innymi zdobyliśmy obóz na »Gęsiówce«. Niemcy tak uciekali, że na stołach zostawili nawet gorącą zupę”. Ja to do dziś pamiętam, bo to bardzo charakterystyczne. Ale potem już nie chcieli rozmawiać.
I teraz... Byłem świadkiem zrzutów dla Powstania. O trzech takich zdarzeniach należy powiedzieć. Pierwsze. W nocy ojciec nas budzi w piwnicy i mówi: „Chodźcie na górę, zobaczycie zrzuty dla Powstańców”. (Ja będę musiał jeszcze o ojcu powiedzieć parę słów). I z tego naszego okna, z tym widokiem, z tą perspektywą aż na Pragę, aż na Pelcowiznę, tam daleko, widzimy czasze spadochronów. Ja je pamiętam, jako pomarańczowe, powoli opadające. Gdzie? A na ten plac, o którym mówiłem na początku, z tym kartofliskiem, gdzie Niemcy szukali Powstańców, gdzie są te doły, glinianki. Przed domem, między nami a Szklanym Domem, palą się ogniska i tu spływają na spadochronach pojemniki. Jednocześnie znad naszego domu, a więc od strony gdzieś Instytutu Chemicznego, Boernerowa, widać świecące pociski przeciwlotnicze. Po cztery, sześć, takie suną w kierunku tych spadochronów. Ale one są już nisko. To samo widzimy – reflektory gdzieś z północy, które próbują łapać w krzyżowy [ogień] tych reflektorów samoloty. I widać, że coś się dzieje. Po jakimś czasie cisza. Już nie słychać tych samolotów przelatujących. Tego wszystkiego. To jest pierwszy zrzut.
Następne zrzuty to jest ta ogromna armada amerykańskich Fortec Latających, która we wrześniu przyleciała nad Warszawę, a potem Stalin się zgodził, że mogli jedyny raz wylądować na naszych zajętych wschodnich terenach. Rzeczywiście tych samolotów jest mnóstwo. Ale nie zaobserwowaliśmy, by jakikolwiek zrzut spadł tutaj, na teren WSM. Jak się okazuje, w większości trafiły do Niemców. To jest ten następny.
I trzecie zrzuty, z którymi mamy do czynienia, to są zrzuty dokonywane przez sowieckie samoloty, kukuruźniki, bez spadochronów, w workach papierowych, bo sam to widziałem, w których były suchary, konserwy, ta swinnaja tuszonka w złotych puszkach z czarną farbą z napisami, które pękały, z bronią, z amunicją. Stąd też wtedy żeśmy nazbierali mnóstwo amunicji do tej pepeszy – te charakterystyczne łuski, zwężające się u góry. Mniejszy pocisk, niż to było w pociskach dziewięć milimetrów, których używali Niemcy i które były do stenów i do innych. Oczywiście te puszki to, co pełne, no to zbierali te specjalne grupy Powstańców do przejmowania zrzutów, a resztę, no te rozbite, to wszystko to ludzie z ziemią zabierali. [Tak] samo te suchary, z rozsypanych worków, to wszystko było przykre.
I teraz, dlaczego przerwałem tym momencie opowieść o tychże panach, którzy nas nawiedzili, mianowicie w tych mundurach i tak dalej. W końcu wprost ktoś mówi: „To nie są z Armii Krajowej. To są za Armii Ludowej i oni chcą za wszelką cenę przedostać się przez Wisłę na drugą stronę, gdzie są już Sowieci”. I proszę państwa, ja nie zmyślam. Ja to z całą mocą tu muszę to podkreślić. Bo to można by powiedzieć, biorąc pod uwagę moje poglądy... Z kilku ust słyszę, ja słyszę, i to wymieniają poglądy, że wśród tych zrzutów, które były… Bo to nie jeden taki był, który ja opisałem. Inne tak samo. Bo te wszystkie pojemniki ze zrzutami przenoszono do magazynów Armii Krajowej, które były w kotłowni. I tamże jest: łoże, są koła, jest tarcza, a nie ma lufy do działa przeciwpancernego. I powiadają, że to widocznie ci ukryli, bo nocą gdzieś się tutaj kręcą i chodzą. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Co słyszałem, relacjonuję. I pada znów pytanie do nich: „To chcecie uciec? Dlaczego wy nie walczycie? Dlaczego chodzicie tylko?”. Bo to już wiele osób się do nich zwraca. No to jest milczenie bądź arogancka odpowiedź: „A co was to obchodzi”.
Proszę państwa, jedna była bardzo charakterystyczna twarz jednego z tych właśnie z Armii Ludowej. O wysokich zakolach, twarz taka pociągła szpiczasta, utkwiła mi w pamięci. Patrzyłem na niego, jak on opowiada, jak on stale tam przychodził. Oni wchodzili, przychodzili, wychodzi. Dla mnie nie ma cienia wątpliwości, że był to Zenon Kliszko – nie ma cienia wątpliwości. Szczególnie, i tu mogę dodać, kiedy przeczytałem rozmowę z nim publikowaną przed laty, jak to ze Starego Miasta trafili na Żoliborz i byli na terenie WSM-u. O, tyle mogę o nich opowiedzieć.
I jeszcze jedna rzecz. Był oddział Armii Ludowej na Żoliborzu, niewielki. To na placyku, który był, a dzisiaj jest boiskiem szkoły między Filarecką a ulicą Toeplitza, a Słowackiego a Krasińskiego, wykopali taki bunkier ziemny. Przykryli go siatkami. Siatki były takie jak do gry w siatkówkę. I zamaskowali gałęziami. I tam oni przebywali. Jak długo, nie wiem, bo to jest już okres, ja powtarzam, września, kiedy jest coraz ciężej. Walki są coraz bardziej intensywne, robi się coraz zimniej. To wszystko razem... I przychodzi sygnał – o tym zaczynają mówić – Rosjanie zajęli Pragę.
Z tym że takie charakterystyczne zdarzenie. Tutaj my słyszymy – a to na dziedzińcu nawet – straszny łoskot, szum. Znów biegnę na górę do tego okna na trzecim piętrze. I zza Wisły dochodzi ogromny hałas, szczęk i tak dalej. Nie wiem, kto to do nas jeszcze wtedy przyszedł, nie pamiętam, nie mogę go umiejscowić, ale ma lornetkę. On powiada: „Suną w kolumnach czołgi”. Dzisiaj to jest przedłużenie Jagiellońskiej, tak jak wzdłuż FSO. [Czołgi] przemieszczają się w kierunku śródmieścia Pragi. Jest ich mnóstwo. Mam prawo łączyć to z tym, co potem się dowiedziałem, że to jest ta dywizja pancerna „Herman Göring”, która przemieszczała się na Pragę. I te walki tam. A potem się wycofali, bo front stanął gdzieś koło Jabłonny, tak mówią. I pojawiają się pierwsi, jak to się mówiło, „berlingowcy”. Wtedy to było jedno określenie. Nie tam żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, nie żołnierze 1 Armii, nie żołnierze, tylko „berlingowcy”. I że prowadzą rozmowy z pułkownikiem „Żywicielem”, dowódcą z całego Żoliborza, na temat udzielenia pomocy i tak dalej. No i ludzie zaczynają mówić: „To rzeczywiście, może jak zajęli Pragę, to przejdą Wisłę i zajmą Warszawę”. O tym się mówi. Pamiętam tego pana Walendziaka z przeciwka: „Już blisko, już niedługo przyjdą”. No ale nie przychodzą. Tylko mamy te zrzuty w tych workach i broń, i tych konserw, i tej żywności, i nie wiem, co tam jeszcze. Jest tych kilku „berlingowców”. Mówi się, że podobno wylądowali na Żoliborzu przy Cytadeli. Mówi się, że wylądowali gdzieś w Śródmieściu i dalej. To dociera.
I teraz chcę powiedzieć o moim ojcu. Otóż ojciec był żołnierzem 36. pułku piechoty Legii Akademickiej w wojnie polsko-bolszewickiej dwudziestego roku. Ojciec walczył między innymi pod Ossowem. A mamy dokumenty, jego książeczkę wojskową z wpisami. Był nie świadkiem śmierci, ale był świadkiem, kiedy przyniesiono zwłoki zabitego księdza Ignacego Skorupki, bo wtedy walczył 36. pułk piechoty Legii Akademickiej na tym odcinku z ochotnikami, z którymi był ksiądz Skorupko. Potem 36. pułk, który cofał się na Dźwinę spod Dyneburga pod Radzymin i tu między innymi pod Ossów. To przełamanie. Potem przemieszcza się na południe. Ojciec brał udział w walkach pod Iganiami. To jest mała miejscowość przed Siedlcami, gdzie był ranny. No i tak cała ta wojna przeszła. I mówi: „Widziałem, do czego zdolni są bolszewicy. To jest dzicz, mordercy. Widziałem pomordowanych polskich żołnierzy na terenach, które myśmy potem odbili. Ginęli w okropnych torturach. To jest nasz straszny wróg, jak takim samym wrogiem z drugiej strony są Niemcy. Jesteśmy między dwoma wrogami. Pamiętajcie o tym”. Były te wieczory w piwnicy. Ojciec czytał nam, mnie głównie (bo Tadeusz [słuchał] w mniejszym stopniu), Trylogię i opowiadał nam, do czego zdolni są Sowieci, jak oni tu przyjdą. Że na pewno też będą się mścili za rok dwudziesty, za klęskę.

I, proszę państwa, dochodzą do nas te charakterystyczne, jak mówiłem, odgłosy armat, huk strzałów, to wszystko razem. Ale pojawia się coś nowego. Pojawiają się te salwy katiusz, te pociski rakietowe. To rzeczywiście była taka… I gdzieś, skądś pojawiło się określenie to „organy Stalina”. I chcę powiedzieć, ja wtedy pierwszy raz usłyszałem nazwisko Stalin. Bo nie było jakichś relacji, żebym ja o Stalinie mógł coś wiedzieć. I wtedy ojciec mówi: „Pamiętaj, żebyś nigdy nie używał tego określenia. Stalin jest największym zbrodniarzem”. Ja to miałem zakodowane i to dokładnie pamiętam. No, ale tak jak wielu liczyło, tak nie doczekało się i Sowieci się nie pojawili. Nie pojawili się, natomiast przychodzą ostatnie dni Powstania. Żoliborz jakoś był oszczędzany od ostrzału, bombardowania i wszystkiego, ale zaczyna się ostrzał artyleryjski, między innymi z tych słynnych „szaf”, jak to się mówiło. Te pociski rakietowe. Między innymi cała górna część budynku Feniksu od strony Słowackiego przez te pociski jest zmieciona. Pojawia się ostrzał z tego działa kolejowego, tego moździerza 600 milimetrów. To, co jest ostrzał Prudentialu, te słynne zdjęcia, to, co przy budowie metra teraz wykopali te pociski, był ostrzeliwany Żoliborz. A dlaczego mogę to jednoznacznie stwierdzić. Cały narożnik budynku Spółdzielni Nauczycielskiej róg Cieszkowskiego i Słowackiego jest zmieciony. Charakterystyczne, że tak zostaje, a to jest wszystko zmiecione. A taki pocisk po wojnie, niewypał, leżał na skarpie za Domem Nauczycielskim, tak jak się w dół schodzi do Mickiewicza. Ten ogromny pocisk tam leżał, przecież nikt go tam nie przywiózł.
I bombardowania. Pojawia się bombardowanie koszmarne, mianowicie Niemcy bombardują przed tym ostatecznym uderzeniem kotłownię. Chcą zbombardować kotłownię, bo mają informacje (widocznie obserwacja, to wszystko), że tam są magazyny uzbrojenia, amunicji, wszystkiego z Powstania na Żoliborzu.

  • Czy może pan to umiejscowić w czasie?

Proszę panią, ostatnie dni września. Jesteśmy pod takim bombardowaniem. Pierwsze, to jest to straszne, psychicznie [męczące], wycie syreny sztukasa, który schodzi do bombardowania, włącza syrenę. To rozrywa bębenki uszu prawie. Wszyscy patrzą w sufit. Potem to huśtanie, chodzenie domu niejako. Czuje się. Tynk się sypie. Niektórzy zostają histerii, starsza pani Krusiewiczowa dostała histerii – to jest coś strasznego. I wybuchy. I cisza. I słyszymy głos: „Zbombardowano czwartą, piątą klatkę naszej V kolonii WSM”. Wychodzimy na zewnątrz. Tutaj ci z obrony nas z powrotem do piwnicy zagarniają. Widzimy. Rzeczywiście bomba uderzyła, przebiła cały [budynek], wybuchła. Cały budynek dwupiętrowy. Są ranni, trupy – koszmar. To jest straszne, być pod tym bombardowaniem. Z tym żeśmy się osobiście zetknęli. Osobiście żeśmy się spotkali. Ostrzał stały, bez przerwy.
I teraz przychodzi ostatni dzień Powstania. Budzimy się rano. Widzimy, co? Całe piwnice nasze, pełno jest Powstańców. Młodzi mężczyźni, dziewczyny, broń przenoszą, przemieszczają się. Charakterystyczna rusznica przeciwpancerna jest cholernie długa, to ją między tymi korytarzami manewrują. Coraz któryś wypada na zewnątrz. Oddają strzały, walki. Słychać: „Zajęli III kolonię”. A więc przemieszczają się w naszą stronę. A z kolei Powstańcy wycofują się na drugą stronę ulicy Słowackiego w kierunku Domu Nauczycielskiego i dalej. I tu pojawia się pułkownik „Żywiciel”. W czarnym berecie, niski. Wita się z nim mój ojciec, który go znał. Rozmawiają ze sobą bardzo krótko. Ojciec mówi: „Panie pułkowniku, do zobaczenia w wolnej Polsce”. Odchodzi. I robi się pusto. Robi się pusto. I w tym momencie słychać strzały. Strzały w dół piwnicy, ale w podłogę w dół. I słyszymy: Raus! Schnell! Raus! Schnell! I stoją przy wejściu do klatki schodowej trzej, czterej żołnierze niemieccy z bronią gotową do strzału. Oczywiście pojawia się Hände hoch. I my tak jak stoimy, wychodzimy na zewnątrz, na ten nasz dziedziniec V kolonii WSM. Myśleliśmy, że nas na pewno... a oni dalej Raus, tam już następni. Po przeciwnej stronie za beczką z wypełnioną wodą siedzi czy klęczy żołnierz niemiecki z karabinem, ręcznym karabinem maszynowym. Chroni tych tu, którzy po tych klatkach schodowych tej części, widzimy, wypędzają z przeciwległego budynku. I pędzą nas z tymi rękoma do góry wszystkich wzdłuż tej hałdy węglowej i tego mini cmentarza, tych grobów, w kierunku ulicy Mickiewicza, tak jak III kolonia WSM. I tu stoi kilka, trzy, cztery czołgi, które ostrzeliwują II kolonię WSM. I widać tam zrujnowaną całą tą część budynków. Co charakterystyczne, dziś można stwierdzić, że ta część nie została odbudowana. Ten dom jest teraz, jak byśmy powiedzieli, niewykończony w stosunku do tego, co było pierwotnie. On tak zakręca od strony Słowackiego, tutaj tego nie ma i nie odbudowano. I oni strzelają. Koło tego kręcą się żołnierze niemieccy w czarnych mundurach pancerniaków. I utkwił mi w pamięci jakiś ich dowódca, który porusza się o lasce, kulejąc. Nas szybko przeganiają dalej, ale kątem oka widzę ulicę Płońską, bo myśleliśmy, że w Płońską nas popędzili. Przed wjazdem do kotłowni stoi ogromna ciężarówa pod kątem, tył na gąsienicach i coś tam wynoszą Niemcy z tej kotłowni. I pędzą nas wzdłuż Krasińskiego 16 III kolonia, Krasińskiego 18 IV kolonia, dalej do ulicy dzisiejszej Popiełuszki. I nie pędzą dalej już ulicą Krasińskiego, ale każą nam skręcić na działki, pola działkowe, w kierunku pól, gdzie dzisiaj mamy Piaski. Tam widzimy okopy, sterty łusek, tam gdzie były gniazda karabinów maszynowych. Widzimy trupy leżące, ze strasznymi, czarnymi twarzami, spuchnięte, cywilów. I pędzą nas dalej w kierunku tak zwanej kolonii (tam takie domy były) „kościuszkowskiej”. Ale widzimy, że przed… patrzymy, ja patrzę na te zakonnice. Przecież ja tam do przedszkola chodziłem, do szkoły. O ile budynek z tej strony… Ostrzał był od strony Instytutu, kraniec przeciwnej, to jest część budynku, no powiedzmy sobie, do pierwszego piętra... Była jezdnia. I na jezdni leżą trupy. I tam donoszą trupy, Niemcy donoszą swoich, trupy. Czyli oni nas tędy nie puścili specjalnie, żebyśmy tych ich typów nie oglądali i dlatego bokiem obeszliśmy.
Potem do Powązkowskiej, Powązkowską dalej. Gdzie wylądowaliśmy? No w kościele Świętego Wojciecha na Wolskiej. Tu pierwszy postój. Jesteśmy zmęczeni, głodni, spragnieni i nie wiemy, co się z nami stanie. Jesteśmy, tak jak wyszliśmy. Wszyscy – bez wyjątku. [Także] z małymi dziećmi na ręku. Między innymi ten Bartek Czerwiński, którego niesie ojciec. Wchodzimy do tego kościoła. No widać tam, koło ołtarza są jacyś sanitariusze, coś operują. Tu ludzie coś [robią]. Wchodzą Niemcy, wybierają młodszych mężczyzn, wyprowadzają gdzieś. Widzimy ciężarówki z młodymi mężczyznami, których wywożą. No i w pewnym momencie znów wyganiają nas. I pędzą nas, to już jest pod wieczór, na Dworzec Zachodni. To nie jest daleko. Na Dworzec Zachodni. Tam ładują nas do węglarek. Zaczyna padać deszcz. Węglarki nie mają, jak to mówią, dachów, są odkryte. I wiozą nas. Wiozą nas, jak się okazuje, do tego Dulag Warschau, czyli do obozu w Pruszkowie. Tu nas wyganiają.
Idziemy taką drogą do tych hal, tych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, te kolejowe. Tam są zagłębienia charakterystyczne pod torami, prawda. Woda, breja, słoma, ludzie płaczą, rzężą, krzyczą – koszmar. W ogóle smród brud, ubóstwo. I nic. I nic nie ma. I tu po prostu padamy i usypiamy. Ojciec czuwa nad nami. Jest z nami Irenka. I teraz następnego dnia takie targi tam są: wychodzimy czy nie chodzimy. Bo stale tutaj ktoś nowy przybywa. Ale też Niemcy wyganiają, na zasadzie, żeby chodzić, a nie, że wszyscy. Ojciec podejmuje decyzję – wychodzimy. I dochodzimy do szpaleru żołnierzy niemieckich z bronią. Stoi jeden oficer, drugi oficer, [bierze] dokumenty i przegląda. I bierze i rękę pokazuje na lewo. Ojca na lewo. Ojciec z nim mówi po niemiecku, że tu ma dwoje małych dzieci, jest wdowcem. Niemiec bierze ten dokument, jeszcze raz – na prawo. Ale teraz nie wiemy, co jest lewo, a co jest prawo. No bo to jest forma pewnej selekcji. Selekcjonuje tych wszystkich, którzy stopniowo tu się zbliżają. Efekt jest taki, że Irenka wylądowała w obozie w Ravensbrück i pracowała w fabryce broni. A nas ładują na stojący pociąg. Znów odkryte węglarki. O ile w tym pociągu do Pruszkowa to nie było tak ciasno, to tutaj jest ciasno. Pada deszcz i co któryś wagon to ma taką wyżkę, taką, w której siedzi Niemiec. No i robi się ciemno. Już ten pociąg rusza. No jest jedno. Kiedy ten Niemiec nas skierował na prawo, to podchodzą sanitariuszki w takich białych czepkach i czarnych pelerynach. To mi tak utkwiło, takie sowy. I wręczają bratu i mnie po takiej puszeczce skondensowanego mleka szwajcarskiego. Aluminiowa puszka, wytłoczona. No to my tylko… Ale to słodkie, nie ma wody, to wszystko, ale [zawsze]coś, bo my już dwa dni praktycznie nic nie jemy. I ten pociąg jedzie. Jedzie. Tam jest Warka, Radom. I zaczynają się rozmowy. „No tak, Radom, Kraków, Oświęcim”. To wpada w ucho. Dla mnie ten Oświęcim był wtedy... Ja słyszałem, w Oświęcimiu mordowali ludzi, do Oświęcimia wywożono. To było wśród dzieci powszechnie wiadome. Oczywiście nie było określenia Auschwitz, Birkenau, nie. Wtedy Oświęcim. Oświęcim to jest miejsce kaźni Polaków. Ale w końcu przedrzemaliśmy, budzą nas strzały. Próbują uciekać z tego pociągu niektórzy, ale jedzie i rano wtacza się na bocznicę. I wylądowaliśmy gdzie? Ano wylądowaliśmy w Jędrzejowie. I znów otwierają, Schnell, raus, i nas wygonili. I tak jak staliśmy, tak staliśmy się, przepraszam bardzo, ludźmi w cudzysłowie wolnymi w okupowanej Polsce, w Generalnej Guberni.
Tu trafiamy na przyzwoitych ludzi, państwa Kisielów. Pani Kisielowa znała ojca z Mińska sprzed wojny. W koszmarnych warunkach tam egzystujemy. No i wkraczają tam w końcu Sowieci. Widzę tych Sowietów wkraczających, te ogromne czołgi, te ilości. Przykro mówić, do dzisiaj [pamiętam] tamtych brudnych, biednych żołnierzy w tych szynelach, w tych kufajkach, w tym wszystkim. A jednocześnie pojawili się w tym budynku, w który żeśmy mieszkali, w eleganckich mundurach, przyjechali willysami, no wiadomo, z jakich służb, oficerowie, którzy z góry traktowali tych wszystkich Sowietów. A mieszkał tam pan Jakub Banys ze Lwowa. Mówi: „No, to ci teraz tu będą rządzili”. Rzeczywiście tak to wyglądało. I tak, proszę państwa, tam nastąpiła zmiana. Potem wracamy do Warszawy. W lutym. Trupy leżą…

  • W lutym czterdziestego piątego?

Luty, czterdzieści pięć. Leżą trupy niepochowane jeszcze na dziedzińcu V kolonii WSM-u. Jest ten sklep spożywczy, gdzie ta pierwsza msza, o której mówiłem. Tam na kartki można jakieś coś kupić. Coś ojciec przywiózł od rodziny, do której się dostał. Pojawił się jego brat, stryj, też nas zaopatrzył. No i siedzimy w jednym pokoju, gdzie nie można do końca drzwi zamknąć, bo podłoga stoi, bo to wilgoć, dyktą pozabijane. Okienko wielkości dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów, „koza” na środku (to jest piecyk taki z rurą, grzeje). Tę „kozę” do dzisiaj zachowałem, mam u siebie w domu. I to wszystko. I tak tu egzystujemy do Wielkiej Nocy czterdziestego piątego roku, kiedy udaje nam się za którymś razem po przejściu Wisły mostem pontonowym wyjechać do Mińska Mazowieckiego, żeby wrócić do Warszawy, do szkoły w końcu sierpnia czterdziestego piątego roku. No, tak to wyglądało.

  • Proszę powiedzieć jeszcze na zakończenie. Pan był dzieckiem w czasie okupacji i Powstania. Czy ten koszmar przeżytego dzieciństwa w takich warunkach strasznych prześladuje pana do dnia dzisiejszego?

Nie, Nie prześladuje mnie, ale mam to w podświadomości i to jest mój stosunek do Niemców. Wtedy było powiedzenie „Dobry Niemiec – martwy Niemiec”. I dzisiaj nie zamydli mi oczu odwoływanie się do Goethego i Heinego. Przepraszam bardzo, bardziej mi [się przypomina] ten, co komory gazowe konstruował, i tej dziczy, którą ten naród, jak się mówi, rzekomo kulturalny i inteligentny, wydał, z zimną krwią mordujących ludzi. Bo dużo do mnie docierało, o czym nie mówiłem, w okresie okupacji, co się działo w okolicach Mińska Mazowieckiego. Nie mówiłem nic na temat likwidacji getta, które widziałem. Widziałem ten smród palonego getta. I potem wywożone koło naszej działki, wyważony gruz, z trupami również, to wszystko razem. Tego pominąć nie można. No a z drugiej strony... no jak było tak było, wszystko razem. Żyć trzeba. Ale o pewnych rzeczach zapomnieć nie można. I trzeba dziś protestować całą mocą. Nie ma żadnych nazistów. Są Niemcy. Są Niemcy, Niemcy i jeszcze raz Niemcy, i to trzeba wyraźnie głośno mówić. [...] Tego, proszę państwa, zapomnieć nie wolno, nie wolno! A kto zapomina, to się wyrzeka, wyrzeka się. Ja mówię, wyrzeka się polskości. I koniec, kropka.



26 czerwca 2013 roku, Warszawa
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Andrzej Janusz Szostak Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter