Andrzej Przewłocki „Kubuś”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Andrzej Przewłocki, syn Henryka i Karoliny z Czapskich.

  • W którym roku się pan urodził?

W 1921 roku w sierpniu.

  • Gdzie pan był podczas Powstania, w jakiej dzielnicy?

Na Sewerynowie.

  • Na Powiślu?

Na Powiślu.

  • A w jakim oddziale?

To jeszcze wszystko było nieustalone. Jak mówiłem, po dwóch godzinach mojej obecności na punkcie zbornym, zostałem ranny.

  • Jaki pan miał pseudonim?

„Kubuś”.

  • Proszę powiedzieć, gdzie się pan urodził?

W majątku mojego ojca, w powiecie siedleckim, Mordy.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Było nas siedmioro rodzeństwa.

  • Kiedy pan przybył do Warszawy?

No, ja w Warszawie bywałem, ale przed Powstaniem przyjechałem na jakiś tydzień przed wybuchem Powstania.

  • Do Powstania mieszkał pan poza Warszawą?

W majątku Mordy.

  • A w jaki sposób pan nawiązał kontakt z konspiracją?

Przez mojego kolegę, przyjaciela, można powiedzieć, byłego więźnia Oświęcimia, Adama Dewitza, który miał pseudonim „Szary Wilk”, o ile sobie dobrze przypominam. Jest pochowany na Powązkach.

  • Proszę pana, to może zacznijmy od tego, gdzie pan chodził do szkoły. Mieszkał pan w Mordach, a gdzie pan chodził do szkoły?

Ostatnie trzy lata przed wojną byłem w korpusie kadetów we Lwowie.

  • Gdzie pana zastał wrzesień 1939 roku?

W Mordach, w domu rodzinnym.

  • Jak pan ten dzień zapamiętał? Miał pan już osiemnaście lat.

Tak.

  • Czyli był pan już dorosłym człowiekiem. Jak pan zapamiętał ten dzień?

No, wielkim wrażeniem. Wielkim wrażeniem. Wkrótce, po kilku dniach, zdecydowałem się iść na ochotnika do wojska.

  • Został pan przyjęty?

Nie, ponieważ ochotników nie przyjmowano.

  • To co pan robił przez te pierwsze miesiące wojny?

Przez pierwsze dni właściwie nie bardzo wiedziałem, co mam robić, ale wkrótce przyjechał mój stryj Józef Przewłocki. Stryj, to znaczy brat mojego ojca, właściciel majątku Brudzew w Kaliskiem, który tam jako rotmistrz 1. Pułku Ułanów był wyznaczony do obrony przeciwlotniczej. Gdy tam Niemcy się zwiedzieli, przyjechał do nas celem poszukiwania pułku, do którego chciał się zgłosić, w którym służył w dwudziestym roku. I z nim pojechałem dalej.

  • Dokąd pan pojechał?

Z nim pojechałem celem dostania się razem z nim do pułku. Poszukiwaliśmy pułku dość beznadziejnie, bo nikt nic nie wiedział.

  • I dokąd dotarliście?

I w końcu zastaliśmy pułk, a właściwie już nie pułk, tylko dwa szwadrony, bo [znaleźliśmy] po rozbiciu w ów znamienny dzień 17 września w Wołkowysku. I tam o regularnym zaszeregowaniu mnie na razie nie było mowy. I tylko przy tych szwadronach jechaliśmy samochodem [stryja] przez kilka dni, do 22 września, kiedy te dwa szwadrony przekroczyły granicę litewską i ja razem z nimi. I dopiero po drugiej stronie granicy dostałem konia i dążyliśmy do Olity, gdzie ostatecznie zostaliśmy rozbrojeni, konie nam odebrano.

  • Kto was rozbroił?

Litwini. Konie nam odebrano, wypłacono nam resztę żołdu. I dzięki protekcji stryja, który był w pułku znany, zaliczono mnie, choć faktycznie to nie miało miejsca, jako podchorążego do grupy podchorążych, którzy zostali skierowani pociągiem do Rakiszek (to jest miasteczko na północ od wschodniej Litwy), gdzie miał być obóz i gdzie my podchorążowie, bo już ja byłem liczony jako podchorąży, mieliśmy być zaobozowani, że tak powiem.

  • Jako jeńcy, tak?

Jako jeńcy. No, nie jeńcy, internowani. Nie jeńcy, bo przecież myśmy nie brali udziału w wojnie z Litwą, tylko oni nas przyjęli jako internowanych.

  • Długo tam pan był w tym obozie?

To nie było tak jednolicie. To wszystko jest opisane, czy to ja muszę powtarzać?

  • Tak. Prosiłabym, żeby pan nam o tym opowiedział. Na tyle, ile pan pamięta, proszę opowiedzieć.

Na razie nie wiedzieli, co z nami zrobić. Trzymano nas w takiej komórce przy gospodarstwie Litwinów, którzy byli innego wyznania, bo Litwini są w ogóle katolikami, a to byli jakiegoś wyznania… Nie wiem, jakiego, bo nie znam się na tym. Nie chcieli nas wpuścić do swojego mieszkania, które władze litewskie uznały za miejsce naszego pobytu. Więc nie chcieli nas wpuścić, bo nie bardzo mieli miejsce. Tylko kaplicę swoją mieli, do której nie chcieli nas wpuścić, więc w jakiejś komórce takiej, w podwórku myśmy siedzieli przez kilka dni. Później w końcu wpuścili nas do tej kaplicy, uważając to za świętokradztwo, że myśmy tam siedzieli.

  • Jak długo tam byliście?

Nie pamiętam dokładnie. Ja to opisałem wszystko dokładnie, tak że to można sprawdzić.

  • A kiedy pan wrócił z powrotem do Polski, jak to było?

A to jeszcze, to…

  • No to proszę opowiedzieć. Był pan internowany i co dalej się działo?

Później z tej kaplicy nas przeniesiono do takiej publicznej sali teatralnej, w której też parę tygodni siedzieliśmy. Później przenieśli nas do szkoły powszechnej, gdzie zrobiono nam prycze, na tych pryczach siedzieliśmy. Ja z Januszem Kobylińskim, kapralem podchorążym, który był w wieku zbliżonym do mojego, kolegowałem [się z nim] najbliżej, spaliśmy na pryczy bok w bok. Później zdecydowano, że muszą nas przenieść do podwórza majątku Rakiszki, które było otoczone drutem kolczastym, ponieważ uważano, że powinniśmy być odseparowani od otoczenia. Kazano nam przenieść się do stodoły, w której wybudowano prycze pod sam sufit, bez światła, bez ogrzewania. Myśmy się nie zgodzili na to i obozowaliśmy na podwórzu, na dworze. Jeszcze nie było tak bardzo zimno.

  • A ilu was było?

Nocowaliśmy u ludzi folwarcznych na siedząco. Oni nas poczciwie przyjmowali. W końcu władze litewskie się zdecydowały, że musimy wrócić do tej szkoły na prycze, któreśmy mieli, dlatego że przyjęli do wiadomości, że my się nie zgadzamy na tę stodołę. Tam przesiedzieliśmy do wiosny czterdziestego roku. Kiedy to było… [Obóz wywieziono] do Wiłkowyszek... I wtedy akurat Sowiety zajęły Litwę. Ale ja na szczęście, na parę dni naprzód zostałem zwolniony z obozu na tak zwanego pabiegielisa, czyli uciekiniera niewojskowego, co mi wyrobił mój wuj Stanisław Plater-Zyberk przez swoje znajomości dobre z Litwinami. I to mnie uratowało od natychmiastowej wywózki sowieckiej całego obozu.

  • Gdzie się pan udał po wyjściu z obozu?

Udałem się do majątku wuja Stanisława Plater-Zyberka, pod Szawlami, do Kurtowian.

  • I co się działo dalej?

I tam…

  • Długo tam pan przebywał u wuja?

I tam przebyłem. Nie wiem, to jeszcze było tak, że zostałem zwolniony przez Litwinów i Litwini na razie się rządzili jeszcze sami. Tam pracowałem w gospodarstwie z wujem, w rybołówstwie przeważnie, przez całe lato czterdziestego roku.

  • Do tego czasu nie widział pan Niemców?

Nie, Niemcy dopiero w czterdziestym pierwszym roku weszli na terytorium już Związku Radzieckiego, do którego Litwa była włączona.

  • I pan do tego czasu cały czas tam przebywał, tak? U wuja?

Tam przebywałem, tak.

  • Kiedy pan od wuja wyjechał?

W sierpniu czterdziestego roku nas wysiedlili. Majątek został przejęty na reformę rolną.
  • Kto was wysiedlił?

A wszyscy pabiegielisi tak zwani, ci uciekinierzy, do których ja byłem zaliczony, musieli wyjechać. I wyjechałem do Wilna, które wtedy było jeszcze bardzo polskie.

  • Czyli pan do Wilna wyjechał w czterdziestym roku?

W sierpniu czterdziestego roku.

  • I co pan w Wilnie robił, gdzie się pan zatrzymał?

Zatrzymałem się u dziadka dzisiejszego prezydenta.

  • Komorowskiego?

Komorowskiego, tak. Który był sąsiadem Kurtowian i którego znałem jeszcze z obozu. Bo on bardzo nas wspierał, podchorążych, którzy byli w tym obozie. I mnie zapoznał, znał mojego stryja dobrze, więc on mnie zaoferował mieszkanie i zacząłem z nim pracować jego koniem, którego on kupił i zaczął pracować na życie, bo wszystko mu było przecież odebrane. I ja z nim pracowałem.

  • Co robiliście, przewoziliście coś, tak?

Później miałem różne przejścia, różne prace, między innymi bardzo się z nim zaprzyjaźniłem i dzięki czemu zostałem przez niego proszony na ojca chrzestnego jego córki, która się wtedy urodziła, którą już tutaj, w Laskach, po tylu, tylu latach spotkałem.

  • Jak miała na imię córka pana Komorowskiego?

Nie pamiętam. Nie pamiętam, bo to było wszystko w takim rozgardiaszu, że nie pamiętam.

  • Do którego roku był pan w Wilnie, jak długo?

Do przyjścia Niemców, gdzie rodzice moi z Mordów, wiedząc o mojej tam obecności, ponieważ pisywaliśmy do siebie, przysłali mi kogoś, kto był obeznany z drogą Wilno–Mordy, jakimś szmuglem się zajmował, żeby mnie sprowadził do Mordów. Bo ja usiłowałem do Mordów się dostać przez zieloną granicę, kilkakrotnie próbowałem przejść granicę, ale to było niemożliwe i chwała Bogu, nie wpadłem. Doczekałem tego człowieka, z którym później już pod Niemcami, bo to już wszędzie byli Niemcy, dojechałem do Mordów, czyli do domu rodzinnego.

  • Czy może pan bliżej określić, gdzie te Mordy leżały, koło jakiego miasta?

W powiecie siedleckim.

  • Dotarł pan do domu…

Dotarłem do domu i tam zostałem na razie.

  • W którym roku się pan zetknął z konspiracją?

Z konspiracją zetknąłem się przez Adama Dewitza.

  • Tak, mówił pan. Który to był rok?

To był rok czterdziesty czwarty. I przez niego zostałem namówiony do jazdy do Warszawy. I przez jego siostrę Ninę Dewitz, pseudonimu nie pamiętam, ale ona była głęboko w konspiracji, zostałem zaprzysiężony i po paru dniach wybuchło Powstanie.

  • Czy wcześniej w konspiracji pan jeszcze przed Powstaniem miał jakieś zadania do wykonania, brał pan w czymś udział?

Nie. Ponieważ przed wojną w korpusie kadetów skończyłem małą maturę, więc owało do dużej matury dwa lata i chwała Bogu, w czasie pobytu w Mordach, w czasie okupacji były u nas dwie profesorki gimnazjalne, które mnie przygotowały do matury, którą zdałem konspiracyjnie w czterdziestym trzecim roku, pod koniec.

  • Proszę pana, przyjechał pan do Warszawy, żeby wziąć udział w Powstaniu.

Tak.

  • Gdzie pan miał się zameldować 1 sierpnia? Jak wyglądały te ostatnie dni przed Powstaniem?

Ja byłem pod kierunkiem Adama Dewitza, który mnie zawiadomił. O szkoleniu już nie było mowy Zawiadomił mnie, że mam się stawić na Sewerynowie, no i tam się znalazłem i zaraz zostałem ranny.

  • Jak to się stało, którego to było dnia? To już było po wybuchu Powstania, tak?

Pierwszego sierpnia.

  • Już pan został ranny?

Tak.

  • I jak to było, gdzie pan został ranny?

Gdzie zostałem trafiony?

  • Tak.

W ramię, tu w ramię, tak, że dwa pociski karabinu maszynowego z rykoszetu przebiły mi ramię, górę płuc i utkwiły mi tu, aż pod obojczykiem, pozostawiając po drodze masę drobniutkich odłamków. I te dwa ołowiane pociski mnie później wyjęto. Notabene nie było dobrych środków usypiania, tylko chloroformem mnie to zrobiono, tak że jeździłem do [niezrozumiałe]. Strasznie, strasznie, strasznie…

  • Kiedy pan miał te odłamki, te kule usunięte?

Już w ostatniej chwili, na parę dni przed wyjściem ze szpitala, a byłem w szpitalu na Konopczyńskiego.

  • Czy pamięta pan, jak długo pan był w tym szpitalu?

Prawie dokładnie miesiąc, bo Niemcy najpierw zdobywali Starówkę i dopiero jak Starówkę rozbili, zabrali się do Powiśla i powiedzieli, że wszyscy cywile wychodzić, więc ja, udając cywila, z jednym z kolegów wyszedłem i udało mi się przejść do kościoła na Woli, z którego dopiero następnego dnia... Bo to było 6 września, przenocowaliśmy w kościele, dopiero następnego dnia wywieźli nas do Pruszkowa.

  • Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał szpital, w którym był pan przez miesiąc czasu. Jakie obrazy panu zostały w pamięci?

To było dosyć ciekawe, ponieważ ten dom, w którym był szpital, w tym domu moi rodzice w czasie okupacji mieli swoje mieszkanie. W tym mieszkaniu była sala opatrunkowa i mnie opatrywano tam, w mieszkaniu rodziców, których oczywiście nie było już wtedy tam, ale ciekawe, że to było mi znane jeszcze poprzednio.

  • Co pan jeszcze zapamiętał z tego okresu? Lekarzy pan pamięta?

Nie pamiętam. Nie pamiętam. Pamiętałem siostry, pielęgniarki, z których jedną spotkałem po Powstaniu, pamiętam.

  • Czy dużo rannych było w tym szpitaliku, w którym pan był?

Dużo, bardzo dużo. Bardzo dużo. Ja, chwała Bogu, ponieważ byłem ranny pierwszego dnia, do 6 września, gdy Powiśle i szpital nasz zostały przez Niemców zajęte, wydobrzałem na tyle, że mogłem na piechotę ten kawał drogi z Powiśla aż na Wolę przejść wraz z jednym z kolegów, który przyszedł kanałami ze Starówki. I ja się z nim zakolegowałem i wyszliśmy. No, nie będę opowiadał wszystkich szczegółów, bo to by za długo trwało.

  • Jakie szczegóły pan ma na myśli? Całą drogę do kościoła?

No, rewidowano nas po drodze. Taki szczegół podam, bo to ciekawe. Ja miałem tę rękę bezczynną, na temblaku, prawą rękę, a on był leciutko ranny, tylko w rękę, ale obawiał się, czy czegoś nie ma podejrzanego po kieszeniach. I nim żeśmy wyszli, spodziewając się, że będziemy rewidowani, mówi: „Masz lewą rękę wolną, sprawdź mi kieszenie, co ja tam po kieszeniach mam”. I niech pani sobie wyobrazi, wyciągnąłem nabój pistoletowy, o którym on zapomniał, z kieszeni. Tak że gdyby nie to, to przez te parę sprawdzań, które mieliśmy, wychodząc ze szpitala, to by nas rozstrzelali, ale wtedy w taki przypadkowy sposób uniknęliśmy tego.
No i niech pani sobie wyobrazi, w Pruszkowie wysiadam z pociągu i spotykam moją kuzynkę, Plater-Zyberkównę, późniejszą Siewiejską, która tam później przy Niemcach znalazła zatrudnienie i szmuglowała niektórych pacjentów, mnie między innymi, do wyjścia. Tak że ja nawet nie przenocowałem [w hali w Pruszkowie]. Trzeba powiedzieć, jakie ja miałem szczęście w ogóle, że tak się stało. Zostałem odesłany niby to do szpitala, a po drodze wykupiony za kilo masła od konwojenta Niemca i z kolei znowu w Komorowie dostałem się do mieszkania…

  • Czyli z Pruszkowa pan się dostał do Komorowa, tak?

Do Komorowa, tak, do mieszkania moich kuzynów, też Plater-Zyberków, bo to liczna rodzina. I tam przebywałem parę dni. Tam dołączył do mnie ten kolega, który nie wyszedł ze mną równocześnie, i powędrowaliśmy... Bo ja tak zaprojektowałem, bo miałem znajomą, koleżankę mojej siostry, jako ogrodniczkę w Konopnicy, w Konopnicy pod Rawą Mazowiecką. I tak zaprojektowałem z tym kolegą, żeby się tam dostać, żeby wyrwać się z tego piekła powstańczego. I tam żeśmy dotarli, ale to jeszcze, żeby to opowiedzieć wszystko... Boże, ja to opisałem, tak że ona to ma.

  • Wiem, ale chociaż fragmenty jakieś, które pan szczególnie zapamiętał, które były szczególnie dla pana ważne. Może o tych rzeczach chociaż pan nam opowie. Bo ma pan na myśli tutaj drogę z Komorowa do siostrzenicy.

Z Komorowa ruszyliśmy EKD. Stacja końcowa ówczesnej EKD…

  • Czy ta podróż była w miarę bezpieczna?

W miarę bezpieczna. I później dojechaliśmy do stacji końcowej. Jak ta stacja się nazywała?

  • Nieważne. Proszę powiedzieć, to była ostatnia stacja kolejki, tak?

Tak, tak…

  • I co dalej?

I stamtąd ruszyliśmy... Jeszcze jakieś pieniądze mieliśmy, ruszyliśmy dorożką, która nas dowiozła do… no mniejsza z tym. A dalej musieliśmy iść na piechotę. Całe szczęście, że dostaliśmy jakiegoś chłopa, który za parę cząstek bransoletki, którą miałem daną przez ojca jeszcze przed wyjazdem na Powstanie, dowiózł nas do Konopnicy, do pani Karoli Ziółkowskiej, siostry pani Romockiej, która była żoną właściciela Pokrzywnej, która to Pokrzywna była głównym majątkiem, a Konopnica była folwarkiem. Ona, poczciwa – ja miałem ranę niezmienianą przez dwa tygodnie, tak że mi się robaki zaprowadziły w ranie –położyła mnie do swojego łóżka, sama spała na podłodze. Nawiązała kontakt ze znajomym doktorem w Rawie, który mnie przyjął do takiego szpitalika w Rawie. Tam wydobrzałem na tyle, że najpierw do Pokrzywnej mnie zabrali państwo Romoccy, którzy byli przezacni dla mnie, przezacni, przezacni, a później wróciłem do Konopnicy i tam doczekałem przyjścia frontu sowieckiego, po przejściu Wisły w tej ostatniej ofensywie.

  • Jak pan zapamiętał to wojsko sowieckie?

Chwała Bogu, ono przeleciało, że tak powiem, przez Konopnicę. Tak że wcale z nim do czynienia nie miałem.

  • W Konopnicy pan był do kiedy?

Żeby to określić…

  • Pora roku jaka była?

Zima. Zgadałem się z Sowietem, który nocował u nas, u pani Ziółkowskiej, że on jedzie w kierunku wschodnim z jakimiś rozkazami, i podjął się mnie zabrać do Siedlec, gdzie ja dążyłem, bo to był przecież mój region. No i dojechałem do Siedlec i tam się spotkałem z rodziną, to znaczy z matką, która była w strasznym stanie, bo właśnie wywieźli mojego ojca do Rosji, gdzie przybył i umarł z głodu. I stąd się zaczęło moje cywilne życie powojenne. Z Siedlec, gdzie cudem trafiłem... Ach, ja wszystko to opisałem, to niepotrzebnie właściwie to powtarzam, bo niedokładnie mówię, a ja pisałem dokładniej, dużo dokładniej.

  • To proszę jeszcze tylko powiedzieć, jak długo pan mieszkał w Siedlcach?

W Siedlcach jak długo mieszkałem?

  • Kiedy pan do Warszawy przyjechał? Może tak.

Jak to było… Ja to wszystko opisałem. Tak że ja niepotrzebnie to powtarzam.

  • Czy pan czuje się zmęczony rozmową?

Zwłaszcza że ja to bardzo niedokładnie mówię, a opisałem dokładniej.

  • Rozumiem. Czy chciałby pan jeszcze coś nam powiedzieć oprócz swoich wspomnień, podzielić się jakąś refleksją z nami, na przykład na temat Powstania, na temat pańskich przeżyć?

Jak szliśmy ze szpitala we dwóch w całej grupie pędzonych wówczas z Warszawy mieszkańców, ja się bardzo wyróżniałem, bo byłem bardzo wysoki i taki okazały, a poza tym byłem w brudzie, zakrwawiony od tej rany, którą miałem. I przechodziliśmy koło Pałacu Błękitnego, naprzeciwko którego stało Gestapo. W późniejszym powojennym pałacyku, który był ambasadą belgijską bodajże, ale wówczas był siedliskiem Gestapo. I taki gestapowiec stał przy drodze i przyglądał się tym przechodzącym ludziom, których pędzono już w stronę kościoła na Woli. I przyglądał się, a ponieważ ja się bardzo wyróżniałem, byłem co najmniej o głowę wyżej od wszystkich, którzy byli wokół mnie, więc tak popatrzył na mnie, tak stał do mnie [w bliskiej odległości], powiedział tak: Und wer ist dieser Man? I byłem pewny, że wyciągnie pistolet i mnie zastrzeli. Byłem pewny. I cud się stał. Nic, puścił takie zapytanie i puścił mnie dalej. I doszedłem do Woli i dalej, tak jak mówiłem. Ale to był moment straszny, bo byłem pewien, że za moment będę na tamtym świecie. I nic. I nic. Puścił mnie.

  • Jakie jest pana zdanie dzisiaj na temat Powstania Warszawskiego? Co pan sądzi dzisiaj o Powstaniu?

Nie śmiem sądzić. Nie śmiem sądzić i nie sądzę.

  • Mówiąc „sądzę”, mam na myśli, co pan myśli o Powstaniu, jakie są pana przemyślenia.

No straszne. Straszne, straszne, straszne, po raz setny straszne. Ale nie sądzę, nic nie sądzę – ani władz, ani tych, od których decyzje zależały. Nie sądzę. To by było tak mniej więcej wszystko.

Laski, 21 października 2014 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Andrzej Przewłocki Pseudonim: „Kubuś” Stopień: strzelec, strzelec Formacja: Obwód I „Radwan”; Grupa Bojowa „Krybar” Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter