Barbara Podgórska „Basia”

Archiwum Historii Mówionej

Podgórska Barbara, [stopień] strzelec, sanitariuszka, [pseudonim] „Basia”.

  • Proszę powiedzieć o swojej sytuacji rodzinnej, z jakiego środowiska pani pochodziła, gdzie pani mieszkała?

Uczyłam się w czasie całej okupacji. Dwa tygodnie przed Powstaniem robiłam maturę.

  • Gdzie pani mieszkała?

Mieszkałam pod Warszawą, osiedle Płochocin, dworzec Płochocin. To było jeszcze przed Błoniem.

  • Tam pani mieszkała przez całą okupację?

Tak, dojeżdżałam do szkoły do Warszawy.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Liceum chemiczne.

  • W czasie okupacji to była szkoła zawodowa?

Tak.

  • Czy należała pani do organizacji społecznych?

Brałam udział w konspiracji prawie od początku, tylko nie mam tego zanotowane. Właściwie mam tylko podane trzy miesiące Powstania dlatego, że byłam w innej jednostce i jednostka się rozleciała. Trzy czy cztery dni przed Powstaniem przeniosłam się do batalionu „Łukasińskiego”.

  • Proszę opowiedzieć o pani działalności konspiracyjnej przedpowstaniowej.

Byłam łączniczką, przenosiłam gazetki. Na przykład brałam z Królewskiej, tam była drukarnia i po całej Warszawie rozwoziłam.

  • Zapamiętała pani jakąś ciekawą historię z tego okresu?

Miałam raz ciekawą historię. Wysiadłam za wcześnie o jeden przystanek na Woli. Nieszczęśliwa, bardzo zmęczona, dźwigałam dwie teczki gazetek. Pan na przystanku zaczepił mnie i mówi: „Proszę nie jechać dalej, ani nie dochodzić do następnego przystanku, bo jest tam łapanka.” Wyrzucili wszystkich z tramwaju, którym właśnie jechałam. Zupełnie przypadkowo uniknęłam aresztowania.

  • Torby, które pani nosiła, one były bardzo ciężkie, czy one się rzucały w oczy?

Miałam dwie ciężkie teczki. Zresztą miałam kilka przypadków opatrznościowych.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny?

To było dużo drobnych przypadków. Byłam bardzo młoda. Byłam u rodziców. Nie miałam specjalnych…

  • Jak nastąpiło pani zaprzysiężenie, pani wejście do konspiracji, w jakich okolicznościach?

Poprzez znajomych, koleżanki. Byłam zaprzysiężona, tylko już nie pamiętam tej jednostki, w której byłam pierwszy raz. Później wszystko przesłoniło Powstanie.

  • Kiedy się pani związała z Batalionem „Łukasiński”?

Trzy dni przed Powstaniem byliśmy zakwaterowani w prywatnym domu i czekaliśmy na wybuch Powstania.

  • Przed Powstaniem skończyła pani kurs pielęgniarski?

Tam przede wszystkim, w ciągu trzech dni, wszyscy przechodziliśmy przyspieszony kurs. Kilka kobiet tam było.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania, godzinę „W”?

Człowiek był oszołomiony. Byliśmy pełni nadziei na wolność i tak oszołomieni tym wszystkim, że trudno wyodrębnić szczególny moment. Później od razu braliśmy udział we wszystkich akcjach.

  • Jaki był wasz pierwszy cel do wykonania?

To były walki najpierw na barykadzie. Pewne oddziały brały już udział. Mnie na przykład pierwszy raz przynieśli rannego. Byłam bardzo zażenowana. Akurat to był mężczyzna ranny w pachwinę. Dla młodej dziewczyny opatrywanie było trochę żenujące. Później to już było dużo tego wszystkiego, rannych, walących się domów.

  • W jakim miejscu były pierwsze walki?

To było w okolicy Długiej, na Starówce. Dokładnie nie pamiętam ulic. To było Kilińskiego. Na przykład byłam w pobliżu w czasie wybuchu czołgu. To był straszny obraz. Części ciała wisiały na drzewach. Człowiek myślał tylko o tym, żeby znaleźć rannego, którego się da opatrzyć, którego można jeszcze zanieść do szpitalika. Wybuch był bardzo silny. Pamiętam, że byłam w pobliżu, gdzie mieliśmy kwaterę. Wtedy przyszłam z barykady. Położyłam się na chwilę na łóżko i odrzuciło mnie dosłownie na drugą ścianę. Natychmiast wszyscy wybiegli, żeby dać pomoc rannym ludziom. To rzeczywiście był straszny obraz.

  • Na początku Powstania jakie zajmowaliście pozycje?

Przeważnie byliśmy na barykadzie w Banku Polskim, gdzie bardzo dużo zginęło naszych kolegów. To był największy ubytek ludzi w naszym plutonie. Troszkę później byliśmy otoczeni u Kanoniczek. To była beznadziejna sprawa. Wydawało się, że niestety już nie wyjdziemy z tego. Byliśmy ostrzeliwani z góry, z dołu, ze wszystkich stron. Jeden z kolegów znalazł przejście przez płonącą bramę. Myśmy musieli przeskoczyć przez płonącą bramę. Jak zjawiliśmy się na kwaterze, to wszyscy byli zdumieni, że w ogóle jesteśmy, że udało nam się stamtąd uciec. Zawsze były trudne, drastyczne [momenty].

  • Ile mniej więcej osób liczył pani pluton?

Nie wiem, sporo było nas. Już nikt nie żyje.

  • Pani była w sekcji sanitarnej?

Nie, byłam wszędzie, gdzie trzeba było, przeważnie na barykadzie. Myśmy się wymieniali. Byliśmy na barykadzie dwadzieścia cztery godziny czy dwanaście godzin i nas wymieniali. Jak były poważniejsze operacje, tak jak na Bank [Polski], to szliśmy razem z plutonem.

  • Jak trzeba było wynieść rannego, to żołnierze pani pomagali?

To trzeba było wynieść. Były szpitaliki. Na ogół rzadko byłam w szpitalu, bo nie znosiłam tego. Raczej wolałam być na barykadzie niż w szpitalu. Czasami mieliśmy rozkaz posiedzenia tam dzień, dwadzieścia cztery godziny, czy ileś.

  • Warunki były straszne?

Były straszne. Byłam z przyjaciółką w czasie Powstania, z którą się razem wychowywałam, jak siostrę traktowałam. Ona została ranna na Placu Krasińskiego. [...] Wtedy mi przydzielili Żydów z Pawiaka, których uwolnili. Trzeba przyznać, że oni się zachowali fantastycznie. Myśmy ją nieśli ranną przez cały Plac Krasińskich ostrzeliwani. Był ostrzał na Placu Krasińskich. Tylko się modliłam, żeby oni nie zostawili noszy na ziemi i nie uciekli. Donieśli do szpitala. Rzeczywiście zachowali się fantastycznie. Szpital chyba był na Kilińskiego.

  • Czy Żydzi później pracowali cały czas w szpitalu jako pomoc?

Nie wiem. Po prostu dowódca przydzielił mi czterech Żydów. Szłam z nią, nachylona nad nią, bo się bałam, że odłamek ją jeszcze raz ugodzi. Niestety zmarła. Zmarła dlatego, że nie było narzędzi do operacji brzucha. Ona była ranna w brzuch. Jeszcze pięć dni się męczyła. Nosiliśmy ją od szpitala do szpitala. Nigdzie nie było narzędzi do operacji brzucha. Znaleźliśmy te narzędzia dopiero o dziesiątej wieczorem, ale już było za późno, już było zapalenie otrzewnej.

  • Czy miała pani kontakt z żołnierzami strony przeciwnej, Niemcami lub formacjami pomocniczymi?

Nie, na szczęście nie.

  • Ani z rannymi, ani z jeńcami?

Owszem, raz mieliśmy za barykadą, chyba to był Ukrainiec. W każdym razie z ich jednostki. Był ranny, obwieszony biżuterią od góry do dołu. Nie wiem, co się później z nim stało. Myśmy go zostawili w szpitalu.

  • Była pani uzbrojona w Powstaniu?

Tak, a szczególnie później przed zawieszeniem broni. W ogóle było bardzo mało broni.

  • Na początku Powstania miała pani broń?

Na początku to nie miałam, absolutnie.

  • Pamięta pani na początku ile było mniej więcej broni?

Nie pamiętam ile dokładnie, ale było mało. Traktowano to jak drogocenną rzecz. Później były zrzuty. Z zrzutów trochę broni…

  • Pamięta pani jakiś zrzut?

W nocy trzeba było być i czekać na zrzut.

  • Jak przyjmowała waszą walkę ludność cywilna?

Z początku fantastycznie, pod koniec Powstania już bardzo marudzili. Na początku starali się o to, żebyśmy coś jedli, gotowali nam. Wszyscy [byli] bardzo życzliwi, bardzo entuzjastyczni. Pod koniec Powstania już narzekali na to, że jest Powstanie. Część ludności cywilnej była wywieziona. Jeszcze przed wywiezieniem to już [było] mniej sympatycznie.

  • Jak wyglądała sprawa z jedzeniem?

Głód był straszny. Już później, były dni, po dwa, trzy dni, że myśmy nie mieli nic do jedzenia. Na początku, jak zdobyli nasi zapasy niemieckie, magazyny…

  • Mówi pani o magazynach na Stawkach?

Tak. Jak zdobyli magazyny na Stawkach, to byliśmy trochę zaopatrzeni, najwięcej w papierosy, ale było trochę jedzenia i cukier. Cukier był prawie do końca. Później jedyne wyżywienie czasami w ciągu dwóch, trzech dni, to był cukier. Nie było nic innego.

  • Z magazynów mieliście umundurowanie niemieckie?

Myśmy mieli panterki, które mi ściągnęli w obozie w Pruszkowie.

  • Pani w panterce wyszła z Powstania?

Tak.

  • Pamięta pani czy były przejawy życia towarzyskiego w chwilach wolnych?

Chyba były, to znaczy w tym sensie, jak nie byliśmy na barykadzie, to można się było razem zebrać, pośpiewać czy coś. Były sympatie między sobą.

  • Miała pani sympatię?

Miałam.

  • Jak wyglądała spawa ze spaniem? Gdzie mieliście kwaterę?

Mieliśmy kwatery, to było zajęte mieszkanie na Długiej, obszerne mieszkanie. Na przykład byłam jeszcze z trzema koleżankami w pokoju. Przeważnie było po trzy, cztery osoby w pokoju.

  • Podejrzewam, że to było na początku Powstania, później chyba była zniszczona kwatera?

Później, przed wejściem do kanału, to był bardzo trudny okres, ale kwatera na Długiej utrzymała się do końca.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Wszystkie były okropne. Mnie bardzo dotknęła śmierć mojej koleżanki. Każde wspomnienie jest przykre.

  • Coś najbardziej charakterystycznego, co pani zapamiętała?

Może trudne to było, jak byliśmy otoczeni u Kanoniczek. Wszystkie inne, to człowiek [był] tak oszołomiony i tak zajęty tym, żeby coś zrobić… Przeważnie byli ranni.

  • Z pani pracy jako pielęgniarki, pamięta pani charakterystyczną chwilę?

Mój pierwszy ranny, to pamiętam najlepiej. To mnie trochę żenowało.

  • Miała pani bandaże?

Na początku były opatrunki.

  • Miała pani medykamenty, leki?

Z tym było najgorzej, bo nie było specjalnie leków. Trochę było środków uśmierzających i odkażających, ale bardzo niewiele. Było bardzo z tym słabo.

  • Miała pani przypadki postrzałów? Sama starała się pani kule wyciągać czy oddawała rannego od razu do szpitala?

U nas w kompanii był lekarz, którego bardzo źle wspominam. Na przykład moja sympatia była ranna w głowę. Mieszkałam w pokoju razem ze studentką medycyny. Nie mogłyśmy się jego doprosić, a trzeba było ranę szyć.

  • Wy tego nie robiłyście?

Gdzieś zniknął, w ogóle go nie było. Może to też jest charakterystyczne, bo myśmy obydwie zszyły go bez znieczulenia. Tam było pięć czy sześć szwów. O dziwo, tak jak wszystkie rany nie goiły się dobrze, tylko były zainfekowane przeważnie, tak u niego się świetnie zagoiła ta rana. Ale tutaj lekarz kilkakrotnie nam zrobił… Nie można było na niego zupełnie liczyć. Później go nawet znalazłam, mówiłam mu: „Wiesz, taka rana.”

  • Może był w szoku?

Nie, trochę obojętny.

  • Najlepsze wspomnienia, sympatyczne chwile?

Naprawdę trudno mi powiedzieć. Po zawieszeniu broni zrobiliśmy sobie ucztę. Wtedy byliśmy wszyscy razem, bo tak każdy miał swoje zajęcia. Kilka godzin, mimo, że to było zawieszenie broni, ale było dosyć przyjemnie.

  • Jak pani zapamiętała ewakuację Starówki?

Fatalnie, myśmy mieli młodego chłopca, który nas prowadził kanałami i zabłądził. Myśmy szli kanałami dwanaście godzin. Jeszcze w międzyczasie mieliśmy na przedzie rannego, który w pewnym momencie nie mógł iść, stanął. Zahamował dostęp powietrza czy on czy kto inny, nie wiem. Myśmy się dusili przez kilka minut. Później się to odblokowało. Szliśmy cały czas licząc się z tym, że Niemcy będą wrzucali granaty do kanałów. Szczęśliwie przeszliśmy. Wyszliśmy na Wareckiej tak strasznie wykończeni, że każdego trzeba było wyciągać. Jak w życiu nie zemdlałam, tak zemdlałam po wyjściu na powietrze. Człowiek był, nie wiem, czy wymęczony czy powietrza. W każdym razie traciło się przytomność.

  • Na Placu Krasińskich wchodziliście?

Tak, wychodziliśmy na Warecką.

  • Później w Śródmieściu gdzie pani była?

W Śródmieściu przeważnie chodziło się na drugą stronę Marszałkowskiej na…

  • Patrole?

Nie, potyczki, bitwy. Myśmy byli na Chmielnej.

  • Jak pani zapamiętała walki w Śródmieściu?

Nie były entuzjastyczne. Kilka razy musiałam dyżurować w szpitalu. To było straszne, bo tu jęczy, tam trzeba coś podać, tam zrobić. To było bardzo męczące. Nie ma leków, nie ma nic.

  • Zaopatrzenie chyba było lepsze w Śródmieściu?

Chyba tak.

  • Jak pani zapamiętała kapitulację?

To było bardzo przykre.

  • Spodziewaliście się zakończenia?

Przecież dwa czy trzy dni [wcześniej] było najpierw zawieszenie broni. Później liczyliśmy z kapitulacją.

  • Jak przebiegała kapitulacja?

Dostaliśmy wszyscy broń. Właściwie to sobie strzelali do celu. Wszyscy byli bardzo przygnębieni. Pieszo żeśmy szli. Byłam wtedy chora. Dwa dni przed Powstaniem dostałam temperatury. Prawdopodobnie to było zapalenie płuc, albo zapalenie oskrzeli. Chcieli mnie dać koniecznie do oddziału chorych. Nie zgodziłam się. Wszyscy koledzy i koleżanki wstawili się za mną, więc szłam piechotą do Ożarowa, do obozu przejściowego. Znaleźliśmy się w obozie w Ożarowie.

  • Jakie tam były warunki?

Przede wszystkim nie dali nam jeść przez dwa dni. Była kawa w kotle i nic więcej. Jak szłam do obozu, przed bramą stał mój szkolny kolega i mówi: „Basia uciekaj!” Oczywiście nie mogłam uciec od koleżanek, zostawić wszystkich, swój oddział. On odnalazł moich rodziców i dał znać rodzicom, że ja żyję. Rodzicom ktoś powiedział, że byłam zasypana, że już nie żyję. Ojciec dostał się na teren obozu jako pomocnik maszynisty. Nie wiem czy przekupił czy poprosił. Maszynista ojca wziął i wwiózł na teren obozu. Ojciec mnie znalazł. Chodził po całym obozie wykrzykując moje nazwisko. Koleżanka mówi: „Ktoś cię szuka.” W tym dniu, kiedy ojciec był na terenie obozu, Niemcy wydali zarządzanie, pozwolenie, że kobiety, które chcą, mogą nie do obozu jenieckiego jechać, tylko do obozu pracy do Pruszkowa na razie. Ojciec mnie prosił na wszystko, żebym się zgodziła. Miał tam swojego podwładnego, który obiecał ojcu, że jeżeli ja się znajdę, to on mnie zwolni. Zresztą zrobił się folksdojczem w czasie okupacji, w obozie w Pruszkowie jakąś miał funkcję. Zgodziłam się pojechać. Niemcy nam dali dwa czy trzy samochody. Wywieźli kilka kobiet do Pruszkowa. Tam dostałam zwolnienie.

  • Trafiła pani do rodziców?

Trafiłam do rodziców.

  • Jak wyglądały dalsze pani losy?

Zaczęłam studiować.

  • Jeszcze w czasie wojny?

W czasie wojny, to człowiek się ukrywał, nic specjalnego. Tam była obok cukrownia. Pracowałam w cukrowni w laboratorium, ponieważ skończyłam liceum chemiczne.

  • Po wyzwoleniu poszła pani na studia?

Tak i wyszłam za mąż.

  • Za sympatię?

Nie, miałam sympatię od czternastego roku życia. Tam myśmy się spotkali po Powstaniu. Po pół roku, więcej trochę, wyszłam za mąż.

  • Skończyła pani chemię?

Nie skończyłam, po prostu były trudne warunki. Mój mąż studiował. Wyjechał do Krakowa, w Krakowie miał stypendium. Moi rodzice znaleźli się w Łodzi, ja z rodzicami. Zjawiło się dziecko, na trzecim roku musiałam przerwać, po prostu finansowo…

  • Musiała pani jeździć do Warszawy na studia?

Nie, w Łodzi otworzyli uniwersytet. Po wyzwoleniu mieszkałam w Łodzi. Jakiś czas mieszkaliśmy na wsi. Zniszczyli nasz dom, Niemcy wysadzili w powietrze jak się cofali. Szczęśliwie mama już przed tym wynajęła mieszkano u chłopa na wsi. Później zabrał nas szwagier ojca, był administratorem klucza majątków pod Kutnem. Przyjechał po nas i nas zabrał. Później, jak było już wyzwolenie, to ojca jednostka była w Łodzi. W Łodzi dostał mieszkanie i w Łodzi mieszaliśmy. Jak mąż skończył studia przeniosłam się do Krakowa. W Krakowie mieszkałam trzynaście lat. Męża z powrotem przenieśli do Warszawy. Znowu znalazłam się w Warszawie w 1962 roku.

  • Może chciałby pani na koniec powiedzieć coś charakterystycznego, co nie zostało powiedziane do tej pory na temat Powstania? Jak pani ocenia Powstanie?

Na początku Powstanie było entuzjastycznie przyjęte przez ludność cywilną. Zapamiętałam taki moment, staruszek z wnukiem stali w bramie, myśmy szli na barykadę. Oni stali w bramie i skakali z radości do góry. To jeszcze pamiętam, mam przed oczami. Był bardzo duży entuzjazm.

  • Czy samą decyzją uważa pani za słuszną?

Chyba tak. Może byłoby lepiej, gdyby było lepiej przygotowane jeżeli chodzi o uzbrojenie czy zaopatrzenie. Ale nie było innych możliwości.
Warszawa, 24 listopada 2006 roku
Rozmowę prowadził Paweł Leszczyński
Barbara Podgórska Pseudonim: „Basia” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Łukasiński” Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter