Bolesław Urbański

Archiwum Historii Mówionej

Urbański Bolesław, urodzony 17 maja 1926 roku w Warszawie.

  • Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie przed wybuchem II wojny światowej.


Mieszkałem na Forcie Bema, mój ojciec był ogrodnikiem, mieszkaliśmy na terenie fabrycznym, tam miał służbowe mieszkanie. Tam przebywałem przez całe moje dzieciństwo do wybuchu II wojny światowej.

  • Czy miał pan rodzeństwo?


Tak, miałem dwie siostry i jednego brata, czyli ja drugi byłem, było nas czworo.

  • Czy rodzeństwo było starsze od pana?


Brat tylko był młodszy ode mnie, natomiast siostry były starsze.

  • Czy pan uczył się przed wybuchem II wojny światowej?


Tak, chodziłem do szkoły, najpierw była szkoła powszechna numer 98 na ulicy Elbląskiej. Tam do szóstej klasy chodziłem, bo w trzydziestym dziewiątym roku wybuchła wojna i nauka została przerwana.

  • Czy należał pan wtedy do organizacji harcerskiej?


Nie.

  • A czy pana mama pracowała?


Nie pracowała, w ostatnich miesiącach przed samą wojną pracowała na Forcie Bema, bo tam była wytwórnia amunicji nr 1, wtedy zatrudniali, bo potrzeba było amunicji.

  • Czy pan pamięta wybuch II wojny światowej?


Pamiętam.

  • Jak pan zapamiętał wrzesień trzydziestego dziewiątego roku?


Pamiętam, 1 września mój ojciec przyszedł z pracy, przyniósł odłamek bomby, bo pierwsze bomby, z tego co słyszałem spadły, na Fort Bema.

  • Rodzice byli cały czas?


Tak, byliśmy tam cały czas.

  • pańska rodzina poniosła jakieś straty w wyniku działań wojennych we wrześniu?


Wszystko zostało spalone, zniszczone.

  • Ale we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku?


W trzydziestym dziewiątym roku nie, w trzydziestym dziewiątym mieszkaliśmy i później jak Niemcy przybyli, to wyprowadziliśmy się i zamieszkaliśmy na ulicy Opalińskiej 10, na Powązkach.

  • Potem cały czas w okresie okupacji państwo tam mieszkali?


Tak, przez cały czas okupacji tam mieszkaliśmy. Ja natomiast zostałem zatrudniony w młotowni Zakładów Mechanicznych Parysów, to była Szosa Powązkowska 27 (tam w ogóle już nie ma żadnego [śladu] tamtego [zakładu]). Tam pracowałem jako uczeń tokarski.

  • Z czego utrzymywali się rodzice?


Jedynie z tego, co ojciec zarobił, dlatego że nas czworo było, zresztą nie było pracy tak jak teraz, a poprzednio to przeważnie matki zostawały z dziećmi, opiekowały się.

  • Rodzeństwo pracowało w czasie okupacji?


W czasie okupacji tak, natomiast przed wojną nie pracowali.

  • Czy pan uczył się w okresie okupacji?


Uczyłem się, tak jak zaznaczyłem już, chodziłem do szkoły zawodowej na ulicy Wolskiej 125.

  • Jakiego zawodu pan się uczył?


Uczeń, jako tokarz.

  • Czy pan należał może do organizacji harcerskiej w czasie uczęszczania do szkoły zawodowej?


Nie, nie należałem.

  • Czy zetknął się pan z działalnością konspiracyjną w czasie okupacji?


Tak, często, bo my jako koledzy to chodziliśmy nawet, takiego mieliśmy [kolegę], nazywał się Fałat, zdaje się, właśnie on tam należał i my często tam [chodziliśmy], on nas zapoznawał w ogóle, jakie tam wiadomości były i tak dalej. Tam nieraz te ulotki rozdawało się między najbliższymi, zaufanymi osobami.

  • Czy pan się orientuje, do jakiej organizacji należał tamten pan?


Oj, nie.

  • Czy ktoś z rodziny może konspirował?


Z rodziny raczej nie, jedynie to, że siostra była w czasie Powstania sanitariuszką. Ona na dwa dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego nie wróciła do domu i dowiedziałem się później od koleżanek, jak wróciłem już z Niemiec, z obozu, że ona była w kościele Świętego Wojciecha na Woli i stamtąd została przetransportowana, tak jak i wszyscy, na Dworzec Zachodni i później do Pruszkowa, i z Pruszkowa prawdopodobnie, do Ravensbrück. W Ravensbrück poszukuję [informacji], jeszcze mama żyła i jej siostra, to poszukiwali, żadnej wiadomości nie było. Teraz wznowiłem poszukiwania, w ubiegłym miesiącu chyba, będą poszukiwać, ale na razie nie ma żadnych wiadomości.

  • Jak nazywała się pana siostra?


Moja siostra najstarsza, ta, która była sanitariuszką, nazywała się Janina Urbańska, ona uczyła się w gimnazjum, bo przed wojną, z tego co pamiętam, to było tak, że najlepsi uczniowie w szkołach byli kierowani od razu do gimnazjum i ona chodziła do tego gimnazjum, ale do jakiego, to nie pamiętam.

  • To były tajne komplety?


Nie wiem. Nie wiem, jak było. Nie wiem, bo ona się nic nie zwierzała.

  • Z jaką organizacją była związana jako sanitariuszka?


Nie wiem, ja tylko to wiem, czego później się dowiedziałem, jak wróciłem.

  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania Warszawskiego?


Wybuch Postania Warszawskiego zastał mnie tam, gdzie mieszkałem, na ulicy Opalińskiej. W czasie Powstania to zawsze, jak to młode chłopaki, kręciliśmy się tam. Tam był punkt sanitarny na Włościańskiej, tak jak mówię, i tam zawsze przebywałem. No i potrzeba było przenieść rannych…

  • Ale to już na samym początku Powstania?


To było na samym początku, tak. Trzeba było przenieść rannych, to dwóch rannych przenosiliśmy z Włościańskiej na Zdobycz Robotniczą, przez Piaski. Piaski to było puste pole i tam żołnierze polscy ćwiczenia przeprowadzali. Ja jako dobrze znający tę najkrótszą drogę, żeby dojść z Włościańskiej do tego punktu sanitarnego, zgodziłem się, żebyśmy przeszli. Szliśmy przez te pola, Piaski, z wieżyczki AWF-u z Bielan pod obstrzałem pocisków, tylko świst był i piasek tylko się [burzył]. My padliśmy i czołgaliśmy się i tych rannych ciągaliśmy, i doszliśmy tam, Niemcy byli już przy Zdobyczy Robotniczej, tam domy się rozpoczynały. Mieliśmy chusteczkę i kawałek patyka, że poddajemy się, i Niemcy nas w tym czasie wzięli i doprowadzili, żebyśmy rannych do szpitala zanieśli. I wtedy nas aresztowali i stamtąd zostaliśmy doprowadzeni do kościoła Świętego Wojciecha na Woli.

  • A gdzie państwo transportowali tych rannych, do jakiegoś szpitalika?


Tak jak mówię, to był szpitalik na Zdobyczy Robotniczej, dawniej tak było, teraz nie wiem, jak te dzielnice tam są, ale przed wojną była to Zdobycz Robotnicza.

  • I tam znajdował się szpital powstańczy?


Tak, ale nie wiem, czy to był powstańczy, czy to był szpital miejski, trudno mi powiedzieć.

  • Pamięta pan, na jakiej ulicy?


Nie pamiętam.

  • A kiedy to było? Czy to było na początku Powstania?


To wszystko było z chwilą aresztowania. Przez siedem dni Niemcy prowadzili nas, grupa była, nie wiem, może trzydziestu, prowadzali nas przez siedem dni z kościoła Świętego Wojciecha na barykady. Najwięcej to mi się utrwaliło, jak nas zaprowadzili na ulicę Graniczną, gdzie Niemcy robili natarcie na kościół Wszystkich Świętych, na Powstańców. Myśmy tam budowali im tę barykadę, bo przechodzili, to świece dymne puszczali i przechodzili z jednej ulicy na drugą. Wszystkie budynki były oczywiście wypalone. Robiliśmy tę barykadę z kostki, ta kostka była na Granicznej, taka kamienna, duża i z tego robiliśmy barykadę. Powstańcy – jak to robiliśmy, nie padł ani jeden strzał. Ale Niemców, jak oni robili natarcie, zginęło tam… Później chodziliśmy po tych zgliszczach szukać rannych Niemców. No i znaleźliśmy tam jednego Niemca i w czwórkę tego Niemca przenieśliśmy, pod eskortą esesmanów oczywiście, na ulicę Senatorską. To jest taki pałacyk, jak jest kapliczka i tam poczta jest (nie pamiętam, jak ten pałacyk się nazywał), i tam tych Niemców zostawiliśmy i z powrotem wróciliśmy. Przez siedem dni prowadzani byliśmy na różne [barykady], nie tylko tego, ale ostatnio najdłużej to byliśmy chyba, bo ja wiem, dwa czy trzy dni, prowadzeni na ulicę Graniczną.

  • I tam pan był razem z kolegami?


Tak, ale koledzy to byli przypadkowi, to byli nieznajomi, bo to różni byli. Jak się szło, tylu i tylu potrzeba było, to Niemcy brali.

  • Ilu z panem pracowało przy budowie barykady?


Była tam nas grupa około trzydziestu.

  • A jeszcze wracając do samego wybuchu Powstania, czy może pan powiedzieć, czy pan miał okazję widzieć Powstańców?


Widziałem, kiedy byliśmy na barykadach, to widzieliśmy, na przykład na placu Grzybowskim widzieliśmy Powstańców, ale to z daleka było. Bo my w kilku miejscach byliśmy, ale to były gruzy, trudno mi to nawet określić [dokładnie], bo Graniczna i plac Żelaznej Bramy to była brama Żelaznej Bramy, plac Grzybowski i kościół Wszystkich Świętych. To pamiętam tę bramę jeszcze, która była od strony Granicznej.

  • A czy wcześniej na Bielanach, na tym osiedlu Zdobycz Robotnicza, też pan widział Powstańców?


Nie, tam wszystko było już zajęte przez Niemców. Tu już Niemcy byli.

  • Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?


W czasie Powstania to trudno mi jest powiedzieć, jako młode chłopaki to chodziliśmy, jak to mówią, wrażeń szukać i przeważnie byliśmy związani właśnie z tą Włościańską, z tym punktem sanitarnym.

  • Czy był łatwy dostęp do wody?

 

Na Powązkach to były jeszcze takie pompy na podwórkach, tam nic nie było skanalizowane. Cała Elbląska, Włościańska i te boczne ulice, Pionierska, Opalińska, to wszystko to były domki parterowe i tam były na podwórzach pompy i z tych pomp czerpaliśmy wodę.

 

  • A żywność?


Trudno mi jest nawet powiedzieć, czym się żywiliśmy. [Jedliśmy], co popadło. Trudno mi powiedzieć nawet.

  • A noclegi?


Dopóki [mnie nie aresztowano], to ja jeszcze mieszkałem [na Opalińskiej], jeszcze nie były Powązki zniszczone tam, gdzie mieszkałem. Do chwili mojego aresztowania to jeszcze ten dom stał, a później Powązki zostały wysiedlone, z tego co słyszałem, i spalone.

  • Co się działo z pana rodziną?


Moja rodzina trafiła też do Pruszkowa i później gdzieś przebywali pod Warszawą, ale nie wiem gdzie. To była siostra starsza, która miała małe dziecko, ona urodziła, to dziecko zginęło gdzieś, ale w jakich okolicznościach, to trudno mi jest powiedzieć. Ona była mężatką, z męża nazywała się Waszkiewicz Krystyna. Szwagier, czyli jej mąż, zginął w obozie koncentracyjnym w Dachau.

  • Po Powstaniu?


Po Powstaniu, tak.

  • A z kim pan się przyjaźnił w czasie Powstania, z kim pan najczęściej przebywał, jeśli chodzi o kolegów?


Miałem kolegów, Ostrowskiego Wiesława, miałem kilku jeszcze innych, ale trudno mi jest teraz nazwiska nawet powiedzieć. Ostrowski Wiesław to na pewno.

  • Czy orientował się pan, co się dzieje w tym czasie w innych dzielnicach, w powstańczej Warszawie? Czy dochodziły informacje?


Wiedziałem, bo mieliśmy ulotki, nieraz [je] dostawaliśmy, mniej więcej tam trochę byliśmy zorientowani.

  • Rozmawiał pan z kolegami na ten temat?


W tym czasie trudno mi jest powiedzieć, to były chwile strachu, po prostu trudno, żeby były jakieś momenty, żeby można było porozmawiać.

  • A jakie nastroje panowały w pana otoczeniu?


W tym otoczeniu, w którym ja przebywałem, to wszyscy byli za tym [za Powstaniem]. To już było nie do wytrzymania, że to Powstanie… że naród musiał się poderwać.

  • Cały czas taki był stosunek do Powstania, do Powstańców?


Był bardzo pozytywny, nie tak jak teraz [się mówi], że było niepotrzebne.

  • Czy pan mógł zaobserwować jakieś przejawy życia religijnego?


Ja jestem katolikiem od urodzenia, mieszkałem przed wojną, bo urodziłem się na Krakowskim Przedmieściu 52/54, to jest koło Dziekanki, mój ojciec miał tam ogrodnictwo, kwiatowe oczywiście. Tam się urodziłem, a później dostał pracę na Forcie Bema i stamtąd przeprowadziliśmy się na Fort Bema.

  • Czy były jakieś modlitwy w czasie Powstania?


Pamiętam modlitwy, bo tam było seminarium przy Dziekance, Karmelitów [chyba], nie przypominam sobie, jakie to było wezwanie. Moi rodzice to byli bardzo związani z księżmi.

  • A potem w czasie Powstania?


W czasie Powstania to już w tej dzielnicy nie byłem.

  • Jak pan zapamiętał Niemców w czasie Powstania?


W czasie Powstania bardzo krytycznie, a najwięcej to „Ukraińców”. Z chwilą kiedy nas prowadzali – bo codziennie rano odprowadzali nas na barykady i z powrotem ulicą Wolską doprowadzali nas do kościoła Świętego Wojciecha – to po drodze pijani „ukraińcy” po prostu chcieli strzelać. Dobrze, że ci Niemcy nie dopuścili do tego, bo oni po drodze by nas pozabijali. Idąc ulicą Wolską, pamiętam, przechodząc, [widziałem], w bramach były trupy palące się i swąd tych ciał palących się na podwórzach.

  • Kiedy pan przebywał w kościele Świętego Wojciecha? Długo pan tam przebywał?


W notatkach to mam, że mniej więcej to był początek września, zdaje się, że od 1 września do 7 września. 7 września zostaliśmy przeprowadzeni na Dworzec Zachodni i do Pruszkowa i 8 września, z tego co pamiętam, to właśnie ten transport, trzy tysiące sześćset Powstańców i ludności cywilnej, oczywiście nie tylko mężczyzn, byli wywiezieni do Dachau.

  • Jak pan zapamiętał obóz w Pruszkowie?


W Pruszkowie byłem bardzo mało. Jednego dnia przeprowadzony byłem… Pociągiem towarowym przywieźli nas do Pruszkowa, a na drugi dzień od razu był szykowany transport i te trzy tysiące sześćset do tego transportu i zostałem wywieziony, jak się później okazało, do Dachau. Jechaliśmy przez trzy dni, nie mieliśmy wyżywienia, dostaliśmy kawałek chleba w Pruszkowie, bez wody, bez niczego, jechaliśmy do Dachau. Dachau to pamiętam dokładnie. Dachau to pamiętam dokładnie. To był 12 września, godzina druga w nocy, jak żeśmy przekraczali bramę…

  • Proszę opowiedzieć o pobycie w obozie, w Dachau.

 

12 września przekroczyliśmy, jak wspomniałem, bramę Dachau, była godzina druga w nocy. Przeszliśmy na plac apelowy w Dachau i tam czekaliśmy do rana. Rano grupami brali do łaźni, trzeba było się wykąpać. Puszczali raz zimną, raz ciepłą wodę. Ogolili i dali nam pasiaki i numery. W Dachau otrzymałem numer 106 160 000.

  • Jak długo pan przebywał w tym obozie?


W Dachau byłem przez dwa tygodnie. Po dwóch tygodniach przyjechali przedstawiciele z fabryki Daimlera-Benza z Mannheimu i z tych trzech tysiące sześćset wybrali nas tysiąc sześćdziesięciu. Na placu apelowym nas wyprowadzili wszystkich, kazali rozebrać się do naga i robili selekcję, który nadawał się, [szedł] na jedną stronę, który nie, na drugą stronę. Skompletowali tysiąc sześćdziesięciu i stamtąd zostaliśmy przewiezieni wagonami towarowymi do Mannheim.

 

W Mannheim, na Sandhofen, to było przedmieście Mannheim, ze szkoły zrobili obóz koncentracyjny. Tam byliśmy doprowadzeni do pracy. Do pracy mieliśmy około sześciu kilometrów. Nieraz wozili nas wagonami towarowymi, koleją, a często musieliśmy tę drogę przebyć pieszo, tak że w jedną i w drugą stronę mieliśmy około dwunastu kilometrów. Tam każdy został przeznaczony do jakiejś pracy, ja natomiast przydzielony zostałem do pracy na głównej taśmie, gdzie odbywał się cały montaż samochodów, gdzie rozpoczynała się taśma od ramy samochodowej, a na końcu już wyjeżdżały gotowe samochody, bo to były samochody ciężarowe dla wojska.

  • Jak długo trwała praca?


Przeważnie dwanaście godzin, a nawet i więcej nieraz, w zależności kiedy zakończyliśmy, bo taśmy nie można było zatrzymać, że maszynę można wyłączyć i koniec. Taśma musiała być opróżniona, to już godziny trudno mi powiedzieć, jak długo to trwało. Zegarków nie mieliśmy.

  • Jaki był stosunek Niemców do więźniów?


Różny był. Jedni się znęcali, niektórzy [traktowali] jakoś łagodniej. Przechodziliśmy na piechotę z fabryki, często Polki, przeważnie kobiety, [kiedy] przechodziliśmy przez most, to były takie, że któremuś dostało się bochenek chleba od nich, to ci, którzy dostali, to się dzielili, zdarzyło się kilka takich przypadków. Prowadzili nas do Sandhofen, do obozu i tam dostawaliśmy kolację, a kolacja to była pajdka chleba, dzielona była na iluś tam (ile, to trudno mi powiedzieć) tych więźniów, i dostawaliśmy paseczek margaryny. To miało starczyć na kolację i na śniadanie. Z początku kawałek zostawiałem sobie na śniadanie, [ale] jednego razu, bo to na pryczy zostawiłem pod głową, wyszedłem załatwić się, ktoś mi ukradł i od tamtej pory już nigdy śniadania nie jadłem. Zawsze to, co dostałem na kolację, to zjadałem od razu, a na śniadanie tylko kawę zbożową nam dawali, to wypijałem z tymi fusami, żeby żołądek trochę zapełnić, i czekaliśmy do obiadu, a obiad jedliśmy w fabryce.

  • Czy tylko polscy więźniowie tam pracowali, czy byli też więźniowie z innych krajów?


Byli, ale na robotach cywilnych. Przeważnie to spotykało się tam Rosjan, ale nie można było rozmawiać. Tak jak ja na taśmie pracowałem, to nawet do toalety nie mogłem odejść, musiałem czekać, żeby ktoś przyszedł mnie zastąpić, bo taśma cały czas szła. Ja na tym pewnym odcinku drogi tej taśmy to musiałem te swoje czynności zamontować, bo jeżeli tego [nie zrobiłem], to bity byłem, dlatego że opóźniałem pracę i następni nie mogli [pracować]. Tak że trzeba było tak tego, żeby w tym czasie te wszystkie czynności zamontować i nie daj Boże, żeby czegoś nie przeoczyć. Było takie zdarzenie, że Krajewski, to był mój sąsiad na pryczy, on przeoczył kilka osi samochodowych i na podwórzu został powieszony na drzewie. On się nazywał Krajewski Marian, z tego co pamiętam, może coś tam przeinaczyłem.

 

  • Długo pan pracował w tej fabryce?

 

Pracowałem do początku marca czterdziestego piątego roku i zachorowałem, stamtąd około stu pięćdziesięciu przewieźli nas do Vaihingen, to był obóz śmierci, to był obóz wykończalnia, gdzie z tych podobozów zwozili chorych i w Vaihingen tam wykańczali. Po dwóch dniach zachorowałem, źle się czułem, stwierdzili u mnie tyfus plamisty, zostałem przeniesiony do bloku tyfusowego. Blok tyfusowy w obozie Vaihingen to był barak… Nie dość, że obóz był cały ogrodzony podwójnymi drutami kolczastymi, to ten barak tyfusowy był ogrodzony dwoma, żeby nikt z więźniów nie mógł tam dochodzić. Kto przekroczył próg bloku tyfusowego, to już żywy nie wracał, tam już byli ludzie na wykończeniu. Blok tyfusowy to była droga bez powrotu, tam kto wszedł, to już nie wychodził. Dzięki Bogu, front zachodni szybko się zbliżał, tych zdrowszych Niemcy ewakuowali, natomiast został tylko blok tyfusowy, tam było około, może ponad czterystu chorych na bloku tyfusowym. Francuzi 7 kwietnia czterdziestego piątego roku nas oswobodzili, w nocy. Z tego, co później opowiadali, to był pierwszy obóz, w którym zastali jeszcze żyjących więźniów. Niemcy natomiast nie wiedzieli, co z nami mają zrobić. Takie były pogłoski, że mieli podpalić, mieli rozstrzelać, ale nie zdążyli. W czasie trwania tego tyfusu to jest duża temperatura, z tego co się dowiedziałem, to dwa tygodnie jeżeli chory przeżyje, to będzie żył. Dzięki Bogu, że Francuzi nas oswobodzili.


Opiekę mieliśmy bardzo dobrą. Od razu, jak tylko widno się zrobiło, to zaraz lekarze, siostry Czerwonego Krzyża oczywiście, Francuzki, nam pożywienie [podali] i przez to pożywienie jeszcze wielu tam umarło, dlatego że żołądek był wycieńczony. Jak mnie ważyli, to ja ważyłem trzydzieści dwa kilo, to była tylko skóra i kości, człowiek nie miał siły chodzić. Do tego jeszcze miałem czerwonkę, tę krwawą dyzenterię, to tak mordowało… A na bloku tyfusowym to tylko w koszuli i klumpy, drewniaki tylko mieliśmy. Francuzi jak nas oswobodzili, to siostry i lekarze bardzo się nami zaopiekowali, zastrzyki dawali, łaźnię polową zrobili, ogoliliśmy się, dali nam ubrania cywilne, ubraliśmy się i w samochody. Ci, którzy lepiej się czuli, to [jechali, siedząc], a ci którzy gorzej, tak jak ja, to materace były na samochodzie i na leżąco. Z tego względu, że front był przez trzy dni, to się tam zatrzymali, Francuzi dla naszego bezpieczeństwa samochodami nas wywieźli, jakieś trzydzieści kilometrów do wioski takiej Neuenburg. Wysiedlili Niemców i tam nas osiedlili. Byliśmy pilnowani przez Marokańczyków, to były wojska sprzymierzone z Francuzami, oni nas pilnowali, żeby nikt stamtąd nie wychodził. Tam byliśmy na kwarantannie około trzech miesięcy.

  • Jakie były pana dalsze losy?


Nie zaznaczyłem jeszcze, że Vaihingen to był obóz żydowski. Tam byli przeważnie Żydzi, tam był lekarz Żyd, Żyd sztubowy, Żyd blokowy, kapo, wszyscy byli Żydami, różni – francuscy, węgierscy, rumuńscy, polscy, z Radomia przeważnie byli Żydzi. My będąc w tym Neuneburgu… Był [tam] major amerykański, oczywiście rabin Żyd, który dowiedział się, że są Żydzi, to bardzo się nimi zaopiekował. Nas było około stu dwudziestu Polaków, a reszta to byli sami Żydzi. On się wystarał o zamek, [Langetzel? – niezrozumiałe 00:35:56], to było siedemnaście kilometrów od Heidelbergu, w lesie, i tam byliśmy dożywiani. Starał się o Żydów, a między innymi my przy nich dostawaliśmy to samo. Byliśmy tam może przez miesiąc, może więcej, oni pozostali, a my (bo takie pogłoski były, że rabin daje im, a muszą się dzielić z nami) zostaliśmy przewiezieni do obozu do Heidelbergu. W Heidelbergu likwidowali [obóz], bo to były koszary, tam zostaliśmy podzieleni na cztery obozy, na cztery miejscowości. To było Karlsruhe, Ettlingen, w tej chwili nie pamiętam [pozostałych dwóch]. Ja trafiłem do obozu w Ettlingen, siedem kilometrów od Heidelbergu.

  • Kiedy to było?


To był wrzesień może, trudno mi jest powiedzieć, mam tę gazetkę i tam jest dokładna data, bo ta data to jest w tym czasie, co ja tam byłem. Ale to dziewiątego, mi się wydaje, dziewiątego, czyli we wrześniu. Tam przebywałem, czekałem do chwili transportu do Polski.

  • Nie chciał pan zostać na Zachodzie?


Miałem możność, ale ja jechałem do kraju. Nie wiem, byłem samotny, byłem kawalerem, jechałem, żeby spotkać rodzinę. Stamtąd mogłem jechać gdzie chciałem, ale rezygnowłem, wracałem do kraju, na zgliszcza.

  • A koledzy zostawali na Zachodzie?


Częściowo tak, ale większość wracała. Z tymi, których ja [najlepiej] znałem, wróciliśmy do kraju.

  • Kiedy pan wrócił do Polski, w jaki sposób?


Transportem oczywiście. A jeszcze w międzyczasie, będąc w obozie w Ettlingen, to już po wojnie było, była wizytacja generała Eisenhowera. On był naczelnym dowódcą sił atlantyckich na Europę i robił wizytację. Zwiedzał tam, mam gazetkę, w której jest to opisane, oglądał nasze życie, jak śpimy, jak jemy, jak żyjemy. My byliśmy taką grupą byłych więźniów obozów koncentracyjnych, byli z Dachau i byli z Oświęcimia. On przechodząc, zatrzymał się przede mną i pytał, skąd ja jestem, za co aresztowany. Mówiłem mu, że ja z Powstania Warszawskiego, byłem w Dachau. Po tej wizycie później czekałem na transport do Polski, bo chciałem jak najprędzej powrócić.

  • Kiedy pan wrócił do Polski?


To był koniec września albo początek października, w każdym razie ponad miesiąc szukałem rodziny, ale ją odnalazłem.

  • Wrócił pan do Warszawy?

 

Do Warszawy, tak. Przyjechaliśmy do Dziedzic transportem, Amerykanie nas transportowali, a w Dziedzicach otrzymaliśmy kartę repatriacyjną i rozjeżdżaliśmy się w różne strony Polski. Przyjechałem do Warszawy, zastałem Warszawę w zgliszczach. To była tylko kupa gruzu, budynków całych w ogóle nie było w obrębie Dworca Głównego, który mieścił się na Towarowej. Stamtąd tułałem się i szukałem, bo nie mogłem rodziny nigdzie znaleźć, nareszcie pytając, dowiedziałem się i odnalazłem matkę z bratem i starszą siostrą. [Druga] siostra, Janina zginęła, tak jak powiedziałem, w Ravensbrück.

  • Dom pana został zniszczony?


Zniszczony. W ogóle to były zgliszcza, nikogo nie było. Były tam jedynie, tak jak wszędzie, na drzewach, gdzie jakiś kawałek płotu czy coś takiego, kartki, że ktoś kogoś poszukuje, i właśnie dzięki tym kartkom doszedłem i odnalazłem matkę.

 

  • Gdzie pan zamieszkał?


Dowiedziałem się, że matka w tym czasie wyjechała na Ziemie Odzyskane. To była wieś Obroty, sześć kilometrów od Kołobrzegu. Tam takie gospodarstwo wzięła, trzy hektary, i tam gospodarzyła. Kiedy wróciłem, przyjechałem do Warszawy, odnalazłem [ją], kupiłem mieszkanie na Wilanowie i tam w jednym pokoiku zamieszkaliśmy. Oczywiście ściągnąłem mamę i brata do Warszawy.

  • Jakie były pana dalsze losy?

 

Ciężka praca. Trzeba było Warszawę odbudowywać. Zapisałem się na kurs ciężkiego sprzętu, pracowałem jako operator na koparkach, na spycharkach, najpierw na placu Trzech Krzyży, jak „Mincówkę” [odgruzowywano], dawniej to było Ministerstwo Finansów. Pierwsze odgruzowanie to był plac Trzech Krzyży, Krucza i te boczne ulice, Hoża i inne, tam odgruzowywałem. W różnych miejscach Warszawy odgruzowywałem, Starówkę odgruzowywałem.

Później moja firma, w której pracowałem, oczywiście wykonywała pracę w różnych częściach Polski, między innymi Nową Hutę odbudowywałem, bo tam byłem na tym ciężkim sprzęcie, Hutę Bobrek rozbudowywałem, później lotniska, Krzesiny koło Poznania, później Dęblin, cementownie, Rejowiec, Wierzbica – to były wszystkie prace, gdzie mniej więcej jeździłem. Ciągle w delegacji. Przyjeżdżałem raz na miesiąc, rozliczając się z delegacji, pobierając nową i znowuż jeździłem.

  • Założył pan rodzinę?


Założyłem rodzinę, ożeniłem się w czterdziestym dziewiątym roku. Żonę zapoznałem, jak byłem w Obrotach na zachodzie i tam się ożeniłem. W katedrze w Kołobrzegu brałem ślub.

  • Wracając do tego, o czym pan mówił, co najbardziej utrwaliło się w pana pamięci, jeśli chodzi o Powstanie, o okres okupacji?


Powstanie i czas okupacji był bardzo ciężki. Mieszkałem na Powązkach, a do zawodowej szkoły chodziłem na Wolską 125, to musiałem Powązkowską, Okopową do Wolskiej dojechać. Łapanki to były straszne rzeczy. Ile razy uciekało się z tramwaju oknami, pomosty były odkryte, wyskakiwało się. Najgorszy to był ten punkt na Okopowej, targ taki, Kercelak się nazywał, gdzie tramwaj zawsze musiał zwalniać, i tam Niemcy najczęściej łapanki robili. Dużo razy udawało mi się uciec z tego, żeby do tej szkoły dotrzeć, bo trzeba było uczyć się.

  • A z czasów Powstania?


A w czasie Powstania to jest bardzo krótki czas. Ja już powiedziałem, że Powstanie wybuchło 1 sierpnia i ja będąc [w Warszawie], to się tam kręciłem w obrębie Włościańskiej, Sybilli, te ulice, i właśnie ten punkt sanitarny na Włościańskiej. Tam najwięcej przebywałem, a stamtąd to już opowiedziałem.

Warszawa, 10 lipca 2015 roku

Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska

Bolesław Urbański Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter