Czesław Szymkiewicz „Skrzetuski” „Sław”

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Czesław Szymkiewicz, urodziłem się 3 października 1930 roku we Wilnie. Mój pseudonim w Powstaniu „Sław” albo „Skrzetuski”. Zgrupowanie, to była najmłodsza grupa harcerzy, czyli „Zawiszacy”, którzy nominalnie należeli do plutonu 228 na Żoliborzu.

  • Proszę powiedzieć jak wyglądało pana życie przed wojną?


Jeszcze przed wojną, to znaczy przed 1939 rokiem mieszkaliśmy z rodzicami na Żoliborzu, to jest zresztą taki specyficzny obszar Warszawy, bardzo patriotyczny, dlatego że z jednej strony był Żoliborz oficerski, gdzie było bardzo dużo ludzi, którzy byli związani z wojskiem (mój ojciec pracował w DOK warszawskim), a drugą grupą ludzi, którzy mieszkali na Żoliborzu, to był Żoliborz urzędniczy, który też był niebywale patriotycznie ustosunkowany, co zresztą później pokazała okupacja. Zacząłem chodzić do szkoły na Żoliborzu…

  • Co znaczy ten skrót DOK?


Dowództwo Okręgu Korpusu. Mój ojciec zajmował się obroną przeciwlotniczą, nie ewakuował się z rządem w 1939 roku i został w obronie Warszawy. Był dowódcą batalionu na Pradze, stamtąd poszedł do niewoli niemieckiej i w czasie okupacji był w niewoli niemieckiej, w związku z tym, chwała Bogu, uniknął Katynia i innych tego rodzaju miejsc kaźni polskich oficerów.

  • Pamięta pan jakieś historie rodzinne na przykład w związku z powstaniem styczniowym?


Z powstaniem styczniowym nie, ale mój ojciec organizował POW w Mińsku i tam był w czasie rewolucji aresztowany. Dostał karę śmierci, ale chwała Bogu, że Polska Organizacja Wojskowa była tam dość dobrze zorganizowana i przyjaciel mojego ojca doktor Lejmbach miał jakieś możliwości, [jakieś dojścia] do szpitala i ojca do szpitala z tego więzienia wepchali i ze szpitala uciekł. Za moją mamą i siostrą były listy gończe, ale chwała Bogu do Polski wróciły. No i później cały okres powojenny, to znaczy po Pierwszej Wojnie Światowej, ojciec, jak to wojskowi, był pędzony po całej Polsce, był szefem sztabów KOP-u na okręg wileński. Tam ja się urodziłem, właśnie w Wilnie, później był w Stryju, później był w Krakowie, no a okres przed drugą wojną światową, w latach 1936–1939 już był w Warszawie i zajmował się obroną przeciwlotniczą, czyli taka historia domowa, trochę wojenna była.

  • Pana siostra była starsza?


Miałem dwie siostry, obie zresztą były starsze, jedna z nich była w „Baszcie” i od początku [istnienia] organizacji „Baszta” brała udział [w konspiracji]. W czasie Powstania też była w 2. kompanii, tej która atakowała Służewiec, tam jej narzeczony zginął. Tak że też ta druga, ta kobieca część rodziny również była zaangażowana w podziemie,

a moja mama dla odmiany, pracowała w tajnym nauczaniu. […] Tajne nauczanie było właściwie zorganizowane, co też jest takim ewenementem na skalę światową, że pod butem i pod okupacją niemiecką były licea, zdawaliśmy matury. Jest to ewenement, absolutnie na skalę europejską, nie wiem czy w jakimkolwiek kraju okupowanym było coś takiego jak tajne nauczanie i w takiej skali jak było to w Warszawie. Tak że jak widać rodzina zabagniona dosyć intensywnie w czasie okupacji.

  • Do jakiej pan chodził szkoły przed wojną?


Chodziłem do sześćdziesiątej czwartej. To była Powszechna Szkoła 64 na [ulicy] Felińskiego, a później, już w czasie okupacji, żeby było ciekawiej, chodziłem do sióstr zmartwychwstanek. Do piątej klasy jeszcze chodziliśmy z dziewczynkami, a później żeby moralnie nie było to nieeleganckie, rozdzielono nas od dziewcząt i mieliśmy szkołę na ulicy Tucholskiej, w prywatnej willi i tam siódmą klasę skończyłem, a później byłem na kompletach w Poniatówce, w drugiej gimnazjalnej, w okresie przed Powstaniem.

  • Jaka była szkoła przed wojną, jak wyglądała nauka?


Trudno jest mi powiedzieć jak wyglądała. Myślę że podobnie jak teraz, czyli była to szkoła zupełnie normalna. Natomiast powiedziałbym inaczej, szkoła w czasie okupacji, ta oficjalna szkoła sióstr zmartwychwstanek była niebywale patriotyczna. Myśmy mieli normalne lekcje historii, wszystkie uroczystości, które były związane z jakimiś datami, 11 listopada, 3 maja, były zawsze świętowane. Naturalnie po cichu, w szkole. Tak więc szkoły były… To co w tej chwili chce się mówić, myśmy się patriotyzmu uczyli i z ulicy i ze szkoły, już nie mówiąc o domu naturalnie.


  • Pamięta pan jakieś uroczystości państwowe przed wojną?


Pamiętam w 1938 roku defiladę, która miała miejsce w Alejach Ujazdowskich. Byłem okropnie dumny, bo z ojcem na trybunie byłem i żeśmy podejmowali, w cudzysłowie, tą całą kawalkadę. Pamiętam wspaniale prezentujących się na koniach ułanów, artylerię, armaty ciągnione przez konie i tak dalej. Robiło to wrażenie na chłopcu olbrzymie, no i wyglądało bardzo ładnie. Efekt [później] nie był może najlepszy, ale wyglądało to wspaniale.

  • Pamięta pan jaka atmosfera panowała w Warszawie przed 1 września?

 

Mnie jest bardzo trudno powiedzieć, bo naturalnie byłem wtedy chłopcem dziewięcioletnim, nie było paniki, natomiast była rzecz, która do dziś dnia budzi moje zastrzeżenia, a mianowicie właśnie szczególnie rodziny wojskowych były wysyłane z Warszawy i myśmy z mamą przez ojca zostali wysłani. Bozia strzegła, że na Bugu żeśmy się zatrzymali i stamtąd żeśmy wracali, chwała Bogu, nie przekroczywszy Bugu, bo tam już byśmy się dostali pod okupację sowiecką, co nie byłoby dla mojej mamy najkorzystniejsze. Nie wiem, taka była tendencja, że rzeczywiście Warszawę opuszczała olbrzymia ilość ludzi, przez co się robił tłok na drogach i trochę bałaganu. Z pamięci dziewięcioletniego chłopca pamiętam dużo kurzu, dużo ruchu, od czasu do czasu samoloty niemieckie, które nad nami latały. Bardziej było zamieszanie niż coś więcej i to większego sensu nie było w tym, ale to już nie moja rola decydować…


  • Wróciliście państwo…


Wróciliśmy potem jak już byli Niemcy w Warszawie. Tak że byli Niemcy, ojca już nie było, bo ojciec wtedy już był w obozie jenieckim, już nie pamiętam [gdzie]. Dosyć szybko nawet kontakt [nawiązaliśmy]. Już przed Bożym Narodzeniem był kontakt z ojcem.

Natomiast pamiętam jedno, pamiętam 11 listopada kiedy już na wielu grobach pojawiły się biało-czerwone chorągiewki, które były robione właśnie przez harcerzy. Moja siostra zresztą wtedy, robiła [z innymi] taką akcję żeby pokazać, że biało-czerwone flagi w dalszym ciągu są i Polska istnieje.

  • To były groby osób, które zginęły w bombardowaniach…


[Tych], którzy zginęli w czasie wojny. I cywilnych ludzi, i żołnierzy, bo to szczególnie w parku na Żeromskiego byli chowani i tam było dużo tych grobów, które dopiero później systematycznie były ekshumowane i przenoszone na cmentarz. Ale pierwszy cmentarz na Żoliborzu to był w parku Żeromskiego.


  • Jak bardzo zmieniło się pana życie w stosunku do tego przed wojną?


Diametralnie, dlatego że przed wojną to raczej była dosyć dobrze sytuowana rodzina, czyli podstawowych rzeczy nieowało, a okupacja jednak to już było… To były kartki, to było szczęście jeżeli się gdzieś jakąś bułkę białą znalazło, to znaczy kupiło czy dostało. Może głodu jako takiego, to nie przesadzajmy, głodu nie było. Na Żoliborzu szczególnie. Dlaczego? Bo bardzo szybko żeśmy działki mieli. Panie, które nigdy w życiu sobie nie brudziły rączek ziemią, bardzo szybko przekonały się, że warto mieć działkę i warto było mieć własne kartofle, własne pomidory i tak dalej. Czyli kobiety okazały się niebywale zaradnymi ludźmi i świetnie sobie dawały radę.

A szkoła? No szkoła jak szkoła. Uczyliśmy się lepiej, gorzej, rozmaicie, myślę że było podobnie jak teraz, ale szkoła, ja bym powiedział, nie różniła się chyba od przedwojennej, szczególnie że myśmy byli w bardzo dobrej szkole, bo siostry zmartwychwstanki potrafiły zadbać o właściwą naukę.

  • A dyscyplina?


Rozmaicie, naturalnie miały z nami chłopcami sporo kłopotów, no bo chłopcy, jak to chłopcy, nie należą do najłatwiejszych w sensie „prowadzenia się”, jeszcze w dodatku czasy okupacji, rozmaite pomysły w głowach i tak dalej. Ale ja sobie z dużą przyjemnością i sentymentem wspominam tą szkołę. Akurat niedawno było siedemdziesięciopięciolecie szkoły sióstr zmartwychwstanek. Mnie akurat nie było, bo nie byłem w Warszawie, ale tak się śmiesznie złożyło, że moja żona też chodziła do tej szkoły, no i ona reprezentowała rodzinę na siedemdziesięciopięcioleciu tejże szkoły.

  • Czy do zmartwychwstanek chodziły też dzieci z baraków?


Chodziły też dzieci z baraków i mało tego one rzeczywiście, muszę powiedzieć… Bo to była teoretycznie prywatna szkoła, bardzo ciekawa rzecz i tu warto o tym powiedzieć co znaczy wyrównanie poziomu. Na przykład nie wolno było mieć swoich śniadań w szkole. Było drugie śniadanie [przygotowywane przez siostry], gorsze, lepsze, ale żeby nie było lepszych czy gorszych dzieci, to jest jedna rzecz. Druga rzecz, naturalnie ojca nie było, moja mama była sama, w związku z tym płacenie za prywatną szkołę byłoby bardzo trudne. Dla tych dzieci były zawsze zniżki. W tym wszystkim chodziło o to żeby wyrównać możliwości mniej zarabiających i żeby wszystkie dzieci mogły się uczyć w dobrej szkole i mało tego, żeby nie było tego, że jedni są lepsi, drudzy są gorsi. To socjalistyczne spojrzenie sióstr zmartwychwstanek było już wtedy, tak można by to nazwać.

  • Czy państwo wiedzieliście o tym, że są to dzieci z baraków?


Bardzo mi jest trudno powiedzieć, ja mam do dziś dnia kolegów, z którymi czasami zdarza się mi utrzymywać kontakty. Czy ja wiem… Byli z Marymontu, czy akurat z baraków nie potrafię powiedzieć, naprawdę nie czuło się tego zupełnie w szkole, absolutnie się nie czuło tego w szkole.


  • Ojca nie było przez całą wojnę?


Ojca przez całą wojnę nie było i zresztą w ogóle bardzo bał się wrócić, bo miał karę śmierci od bolszewików i rzeczywiście wrócił dopiero chyba w 1947 roku, dlatego że moja mama powiedziała, że ona z Polski na pewno nie wyjedzie i w związku z tym nie wyjechaliśmy. Jakkolwiek przysłał nam człowieka, który miał nas przeprowadzić przez zieloną granicę, no ale Bozia strzegła, bo byśmy pewnie nie wrócili. Muszę powiedzieć, że będąc troszeczkę za granicą… Mnie by się bardzo źle żyło za granicą, pomimo że tutaj może nie [jest] tak, jak by się chciało, ale to jest to miejsce gdzie warto być.

  • Proszę powiedzieć od kiedy należał pan do harcerstwa?

 

Muszę powiedzieć, że harcerstwo zacząłem od zuchów, jeszcze w okresie przedwojennym. Takie nazwisko aktora Bergera dosyć jest znane i on tutaj na Żoliborzu był szefem zuchów. Mnie to prawdopodobnie moja siostra, która była w harcerstwie, wciągnęła do tego. Tutaj była już grupa małych chłopaków dziesięcioletnich w zuchach. Kiedy przyjechał król Rumunii, to myśmy organizowali widowisko pod tytułem: „Bitwa pod Grunwaldem” w parku na Agrykoli. Niestety ja byłem krzyżakiem, bardzo mi to nie odpowiadało, bo trzeba było być tym przegranym.
Później w czasie okupacji, chyba to już było w 1942 roku, powstała grupa najmłodszych harcerzy „Zawiszy”. Chodziło o to, żeby tych smarkaczy w jakiś sposób ująć w karby, żeby oni się nie rwali do broni i tak dalej. Do piętnastego roku życia tośmy byli „Zawiszacy”, później BS-y czyli Szkoły Bojowe (piętnaście do osiemnastu [lat]) i dorośli, którzy mieli [skończone] osiemnaście lat, to już były Grupy Szturmowe. W 1942 roku już była ta grupa na Żoliborzu bardzo dobrze zorganizowana, jakkolwiek myśmy się znali w ramach drużyny. Moja drużyna to była drużyna „Władysława Warneńczyka”, naszym drużynowym był Władek „Śliwa”, który już niestety nie żyje i myśmy w tej grupie, tych powiedzmy dwudziestu, trzydziestu chłopców, działali. Organizowane były bardzo ciekawe wyprawy za miasto, było szkolenie z mapą, szkolenie na orientację w terenie. Takie szkolenia jak myślę i przed wojną były.
Z takich ciekawostek, to… Przyrzeczenie, bo przyrzeczenie ma zawsze w harcerstwie swój urok, a jeszcze kiedy jest to czas okupacji… Piaski, tam gdzie w tej chwili są budynki, tam naturalnie była ziemia niczyja. Niedaleko było lotnisko niemieckie, ale tam się chodziło, bo tam były i górki i dołki. Tam było przyrzeczenie. Na was rozwinięcie flagi i hymn w tej chwili nie robią wrażenia, wtedy w czterdziestych latach flaga polska i polski hymn śpiewany po cichu, robił niebywałe wrażenie. Tak że do dziś to wspominam, to przyrzeczenie na Piaskach. Harcmistrzem był „Jur”, ale jego nazwiska nie pamiętam, on przyszedł jako ten najważniejszy wtedy. To była wielka uroczystość, przyrzeczenie.

 

Później zaczęło się trochę działanie w ramach małego sabotażu. Te tragiczne ogłoszenia Bekanntmachung, gdzie było podane ileś nazwisk [osób], które będą rozstrzelane za popełnione w cudzysłowie winy. Między innymi te ogłoszenia żeśmy stemplowali pieczęciami zrobionymi z brukwi, [z napisem] Polska Walcząca. Później, [robiliśmy] takie bardziej poważne rzeczy. To były obserwacje Dworca Gdańskiego, gdzie niemieckie transporty chodziły w tą i w tamtą stronę, ale to już w okresie przedpowstaniowym, to już był 1944 rok. Wiem że były stale służby i myśmy te meldunki do „Śliwy”, to znaczy do naszego drużynowego, dostarczali, żeby władze mogły się zorientować jak wygląda transport. To już było [jedno] z tych poważniejszych działań i może się ono do czegoś przydawało. Na pewno się przydawało do tego, że [w wywiadzie] byli zorientowani jak wygląda ilość wojsk, w którą stronę jadą i tak dalej.

  • Pamięta pan jakąś niebezpieczną sytuację w związku z małym sabotażem?


Trudno mi jest powiedzieć, bo mając tych kilkanaście lat właściwie człowiek nie ma strachu. To jest bardzo śmieszne, mnie też zadawano pytanie: „Czyś ty się w czasie Powstania bał?”. Chyba strach… No to bardziej bym się bał, że dostanę od kogoś w nos niż, że mnie zastrzelą, bo chyba taka jest mentalność chłopca, który ma tych kilkanaście lat, czyli może i były niebezpieczne [sytuacje]. A najprawdopodobniej były, tylko człowiek sobie nie bardzo zdawał sprawę [z ryzyka]. Chwała Bogu! Na tym polega młodość i na tym polega beztroska kilkunastoletnich chłopców.


  • Jak zapamiętał pan godzinę „W”?

 

Sytuacja wyglądała w ten sposób, że myśmy mieli bardzo dobrze rozwinięty system alarmowy, że jeżeli będziemy musieli się zawiadomić… Rzeczywiście 28 lipca był pierwszy [sygnał], taka godzina „W”, która później została rozmyta. Zresztą to było niestety za bardzo jawne, już [wtedy] Niemcy wiedzieli, że coś się dzieje. Natomiast myśmy byli zawiadomieni, że 1 sierpnia o godzinie siedemnastej mamy zbiórkę w szkole na ulicy Czarneckiego, my – „Zawiszacy”. Rzeczywiście, myśmy się tam skrzyknęli i nas tam, nie pamiętam, chyba około dziesięciu przyszło, ale okazało się, że tylko my, bo grupa BS-ów miała spotkanie w innym miejscu i tutaj ten początek się tak troszeczkę zamieszał.

Przyszedł nasz drużynowy 1 sierpnia i wręczył nam opaski z „Mafekingiem”... Niestety szukałem, mnie się nie zachowała ta opaska, bo myśmy nie mieli opasek z numerem kompanii tylko „Mafekingu”, dlatego że to miała być służba [pomocnicza], tak jak historia uczy, że [Baden Powell], który te wszystkie łącznościowo-pomocnicze rzeczy robił [po raz pierwszy] w [afrykańskim mieście] Mafeking, od tego się zaczął zresztą skauting. Tej opaski niestety nie mam. Mam gdzieś odtworzone jak ona wyglądała i to postanowiłem dostarczyć, bo to jest taka ciekawostka. Jedynie w Warszawie, w czasie Powstania myśmy mieli te opaski z „Mafekingiem”. Dostaliśmy od „Śliwy” te…

  • Może pan określić jak to wyglądało?


To jest właśnie symbol [służb pomocniczych o kryptonimie] „Mafeking”, lilijka z takim obramowaniem, ja w tej chwili tego nie chcę opisywać, ale postaram się to państwu dostarczyć. Nie wiem czy Marek Wallmoden, o którym mówiłem, czy on przypadkiem nie zachował [takiej opaski], bo mnie niestety mama zlikwidowała, bo bała się, że jak Niemcy mnie zrewidują, to znajdą opaskę. Dostaliśmy te opaski, ale nie wolno nam było ich zakładać do czasu, kiedy nasza służba będzie już oficjalną służbą „Mafekingu” na Żoliborzu.

 

 

Później jak historia uczy, oddziały żoliborskie wyszły do Kampinosu. Myśmy zostali tacy troszeczkę bez przydziału. Wojsko wróciło 3, albo 4 [sierpnia] i „Robert” czyli Czajczyński zorganizował tę grupę chłopców, z którymi on miał kontakt i na rogu [ulicy] Suzina i Pruchnika była kwatera. Na początku ich było chyba ośmiu, czy dziewięciu, a ja dopiero po tygodniu [dołączyłem], czyli gdzieś około 15 [sierpnia], już w tej chwili nie pamiętam dokładnie, doszlusowałem do tej gromady i już była to gromada łączników, gońców i myśmy całą tę służbę łącznikową wykonywali. Były grupy łącznościowe, które ciągnęły kable i telefony były, ale jak to w czasie wojny, co rusz te telefony były niszczone,. W związku z tym, ci chłopcy, którzy roznosili rozkazy, przenosili wszystko, byli niebywale ważni i te służby były konieczne. Myślę że żeśmy troszeczkę dobrej roboty zrobili.

  • Pamięta pan swoje pierwsze zadanie?


Nie bardzo pamiętam, ale warto byłoby powiedzieć, o dwóch z naszych chłopców, z naszej drużyny… Bogdan Kołodziejski, który pierwszy, chyba 3 [sierpnia], został wysłany do Śródmieścia z rozkazem, jeszcze przeszedł przez wiadukt, bo jeszcze ludność cywilna przez wiadukt gdański mogła przechodzić i on poszedł do Śródmieścia z rozkazem i już został tam i całe Powstanie spędził w Śródmieściu. W związku z tym, że nie było kontaktu ze Starym Miastem, a chodziło… Bardzo ważne było, żeby kontakt nawiązać z tym Starym Miastem, następny [został wysłany] Marek Wallmoden. On był najmniejszy z nas, naturalnie wszyscyśmy chcieli pójść, bo przecież to niebywała przygoda, żeby przejść górą przez tory na Stare Miasto. Marek z rozkazem poszedł i przeszedł [górą] na Starówkę, zaniósł rozkaz. Dzięki temu, że później kanalarze już drogę [ze Starego Miasta na Żoliborz] wypenetrowali, z Kampinosu broń była przenoszona na Żoliborz i z Żoliborza kanałami na Stare Miasto.
Czyli tutaj ten jego wyczyn był rzeczywiście warty podkreślenia, później wrócił zresztą na Żoliborz. […] Następnie był przydzielony do radiostacji [radzieckiej, która działała na Żoliborzu], bo przecież wiadomo, że był kontakt z radzieckimi siłami, oni zresztą prowadzili ostrzał i tak dalej. Był z nimi już do końca Powstania i w tej grupie naszych „Zawiszaków” go nie było.


  • Proszę powiedzieć czym się pan jeszcze zajmował w czasie Powstania?

 

W czasie Powstania po pierwsze to była łączność, druga rzecz, to nas naturalnie panowie oficerowie wykorzystywali, przynieś, wynieś, pozamiataj, bardzo żeśmy tego nie lubili. Broniliśmy się, ale w końcu ktoś musiał pewne rzeczy robić i pewne rzeczy przynosić. Choćby na przykład taka rzecz jak zaopatrzenie. Gdzieś były działki na obrzeżach, ale działki, do których praktycznie rzecz biorąc nie było [dojścia], tylko tacy niemądrzy młodzi chłopcy [jak my], gdzieś tam się podkradali żeby [przełożeni mogli] pokazać się, że będą na przykład do obiadu w kasynie oficerskim pomidory. To takie rozmaite ciekawostki były.

 

Natomiast jeszcze jedna rzecz była bardzo istotna, a mianowicie na kwaterze był taki duch harcerski, czyli były i wykłady, były i szkolenia. Były wieczornice, co zresztą na Żoliborzu miało swoją tradycję, że wieczorem, kiedy troszkę było spokojniej, kiedy nie było strzałów, zbierało się harcerskie bractwo, brać harcerska, no i były opowieści, były piosenki, było wspólne śpiewanie i tak dalej. Można powiedzieć, że to był taki prawdziwy harcerski obóz, jeszcze dodatkowo z dużym niebezpieczeństwem utraty życia i zdrowia, ale to było wszystko naprawdę, czyli się te wieczornice bardzo pamięta.


  • Była prasa, roznosił pan prasę?


Prasa była i drukarnia chyba była w szkole oficerskiej i te biuletyny, które oni drukowali myśmy też między innymi roznosili. Niestety jednej rzeczy, której żeśmy nie zorganizowali [na Żoliborzu], to poczty harcerskiej, która była w Śródmieściu i świetnie była tam zorganizowana. Nie wiem dlaczego, może Żoliborz był troszkę mniejszy i jeżeli coś trzeba było komuś powiedzieć czy zanieść, no to po prostu się to robiło. Nie było zorganizowanej poczty polowej i nie było znaczków naturalnie, a szkoda.

  • Czytaliście państwo tą prasę? Jakieś artykuły pamięta pan?


Nie pamiętam, zupełnie nie wiem. Muszę powiedzieć tak między Bogiem a prawdą, to myśmy chętniej latali na placówki do chłopców, żeby tam koło nich się pokręcić, niż zajmować się czytaniem czegoś być może wartościowego.

Może jeszcze jedno warto powiedzieć, przed atakiem na Dworzec Gdański, na Żoliborz kanałami przyszedł generał Pełczyński. To była bardzo komiczna sytuacja, dlatego że nas oddelegowali do jakiegoś starszego pana, on miał może czterdzieści, może czterdzieści kilka lat, no ale był starszym panem i [myśleliśmy, że] do cywila nas oddelegowali. Z moim przyjacielem Piotrkiem bardzo byliśmy „zadowoleni”, bo my tutaj żołnierze prawie, a tutaj do cywila [nas oddelegowali]. Ale przeżyliśmy szok, kiedy zobaczyliśmy na kwaterze jak nasz pułkownik „Żywiciel” stoi na baczność przed nim. Okazało się, że to jest generał Pełczyński, który przyszedł organizować ten atak na Dworzec Gdański, niestety nieudany, dlatego że Dworzec Gdański był nieprawdopodobnie mocno broniony. [Kiedy] generał Pełczyński wracał na Stare Miasto, podziękował nam za dwudniową bodajże służbę. Myśmy naturalnie koniecznie chcieli z nim pójść na Stare Miasto, powiedział, że my jesteśmy tutaj nieodzownie potrzebni, bez nas Powstanie się nie odbędzie… I zostaliśmy na Żoliborzu. Tak że spotkanie z generałem mieliśmy w czasie Powstania. To też się liczy, bo to był jedyny generał, który był na Żoliborzu.


  • Było jakieś życie religijne?

 

Kościół Świętego Stanisława zawsze był taką kolebką, w której się nie tylko życie towarzyskie, ale i religijne odbywało. Wszyscyśmy bardzo lubili kościół Świętego Stanisława Kostki i były normalne msze. On był trochę zniszczony, ale nie tak bardzo w czasie Powstania. Pamiętam że nam rozdawano jakieś „Poświęcenie Sercu Chrystusowemu”, nawet gdzieś to miałem, jako takie przyrzeczenie tego, że jeżeli się Powstanie nam uda, to do końca będziemy wiernymi kościołowi Świętego Stanisława Kostki. Zresztą do dziś dnia bardzo… To jest nasz kościół, jak zawsze mówimy.

  • To był obrazek, modlitwa?


To był jakiś obrazek z modlitwą i to nam rzeczywiście w czasie Powstania rozdawano. Gdzieś to leżało tyle lat, no i gdzieś pewnie w jakichś archiwach rodzinnych to jest.


Wracając do Powstania, trzeba powiedzieć, że Żoliborz był stosunkowo dosyć spokojny w sierpniu, we wrześniu zaczęło się [robić] dużo gorzej, a już druga połowa września była niebywale ciężka i te natarcia niemieckie były coraz silniejsze i to co już mówiłem, próba połączenia Żoliborza ze Starym Miastem niestety nie udała się. Mało tego, spora grupa, kompania, czy może dwie kompanie, przyszły z Kampinosu i chłopcy, którzy nie mieli doświadczenia w walkach w mieście… Rzeczywiście strasznie dużo tych chłopaków zginęło i później część z nich wróciła do Kampinosu, a myśmy tutaj na Żoliborzu w jakiś sposób się trzymali, licząc [na to], że jednak Rosjanie przyjdą. Mieliśmy zresztą [z nimi] kontakt, jak mówiłem, to była ta radiostacja.
Pamiętam że nawet myśmy mieli takie rozkazy, żeśmy z rakietnicy jakieś znaki [dawali], to znaczy strzelając [dawaliśmy sygnał], były jakieś umowne kontakty. To była druga połowa września. Jak wiadomo, do końca [ulicy] Krasińskiego, Cytadela, tam byli Niemcy, a właściwie Wał Wiślany to był taki no man’s land, tam były niemieckie stanowiska, ale one nie były tak bardzo mocno obsadzone, tak że liczyliśmy, że jednak od strony Wisły, od strony Pragi, Rosjanie zaatakują i tam będą się przeprawiali. W związku z tym w tej ostatniej części Powstania dowództwo, które [znajdowało się] na [ulicy] Krasińskiego 16, stamtąd się przeniosło i przeszliśmy przez Mickiewicza 27 do 25. To było ostatnich kilka dni Powstania kiedy myśmy we dwóch, z całej naszej gromady, z Piotrkiem Guirardem zostali [łącznikami] przy „Żywicielu” i przy tym ścisłym dowództwie. Porucznik „Skoczylas”, major „Roman”, to było to najbliższe dowództwo „Żywiciela” i z nimi [przez Mickiewicza] 25, 27 i [bloki spółdzielni] „Feniks” do Szklanych Domów [dotarliśmy] i tam, chyba to było 29 września, żeśmy już wylądowali, a Niemcy już atakowali ze wszystkich stron.
Ostatnia nasza rola polegała na tym, że z „Żywicielem”, szliśmy na ostatnie miejsce dowodzenia, na [ulicę] Dygasińskiego 13. „Żywiciel” z łączniczką i nami dwoma szedł od Szklanych Domów i na rogu Gomułki jeszcze „Żywiciel” był ranny. Miał odłamek w pupie, tak że mu się bardzo ciężko szło, no i doprowadziliśmy go do Dygasińskiego 13. Wszystko wskazywało na to, że będziemy się przebijali na drugą stronę Wisły i Rosjanie pomogą nam w tej całej przeprawie.

  • Jak się nazywała ta sanitariuszka?


„Kropka”, a jak się [nazywa]? Gdzieś jest…

  • A kolega?


Piotrek Guirard, z jednej drużyny jesteśmy, z jednej klasy. Pod wieczór roznosiliśmy rozkazy tam, gdzie te wszystkie oddziały gromadziły się, na Dolny Żoliborz, to znaczy Krasińskiego, Dziennikarska, Promyka, Bohomolca. W tym obszarze już tylko myśmy [byli], to znaczy to była jeszcze ziemia, która należała do nas.

Już nie pamiętam o której, to było wczesnym popołudniem, okazało się, że pojawili się Niemcy na Dygasińskiego, co było dla nas wielkim szokiem. Naturalnie rozmowy o kapitulacji były, no i myśmy z Piotrkiem niestety musieli roznosić wiadomość o tym, że kapitulujemy. Bardzo rozmaicie się dowódcy zachowywali, wyglądało [to tak], że niektórzy chcieli sobie w głowę strzelać… „Żywiciel” natomiast, który na ostatnie kilka dni, dał nam swoją belgijkę, swój pistolet… Byliśmy okropnie szczęśliwi z Piotrkiem, bo wreszcie mieliśmy broń. Odebrał nam tą broń, ale zawsze to uważam, za taką ciekawostkę jak myśmy traktowali naszych dowódców, [ocenialiśmy ich] niebywale wysoko, że przecież dowódca, który kapituluje musi sobie strzelić w głowę, przecież [to] nie ulega najmniejszej wątpliwości. Wtedy żeśmy z Piotrem usiedli, wszystkie naboje żeśmy z magazynka wywalili mu i łącznie nawet z lufy ostatni nabój [wyjęliśmy], no bo przecież nam zabierze, a tak nie będzie mógł sobie strzelić w głowę. Naturalnie „Żywiciel” nam ten pistolet zabrał, tylko niestety do końca nie wiem, czy on się zorientował. Wątpię, bo mu zabrali tą broń, ale chyba do śmierci nie wiedział, że myśmy mu zrobili… No trudno powiedzieć kawał, ale w każdym razie dbając o życie swojego dowódcy żeśmy mu te naboje z magazynka i lufy wyrzucili, no i…

  • Jak pan w ogóle wspomina „Żywiciela”?


Muszę powiedzieć, zupełnie… Był to dowódca, który nie robił wielkiego wrażenia dowódcy, bo był to średniego wzrostu pan, który nie miał, powiedziałbym, takiej postawy ułana. Major „Roman”, który był pewnie o pół głowy od niego wyższy, oficerem był rzeczywiście, to widać było w ruchu. Natomiast „Żywiciel” nie był takim typowym oficerem, którego bym sobie wyobrażał w mundurze, w bryczesach i tak dalej. Natomiast miał znakomity stosunek do nas, taki trochę ojcowski. Ja zawsze się śmieję, że mam do niego głęboki żal, bo mieszkałem dwa domy dalej na [ulicy] Sułkowskiego, i on [po kapitulacji] mnie wygonił do domu wiedząc, że moja mama tam jest, a Piotrek, którego mamy nie było, bo była już w innym [miejscu], poszedł do niewoli.
Piotr poszedł do niewoli, a ja niestety w niewoli nie byłem i z ludnością cywilną wtedy via Pruszków żeśmy się, można powiedzieć, ewakuowali. Tak to ładnie się nazywa, zostaliśmy wypędzeni przez Pruszków, ale przed Pruszkowem udało się nam uciec. Tak że w Pruszkowie nie byłem, nigdzie nas nie wywieziono. Rodzina nasza, pod Warszawą, miała folwark, no i tam żeśmy po Powstaniu wylądowali.
Moje losy powstaniowe skończyły się pod Warszawą i niestety, czy stety, bo to trudno powiedzieć, niewoli nie przeżyłem, a tenże mój przyjaciel Piotr Guirard, który poszedł do niewoli, wrócił do Polski, ale wrócił z gruźlicą. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały, chodził w bateldresie z [napisem] Poland, tak że okropnie mu zazdrościłem. Chwała Bogu z tej gruźlicy się wyleczył, no i jest znanym architektem.
Później, po rozmaitych perypetiach z ludową ojczyzną, wylądował we Francji, tam jest architektem, ma swoją firmę, naturalnie teraz jest na emeryturze. A z takich ciekawostek chyba, warto o nim opowiedzieć jak to było w tych latach pięćdziesiątych. Był niebywale zdolnym architektem, ale miał niewyparzoną buzię i jego relegowano, wyrzucono go z architektury, już nie pamiętam na którym roku, na drugim, czy na trzecim, chyba na drugim roku, właściwie za niewinność, no bo nie było żadnych konkretnych [zarzutów] przeciwko niemu. Wtedy nas takich, to szybciutko do wojska brano, jego też wzięto do wojska. Ale miał niebywale upartego ojca, który zaskarżył wydział architektury do sądu, co na tamte czasy było zupełnie ewenementem, bo nikomu do głowy nie przyszło, że można oskarżyć uczelnię o jakąś niewłaściwą sprawę. Wyobraźcie sobie, że on wygrał, tak że jego przywrócono na uczelnię, no ale wojsko musiał odbyć jako takie i już nie pamiętam czy całe dwa lata przesłużył, ale w każdym razie spory kawał życia spędził w wojsku.

  • Wróćmy jeszcze na chwilę do Powstania. Proszę mi powiedzieć, jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

 

Kapitulacja. Niewątpliwie to było straszne przeżycie. Kapitulacja to było niebywałe, wstrząsające przeżycie. Pamiętam, że nigdy nie należałem do chłopców, którzy płaczą, ale moja mama opowiada, że wróciłem i do rana właściwie ryczałem jak bóbr. Bo tak jak mówię chłopcy… Nie było tego strachu, nie było tego czegoś „bo zginę”, to jest normalna rzecz, w czasie wojny chłopcy giną. Kilka takich idiotycznych rzeczy, gdzieś jakieś zwłoki, w nocy latanie po ciemku, nie wiadomo, tutaj leżą zwłoki. To były migawki, ale to nie były jakieś przeżycia takie wielkie. Przeżycie takie koszmarne, to była kapitulacja.

  • Noszenie tych rozkazów o kapitulacji pamięta pan jeszcze?


To było słownie, biegło się i się mówiło: „Macie się zgłosić, bo jest kapitulacja” i wszystko. O mały włos, człowiek nie dostał kopa, czy mu nie przywalili, bo nas ci chłopcy znali i wiedzieli, że my jesteśmy od [dowództwa], ale na kimś się trzeba było wyżyć, no to takiemu szczeniakowi przykopać. Ale to są takie minimalne przykrości, które muszą się w takiej sytuacji zdarzać.


  • Najlepsze wspomnienie pana?


Najlepsze wspomnienia to były chyba te wieczorki, harcerskie wieczorki z opowieściami chłopców, którzy czasami przychodzili po jakiejś ciekawszej wymianie ognia, gdzieś z pierwszej linii, którzy opowiadali nam swoje wrażenia. To były takie wzruszające i niebywale miłe godziny w czasie Powstania.
Druga rzecz,

Żoliborz nie miał głodu, bo to co na przykład na Śródmieściu… Oni rzeczywiście mieli [głód], a Żoliborz mimo wszystko miał te działki. Te działki były jakoś zagospodarowane, tak że myśmy jako takiego głodu nie mieli. Naturalnie to trudno nazwać żebyśmy byli najedzeni, czy coś, ale to nie był problem żaden.

Problem był z bronią, z amunicją i tak dalej.

Trzeba pamiętać, że jeszcze w czasie Powstania Rosjanie zrzucali amunicję, ale zrzucali bez spadochronów, w związku z tym te skrzynie później na [ulicy] Suzina, tam gdzie w tej chwili jest kino, tam była rusznikarnia i tam te naboje były przebierane. Jakkolwiek troszkę broni przybyło, bo i rusznice przeciwpancerne były ze zrzutów, czyli w tej drugiej części września trochę się polepszyło, ale to już było za późno, żeby myśleć o tym żeby to można było… Własnymi siłami powstańczymi to nie było możliwe, a niestety zostaliśmy zdradzeni.


  • Czy jest jakiś obraz z Powstania, który szczególnie utkwił panu w pamięci?


Czy ja wiem? Chyba nie potrafię powiedzieć. Obraz [z Powstania] zawsze mi się [kojarzy] z tym największym… Z tym jak cała gromada tych naszych oficerów z „Żywicielem” [na czele]… Ci Niemcy stojący na tym ganku… To jest taki obraz, który właściwie mi się wrył w pamięć. Negatywny obraz właściwie tej wspaniałej rzeczy, bo co tu dużo mówić, przecież dla nas to było coś wspaniałego, tych ileś lat okupacji i tu raptem my walczymy z Niemcami. Tu są flagi polskie, tutaj są śpiewy polskie i tak dalej. Mamy Polskę. Tego nikt nie jest w stanie zrozumieć kto nie przeżył tej strasznej okupacji, kiedy wychodzili ludzie z domu, kiedy mama wychodziła, czy siostra wychodziła z domu i nie wiadomo było czy wrócą, czy nie, bo jest łapanka. W czasie łapanki się łapie ludzi i albo potem mogą być rozstrzelani, albo pojadą do obozu, do Oświęcimia, czy gdzieś. To trzeba było przeżyć, żeby wiedzieć jak strasznie czekaliśmy na coś takiego jak Powstanie. Jak to, że my potrafimy i wywojujemy swoją niepodległość, w każdym z nas gdzieś głęboko tkwiło, że ta niepodległość jest jak woda, jak chleb, jak coś co jest ważniejsze od życia.

  • Myśli pan, że można było uniknąć Powstania?


Ja bym chciał to zostawić historykom, bo tu znowu dyskusja będzie bardzo trudna. Niewątpliwie był to zryw, który był chyba nie do opanowania. Zryw, bo myśmy wszyscy niebywale czekali na to.

Niestety zostaliśmy zdradzeni zarówno przez aliantów zachodnich, jak i wschodnich, bo przecież powstania zarówno w Pradze czeskiej, jak i w Paryżu udały się, ale tam przyszła pomoc z zewnątrz, a myśmy zostali niestety zdradzeni zarówno przez wielkich Anglików i Amerykanów, jak i przez sowietów, którzy byli o „rękę podać” po drugiej stronie Wisły. Była to niestety wszystko polityczna zdrada, tak to nazwijmy jasno i prosto. Niestety to nasze położenie geograficzne dało o sobie znać.

Ale chwała Bogu, że siedzimy w Muzeum Powstania Warszawskiego, muzeum które powinno powstać pięćdziesiąt lat temu. Przez pięćdziesiąt lat nie mogło powstać, dlatego że było to źle widziane, a Powstanie było stale z rozmaitych punktów negowane, Powstanie było obsmarowywane i tak dalej.
Tutaj chciałbym jedno powiedzieć, pamiętajmy że było to bezprzykładne bohaterstwo, historia niech o tym mówi. Potrzeba było wreszcie Davisa żeby życzliwym okiem spojrzał na Powstanie i Powstanie nie jako jedno miejsce walki, nie jako jeden element okresu wojny, tylko jako niebywale ważki punkt w gromadzie tych wszystkich naszych kontaktów z zachodem i wschodem. Nie bierze się jednej rzeczy pod uwagę, że w czasie Powstania, Niemcy zaangażowali znacznie większą, dwukrotnie większą ilość wojska, niż na zwycięski marsz na Francję w 1939 roku. Zatrzymana była olbrzymia ilość wojska, kiedy w tym czasie odbywało się lądowanie wojsk sprzymierzonych w Normandii. Czyli to znowu trzeba traktować jako jeden z bardzo istotnych elementów wojennych, o których warto pamiętać. Ale tutaj nie chciałbym mówić o historii i o tym tylko pamiętajmy, że był to wielki wspaniały symbol tego co dla Polaka jest najważniejsze. Dla Polaka najważniejsza jest niepodległość i o tośmy walczyli. Walczyliśmy po prostu o naszą niepodległość, a niestety kolejny raz nam nie wyszło, no taka jest nasza polska historia.




Warszawa, 29 lipca 2006 roku
Rozmowę prowadził Tomek Żylski
Czesław Szymkiewicz Pseudonim: „Skrzetuski” „Sław” Stopień: łącznik Formacja: zgrupowanie „Żywiciel”, Pluton 228 Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter