Eugenia Mustajew „Jadwiga”

Archiwum Historii Mówionej

Eugenia Mustajew – to jest moje trzecie nazwisko. Pierwsze nazwisko z domu jest Sasin. Urodziłam się 8 listopada 1922 roku w Chrzęsne. Byłam w wojsku, w AK, właściwie to w 1. Dywizji Pancernej, Zgrupowanie „Chrobry II”, pseudonim „Jadwiga”, funkcja – sanitariuszka.

  • Proszę opowiedzieć o latach przedwojennych. Czy miała pani rodzeństwo i czym zajmowali się rodzice?

Ojciec był w ochronie Marszałka, a matka w domu. Nam się na ogół wtedy dobrze powodziło, rodzicom i nam. Mam własny dom jeszcze na Pradze, na Targówku i siostra tam mieszka. Jak miałam wypadek i nie miałam co z sobą i z dziećmi zrobić, to się zwróciłam do siostry, bo myśleliśmy, że mąż nie przeżyje całego wypadku. Tak mi zresztą powiedzieli w szpitalu.

  • A jak było przed wojną?

Ja chodziłam do gimnazjum Rzeszotarskiej na Pradze.

  • Mogłaby pani opowiedzieć coś o swoim tacie?

Tak. Ojciec najprzód brał udział jeszcze nawet w legionach, a później, jak I wojna wybuchła, to był w czasie działania. Ojciec, jak wybuchła wojna, chciał nas zabrać. Mówił, że przyśle samochód, żebyśmy się spakowali i wyjechaali, a matka powiedziała, że się nigdzie nie rusza, bo właśnie dom wybudowali i gdzie ona będzie się wałęsała z dziećmi. Wobec tego ja pojechałam do ojca. To było 7 września. Ojciec przeważnie bywał przy Belwederze. Nieraz jak jeździliśmy do parku, to czasem z daleka widzieliśmy Piłsudskiego. Piłsudski znał ojca, więc mówił: „A co to za dzieci tam?” – machawszy ręką. Ojciec mówił, że: „To jest moja żona i dzieci”. Zawołał nas, dostaliśmy cukierków od niego, pogłaskał, wypytał się i my zawsze na niego mówiliśmy dziadek. Jak on zmarł, to wszyscy płakaliśmy, bo się przyzwyczailiśmy, żeśmy go nieraz przy Belwederze spotykali. Bardzo dobrze ojca znał. Wyjeżdżał z nim na wszystkie wyjazdy. Kiedy zmarł, byłam wtedy w szpitalu ewangelickim, to ojciec przyjechał do mnie i mówi, że będzie pogrzeb Piłsudskiego. Strasznie rozpaczałam. Tak się złożyło, że nie mogłam nigdzie być, ojciec mi potem opowiadał. Później, po następnym roku pojechaliśmy do Krakowa, żeby zobaczyć jego ciało. Można było zobaczyć przez taką szybę. Wchodziło się do środka, ale o ile pamiętam, teraz już nie można zobaczyć, nie ma szyby. Byliśmy też w Wilnie na grobie matki Piłsudskiego i tam jest pochowane jego serce. Ojciec był bardzo związany z Piłsudskim, bo w czasie I wojny światowej też służył w wojsku, na koniu. Ja się interesowałam – jak ojciec nieraz coś potrzebował, to prosił mnie nawet, że on mi tylko powie, a ja mu pisałam takie raporty, sprawozdania.

  • Jaki tata miał stopień wojskowy?

Ojciec po cywilnemu chodził.

  • Był w osobistej ochronie marszałka?

Tak. W ochronie marszałka.

  • Miał stopień wojskowy, czy nie?

Nie pamiętam.

  • Co działo się we wrześniu 1939 roku?

Ojciec z Rydzem-Śmigłym uciekali za granicę. Jak się spotkałam 7 września z ojcem, to się z nim pokłóciłam, bo on mi dał trochę pieniędzy, ale ja mówię: „Tak to zawsze mówiliście, że: »Co tam Niemcy, to wszystko z margaryny porobione. My się niczego nie boimy, jesteśmy uzbrojeni« a teraz – mówię – Co? Wsiadacie, ogon pod siebie i uciekacie?”. Strasznie się z ojcem pokłóciłam. Do dziś nie mogę sobie podarować, bo przecież ja byłam tam w Miednoje u ojca na cmentarzu. Jak otworzyli ten cmentarz, to pojechałam na ten cmentarz, gdzie ojciec leży, i mam zdjęcia nawet porobione.

  • To był ostatni raz, kiedy widziała pani ojca?

Ostatni raz widziałam ojca 7 września 1939 roku, ale jeszcze w dalszym ciągu nie bardzo wierzyłam. Jak zaczęli ludzie wracać z działań wojennych, kobiety siedziały nieraz na szosach i czekały na tych, którzy wracali. Pamiętam, że kiedyś szłam z mostu Kierbedzia w stronę zamku, bo ciotka moja mieszkała na Krakowskim Przedmieściu i szedł mężczyzna, taki podobny. Ja biegnę do niego i wołam: „Tatusiu!”. On spojrzał na mnie i mówi: „Dziecko, ja to nie twój tatuś”. Bardzo żałowałam. Było nam bardzo ciężko, bo ja byłam w Warszawie w centrum w czasie działań, a matka z rodzeństwem potem opuścili dom, bo nie wytrzymywali tych nalotów, tego wszystkiego. Jak wrócili, to ludzie wszystko rozkradli i część dachu została zrujnowana, tak że to nie było takie łatwe życie.

  • Brała pani udział w obronie Warszawy?

Tak, w 1939 roku.

  • Co pani wtedy robiła?

Na terenie Uniwersytetu Warszawskiego było muzeum przyrodnicze i tam zrobili szpital, ale że to było pod szkłem, pokaleczyli nam tych rannych. Potem byłam w jednym z jakichś gimnazjów, ale nie pamiętam, to porobili dodatkowo, bo nie było gdzie nie tylko żołnierzy, ale przecież ludności cywilnej (była ranna, po wypadkach, po bombardowaniach) podziać. To nie tak długo trwało, ale dużo jednak ludzi było pokaleczonych, niektórzy mieszkania potracili. Potem w Szpitalu Ujazdowskim jeszcze pracowałam, chyba (żeby nie skłamać, nie chcę przesadzać) do następnego roku, bo matka spotkała dyrektorkę i dyrektorka mówi: „Proszę powiedzieć córce, żeby (bo ona mieszkała na Żoliborzu) przyszła, bo ona załatwi, że ja dostanę miejsce”. Wyższe szkoły były pozamykane, nawet gimnazja były pozamykane, a ja chciałam iść do Wyższej Szkoły Handlowej i tam złożyłam papiery. Ona mówi, że: „Są takie komplety, więc ja ci dam papierek, a poza tym inni podpiszą i bym chciała, żebyś ty jednak poszła”. Ale ja mówię: „Ja nie mam co zjeść ani rodzina nie ma co zjeść i nie mogę tak zrobić”. – „To będziesz dawała korepetycje, z tego będziesz się utrzymywała, za komplety nie będziesz płaciła”. Tamci, co byli w tym, to byli na ogół tacy, że rodzice jeszcze byli oboje i jakoś żyli. Ja jak przychodziłam, to zawsze mi jakąś paczuszkę jedzenia zostawiali.

  • Pamięta pani Stefana Starzyńskiego?

No pewnie. Jeszcze pamiętam go, jak nawoływał przez radio, a potem my mieliśmy bardzo dobre radia, ale wszystkie radia trzeba było zdać. Moja matka się zezłościła, bo to radio Telefunken, pamiętam, że było i mieliśmy je tylko kilka miesięcy. To było takie dość duże i ona sznurkiem przewiązała, po ulicy ciągnęła i mówi: „Jak im to zaniosę to już tylko będą śmiecie z tego”. W każdym razie jeszcze słuchaliśmy. Poza tym były takie szczekaczki, to już wtedy były i można było usłyszeć je na ulicach, jak się przechodziło. Później, po Szpitalu Ujazdowskim, jak spotkałam tą profesorkę, to ona mi właśnie załatwiła, żebym poszła i ja chodziłam na te komplety. Mieliśmy zawsze książki niemieckie i polskie. W razie czego, to gdzieś chowało się polskie, a niemieckie się kładło na stoliki, na kolana. Moja siostra skończyła właśnie szkołę powszechną i coś trzeba było z nią zrobić, więc umieściłam ją w takiej szkole… to była szkoła rękodzielnicza. Wiem, że coś związane z szyciem i mówię: „Słuchaj, kochana, ale ja nie będę miała pieniędzy na materiały”. „Dyrektorka powiedziała, że coś tam pomoże”. Ona chodziła do tej szkoły, a ja nie mogłam z tych korepetycji utrzymać i siostry, i brata, i matki, no i oczywiście siebie, a nie było co jeść, ubrania nie było. Wszystko nam ludzie zabrali, szafy, wszystko, co było. Mieliśmy centralne ogrzewanie, zabrali opał. Jak wróciliśmy do tych gruzów, no nie cały, bo tylko część dachu rozwalili, to my z bratem reperowaliśmy, żeby nie lało się na łeb.

  • Jak pani się związała z konspiracją?

Miałam kuzynkę, właściwie to była taka ciotka. Wołałyśmy na nią ciotka. Mieszkała na Krakowskim Przedmieściu i mówi, że u Dziewulskiego przyjmują do obsługi w sklepie. Ja mówię: „Wszystko jedno, tylko żeby płacili. Pieniądze mi są potrzebne”. Pracowałam na Krakowskim Przedmieściu. To była duża firma papierniczo-piśmienna, bardzo dobra, prawie na wprost uniwersytetu – róg Krakowskiego Przedmieścia i Królewskiej. Tam powiedzieli, że na rok pójdę, bo mają trzy sklepy. Pierwszy rok pracowałam na Marszałkowskiej, a potem potrzebowali kogoś w kasie i przenieśli mnie na Krakowskie Przedmieście. Tam byłam do samego Powstania, tylko dużo amatorów na mnie było, ale ja nie miałam czasu na takie rzeczy, ale z jednym bardzo się zaprzyjaźniliśmy. On był właśnie przed wojną w „Gazecie Porannej” – coś takiego. Był pisarzem i coś tam pisał, a w czasie wojny to chodził i ludzi pstrykał i z tego żył. Już był w AK, w armii podziemnej i mówi: „Wiesz co, jesteś mi bardzo potrzebna, to ja ciebie wciągnę”. Nigdzie przysięgi nie składałam, tylko on mówi: „To wszystko w porządku, tylko się podpiszesz, ja tam te papiery ci zaniosę”. Potem była wsypa i dwadzieścia osób z jego takiej grupy aresztowali. On się wyniósł. Wiedziałam gdzie – do Buska Zdroju. Zostałam w jego mieszkaniu i tak do Powstania byłam.

  • Jak on się nazywał?

Jan Jakubik. Potem mówi: „To zajmij to mieszkanie, to ci będzie łatwiej, ale tylko wszystko uprzątnij, żeby nic nie zostało”. Byli Niemcy. Raz przyszli, przewrócili wszystko, ale nic nie znaleźli. Na kłódkę pozamykali mi drzwi, ale poprosiłam jednego i mi otworzył, to pozrywał.

  • A jak wybuchło Powstanie? 1 sierpnia.

Byłam w domu. Jeszcze pojechałam do matki na Pragę i matka mówi: „Lepiej zostań z nami”.Ja mówię: „Nie, nie, nie”. Powiedziałam, że muszę się zgłosić na punkt sanitarny. Byłam właśnie na Żelaznej, tylko nie pamiętam, chyba pod numerem 13 na drugim piętrze.Poszłam na punkt, w którym miałam się zgłosić. Miałam torbę, to wszystko przy sobie i dostałam temperatury. Nie wiem z jakiego powodu, czy z żołądka, czy coś. W każdym razie zachorowałam i dopiero na drugi dzień ktoś przyszedł do mnie i mówi, że mnie potrzebują, bo ja się orientuje, czy mamy tutaj jakiegoś lekarza. Poszłam. Jak widziałam, jak ten lekarz obcinał mu nogi, to myślałam, że zwariuję, bo takich rzeczy to nie można piłą odcinać. Oczywiście dużo rzeczy nie było. Później dostałam gorączki i musiałam wrócić do domu z powrotem. Potem stanął oddział żołnierzy… Przyszli i powiedzieli: „Pani jest sanitariuszką (czy siostrą) i my potrzebujemy [pomocy], bo mamy rannych. Czy by pani mogła opatrzyć?” Mówię: „Tak, ale nie w tej chwili. Jutro rano”. – „Nie, nie, proszę pani. Co ma pani w torbie?”. Zastrzyki, wszystko pokazałam temu panu – to oficer był, to potem jeden z moich dowódców. Oni się zatrzymali, tam kiedyś była knajpa czy coś. Spali tam na podłodze.

  • To było na Żelaznej?

Na Żelaznej, tak. Róg Żelaznej… […] Myśmy dwadzieścia cztery godziny na Żelaznej, a dwadzieścia cztery godziny byliśmy w różnych punktach. One były bliżej niemieckich stanowisk. Niemcy strzelali. Można było zobaczyć nieraz przez jakiś otwór tych Niemców, którzy się ustawiali. Strzelali do nich, ale nieraz ktoś przebiegał, chciał uciec, to trup został, nie można było się do tego nieboszczyka dostać. Gorąco, upały były straszne. Potem musieli rzucić jakiś granat albo coś, żeby to ciało spalić. Ja nie tylko żołnierzami się zajmowałam. Była dwadzieścia cztery godziny służba, dwadzieścia cztery godziny wolne, to szłam do ludności cywilnej, bo była bardzo biedna, po tych piwnicach. Dwoje dzieci odebrałam nawet.

  • Jaki był pani najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim?

Specjalnie to człowiek o tych rzeczach nie myślał. Raz tylko, przebiegało się przez ulicę i po strzale. Stał Niemiec, gdzieś tam, nie wiem, na jakimś oknie albo na strychu i strzelał, ale ja nie przewróciłam się, bo on mnie trafił, tylko zawadziłam i się przewróciłam. Wszyscy się wystraszyli, że mnie zastrzelił czy postrzelił. Zanim zdążył załadować następny to mnie zdążyli wciągnąć do bramy. Nic mi się nie stało. Śmiać mi się tylko chciało, że ani on mnie nie trafił, ani mi się nic nie stało.

  • Pani była taką sanitariuszką przy oddziale?

Przy oddziale, tak. Było dwóch – jeden był lotnikiem, a drugi oficerem, ale chyba nie służby stałej, tylko rezerwy – wysoki, bardzo znany. Po Powstaniu razem szliśmy do pociągu, a potem z pociągu do obozu.

  • To już po Powstaniu?

Tak.

  • Tam, gdzie pani mieszkała, to była Żelazna ile, że taki był punkt?

To był taki narożny dom. Dość duży dom.

  • Czy on jeszcze stoi?

Jak przyjechałam w 1957 roku do Warszawy, to spotkałam się z Janem (właściwie on przyszedł do matki, jak się dowiedział, że ja jestem) i on mówi: „To co? Pójdziesz zobaczyć na Żelazną, bo to będą walili, rozbierali?”. Góra była zupełnie zniszczona. Ja mówię: „Tak. Chciałabym pójść, zobaczyć”. Zdaje się, że to gdzieś do pierwszego piętra jeszcze tam zostało, ale ludzie w piwnicach siedzieli, bo później tak zwane krowy waliły strasznie ze strony od dworca, chyba zachodniego. Część kolegów była po drugiej stronie. Byli tam, gdzie był Dom Turysty i oni przebiegli, i właśnie ja z nim. Dołączyli do naszego oddziału. Później skończyło się. Niektórzy zostali, a ja jednak poszłam do niewoli. Jeszcze poszłam do jednego miejsca, gdzie matki siostra mieszkała – na Mokotowskiej, ale oni już zdążyli wyjść, wobec tego zabrałam się z wojskiem i poszłam do niewoli. Nie było bardzo przyjemnie, ale było.

  • Jak było z wyżywieniem w czasie Powstania? Co się dawało na przykład tym dzieciom, które się rodziły?

Kobiety, które siedziały w piwnicach, to one się nimi opiekowały. Ja tylko odebrałam te dzieci i od czasu do czasu, jak miałam chwilę, to zajrzałam do nich. W szpitalach nie było miejsc, to chodziłam, opatrunki zmieniałam, sprawdzałam, czy nie ma temperatury, czy nie ma zakażenia. Wszyscy mówili: „Kiedy siostra odpoczywa?”. A ja mówię: „Nie jestem zmęczona, bo jak przychodzę po dyżurze z wojska to zawsze myję się i kładę spać”. Moja gosposia zawsze miała trochę wody. Spałam dwie godziny a potem szłam dalej po piwnicach i co mogłam, to ludziom pomagałam.

  • Miała pani jakiegoś narzeczonego w czasie Powstania?

Nie. Wszyscy pytali się mnie, a ja mówiłam: „Nie, nie, nie, nie”. Mówiłam, że jestem siostra, to oni myśleli, że jestem zakonna siostra i mnie zostawili w spokoju. Jak nastąpiła kapitulacja, a ja nigdy nie piłam alkoholu, przynieśli do mnie i mówią: „Tylko troszeczkę, siostro”. Dranie, dali mi spirytusu! Myślałam, że mi się język spali. Mówię: „Jesteście nie w porządku, bo mieliśmy też wśród oddziałów takich rannych, to mnie tak upraliście jeszcze? Bardzo grzeczni byli w stosunku do mnie. Żadnych kłopotów nie miałam z żołnierzami. Oczywiście jak się wszy rzuciły i to nie tylko na głowie, ale wszędzie tam gdzie włosy, to trzeba było wszystko golić, wszystko ucinać i smarować.

  • Co pani zrobiła, jak nastąpiła kapitulacja?

Jak nastąpiła kapitulacja, to jeszcze poszłam zobaczyć, czy ciotka jest, ale wróciłam do siebie do domu. Moja gosposia upiekła dwa chleby. Kiedyś przyszła taka młoda dziewczyna do mnie i pyta, czy by mogła mi trochę pomóc, że jest sierotą z Poznania. I ten, co miał ten bar czy knajpę, to ona im pomagała, ale oni to zostawili, a sami gdzieś uciekli, więc ja mówię: „Dobrze”. Ona poszła ze mną do niewoli. Wiem, że na imię miała Krystyna, ale nazwiska nie znałam. W każdym razie całe Powstanie byłam mniej więcej w tym samym miejscu, ale nieraz się poszło gdzieś dalej, gdzie można było jeszcze jakoś dopchać się. Nieraz koledzy pomagali. „Gdzie siostra chce iść i kogo zobaczyć?”. Jak niedaleko i łatwo, to się poszło, żeby kogoś ze znajomych zobaczyć, bo jak dawałam korepetycje, to miałam bardzo dużo znajomości.

  • W którym obozie doczekała się pani wolności?

Oberlangen.

  • Pamięta pani ten dzień?

Tak. Byłam prawie przy bramie! Były takie, co wołały po angielsku, po francusku, bo oni przyjechali takim łazikiem i jeszcze zdaje się, że jeden czołg był, a tak to w ogóle ich niewiele było. Tą bramę rozbili, a Niemcy uciekli – dosłownie. Tylko został esesman i jego potem rozstrzelali.

  • Kto go rozstrzelał?

Nasi go rozstrzelali. My nie mieliśmy broni, więc przypuszczam, że to ktoś z oddziału, który przyjechał z 1. Dywizji Pancernej, bo to z 1. Dywizji Pancernej przyjechali.

  • Ci żołnierze wjechali?

Tak. Oni mówią: „Uciekajcie”. Ten cały obóz był w dalszym ciągu otoczony Niemcami. Niektóre dzień, dwa potem jeepami pojechały na przejażdżkę i Niemcy je złapali. Siedziały w więzieniu… Wariatki! Nic im nie zrobili, tyle że strachu się najadły.

  • Dlaczego pani nie wróciła do Polski?

Za dobrze znam historię Polski. Bardzo dobrze wiedziałam, co się dzieje. Z powodu komuny nie wróciłam.

  • Mama i rodzeństwo przeżyło wojnę?

Tak, przeżyli.

  • Kiedy pani się dowiedziała o śmierci taty?

Byłam w Warszawie i to było niedługo przed wybuchem wojny. My wszyscy oczekiwaliśmy, bo ludzie wracali z działań. Mamusia mówi do nas: „Słuchajcie! Idziemy na starówkę do kościoła”. Nie mogę sobie przypomnieć tego kościoła, ale wiem, że był uszkodzony, bo potem już jak pojechałam do Warszawy (dla mnie Warszawa to jest Polska), to oni mi powiedzieli, że tutaj właśnie w tych piwnicach trzymali rannych. Później ten kościół mocno ucierpiał, ale był potem odbudowany i jak ja przyjechałam, to żołnierze, którzy mnie znali, mówili: „Siostro! Siostra postawi kwiaty na ołtarzu, bo siostra tylu ludziom pomagała. Nie tylko wojsku, ale i cywilom”. „Dobrze, ale ja nie mam przy sobie. Mogę wam dać pieniądze i kupcie te kwiaty”. Kupili kwiaty, a ksiądz, który tam był wtedy, to mówił, że on w czasie Powstania był też w tym kościele i opatrywał rannych. To niedaleko od katedry było, tylko po lewej stronie. Ten kościół jest odbudowany, bo ja później chodziłam jeszcze do niego.

  • Pani Eugenio, dlaczego pani przyjęła taki pseudonim „Jadwiga”?

Nie wiem. Zawsze mi mówili jak jeszcze w gimnazjum byłam, że: „Do ciebie lepiej pasuje Jadwiga niż Eugenia”. Ja byłam Eugenia, brat Ryszard, a siostra Krystyna. To wszystko cudzoziemskie imiona, a ja chciałam mieć polskie imię i dlatego „Jadwiga” zostałam.

  • Jak wybuchło Powstanie, miała pani dwadzieścia dwa lata?

Tak.

  • Jakby pani miała znowu dwadzieścia dwa lata, poszłaby pani do Powstania Warszawskiego?

Tak. Dla mnie Warszawa to jest wszystko i jak jechałam pierwszy raz pociągiem do Warszawy z synem (on miał niecałe dziesięć lat), jak przekroczyliśmy granicę, tak wszedł konduktor i mówi: „Proszę państwa! Kto ma jakieś jarzyny, jakieś owoce, to mi tu proszę pokazywać...”. Jechały też Niemki, a potem powysiadały zaraz na pierwszym przystanku, a jak się dowiedzieli, że ja z Anglii jadę, to mi żyć nie dali, tylko koniecznie żebym im o wszystkim opowiadała. Tak przyjechałam do Warszawy. Nie mogłam nawet mówić, bo się tak cieszyłam, że nareszcie zobaczę znów Warszawę, ale Warszawa jeszcze nie była odbudowana. Jak szłam Nowym Światem, to były tylko sklepiki. Na Marszałkowskiej to przecież bardzo późno było, kiedy zaczęli budować, a tak to były tylko sklepiki.
Londyn, 23 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Eugenia Mustajew Pseudonim: „Jadwiga” Stopień: sanitariuszka Formacja: Zgrupowanie „Chrobry II” Dzielnica: Śródmieście Północ Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter