Feliks Arak „Lew”

Archiwum Historii Mówionej

 

  • Proszę powiedzieć o swojej rodzinie, z której pan pochodzi.


Moi rodzice mieszkali na wsi, koło Piaseczna, dokładnie nazywała się ta miejscowość Bogatki. Ojciec był murarzem. Matka była krawcową.

  • Miał pan rodzeństwo?


Miałem pięć sióstr i brata. Dwie siostry nie żyją, najstarsze, a te resztę żyje. Mam nawet w domu swojego „Krybara”, bo mam siostrę, która nazywa się Krystyna Barbara, tak jak nasz dowódca zgrupowania „Krybar” miał dwie córki, jedna Krystyna, druga Barbara. Z tej wziął trzy litery, z tej [drugiej też] i wyszedł „Krybar”. A ja mam swojego prywatnego „Krybara” w domu.

  • Co pan robił przed wojną?


Chodziłem do szkoły. Właśnie tam, do szkoły w Jazgarzewie, która była wybudowana, oddana do użytku w 1938 roku, która do dzisiejszego dnia nie nosi żadnej nazwy. Kierownictwo chciało nadać imię „Marii Curie-Skłodowskiej” tej szkole, a nie chcieli przyjąć „Armii Krajowej”. Teraz wystąpiłem, już nie [o imię] „Armii Krajowej”, ale „Powstania Warszawskiego 1944 roku”, bo tego Powstania nie wszyscy za granicą znają, ale 1943, to tak.

  • Czy należał pan przed wojną do jakiejś organizacji, do harcerstwa?


Nie. Nie należałem.

  • Jak pan pamięta wybuch wojny?


Dobrze. Dzień był pochmurny. Byłem wtedy w Piasecznie. Strzelali nad Warszawą, bombardowali. To wszystko. Potem 8 [września] Niemcy przejeżdżali już przez Bogatki, Jazgarzew, Gołków do Zalesia i na Warszawę jechali, samochodami, motocyklami, całe kolumny.

  • Czy ktoś z pana rodziny gdzieś walczył?


Bracia cioteczni walczyli, w 1939 roku byli na wojnie i szczęśliwie wrócili wszyscy. Mój ojciec [walczył] w 1920 roku.

  • Co się działo z panem i pana rodziną po wejściu Niemców?


Nadal byliśmy. Potem, to był 1939, w 1940 roku po prostu było biednie. Zacząłem handlować, jak się coś dało, powiedzmy owoce, inne rzeczy, żeby coś dorobić. Potem zacząłem pracować na ulicy Browarnej 1, tam był zakład szklarski i tam szyby wstawiałem, szkliłem. Potem szło mi dobrze. Ale od kwietnia 1941 poszedłem do warsztatu samochodowego na ulicę Dobrą 60, to był Wacław Bieniewski i Władysław Szmajder. Tam pracowałem jako uczeń do 1944 roku. W 1944 roku przeniosłem się na ulicę Wilanowską numer 11, w tej chwili uciekło mi nazwisko tego inżyniera. Były trzy warsztaty obok siebie. Tam [pracowałem] do Powstania. Jak zaczęło się, [w] dzień Powstania, to byłem w warsztacie i przyszedłem na Kopernika, bo mieszkałem na Kopernika, tak jak [był] bazar, to na bazarze była piekarnia i nad piekarnią mieszkałem. Już jak się zaczęła godzina W, [szła] grupa, może ze dwunastu, nie liczyłem i mówię: „Pójdę z wami chłopaki”. A tak się spojrzał ten ostatni i mówi: „Po co? Masz broń?” „Nie, nie mam.” „To po co? Będziesz czekał, że mnie zabiją, to weźmiesz mój karabin?” Nieładnie mi się zrobiło. Machnąłem ręką, odwróciłem się, idź sobie - myślę - i żyj. Po jakichś dwóch godzinach zgłosił się kolega, który przychodził do tego bazaru, na imię miał Adam, młodszy był o dwa lata ode mnie i mówi: „Słuchaj. My tu im i tak pomożemy. Chodź, na ulicy Konopczyńskiego...” – to od tego miejsca było ze sto metrów, ze sto dwadzieścia. Pod numerem 3 były Niemki, jakaś służba niemiecka kobiet... 25 lipca 1944 roku jak się zaczął front zbliżać, to one uciekły i to zostawiły. Myśmy to zajęli, znaczy [zaczęliśmy] urządzać szpital. Znaczy, nie sam jeden, tam był pan, który miał już koło pięćdziesięciu lat, nazywaliśmy go komendantem i nas tam było czterech, pięciu, potem doszliśmy do siedmiu. Naszą pracą było znosić rannych z dołu, z operacyjnych sal przenosić na górę. I to było wszystko... Żeby się potem stamtąd [wy]dostać, bo każdy chciał [być] nie tam, ale żeby mieć broń i żeby walczyć, to trzeba było kogoś dać na zastępstwo. Pamiętam, byłem na ulicy Smolnej i tam zastałem jednego, ale mówi on: „Ja mogę iść, ale niech dadzą mi broń i walczyć.” Ja mówię „Ha, dobrze. Ja też o tym myślę sobie”. I potem, nie wiem skąd, ale skombinowałem [kogoś], bo się przeniosłem do kolumny motorowej, a kolumna motorowa skoszarowana była w następnym budynku, to była Konopczyńskiego 5/7, tam się przeniosłem, ale do tego szpitala często przychodziłem, chociaż już byłem w kolumnie, jak potrzeba było coś pomóc. 14 sierpnia samochód niemiecki, taki pół gąsienicowy, na koła dwa przednie, opancerzony, który miał [wjechać na Uniwersytet], pomylił drogi, nie wjechał na Uniwersytet, tylko pojechał w Kopernika i w Bartoszewicza. [...] Wzięli go nasi, od „Krybara”. I został tam ranny jeden podoficer, Hans Walter Oberscharfuehrer SS, jego miejsce zamieszkania chyba Sanitstanbard 5. Do szpitala na Konopczyńskiego przywiódł 14 sierpnia. Był ranny w lewą rękę, w dłoń. I potem będąc w szpitalu zakażenie mu się wdało i to zakażenie szło do góry. On bardzo cierpiał. Operacje mu chcieli [zrobić] amputować całą rękę do pachy. Tylko on chciał na żywca, a lekarze nie chcieli się [zgodzić], przecież nie wytrzyma, a na sen nie chciał i zostawił tak. No mówią, jak chce, niech sobie tak umiera. I potem zaczęło się mu to cofać i cofnęło mu się. Jak Niemcy zajęli Powiśle i ulicę Konopczyńskiego, to z tego szpitala nikt nie został rozstrzelany, z tego powodu, że ten Niemiec tam był leczony. Bo na Dobrej, róg Dobrej i Drewnianej, tam byli rozstrzelani. Róg Smolikowskiego i Tamki, gdzie był ojciec Michał Czartoryski, też byli rozstrzelani. A tutaj nie byli rozstrzelani... Jak byłem w kolumnie motorowej Powiśle, już nie chodziłem walczyć. Za to miałem na warty chodzić na Okólnik, tam były samochody pancerne i jeszcze inne samochody, oczywiście broń mieli[śmy], ale tylko mógł [ją] przyjąć i oddać, bo to był jakiś francuski karabin z początku XIX wieku, były tylko trzy naboje i grube łuski, no to się do innego karabinu nie nadawało. Jak się schodziło z posterunku, to oddawało się drugiej zmianie. 4 września też byłem na tym posterunku i przyszedłem na zmianę. Jak przyszedłem na zmianę, Niemcy atakowali od Oboźnej, przez Sewerynów i podeszli aż pod Bartoszewicza. Nie byłem w odpieraniu ataku, tak że nasi miotaczem ich przepędzili, ale jednego ciężko rannego kaprala, przypadkowo z jednym spotkanym żołnierzem naszym, kolegą, przenieśliśmy go do szpitala na Konopczyńskiego, czyli tam, gdzie byłem [wcześniej], więc ten szpital znałem. Kiedy byliśmy na dole, bo to było już zniesienie, ci wszyscy chorzy [byli znoszeni] na dół do piwnic, bo to się spodziewano co się będzie działo, bo Niemcy już atakowali Browarną, Dobrą, od Karowej, więc wtedy trafiła bomba w ten dom. Bardzo się zakurzyło, nie było widać nic. On do krat, chciał rwać kraty w oknie. Mówię [do niego]: „Nie daj, przecież to nie da rady. Okno małe, to wszystko grube. Nie dasz rady. Chodź za mną, ja znam tu. Trzymaj mnie się.” Ale on nie poszedł, ja poszedłem, ręce przed sobą, zakurzone, nic nie [widać], po schodach, skręciłem na prawo, wychodzę na ulicę, widniutko, słoneczko świeci. Ale trafił nie w tą [ścianę] od frontowej [strony], tylko w oficynę trafił. Kiedy wpadłem [na] Konopczyńskiego 5/7, tam gdzie kwaterowałem, to był dom pięciopiętrowy, żelbetonowej konstrukcji, w 30-tych latach był budowany, dwupoziomowa była piwnica i wtedy wpadają trzy bomby, w ten dom gdzie jestem, Konopczyńskiego 5. Więc nie schodziłem do piwnic, tylko skręciłem na parterze na lewo i oczywiście czekam jak to będzie lecieć, sypać się. Lecą drugie trzy bomby. Słychać trzy, liczyć się wszystkie. Znowuż czekam, jaki to będzie rezultat, czy zabiją od razu, czy zasypią, czy nie zasypią. W końcu idzie, jeszcze słychać trzy bomby, ale już teraz oddychać nie można, taki gęsty pył, taki kurz z tego wapna, tak jak tampon do ust by włożył. A myśli, to tak latają, jak w metronomie nastawić największe wskazówki. „Co ja zrobiłem do tego dnia?” Tak jakbym robił rachunek sumienia. Nie czuje się wtedy bólu, nie czuje się głodu w takim napięciu. Że był bardzo ten pył, ten kurz taki gesty, to no szybko opadał. Rękoma zatkałem sobie usta, tak samo nie mogłem oddychać. Patrzę, że już łapię powietrze z tym kurzem, już nie spadają bomby i patrzę, że nic mi się nie stało, w ogóle nie jestem ranny. Do okna wywaliłem parę worków i wyskoczyłem na ulicę. Zrobiłem, nie wiem, może dziesięć kroków, może piętnaście od tego budynku, nie wiem co to było, bomba spóźniona, nie spóźniona, z prawej strony nastąpił wybuch. Widziałem tylko błysk. Może [byłem] tak osiemdziesiąt metrów [dalej]. I przerwa w życiorysie, straciłem przytomność. Obudziłem się tam [gdzie byłem zakwaterowany], bo był przebity ten szpital, nie mieścili się [chorzy] pod Konopczyńskiego 3, to już 5 [było zajęte], tam gdzie kwaterowałem i na sienniku leżałem w piwnicy. Bardzo bolała mnie głowa, szum, gwizd, zwłaszcza w prawym uchu. Była godzina, nie wiem [która], zresztą, to małe okienka w piwnicy. Potem się podniosłem, koło godziny siódmej, chyba, wyszedłem. Nie pamiętam, czy dostałem coś jeść, czy dostałem pić, tylko dostałem zawiadomienie, że kto zdrowy żeby uchodzili do Śródmieścia, dalej, bo mogą Niemcy zająć, a tego się bali, że tych [rannych z innych szpitali] rozstrzelali. Gdzieś tak koło godziny jedenastej, dwunastej, bo zegarka nie miałem, przy prześlicznej pogodzie poszedłem nie do ulicy Kopernika, tylko przejściem, bo było przejście zrobione, jakieś schody, czy jakaś drabina i jak do Konserwatorium się obok wchodziło tego numeru 43, co został teraz rozebrany i na Okólnik. Z Okólnika do Szczyglej i ze Szczyglej na Pierackiego, bo tak się nazywała Foksal. Pałac Zamojskiego to się chyba nazywa, tam był pierwszy nalot, jak szedłem. Szedłem, nie miałem gdzie, tylko żeby się wycofywać, bo ręce i nogi miałem zdrowe, tylko głowa. Zanim doszedłem to jeszcze znowu, gdzieś na Chmielnej był nalot, znowuż zatrzymałem się. Potem skręciłem w lewo, w Bracką i do przejścia przez Aleje Jerozolimskie, do ulicy Kruczej. Tam gdzieś w pobliżu Kruczej też był nalot. W każdym bądź razie doszedłem w róg Kruczej i Wspólnej. To była godzina mniej więcej koło piętnastej. Oczywiście [doszedłem] obolały i zmęczony. Na pierwsze piętro zaprowadzili mnie żołnierze, znaczy Akowcy i powiedzieli, że dostanę coś jeść, ale usiadłem w takim fotelu niskim, mięciutkim, jak zasnąłem, to obudzili mnie znowuż rano, skoro świt, może piąta, może wpół do szóstej, nie wiem, bo taka studnia był ten dom. I myślę sobie, zrobią zbiórkę, chorych na prawo, zdrowych na lewo, albo odwrotnie, bo kolejności to nie [pamiętam], wziąłem, zerwałem bandaż z głowy, wrzuciłem go za śmietnik i dołączyłem do tych zdrowych, oczywiście na końcu szedłem. I przeszliśmy przez Aleje Jerozolimskie do ulicy Chmielnej, ulicą Chmielną zaczęliśmy skręcać i na Szpitalnej 5 jacyś koledzy z innego oddziału zaczęli wołać do nas, bo szła tam grupa. I nas odłączono, z końca może dziesięciu, [może] więcej i poszliśmy do tego budynku. Tam się okazało to był pluton saperski porucznika Stanisława Andrzejewskiego, bo u mnie w [kolumnie] motorowej moim przełożonym był podporucznik Wacław Jarzembowski. Zaczęli nam dawać broń, coś podobnego! I wszyscy i ja dostałem. Nie wiem, jak się zachowywałem, że porucznik kazał mi przebiec przez podwórko tam i z powrotem i zameldować się. No coś powiedziałem, zrobiłem, nie wiem, nie pamiętam, od początku nie pamiętam.

  • Jaką broń pan dostał?


I zameldowałem się w końcu. Dostałem lebela austriackiego. To był, tak mniej więcej, jak Mauzer, tylko amunicja pasowała do niego radziecka, a ja radzieckiej amunicji miałem w bród. Mogłem mieć powiedzmy pięćset, czy ileś tych amunicji, prócz tego szedłem na posterunek... ale to za daleko już skoczyłem. Jeszcze piat był i do tego piata były trzy pociski. Piata otrzymał kolega, który pochodził z Piotrkowa Trybunalskiego. Miał pseudonim „Mościcki”. Wieczorem, jak już było ciemno, bo to pluton saperski, poszliśmy budować barykadę na ulicę Warecką. Ulica była wąska i przy poczcie się rozszerzała, to tam, gdzie ten wąski koniec [budowaliśmy]. I budowaliśmy ją, nie wiem może do godziny dwudziestej pierwszej, dwudziestej drugiej w nocy. Już odmówiliśmy [dokończenia] pracy, nie mamy sił, nie mamy, powiedzmy tak jak ja, zdrowia, to też dołączyłem się do tej grupy, ale przyszedł młody porucznik i mówi „No dobra. To do sądu polowego. W czasie działań nie wykonanie rozkazu, no to wiemy, co to kosztuje.” No a Niemcy przez cały czas, jak żeśmy budowali, to o ten czworokąt między Warecką, Nowym Światem, Świętokrzyską i pocztą, tak macali sobie, tu jeden pocisk granatnika, tam jeden i tak cały czas, co pół godziny, co ileś minut, nie było to miarowo. Jak myśmy nie chcieli już tej [barykady] budować, to w końcu, że będzie[my podani] do sądu polowego, to poszedłem na te gruzy, tak jak na pierwsze piętro, może trochę wyżej, żeby zwalać nadal cegłę i w tym czasie pada granatnik, tam gdzie myśmy byli. Trzech zabija, piętnastu rani. I zginął też miedzy innymi ten mój [kolega], od tego piata. No to teraz wyglądało, że mam jeszcze, prócz karabinu, piata i trzy pociski. No ale niestety już nie użyłem tego piata, nikt zresztą tu od nas nie użył, po prostu czołgi już nie wyjeżdżały. Potem, 7 [września], to była gdzieś już godzina druga w nocy, po tym wszystkim wziąłem jakiegoś innego żołnierza pod rękę i prowadziłem go tam na Szpitalną 5, gdzie kwatera była moja. I już księżyc wyszedł, było widniutko, jak w dzień [szedłem]. Patrzę, a w bramie leży jeszcze jeden, już doszedł i upadł. Tego [co prowadziłem] zostawiłem i tamtego [też] nie wziąłem, się źle poczułem wtedy. To napięcie nerwowe tak mnie opuściło, że w ogóle siły nie miałem i słaby [byłem], wszedłem na pierwsze piętro, gdzie mieliśmy kwaterę, rzuciłem się na łóżko, na brzuch i tak zostałem. Nie spałem, leżałem, bo mnie głowa bolała. Po jakiejś godzinie zeszli wszyscy z barykady, przyszedł porucznik i tam przyszli jeszcze koledzy, mówią: „O macie, tu jeden przyszedł i leży.” I porucznik się pyta „A co tobie jest?” „Nic. Dzisiaj nic nie dostałem – mówię – ale 4 [września] na Konopczyńskiego mi się dostało trochę” „A teraz co? Możesz chodzić?” „Mogę, przecież przyszedłem, jeszcze pomogłem jednemu przyjść. A teraz tak mnie opadły – mówię - siły i w ogóle przeszło napięcie nerwowe.” Zawołał sierżanta i mówi: „Słuchaj. Zwolnisz go od noszenia wody i od noszenia worków na barykadę” – bo Niemcy nam tą barykadę w Alejach Jerozolimskich uszkadzali Goliatami, czy powiedzmy inną bronią. Jak chodziłem tam, to worki trzymałem, a nasypywali i nosili ci, co byli zdrowi i mocni. 7 września poszedłem na Pocztę Główną. Były dwa posterunki od ulicy Wareckiej, to byłem na posterunku od Placu Napoleona, tam było trzech nas. A w tamtej drugiej bramie, tam było więcej, bo to od Nowego Światu. I tam chodziło się [na posterunek] na dwadzieścia cztery godziny, od razu z żywnością, bo ulica była pod ostrzałem, tak więc [szło się] dopiero jak było ciemno. I byłem dwa razy na Poczcie Głównej, siódmego i dziewiątego. 11 [września] zostałem przeniesiony na ulicę Chmielną 10 i tam już pełniłem posterunki do końca Powstania, we wszystkie dni nieparzyste. No było różnie. Strzelali. Powiedzmy szczerze, nie zaatakowali nas Niemcy, a myśmy nie próbowali atakować, przecież nie mieliśmy amunicji, nie mieliśmy tyle broni ciężkiej. Tak trwało. Potem było zawieszenie, zawieszenie broni było w dzień, a w wieczór były walki. W dzień przychodzi taki esesman i przynosi jakieś pismo. Porucznik bierze, czyta je, bo to po niemiecku było i tam było napisane, że bandyci zabili im dwa konie na Nowym Świecie. A oni jak strzelali to przebili się do ulicy Chmielnej numer 10 i myśmy mieli taką lukę, żeśmy strzelali, jak coś się tam pokazało. Porucznik już mu oczy zawiązał, chciał go wziąć na tą kwaterę, ale jak przeczytał, że bandyci mu [konie zabili], to mu odwiązał [oczy] i mówi: „Idź. Tu nie masz co gadać z bandytami.” Poszedł i nie przychodził więcej. Dom numer 10 wychodził częściowo na ulicę, może tak z metr, może niecały i był uszkodzony na pierwszym piętrze, był duży otwór, jakiś pocisk artyleryjski może uderzył, czy coś i tam był stół, obstawiony piaskiem, na stole był mały stołeczek i była tam zrobiona strzelnica. Oczywiście też było tam wszystko zabezpieczone workami z piaskiem. Przyszedł kolega i mówi: „Idź na kolację, a ja zostanę.” Niemcy strzelali, to tam patrzyłem, ale co miałem się odezwać tym karabinem jeden strzał? To nie mam celu. Potem patrzę, niedługo przychodzi, za jakieś pół godziny ten kolega, melduje porucznikowi, żebym już nie chodził, bo to stanowisko zostało całkowicie rozbite, worki porozsypywane, ten stołeczek, to wszystko, tak, że nie ma co. Tak że już zostałem na tej placówce na Chmielnej 10. 2 [października] już było całkowite zawieszenie broni. 3 [października], chociaż było już zawieszenie, byłem [na posterunku], ale Niemcy nie strzelali, myśmy też nie strzelali. 4 zszedłem i skończył się tam nasz posterunek, wróciliśmy do koszar. [Było] już przygotowywanie się do wyjścia, do niewoli, bo następnego dnia 5 wychodzimy do niewoli.

  • Proszę powiedzieć jak byliście państwo uzbrojeni? Ile mieliście broni?


To znaczy na mojej placówce mieliśmy bodajże trzy karabiny: Mauzery tamte dwa i mój lebel. Były może ze dwa, trzy jakieś pistolety automatyczne i ręczna broń krótka.

  • Czy dostawaliście coś ze zrzutów?


Może coś dostali, ale to przecież nie dali mnie, bo nawet myśmy nie potrzebowali, jeśli potrzebowaliśmy to amunicji raczej. Ale ja to i amunicji nie potrzebowałem, bo miałem jej dosyć. Ja miałem trzy ładownice, każda po dziesięć sztuk i jeszcze po pięć sztuk, bo w łuskach były włożone po pięć sztuk, to po piętnaście sztuk miałem. Dziewięćdziesiąt i w karabinie pięć miałem, to miałem dziewięćdziesiąt pięć sztuk amunicji. A na karabin to długo można walczyć. Ale tak, to nie dostaliśmy. Zaraz do zrzutów dojdę. Jeszcze jak wychodziliśmy [na posterunki] miałem takiego kolegę młodszego ode mnie o dwa lata, miał pseudonim „Chrobry” i on tak mnie się trzymał, tak jak starszego brata, bo [byłem] dwa lata starszy i wychodziliśmy wieczorem na zrzuty. To wyglądało w ten sposób, bo to radzieckie zrzuty były, więc jeździł kukuruźnik i tak jakby silnik gasił, była cisza, to wtedy zaraz szedł zrzut i zaraz po tym zrzucie ten silnik się zapalał. Nie wiem, w jaki sposób, bo u nich silniki się zapalało śmigłem, się kręciło żeby zapalić, ale może pęd powietrza to zrobił, że on się na nowo zapalał, musiało coś. I patrzę leci zrzut. Tu obok nas na Górskiego. Chmielna, Górskiego i potem Warecka, to blisko, to wszystko razem i Szpitalna łączy. I ze Szpitalnej poszliśmy. Idziemy, zatrzymuje nas posterunek, to był już ostatni, hasło, no my znaliśmy hasło. „Gdzie idziecie? – mówi - To już jest teren niczyj, to nie nasz i nie Niemców. To jest niczyj.” A ja mówię: „Zrzut tam spadł” „Gdzie?” Cichutko spadł i [leży] sobie. I ten zrzut to w taki lej wpadł, ale ten spadochron na wierzchu był, trochę wyżej. Oni tam już zawiadomili [innych], a myśmy podeszli z tym „Chrobrym”. Okazuje się, to wszystko nasi byli od „Krybara”, to później się dowiedziałem o tym. Przyszli, i mówię „Do dowództwa trzeba to podzielić” To chyba nas ze sześciu niosło ten zrzut. Oni nas [tak] załatwili, że w końcu wzięli pod pistoletami wyprowadzili mnie i tego kolegę i już nie macie tu [nic] do powiedzenia. No co będziemy robić, myśmy nawet broni nie mieli, a po drugie to co, byśmy się z nimi strzelali? Też nie. To było tak z zrzutem.

  • Z kim pan się przyjaźnił w czasie Powstania? Miał pan jakiś bliskich kolegów?


No, to wszyscy byli [bliscy]. Ci, co razem byliśmy, co razem chodziliśmy, to wszyscy koledzy, razem spaliśmy, razem jedliśmy, razem byliśmy na [posterunkach barykadach]. To jest ważne, że po tym, co na barykadzie trzech zginęło, piętnastu zostało rannych, to już potem nie mieliśmy żadnego wypadku. To było nasze największe szczęście. Już żaden z naszej grupy nie poległ.

  • Czy oprócz służby miał pan jakiś czas wolny?


Miałem dwadzieścia cztery godziny niby wolne. Chodziło się wtedy po wodę, ja nie nosiłem, ale pilnować, przesunąć[trzeba było], żeby tam się nie schodzili...

  • Dokąd chodziło się po wodę?


Na Złotą, tam gdzie kino „Palladium”. To była Złota 7. A potem na barykadę. A jak nie, no to tak powiedzmy chodziło się... O pamiętam jeszcze 18 września, jak był nalot amerykański, te samoloty, co nadleciały, te fortece, to byłem wtedy na ulicy Szpitalnej. I bardzo dużo ludzi tam wyszło, bo nie było w tym miejscu obstrzału. Widzieliśmy to, ale myśleliśmy, że to może desant. Ale to nie był desant. Może to i lepiej, bo bardzo duży Niemcy otworzyli ogień. Na Chmielnej, za moim posterunkiem, jeden spadochron zaczepił się na domu, a ten cały pojemnik to był rozpruty i to gdzieś się wysypało. A tam był jeszcze jakiś żołnierz zabity, tylko nie wiadomo, czy to był Polak, czy to Niemiec. Kiedyś się zwróciłem do tego porucznika Zaremby, pseudonim miał Zaremba, tego Andrzejewskiego i mówię: „Panie poruczniku, pójdę w nocy i zobaczę, może jest broń.” A on mówi” „Co, nie masz? Masz broń. Nie pozwalam. Żeby było twoje życie nawet najkrótsze, nie pozwalam. Rozumiesz?” „Tak jest.” Tak, że nie pozwolił, i nie poszedłem.

  • Czy czekaliście na pomoc? Liczyliście na to, że nadejdzie zza Wisły, że ofensywa się przesunie?


To było ciężkie. Te samoloty trochę przychodziły, ta artylerie biła nieraz, tak że trochę te niemieckie samoloty... Ale raczej to nie było...

  • Ale mieliście informacje o tym, co się dzieje za Wisłą, na świecie?


Mieliśmy. Mieliśmy „Biuletyn Informacyjny”, naszą prasę akowską.

  • I to było stale czytane?


To czytaliśmy, tak.

  • A jakieś inne gazety?


Nie, nie pamiętam.

  • Wiedział pan, co się dzieje w innych dzielnicach Warszawy?


Tak, częściowo było dochodzone, bo powiedzmy kanałami przechodzili z Mokotowa. O Czerniakowie trochę wiedzieliśmy, potem, że była ta tragedia, bo dowódca VII zgrupowania „Bisz” Marian Mokrzycki też zginął na Czerniakowie. Tak że to wiedzieliśmy. Potem jak kanałami przechodzili z Mokotowa, [to] wychodzili róg Alei Ujazdowskiej i Wilczej. Ze Starego Miasta, jak przychodzili do nas, wychodzili róg Nowego Światu i Wareckiej. To byłem przy nich jak oni [wychodzili]. I oni jeszcze przychodzili do nas na Konserwatorium, tam byli zakwaterowywani.

  • Czy w tym wolnym czasie uczestniczył pan w wydarzeniach kulturalnych? Był pan w kinie na przykład?


To jeszcze jak byłem w kolumnie motorowej, to byłem chyba dwa razy w Konserwatorium. Już dokładnie nie wiem, ale coś było, dwa jakieś koncerty. Ale już nie jestem w stanie określić, co to było.

  • Czy pana zgrupowanie miało kapelana?


Kapelan, tak. Ale ja nie widziałem kapelana przez całe Powstanie. Na przykład mogę powiedzieć, że widziałem aelowca jednego. Miał na opasce duże AL przez całe [ramię] i nosił rękę na temblaku, dostał w rękę. Potem zobaczyłem go chyba za tydzień, w drugą dostał rękę i obydwie tak nosił ręce na temblaku. Potem go więcej nie widziałem.

  • Jak byli traktowani ci żołnierze AL?


Nie miałem większej styczności z nimi, nie rozmawiałem, z nimi się nie zadawałem. Zresztą co miałem się zadawać jak nie było tam ich. Generał Krichmayer napisał, że ich było dwustu na całą Warszawę, to co ich było. Tylko oni piszą, że ich było bardzo dużo, albo podają, że oni mieli wojsko swoje, tylko za granicą miasta. A gdzie? Pytam się. Jak tutaj nie było, a przecież radio Kościuszko namawiał żeby Powstanie zrobili, ale tylko AL, a nie AK. Tak że te wiadomości mieliśmy. Potem wiedzieliśmy, że Żoliborz dostał kapitulację. Potem myśmy nie mieli już większej szansy, przecież przede wszystkim, żebyśmy byli jeszcze sami, to tak, ale ludności było tyle tysięcy.

  • Jak pan pamięta stosunek ludności cywilnej do powstańców? On się zmieniał jakoś w czasie?


Jak było dobrze, to było bardzo dobrze, jak nalot był, to potem ludność była bardzo przychylna, ale jak to się przeciągało, to ludzie czasem na nas psioczyli. Mieli do nas żal, tak jak pamiętam, bo na przykład jak szedłem na Chmielną 10, to z ulicy Szpitalnej to nie wychodziłem Szpitalną, nie szedłem Chmielną, tylko szedłem z Chmielnej tam pod numer 4 przez podwórko do piwnicy, z piwnicy na podwórko, z piwnicy... tak żeśmy przechodzili, w ten sposób do samej placówki. Tak się przechodziło niestety w Warszawie, wtedy takie były [przejścia].

  • Jak wyglądała sprawa żywności? Chodził pan głodny, czy było co jeść?


Byłem głodny. Jak ja nie lubiłem tej mamałygi, to nazywali mamałygą, nie wiem, czy to kaszka manna, czy coś. Tego bardzo nie lubiłem, bo kaszkę mannę na mleku, to bardzo lubię. Teraz codziennie mogę na śniadanie zjeść. A wtedy tak nie szło mi. Nie lubiłem, ale musiałem zjeść, wszystko co było, to jadłem. Na przykład, jak z koniny sos jakiś, czy kluski, czy coś takiego, to taki on słodki [był], to też nie był smaczny, no ale też musiałem zjeść.

  • Proszę powiedzieć, jakie były warunki zachowani higieny.


Można powiedzieć żadne. Pod koniec Powstania, jak były wyłączone wodociągi, prąd elektrownia przestała [dostarczać] to warunki higieniczne były w ogóle nie do pomyślenia. Gdzie wodę nosić, jak wody było do picia, a nie mówiąc o żadnym kąpaniu. Przecież, powiem więcej, cały miesiąc to się wcale nie kąpałem i żaden z kolegów się nie kąpał. Zresztą my nie byliśmy u siebie w domu tylko byliśmy na kwaterze, gdzie razem było [kilkanaście osób]. Kiedyś poszliśmy barykadę budować na Warecką, a na nasze łóżka przyszły dziewczynki spać Hania i Marysia. I potem wróciliśmy, a one do nas z pretensją, że my się mało myjemy, że my tu mamy jakiś sublokatorów w tym łóżku. No a myśmy im odpowiedzieli – a wy takie czyściutkie jesteście, no to teraz i wy będziecie miały tych swoich pasożytów. Tak się mniej więcej zakończyły te... Warunki higieniczne były okropne, no bo przecież każdy wie, że nie było ani wody, ani światła, ani w ogóle niczego. Gdzie się kąpać, gdzie się myć? Przecież to skoszarowanie, mniej więcej piętnaście, dwadzieścia osób, czy ile w jednym, dwóch pokojach. A z resztą, to nie mycie, a bieliznę... Jak skombinowałem wiaderko wody niecałe i miałem nową koszulę, to myślę sobie, upiorę to sobie do niewoli wezmę, a jak zacząłem ją prać w zimnej wodzie i mydłem, to zacierki, kluski się zrobiły i wyrzuciłem ją z tym wszystkim i nie wziąłem już. Ktoś tam mi podarował zapasową koszulę.

  • Proszę powiedzieć o swoich dwudziestych urodzinach.


Wtedy dochodził 4 [października] jak myśmy się szykowali i powiedziałem koledze, chyba „Chrobremu”: „Wiesz, ja dziś kończę dwadzieścia lat, a jutro do niewoli, dwudziestego pierwszego roku” On mi gratulacje, na mówię, niech nie składa żadnych gratulacji, uroczystości. „Dobra, dobra, to coś musimy zorganizować dzisiaj.” No i tak zeszło. Nie wiem, dostałem pół litra wódki, wcześniej, gdzieś tak po południu. Potem koledzy przyszli, przynieśli mi drugie. Mówią, „To dla ciebie, na te urodziny, dwudziestolecie.” Ja mówię: „Ale co zjemy, co na zakąskę?” I przychodzi taki z Piotrkowa Trybunalskiego, stary, trzydzieści sześć lat już miał, myśmy mieli po dwadzieścia, teraz mam trochę więcej, odchowany jestem tylko, już nie stary, i mówi, że jest na Górskiego piesek do zabicia, prosiła pani, bo ona nie ma co mu dać jeść, on głoduje i tak dalej. Poszedłem z nim, zaprowadził mnie, no był piesek, nikt go nie zdążył [jeszcze wziąć], to go zabiłem. On go wziął z gracją za łapeczki, przeniósł, na swoją salę, bo on miał na innej klatce. Czyściłem tam karabin, poszedłem [do niego], popatrzeć - fachowiec był, skórę już ściągnął, już zaczynał ćwiartkować go. No to wszystko przyszykował, nie powiem, ładnie, czysto. Tą kolację zjedliśmy. Potem nas siedmiu tak się złożyło, że zrobimy sobie tą libację, litr wódki, było nas siedmiu i Marysia – nasza sanitariuszka. Gotowaliśmy, smażyliśmy, a to [mięso]się nie chciało bardzo zrobić miękkie, bo pies miał dwanaście lat, jak się okazało, to musieliśmy mu odrywać po kawałku... [...] No i żeśmy wypili tam po te półtora setki, czy coś, tej wódki i tak się zakończyło.

  • Jak pan wspomina chwilę, gdy dowiedział się pan o kapitulacji?


Kapitulacja. To znaczy dwojako i może dobrze i drugie... Kapitulujemy – przegrywamy, ale drugie chodziło znowu tylko o tą ludność cywilną, która siedziała. Przecież, jak było dobrze, to oni chwalili, pamiętam kiedyś otrzymałem pół litra soku, a jak było źle, to na nas psioczyli. Ale przecież gdzie mieli ludzie siedzieć? A co jeść? Pamiętam kiedyś przynosiłem z Haberbuscha pszenicę, w międzyczasie, w miesiącu wrześniu. No to więc, to było uczucie dwojakie. Jak to mówiąc, jak są dwie natury, jedna chce, a druga nie może. Było tak, chciało się wygrać, a druga, nie miało siły. Już to raczej przyjąłem. Potem dali nam żołd, po pięćset złotych i po dziesięć dolarów. I piątego rano odnieśliśmy amunicję do drapacza chmur, na Placu Napoleona, wtedy się [tak] nazywał, a z samą bronią wyszliśmy.

  • Którędy pan wychodził?


Przeskok, Złotą, Żelazną, Alejami Jerozolimskimi, Grójecką do Placu Narutowicza. Tylko przedtem nam powiedzieli, jak mamy się zachować przy zdaniu [broni], bo myśmy nie zdawali, tak jak pokazują w kinach, że gdzieś koszyk trzymają, tam rzucają, karabin podaje Niemcowi do ręki. Myśmy to tak, 36 pułk Legii Akademickiej to tak ten pułk wychowany, jak Legia Akademicka musi być i składaliśmy na dziedzińcu i każdy kładł jaką miał broń, bo tam już jakiś oddział przede mną kładł, tak jak ja karabin, to tam gdzie karabin [leżał] kładło się karabin, salutowało się, w tył zwrot i do szeregu. I znowuż w dwuszeregu staliśmy...

  • Gdzie to było?


Na Placu Narutowicza, na dziedzińcu akademika. Niemcy robili zdjęcia i cieszyli się.

  • Ale Niemcy zachowywali się przyzwoicie?


Nic nie odzywali się, nie popychali, tylko cieszyli się i robili zdjęcia. Dużo tego było. Tak mówiąc szczerze, cały miesiąc z tą swoją kochaną bronią byłem, żal mi było się z nią rozstać, ale cóż, musiałem rozwód wziąć w końcu. No nie mogłem tego [wytrzymać], płakać strasznie [mi się] chciało i myślę sobie, że jak najszybciej odejść, już nie patrzeć na tę broń. Jakoś się udało. Nie wiem, dosyć sporo ale, to z piętnaście minut całkowite złożenie [trwało]. Wyszliśmy Grójecką.

  • Jak wyglądała wtedy Warszawa, bardzo była zburzona?


Tutaj na Ochocie nie bardzo było, bo były tylko małe ogniwa walki na Kaliskiej, potem na Wawelskiej, coś takiego, dwa większe, ale to też nie bombardowali Niemcy.

  • A Śródmieście?


Śródmieście, to bardzo. Zresztą jeszcze oni zniszczyli Śródmieście bardzo, bo jak odchodziłem z ulicy Kopernika, tam z Konopczyńskiego, to numer 27 Kopernika stał i wszystkie te duże domy nieparzyste, do samego szpitalika, wszystkie domy stały. A potem ta lewa strona została zniszczona, tylko parzysta była. Bo tutaj od Ordynackiej do Pierackiego, to była zniszczona właśnie strona parzysta, przez naloty.

  • Dokąd państwa poprowadzili?


Doszliśmy sami na ulicę Opaczewską i na Opaczewskiej się zatrzymaliśmy. Tam była remizja tramwajowa, [ona] była zniszczona, nie wiem dlaczego, bo to niewysoki budynek, nie mam pojęcia [dlaczego], był zniszczony, była zbombardowana . I po jakiejś godzinie, może trochę więcej, otoczyli nas Niemcy – Wehrmacht. I poszliśmy do ulicy Bema i tam Bema poszliśmy do ulicy Wolskiej i Wolską do Ożarowa. Już na ulicy Wolskiej do samego Ożarowa mniej więcej co sto metrów, czy ile posterunki żandarmerii stały, a myśmy szli, nic się do nas nie wtrącali. Doszedłem do Ożarowa, do fabryki kabli, to już było ciemno. I tam już byli chłopcy z Śródmieścia Południe. Było ciężko się gdzieś położyć, leżałem w przejściu, buty miałem saperki, to mnie było dobrze jeszcze, bo tam trochę mokro było, to mi nie przemiękły. Rano wstałem, kilku chłopców było umalowanych na czerwono, róż taki mocny czerwony, jakieś środki chemiczne były wilgotne i od tego cały dzień chodzili i nie odmyło się to tak. Potem nam dali chleba trochę, do picia, to nie pamiętam tego, to sześćdziesiąt lat [temu było], to mi ubyło. Ale potem spotkałem kolegę z drugiej szkoły i ten kolega mi przekazał wiadomość. Pytał się o takich dwóch braci Dudków i Kazubka, czy ich znam. Ja mówię „Znam, przecież razem z nimi chodziłem do szkoły.” „To oni polegli 1 sierpnia na Wyścigach.” Myślę sobie, no dobrze, a oni byli bez dokumentów, bez niczego, to ja ich nigdy już nie odnajdę.” Tak sobie myślę, Boże do historii, kroniki szkolnej żeby to..., to już myślałem na przyszłość. Ale oni bez dokumentów, bez niczego. Sześćdziesiąt lat do przodu muszę wyjść. Chodziłem ich szukałem po cmentarzu wojskowym, no tam wszędzie. Szukałem u „Baszty”, bo myślę sobie, Wyścigi, to był „Baszta”, te oddziały K1, O1, 01, czy coś takiego... Znalazłem kolegę, z którym pracowałem razem w 01, Czajkowski Ryszard. Na [ulicy] Czeczota został ranny, był nalot i zostawili go na stole i jak wrócili, to już nie żył, spadł, ale to już nie wiadomo czy od tego [nalotu], czy od tej rany [zmarł]. To takiego znalazłem. I więcej nigdzie żadnego nie znajdowałem. I potem na Woli, przy tym [pomniku] Polegli - Niepokonani, tam też jest [cmentarz], też nic nie znalazłem. I co się dzieje, idę do Czerwonego Krzyża. Czerwony Krzyż – „A pan kto?” Ja mówię –„Kolega.” „No to nic proszę pana. Ochrona danych osobowych i panu nic nie możemy przekazać.” Bo razem za mną i tym Kazubkiem, który zginął na Wyścigach, to rodzona siostra tych dwóch braci chodziła i mówię kto ja jestem, przedstawiam się i tak dalej i podaję ich imiona nazwiska. Sprawdzili, „Panie zgadza się, co pan podaje, ale nie możemy.” Myślę sobie, nie tak szybko mnie spławić i poszedłem za pół roku, za rok, chyba ze dwa, trzy lata chodziłem, przypominałem się, robiłem, jak to mówią dziurę w brzuchu. Te panie już mnie znały. W końcu przychodzę, dziękuję – mówię – wam panie, przysłaliście mi wiadomość, bo wzięli mój adres, moje dane. Siostra tych Dudków braci zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, bo jak była ekshumacja w 1946 roku w miesiącu kwietniu, to ona była z matką i odnalazła tych braci. Poznała tego starszego po ubraniu, a tego młodszego Tadzia, który miał szesnaście lat, to [on] leżał twarzą na glinie, czy coś, że ta twarz w ogóle była taka normalna, nie była nic odkształcona. Tak że bez niczego rozpoznali ich. I co się okazało. Oni nie zginęli na Wyścigach pierwszego, zginęli drugiego w Pęcicach, bo byli, okazało się, w plutonie szturmowym Ochoty. I po tym wszystkim idę któregoś dnia przypadkowo i odwróciłem się, patrzę, jest ściana z cegiełek granitowych i na każdej cegiełce jest imię, nazwisko, pseudonim, lata każdego poległego żołnierza. Patrzę, a tam był i Dudek jeden, Dudek drugi, Kazubek i mam ich wszystkich. I wszystko i z Czerwonego Krzyża, a teraz to i mam z „Encyklopedii Powstania Warszawskiego”, wszystkich. Tak że wszystkie dowody dokładne mam. W bardzo haniebny sposób ich potraktowali. Nie strzelali im po głowach, najpierw sobie wykopali dół, tam ich było sześćdziesięciu tych wziętych do niewoli i było rannych około trzydziestu, było pięć kobiet i to wszystko razem. Strzelali im nie po głowach, nie po klatce piersiowej, a po udach. Kule nogi, kości łamały, wpadali w dół i ziemią tak ich zasypali. Było słychać krzyki, jęki... Kiedy to się ustało, Niemcy wystawili wartownika i tak się zakończyła tragedia w Pęcicach. To co powiedział mi ten [kolega w Ożarowie], to nie była ścisła ta wiadomość o Wyścigach, tylko [oni zginęli] w Pęcicach. Ale on nie wiedział. Nie wiem skąd ten mój kolega to podał.

  • Proszę powiedzieć, dokąd pana wywieziono z Ożarowa.


Z Ożarowa pojechałem do Lamsdorfu do obozu, znaczy nie wiedziałem dopiero, jak zajechaliśmy na miejsce. Wyjechaliśmy 6 [października] wieczorem, jechaliśmy przez noc i dzień. W Częstochowie dłużej się zatrzymaliśmy. Przyjechaliśmy 10 października, to chyba było, w niedzielę do tej miejscowości. Szliśmy dużo, z pięć kilometrów przez las, jakimiś polnymi dróżkami. Naraz jest obóz i to okazało się, że to był Lamsdorf. W tym Lamsdorfie zostaliśmy na noc pod gołym niebem, bo to był bez baraków, tylko studnia tam woda i przenocowaliśmy się. Na drugi dzień spisali nas, zabrali pieniądze, jakieś rzeczy przedstawiające wartość, i przeszliśmy już do baraków. Po dwóch, trzech dniach poszliśmy do łaźni, tam nas ostrzyżono, wykąpaliśmy się cali, tą wszystką odzież wyparowali. Otrzymaliśmy numery. Bo tak to mieliśmy imiona, potem nazwisko jak dorastaliśmy, potem mieliśmy pseudonimy, a tam mieliśmy zamiast nazwiska numer. Otrzymałem numer 105145. A w tym obozie spotkałem jeszcze jednego kolegę z mojej szkoły, który nazywał się Jan Kamiński. I on otrzymał numer następny 105146. Z nim byłem razem około czterech miesięcy. Z Lamsdorfu wyjechaliśmy do [niezrozumiałe] w Austrii, na pograniczu Salzburga i Tyrolu. Byliśmy na Arbeitskommando tam razem. Potem budowaliśmy sztolnie, trochę odgarnialiśmy śnieg. Okazało się, że byliśmy niewydajni chyba, bo Anglicy zastąpili nas do budowy sztolni, a myśmy poszli na teren, na plac i gdzie się który mógł dostać. To poszliśmy na ślusarnię. Było dwóch takich Niemców cywilnych i oni budowali gazometr i ja do tego gazometru zostałem. Janka na początku lutego zabrali do obozu a z obozu pojechał pod Szwajcarską granicę. I kiedy się wojna skończyła, kiedy wróciliśmy do obozu, szukałem Janka, [...] oni mówią: „nie masz co szukać, Janek nie żyje”. „Co się stało?” „Nie wiemy. Uciekł i został złapany, rozstrzelany.” W tym czasie znowuż docieram do Czerwonego Krzyża, no to już Czerwony Krzyż mi powiada, tak po cichu, bo tam jest stół, blat wysoki i jak się stoi to nie widać, tam pani sobie czyta: „Jan Kamiński 6 kwietnia podjął ucieczkę z drugim kolegą, został złapany i został rozstrzelany w miejscowości Tessen” Ja mówię „Dobrze, ale jak jest pochowany, czy tam pod jakimś drzewem, w lesie, czy coś?” „Na cmentarzy przykościelnym.” Trochę to mnie ucieszyło, że takie groby dłużej istnieją. Ale myślę sobie, dobrze, gdzie jeszcze się udać? Udaję się do Instytutu Pamięci Walki i Męczeństwa na [ulicy] Wspólnej 2 i napisałem pismo, że chodzi mi o Jana Kamińskiego. I po dwóch miesiącach otrzymałem pismo, że został ekshumowany i jest pochowany na Cmentarzu Wojskowym w Innsbrucku. No to już było dobrze. I miałem ksero, więc zrobiłem odbicie i doręczyłem siostrze Kamińskiego, odnalazłem ją. Ona w Zalesiu Dolnym mieszka, tam blisko zaraz Dudków, bo z Dudkami Kamińskie tylko oddzielał parkan, bo oni mieli działki. A obok zaraz, ze dwieście metrów jest „Zośka” Zawadzki, co tam przyjeżdżał do Zalesia Dolnego.

  • Proszę powiedzieć, jakie warunki panowały w obozie, w którym pan był. Dużo jeńców tam było?


Tam pojechało nas chyba osiemset, bo to tak porozwozili po różnych obozach.

  • Byli tam jacyś Niemcy , czy tylko powstańcy?


Były wszystkie, mniej więcej, narodowości. Obok byli nas Rosjanie, potem byli Belgowie, byli z drugiej strony Anglicy i Amerykanie się znajdowali, Serbowie, tak że i Włosi dalej tam byli. Ten obóz był taki międzynarodowy. Myśmy zajmowali jeden barak. Warunki były bardzo ciężkie. Był dom z pustaków, jak to gdzieś widzimy na budowie i był dach, to raczej papa była, deskami podbite, bez żadnego sufitu. Były dwie beczki, jak po benzynie, duże, no ale jak dali niedużo, nie wiem, z osiem, czy z dziesięć kilogramów węgla na dzień na ten przydział, no to jak [ktoś] był blisko przy tym, to się trochę ogrzał, a tak to... W noc spaliśmy tak, jak to nazywają „w opakowaniu”, bez rozbierania się i czym, kto jakie miał koce to się okręcał. Były [warunki] bardzo ciężkie.

  • Było co jeść?


Nie, tak samo. Brukiew suszona. Była niedobra, ale się przyzwyczaiłem. Na koniec, to nawet mi smakowała, tylko, że było dużo tego. Potem gdzieś na przełomie stycznia i lutego zachorowałem – zapalenie ucha środkowego, prawego, od tej strony, co miałem w czasie Powstania kontuzjowane, ropny wyciek. Poszedłem na izbę przyjęć, no to dali mi tylko waty i więcej nic, co tam oni będą przygotowani, zresztą operacji robić też nie będą.

  • Czy Niemcy zmuszali do pracy jeńców?


Jeńców tak. Szeregowi, podoficerowie musieli pracować. Oficerowie nie pracowali.

  • Jakie prace trzeba było wykonywać?


To, co tam było. Ja powiedzmy budowałem gazometr, a przedtem było to wywożenie sztolni, kamienie. To co było wysadzane, to był kamień, bo to był tunel, to miała być fabryka zbrojeniowa, bo było to na terenie Austrii i tam była fabryka zbrojeniowa przed wojną, żydowska, którą Żyd, jak już Niemcy wchodzili wysadził częściowo. Tam był magazyn jeden, czy dwa, to odbudowywać to wszystko [trzeba było], gruzy były.

  • Kiedy został wyzwolony obóz?


8 maja po południu przyjechali amerykańscy żołnierze. A w nocy z 7 na 8 [maja] wszystkie posterunki niemieckie opuścili strażnicy. A na stoku góry olbrzymia flaga austriacka była wywieszona, ale bardzo duża, no może z dwadzieścia metrów [miała] i maszt taki olbrzymi.

  • Jak pan pamięta wyzwolenie?


Pierwszą rzeczą, co zobaczyłem to francuski willys z żołnierzami. No to było okropne dla mnie. Bo mnie się ujawnił wtedy zespół psychoorganiczny i naraz śmiech i płacz. Śmiech z radości, a płacz z tego, jak tam składałem broń to wytrzymałem, a tutaj nie wytrzymałem i to wszystko naraz. To było łkanie, poderwanie jakieś piersi, coś [takiego]. Bardzo to było nieprzyjemne. Potem to już zaczęło się chodzić, wolność, już paczki dostawaliśmy, takie, jak z Czerwonego Krzyża i życie wystarczająco [było] dobre. I potem czekaliśmy. Bo przyjechał oficer oczkowy, powiedział, że do Stanów Zjednoczonych i do Anglii nie ma wyjazdu, ale jest do Australii, albo do Nowej Zelandii. Więc myślę sobie, gdzie do Nowej Zelandii pojadę, a czy kiedyś będę mógł wrócić, to mogę tu być w Austrii. Ale dowiedziałem się, że rodzina moja żyje, to wróciłem. Dołączyłem się do Ruskich żołnierzy, którzy przejeżdżali do swojej strefy radzieckiej, tu jak Wiedeń, Wiener Neustadt, no bo do Wiener Neustadtu dojechaliśmy. Potem grupami z cywilami wróciłem do Polski.

  • Kiedy?


To wszystko się odbyło... Byłem gdzieś właśnie koło 1 sierpnia. A wyjechałem [stamtąd] w czerwcu. Ta podróż radziecka, to nie była za bardzo miła. Bo na przykład stół to u Amerykanów to były wyśmienite konserwy, biszkopty, mleko w proszku, no było coś wspaniałego, a tutaj to nie, kawał mięsa surowego, kaszy, grochu i to dali i jedzcie teraz. Jak to ugotować, a tu jest lipiec, patrzeć a za dwa dni to było zielone, śmierdzące. Jeszcze jak było upieczone, nie tylko ugotowane, to wtedy jeszcze te dwa dni, dzień, czy coś było dłużej, a tak to już nie. Pamiętam w Wiedniu jedną taką panią, która po niemiecku mówiła biegle, to ją wziąłem do Ruskich i żeby nam oni dali prowiantu, bo my nie mamy, jak żeśmy wydobyli prowiant, to potem chodzili, szukali mnie Ruskie. Schowały tam mnie potem dziewczynki.

  • Czy był pan po wojnie represjonowany?


Po wojnie zniszczyłem oryginalną legitymację Armii Krajowej, którą otrzymałem w sierpniu z datą 25 sierpnia, dlatego, że bardzo UB, NKWD aresztują, wywożą akowców. Więc otrzymałem [wezwanie], bo byłem zameldowany na Żeraniu, to już podlegało pod powiat, więc mnie wzięli do wojska. Dostałem wezwanie na 20 listopada. Szybko poszedłem do wojska żeby się [nie] odkryć. W wojsku nie przyznawałem się, że byłem w Armii Krajowej, że byłem powstańcem, nikt nic nie wiedział. I tak sobie siedziałem cichutko. Potem była amnestia w 1947 roku w lutym, w marcu. Taki był oficer polityczny, powiedziałem, zwierzyłem, widziałem że przyjemny człowiek, i pytam się, co robić lepiej, czy nic, siedzieć tak cicho, czy [powiedzieć]... On mówi „Jak dojdą, to mogą się ciebie czepiać. Jak jest ta amnestia, to się idź ujawnij.” No i poszedłem w Krakowie, ujawniłem się. Dostałem zaświadczenie i byłem w wojsku jeszcze do 15 grudnia i 12 stycznia dostałem wezwanie do Rembertowa, żeby się zgłosić do UB. Natychmiast! Dostałem to wieczorem, na drugi dzień pojechałem. Mówię, że otrzymałem[wezwanie], nie wiem co, nic nie widziałem, nie wiem w jakiej sprawie. Widziałem, że jeden sobie pisze, ale zadawali mi trochę pytań, i to wszystko, no to dziękuję. A ten porucznik, jak byłem w wojsku, to powiedział „Przez dwa lata będą za tobą chodziły papiery i tak dalej.” No chyba tak było, że potem więcej mnie się nie czepiali. Tylko jeden raz w tym UB byłem przesłuchiwany. A potem więcej nie czepiali mnie się.

  • Chciałby pan może coś jeszcze powiedzieć na temat Powstania?


No nie wiem co jeszcze powiedzieć. Mniej więcej to powiedziałem, co robiłem, gdzie byłem.

  • Co pan robił po wojnie, w jakim zawodzie pan pracował?


Po wojnie, potem jak wróciłem z wojska, to zacząłem pracować w Miejskich Zakładach Komunikacyjnych. Pracować miałem jako mechanik silników, bo mam dyplom mistrza silników spalinowych, ale że tam były bardzo małe zarobki, no to przestałem i zacząłem jeździć na taksówkach. Potem, jak przeszedłem do pracy, to pracowałem trochę w PAK-sie, chyba dwa lata, jeździłem autokarem. Potem przeszedłem do kolumny transportu sanitarnego i pracowałem jako kierowca karetki wyjazdowej, potem wypadkowej, skończyłem na karetce reanimacyjnej. Z tym, że miałem drugą pracę. Miałem tyle godzin, że jak w niedzielę w dzień pracowałem, to przed tą niedzielą i po niedzieli po pięć dni w tygodniu pracowałem w zakładzie samochodowym przy ulicy Łuckiej.

Warszawa, 20 kwietnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek


Dodatkowa rozmowa przeprowadzona 28 maja 2012 roku przez Joannę Lang.

  • Pan Feliks Arak, który był żołnierzem Armii Krajowej w Grupie „Krybar” i mieszkał pan w centrum Powiśla na ulicy Kopernika?


Tak.

  • I tak trafił pan do Powstania?


Tutaj mam napisane, bo też pisze swoje [wspomnienia].

  • Proszę nam opowiedzieć.


Byłem w szpitalu, pierwsze kroki czyniliśmy z kolegą Adamem, nosiliśmy koce…

  • Trafił pan do Powstania i…


Nie mieliśmy broni, ochotnikami byliśmy.

  • Gdzie pan mieszkał, jak wybuchło Powstanie?


Na Kopernika 27, tuż przy Tamce, po drugiej stronie ulica Konopczyńskiego – przecież to wszystko dobrze znałem.

  • Jak wyglądała wtedy okolica Kopernika i Konopczyńskiego?


Przede wszystkim tam jest napisane, też te dziewczynki piszą, sanitariuszki, że na przykład było tak: zbombardowana Konopczyńskiego, że ludzie aż oddychać nie mogli, a to nie jest prawda, bo tam było zbombardowane, w szpital trafiła jedna bomba, ale w oficynę z tyłu. Zakurzyło się bardzo wtedy i byłem z drugim kolegą, co niosłem kaprala na dół do szpitala, to na dole bardzo się zakurzyło. Położyliśmy go na ziemi, bo nasze zadanie się skończyło, i mówię: „Chodź” – a on do okna, chciał wyrywać. Mówię: „Nie dasz [rady], bo małe okno i jest krata, nie wyjdziesz, chodź za mną”. Nie poszedł. Wyszedłem i się już z nim rozstałem, więcej go nie widziałem. Wpadam do następnego budynku 57, to był ten bardziej jeszcze konstrukcyjnie mocny, bo miał podwójne piwnice. Wpadam, ale już bomby trafiają w ten dom, więc już zostaję na parterze, na lewo tylko skręciłem, stanąłem pod ścianą i czekam. Trzy bomby spadły. Zaraz spadają drugie trzy, robi się gorzej, bo powstaje kurz z wapna. Potem następne trzy – tak po trzy rzucali, to trzy razy rzucili trzy bomby, dziewięć bomb uderzyło w ten dom. Mam zdjęcie tego domu zbombardowanego, ale on był na konstrukcji żelbetonowej, to tylko trzy czy dwa piętra zniszczone, wisiały całe ściany na tych żelazach, i ta jedna bomba, co padła tylko w szpital, ale w oficynę, a tam jest napisane, że tak było zbombardowane. To nie jest prawda. Dużo jest o tym, jak był Niemiec wzięty do niewoli, to też nie jest [prawdą], a że był on agresywny i tak dalej…

  • Proszę opowiedzieć od początku o tym Niemcu, jak się nazywał, jak się tam znalazł, jak został wzięty do niewoli? Może pan powie jeszcze, jak pan w ogóle trafił na Konopczyńskiego, wybuchło Powstanie i pan się zgłosił tam po prostu, tak? Jak to było, że pan się znalazł w szpitalu na Konopczyńskiego?

 

Z tym kolegą się spotkaliśmy, bo myśmy się znali z bazaru, i on mówi, że on też nie ma broni, ja nie mam, mówi: „Słuchaj, Niemki opuściły internat, to tu urządzają teraz szpital, to chodź, idziemy tam i już będzie co robić”. Poszliśmy tam, no to nas przyjęli z otwartymi ramionami do noszenia, i żeśmy tak byli do wieczora. Jak się wchodziło na Konopczyńskiego 3, po prawej stronie pierwszy pokój zajmował nasz komendant wojskowy, a następny pokój myśmy zajmowali, sanitariusze.

  • Jak się nazywał komendant?


To mógł być pseudonim, ale pseudonimu on też nie ujawniał i myśmy się nie dopytywali, tylko: „Panie komendancie”.

  • Jak wyglądały wnętrza na Konopczyńskiego 3, co tam było w środku w budynku, w tych pokojach? Były meble na przykład?


Nie, mebli nie było wiele. Zresztą powiedzmy, że myśmy najwięcej operowali z dołu po klatce schodowej i do pokoi, gdzie… To tam były tylko łóżka i takie rzeczy [podstawowe].

  • Ze szpitala na Kopernika przynosiliście też rannych?


Rannych przenosiliśmy z Kopernika, ze szpitalika dziecięcego, dlatego że tam Niemcy drugiego albo trzeciego weszli do tego szpitalika, no i troszkę tak nie bardzo się odnosili, ale jak zobaczyli, tam było czterech czy pięciu Niemców, żołnierzy rannych, też opatrzonych, no to zmienili zdanie i uspokoili się, powiedzieli, żeby wywiesić flagę Czerwonego Krzyża, i żeby Powstańcy nie przychodzili tu, to i oni nie będą przychodzić. Myśmy przychodzili, opaskę się zdjęło i już jest cywil, nie Powstaniec. Tam był duży taki hol od ulicy Kopernika, że było wszystko z tej komendy widać, no to myśmy po cywilnemu chodzili. Nie, nie mieliśmy żadnych nieporozumień, Niemcy mimo wszystko nie przychodzili tam.

  • Kto się zajmował rannymi, kto był lekarzem w szpitalu na Konopczyńskiego?


To tam jest też, że doktor Żegliński.

  • Widział go pan, pamięta go pan?


Nie pamiętam, bo było ich kilku.

  • Były sanitariuszki jeszcze, tak?


Były sanitariuszki. Też ich nie rozpoznaję. Siedmiu nas było i teraz też mi uciekły twarze całkiem. Przecież to już jest prawie siedemdziesiąt lat.

  • Kiedyś też trafił do tego szpitala na Konopczyńskiego ranny Niemiec?


Niemiec tam właśnie trafił, ale on był wzięty do niewoli na ulicy Aleja na Skarpie, a nie tutaj.

Ani nie wjechała „panterka” na ten placyk, ani tam nigdzie nic. Tylko [Jaś] wziął 2. pułk [właściwie 2. kompanię] od „Krybara”, bo 3. pułk [właściwie 3. kompania] to był ten, który dowodził, przygotowywał atak na kościół i komendę. To był Jan Piotrowski, „Lewar” pseudonim, a ten był Jaś, dlatego ten dostał „Jasia” pseudonim, a ten, jak zginął dwudziestego trzeciego na uniwersytecie, no to przeszedł na „Szary Wilk”.

  • Ten Niemiec był w pojeździe opancerzonym i był ranny w rękę?


W rękę i lekko w pierś. Mam zdjęcie tego samochodu pancernego, w którym był Niemiec. Mam wszystko, dlatego że tutaj… Zobaczę, to może zaraz pokażę.

  • Ale my książki mamy i zdjęcia, tylko najbardziej chcielibyśmy się dowiedzieć, jak właśnie pan pamięta tego Niemca, który tam leżał ranny, jak on się zachowywał?

 

Niemiec w środku był, na sali, i tam się zachowywał z tymi sanitariuszkami. Ja do Niemca nie chodziłem tam, bo nie wiem, bym też nic nie zrobił mu, bo jak on taki był wielki i tak dalej, to jak bym go stuknął, to on by mi walnął, to bym wyskoczył może z piętra, ale myśmy nie łączyli się z nim, tylko sanitariuszki. On tam miał swój pokój na drugim piętrze.

  • Wspominał pan, że on był agresywny, ten Niemiec?


Tak, agresywny był.

  • Co robił?


Po prostu chciał uciekać, pyskował. Niewiele rozumiały panie, ale samo zachowanie jak rozmawia, to widać, że jest niezadowolony.

  • On był esesmanem, więc jakby wiadomo było, że dopóki jest ranny, to ma opiekę, a jako esesman powinien być rozstrzelany.


Nie, ten drugi esesman to zginął, bo to był samochód, który bez dachu był, tylko burty były, i jak nasi rzucili mu z góry tam granat, to od razu ładnie wpadł do środka.


  • Chciał pan walczyć z bronią i z Konopczyńskiego 3 przeniósł się pan, tak?


Tak, do [Konopczyńskiego] 5/7, bo kolumna motorowa była obok.

  • Tam stacjonowali?


Tak.

  • Tam się pan przeniósł, tak?


Tak.

  • Na Bohaterów, tam była kwatera? Proszę opowiedzieć, jak tam było na Konopczyńskiego 5/7, na tej kwaterze, jak to wyglądało?


Normalnie, [były] łóżka. Mieliśmy nieraz opowiadane, jak mamy walczyć w czasie walk ulicznych, że jeśli będzie się szło walczyć, to przeciwległą stroną trzeba, a nie nad swoją głową, bo tutaj krzyżowały się ognie. Takie nam tam opowiadali [historie]. Ale to tak mniej więcej, bo jak nie, to w parku na Okólniku, tam przy samochodach więcej byliśmy, i szukaliśmy… Najgorszy to był 4 września. Wtedy Niemcy atakowali już mocno Powiśle i nam po prostu jeden pocisk armatni pod nogi wpadł. Nas było tak może czterech, sześciu i nic, bo ja go widziałem, jak on leciał już, a nigdy pocisku armatniego, ani karabinowego… Tylko się słyszy, nie widzi, a ja go widziałem, jak on przebił dach. On nie leciał już tak, tylko bokiem, i mówię: „O, dobry jesteś”. I przyleciał, akurat pod nogi nam padł. Nie wybuchł, bo był niewypał. Na szczęście, bo byłem ja i byli ze Starego Miasta koledzy, którzy ewakuowali się i zatrzymali się w pałacu. Mam ciężką mowę, bo [jestem] po tych udarach.

  • Proszę opowiedzieć jeszcze o tej kwaterze, jak to życie wyglądało tam?


Gdzie?

  • Na kwaterze, gdzie kwaterowaliście, na Konopczyńskiego.


Jedzenie to różne było. Raz było tam, raz było gdzie indziej, bo donosili nam jedzenie.

  • Co było na przykład do jedzenia, co jedliście?


Nie pamiętam. W niewoli to pamiętam, bo było jedno i to samo, a tutaj to nie.

  • W tej kamienicy były mieszkania umeblowane, czy to były puste pomieszczenia?


W całym nie byłem, bo byłem tylko w tym pokoju, gdzie ja byłem. Mieliśmy tam jakieś łóżka, nie wiem, jak to określić, jakie te łóżka, w każdym bądź razie tak jak…

  • Potem ten szpital, rannych przynoszono też na Konopczyńskiego 5/7, prawda?


Nie przeniesiono tam nigdy szpitala, nigdy.

  • Tylko przeniesiono do piwnicy potem?


Do piwnicy przeniesiono paru rannych, kontuzjowanych takich, nie też [ciężko rannych], tylko takich kontuzjowanych, bo wtedy po tym, to zostało coś kontuzjowanego i więcej nie było, a szpital był wyłącznie na Konopczyńskiego 3, a tu to byli cywilni i tam ludzie inni jeszcze i tak dalej.

  • Potem tego szpitala nie przeniesiono? Nie pamięta pan, żeby przeniesiono, tak razem – lekarz, sanitariuszki i wszyscy ranni nie przenieśli się tam do piwnicy, jak już tak było bombardowane Powiśle?


Tam to wszystko było, Niemcy przyszli, Wermacht zajął, z uniwersytetu, i oni nikogo nie rozstrzeliwali, ani z personelu, ani z rannych, nikogo, bo ci, co szli Powiślem, Dobrą czy Browarną, to oni jak na nas wyszli, tak jak na przykład szpital był na Drewnianej w szkole, było dwudziestu dwóch rannych, to tych dwudziestu dwóch rannych zastrzelili. Drugi szpital był w Alfa Laval, Tamka róg Smulikowskiego, było sześciu rannych, których nie można było ewakuować, to ich zastrzelili. Nimi się opiekował ojciec dominikanin, Michał Czartoryski, to jego też zastrzelili, tego ojca, i potem ojca spalili, i oni potem właśnie Tamką, Oboźną, Smolną szli do góry. Myśmy pomału ustępowali, bo oni mieli szaloną przewagę, no i weszli. Tak że piątego jeszcze nie, ale szóstego już zajęli, i właśnie ani na Konopczyńskiego 3, ani na Kopernika 43 nikt nie zginął, nie był rozstrzeliwany. Potem tych ludzi zebrali do kościoła Wizytek i tam znowuż jakiś zrobili transport na Wolę i wywieźli do Pruszkowa czy Ożarowa, tego już nie wiem.

  • Dlaczego nie strzelali i nic nie zrobili nikomu na Konopczyńskiego i na Kopernika?


Dlatego że przyszedł Wermacht, a tam to już esesmani. W tamtym moim piśmie jest napisane, kto idzie i pod jakim dowództwem, tak że duża różnica.

  • Czy to, że byli ranni Niemcy w tych szpitalach objęci opieką, też miało wpływ?


U nas był tylko ten jeden, nie było więcej, bo u nas tak już w głębi, na Kopernika, no to tam było czterech czy pięciu Niemców, bo oni byli na froncie i w pierwszej chwili no to byli opiekowani. Nie traktowano ich gorzej, tak że mieli opiekę taką samą.

  • Czy zetknął się pan z ojcem Michałem Czartoryskim?


Nie, bo ja byłem tu, na Kopernika, Konopczyńskiego, na Tamce w górę tu, a tam nie byłem. W ogóle w Alfa Laval nie byłem w tym szpitalu.

  • Zmarłych chowano na podwórku, prawda?


Tak. Najsampierw chowano tak jak to wejście jest do domu, to tutaj były kwiatki czy coś takiego, to chowali tu w ziemi, a potem, jak tu się zabudowało, to przenieśli się po drugiej stronie i tam… Tam po drugiej stronie doktora żona była chowana. Tutaj jest napisane, tylko że jak przynosiły sanitariuszki, to nie sanitariuszki, tylko sanitariusze ją przynieśli, a potem on siedział na noszach przy trumnie, jak już była chowana.

  • Doktora Żeglińskiego żona?


Nie, to nie Żeglińskiego, to jest inna. Tam jest opisane to.

  • Na Kopernika była chyba taka duża barykada usypana, prawda? Pamięta pan?


Była.

  • Niech pan opowie, jak tam to wyglądało? Z czego była zrobiona ta barykada?

 

To była [barykada] z kamieni, z bruku. (Gdybym wiedział, to bym przygotował też zdjęcia). To była róg Konopczyńskiego, a jak potrzebowali przejeżdżać pancernymi samochodami, to musieli rozbierać przy samych domach kawałek tej barykady.


  • Czy pan pamięta, czy na podwórzu tej kamienicy na Konopczyńskiego 5/7 odbywały się msze? Bo tam się odbywały msze polowe, czy pan pamięta?


Nie. Msze się nie… Nie pamiętam żadnej, natomiast rano i wieczorem była modlitwa: „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś…” i „Kiedy ranne wstają zorze”, a wieczorem… Uciekło mi, też ta pieśń, którą się wieczorem śpiewa.

  • Przychodził ksiądz, tak?


Nie.

  • Bez księdza.


Nie przychodził.

  • Czy pamięta pan, widział pan może przedstawienie takiego teatrzyku kukiełkowego tam na Konopczyńskiego 5/7?


Co było?

  • Teatrzyk kukiełkowy.


Nie.

  • Nie widział pan.


Kukiełkowy widziałem na Okólniku, w konserwatorium, tam widziałem, a tutaj nie widziałem.

  • On się poruszał po Powiślu, w różnych miejscach, ale tutaj też był.


Tak może być, ale przecież ja nie siedziałem cały czas, tylko także samo się poruszałem po mieście. Mieszkały… Front się zbliżał, widziały, że jest dla nich niedobre i opuściły po prostu wszystko, co mieli nam czy komuś przekazać, uciekają, zostawiają i koniec.

  • Na Konopczyńskiego podczas okupacji mieszkali Niemcy, tak, w tych budynkach Konopczyńskiego 3?


Nie wiem, ja tam nie chodziłem. Nigdy nie byłem, chociaż blisko, ale nie byłem. Uważam, że chyba nie bardzo tam mieszkali Niemcy.

  • A te Niemki, co tam robiły, zanim uciekły? Czym one się zajmowały?


Jak to była sanitarna służba kobiet, no to gdzieś jakieś też przy jakimś szpitalu czy przy czymś jakieś zajęcia, nie wiem. W ogóle z nimi nie widziałem się, nie rozmawiałem ani nic.

  • Co się dalej działo?


Gdzie?

  • Już w Powstaniu, jak już Niemcy wchodzili na Powiśle? Jakie były pana dalsze losy?


Niemcy jak wchodzili, no to cóż było… Lubili bombardować, na Tamce też zbombardowali parę domów. Tu akurat, na Konopczyńskiego, nie zbombardowali. To jest wszystko takie nieuchwytne pamięcią.

  • Tutaj też jak był ten wybuch pocisku, to stracił pan przytomność, tak? I to było na Konopczyńskiego właśnie?


To było na Konopczyńskiego właśnie, z tego 5/7 wyskoczyłem i przebiegłem może dziesięć, może piętnaście metrów, no i błysk ognia i utrata przytomności, i to wszystko. Potem się obudziłem właśnie na tym 5/7, tam leżałem na sienniku jakimś przykryty kocem.

  • Leżał pan w piwnicy czy na piętrze?


Nie, w piwnicy.

  • Na drugim poziomie pod ziemią?


Nie wiem już, na którym, naprawdę.

  • Pamięta pan, jak to wyglądało tam w piwnicy, jak tam było?


Ciemno.

  • Duszno było, gorąco?


Nie było ciepło, przecież to był już wrzesień, to pootwierane czy powybijane szyby – chłodno.

  • Jak pan się tam obudził, to dużo było ludzi z panem w sali?


Nie było ludzi.

  • Pan sam był?


Po prostu tam było pojedynczo, parę osób. Może z pięć osób leżało, bo tak jak się każdy podniósł, to wychodził już, opuszczał tam.

  • Tam były jakieś łóżka czy tam były sienniki?


Sienniki.

  • W piwnicy były sienniki?


Tak.

  • Ile czasu pan spędził w tej piwnicy?


Noc i rano.

  • Poszedł pan potem?


Potem po południu wyszedłem, jeszcze kilka osób, i poszliśmy Kopernika, Chmielną, i do przejścia, i przez Kruczą do rogu Wspólnej. Tam zanocowałem w takim miękkim fotelu i rano nas obudzili, i z powrotem do przejścia, i przyszliśmy do Chmielnej. Jak byliśmy przy ulicy Chmielnej, to zaczęli do nas z ulicy Szpitalnej wołać jacyś żołnierze i nas na końcu odłączyli. Ja szedłem i tak na końcu, bo źle się czułem, no to z nimi odszedłem, i to był, okazało się, pluton saperski porucznika „Zaremby”. I to było dobrze, bo wszystkich dozbroił. Otrzymałem tam lebela austriackiego, karabin. Byłem zadowolony, bo do niego pasowała radziecka amunicja, a ja miałem pod dostatkiem tej amunicji, a do tych innych to już wyliczali.

  • Co dalej się działo?

 

Otrzymałem tą broń, inni wszyscy też otrzymali, tak szło do wieczora. A wieczorem, jak zrobiło się ciemno, to poszliśmy na ulicę Warecką budować barykadę, i budowaliśmy dosyć długo, bo kto tam zegarek miał wtedy i czy to była północ, czy po północy, już odmówili, i porucznik – no to do sądu polowego. Sąd polowy to nie żadna zabawa, usłyszałem, to wziąłem się, odłączyłem od razu od tej grupy i poszedłem z powrotem tam, gdzie przedtem te cegły zrzucałem na barykadę. Jak tam poszedłem już na to miejsce, to w tym czasie padł granatnik. Odczekałem chwilę, wróciłem, jak się okazało, było trzech zabitych i piętnastu rannych. To się na tym zakończyło. Potem po drodze jednego wziąłem jeszcze, podprowadziłem, i potem im nie pomogłem, ni sobie, rzuciłem się na łóżko tak na brzuch, i tak leżałem aż przyszli wszyscy.


  • Tu ma pan jeszcze zdjęcia z czasów okupacji i potem z obozu. Gdyby pan nam parę słów powiedział o tych zdjęciach. To jest zdjęcie pana na rowerze.


Na rowerze jestem przed warsztatem na ulicy Wilanowskiej. Tu, w tą stronę była ulica Solec.

  • To jest z tego warsztatu, tak? Tutaj pan stoi przy samochodzie?


Jestem tutaj w tym warsztacie.

  • Pracował pan w tym warsztacie?


Nie, to jest majster Różewicz.

  • Pracował pan w tym warsztacie podczas okupacji, tak?


Tak. Nie tak długo, bo w 1944 roku.

  • Czyli zaraz przed Powstaniem.


To jest zdjęcie zrobione na bazarze i to jest wóz do przewożenia pieczywa, tak wyglądał wóz do pieczywa.

  • Ten bazar znajdował się gdzie, gdzieś w okolicy?


Wszystko konie ciągnęły te wozy.

  • Gdzie ten bazar był?


Z ulicy Kopernika 25/27 był wjazd główny na Kopernika, tak że do Kopernika dochodził i tam zaraz był [skręt] w lewo.

  • To są pana koledzy?


To jest ze Związku Radzieckiego pisane, bo było tak urządzone, że każdy warsztat, który odda od wielkości dwóch, trzech pracowników, to już Niemcy nie będą się czepiali, tylko zostawią, a jak nie oddadzą, to przyjadą, kogo złapią pierwszego lepszego, to wezmą i koniec. Więc przeważnie ci starsi, co mieli żony, dzieci, to się obawiali, to wy chłopaki młode idźcie i będziemy mieć spokój i tak dalej. Jak myśmy poszli zgłaszać się na ochotnika, i poszliśmy, i nas wzięli, to już ten warsztat miał święty spokój i tak dalej, tak że taka była umowa. Niemcy nie brali i myśmy poszli, a potem na wiosnę uciekłem z Mińska. Potem jeszcze najgorsza rzecz, której nie powiedziałem, co się mogło dziać za niecały rok. Pierwszego lutego co się stało? Bo pojechałem za towarem, jabłka przywieźć, i wróciliśmy, zatrzymaliśmy się dłużej przy dworcu, i potem wsiedliśmy, to już pusty był tramwaj. Dojechaliśmy do rogu Ursynowskiej, no i kościół Świętego Michała, tam był przystanek, a tam siedzimy, może ze sześć osób, a trzech wchodzi z jednego końca, trzech żandarmów z [pistoletami] gotowymi do strzału, z drugiego wchodzi trzech esesmanów. Popatrzyli się, popatrzyli i wyszli, i nam nic [nie zrobili], a ja byłem trefny najgorszy. Nie miałem kenkarty, nie miałem ausweisu, uciekłem, niemiecką robotę rzuciłem, więc największy bandyta byłem. A okazało się, że wtedy był zabity generał Kutschera. Więc nie było wyjścia, ale tak, jak to się mówi „Pan Bóg czuwa i Duch Święty” i musiało być zrobione coś od Boga, że przecież musieli nas widzieć, nie widzieli. Albo byliśmy osłonieni jakimś czymś albo im na oczy [padło], że nie widzieli w tym, że takich dwóch może siedzieć nygusów, i ocalałem, a tak nie wyszedłbym żywy stamtąd.

  • Zachował pan zdjęcia z niewoli obozowej, tak?


Tak, to jest z obozu. To jest Lichtenstein, do tego idzie się. Tu koledzy wracają do obozu z Arbeitskommando. Tu jest z kocy i z papieru ołtarz zrobiony na Wielkanoc.

  • Już po wyzwoleniu, tak?


Grupa, tak, już po wyzwoleniu. To już też jesteśmy, odpoczywamy.

  • To zdjęcie to jest 1947, batalion przeciw UPA.


W Oserdowie to jest. Pierwszą noc, co spędziliśmy w Oserdowie, samodzielna grupa była.






Warszawa, 28 maja 2012 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Lang
Feliks Arak Pseudonim: „Lew” Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Krybar” Dzielnica: Powiśle Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter