Halina Kiepurska-Szczucka „Hala”

Archiwum Historii Mówionej
  • Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?

Chodziłam do szkoły.

  • Pamięta pani czasy szkoły?

[Latem] 1939 roku […] przenieśliśmy się do Warszawy. Wobec zapowiedzi wybuchu wojny [mój ojciec umieścił nas u] rodziny w Warszawie. Sam pozostał w Wieluniu, bo ojciec był kierownikiem sądu grodzkiego w Wieluniu. Jest książka wydana przez Szweda, nie Szweda, z której wynika, że wojna się rozpoczęła od bombardowania Wielunia. Tego nigdy nie mówiłam, ale z tego, co ten pan pisze, to wynika. W 1939 roku w obawie wojny, przyjechaliśmy do Warszawy. Ojciec został w Wieluniu. W momencie kiedy wojna wybuchła, także przyjechał do Warszawy.

  • Rodzina miała wpływ na pani osobowość?

Rodzina chyba tak. Rodzina była dobra, zgrana.

  • Czym zajmowali się pani rodzice przed wojną?

Ojciec był [sędzią i] kierownikiem sądu grodzkiego w Wieluniu. Nie lubił używania słowa naczelnik, bo naczelnik to brzmi z rosyjska; był kierownikiem sądu w Wieluniu. Był, zdaje się, zadowolony z tego. Proponowano mu awans, przeniesienie się do Częstochowy […], [ale kategorycznie odmówił. Mama nie pracowała].
[Latem] 1939 roku […] [wyjechaliśmy z Wielunia]. Zamieszkaliśmy (to znaczy mama, ja, siostra) u rodziny w Warszawie. Ojciec [dotarł do nas], w momencie kiedy wybuchła wojna. […] Tata otrzymywał ostrzeżenia, w momencie kiedy Niemcy już wkroczyli do Wielunia, że lada moment będzie aresztowany. Wtedy przyjechał do Warszawy […]. Na początku września […] wezwano mężczyzn, żeby wychodzili z Warszawy. Pamiętam, że moja rodzina ruszyła także na wędrówkę z Warszawy. A potem, w momencie kiedy Rosjanie już wkroczyli na tereny polskie, ludzie wracali do swoich domów.

  • Pamięta pani 1 września?

Pamiętam, że 1 września […] zatrzymaliśmy się u babci na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy usłyszałam wybuchy. Wtedy z kolei […] przenieśliśmy się do mieszkania mojej ciotki na Kopernika 12.

  • Jak się pani żyło w czasie okupacji?

W czasach okupacji kiepsko się [nam] żyło, bo tata nie miał pracy, [a mama chorował i wkrótce zmarła]. Siostra była ode mnie starsza, ale [też] nigdzie nie udało jej się [znaleźć zatrudnienia]. […] Wiem, że ojciec od czasu do czasu dostawał jakieś zasiłki, jakaś organizacja sędziów i prokuratorów chyba się mieściła w tym miejscu, gdzie teraz są jakieś kościelne [instytucje]. Ale dokładnie nie pamiętam, gdzie to było. Papież swego czasu, jak przyjechał, to zatrzymał się na Miodowej [gdzie teraz znajduje się siedziba Prymasa. W końcu ojciec uzyskał skromny dochód pełniąc funkcję administratora domu]. Ale dokładnie nie pamiętam gdzie to było.

  • Z czego się pani utrzymywała?

[…] [Ze skromnych zasobów rodzinnych i zasiłków otrzymywanych przez ojca]. W każdym razie byłam w takim wieku, że jeszcze [nie mogłam] pracować. Traktowali mnie jako biedną – chcę użyć dobrego określenia, żeby nie ubliżyć sobie i rodzinie. Jakoś kiepsko rodzina pomagała. W końcu zaczęłam chodzić do szkoły. Było to gimnazjum, [bo ukończyłam w Wieluniu szkołę powszechną]. Nie wiem, jak teraz to się nazywa. Po małej maturze robiło się dużą maturę, potem już były studia.
Potem […] mieszkaliśmy przez pewien czas u ciotki. Ojciec dostawał jakieś zapomogi od sędziów i prokuratorów. Nie miał żadnej pracy. Chodziłam do szkoły. Była [to] szkoła prywatna, która przed wojną nazywała się Szkołą Zgromadzenia Kupców. Mieściła się na ulicy Królewskiej, w tej chwili tam chyba jest zupełnie coś innego. Chodziłam do [tej] szkoły [aż do Powstania i w niej] zrobiłam małą maturę. Potem wybuchło Powstanie. Dużą maturę robiłam już w Maczkowie. Potem wróciłam do Polski, bo ojciec wrócił, zażądał, żebym wróciła do kraju. Uważał, że nic dobrego prawdopodobnie nie nastąpi dla mnie tam, gdzie będę, bo były różne propozycje wyjazdu: do Anglii, pamiętam, do Hiszpanii.

  • Pani należała do harcerstwa?

Wstąpiłam do harcerstwa w 1943 roku. Pamiętam, że moja mama, która była ciężko chora, bardzo nerwowa, okropnie się tym przejmowała. To znaczy nie mówiłam jej, gdzie wstąpiłam, tylko ona się domyślała, ponieważ nie było mnie często w domu. Natomiast tata popierał mnie we wszystkich poczynaniach tego typu. Kiedyś nawet powiedział: „W okresie wojny byłem w POW, to ty musisz też się gdzieś angażować”. Ale co to było wtedy za angażowanie, jak kończyłam [czwartą gimnazjalną]?

  • Co pani robiła w harcerstwie, jakie były zadania?

Z harcerstwa pamiętam drobiazgi. Nie wiem, czy to w ogóle wszystko jest ciekawe. Naszą drużynową była tak zwana Felunia, Felicja Bańkowska, jej rodzina miała dom w Leśnej Podkowie. Pamiętam, że wtedy dla nas te dwie siostry (bo tam była jeszcze druga siostra) zorganizowały obóz. Miały jakiś domek, nie wiem, do czego ten domek służył, w każdym razie cztery młode [dziewczęta] mogły tam nocować. [Miałyśmy tam] jakieś ćwiczenia harcerskie, ale dokładnie nie pamiętam. Wiem tylko, że żeśmy wiersz ułożyły: „Do tej Leśnej, do Podkowy, przyjechał patrol bojowy…” […]. Dla mnie to było niesłychanie miłe, bo nareszcie [wyjechałam] z Warszawy […], [gdzie panowała duszna, ciężka atmosfera]. A w Podkowie Leśnej […] chodziłyśmy sobie na spacerki, nikt na szczęście nie zwracał na nas uwagi.

  • Pamięta pani wybuch Powstania?

Przed Powstaniem miałyśmy […] [udać się na punkt zborny]. Mieszkałam w mieszkaniu mojej ciotki na Kopernika. Tam z czasem przybyły moje koleżanki […]. Potem znalazłam się na placu Dąbrowskiego […]. W każdym razie po wybuchu Powstania byłam tam przez moment. Pierwszy dzień był taki, że przyszedł podchorąży Skoczyński i kazał mi iść do jakiegoś pokoju, gdzie moim zadaniem było napełnianie wodą wanny. Zresztą na Żoliborzu chyba zupełnie przypadkowo zaczęły się jakieś walki. Nie będę nad tym się zastanawiała, bo w końcu ktoś już rozstrzygnął, jaki był bieg wypadków. Byłam na placu Dąbrowskiego, a potem nasz oddział czy nasza drużyna (różne się wymieniało nazwy) przeniósł się na ulicę Mazowiecką 11. Jak długo tam byłam? Nie pamiętam tego. Co moim zdaniem może być ciekawe dla historii harcerstwa: oddział łączności kobiet, do którego należałam, miał pod swoją władzą porucznik Rymkiewicz, który miał syna w naszym wieku. On okropnie przeżywał myśl o tym (bo to wszystko były młode dziewczęta), że te smarkate naraża na śmierć. Pamiętam, że myśmy wtedy postanowiły chodzić nie na rozkaz, tylko na ochotnika. Jeśli Rymkiewicz dostał polecenie, żeby łączniczki gdzieś poszły, to wtedy któraś z naszej grupy się zgłaszała i biegła tam, gdzie było trzeba.

  • Pamięta pani, jakie było uzbrojenie?

Żadnego uzbrojenia nie miałam, natomiast był oddział chłopców, ale czy oni mieli jakieś uzbrojenie? To nie był oddział bojowy. Z bronią było marnie. Natomiast koledzy, którzy obok nas byli, zajmowali się sprawami łączności. Zmontowali linię.

  • Pamięta pani ryzyko, z jakim się musiała pani zmierzyć?

To było na początku września […]. Byłam w oddziale łączności, gdzie na wezwanie spełnienia jakiegoś zadania wyruszałyśmy w drogę, gdzie było trzeba przenieść jakiś meldunek. Pamiętam, to akurat było po jakiejś naszej prywatnej uroczystości […]. Wtedy byłyśmy chyba na Górskiego. Przyszła koleżanka, że potrzebna jest łączniczka dla „Montera”. Dlaczego dla „Montera”, nie wiem. W każdym razie tak było. Pozostałe pozasypiały, zerwałam się, biegłam, żeby zostać łączniczką „Montera”. Wtedy się zdarzyła dla mnie pełna emocji historia. Z ulicy Wareckiej miałam przebiec na Czackiego. Teren między Warecką a Czackiego był pusty. Pamiętam, że biegłam, bardzo to było fajne biec po pustej przestrzeni. Nie dobiegłam tam. Po drodze Niemcy gdzieś w okolicach Czackiego byli, ranili mnie dość [mocno]. Byłam smarkata, jak [wielu] innych, miałam zaledwie siedemnaście lat. Biegłam, żeby zgłosić się do „Montera”, wtedy mnie [trafili]. […] Poczułam, że jestem pokrwawiona. To brzmi dosyć śmiesznie, jestem zażenowana, mówiąc o tym, bo to brzmi trochę jak jakaś historia bajkowa. Poczułam, że krew ze mnie leci. Wiedziałam, że żołnierz (bo wtedy się mówiło żołnierz) jak jest ranny, to powinien się opatrzyć […]. Usiadłam na Czackiego na jakimś stopniu, wiedziałam, że ze mnie leci krew, wyciągnęłam opatrunek, rozdarłam go, ale […], zapomniałam […], że na głowie mam czapkę żołnierską i to za dużą dla mnie. Zaczęłam się opatrywać. Najgorsza [rana] była na głowie, [więc opatrzyłam ją jakoś]. […] Potem [wstałam i] przeszłam na drugą stronę Czackiego. Tam musieli być nasi jacyś żołnierze, szczegółów […] nie pamiętam. W każdym razie, jak zobaczyli […] młodą dziewczynę chwiejącą się na nogach, z czapką pełną krwi, zawiniętą jakąś szmatką (to nie była szmatka, to był opatrunek), zrobił się wielki raban. Do piwnicy mnie wprowadzili. Pamiętam tylko, że przez cały czas mówiłam: „Dajcie jakąś łączniczkę do »Montera«, bo jestem ranna, a on pewnie nie ma łączniczki”. To była z mojej strony na pewno przesada, bo „Monter” chyba już w tym czasie jakieś inne łączniczki dostał. Mnie opatrzono. Przypominam sobie […], [że wyciągnięto] jakąś puszkę z kompotem i dano mi ten kompot do picia. [Wydał mi się taki pyszny, ale ten zachwyt był pewnie spowodowany wstrząsem po zranieniu].
Potem mnie zapakowali, zabrali. Najpierw znalazłam się w jakimś szpitalu, chyba na Politechnice, ale dokładnie już tego nie pamiętam. Z Politechniki [też] mnie przeniesiono. W końcu, zresztą w efekcie starań moich koleżanek, Feluni i Krysi z łączności (ponieważ już byłam opatrzona, chyba stałam na nogach jako tako), koledzy przyszli i przenieśli mnie do naszej kwatery, która mieściła się chyba na Mazowieckiej, ale pewna tego nie jestem.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy niemieckich?

Właściwie z żołnierzami niemieckimi się nie stykałam, dopiero w obozie. Jak nas zawieźli do obozu, to było też dla mnie zdziwienie. Wszystkie dziewczęta, mężczyźni znaleźli się w Fallingbostel. Zrobiono nam rewizję. Była taka opinia, że żołnierze niemieccy nie kradną. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale […] uważano, że to uczciwi ludzie. Jak […] wychodziliśmy z Warszawy, to znajomi, rodzina dawali nam, co mogli, do plecaków. W plecaku miałam jakieś materiały. W Fallingbostel dokonano rewizji i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Niemcy pokradli z plecaków, co tylko mogli […]. To już było pod koniec wojny.

  • Czy w czasie walki pani spotkała Niemców, czy tylko to była odległość strzału?

Moim zdaniem była jakaś placówka czy grupa Niemców na Czackiego. Z Wareckiej biegłam właśnie na Czackiego, wtedy zostałam ranna. Jak długo byli tam Niemcy, trudno mi powiedzieć. Na pewno byli, [skoro strzelali].

  • Jak przyjmowała was ludność cywilna? Czy ludność wam pomagała?

Ludność cywilna z początku była pełna entuzjazmu, ale potem była [często] nastawiona [niechętnie lub] wrogo, co było zrozumiałe, bo był głód. Będąc łączniczką, przechodziłam przez tereny getta, idąc do kogoś, po drodze widziałam ludność cywilną. Często bardzo brzydko mówili o Powstańcach. To była rozpacz ludzi, [którzy] zostali wszystkiego pozbawieni, a często [też stracili bliskich]. Ktoś to chyba opracował, ustalił, [jak silna była] niechęć [ludności cywilnej] do żołnierzy. Część była przychylna, część była nieprzychylna, ale to chronologicznie inaczej się układało, trzeba by to było sprawdzić.
  • Spotkała pani przedstawicieli innych narodowości, którzy walczyli?

Rosjanie wzywali Polaków do walczenia w Powstaniu. Pamiętam, „Monter” był wtedy w PKO, a ja byłam na Mazowieckiej, tam siedziałam na jakimś występie. Przybiegła do mnie moja przyjaciółka, która wracała właśnie od „Montera”. Mówi: „Słuchaj, wszystko świetnie, oficer rosyjski był u »Montera«. Oni nam dopomogą, będzie znakomicie”. Takie różne bzdury. Nie wiem, czy to nie [była] prowokacja ze strony rosyjskiej. Potem się pytałam ludzi, którzy byli w partii, mówię: „Powiedz mi, jak to możliwe?”. Człowiek, zresztą mocno partyjny, mówiąc o tym oficerze, który u „Montera” miał obiecywać niezwykłą pomoc, mówił, że […] Rosjanie dostali się na teren opuszczony przez Niemców […]. Pytałam się ludzi zorientowanych (powoływałam się na [tego oficera] radzieckiego, znałam jego imię czy nazwisko) i ktoś mi powiedział, że po prostu [gdy] ktoś się znalazł na terenie Powstania, ogarnął go entuzjazm powstańczy, wobec tego rozpoczął [on składać] jakieś obietnice, ale na swój własny rachunek. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to był rodzaj prowokacji, czy to był jakiś przypadek.

  • Jak wyglądało życie codzienne podczas Powstania?

Życie codzienne [toczyło się] pomiędzy pójściem z meldunkiem a powrotem. Spało się na podłodze. Redlichowi (to nazwisko, pseudonim „Rymkiewicz”) zgłosiłyśmy chęć chodzenia na ochotnika, żeby go wybawić z kłopotu kierowania młodych dziewcząt, skazywania ich na śmierć i na rany. Ale nie było innego wyjścia. W każdym razie myślę, że gdybym miała tyle lat i miałabym mówić jakiejś Zosi czy Ani, która była smarkata, że masz iść z meldunkiem i byłabym przekonana, że ona może być albo zabita, albo ranna, to też prawdopodobnie miałabym […] wątpliwości, czy należy tak robić. W każdym razie myśmy na ochotnika chodziły. Raz się udawało, raz nie. Jak mówiłam, byłam ranna, z czego byłam ogromnie dumna. Jak to można być w Powstaniu i nie być rannym?

  • Skąd pani brała żywność?

Nie brałam [tylko dostawałam]. Pamiętam, że moja koleżanka, która była w naszym oddziale (nazywała się Nicałkiewicz, potem miała inne nazwisko, już nie pamiętam) była bardzo dzielna. Kiedyś z innymi koleżankami poszła […], do jakichś [opuszczonych] magazynów. Stamtąd przyniosły kaszę, mąkę. To tak z przypadku, jednym się udało, drugim nie.

  • Czy podczas Powstania uczestniczono w życiu religijnym?

Mnie się zdaje, że wszyscy się modlili, ale na własny rachunek. Były msze, była duża msza chyba na Boduena. W każdym razie na pewno im bardziej ludzie się bali, tym bardziej byli religijni, co jest rzeczą normalną.

  • Czytała pani podziemną prasę?

Podziemną prasę, tak – jeśli była, jeśli coś dostałam, ale to też jest kwestia przypadku, czy coś było kolportowane, czy nie. Potem ze sobą nie zabrałam.

  • Słuchała pani radia czy był trudny dostęp do radia?

Chyba nie, jeśli tylko było w poszczególnych miejscach, gdzie były nasze placówki. Pamiętam, była tajna radiostacja, ona nadawała relacje z Powstania […]. W każdym razie jakieś wiadomości żeśmy miały, tylko wiadomości często się nakładały, bo [rannych przenoszono często] z miejsca na miejsce […]. [I tak leżałam w szpitalu, który] był szpitalem prywatnym przed wojną. […] Spotkałam [po wojnie] pewną lekarkę, która w tym szpitalu pracowała, ale nie pamiętam dokładnie. Pamiętam tylko, że [przechodziliśmy] na drugą stronę Alej. Pod Alejami Jerozolimskimi zrobiony był okop, przez pewien czas tamtędy się przechodziło. Ktoś, kto stale tamtędy wędrował, to wie dokładnie, jak to było. Mnie przenoszono na noszach z Alej na stronę [nieparzystą]. […] Do jakiegoś domu się dochodziło, potem były tunele, nie tunele. Pamiętam tylko, że jak mnie przenosili, zatrzymał się pochód z noszami, na których [leżałam]. Jeden z kolegów mówił… To było blisko banku BGK. To jest Nowy Świat, idzie się do palcu Trzech Krzyży, po lewej stronie był późniejszy [budynek] KC (w tym czasie nie wiem, co tam było), a po prawej stronie był BGK. Pamiętam, jak przenosili mnie takim tunelem, nie tunelem, to jeden z kolegów mówił: „A teraz zasuną do nas, to będzie fajnie”. Bał się jak widać, każdy się [zresztą] bał, [mniej lub bardziej]. Nie mogłam mieć do niego pretensji, tylko sobie myślałam: „Mnie jest dobrze, bo sobie leżę na noszach, najwyżej mnie zabiją. A on biedny, jak go ranią, to co on zrobi?”. Czterech młodych ludzi – z tego było chyba dwóch moich kolegów, a dwóch nieznajomych – przenieśli mnie na drugą stronę, potem do szpitala. Nie pamiętam, jaki to był szpital.

  • Można się było przyzwyczaić do śmierci innych osób, na przykład do osób z drużyny?

Chyba różnie, myśmy były w wyjątkowej sytuacji, u nas było mało zabitych wśród łączniczek. Nie było takich strasznych rzeczy w czasie, kiedy byłam po tamtej stronie. Bo potem to już było. Czy można było się przyzwyczaić? Chyba trudno.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Nie wiem, czy mam najgorsze, bo moment gdy byłam ranna, był dla mnie bardzo [miły]. […] Wszyscy patrzyli na mnie z przejęciem i z niesłychaną pochwałą. W końcu nie byłam żadną bohaterką, byłam tylko nieszczęśnikiem, który nie wiedział, jak należy zabandażować głowę – przedtem zdjąć furażerkę.

  • Najlepsze wspomnienie z Powstania?

Przyznam się szczerze, że jak biegłam wtedy na Czackiego, to był dla mnie radosny moment. Jak się było łączniczką i siedziało się w piwnicy, chodziło się z jakimiś meldunkami czasem wieczorem, to było mniej sympatycznie. A jak biegłam […] do „Montera”, to przestrzeń wolna, świetna pogoda. Było strasznie miło, a [niemądra] smarkula, nie zdawała sobie sprawy z [grozy sytuacji].

  • Co działo się z panią po Powstaniu?

Po Powstaniu byłam w obozie [w Niemczech]. Potem znaczna część kobiet z AK została objęta opieką przez oddziały Maczka. Nas wtedy zaopatrywano w różne pyszności. [Byłyśmy] rozlokowane w Maczkowie […], [tam też] skończyłam liceum i zdałam maturę. Potem, [za namową taty] wróciłam [do kraju] jednym z transportów, chociaż chciałam pozostać [za granicą]. […] Nie było to [jednak] takie proste. [Wiele] moich koleżanek powchodziło do wojska Maczka i potem były także u Andersa, na południu. Były różne komplikacje i różne zdarzenia, zależnie od tego, kto miał znajomych, na kogo trafił [i tak dalej].
Po Powstaniu poszłam do niewoli razem z moimi koleżankami. Już wspominałam o tym, że byłam zaszokowana, że Niemcy tak kradną. […] W każdym razie wiem, że mój plecak został ograbiony, moich koleżanek także. Obok nas był obóz jeńców podoficerów, chyba polskich. […] Stałam [tam] z gromadką koleżanek, podszedł podoficer, mówi: „Czy macie kogoś z okolic Łodzi?”. − „Z Łodzi nie, ale z Wielunia”. On podskoczył, zapytał się, kto. Okazało się, że to był redaktor „Gazety Wieluńskiej”. To są przedziwne okoliczności. Oczywiście znał ojca. Nie wiem, czy osobiście, czy też przez jakichś znajomych. Oni wtedy tą grupą dziewcząt zaczęli się opiekować. Myśmy nie miały butów, chyba że wyjątkowo ktoś w domu miał buty. Do Powstania wyszłam w szmaciakach, zresztą bardzo przyzwoitych. W tym obozie żołnierskim czy podoficerskim na zamówienie zrobiono mi buty. Takie buty dostała moja koleżanka, bo tam byli jacyś fachowcy – ci podoficerowie, polscy żołnierze. Nagle, gdzieś w okolicach Harem spotkać kogoś, kto był z okolicy! To rzeczywiście jest zbieg okoliczności.

  • Kiedy pani wróciła do kraju?

Do kraju wróciłam, bo tata napisał, że powinnam wrócić do domu. Zdawał sobie sprawę, że mnie tam fajnie nie będzie. W Maczkowie zrobiłam maturę, bo w Warszawie zrobiłam małą maturę. Po małej maturze szło się do liceum, a po liceum można było iść na wyższe studia. Miałam małą maturę, liceum zrobiłam w Maczkowie. Ponieważ ojciec mnie wezwał, wróciłam do Wielunia ku swojej ogromnej radości. Ale los nie był dla mnie łaskawy, bo wróciłam w połowie czerwca 1947 roku, a [po kilku miesiącach] mój ojciec umarł na zawał serca […]. [Było to dla mnie straszne przeżycie]. Ale dzięki decyzji ojca zostałam już w Polsce. Potem studiowałam [historię] w Łodzi. Z Łodzi przeniosłam się na studia do Warszawy. W Warszawie już zostałam. [Pracowałam między innymi w Bibliotece Narodowej i Instytucie Historii PAN, w którym też obroniłam pracę doktorską].

  • Czy była pani represjonowana ze względu na to, że należała pani do Armii Krajowej?

O dziwo nie. Niektóre dziewczęta zapisywały się do ZBoWiD-u […]. Na to nie miałam ochoty. Jakoś nie miałam żadnych przykrości z tego powodu, może dlatego że byłam w końcu bardzo młoda. Ludzie starsi mieli gorzej […].

  • Co dało pani Powstanie?

Rozpacz i smutek.


Warszawa, 28 sierpnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Ludwika Borzymek
Halina Kiepurska-Szczucka Pseudonim: „Hala” Stopień: starszy sierżant Formacja: Grupa Śródmieście Północ „Radwan” Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter