Halina Lemańska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Halina Lemańska, nazwisko panieńskie Brzezińska Halina, rok urodzenia 1933.

  • W jakiej dzielnicy pani była podczas Powstania?


Powiśle.

  • Gdzie się pani urodziła?


W Warszawie.

  • Na jakiej ulicy państwo mieszkaliście?


Z tym to będzie gorzej. Mnie nigdy nie interesowało, na jakiej ulicy [mieszkaliśmy]. […]

  • Mieszkaliście państwo w Śródmieściu, jak się pani urodziła czy cały czas na Powiślu?


Nie, nie wiem. Urodziłam się, tak przypuszczam, w Śródmieściu. Później podziękowaliśmy czy rodzice nie chcieli już i przenieśliśmy się na Powiśle, ulica Książęca. W dół trzeba było schodzić.

  • Proszę powiedzieć, kim byli pani rodzice, co robili?


[Byli] robotnikami, to znaczy mama, kobieta rodząca dzieci…

  • A tata był robotnikiem?


Robotnikiem tata był, ale bardzo, bardzo wykwalifikowanym, dobrym. […]

  • Czy miała pani rodzeństwo?


Tak, dwoje, siostrę i brata.

  • Aha, czyli była państwa trójka, troje was było.


Trójka była.

  • Jak siostra miała na imię?


Zofia.

  • A brat?


Jerzy.

  • A kto był w jakiej kolejności?


Siostra, ja i brat. […]

  • Na jaką ulicę przenieśliście się na Powiśle?


Szara 3.

  • To było przed wybuchem wojny?


Tak, przed wybuchem wojny. […]

  • Czy pani zapamiętała rozpoczęcie wojny, nalot na Warszawę 1 września?


[…] Mieszkaliśmy na Madalińskiego. Mieliśmy ładne mieszkanko i dostaliśmy nakaz opuszczenia mieszkania, bo będzie ulica przebiegała. Ale jaka to ulica?

  • Ale zaraz, bo troszkę się gubię. Mówiła pani, że najpierw mieszkaliście państwo na Szarej, na Powiślu, tak?


Tak, ale przed Szarą mieszkaliśmy na alei Niepodległości. […]

  • Czyli wybuch wojny zastał państwa na ulicy Madalińskiego czy już na Powiślu?


Na Szarej.

  • Czy pani pamięta, co się działo 1 września?


No może w tej [dokładnej] formie to nie pamiętam.

  • Widziała pani samoloty?


Wszyscy powychodzili na podwórku: „Wojna, wojna, będzie Polska [zaatakowana]”. Tak że trudno to było [zrozumieć]. A myśmy dzieci latały po podwórku. Szara 3 to były […] takie baraki… Wydaje mi się, że to tylko taka uciecha nas dzieciaków była.

  • Byliście ciekawi, co się dzieje, tak?


Byliśmy ciekawi, co się dzieje. W 1939 roku tata i sąsiedzi kopali… To nie było tak jak teraz zabetonowany świat, tylko była miękka ziemia na podwórku. […]

  • Czyli dorośli kopali rowy?


Więc tak,1939 rok, tam już na szali był i słychać było, że będzie wojna. Nie było strychów, bo to były parterowe baraczki dla biednych ludzi. […] To były takie baraki podwójne, to tatuś kopał i jeszcze inni panowie na podwórku […] takie schrony. No co… Byliśmy w takim schronie. Z naszych mieszkań się pouciekało, a tatuś – z sąsiadami naturalnie – co parę metrów jeden donosił wodę i gasili na bieżąco, co tam spadło, tak że nasze mieszkania były nieuszkodzone.

  • Ale to nie było już w Powstaniu, tylko wcześniej, tak?


To jest 1939 rok.

  • Jak pani pamięta okupację? Czy pani w ogóle zaczęła chodzić do szkoły? Miała pani sześć lat w 1939 roku, ale kiedy pani…


Nie pamiętam tego.

  • Nie pamięta pani, kiedy zaczęła chodzić do szkoły?


Ciemno w głowie jest.

  • Rozumiem. Proszę pani, a czy spacerowała pani po Warszawie z mamą, z rodziną?


To nie te czasy co teraz.

  • Chodzi mi o to, co pani zapamiętała z okresu okupacji. Pamięta pani, czy na przykład widziała Niemców?


Ja to nie bardzo pamiętam. Tylko wpadł kiedyś któregoś dnia mój brat do domu, a on był dwa lata młodszy ode mnie: „Mamusiu, mamusiu, Niemcy mnie gonią, mamusiu, Niemcy mnie gonią!”. No wpadł do mieszkania. „Nikt cię nie goni”. Nikt nie wpadł na podwórko. Do bramy go dogonił jakiś Niemiec, no i nikt nie przyszedł, nic się nie stało. Ten schron taki był właśnie dla nas, matek z dziećmi i starszych ludzi. […] Chyba się tego nie zakopało w czasie trwania wojny, chyba były tylko takie otwory pozamykane, żeby nie siedzieć. Tak się domyślam, bo ten rów pamiętam; taki rów to był, pamiętam to, w takie zygzaki robiony.

  • Tam się chroniliście, jak były naloty? Jak było bombardowanie, to tam chodziliście?


Tam chodziliśmy, bo nie mieliśmy piwnic, bo to były takie letniskowe mieszkania czy jak, nie wiem, trudno mi powiedzieć. Zdawało mi się, że tak musi być, bo mieli dobre mieszkania, a później trzeba było opuścić i później mamusia musiała szukać mieszkania. Tata pracował, a mama szukała mieszkania i tam gdzieś się na Szarą przenieśli. Bo na Madalińskiego mieliśmy pokój z kuchnią na pierwszym piętrze, a tu już tylko pojedynczy pokój.

  • Czyli pani najlepiej wspomina okres, jak mieszkaliście na Madalińskiego, tak?


Ja Madalińskiego w ogóle nie pamiętam, w ogóle nie pamiętam, to był szok. Tylko dozorca kazał, trzeba było się wynieść i do widzenia. Mama obiegła całą Warszawę. Niestety z trojgiem dzieci to nie ma miejsca dla trojga dzieci.

  • No ale udało się na ulicy Szarej.


Udało się, tak, ale to był jeden pokój i pięcioro nas było w jednym pokoju, a do tego jeszcze pamiętam jak dziś, że w 1939 roku, to było właśnie jak chodziły prusaki, tylko te drugie, jak to się nazywają…

  • Karaluchy?


Karaluchy, właśnie, straszne karaluchy były. Ja się bałam, to na pewno. Właściwie na łóżko nawet te karaluchy [wchodziły] i ja się strasznie bałam. Na podłodze tata porozkładał – nie było materacy wtedy, tylko słoma – i tata porozkładał. Poukładali nas rodzice na tej podłodze, no to na mnie nie wlazł żaden karaluch, ale koło mnie po podłodze szedł. I one jakieś takie świecące były. Pamiętam te punkciki takie…

  • Może to były pluskwy?


Nie wiem. Wiem, że były świecące, to na pewno. No i cóż dalej.

  • Jak pani wspomina Szarą? Dużo dzieci było?


Obraz nędzy i rozpaczy oczywiście, bo woda przy bramie z wodociągu była tylko wprowadzona, do mieszkań nie. Najgorsze to były te prania – dźwigać w kubełkach wodę do prania. Troje dzieci było, tak że starali się, żeby mamusia miała co do roboty. I cóż więcej powiem… Ubikacja była na zewnątrz.

  • Czyli trudne warunki socjalne?


Prymitywne.

  • Prymitywne.


W ogóle to coś strasznego było.

  • Czy miała pani towarzystwo dzieci innych oprócz rodzeństwa?


Miałam, ale nawet nie pamiętam, jak się nazywali.

  • Ale fajnie było? Umieliście jakoś się cieszyć sobą?


Ojciec kochał króliki i mięso z królików i nie przy naszym mieszkaniu, ale troszkę dalej w kącie tak pobudował, ponieważ budowlańcem był, komórki takie. Skąd sprowadził te króliki, to nie mam pojęcia, ale jak na obiad był królik, to było wielkie święto w domu, bo będzie mięsko.

  • Czyli było biednie?


Bardzo biedna była wojna. Wszystko co mamusia miała, no co…

  • Wartościowego?


Tak, to właśnie poszła obrączka tatusia. Mamusia swoją zatrzymała. I jeszcze mówiła, że sprzedawali. Zegarek miała złoty, na bransoletce, na złocie miała i jeździła […] na handel.

  • Pociągiem wyjeżdżała poza Warszawę?


Tak, tak. I ponieważ mój tatuś [został] aresztowany, bo okradł Niemców… To się nazywało „bormaszynki”. Pracował w fabryce za trzydzieści złotych. Trzydzieści złotych za ten barak płacili rodzice i trzydzieści złotych na miesiąc zarabiał tatuś, żeby komorne zapłacić, a resztę „się państwo bujajcie sami”. I tak żeśmy się bujali, że tata usiłował pomóc mamie, bo z budowy nic nie było, no i ukradł. Nie wiem, co jest ta bormaszynka, do czego służyła, to już nie moja działka. W każdym razie został na wasze (wacha to się nazywało, na bramie) i tam go przyuważyli, ktoś sypnął tatusia. No i od razu aresztowali, na Rakowiecką i tam zastała go wojna, ale…

  • Chyba Powstanie?


Ale mamusia zabrała mnie też kiedyś na ten handel, że będzie przyjemniej jej, bo taka [jeździ] smutna. Dużo ludzi wtedy było w pociągu i mówi: „Chodź, z dzieckiem to zawsze trochę się liczyli”. Tylko że nie Niemcy, mamusia się pomyliła. No i pojechała, w Kieleckie gdzieś jeździła, to pamiętam. I pamiętam też, że ja byłam przy oknie, mama siedziała, mówi: „Wiesz co, idź, sobie troszkę na korytarzu postój”. I później padło słowo, że łapanka, że Niemcy rewizję robią. A mamusia miała słoninę, boczek jakiś, a reszty nie pamiętam, bo jedno i drugie mi nie leżało do jedzenia, to nie pamiętam. Takie woreczki były i mamusia mi tę słoninę do pleców przyczepiała i tu miałam wdzianko takie luźne. Wiedziałam, co to są Niemcy, co to łapanka, to wiedziałam, prawda, bo już dziesiąty rok miałam, to nie byłam taka znowu gapa. Więc stałam sobie w pociągu pulmanowskim i tak przy oknie, bo już nie było miejsca, a ktoś starszy wsiadł, to mamusia mówi: „Idź, postój sobie. Nie ruszaj się, tylko [stój] przy drzwiach, żebym ciebie widziała”, a tam już buszowali Niemcy w wagonach. No i wreszcie do nas się też [dostał]. Spojrzał na mnie ten Niemiec. Ja niby dziecko, ale ze strachu to tutaj w gardle coś bolało. No i wpadł do przedziału mamusi. Ludzie wieźli [towar], jeszcze masło też [wiozła] któraś pani, bo miała dzieci. Mama masłem się nie kalała, bo niestety, ale to luksus był w tamtych czasach. I wszedł ten Niemiec. Wszedł do tego przedziału, gdzie mamusia była, a tam na półce stały te walizki z jedzeniem. No i nie pamiętam, co on mówił, w każdym razie „to czyje?”, „to czyje?”. „To czyje?” – „Moje”. – „Twoje”. – „To moje”. A mnie [traktował], jakby to powietrze było – mnie nie było. Otworzył drzwi, nikomu nic nie wziął i poszedł dalej. Nawet się nie zapytał mnie, nie macał, nic. No więc szczęście przyniosłam tym, że tak ładnie się to wszystko odbyło.

  • Często pani z mamą jeździła na ten handel czy to było tylko raz?


Nie. Tylko ten jeden raz.

  • Ten jeden raz, tak?


Ten jeden raz, bo tatusia nie było, a było nas czworo. Jednej sąsiadce, Szara 1, bomba wpadła, bo było bombardowanie. Jak to bombardowanie było, to już nie było się gdzie wynieść, to Hania przyszła do nas, czy może u nas przenocować, bo ona sama została w domu. I babcia, i mamusia zniknęły, a gdzie ojciec był, nie wiem, nie wnikałam dalej. No i mamusia ją przygarnęła jak swoje dziecko… […]

  • Czy pani już mówi o Powstaniu?


O Powstaniu.

  • Tata był aresztowany przed Powstaniem.


Tak, tak, nie wrócił już na Powstanie.

  • Na Powstanie nie wrócił?


Zaraz, na razie nie wrócił. I chyba to był trzeci tydzień… Mamusia mówiła, że na dwa tygodnie miałyśmy tych zapasów w tapczanie, [była i] mąka, też można było coś z tego zrobić. No uciekła mi myśl.

  • Mówiła pani, że przyszła do pani…


Hania.

  • Która została sama.


Tak, i Hania została przy mamusi. Miała mamusia czworo dzieci.

  • A Hania ile wtedy mogła mieć lat?


Ale później, tatusia nie mamy, tatuś jest w więzieniu. Ale jeszcze nasze mieszkania były na chodzie, to mamusia te swoje zapasy przynosiła, jakąś tam zupkę czy coś to robiła i głodni nie byliśmy, broń Boże.

  • Nie pamięta pani uczucia głodu?


Nie, nie, nie, absolutnie. I pewnym momencie mamusia gotowała jakąś zupkę w pokoju… A nie, to trochę później było, przepraszam.

  • Jesteśmy teraz w Powstaniu.


Siedziało się w tym…

  • W tych schronach, tak?


Ale to już później było, bo myśmy siedzieli w schronie u sąsiada. On był w domu, mieli dzieci i oni nas przygarnęli do swojego [schronu], taki bunkier był. Tata to pobudował, jak przyszedł… Na razie jesteśmy u sąsiadów w schronie i mamusia poszła ugotować jakąś zupkę dla dzieci, ale jaką to nie mam pojęcia, nie pamiętam. W każdym razie mamusia była dobra gospodyni, bardzo smacznie gotowała, tak że nie odczuwało się tej biedy, tego dziadostwa, jakie przeżywaliśmy. Mamusia gotowała zupkę, w pewnym momencie ktoś wszedł do domu. Mamusia odchyliła głowę, przeraziła się – jakiś dziad z taką brodą, taki jakiś oberwaniec. Mamusia taka płochliwa nie była, ale trochę jej się łyso zrobiło, zaniemówiła. A tata stał w drzwiach, mówi: „To co, nie poznajesz mnie?”. A mama stała dalej sparaliżowana, łzy jej leciały. „Jezus Maria, Janek”. Tu wojna, tu strzelają, zabijają, a tu wchodzi jakiś dziadyga. Ale ten „dziadyga” zawsze miał pomysły dobre.

  • Wiadomo, jak się uwolnił z więzienia, jak wyszedł?


Właśnie do tego zmierzam. Chyba był na pierwszym czy drugim piętrze, tego to nie wiem dobrze, ale nie wyżej. Zaczął opowiadać, że szła taka komisja z Niemców zrobiona, trzynastu ich było, uzbrojonych jak psy i liczyli eins, zwei, drei, do trzynastu ich było. Coś tam ze sobą rozmawiali Niemcy, bo już tłok się zrobił… A zapchane były więzienie ludźmi i to była cela dla tych młodych, młodzieżowa. Już nie mieli gdzie pchać, to ona była przeznaczona [dla wszystkich]. Te dzieciaki to czternaście, piętnaście lat. Tata był do tej celi młodzieżowej wzięty. W pewnym momencie Niemcy wszyscy wyszli i trzynasty Niemiec, który wchodził, wziął granat i odbezpieczył. W tym momencie jeden młody chłopak, miał może piętnaście, szesnaście lat, złapał ławkę i tego Niemca łupnął. Tamci odeszli już dużo, a ten padł, ale granat miał odbezpieczony w ręku. Wtedy jakiś kolega z celi doskoczył – starszy, mądrzejszy, sprytniejszy, nie wiadomo, kto to był, ojciec też nie wiedział. On skoczył do tego Niemca, wyrwał mu granat, zamknął, żeby nie wybuchł, i zaczęli uciekać. Drzwi otwarte były. Koledzy Niemcy poszli sobie dalej korytarzem, a tego już nie ma, bo tak go trzepnął, że od razu trup. No i zaczęli otwierać cele i chyba cztery takie mówili, że otworzyli. Powiedzieli, że więcej nie [mogli]. Ponieważ więzienie na Rakowieckiej było połączone ze strychem normalnej kamienicy i tam było wyjście na zewnątrz, to lecieli na górę i dopiero do nich się dołączali więźniowie inni. Ale to już było, wie pan, może nie po bożemu, ale wiedzieli, że tamci się zorientują, że nie ma tego jednego i będzie czystka robiona. Każdy chciał się wyrwać na wolność. Cztery cele [otworzyli], zdaje się, jeśli się nie mylę, może pięć, ale coś mi ta czwórka pasuje do tego. Polecieli na strych i strychem na dół i dopiero marsz się zaczął. Trzeba teraz się też wydostać na zewnątrz i do domu, do żony, do dzieci. To do żony i do dzieci tatuś z tydzień czy dwa [przechodził]. Cały dzień siedział w schronach, a w nocy dopiero torował sobie drogę i chodził. Rakowiecka a Szara i Książęca nie było daleko – dwa tygodnie mu zajęło to, żeby zszedł na dół. No i w nocy przenocował, poczekał… Ale nie wiem, czy wszedł do domu [w dzień]. Musiał przyjść w dzień, bo wszedł do mieszkania, a mama zupkę jakąś pitrasiła.

  • I co, został tata z wami?


No i był płacz i ryk. Trudno to było określić, co to było, nieludzkie to było, bo wielkie szczęście spotkało mamusię. No i tata zaraz złapał się na drugi dzień i zaczął… Tam zaraz obok ogrodzenia były skład desek. Deski, te grube pale, jak się nazywają? Magduś, nie pamiętasz? Takie grube pale, pamiętam. Ten kolega, co tatuś się z nim trochę kolegował, on już miał, tylko że on był lepszy, bo tam były „tregry” – o, „tregry”, tam były „tregry” w tym zakładzie – i on zaczął pomagać tatusiowi to znosić. Bo Szara 3 to były dwa [podwórka]. […] Obydwaj zbudowali ten schron, ale z drzwiami, taki przyzwoity, rząd…

  • Ale gdzie był schron? W ziemi?


W ziemi, w ziemi. Taki normalny, taki wojskowy, taki dół. No i tata to miał dobre [miejsce], bo [jeszcze niedawno] był aresztowany, więc tata na świat boży wyglądał. [Mojemu] bratu nie dawał [wyglądać]. Mnie to nie interesowało na przykład, ale tata nie pozwalał wychodzić ze schronu. To jest bardzo niebezpieczne, bo już Szara była w dole, a tutaj zaraz Książęca, a tutaj zaraz to wzgórze, co na górę się przechodzi… I oni siedzieli sobie tam na…

  • Znaczy kto?


Niemcy, Niemcy. Na drzewach siedzieli i strzelali do ludzi. Jak poszła któraś gospodyni czy dozorca poszedł, to zginął we własnym mieszkaniu, bo oni mieli [broń].

  • Czy Powstańców pani widziała na Powiślu?


Ja tam nie widziałam. Opowiadali, że właśnie na drzewie siedział łobuz i kto się tam ruszył gdzieś, to strzelał, i tak we własnym mieszkaniu dozorca został zabity. Tak że trzeba było bardzo ostrożnie. No i w pewnym dniu, ale to już był szósty tydzień Powstania […] strzały na podwórku u nas. Tata się wychylił, spojrzał (był odważny chłopak, trzeba przyznać) i zobaczył Niemca lecącego. „Słuchajcie, na pierwszym podwórku są już Niemcy. Nie utrzymamy się. Jeśli nie wyjdziemy i zobaczymy, co z nami zrobią, to i tak zrobią”. Tak że mama szybciutko prześcieradło wzięła, kawałek patyka jakiegoś czy szczotki i trzymali panowie i krzyczeliśmy: „Poddajemy się, poddajemy się, poddajemy się!”. Niemcy nie wiedzieli, co się dzieje, i strzelili, zranili sąsiadkę. No i się zaczęło dopiero eldorado dla nas. Bo zdobywali Szara 1. Leżał Niemiec ranny w gruzach naszych, bo to wszystko zlane były [w całość] budynki […]. Mamusia trzymała z jednej strony dwoje dzieci i z drugiej strony dwoje dzieci, a Niemcy, jak już żeśmy się poddali, trzymali nas i szwargotali sobie coś. Czekali chwilę, ale później powiedzieli: „Nie mata – czystą polszczyzną powiedział – nie mata wódki?”. A moja mamusia miała opuszczenie żołądka i tatuś gdzieś tam zdobył ćwiartkę wódki. Spojrzał tak na mamę, mama na tatę, w torebce miała, mówi: „Ja mam”. Zamiast lekarstwa to po łyżeczce sobie od czasu do czasu piła i wtedy żołądek dał jej spokój. Takim to sposobem… Chcieli strzelać do Szarej 1. Mamusia mówi: „Jezus Maria, przecież tam są pełne…”.

  • Pełne piwnice ludzi, tak?


Właśnie. Tyle ludzi jest tam w piwnicach. Przecież to był czteropiętrowy kwadrat.

  • Tak, podwórko takie.


Tak. I powiedział Halt, coś tam po niemiecku do nich, a myśmy tutaj blisko mamusię otoczyły – czworo dzieci to już jest coś. I mama im tłumaczy, że tam nie ma mężczyzn w ogóle. „Nie wiem, gdzie są, ale nie ma ich, a tam są same kobiety z dziećmi”. Ale to już było po tym zabijaniu czy… On w ogóle dobrze, że po polsku mówił. Przetłumaczył tym Niemcom, żeby nie strzelali, że mój tata i jeszcze jeden sąsiad pójdą i ludzi tu przyprowadzą. Po co tyle zamieszania. No i widocznie byli już zmęczeni tym strzelaniem, powiedzieli: „Dobrze, pół godziny wam dajemy, a jak nie, to wszyscy pójdą pod mur”. No i tak to było. Oczywiście w ciągu pół godziny nie byli w stanie zebrać tych ludzi, ale koło godziny. Oni wtedy pytali się o tą wódkę i mamusia dała, chwila spokoju była. No i zaczęli wychodzić Polacy. Boże, co to było za takie szczęście, obcy ludzie ściskali się, jakby się Bóg wie skąd wzięli. No i takim to sposobem zeszło ze dwie godziny. Nie wiem, ile, ale każdy był w ubraniu, to byli przygotowani raczej na to wyjście. Niemcy zaczęli [wypędzać] nas na Frascati, te wzgórze. Tam tatuś miał […] kołdrę, bo Hania kołdrę zabrała z domu. Tatuś na plecach niósł. Mamusia miała pierzynkę, z domu naszego wzięła, łyżki, bo wiedziała, że gdzieś się zahaczymy w dole, nie w dole, to trzeba dzieciom jeść dać. I takim sposobem zepchnęli nas na Szustra. Wie pani, gdzie to jest? Tam zaraz na samym brzegu, jak się schodzi na dół, tam nas ustawili, tam był mur (przecież tam jak przekopywali, to był mur) i pod tym murem całą tą plejadę… Czterech ludzi z jednej rodziny to jest dużo. I tam przy tym murze usiedliśmy, a naprzeciwko był ten kościół czerwony. No i tak to się stało, właściwie to jest już prawie koniec… Był jeden chłopak na noszach z dziewczyną. Podobno tam ślub brali i ona powiedziała, że ona męża nie zostawi. No i nigdy jej się [potem] nie widziało, tak że oni wszyscy poszli na rozwałkę. […]

  • Państwo szliście do Rakowieckiej?


Do Rakowieckiej, Rakowiecką do [miejsca] naprzeciwko kościoła na Ochocie […], tam znowu jeszcze poczekać trzeba było i sort. Ale jak się popatrzyło, ile tych kobiet z tymi dziećmi jest, a chłopów nie było przecież, mężczyzn, no to to jakoś tam się przeżyło i wsiedliśmy do pociągu.

  • Czy tata szedł z wami?


No tak, z nami szedł. Chudziusieńki, cieniusieńki, on nigdy gruby nie był, tak że takie siedem nieszczęść było, a tu wojna, tu pociski, to nikt się nim nie zainteresował.

  • I co, zostaliście wywiezieni do Pruszkowa?


Tak, na Ochocie gdzieś dobrnęliśmy do pociągów, już nie bydlęcych wagonów, tylko…

  • Pulmanowskie.


Pulmanowskie, wymówiłam. Mózg mi zachorował. Aha, jeszcze były dwie wachy, jeszcze sort robili Niemcy.

  • To w Pruszkowie, tak?


W Pruszkowie, tak. A, jeszcze dawali zupę jakąś, ale nie mieliśmy garnka czy talerza, żeby to przynieść. Dziewczynki, już takie panienki przecież… Gdzie tatuś wlazł, jak to zrobił, nie wiem, jak Niemców okradł. Mam tu w kuchni takie „talerze” blaszane, na światłach lampy co mają. Jak on to załatwił, gdzie to kupił, nie zielonego pojęcia. Tylko kołkiem zabite było te wejście żarówki i tatuś zupę [w tym „talerzu”] przyniósł. Oczywiście łyżki mamusia miała, to widocznie tak było umówione, że łyżki można wziąć, a resztę to się starajcie sami. Bo rzeczywiście było nas pięcioro i Hania szósta i przy tej misce, tak jak za naszych pradziadów jedli, tak i my żeśmy zasiedli do tej miski, no i coś ciepłego. Bo już jak tata przyszedł, to też już było łatwiej, bo poszedł zaraz do Powstańców i pracował tam u nich. Załadunki robili mąki, kaszy czy makaronu (to taka fabryka była na Powiślu) i tata przynosił to do domu, bo to był prowiant, to była zapłata za to. A był tak wycieńczony, że niestety nie nadawał się na żadną partyzantkę.

  • Co pani jeszcze zapamiętała z Pruszkowa?


[…] Zapamiętałam wszy.

  • Wszy, tak?


Wszy, niesamowite. Były takie dwie panie z dobrego domu, ja siedzę w… Takie latryny były z drewna pobudowane: tu głęboki dół, deski poustawiane i wchodziło się na te deski, oczywiście okrakiem, za swoją potrzebą. I tego nie zapomnę, póki żyję: babki przyzwoicie ubrane i stały tak sobie na tych deskach…

  • Proszę nie wstawać, proszę nie wstawać!


Zdjęły bluzki i tak: „Przecież tam czyściłam, zdejmowałam”. Te wszy po nich tak łaziły i one tak [stały nad] tymi deskami, rozmawiały sobie i te wszy zbierały. Ja dłużej nie pamiętam, nie ich podglądałam więcej. No i później jeszcze jeden moment jest taki szczęśliwy dla nas, jak jest następna wacha, następny dzień… Tydzień żeśmy siedzieli…

  • W Pruszkowie?


W Pruszkowie, tak. I później był jeden parkan z furtką, drugi parkan z furtką i kobiety z dziećmi tylko przechodziły. No u nas jedno [z rodziców] miało dwoje i drugie miało dwoje. Ale mama z tych swoich nerwów nie wiedziała chyba, co robić, rozum straciła, bo mama przeszła przez jedną furtkę i na drugiej furtce mama mówi: „Proszę pana, to jest cała rodzina, jesteśmy tutaj razem” – tak [tłumaczy] temu Niemcowi, w mundurze oczywiście. Chciała iść, a on Halt, halt, halt. Nein. i na prawo. A tata ze mną czy nie, ja miałam szczęście, to chyba nie ze mną, tylko z Jurkiem, na pewno z bratem i jeszcze którąś dziewczyną, prosto. […] Dziecko, które za rękę prowadziła, szkop oddał mamie, a tatę [skierował, żeby] na prawo poszedł. Ta z mamą zaczęła strasznie płakać. Won, won – wołał. „Co ja narobiłam! Matko Boska, co ja narobiłam! Dlaczego ja…” – „Niech pani idzie, tam jest już bardzo dużo tych mężczyzn, to może się pani uda, nie wiem”. Ale tu troje dzieci zostaje w końcu. No ale jakoś tam było tak szczęśliwie, że poszłyśmy do grupy kobiet z dziećmi, mama nas porozbierała, coś innego założyła. Chusteczki na głowę jak były, to były, jak nie były, to coś innego. „Dziewczynki…” – kazała siedzieć i nie ruszać się, bo się nie złapiemy później. A „mama” to byłam ja, a ja miałam cały czas szczęście. I wyobraźcie sobie państwo, że my idziemy, to znaczy ja idę… Kurczę, nie wiem, czy był ojciec tylko ze mną, czy nie. Nie pamiętam, nie będę wnikała, nie pamiętam. W każdym razie ja poszłam tam też do mamusi, tak tam z tymi dziećmi. Mamusia mnie szybko przebrała, to znaczy chustkę zawiązała, zrzuciła to wierzchnie ubranie. „Idź! Idź, idź, idź, ratuj ojca”. No i rzeczywiście, udało mi się. Niewiele mówiąc, niewiele [myśląc], poszłam sama – nikogo nie brałam, tylko sama poszłam do ojca. Wola boska, co będzie, to będzie. No i doszłam do taty, zaczęłam ryczeć, płakać i ten Niemiec (nie wiem, ten czy inny, nie pamiętam już tego) powiedział: Aus, aus, aus do ojca, popchnął go. A jak ojciec, to i ja za ojcem. No i od razu „tam, tam, tam”, powiedział, do tamtej grupy żeby [ojciec] poszedł. Nie mógł sobie darować, że stracił, a tam zapisywali sobie, ile osób, a nie wiadomo, kto, co. Ja znowu zdjęłam te łachy z siebie i nie poznał nas. Puścił nas do pociągu… Nie, byliśmy sortowani właśnie do pociągu, a my [przeszliśmy] do tej grupy, gdzie [były matki] z dziećmi. Jak to się stało… Idziemy tam, wola boska, a tam znowu furtka i znowu sort. Ale już nie mamy nic do powiedzenia, zresztą człowiek za głupi chyba był na te rzeczy. W każdym razie stoi tu nasz pociąg, idzie tam gdzieś, a drugi stoi… […]

  • Wsiedliście do tego pociągu?


Wszyscy jak jeden mąż, pięcioro nas było… Nie, to nie tu, chwileczkę... Tu jeszcze było jedno przejście. Doszedł kolejarz do nas i się zwraca… Bo nas cały czas już obstawił Niemiec, pilnuje nas. Ten Niemiec mówi, że „aut” do tego Polaka. To był Polak, kolejarz, a on mówi: „No aut”, że nie „aut”, że dzieci, że my jesteśmy kleine i nie ma tu już gdzie tamtych… I pani sobie wyobrazi, „Aaa…”, pewno zaklął, machnął ręką, szkopisko. No ale to mu się zapisało w niebie, w tamtym drugim obozie. Do mojej mamusi mówi: „Niech pani idzie szybko, niech pani idzie”. Tu do niego po niemiecku mówi, a do mamusi po polsku i do nas: „Dziewczynki, idziemy do tego [pociągu]” Naprzeciwko podjechał ten z pociągu i powiedział: „Niech pani wsiada tam – taki bydlęcy pociąg był. – Wsiadajcie szybko, wsiadajcie, bo zaraz odjeżdżają”. No i nie trzeba było długo tłumaczyć, tylko zaraz mama jedno za drugim łańcuszkiem polecieliśmy tam przez ten chodnik… „Po ścianie, po ścianie stanąć, stanąć, [żeby] nie [było] widać”. No i on poleciał jeszcze jedną rodzinę ratować, jeszcze jedną mu się udało i też do naszego wagonu wskoczyła. I pociąg „fiu, fiu, ciuch, ciuch, ciuch, ciuch…”. Może to do obozu jakiegoś albo co. Nikt nic nie mówił, ale nikogo nie ma koło nas. I pociąg, już jak odjechał dość daleko, stanął – do Radomia nas dowiózł. No i rozeszliśmy się, wszystkie te rodziny i te dzieci pozbierane do kupy i idziemy do miasta, bo to było przed miastem. A to prowincja w ogóle była, tak że wieś się zaczynała później. No i tak żeśmy dostali się do Radomia, z Radomia do chłopów na wsi i żeśmy szli, bo człowiek naiwny, nie bardzo wiedział, jak się poruszać w ogóle. Poszliśmy do pierwszej lepszej chałupy. „Chodźcie, chodźcie szybko tu”. Bo oni jeszcze czystkę potrafili robić, Niemcy, przynajmniej tu na brzegu. Ale nikt nas nie szukał. Facet nas od razu do stodoły wpakował, przyniósł jakieś jedzenie, nie pamiętam jakie, żebyśmy zjedli i na słomie w stodole żeśmy spali. Trzy dni u tego chłopa mieszkali, ale mówi: „Już dłużej nie mogę was trzymać, bo to jest za blisko i mnie może nie być, i was nie może być. Idźcie dalej, głębiej”. No to poszliśmy dalej. Było koło południa, byłam głodna strasznie, a przecież to był sierpień chyba, jak się skończyło Powstanie. Byłam głodna i płakałam: „Mamusiu, mi się jeść chce”, a mamusia mówi: „Skąd ci dam te jedzenie? Zobacz, wszyscy jesteśmy głodni. I tata, i mama jest głodna, i siostra jest głodna, i koleżanka jest głodna, i ty musisz być głodna, jak tak pan Bóg chce”. I tak było właśnie, że chata taka ładna stała, świeżo pobudowana. Już teraz to bym wiedziała – jak świeżo, to z Niemcami kontakt, bo kto się w okupacji mógł [budować]. No ale byłam dzieckiem. Mamusia mówi: „Zobacz, tam taka ładna chałupa jest, nowa, może mają jakiś chleb albo jakieś sucharki chociaż. Idź ty”. Uważała, że jestem szczęściara, to mnie lepiej się [powiedzie], bo jedno już przeszłam. No i tak się stało, że poszłam do tej chałupy, nikogo nie ma, nikt mnie nie szuka, nikt się nie odzywa. Prosto pruję do tej chałupy, a tam stoję w progu, bo jest piękna podłoga biała, wyszorowana świeżo i na stole bochen chleba leży, świeżusieńki, jeszcze ciepły, wyjęty z pieca. Ja jestem głodna, ale jednak posłuch miałam, wychowali mnie tak, że… Bo jakbym złapała ten chleb, to Niemcy by się dowiedzieli i gonili gnojówę i strzelili. Nie wzięłam, nie zrobiłam się świnia, tylko wolno szłam. […] Gospodyni przyszła: „A co ty tu robisz?”. Ja mówię: „Ja jestem strasznie głodna. Niech mi pani da kawałeczek chlebka”. – „Won – mówi – ty cholero! Ty dziadówo, głupia babo, gnojówo, będziesz żebrała tutaj. A co ty myślisz, że mnie z nieba spada?” Mi się strasznie żal zrobiło, zaczęłam płakać, no i oczywiście wyszłam z chałupy. „Co za dziadówa – mówi. – Chciało im się wojny, Powstania, to niech teraz nie żrą”. No co, wyszłam skromna, nic nie dostałam, głodna, zaczęłam płakać, dobiegłam do mamusi i powiedziała: „Cicho, cicho, nie płacz, zaraz coś pomyślimy, cicho”. A tata był taki kombinator trochę, skąd on zdobył chleb, nie wiem. Czy w drugiej chałupie, czy trzeciej, czy dalej, co się działo, to już mnie nie obchodziło, w każdym razie z głodu nie umarłam do tej pory. […]

  • Gdzie się w końcu zatrzymaliście?


Proszę pani z Radomia, nie wiem, nie pamiętam, film mi się urywa. Szliśmy do Pruszkowa…

  • Nie, już jesteśmy po Pruszkowie.


Nie, nie, nie do Pruszkowa, tylko…

  • Góra Kalwaria, Piaseczno?


Nie. Tam to wiedziała mamusia, że głodni siedzą i nic nie robią. To nie to, tylko Góra Kalwaria była, o. Tam była matka babci, tam były siostry babci, ale wiadomo było, że nie mogliśmy tam zanocować, bo tam było pełno ludzi. Już było pełno, nie było się gdzie zatrzymać, tak że poszliśmy dalej na Warszawę. Tam są puste mieszkania, to tam przenocujemy. Ale wacha była, pozamykane… Jedną noc chybaśmy w Górze Kalwarii nocowali. Poszliśmy na Pyry, tam mamusia miała koleżankę. Od razu wody nagrzała cały kociołek, bo nie było centralnego, tylko trzeba było sobie grzać i przynosić ze studni, a miała dwóch synów, bo mąż już nie żył. No i zaczęła mamusia nas po kolei myć i wszy zdejmować. Ale to nic nie pomagało, bo te wszy, cholerne takie krowy były, obrzydliwe, to się nie dało wytępić tego. No i na drugi dzień tatuś przyszedł pod Warszawę…

  • No dobrze, ale kiedy wróciliście pod Warszawę?


Wacha była, co się na dół schodzi z Puławskiej…

  • Dobrze, czyli wróciliście do Warszawy, jeszcze jak trwało Powstanie?


Jeszcze jak były pozamykane wszystkie i oni wyłapywali tych złodziei czy jak to tam… No, goli wyszli niektórzy i nie mieli nawet chustki do nosa, powiedzmy… […]

  • No dobrze, ale przecież Warszawa była palona po Powstaniu.


A, to później dopiero była palona, później. Tam gdzie już wysiedlili ludzi, posortowali, to następną partię brali. I właśnie wyławiali tych […] pojedynczych ludzi.

  • Robinsonów tak zwanych.


Tak. Mamusia przyszła do domu, mówi: „Słuchajcie, tu ludzie pozajmowali mieszkania, już dla nas nie było”. Taki pocisk wpadł przez okno, a to był świeżo budowany dom. Tak że górą wpadł, a że mój ojciec miał do czynienia z budownictwem, więc [chociaż] tam wpadł pocisk, pół podłogi było złożone już z parkietu, no a właściciela nie ma, to tam się rodzice zatrzymali. […] [To późniejsza historia]. Tata spotkał sąsiadkę z Szarej z Niemcem. Niemiec cudownie po polsku mówił. Ona wzięła mamusię na stronę i ona mówi, że on jest Polakiem, ale chciał zobaczyć, jak Warszawa wygląda, i dlatego w Piasecznie tata ją spotkał. On po niemiecku ubrany – jak idą na szaber, no to może coś przyniosą, może nie jedzenie, ale może miskę, może nocnik, może coś przyniosą. Tak jak się stało, tak się chodziło. Nawet nie pamiętam, jak ona się nazywała. Przenocowali u nas i poszli na Warszawę. Przy Idzikowskiego była wacha. Ona mówi: „Niech pani da córkę. No przecież nic się jej nie stanie, gdzie będzie siedzieć”. Pojęcia człowiek nie miał i ona nie miała, nie chciała źle na pewno ta kobieta. Mówi: „Niech pani puści córkę, to może coś znajdzie”. Bo tu ani ugotować, ani wody, ani herbaty. Pompy były na Puławskiej, to można byłoby wody przynieść, ale dom się budował dopiero, to tam nic nie było. No i pojechaliśmy. Ojej, mój Boże, pierwszy raz w życiu tak dokładnie opowiadam, och, jak się cieszę. […] Poszłam kilka domów dalej, Wielicka ulica się nazywała. Na tej Wielickiej jeszcze jakieś dzieci były i poszliśmy do piwnicy kartofli wziąć, bo kartofle to były jak banany jakieś, owoc wspaniały. A ja w ogóle zawsze bananiara byłam. […]

  • Lubiła pani zawsze kartofle, więc się pani ucieszyła?


Nie to, że lubiłam, tylko to była jedyna rzecz, którą mogłam wziąć. Siostra moja też tam była i kartofelki sobie nasypała do jakiejś siatki czy czegoś. I zaraz słyszymy strzały. „O kurczę, to już coś gorszego”. A to przecież dzieciaki, jeszcze nie mam dziesięciu lat. Jak usłyszałam te [strzały], jakaś dziewczynka wpadła i mówi: „Niemcy, Niemcy idą, uciekajcie!”. No to oczywiście te kartofle zostały tam, a my do wyjścia. A tam stoi ten Niemiec, który do nas przychodził.

  • Po polsku mówiący, tak?


Tak, po polsku mówił. Jak ja to usłyszałam, doszłam do niego i wzięłam go tak przez pół. „Oj – mówię – niech pan nas ratuje, bo nas zabiją”. On mówi: „Cicho, cicho, nie odzywaj się, cicho”. I tak mnie wziął przez pół, mówi: O, meine Kinde, meine Kinde! i każe mojej siostrze iść i tej dziewczynce, a dalej to się nawet nie oglądałam, nie wiedziałam, czy reszta dzieci było, czy nie, ale chyba nie zabijali, nie wiem, nie widziałam tego. I on nas wyprowadził z tej piwnicy, odprowadził kawałek po tej Wielickiej, a Domaniewska to była zaraz pierwsza ulica. I takim sposobem siedzi tutaj obywatelka, która przeżyła Powstanie, [opowiedziała] prawie z detalami. Później nie mieliśmy się gdzie podziać, nie było co [znaleźć], i tam właśnie jeszcze Niemcy byli, jak myśmy zajęli ten pokoik potłuczony. Tata zabił deskami, no i tak czekaliśmy na naszych „partyzantów”.

  • Czyli byliście cały czas w Warszawie?


Nie, chyba [wyszliśmy] dwa tygodnie przed [końcem], jeszcze Powstanie trwało.

  • Proszę powiedzieć, gdzie byliście, kiedy Sowieci wyzwalali Warszawę?


Oj, Boże, jaka to bieda była. Człowiek rozum stracił. Ja nie za bardzo jestem zadowolona z towarzystwa „pażałsta”. Proszę pana, wodę z Puławskiej nosiliśmy, bo tutaj wszystko było nieczynne. W pewnym momencie mama poszła po wodę, wpada do domu, mówi: „Janek, jakieś cudze wojsko idzie!”. – „Jak to, cudze wojsko?” – „No zobacz, na czołgach cudze wojsko jedzie”. Tata założył czapkę na głowę i leci. To my, to już nie małe dzieci przecież, jedno za drugim za tatą gęsiego lecimy. Patrzymy, a to nasze mundury są, nasze wojsko jedzie. No i w te łzy, ten płacz, ten jęk, Boże. Jeść im nie mamy co dać, bo sami nie jemy, to oni coś do jedzenia przynieśli. Wzięliśmy naturalnie na noc, bo oni nie mieli kołdry ani poduszki. Nic nie mieli swojego, tylko się po tych domkach opuszczonych rozmieścili. Ten domek jeden to już jest rozebrany dawno, bo tam robili przejazd jakiś. W każdym razie no trzeba braci nakarmić. Oni mieli wódkę, a tata za kołnierz mógł wylać. I w kuchni… To był pokój i kuchnia, ale pokój był skaleczony tym pociskiem, to wszyscy pięcioro [mieszkaliśmy] w tej kuchence małej, bo tam była kucheneczka mała, służbowy pokoik dla służącej i kawałek kuchenki. Oddaliśmy swoje łoża Rosjanom, przyjaciołom.

  • Polacy czy Rosjanie? Bo mówiła pani najpierw, że wojsko polskie mama zobaczyła i tata.


Tak, witaliśmy my, tak. Tata przyszedł, nie wiedział, co to się… W tym więzieniu to on w ogóle zdziczał trochę, to nie wiedział, co to się dzieje. Dopiero wyszedł z więzienia i tego… A on mówi po rosyjsku oczywiście, że w porządku jest wszystko. Wódki trochę przynieśli, tata sobie zasiadł między nimi i sobie sporo popił. Dwóch było tych ruskich, to tata oddał swoje łóżko na dwóch. Rano jak wstaliśmy, to czerwono od wesz.

  • No tak, od robactwa.


Tak, tak że tylko się nadawało, że mama to wszystko zwinęła i na podwórko zniosła, bo to w ogródku taka willa była. Podpalili to i te wszy paliły się trochę. To mniej więcej to. Cieszę się, że mogłam się wywnętrzyć. Szkoda, że tak późno, ale…

  • Kiedy pani poszła do szkoły po wojnie?


Do szkoły, to jak już to upadło, jak ugodę podpisali, pomalutku. Były domy puste, gdzie ludzie pouciekali, nauczycielki też były, to zaczęły trochę prowadzić lekcje i pomalutku, pomalutku, rozszerzało się to. Później na Naruszewicza zaczęłam chodzić do szkoły, ale nic dalej nie pamiętam. […]

Warszawa, 26 października 2021 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna

Halina Lemańska Stopień: cywil Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter