Hanna Zofia Zaremba „Maja”

Archiwum Historii Mówionej

Hanna Zaremba, urodzona w Warszawie w 1924 roku.

  • Jak wyglądało pani życie przed wojną, co pani robiła, jak to wyglądało w domu?

Mam brata, żyje, jest młodszy ode mnie o pięć lat. Mój ojciec był słynnym krawcem Zarembą, to był taki najsłynniejszy krawiec w przedwojennej Warszawie. Ubierali się wszyscy z rządu, ludzie z filmu, notable, tak że miałam dobre warunki materialne, bo ojciec się dorobił z biednego człowieka na bardzo bogatego. Co robiłam przed wojną? Przede wszystkim jak wspominam, to szkołę, trochę dzieciństwo, różne to było, ale chodziłam do szkoły.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

W różnych szkołach byłam króciutko, byłam chorowita, to mama mnie przerywała szkołę, najdłużej to gimnazjum skończyłam i na tajnych kompletach szkołę skończyłam, to była prywatna szkoła Justyny Malczewskiej na ulicy Wspólnej. Mieszkałam też na Wspólnej.

  • Jak pani pamięta jako dziecko przed wojną, czy były takie symptomy, że rozpocznie się ta wojna, było coś słychać na mieście?

Tuż przed Powstaniem mówiło się, bo się szykowało cały czas…

  • Mówimy jeszcze o wybuchu II wojny światowej.

Drugiej wojny nie, ponieważ u ojca dużo się ubierało ludzi z rządu, z sejmu, oni twierdzili: „Panie Zaremba, wojny nie będzie”. Myśmy nawet jak wybuchła wojna, nie mieli co jeść, bo tata powiedział: „Nie robimy żadnych zapasów – ludzie robią zapasy na wojnę – niepotrzebnie”.

  • Czyli cała ekipa rządząca była dobrej nadziei?

Dobrej nadziei, ojciec był pewny, że wojny nie będzie.

  • Jak pani pamięta wybuch wojny?

Byłam bardzo głupiutka, cieszyłam się, że nie pójdę do szkoły. To było w Radości, bo myśmy mieli willę w Radości pod Warszawą. Pierwszego września mieliśmy jechać do szkoły, gdzieś strzelają samoloty. Tata mówi: „Wrócimy do domu”. Wróciliśmy do domu, otworzyło się radio, a było właśnie już jakieś dziwne sygnały, już nie było normalnej audycji, tylko TV przechodzi, T4 wraca, coś takiego, były jakieś zaszyfrowane słowa. Wtedy dopiero ojciec się zorientował, że to już jest wojna. Jeszcze strzały nieraz na niebie było słychać, jak samoloty strzelały. Poszliśmy na dworzec, wsiedliśmy do kolejki, pojechaliśmy do Warszawy. Jakoś szkoły wtedy nie było, ale jeszcze się spotkałam, miałam randkę, miałam kolegę, poszliśmy na most Poniatowskiego, tam strzelało się, ale mówiliśmy − chyba są ćwiczenia. Potem wróciliśmy do Śródmieścia, zaczęło się jakieś strzelanie czy coś, myśmy poszli do jakiegoś domu, schowaliśmy się, było już dużo ludzi, cały czas była dyskusja, czy to są próbne ćwiczenia, czy to jest prawdziwa wojna. Wszystkie okna miały takie pasy zabezpieczające przed wypadnięciem, jak będą jakieś huki, było coś takiego. Nie wiem, jak to się miało z tym, że nie miało być wojny. Były ćwiczenia lotnicze przed wojną.

  • Pamięta pani takie ćwiczenia, może była pani świadkiem takich ćwiczeń?

To właśnie były syreny, wszyscy musieli iść do schronu schować się, takie sztuczne, nic się nie działo.

  • Jak pani zapamiętała sam moment obrony Warszawy, gdzie pani wtedy była?

Obronę w 1939 roku?

  • Tak.

Byłam w Radości. Tam myśmy mieszkali.

  • Czyli przyjechała pani już po zdobyciu przez wroga Warszawy?

Nie, wcześniej. Już po prostu po tym jeszcze kilka razy byliśmy w Warszawie w początku wojny, a potem już zostaliśmy w Radości, cała rodzina. Właściwie w pierwszym dniu wojny czy 3 września ojca zaraz aresztowali na dworcu.

  • Dlaczego?

Szła szpica niemiecka. Tata pamiętając pierwszą wojnę, mówi: „Po szpicy to jest jakiś moment oddechu, wojska nie przyjdą”. Jeszcze kupował kurę, nie było co jeść, żeby coś było na obiad. Wtedy właśnie, jak z tą kobietą załatwiał zapłacenie, podeszli Niemcy i zabrali go. Wtedy to była pierwsza łapanka.

  • Tata na stałe gdzieś został zatrzymany?

Byli przeniesieni do Rembertowa, potem gdzieś chyba przetransportowali do Prus Wschodnich, bo Mazury to były Prusy Wschodnie. Tata w czasie, jak oni prowadzili przez las, uciekł w lesie – odliczył, kiedy jest jakaś zabezpieczenie Niemców, Niemcy tam stoją, a co jakiś czas było pusto, wtedy wyliczył sobie, kiedy może uciec w krzaki.

  • Udało mu się uciec?

Tak. Udało mu się uciec, ktoś inny jeszcze też, Niemcy zaczęli strzelać, ojcu nic nie było, poszli dalej. To takie śmieszne, bo ojciec w tych krzakach nagle patrzy, gdzieś ktoś się rusza, pyta się: „Kto to?”. Ten ktoś mówi nazwisko, zapomniałam to nazwisko, okazuję się, że to był klient mojego ojca, ziemianin. Mówi: „Zaremba, co ty tu robisz?”. Tata mówi, że uciekł z transportu: „A co pan robi tutaj?”. − „Wziąłem krowy, świnie, w każdym razie dobytek, uciekam przed ruskimi”. – „Tutaj znowuż do Niemców trafiłeś”. To był ziemianin. Takie dziwne spotkanie krawiec i jego klient, bardzo bogaty człowiek. Później ojciec pojechał do swojej rodziny w Białostockie, z jakimś chłopem pertraktował, zapłacił, żeby jechał do Radości. Całą furę żywności nakupił, bo to pod front, pod ostrzałem trzeba było jechać, to był taki odważny chłop, który się zgodził. Tata przyjechał do Radości, zatrzymał się w krzakach przed kościołem, był taki duży zagajnik, sam przyszedł zobaczyć, jaka jest sytuacja. Zobaczył, że nie ma Niemców, to chłop przyjechał, wyładował wszystkie zapasy, które tata nakupił na wsi, i pojechał. Tak że to były lepsze momenty w czasie inwazji Niemców w 1939 roku. Nie mówię o Powstaniu, tylko o początku wojny.

  • Jeszcze później państwa niepokoili Niemcy, jak pani pamięta?

Mój tata siedział na Pawiaku.

  • W związku z tym, że uciekł z tego transportu?

Nie, oni nie mieli przecież spisu, tylko to było z łapanki. Nie miał [dokumentów]. Potem przenieśliśmy się do Warszawy, Niemcy jakiś czas mieszkali nawet w tej willi, potem się wyprowadzali, rozmaicie to było, ale w ogóle w czasie okupacji to myśmy mieszkali w Radości, wakacje spędzaliśmy. Chodziłam do szkoły na tajne komplety, bo nam rozwiązali szkołę.

  • Proszę coś opowiedzieć o tych kompletach.

Po prostu nauczycielki zorganizowały tajne nauczanie.

  • Gdzie były komplety?

U nas na przykład, w moim mieszkaniu.

  • W Radości czy na Wspólnej?

Na Wspólnej w Warszawie. Koleżanki, które miały jakieś większe, odpowiednie mieszkanie [użyczały go], tam się odbywały wykłady. Znaczy to były wykłady już [w małych grupach], bo to była taka trochę inna szkoła, lepsza, bo było nas tylko pięć najwyżej w klasie.

  • Pamięta pani adres, pod którym państwo mieszkali?

Wspólna 36 mieszkania 13 wtedy, potem przenieśliśmy się, bo zwolniło się większe mieszkanie, to było chyba 8, to już duże mieszkanie, olbrzymie, takie ośmiopokojowe.

  • W trakcie tych kompletów nie było takiej sytuacji, że Niemcy weszli do mieszkania?

Nie. Myśmy mieli wtedy to mniejsze mieszkanie, były tylko okna na podwórze, bardzo często nauczycielki taka jedna, która uczyła niemieckiego, zresztą Niemka chyba (kształciła się w Niemczech) rozmawiała z nami z podwórza, a myśmy wychylały się z okien. Przecież wszyscy, którzy tam mieszkali, wiedzieli, że są komplety, ale wtedy kiedy były takie okresy, że chodzili po domach czy coś, to wtedy takich rzeczy nie było, to się już wtedy baliśmy.

  • Okolica była lojalna?

Lojalna.

  • W czasie okupacji różnie bywało.

Pamiętam skrzypka, który na Wspólnej właśnie kilka domów dalej zawsze w czapce… Ci, którzy się uczą w konserwatorium, mieli specjalne czapki, bo ci z wyższych studiów mieli takie czapki rozmaite, oni też mieli taką czapkę. Ten młody człowiek miał taką czapkę, tyłem odwrócony twarzą, oczami do muru, tak, jakby się krępował, że musi grać na skrzypcach, miał czapkę i ludzie rzucali pieniądze. Okazało się, że to był niemiecki szpicel, znaczy Polak, który donosił Niemcom, bo w tym domu odbywały się zebrania konspiracyjne. On patrzył, kiedy najwięcej młodych wchodzi, dawał znać jakoś, nie było komórek co prawda czy jakoś inaczej. Później w czasie Powstania już jego zabili.

  • Zabili go?

Akowcy.

  • Była pani przy tym?

Nie byłam, ale tego dnia byłam akurat w Warszawie, akurat przyszłam, bo to było jakieś dwa dni czy dzień przed Powstaniem, bo zostałam wcześniej zgrupowana na to Powstanie, dwa dni wcześniej czy nawet więcej dostałam kwaterę na Sadybie.

  • Wtedy się pani dowiedziała, że został zlikwidowany?

Tak. Dowiedziałam się, kim był. Tak że różne były historie.

  • Jak pani pamięta Niemców z czasów okupacji?

Nie patrzyłam się w ogóle na Niemców. Niemcy maszerowali, byli bardzo tacy zdrowi, silni, oni mieli wszystko tak w szpic, goły tors, nie bali się. Byli bardzo zahartowani, bo Hitler bardzo na to zwracał uwagę, żeby to byli tacy prężni, młodzi na początku, bo później to już byli rozmaici, już wszystkich brali, bo Niemców zginęło strasznie dużo w Rosji. W zasadzie miałam akurat to szczęście, że nie byłam nigdy w żadnej łapance, chociaż chodziłam, co było źle widziane, do kina, bo byłam kinomanką; chodziłam na plażę, do kawiarni, Fogg śpiewał w kawiarniach. Nigdy nie byłam w żadnej łapance, a tylko komuna przyszła, to od razu mnie ubowcy zagarnęli z kawiarni w Łodzi do UB, takie miałam szczęście.
  • Jaki był początek, że pani zaczęła się szkolić na sanitariuszkę, ktoś panią wciągnął, czy pani sama była zainteresowana?

Myśmy tak byli wychowani, że trzeba walczyć o ojczyznę, uczyłyśmy się o tych wszystkich powstaniach, to było we krwi. Starałam się jakoś dostać do tego. Przez kogoś, przez jakąś ciotkę mojej przyjaciółki, koleżanki, dostałyśmy kogoś, kto nas wciągnął, najsampierw dostałyśmy się do NSZ, potem do Narodowych Sił Zbrojnych [to to samo – red.].

  • Nie było żadnego problemu znikąd, że panie właściwie zakamuflowane, komplety? Czy nie sprawdzali, czy panie nie są na przykład szpiegami?

Nie sprawdzali. Było polecenie, znaczy ta osoba, która mnie poleciła, to zaświadczyła o mnie, o moich koleżankach, które wstąpiły wtedy do AK, to było po zdaniu matury, to był 1942 rok, nie było, bo właśnie ktoś mnie już wprowadzał. Później był rozkaz z Londynu, że wszyscy mają [się połączyć], było dużo tych rozmaitych organizacji, żeby była jedna tylko Armia Krajowa. Myśmy się wypisały, w ogóle nie zdawałyśmy sobie sprawy z tej organizacji, w której myśmy wstąpiły, bo to była taka bardzo silnie narodowościowa – „Szaniec”, już nie wiem, jak to się nazywało. W każdym razie myśmy wstąpiły na stricte wojskową drogę do Armii Krajowej. Zresztą dowódca przeczytał nam rozkaz z Londynu i powiedział, że jak kto nie chce [zostać] – koleżanki, koledzy uważają, że trzeba tak – to proszę bardzo, nie robią żadnych problemów. Myśmy zostały gdzieś przerzucone do innej komórki akowskiej, już czysto taką… Nie wiem, czy to Sikorski, już nie pamiętam, kto dał taki rozkaz, czy Anders, nie wiem, Sikorski chyba. Potem dostałyśmy jakiegoś młodego człowieka, który nas szkolił, uczył. Rozmaici byli, z sanitarki i z wyszkolenia wojskowego, uczyli nas.

  • Gdzie pani się szkoliła, to było jedno miejsce?

Miałam koleżankę, która mieszkała w budynku YMCA, jest YMCA teraz, ale myśmy zabrali to, bo to był amerykański dom, który oni wybudowali dla młodzieży męskiej.

  • Gdzie to jest?

Na Konopnickiej, był teatr, ktoś urządził po wojnie. Tam był basen, myśmy na basen chodziły ze szkołą. Mojej przyjaciółki ojciec miał mieszkanie służbowe, był takim rzemieślnikiem, który panował nad całą podziemną maszynerią tego budynku, bo instalacje elektryczne, zmiana wody, wszystko on miał pod sobą. Dostali takie malutkie mieszkanie służbowe. Niemcy ich zostawili, oni byli dalej za Niemców, przed tym domem była warta niemiecka, myśmy tam się szkoliły. Matka wychodziła przed dom i sprawdzała, kiedy oni mieli obchód, potem znikali na jakieś dziesięć, piętnaście minut czy pół godziny, ona mówiła, kiedy można wejść, kiedy można wyjść, a tak to byliśmy pod opieką Niemców.

  • Pod latarnią najciemniej.

Tak było. Tak było. Mnie to mama nie pozwoliła, strasznie zrobiła awanturę nauczycielce, która nas wciągnęła. Była taka nauczycielka Domina, uczyła nas łaciny, bo przed wojną uczyło się łaciny. Mama ją bardzo lubiła (ona była młodziutka) i do niej miała wielką pretensję, dlaczego ona mnie w to wciągnęła. Mama była bardzo przeciwna, bała się po prostu o mnie. Byłam lekkomyślna, w ogóle byłyśmy wszystkie lekkomyślne, chodziłyśmy po mieście, całą torbę ulotek nosiłyśmy, rozprowadzałyśmy ulotki, to były komunikaty z BBS [??], myśmy to roznosiły po znajomych, którzy prosili. Niechby Niemiec znalazł, to już koniec, mama się bała o mnie. Tata, który mnie strasznie kochał, nic nie mówił. Tata, jak szłam na Powstanie, powiedziałam, to dał mi ryngraf z Matką Boską Ostrobramską, bo tata pracował jakiś czas w Wilnie. Tata był też wielkim patriotą, w ogóle rodzice byli wielkimi patriotami, tylko mama się bała o mnie, była przeciwna, żebym brała udział w armii podziemnej.

  • Tata też brał udział?

Nie, tylko w czasie Powstania cały swój sklep, magazyn, gdzie prowadził wytworny salon mody męskiej, przeznaczył dla Powstańców. Jak w 1939 roku nie miał jedzenia, to tutaj miał duże zapasy, takie praktyczne, jakieś zboże, które mielili na chleb, nie wiem, coś robili. Byłam daleko, wysłałam listy w czasie Powstania do taty przez pocztę powstańczą, a tak nie miałam kontaktu. Tak że tata działał cały czas, mama była w Radości z bratem, tata był w Śródmieściu. Leżeli też ranni w tym salonie krawieckim, ojciec był wielkim patriotą, w ogóle moi rodzice, bo oboje byli pod zaborami, młodość spędzili pod zaborami. Moja mama uczyła się po rosyjsku, musiała nawet w czasie pauzy mówić po rosyjsku, nie wolno było po polsku mówić; w Warszawie się wychowała, była warszawianką, ale bała się o mnie, była bardzo przeciwna temu, że należę do Armii Krajowej. W każdym razie bardzo dużo młodzieży było w AK.

  • W którym momencie pani się dowiedziała o tym, że będzie Powstanie? Czy były wcześniej jakieś symptomy?

Były symptomy, bo wszyscy się [szykowali]. Uważam, że niepotrzebnie to Powstanie powstało, ale wszystko jedno, wtedy było takie parcie, że młodzież nie wytrzymywała już tego, wszyscy chcieli tego Powstania. Znaczy chcieli zrzucenia tej [niewoli], szczególnie, że już Niemcy tracili część żołnierzy, już tracili swój impet przywódców wojskowych, wszyscy chłopcy chodzili w długich butach oficerkach, bryczesach. Cała młodzież w Warszawie, nie wiem czy gdzie indziej [też], ale w Warszawie była w konspiracji, to było takie normalne, myśmy wszyscy chcieli tego Powstania. Dowiedziałam się wcześniej, już nie pamiętam dokładnie, ale zdaje się, że we wtorek Powstanie było, 1 sierpnia, nie pamiętam dnia, kilka dni wcześniej zostałam zgrupowana na Sadybie.

  • Kiedy pani się dowiedziała, że Powstanie już na pewno będzie?

Dowiedziałam się dzień wcześniej. Przypadkowo usłyszałam, jak jako łączniczka chodziłam, oficer rozmawiał i mówił, że 1 sierpnia będzie wybuch chyba o piątej, nie wiem, czy powiedział o piątej, ale powiedział, że będzie pierwszego. Chciałam jeszcze jechać do Śródmieścia, do ojca (wtedy „dwójka” tam szła), ojca zawiadomić, żeby wiedział, że będziemy tego dnia [rozpoczynać walkę], żeby był przygotowany, żeby nie odchodził nigdzie z domu, ale bałam się, że mogę nie wrócić, jak pojadę, może przestanie tramwaj chodzić czy coś. To był chyba wtorek, chciałam w poniedziałek jechać jeszcze, nie pojechałam, bo się bałam, że nie wrócę. Dowiedziałam się trochę wcześniej, ale przypadkowo, ci oficerowie wyżsi, nie zdawali sobie sprawy z tego, że nie wolno tak głośno mówić, opowiadać, bo to była tajemnica, usłyszałam to.

  • Gdzie było pierwsze zgrupowanie, do którego pani dotarła w momencie wybuchu Powstania?

To było na podwórcu kościoła, już zapomniałam, jak ten kościół się nazywa, piękny kościół Bernardynów na placu Bernardyńskim na Sadybie. Myśmy się zgromadzili, nie wiem, czy była msza, już nie pamiętam, czy wtedy była msza. W każdym razie byliśmy tam, a potem zostaliśmy poproszeni, żebyśmy przeszli do takiego mieszkania w takiej wielkiej hali naszej koleżanki obok placu Bernardyńskiego. Tam byłyśmy, byli sami chłopcy, trochę sanitariuszek, każda z nas miała torbę sanitarną, pełne wyposażenie tej torby. Tam nas zastało Powstanie.

  • Z pierwszego zgrupowania już pani nie wracała do domu?

Nie.

  • Od razu państwo przeszli i zaraz rozpoczęło się Powstanie.

Tak, to chyba był wtorek, a w niedzielę jeszcze byłam w Warszawie, jeszcze chodziłam, jeszcze się elegancko ubrałam, właśnie wtedy chyba był zastrzelenie tego konfidenta, tego pseudomuzyka, który szpiclował. Już w poniedziałek się o tym dowiedziałam, w niedzielę byłam, a potem wróciłam, nocowałam na Sadybie. Dostałyśmy taki mały domeczek, ktoś udostępnił, rodzina jednej koleżanki, która mieszkała z ciotką na Sadybie, myśmy już były zgrupowane kilka dni wcześniej.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania, jak to wyglądało z pani perspektywy?

Przerażająco, okropne. Byliśmy zgrupowani, było dość dużo młodzieży męskiej, trochę kobiet, dziewczyn, oni nie mieli broni. Niemcy by podeszli i by wszystkich wytłukli. Wreszcie dowódca powiedział, że jedziemy wobec tego na Kabaty, myśmy wymaszerowali, szliśmy na Kabaty przez Wilanów, w Wilanowie byli Niemcy, myśmy szli jeden za drugim, mogli nas wytłuc jak nic. Ten nasz „Wilk” dowódca, mówi: „Dziewczęta, wracajcie na Sadybę, my sami pójdziemy do partyzantki leśnej”. Myśmy wracały, wracałam. We wsi Wilanów bez przerwy łapały mnie kobiety wiejskie, prosiły, żeby iść do nich do piwnicy. To były takie dawne piwnice-ziemianki, oni tam umieszczali rannych Powstańców, bo już była jakaś walka, 1 sierpnia to wszystko się działo. Miałam środki opatrunkowe, robiłam to, co mnie nauczyli, dezynfekowałam, opatrywałam. Tak od jednej do drugiej, do kilku chałup chodziłam, dawałam tą pierwszą pomoc.
Potem wróciłam na Sadybę do tego domku. Przez jakiś czas nie było akcji, tylko była taka tajna [działalność], przychodzili do nas z Mokotowa, które już działało, było dobrze zorganizowane. Taki słynny… Oni się lepiej zorganizowali w ogóle na Mokotowie, tam miałam przyjaciółkę, bo chodziłyśmy z meldunkami od nas na Mokotów przez takie pola, znowuż Węgrzy stacjonowali.

  • Gdzie pani nosiła meldunki na Mokotów?

Do dowództwa.

  • Ale chodzi mi o ulicę.

Nie pamiętam, to taka znana ulica, tylko już teraz nie pamiętam. Było [tam] główne dowództwo, myśmy nosili meldunki, które mieliśmy. Już nie wiem, jakie to były meldunki i kto dawał meldunki, ale z tymi meldunkami chodziłam. Nocowałam jeden dzień, potem wracałam, już trzeba było mieć hasło, odzew, wiedzieć wszystkie [odpowiedzi], nie każdy mógł wejść na teren Mokotowa, to chyba był oddział „Kilińskiego” [może raczej Pułk „Baszta” – red.]. Już mam teraz zanik pamięci, nie bardzo pamiętam to wszystko.

  • Co było dalej na Sadybie?

Stali Niemcy, posterunek niemiecki, [który] w pewnym momencie zniknął.

  • Gdzie stał posterunek?

Nie pamiętam prostych rzeczy.

  • Zniknął posterunek i co się stało?

Myśmy objęli, były kazamaty, bo to był wojskowy budynek, myśmy go zajęli, wszyscy przyszli z Czerniakowa, zrobiło się nas dużo. Mieliśmy taką wielką salę sanitarną, była sanitariuszka z prawdziwego zdarzenia, taka, która po prostu znała się doskonale, to był jej zawód pielęgniarki, ona prowadziła dom, a myśmy dostarczali ranne koleżanki, bo już były walki na terenie Sadyby, jeziorka Czerniakowskiego. Potem zaczęli nas ostrzeliwać, potem myśmy już poszły na kwaterę gdzieś w jakimś schronie jakiegoś domu na Sadybie na Czerniakowskiej. Przychodzili Niemcy, bośmy w piwnicach się schowali, wyciągali nas z tych piwnic, potem wszystkich nas zabrali przez Okęcie na Dworzec Zachodni.

  • Państwo schowaliście się w piwnicach już jako cywile czy jeszcze jako wojsko?

Już jako cywile, założyłam zwyczajną sukienkę.

  • Z czego to wynikło, jakiś rozkaz?

Nie, po prostu wtedy jeszcze nas nie uznali, myśmy byli bandytami, nie żołnierzami, Niemcy nie uznawali nas jako żołnierzy. Dopiero jak później po 1 października przyszło międzynarodowe rozporządzenie, że mają Niemcy uznać Powstańców jako żołnierzy, wtedy brali do stalagu i do oflagu tak jak żołnierzy. Nas zabrali jako ludność cywilną, myśmy się podali za cywili.
  • Co szczególnie zapadło pani w pamięci z Powstania?

Jednak rozgoryczenie, że nam się nie udało.

  • Jednak Powstanie chyliło się ku upadkowi?

Tak. Ale potem byliśmy w Niemczech na robotach, byli żołnierze z oflagu, Francuzi, którzy też pracowali razem z nami w tym majątku, oni mieli dobre układy z wachmanem, Niemcem, który ich pilnował. Za czekoladę, papierosy, które oni dostawali z Zachodu, mogli słuchać radia. Oni nam mówili, że Warszawa walczy. Nam się wydawało, że to już koniec, jak nas wyprowadzali.

  • W którym dniu pani wyszła?

W ostatnich dniach sierpnia, w pierwszych dniach września, powiedzmy. Oni nam dawali właśnie wiadomości, że Warszawa walczy, myśmy były szczęśliwe. Przypuszczałam, że wszystkich zniszczyli, wymordowali, to była ta radość, że jednak [walka] jeszcze trwa, że walczymy. [Kiedy] dowiedzieliśmy się, że uznali akowców za żołnierzy wojska, oficerów, przywrócili prawa, [to] była taka radość, żeby to się udało. Rozgoryczenie straszne, bo myśmy liczyli, że Rosjanie już zajęli Pragę, myśmy myśleli, że to Powstanie było na ten moment, teraz mi się to przypomina. Przecież Rosjanie byli tuż, tuż i to mogło być inaczej, byśmy wtedy ich przyjęli u siebie w domu, oni chcieli [walczyć], że oni zdobędę Warszawę. Dlatego to rozgoryczenie, że cały wysiłek na marne poszedł. Mnie jest trudno mówić, bo mam w tej chwili poplątanie pamięciowe.

  • Wspomniała pani, że wychodziliście państwo przez Okęcie.

Tak.

  • Pamięta pani dalej, jak biegła ta droga?

Samo wrażenie [drogi] przez Ochotę. Jak zobaczyłam puste okna, pierze latające, wiszące firanki, wrażenie śmierci, straszne wrażenie, a potem już po prostu kolejką WKD zawieźli nas do Pruszkowa, był taki olbrzymi warsztat naprawy kolejek i tam byłam. Stamtąd zabrali nas do Niemiec, trzy dni i trzy noce bez jedzenia, bez wody, bez niczego, jak nieraz się zatrzymali na jakiejś stacji, to była woda, to troszkę się napiliśmy. Potem dostaliśmy się na Arbeitsamt, nas zabrali, jednych do bauerów, do chłopów niemieckich, a innych do majątku. Myśmy trafili do majątku.

  • Pamięta pani może miejscowość, gdzie państwo byli?

[Wiserbitz, Büsservitz?? – niezrozumiałe (red.)], to teraz jest w Polsce, bo to jest niedaleko Szczecina, między Szczecinem a Berlinem. Mieliśmy szczęście, akurat my, bo inni nie, dziedzic, właściciel tego majątku był podobny do Mościckiego, bardzo kulturalni ludzie. Jego syn był w wojsku i był w niewoli, dostał się do Kanady, był bardzo dobrze nastawiony do nas i bardzo serdeczny, tak że miałam akurat to szczęście. Ale jeść nie było co, tylko same warzywa, kartki były bardzo ubogie i praca ciężka, ale nam powiedzieli, że mamy [pracować] tylko tak tyle o ile. Wiadomo, że my nie nadajemy się na taką robotę, ale pracowałyśmy. Jak chciałyśmy, to potrafiłyśmy pracować, wszystko było jakoś tak [w miarę]. A później nas przerzucili na Śląsk.

  • Na Śląsk do jakiej miejscowości?

Guhrau, to też do już Polski należy. To były wtedy Niemcy.

  • I wykonywała pani też takie roboty u Niemców na gospodarce?

Tak, bo w czasie już po Bożym Narodzeniu nie było co robić w tym gospodarstwie i po prostu oni przerzucali nas do takiej miejscowości, do tej Góry, Guhrau to się nazywało po niemiecku, do tartaku i myśmy rąbały drzewo na Holzgas, Niemcy też mieli kłopoty z benzyną, mieli samochody też napędzane drzewem, myśmy rąbały takie drzewo. Nie była taka ciężka praca, tylko że jedzenie było okrutne. Mieszkałyśmy w baraku, może cieplej niż w Wicerbicach [??]. Później nas pchali na zachód, bo przed Rosjanami wszyscy wyjeżdżali z tego miasteczka.

  • Było wiadomo, że przyjdzie ofensywa?

Tak.

  • Gdzie pani się dostała ze Śląska?

Myśmy szły w transporcie za Odrę, ale myśmy się urwały. Jednak nie chciałyśmy jechać na Zachód, tylko do domu. Zatrzymałyśmy się w jakiejś opuszczonej wsi, zajęłyśmy chłopskie chaty, było mnóstwo jedzenia, wreszcie jadłyśmy przyzwoicie, gotowałyśmy sobie. Było tak, że raz przychodzili Niemcy brudni, proszący o troszkę wody, żeby się umyć, za chwilę przychodzili ruscy, tak codziennie inne wojsko, bo to był oddział frontowy. Potem zaopiekował się nami taki jakiś pułkownik z Gruzji, który był w Soczi chyba dyrektorem jakiegoś uzdrowiska czy coś, bardzo kulturalny człowiek. Myśmy mówiły, że jesteśmy atakowani przez ruskich żołnierzy. On u nas zanocował, wartę podstawił pod naszym domem, jeszcze poszedł z nami do pałacu, żebyśmy wzięły, co nam potrzeba na drogę. Wzięłyśmy gorsze rowery, bo dobre to zabierali nam ruscy, jeden kolega jakąś karetę (bo mieli karety, chleb rozwozili w karetach), w karetę naładował rzeczy, bo on miał dzieci, rodzina. On w karecie, a my na rowerach jechaliśmy przez piękne szosy, drogi, zupełnie lekkomyślnie, bo przecież w tych olbrzymich lasach byli Niemcy, którzy mogli nam coś złego zrobić; zdenerwowani, bo wiedzieli [co może się z nimi stać], jak się dostaną do ruskich; mieli dużo nienawiści w sobie dodatkowo, bo zawsze mieli dużo do nas niechęci. Myśmy stamtąd przyjechali do Piotrkowa, potem z Piotrkowa do Pruszkowa, z Pruszkowa to już pieszo aż na Pragę. W ciuchcię, zajechaliśmy do przedmieścia Radości, stamtąd pieszo do domu, byli moi rodzice.

  • Skąd taki pomysł, żeby wracać do Warszawy? Wiadomo było, że Warszawa była taka dosyć mocno zburzona.

Wiedziałam, że w Radości ktoś będzie, Radość nie była zniszczona, wiedziałam o tym.

  • Czyli jechała pani do rodziców?

Do rodziców. Do Warszawy, to jest moje ukochane miasto, które bardzo kochałam.

  • Pamięta pani Warszawę po wyzwoleniu?

Tak. Spotkaliśmy na którejś ulicy w Śródmieściu chyba żołnierzy z armii kościuszkowskiej, oni mówią: „Po co wy tu przyjechaliście, nic nie ma, tu jest ruina, nie ma gdzie mieszkać, bez sensu w ogóle żeście przyszli”. Im było trudno to zrozumieć. Warszawiacy lokowali się, gdzie się dało; w jakichś ruinach, w jakichś bardzo niebezpiecznych pomieszczeniach. Nikt nie chciał uciekać z Warszawy, nawet zrujnowanej.

  • Kierowali się miłością?

Miłością do Warszawy, to była wielka miłość do Warszawy. Dużo się nie nawojowałam, byłam miesiąc czasu i nie było aż tak wielkich walk. To jedno pamiętam – nad jeziorkiem Czerniakowskim, zginęła tam nasza przyjaciółka, też sanitariuszka, tośmy niosły pomoc rannym żołnierzom. Prócz tego chodziłam z meldunkami na Mokotów, do Śródmieścia.




Warszawa, 21 lutego 2011 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła
Hanna Zofia Zaremba Pseudonim: „Maja” Stopień: strzelec, sanitariuszka, łączniczka Formacja: Rejon V Sadyba, Batalion „Oaza” Dzielnica: Sadyba, Czerniaków, Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter