Helena Zofia Dziurzyńska „Kwiatkowska”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Helena Dziurzyńska.

  • Co pani robiła w czasie Powstania?


W czasie Powstania byłam sanitariuszką. Byłam przydzielona do miasteczka Powązki, nie dojechałam tam.

  • Jak wyglądało pani życie przed wybuchem II wojny światowej? Co pani robiła, gdzie pani mieszkała?


Do czterdziestego drugiego roku mój ojciec był w policji, ale to stare dzieje, bo był najsampierw na granicy rosyjskiej, lata pierwsze dwudzieste. Zasadniczo ja się tam urodziłam w dwudziestym czwartym roku, bo ojciec był w PW czy jak to się wtedy nazywało, ale później przyjechali w dwudziestym czwartym roku do Warszawy, bo moja mama pochodziła z Warszawy. Mój ojciec [pochodził] z Kieleckiego, był z chłopów. Proszę pani, ojciec był w policji przed wojną, a moja mama była osoba bardzo handlowa – a to jeden sklep (zaczynała od składu węgla na Czerniakowskiej), a później a to tu, a to tam. W końcu wylądowała na Mokotowie, mieszkali na Sandomierskiej. I miała sklep do trzydziestego siódmego roku. Widocznie się troszkę tam dorobili i wybudowali się w Brwinowie, ale w czasie okupacji ja chorowałam bardzo na anemię i sprzedali ten domek. Ojciec dostał mieszkanie w Warszawie, na ulicy Ciepłej i żeśmy się przenieśli na Ciepłą, tam mieszkaliśmy do Powstania. Co ja robiłam? Przed wojną, od szóstej klasy, bo tak można było, chodziłam do gimnazjum, do Milanówka. To było prywatne gimnazjum. Niemcy zamknęli [tę szkołę] w czterdziestym, jak raz na Boże Narodzenie. Jakiś czas chodziłam na potajemne kursy. Później, jak żeśmy się przenieśli do Warszawy, chodziłam chyba z rok do [szkoły] handlowej, gdzieś na Górnośląskiej, ale nie dokończyłam, bo poszłam, bo ciężko było, szyć do szwalni niemieckiej. Reperowałyśmy tam mundury niemieckie. No i później wyszłam dwa tygodnie przed Powstaniem za mąż.

  • Proszę pani, a czy pani tata ciągle pracował w policji w czasie okupacji?


Tak, ale proszę pani, mój ojciec, mój pradziadek był powstańcem listopadowym, nie, październikowym.

  • Styczniowym.


Przed wojną dostawał rentę powstańczą. Króciutko, bo pewnie zaczął dostawać dopiero, jak powstało państwo polskie, a zmarł już w dwudziestym siódmym roku. [Został] pochowany na Wałbrzyskiej w Warszawie, bo mieszkał później w Warszawie.

  • Czy w domu kultywowało się takie patriotyczne tradycje?


Tak.

  • Co pani zapamiętała właśnie takiego patriotycznego z domu, jakieś uroczystości czy opowiadania?


Babcia moja, mama moja przed wojną należała do narodowców. Babka moja, wiem, że odnajmowała mieszkanie, ale… Ewa, jacy to byli? Socjaliści, tak?

  • Głos spoza kadru: No, byli.


Początki.

  • Głos spoza kadru: No byli, PPS, mamo.


PPS chyba, tak. I ona się tam troszkę zajmowała, tak że to różne opcje polityczne.

  • Głos spoza kadru: Ale jeśli mogę coś powiedzieć…


Nie, ale babcia moja później: „Skąd? Gdzie? Komuna czy socjalizm, broń Boże!”. Mama moja narodowiec, czysty, twardy. […] Ale w wojsku, rozumie pani, to się zmieniali.

  • Niekoniecznie musiał nawet lubić Piłsudskiego, prawda?


Tak. Nie, nie.

  • Lubił?


Proszę panią, mój ojciec należał od którego roku do AK. Ponieważ pracował w czasie okupacji na ulicy Ciepłej i Ceglanej chyba, taka baza była policyjna – samochody, broń mieli, tam inne [rzeczy], to przecież ojciec mój dostarczał broń. Kolega, po wojnie aresztowali go, bo wyższy rangą był, gdzieś dalej przekazywał tę broń.

  • Proszę powiedzieć, jak się nazywał pani ojciec?


Ruszkowski.

  • Jak miał na imię?


Jan.

  • Jan Ruszkowski. Proszę powiedzieć, jak pani zapamiętała wybuch II wojny światowej? Gdzie pani wtedy była, jak to wyglądało?


[Byłam] w Brwinowie. Strach.

  • Czy to wyglądało groźnie?


Groźnie, bo tam była bitwa, przecież Niemcy się zbliżali do Warszawy, prawda? Zanim zdobyli, no to były potyczki i tego… Było groźnie. Myśmy się po piwnicach chowały przez parę dni. Oczywiście nie dłużej, ale przez parę dni. To to groza, strach to był, wie pani.

  • Czy wybuch wojny był dla pani, dla pani rodziny zaskoczeniem, czy spodziewaliście się, że może wojna wybuchnąć?


Tego to, wie pani, nie wiem, czy oni wiedzieli, no bo na ten temat [się nie rozmawiało].

  • Ale czy pani pamięta jakieś przygotowania, czy jakieś zapasy się robiło?


A, zapasy tak. Tak, zapasy tak. Widocznie spodziewali się wojny, bo były zapasy, mama robiła zapasy.

  • Czy pani miała jakieś spotkania z żołnierzem niemieckim, wtedy właśnie, na początku okupacji? Czy pani widziała, jak oni się zachowują, jak wchodzą do tych miasteczek?


Jak weszli już do miasteczka, mama moja zaczęła już hodować, miała parę kur, żeby dla siebie mieć, to pamiętam, raz przyszli, kupowali te jajka. Zachowali się wtedy przyzwoicie, bo kupowali – nie zabrali, tylko kupowali – ale ja w strachu, podenerwowana byłam, a mama jak, tego już nie wiem.

  • Po tym, jak cała pani rodzina się przeprowadziła na Ciepłą, niedaleko było getto. Czy pani pamięta coś z tego sąsiedztwa?


Pamiętam. Proszę panią, pamiętam, bo to mieszkanie już po getcie policja dostała i dlatego ojciec już dostał mieszkanie w Warszawie na Ciepłej, po getcie, ale jeszcze getto parę kroków, mur był. Myśmy mieszkali na parterze. Okna od jednego pokoju wychodziły na ulicę – ja widziałam, jak wywozili ciała wozami, gromady.

  • Czy pani też pamięta, jak wybuchło powstanie w getcie w czterdziestym trzecim roku?


Pamiętam. Pół roku mama moja… U nas mieszkała pani Weissblattowa, Żydówka z Brwinowa, u której jak się budowali, kupowali materiał budowlany, a że wiedziała, że my porządni ludzie, pół roku mieszkała z dwoma chłopcami na Ciepłej. Bo tam było bezpiecznie, bo to był, jak by to powiedzieć, dom policyjny, prawda, sama policja [tam] mieszkała.

  • I gdzie ona mieszkała? Jakaś schowana była czy normalnie w pokoju?


Nie, w pokoju, ale ona się co parę miesięcy przenosiła. Proszę pani, ja też podenerwowana byłam. Ojciec jak raz w domu był i naraz słyszymy okropny krzyk. Ja do okna patrzę, gdzie wychodziło na Ciepłą: dwóch naszych Niemcowi zabierało broń. Ojciec później, jak już ci odeszli, on taki był strasznie nerwowy, jak się okazało, to [był] Węgier niemiecki. Wziął go do pokoju, ja mu dawałam i krople, musiał się położyć. Później ojciec go odprowadził na główną stację tramwajową. Wciąż coś się działo.

  • Proszę pani, a proszę powiedzieć, jak nosiła pani żywność do getta, jak to było, którędy?


Ale myśmy tylko donosiły do posterunku, bo przecież był posterunek, to tylko tam. I tam…

  • Ktoś zabierał?


Tak.

  • To pewnie ci, którzy stali na posterunku, byli przekupieni, tak?


Ale to nie byli Niemcy. Byli też i policja nasza. Była żydowska policja i polska policja.

  • Czy pani pamięta, jak wyglądało powstanie w getcie?


Nie. Ja nie wchodziłam.

  • A coś było widać?


O, słychać było. Trochę strzelaniny było. Co oni się tam bronili? Dziesięć czy ileś dni, i to garstka ich, Żydów.

  • Kiedy pani się zetknęła z konspiracją? Czy pani w ogóle wiedziała, że pani ojciec należy do konspiracji?


Wiedziałam. Przez ojca weszłam do konspiracji.

  • Czy to była pani inicjatywa, pani chciała?


Tak. Nie chcieli specjalnie mnie, właściwie jak to powiedzieć… Przełożony, ten wyższy rangą mojego ojca. „A na co? A na co ci to? A po co ci to? To jest niebezpieczne”. Ale ja chciałam.

  • Dlaczego pani chciała się zaangażować? Kobiety raczej z boku stały w takich politycznych sprawach.


Ale ja przed wojną należałam do harcerzy parę ładnych lat, więc widocznie już to pozostało.

  • Czyli takie wychowanie i w domu, i te tradycje patriotyczne, i wychowanie harcerskie?


Tak, raczej tak. Tak, proszę pani, jak dzisiaj. Moja córka, mój syn inaczej są wychowani, dla mnie ci ludzie są inni jak przed wojną.

  • Czym oni się różnią?


Wszystkim. Nieczułością, dla nich Polska może nie istnieć, czy ten, czy tamten, aby miał na pół litra, kiełbasy, o…

  • Czy pani wiedziała, jaka to jest organizacja, ta, do której pani wchodziła?


No jak, przecież nie miałam szesnastu lat, tylko już miałam osiemnaście.

  • Czy to była Armia Krajowa?


Tak. Ojciec: do AK – nie wcześniej, tylko do AK. I tam, w tej bazie, jak pani mówiłam, kombinował broń i dalej szła.

  • Co pani robiła w tej organizacji?


Proszę panią, ja nic więcej nie robiłam, bo ja, krótko widocznie, przed Powstaniem chodziłam przez pół roku na ulicę Spokojną, przed wieczorem, kilka tam nas było, żeśmy kończyły takie kursy. Aha, skończyłam kurs, przez pewien czas roznosiłam gazetki.

  • Skąd je pani odbierała, gdzie pani nosiła?


Odbierałam od przełożonego, powiem, mojego ojca i roznosiłam w trzech miejscach, prywatnie.

  • Czy pani też czytała te gazetki?


No, na pewno czytałam.

  • Jak pani wspomina kursy sanitarne? Kto prowadził zajęcia? Czy pani wiedziała, że to są lekarze?


Jakiś lekarz, ale kto, jak…

  • Wszystko było tajemnicą, tak?


Tak. Ja nie pamiętam. Lekarz, młody lekarz.

  • Czy miała pani praktykę w jakimś szpitalu?


Nie zdążyłam. Miałam, zdaje się, jakiś przydział do Dzieciątka Jezus, ale już tak to jakoś poszło.

  • Czy pani jako córka policjanta czuła się trochę bezpieczniej na warszawskich ulicach podczas okupacji? Czy również pani groziły te wszystkie przykre rzeczy, łapanki?


Absolutnie się bezpiecznie nie czułam.

  • Czy pani widziała jakieś ekscesy niemieckie? Pani mówiła o tych Niemcach na początku, którzy kupowali jajka. Potem oni już się inaczej zachowali.


Tak.

  • Czy pani pamięta jakieś sytuacje właśnie z warszawskich ulic?


Niemcy tam mnie zatrzymali jako Żydówkę, bo widocznie byłam podobna do Żydówki, ale okoliczni sąsiedzi [wołali]: „Nie, nie, nie!”.

  • Nie zdarzyło się nic przykrego?


Nie.

  • Przejdziemy już do Powstania. Kiedy pani się dowiedziała, że coś się w Warszawie szykuje? Czy pod koniec lipca już było widać, że Warszawa się szykuje do czegoś?


Proszę panią, tego nie pamiętam, ale wiedziałam, że się szykuje, bo przecież jak należałam, to już wiedziałam, że się szykuje, prawda. Ale co więcej, to nie pamiętam.

  • Od kogo pani dostała ten rozkaz, gdzie pani się ma stawić w razie wybuchu Powstania?


Z jakiejś wyższej organizacji. Były widocznie jakieś organizacje, które czy rozsyłały, komórki takie.

  • Czy pani pamięta, że jakaś łączniczka do pani przyszła, czy koleżanka przyszła i powiedziała?


Nie, dostałam zawiadomienie, ale przez kogo, jak, nie wiem.

  • Gdzie się pani miała stawić?


Na Powązki.

  • Jako sanitariuszka, tak?


Tak. Byłam, sprawdziłam, wszystko już tam było przygotowane. Wróciłam, bo to było w południe, żeby bieliznę wziąć, żeby tego i już nie dojechałam. Dostałam się na placówkę właśnie do tej fabryki.

  • Gdzieś na Woli, tak?


Tak. Ale to znana fabryka była, bardzo. I tak jak pani powiedziałam, pobyłam kilka dni, bo żeśmy robiły przygotowania, układałyśmy dopiero wszystko.

  • To miał być szpital, tak?


Tak. Ośrodek sanitarny. To nie był szpital, bo ani lekarzy nie widziałam, ani nic, tylko ośrodek sanitarny. No, była taka, może to była i lekarka, no, nie wiem, kierowniczka nad nami, bo nas było kilka. Pobiegłam po zmianę bielizny i żeby jeszcze coś wziąć, wróciłam – zrujnowane. Pytałam się tam tych ludzi, podobno poszły na Wolę. Ja już na Wolę nie poszłam, tylko do Śródmieścia. Siostra męża [tam] mieszkała.

  • Aha, bo pani jeszcze wyszła za mąż?


Ja już byłam mężatką. Mój mąż należał tak samo, razem z moim ojcem poszli wcześniej.

  • Czyli pani się pożegnała z mężem i z ojcem, którzy szli na Powstanie, tak?

 

Tak, tak. Proszę panią, poszłam tam, na Chmielną [34], to pamiętam doskonale, tam była za okupacji prywatna lecznica Webera. To był szwab, ale on prowadził całą tę klinikę, a ten szpitalik to wszystko w piwnicy było. I był taki moment, że było zamieszanie w Śródmieściu. Proszę panią, jak ja przyszłam z Woli do Śródmieścia, to był raj. Tam spokój był, ale z tej lecznicy, no nie wiem, z tego szpitalika powstańczego, były, czy sanitariuszki, trudno mi powiedzieć, czy pielęgniarki jeszcze z lecznicy Webera, odeszły i ja zgłosiłam się i już tam pozostałam do końca Powstania.

  • Co należało do pani obowiązków?


Czyszczenie ran, okładanie, pilnowanie, żywienie. A tam przynosili rannych, gdzie było trzeba zszywać, jakieś operacje robić, bo on miał narzędzia, ten Weber, ale ja przy głównych operacjach nie byłam. Byłam przy jednej operacji, jak już wszystkie te sanitariuszki powyjeżdżały z wojskowymi.

  • Pod koniec Powstania?


Tak, no koniec. Już ciężko rannych, którzy nie mogli chodzić, to myśmy wynosili na noszach do ulicy i tam Niemcy zabierali ciężarówkami na pociąg.

  • Ale to już jest koniec Powstania?


Tak, to już był koniec.

  • Proszę powiedzieć, czy to było takie szokujące, jak pani zobaczyła pierwsze rany, pierwszego rannego?


Nie, nie było. Nie, nie. Proszę panią, przynieśli, pamiętam, Żydówkę. Znaleźli gdzieś w gruzach i ona już do piwnicy nie została zniesiona. Spokój był, nie było żadnego bombardowania. Leżała na parterze, w pokoju i ona była poraniona, cała w ranach, ale te rany były już ropne. Widocznie musiała długo leżeć, zanim ją znaleźli i przynieśli. Nie chcieli jej specjalnie tam czyścić, ale myśmy z koleżanką poszły i czyściły tę ropę, to, co żeśmy mogły, robiłyśmy. Ja wtedy się bardzo zatrułam, bo nie powiedzieli mi, że trzeba [założyć sobie] maseczkę, tylko tak. Jej nic nie było, no, ale to taka była dziewczyna krępa, a ja się tak zatrułam. Dobrze, że miałam alkohol. Lekarze [mówili]: „Ma pani? To niech się pani [napije]”. I alkoholem się wyleczyłam, bo tak to bym padła, z tej ropy, z tego wszystkiego, bo to trudno powiedzieć, w jakich ona ranach była. Bardzo przyjemna Żydówka, około czterdziestu lat. Na imię miała Zofia. Ona mi mówiła i nazwisko, ale kto by to spamiętał. Niestety, zmarła. Tak że to dla mnie nic nie było… czyszczenie, okładanie.

  • Czy ten szpital był duży, na ile łóżek?


No, kilka tych salek było. To wszystko w piwnicach, proszę panią, było. Nic na górze nie było, wszystko w piwnicach.

 

  • Jak wyglądały takie sprawy bytowe – mycie, woda, jedzenie?


Ach. Jedzenie, ano właśnie. Była taka ekipa (nie wiem, czy inni Powstańcy mówili o tym, bo przecież oglądam nieraz, są takie wstawki), przynosili zboże, z Żytniej chyba, tam były wielkie magazyny zboża, mielone. I jak gotowały, bo to widocznie kobiety, to na parterze, bo spokój był, na parterze. Jak mogły, to prały, bo widocznie woda była (tego dosłownie pani nie powiem, bo już nie pamiętam). I zupa była gotowana z żyta, a śniadanie i [inne] to już nie pamiętam, co to było, ale głód był. Taki tylko fragment powiem, po zakończeniu już, jak już można było się poruszać, ja dostałam takie dwie walizy wspaniałej wódki od syna, którego ojciec [tam] leżał, tak że miałam wódkę wspaniałą, kordiał cieleśnicki. Dziś tam nie mają pojęcia o tym. I pobiegłam, dwie czy trzy, pamiętam, butelki, to takie nieduże… Przy politechnice gołe były tereny i tam ludzie za okupacji mieli działki i warzywa, kartofle, wszystko [mieli]. Ja tam pobiegłam, to nie Niemcy dawali tę żywność, tylko „ukraińcy” – zaznaczam – „ukraińcy”, i za wódkę dostałam sporą ilość ziemniaków. Przyniosłam te ziemniaki, ugotowali [je]. [Każdy stanął] w kolejce, każdy dostał po dwa czy po trzy ziemniaki, proszę panią. To był rarytas. Co więcej będę mówić.

  • Czy idąc na politechnikę, musiała pani przechodzić przekopem przez Aleje Jerozolimskie?


Tak, ale to już był spokój, już ludzie wychodzili. Już nie, tak, normalnie. Przecież całe zbiorowisko było: Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska, olbrzymi plac przed hotelem Polonia, tam gromadzili ludność i stamtąd wyruszali na Pruszków.

  • Jak pani pamięta właśnie takie mycie się, no bo trzeba się myć, prawda? Czy pani pamięta, jak się pani myła, czy się pani kąpała, czy pani myła włosy?


A skąd, a skąd. Chusteczkę miałam, szalikiem obwiązane cały czas włosy, a twarz… chyba troszkę było tej wody, tego nie pamiętam.

  • A zmiana ubrania? Czy pani chodziła do domu, żeby się przebrać, czy była taka możliwość?


Do domu? A skąd. Siostra mojego męża mieszkała tam, na Chmielnej, tak jak zaznaczyłam, jak mówiłam i ja zanim się dostałam do tego szpitalika, to już przez tydzień chyba czasu mieszkałam i tam u nich spałam, i tam u niej się przebierałam, ale co ja miałam do przebierania? Z jednego w drugie?

  • Czy pani pamięta, jak ludność cywilna przyjmowała Powstańców, ogólnie rzecz biorąc? Czy była jakaś pomoc dla tego szpitala ze strony ludności cywilnej?


Nie. Proszę pani, jeden moment. W życiu nie zapomnę, takiej radości w życiu nie miałam. To był już początek albo połowa września. Dzień przepiękny, zresztą wrzesień był przepiękny i cały sierpień, ale wtedy niebo wyjątkowo czyściutkie. I naraz huk. Wychodzimy na podwórko, patrzymy, ale od zachodu chyba… Od Żoliborza to był zachód, prawda?

  • Północ. Od Żoliborza północ jest.


Północ? Stamtąd, proszę panią, eskadra polskich samolotów. Proszę mi wierzyć, kto żył, wychodził z piwnicy. Otrzymali… I żeśmy się wpatrywali, bo jakby przed naszym budynkiem powolutku lecieli, pięknie. Ach, cóż to [było].

  • Taka wielka radość, tak?


Nie do opisania. Nie do opisania. Ale co z tego, jak się później dowiedziałam, zrzuty były, ale większa część dostała się Niemcom, bo większa część już była w rękach niemieckich.

  • Czy pani, będąc w tym szpitalu, słyszała, co się dzieje w innych dzielnicach w Warszawie? Czy pani słyszała o rzeziach na Woli, że Starówka padła?


Tak.

  • Skąd tego się pani dowiedziała?


No skąd, jak ja z Woli przyszłam.

  • Czyli jeszcze zanim pani przyszła na Śródmieście, to pani wiedziała, co się dzieje na Woli?


No oczywiście. Dlatego nie poszłam na Wolę.

  • Czy wiedziała pani o tym, że Stare Miasto padło?


Proszę pani, mój mąż, mój ojciec byli na Starówce. Kiedy Starówka padła, przechodzili kanałami i część się przedostała kanałami. Ja pobiegłam, bo wiedziałam, że przechodzą na Nowy Świat, jak raz też kuzynka tam mieszkała i tam masę było tych uciekinierów, którzy kanałami przeszli. Szukałam, że może oni przeszli. Jak się później, już po wojnie, dowiedziałam, ojciec wszedł i mój mąż, bo razem się trzymali, do kanału, ale ojciec mój nie wytrzymywał w kanale i musieli się cofnąć. I Niemcy ich wzięli na wagony i do obozów [wywieźli]. Oni mówili, ale czy oni dobrze wiedzieli, że do Oświęcimia? Bo to pierwsza partia ze Starówki. Oni uciekli z wagonu, nie tylko ich dwóch, ale sześć osób uciekło. Gdzieś tam widocznie deski były zmurszałe czy coś. Wyrwali i po kolei spadali, i uciekli. A to w lesie byli jakiś czas, w partyzantce, ale szli do Warszawy, no bo Warszawa już padła. No i rzeczywiście żeśmy się spotkali w Brwinowie, w starym miejscu. Bo nas jak wywieźli, RGO wywoziło, proszę panią… Ale co to wywoziło? Cztery wozy, bo ci, szpitaliki, co pozostali, cywile, to wszystko się skupiło na tej Chmielnej. I stamtąd już widocznie dostali przykaz Niemcy, żeby już RGO – była taka instytucja, nie wiem, czy pani wie…

  • Tak.


Zabierali już resztki. Warszawa pusta. Czy to był 10 października? Proszę panią, ja przeżyłam, przez dwa dni ostrzeliwali Sowieci Warszawę.

  • W czasie Powstania?


Po Powstaniu. Oni się chcieli bronić na Powstańcu…

  • Czy w czasie Powstania pani wiedziała albo może uczestniczyła w jakichś koncertach, w wyświetlaniu kronik powstańczych, w jakichś religijnych obrzędach?


Nie.

  • Miała pani wolny czas w tym szpitalu?


Nie, a skąd.

  • Gdzie spałyście, sanitariuszki?


Tam.

  • Razem z chorymi?


Po drugiej stronie były jakieś zakamarki i tam [nocowałyśmy].

  • A jak to było jeśli chodzi o środki opatrunkowe, o leki?


A, to już z głównej sali operacyjnej tak zwanej, widocznie miał zapasy Weber.

  • Nie pamięta pani takiego momentu, kiedy brakowało bandaży czy…


Nie, nie.

  • I potem, jak Powstanie się już kończyło, to co się działo z rannymi żołnierzami, którzy tam leżeli? Bo tam leżeli żołnierze?


Ciężko rannych, tak jak pani mówiłam, na noszach wynosiłyśmy – zresztą i cywile pomagali – na ulicę, do placu, Niemcy na ciężarówki [wnosili rannych] i zabierali, a reszta tych wojskowych, sanitariuszki i żołnierze… Ale jakim cudem ci żołnierze tam…

  • Niemieccy żołnierze?


Nie, polscy Powstańcy zabierali ciężarówkami, też do pociągów i wywozili. Aha, no, chyba lżej ranni, ci, co mogli wejść czy jak, tego już tak dokładnie nie pamiętam, tylko wiem, że ciężko rannych to myśmy nosiły i byli zabierani, a część samochodami, ciężarówkami Niemcy wywozili.

  • To było takie porozumienie, że oni będą ewakuować szpitale. Czyli z kim pani została, kto został w tym szpitalu?


Mama moja, ja…

  • A pani mama była od początku z panią jako sanitariuszka, tak?


Tak, cały czas, tak. Mama, ja i dwóch lekarzy, bo Weber później też już wyjechał.

  • To ten Weber przez cały czas Powstania tam był?


Był. Operował i tak jak pani mówiłam, wszyscy już wyjechali z rannych, wszystko było pozabierane. Weber jeszcze był i nie miał kto być przy stole operacyjnym. Już on miał wszystko pozamykane i przynieśli chorą z urwaną nogą: młoda kobieta z małym dzieckiem, natrafiła na minę. Zgromadzenie olbrzymie, a na nią trafiło, urwało nogę. Ja byłam przy tej operacji, podawałam mu narzędzia i wiem, jak to się odbywa, bo tak to nie miałam pojęcia. No ale wykrwawiona, leków resztki, ona mogła żyć? A skąd. Zmarła, ale to już była ostatnia i on po tym wyjechał. Pozabierał widocznie rzeczy, polikwidował. Jak myśmy się przenosiły na drugą stronę, to tylko bandaże, trochę leków, to się przenosiło. I chorych…

  • Na drugą stronę Chmielnej, tak?


Chmielnej.

  • Bo tam jeszcze był jakiś punkt opatrunkowy czy co tam było?


No, resztki. Wszystkie szpitale, wszystko wyjechało, a resztki, które zostały, tak jak pani mówiłam, cywile, którzy byli chorzy, cywili nie zabierali. Cywil nie poszedł do Pruszkowa i tam resztki z jednego szpitalika, drugiego i my trzeci, na tę Chmielną. Jeden dom tylko żeśmy zajęli. Tak że w sumie było chyba ze czterech czy pięciu lekarzy i nas może było ze cztery sanitariuszki.

  • Na co czekaliście?


Na wyjazd, na pozwolenie wyjścia albo żeby nas zabrali. Przepraszam, jeszcze z tej Chmielnej, z drugiej strony, jeszcze trzy osoby wyszły same, nie chciały zostać. Jeden to widocznie był jakiś wysoki rangą, bardzo przyjemny, ranny bardzo był, ale już podleczony dobrze, bo przychodzili – ta główna komenda była w Prudentialu i stamtąd przychodzili – to pamiętam jak dzisiaj, jak dopytywali. Chodzili koło niego jak… Wiem kto, bo on mnie prosił, żebym po Powstaniu przyjechała do niego. Mieli mająteczek za Leśną Podkową. On nie chciał zostać, prosiłam go, bo on szedł, ale słabo. Nie chciał zostać. Ja mu tam i legitymację zaszywałam, i to, i tamto, i wszystko, i jakoś jeszcze z kimś poszedł, ale to była ostatnia osoba, a resztę wszystko zostało. Postawili na parterze w bramie posterunek, oczywiście nie Niemców. Niemcy, ten naczelny jakiś ich był, a tak to byli „ukraińcy”.

  • Jak oni się zachowywali?


Bardzo grzecznie. Bardzo.

  • Żadnych gwałtów, żadnych takich historii okrutnych?


A skąd, a broń Boże. A broń Boże. A to na schwał byli, uśmiechali się, grzeczni.

  • Czy dostaliście jakieś jedzenie, leki na czas tego czekania?


Tego nie pamiętam. No, coś żeśmy musieli jeść, tego nie pamiętam.

  • Jak się odbyła ta ewakuacja?


Proszę panią, tak jak mówiłam, jeszcze po opuszczeniu Warszawy… Aha, wiem, że po opuszczeniu Warszawy biegałam na ulicę Złotą, bo tam była rura, gdzie leciała woda. Widocznie jedzenie jakieś było, przecież z głodu żeśmy nie siedzieli, a wyszliśmy, no nie wiem, 10 października. Głucho. Mówię pani, że już później te „kacapy” ostrzeliwali, to się ci „ukraińcy” chowali, a ja chodziłam po podwórku, śmiałam się z nich. „Jak, tego…”, wołali mnie, żeby się chować. Ja mówię: „Tu!”. Bo liczyłam, armata taka jak walnie, to czy ja będę na podwórku, czy ja będę na parterze, to i tak mnie szlag trafi.

  • Była pani gotowa na śmierć przez cały czas?


Proszę pani, ja sobie nie zdawałam z tego chyba sprawy, ale odważna taka byłam. Nic sobie z tego nie robiłam.

  • I później przyjechały jakieś samochody, furmanki?


A skąd. Furmanki z Okęcia, RGO i wszystko to, resztki, wyszło. Aha, i ci lekarze, to już wszystko wyszło, już Warszawa [była wyludniona], nikogo nie było. Myśmy ostatki. Chciałam jeszcze jedną rzecz ciekawą powiedzieć, ja jeszcze tego nie widziałam ani na filmie, kto to dał, bo podejrzewam, że nie RGO, tylko RGO musiało dostać po dwadzieścia dolarów.

  • Armia Krajowa pani dała? To był żołd.


Widocznie tak, no ale ich nie było przecież, już zawieszenie broni, no ale widocznie zrzuty dostali, jak się później dowiedziałam, z pieniędzmi, chyba tak, i łaskawie po dwadzieścia dolarów [dali]. Szlag mnie trafił. Tego nikt nie mówił.

  • Gdzie te furmanki z rannymi pojechały?


Na Okęcie. Tam był szpital, ale ja już dałam tych chorych tam, trzy czy cztery osoby były, do szpitala je zabrali, a myśmy z mamą już skończyły. Dostałyśmy tam pokój, jeszcze dwie [kobiety], które też wyjechały. Ze trzy dni żeśmy pomieszkały, spokój i żeśmy pojechały do Brwinowa, do znajomych, poszukać sobie pokoju. I idąc, ach, po drodze jakie żeśmy miały z Niemcami zatrzymywania… Ale żeśmy miały meldunek warszawski, wiadomo było, ale ja miałam opaskę starą… […]

  • To była opaska Czerwonego Krzyża?


Stara moja opaska Czerwonego Krzyża z numerem, wypisane jeszcze trwałym tym ołówkiem, jak to były, albo 1400 z czymś albo 1700 z czymś. Wiem, że taka cyfra.

  • I z tą opaską pani wychodziła z Warszawy, nie zdejmowała pani, nie chowała?


Nie. Ja miałam cały czas. I ten papier nas ratował, jadąc do Brwinowa, bo żeśmy musiały iść Okęciem parę kilometrów do kolejki EKD, do Leśnej Podkowy dojechać i z Leśnej Podkowy pójść do Brwinowa. A po drodze to jedna łapanka, to druga, a to trzecia.

  • Ciągle szukali i polowali na warszawiaków?


Tak.

  • Z czym pani wychodziła z Warszawy?


Z niczym. Węzełek miałam. Przepraszam, miałam walizkę niedużą. Dlaczego? Trudno powiedzieć, żebym ją ukradła. Na tej Chmielnej ulicy, w tym domu 24, były ulice, gdzie były eleganckie jeszcze sklepy i za Niemców, za okupacji. Tam miał sklep… jak on się nazywał? Pamiętałam. Z walizkami, z rękawiczkami, bardzo znany sklep. Ja wszystko [pamiętam], ale teraz [jestem] podenerwowana, to już z głowy [wyleciało]. I tam Niemcy jak weszli, to rabowali te sklepy, pootwierali. Patrzę – otwarty sklep, nie ma nikogo, to weszłam, a musiałam mieć jakąś walizeczkę. Mam ją do dnia dzisiejszego, tylko pewnie jest u Adama, bo Adam zabierał jeszcze. […] Weszłam, walizeczki sobie poszukałam. Piękne wyroby były. I naraz gromada Niemców weszła. Zobaczyli, że ja wybieram tę walizkę. Proszę sobie wyobrazić, nikt by w to nie uwierzył, ale proszę mi wierzyć, oni się ustawili w kolejkę, oni sobie tylko wybierali i ja im podawałam walizki. Proszę mi wierzyć, ja nic nie kłamię. Ja to doskonale pamiętam. W końcu już miałam dosyć, poszłam, a resztę sobie samo już brało. Ustawili się w kolejce do mnie, żeby im walizki dać. Wybierali, pokazywali: „To chcę, tam”, i ja im to dawałam. To taka ciekawostka, no.

  • Jak pani wychodziła już z Warszawy, jak ona wyglądała?


Proszę panią, tylko pobiegłam z Chmielnej na ulicę Wilczą chyba, bo koleżanka moja [tam] mieszkała, żeby jakieś ubranie mi dała. I od niej Warszawa, tu, to wszystko, Śródmieście, przecież całe było.

  • Niezniszczone, tak.


Normalnie. Cisza, ludzie już się zbierali na placu i to wszystko już wychodziło. A dalej ja nigdzie nie wychodziłam, poza Nowym Światem, żeby szukać mojego męża i mojego ojca.

  • Ale jak pani już z tymi rannymi wyjeżdżała z Warszawy, jak ona wyglądała? Czy tak przerażająco zburzona była, czy jeszcze nie?


Ach, proszę panią. Jechaliśmy przez Ochotę. Coś potwornego. Wszystko w gruzach. Furmankami jak nas wywozili, trudno opisać.

  • Czy jakiś obraz z Powstania utkwił pani w pamięci na długo?


Na zawsze.

  • Jaki to obraz?


Straszny. Bombardowania, uciekania, no i co może pozostać? To była groza.

  • A ten ranny chłopak, który pani się śnił jeszcze wiele lat po wojnie?


Pseudo pamiętam: „Hiszpan”, ale jego ja musiałam na noszach [wynieść], bo był bardzo [ciężko ranny], to znaczy poraniony. Może jak go wzięli Niemcy czy może Amerykanie później, penicylina, i może by się wyleczył, a tu to tylko trzeba było wciąż te rany oczyszczać. No ale nic się nie dowiedziałam już o nim.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy? Jak Rosjanie wkraczali, to czy pani pamięta, czy jakoś zetknęła się pani z tymi Rosjanami?


O, jak się spotkałyśmy z mamą z nimi w Brwinowie, tam u znajomych żeśmy przesiedzieli chyba ze trzy dni i pociągami na wieś gdzieś aż pod Częstochową.

  • Czy pani pamięta, kiedy się pani spotkała z mężem i z ojcem? Czy to była jesień jeszcze, czterdziesty czwarty?


Październik. Październik, jesień.

  • Czyli Boże Narodzenie już spędzaliście razem?


A tak. Już tam pod Częstochową na wsi. Pamiętam chyba nazwę tej wioski, Pudzików.

  • Ale sami zdecydowaliście, że tam wyjedziecie, bo ciągle się obawialiście Niemców?


Nie chcieliśmy już siedzieć w Brwinowie, no bo co? Na Pudzików żeśmy wyjechali. Tam mój mąż miał, jak raz żeśmy trafili na jego kolegę, który też wyjechał do rodziny, dali nam pokój. A moja mama, no, z czegoś trzeba było żyć, prawda, trzeba było z czegoś żyć (myśmy majątku nie mieli, tylko mama i ja [miałyśmy] czterdzieści dolarów, to żeśmy już dawno wydały), zaczęła handlować, tak jak moja mama handlowa. Dzięki [temu], że była handlowa, to się jakoś przetrzymało i Niemcy, bo jeździła na handel i tam do Częstochowy.

  • Rosjan pani widziała?


Widziałam.

  • Tam właśnie, w Pudzikowie?


Nie. Aż przyjechałam do Warszawy.

  • Kiedy pani przyjechała do Warszawy?


No, już jak wyzwoliciele [przybyli], już Warszawa wolna, już ludzie się zasiedlali. Przecież to wszystko było słychać. I tam potyczka była, pod Częstochową, Niemcy byli zabierani do niewoli i konie były. I mój mąż z moim tatą złapali konia, gdzieś [znaleźli] jakąś furmankę i na tej furmance koniem żeśmy dojechali do Brwinowa. W Brwinowie żeśmy już pobyli, z miesiąc pomieszkaliśmy i dopiero [potem pojechaliśmy] do Warszawy.

  • Co zostało z pani domu?


Gruzy. Moi rodzice, kiedy sprzedali dom w Brwinowie, zostało im pieniędzy, kupili piękny plac jeszcze. Nie wszystkie pieniądze żeby [mieć], tylko [kupili plac] w Brwinowie, przy głównej ulicy, Biskupickiej. I po wojnie ludzie mieli pieniądze, a jeszcze w Brwinowie – handlowali, szmuglowali, wywozili z Warszawy, nie wiem. Rodzice sprzedali ten plac i za część pieniędzy żeśmy kupili pokój – nie zabieraliśmy komuś – na Emilii Plater, róg Alej Jerozolimskich. Tam były trzy pokoje w sumie, bo przecież to niezniszczone. Właściciel miał syna, który był księdzem, ale proboszczem, i on wyjeżdżał do syna, a mieszkanie sprzedał. Dwa pokoje kupił doktor Stankiewicz, bardzo znany przed wojną lekarz, ale to już starsi ludzie, no, a my pokój. No i po trochu było, jak to się mówi, życie, coraz to lepsze, coraz to lepsze. Ojciec nie poszedł do żadnej pracy, mój mąż [też] nie. Kupili tam jakąś taką staroć, ciężarówkę i wozili, proszę panią – nie tylko on, bo to kilka było w Warszawie – z centrum Warszawy na Pragę.

  • Taksówka taka?


To inaczej się nazywało. [Wozili] po parę osób, bo to do ciężarówki wchodziło parę osób na łebka, o, to pamiętam. No i tak stopniowo, a później, jak to się skończyło, to mąż [otworzył] warsztacik na Grzybowskiej. Ale co on miał? Bo z zawodu był mechanik. Zabierali, stopniowo szli i ci wyzwoliciele zabierali, to on kupił samochodzik taki, pamiętam i nazwę, jak to się nazywał ten [samochód], z dwudziestego roku. Pamiętam, ten samochodzik był taki stary, ale już taksówki były i on się już zapisał na taksówkę, no i tak stopniowo samochody się później zmieniało. Proszę pani, ja nie mogłam narzekać, bo ja pieniądze miałam. Moje dzieci były wychowane, ubierane. Dlaczego? Jak taksówka była, troszkę jeszcze pieniędzy zostało z tego placu, bo to był drogi plac, trochę ciułałam z tej taksówki pieniądze, no, a że moja mama była handlowa, tak jak pani zaznaczyłam, ale to żaden wstyd, uważam, kupili pod Nadarzynem kawał ziemi. Posadzili tam drzewka owocowe, [kupili] domek drewniany, no i był. Później to się sprzedało, bo samochody dawali, zdaje się. Nie, [samochodu] warszawy jeszcze nie było, coś lepszego sobie mój mąż kupił. I tak stopniowo jedno się sprzedawało, w Brwinowie domek nieduży żeśmy później kupili, jak się Adam urodził. Później ten domek się znów sprzedało, znów samochód był lepszy i zaczęli dawać warszawę, ale myśmy zawsze mieli coś do sprzedania. Brwinów był, Michalin był ostatni.

  • Czy władze nie czepiały się, że tak powiem, tej akowskiej przeszłości państwa? Bo to i ojciec, i mąż, i pani.


Proszę panią, już nie chciałam tego mówić. Myśmy całe życie do pięćdziesiątego szóstego roku coś mieli. Po Powstaniu, nie wiem, mój mąż to mieli i z Żydami konszachty, wywozili ich, na granicę uciekali, zresztą nas, ich namawiali, ja ich namawiałam. Początki były, że przekraczać [granicę] jeszcze było łatwo, skoro Żydzi i oni chcieli nas zabrać na Austrię. No ale: „A, to będzie lepiej, to będzie to, to będzie tego…”, myśmy zostali. Proszę panią, do Żydów przyjechał [czy] sprowadzili – to była już jakaś organizacja widocznie żydowska – amerykański dziennikarz, z Ameryki. To były późne lata [czterdzieste], jeszcze nie było pięćdziesiątego roku. Z tym moim mężem obwozili go po całej Polsce. Do nikogo Żydzi nie mieli zaufania, tylko do nich i z tego powodu, że mieli do nich zaufanie, chcieli nas wziąć. Proszę panią, co to było. Myśmy się nie spodziewali, kto się spodziewał… Dopiero w dwa lata po tym… Do pięćdziesiątego szóstego roku [do] UB dozorca donosił, kolegów nasyłali, sklep spożywczy donosił, wszystko! Rewizje dwa razy [przeprowadzano], wszystko było. Do pięćdziesiątego szóstego roku. Skończyło się później i mój mąż jednego, drugiego przecież poznał i znał, koledzy serdeczni, a to byli agenci. I do nich [mówią]: „Jak wyście mogli? Jak tyś mógł?”. – „A, wiesz. Trzeba było żyć”. O, tak tłumaczyli. A to wszystko poprzychodziło ze wsi, z tego… Co warszawiaków wróciło, proszę panią, piętnaście procent, dwadzieścia? Porozchodziło się po miastach, po zachodzie.

  • Czy jak wybuchło Powstanie, to pani się spodziewała, że będzie wolna Polska, że wywalczycie niepodległość?


Jak bolszewicy weszli, to skąd. To już żeśmy wiedzieli.

  • Ale na początku była nadzieja, że coś wywalczycie?


Nie. Już było wiadomo. Ojciec… już mieli wiadomości, że przecież nas sprzedali.

  • A jednak poszliście walczyć – i oni, i pani. Dlaczego?


Ach… Kto mógł wierzyć, to wierzył, a myśmy wiedzieli, z kim mamy do czynienia. Proszę panią, nie ma mowy o tym. Jeszcze pani powiem moment. Po Warszawie zaraz już żeśmy wiedzieli. Jak na tym Pudzikowie żeśmy byli, jak Niemców tam rozbili, te resztki, które uciekały, tak Niemcy jeszcze chodzili po tej wsi. Dwóch weszli, no nie wiem, co oni szukali tam, może od tych gospodarzy coś, i jeden z nich mówił po polsku. Namawiali nas, żeby uciekać. Bo on szedł aż z Rosji, on wiedział, co i jak, wszystko już nam opowiadał. Tak że myśmy oświeceni byli na wszystkie sposoby.

Warszawa, 7 czerwca 2017 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek

Helena Zofia Dziurzyńska Pseudonim: „Kwiatkowska” Stopień: służby pomocnicze Formacja: Obwód I Śródmieście; Sanitariat Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej „Bakcyl” Dzielnica: Wola, Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter