Izabela Zembrzycka

Archiwum Historii Mówionej

Izabela Zembrzycka, z domu Nalazek, urodziłam się w Warszawie w 1923, na Czerniakowie, chrzczona byłam w kościele bernardynów.

  • Co pani robiła w czasie Powstania? Czy była pani osobą cywilną?

Cywilną. [Robiłam] to, co wszyscy – barykady, żywienie.

  • Czy pamięta pani przedwojenną Warszawę?

Pamiętam.

  • Proszę opowiedzieć, jak pani zapamiętała przedwojenną Warszawę.

Przyjemnie, bardzo dobrze.

  • Wasz dom rodzinny?

Mieszkałam na Pięknej. Teraz już nie ma tego domu (STOEN wybudował [budynek] w tym miejscu). [Mieszkałam] róg Pięknej i Poznańskiej. Urodziłam się na Czerniakowie, chodziłam tam do szkoły. To była zresztą bardzo ładna szkoła, na poziomie. Wychowanie było w duchu patriotycznym, tak jak zawsze. Po skończeniu szkoły rok chodziłam do handlówki, ale wybuchła wojna i skończyło się. Zaczęłam pracować na Brackiej.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny, 1 września 1939 roku?

Matka nas wywiozła za Mińsk Mazowiecki, jak spadły pierwsze bomby. Wystraszyła się. Nas było pięcioro – jeden brat był w 21. Pułku.

  • Czy pani ojciec został powołany do wojska?

Nie, z mężczyznami wychodził, ale później jakoś do nas dotarł, tak że był cały czas z nami w Mińsku.

  • Ilu pani miała braci?

Dwóch. Jeden był w 21. Pułku, w Cytadeli był przed wojną i później był w niewoli, za Mławą. Był w stalagu. Był też w Norwegii. Ale nie żyją już obydwaj bracia. Drugi zginął w tragicznym wypadku, siedemnaście lat miał, w czasie wojny.

  • Jak pani pamięta wrzesień 1939 roku? Wspomniała pani, że w Mińsku byliście.

Niewiele mogę powiedzieć. Jak uciekaliśmy – kartofliska nie kartofliska, samoloty fruwały, strzelały. Bombardowania. Tak się przetrwało do Bożego Narodzenia.

  • Wtedy wróciliście do Warszawy?

Do Warszawy. Ojciec znalazł mieszkanie na Międzyborskiej (to bliski Grochów).

  • Dlaczego nie mogliście wrócić na Pańską?

Bo już było zburzone.

  • Już wtedy była kamienica zburzona?

Tak, spalona.

  • Z czego pani rodzina żyła w czasie okupacji? Jak wyglądało życie codzienne?

[Było] bardzo ciężko, bardzo trudno. Ojciec pracował przed wojną w fabryce na Terespolskiej, [było] to Polskie Towarzystwo Elektryczne, nawet dobrze zarabiał. Fabryka była zburzona, później odbudowywali. Wszyscy byliśmy młodzieżą, więc nie było warunków do nauki i do życia. Przed wojną miałam praktykę w sklepie sportowym na Brackiej i później – ze względu i na nudę, bo nie było w domu co robić i troszeczkę zarobiłam – zaczęłam pracować. Całą okupację, aż do Powstania tam pracowałam.

  • Czy uczyła się pani gdzieś w międzyczasie?

Nie. Nie było warunków. Jak człowiek jest głodny, to nie ma warunków. Zburzone mieszkanie, jeden pokój, kilka osób.

  • Jak pani zapamiętała życie w okupowanej Warszawie – godziny policyjne, łapanki?

Młodzież to inaczej przyjmuje (tak jak i teraz młodzież). Jak mogliśmy, to się bawiliśmy. Później wszyscy chłopcy walczyli, tylko o tym się nie mówiło, bo to była konspiracja – nawet nie wiedziałyśmy. Zresztą u nas w domu szwagier, który zginął – była broń kiedyś, widzieliśmy. A tak – normalnie. Miałam szczęście, w łapance mnie nigdy nie złapali.

  • Czy członkowie rodziny, bliscy znajomi, brali udział w konspiracyjnej działalności?

Brat, który zginął, pierwszy, zaczął [działać]. Drugi był cały czas w stalagu, dopiero po wojnie wrócił.

  • Co może pani powiedzieć o pierwszym bracie?

Miał siedemnaście lat czy szesnaście, jak zginął. [Zginął] w 1943 roku.

  • Jak pani pamięta okres tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego? Jakie były nastroje w Warszawie? Czy czuć było zbliżające się Powstanie? Jak pani to odbierała?

Tak, [było] czuć, bo już w Międzylesiu chyba Ruscy byli, tam się zatrzymali. Było czuć. Zamieszanie. Z tym że chłopcy nie rozmawiali z nami na te tematy, ale to się wyczuwało. Właśnie 1 [sierpnia] – mieliśmy w sklepie przerwę obiadową – o trzeciej na Bracką wróciłam i – zamieszanie, panika, nie wiadomo, o co chodzi. W pewnym momencie ludzie zaczęli sklepy zamykać, deski [przybijali], w popłochu, w panice – oczywiście i myśmy zamknęli. Szłam do siostry na Wspólną, bo tam pracowała. Z tym że w tym czasie poszła na plac Napoleona – wtedy pieniądze stemplowali („górale” chyba się nazywały, już dokładnie nie pamiętam) – do banku stemplować pieniądze. Przypadkowo spotkała swojego męża, który miał przydział na Żoliborzu, ale już nie dotarł na Żoliborz i byli na Wareckiej 9 cały czas. Zginął na placu Napoleona 5 września.

  • Jak pani pamięta pierwszy dzień, wybuch Powstania?

Dotarłam do rogu Wspólnej, prawie naprzeciwko kościoła. Już dalej nie mogłam iść, bo strzelali. Tak, jak wszyscy – kto w tym czasie tam się znalazł, to został. Przede wszystkim barykadę trzeba było budować od placu Trzech Krzyży, bo cały Nowy Świat był pod obstrzałem, Aleje Jerozolimskie.

  • Czy przyszła zorganizowana grupa budować barykadę?

Nie. Ci, co mieszkali i ci, co przechodzili.

  • Czyli to była spontaniczna reakcja?

Tak. Wtedy nie było wyjścia, każdy musiał i bronić się i żyć. Tam siedzieliśmy, barykada była zrobiona. Nawet nie pamiętam, na pierwszym piętrze zatrzymałam się u [jednych] państwa, ale pootwierane było wszystko, bo na tę barykadę drzwi, kredensy, co tylko można było, płyty chodnikowe wyciągali. Za dwa, trzy dni pokazuje się w bramie żołnierz Wehrmachtu. Młodzież z karabinami – wpadli, a on poszedł piętro wyżej. Okazuje się, że to był Gruzin. Ani jego nie znałam, ani nikogo w tym domu nie znałam. Miał tam siostrę. Czy znał język polski, czy nie, tego nie wiem. W każdym razie wiedział, gdzie idzie, bo szedł na drugie piętro. Żołnierze wpadli za nim, bo jak zobaczyli Niemca, to przecież myśmy byli przerażeni wszyscy. Jak wszedł do mieszkania (tam mieszkała jego siostra z mężem, podobno była dentystką), była ubikacja obok, wpadli do ubikacji, a ona stanęła, zasłoniła sobą drzwi. Od razu serię puścili i zabili ją. Za chwilę, już w prześcieradle wynosili ją, była pochowana. Elegancka kobieta [podobno], manicure, pedicure – ale nie widziałam jej. Ale ten żołnierz ocalał. Podobno to był Gruzin i do dzisiejszego dnia nie wiem, dlaczego się znalazł w wojsku – nie czytałam żadnych książek, nie mogę się znikąd dowiedzieć, jakie były losy Gruzji, że oni tych chłopców wzięli. [Ta kobieta] była tam pochowana, a on był lekarzem i leczył później ludzi przez całe Powstanie podobno.

  • Ten żołnierz niemiecki?

Tak. Nie był niemiecki, tylko [może] przebrał się. Przypuszczam, że nie znał języka, bo może by się gdzieś przebrał, jak by porozmawiał. Skąd [był?] Musiał być w tym rejonie.

  • Czy leczył ludzi w tym rejonie, w którym państwo mieszkaliście?

Nie. W ogóle był w wojsku, był z Niemcami w Wehrmachcie, tylko że chciał widocznie uciec od nich.

  • Wspomniała pani, że potem zaczął leczyć ludzi. Był lekarzem?

Ale to już później, w całe Powstanie. Już później tam nie byłam, [ale] tak słyszałam. Później, po wyzwoleniu, przechodziłam i przy mogile stał ktoś z ambasady gruzińskiej i badali w jakich okolicznościach zginęła [ta kobieta]. Nie wiem, czy męża miała Polaka, czy też był Gruzinem?

  • Jakie były nastroje warszawskiej ulicy pierwszego dnia Powstania Warszawskiego?

Wystraszeni wszyscy. To nie była zabawka. Siostra mieszkała na Hożej, nie mogłam przejść, bo strzelali gołębiarze. [Ponad] miesiąc siedziałam na Wspólnej, nie można było przejść. To była wojna.

  • Jak wyglądało życie codzienne w trakcie Powstania? Woda, żywność.

Sama się teraz zastanawiam. [Teraz] codziennie siatkę żywności przynoszę, a przedtem nic nie było i jakoś się [przeżyło].

  • Czy byliście w mieszkaniu, czy trzeba było schodzić do piwnic?

Na Wspólnej w piwnicach nie byliśmy, [przebywaliśmy] w mieszkaniu. Na Hożej już w piwnicach siedzieliśmy, wszyscy koczowaliśmy w piwnicach. Kilka razy przechodziłam ze Wspólnej przez barykadę na plac Napoleona, bo tam [był szwagier] z siostrą. Przy Wareckiej 9 (vis-à-vis „Domu Chłopa”) była wielka kamienica, [w której] stacjonowali. Nie wiem, jakie to było zgromadzenie (myślałam, że w Muzeum się [dowiem], ale nie ma jego nazwiska). Był tam do 5 września. Kilka razy chodziłam do nich przez barykadę. Były momenty, że była zburzona, trzeba było czekać aż nareperują (Niemcy „goliatami” [niszczyli]). 5 września zbombardowali, a później kolega przybiegł i powiedział, że Jurek jest ranny na placu Napoleona, ale nie wiedział, gdzie go zanieśli. Myśmy poszły chyba Jasną, cała zburzona była, płomienie ognia, gruzy do pierwszego piętra. Po lazaretach chodziłyśmy. Wtedy był taki moment 5 września, że Niemcy nadchodzili z Powiśla i strzelali. Nie było lekarzy, nie było pielęgniarek w lazaretach, nikt nie wiedział, kto leży, tylko między głową a nogą [przechodziło się], żeby kogoś nie rozdeptać, świeciłyśmy zapałkami, [szukałyśmy]. Dopiero ktoś nam powiedział, że [szwagier jest] na Chmielnej w [szpitalu], w hotelu „Terminus”. Tam już inne warunki były, ale też chyba ze dwie tylko były pielęgniarki. Wszystkich rannych ewakuowali, bo Niemcy już wchodzili z Powiśla i strzelali. Szwagier konał przy nas, bo miał nogę urwaną i w zasadzie z upływu krwi umarł, bo nie było ratunku. Przy nas jeszcze troszeczkę [czasu żył]. Zabrałyśmy jego broń, legitymację i opaskę. Zapytałyśmy się tylko pielęgniarki, gdzie będzie pochowany, więc pokazała nam miejsce przed hotelem na Chmielnej (tam ze trzydzieści osób później było pochowanych. Po Powstaniu musieliśmy zabierać groby). Pielęgniarki przy nas spisywały, dochodziły do każdego chorego: „Pana ewakuować, czy zostaje pan?”. Niektórzy w panice uciekali, a inni byli w takim stanie, że już im było wszystko jedno. My byłyśmy we dwie, młode, więc chciałyśmy się stamtąd wydostać. Założyłyśmy opaskę [szwagra], Widok 9 przechodziły [grupy] – tylko transport chorych, cywilów nie przepuszczali. Założyłam opaskę, znałam przejście Widok 9, dołączyłyśmy do jakichś noszy i jako sanitariuszki przeszłyśmy na drugą stronę. W ten sposób uciekłyśmy z Powiśla.

  • Czy miała pani kontakt z niemieckimi żołnierzami w czasie Powstania?

Nie, w zasadzie nie. [Gdy] drugi raz byłam złapana, to w Pruszkowie mnie „oglądali”, czy znam niemiecki, [że] może [tłumaczką będę], ale tak, to nie miałam żadnego kontaktu. Nie pracowałam z nimi. Nie.

  • W jaki sposób docierały informacje?

Sama w tej chwili nie wiem. Miałam kolegę, który [był] w Ogrodzie Saskim. Był przedwojenny „Dom Giełdy”, [gdzie] było całe zgromadzenie i bronili Ogrodu Saskiego. Jak się dowiedział, że jestem na Wspólnej? Przecież kilka razy do mnie przychodził, w mundurze, z granatami [przy pasie]. Później na plac Napoleona chodziłam. A poczty nie mam, tak że nie mam pojęcia. Ranny kolega był na Złotej, odwiedzaliśmy go. Nie mam pojęcia – znajomy znajomemu, nie wiem, jak to było. W każdym razie do mnie przychodzili. Później, po wrześniu, już można było się ruszać, więc chciałam iść na Hożą. Jakiś pan, znajomy – wtedy wszyscy byli uprzejmi dla siebie – odprowadzał mnie i doszliśmy do ulicy Skorupki przy Marszałkowskiej. Zaczęło się bombardowanie, całą noc trzeba było siedzieć tam, domy się bujały. Nad ranem przeszłam, a on wrócił – czy na stałe mieszkał, czy był u kuzynów. Po jakimś czasie jego kuzynka przychodzi do mnie – myślała, że został ze mną – i pyta się [o niego] (pan Pszczółkowski się nazywał). Mówię: „Nie wiem, rozstaliśmy się, poszedł”. Gdzieś zginął po drodze, nie doszedł do domu.

  • Jak wyglądało życie religijne w czasie Powstania? Czy państwo, pani rodzina, z sąsiadami zbieraliście się przy kapliczkach?

Przed Powstaniem tak, były nawet w domu kapliczki. Rzeczywiście.

  • A w trakcie Powstania – msze?

Nie, wtedy o tym nikt nie myślał nawet. Walczyło się o byt, o jedzenie, zresztą bez przerwy strzelali, bez przerwy bomby. Niezorganizowane wszystko było, chodziło o przetrwanie. Na przykład z Hożej mężczyźni do Haberbuscha chodzili (na Grzybowską chyba) po jęczmień, bo nie było co jeść.

  • Jak wyglądało zaopatrzenie w żywność?

Żadne.

  • Co się jadło?

Żeśmy miały jakieś płatki, sklepy rozbijali. W ogóle nie było zaopatrzenia żadnego. Ktoś, kto mieszkał, mieszkanie ocalało, to miał trochę żywności. A myśmy z Grochowa, zresztą siostra była młodą mężatką, u rodziców się stołowali, to nie miała wielkich zapasów. Nie wiem, jakoś się przeżyło. Naprawdę nie wiem.

  • Jakie były nastroje mieszkańców Warszawy, ludności cywilnej względem powstańców, względem Powstania?

Wtedy – po prostu wojna, trzeba było walczyć.

  • Patriotyczne uniesienie, które zapewne było na początku – czy ono też dalej towarzyszyło?

To raczej był strach i walka. Przecież straszne rzeczy się działy. Późniejszego mojego męża cała rodzina, sześć osób zginęło na Złotej – przywaleni, dziecko, jeszcze żyli, ale nie było sposobu. Po prostu czekało się, żeby wojna się skończyła, żeby to jakoś przetrwać. Ta niepewność.

  • Jakie jest pani najsmutniejsze, najbardziej tragiczne wspomnienie z okresu Powstania Warszawskiego?

Wtedy inaczej się myślało, i wiek dużo [znaczył] – na przykład młodzi ludzie nie bali się chodzić, a starsi kurczowo się trzymali, tak że to zupełnie jest inne podejście. Chodziłam po całym Śródmieściu i to nie robiło na mnie żadnego wrażenia.

  • Nie odniosła pani żadnych ran?

Nie. Właśnie miałam szczęście. I bombardowania mnie omijały. Jak poszłam na plac Napoleona, to został zbombardowany kościół na placu Trzech Krzyży, a ja na rogu byłam przecież, na Wspólnej. Jak przyszłam [na Wspólną], to u sióstr na placu Napoleona budynek został zbombardowany, tylko że mieli jakąś dziurę, [którą] ludzie wyszli.

  • Końcowy okres Powstania Warszawskiego – jak odbieraliście to, że Powstanie ma się już ku końcowi? Czy docierały do pani informacje o zbliżającej się kapitulacji?

Tak. W międzyczasie zrobili ewakuację ludzi, można było wyjść. Jak było zawieszenie broni, to rodzice wyszli, a myśmy zostały do końca, do ostatniego dnia, nie chciałyśmy wyjść.

  • Jak pani pamięta dzień wyjścia z Warszawy?

Pędzili wszystkich ludzi przy Politechnice, już trzeba było opuścić całą Warszawę. [Potem] w wagony. Przede wszystkim, ogromne wrażenie – były tam pola pomidorów i cebuli. Jak myśmy zobaczyli te pomidory, to w ogóle jak by się coś śniło, jakby coś nierealnego. W pociągi i do Pruszkowa. Proszę sobie wyobrazić, że to było zorganizowane, w parkanie na peronach były zrobione dziury, hamował pociąg i kto był bliżej, kto młodszy, kto się zorientował, to z dziesięć osób wyskoczyło (gdzieś w Ursusie, dokładnie nie pamiętam) na trasie. Myśmy też wyskoczyły. Niemcy strzelali kilka razy do góry, pociąg ruszył – pojechał. Każdy zdenerwowany, troszeczkę bagażu [miał], bo przecież na zimę coś trzeba było wziąć. Stał na rogu, w sklepie mężczyzna i na nas kiwał [palcem]. Wszyscy wpadli do niego do sklepu, żeby ochłonąć. [Mężczyzna pyta]: „Kto nie ma meldunku warszawskiego?”. Dawał łopatę i: „Pan Warszawy nie widział – bo warszawiaków wyłapywali – pan wraca z okopów”. Tylko my trzy miałyśmy meldunki warszawskie. „Co z wami, dziewczynki, zrobić?”. Dał nam adres do swojego znajomego, dyrektora PKO w Żyrardowie. Ale jak zajechałyśmy, to ani nas nie znał, mnóstwo rodziny, znajomych – kto wyszedł, to każdy szukał [miejsca]. Tak że zobaczyłyśmy, że dla niego to ogromny kłopot, tym bardziej że w ogóle nie znamy człowieka, więc z powrotem wróciłyśmy (gdzieś w Raszynie, na trasie) i do Żabieńca szłyśmy, bo koleżanka koło Piaseczna wynajmowała letnisko. Po drodze spotkałyśmy dwóch młodzieńców, wracali do Chylic, do domu, z Powstania. „Gdzie idziecie?”. „No…”. „To chodźcie z nami”. W Chylicach ci rodzice, jak zobaczyli syna i nas, to się bardzo ucieszyli. Rano patrzymy – buty nasze poczyszczone (to jesień, błoto), nakarmili nas. Mieszkałyśmy tam ze dwa tygodnie, ale znowu i letnicy jacyś, i rodzina tych państwa. Poza tym szambo, trzy dziewczynki, kłopot. Gmina zaczęła przydzielać pokoje i dostałyśmy pokój w Skolimowie. Tam mieszkałyśmy cały czas.

  • Do kiedy?

Do stycznia, do wyzwolenia.

  • Kiedy znowu spotkała się pani ze swoją rodziną, ze swoją mamą?

Już po Powstaniu, a ojciec wrócił w maju. Szwagier, który był pochowany na Chmielnej – było ogłoszenie chyba w kwietniu, wczesną wiosną, gdy jeszcze mężczyzn nie było w Warszawie, że oczyszczają miasto i trzeba likwidować groby. Ktoś kartkę napisał i kto się zgodził, które rodziny były, to odkopywaliśmy ciała i zabieraliśmy. Dlatego jest pochowany na Bródnie, a nie na Powązkach, bo to było wcześnie, jeszcze nie było żadnej organizacji. Wózkiem drewnianym [przewożono], same wykopywałyśmy. Ciała, których nikt nie zabierał, trzeba było zawieźć na plac Dąbrowskiego do ogólnej mogiły.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

17 stycznia. Spaliśmy w Skolimowie, przez ścianę Niemcy byli, kwaterowali, a my mieszkaliśmy u gospodyni. [Niemcy] nawet chyba po wodę przychodzili do nas (dziura była w parkanie). Jeszcze [przyszli] po wodę, gospodyni rozmawiała. Rano śpimy, a ona wali do nas: „Ruscy!”. (W Jeziornie czy gdzieś). Wszyscy się ubraliśmy, biegiem i zaraz do Warszawy. Przez Wisłę zamarzniętą, po lodzie przeszliśmy. Tak że szybko. Niemcy – nie wiem, chyba wystrzelali ich, bo wieczorem byli, a rano już radzieccy [żołnierze]. Z tym że rzeczywiście Niemcy inaczej wyglądali, jak radzieccy żołnierze.

  • To znaczy?

No, [Rosjanie] bardzo [biednie]. Worki [narzucone] jak koń do obroku. Biednie ubrani. [Niemcy] byli jednak wymyci, czyści, w mundurach. No, ale [Rosjanie] całą trasę wojenną [przeszli], walkę.Później już byłyśmy w Warszawie.

  • Jak pani przyjęła wkroczenie wojsk radzieckich do Warszawy? Jako wyzwolenie, czy jeszcze inaczej?

Nie wiadomo było, czy się cieszyć, czy płakać?

  • Generalnie, po latach, jak pani patrzy na Powstanie Warszawskie, to jak je pani ocenia?

Wydaje mi się, że było potrzebne, że przyspieszyło. To znaczy – dużo ludzi zginęło. Mój były mąż mówił, że niepotrzebne, bo stracił sześć osób, ale odnoszę wrażenie, że przyspieszyło koniec wojny. Zginęło dużo, rzeczywiście, ludzi. Potracili domy. Później jak myśmy wyszli… Broń, którą zabrałyśmy od szwagra, to na Hożej za rury kanalizacyjne wsadziłyśmy, ale później Niemcy palili dom po domu.Wydaje mi się, że Powstanie było potrzebne, że bez niego jeszcze dłużej wojna by się ciągnęła, że to przyspieszyło. No, Warszawa zniszczona, [więc] zależy z jakiego punktu się patrzy. Dwieście tysięcy ludzi [zginęło].
Warszawa, 12 marca 2008 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon
Izabela Zembrzycka Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter