Jadwiga Zofia Kończak

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Jadwiga Kończak.

  • Jakie nazwiska nosiła pani w Powstaniu?

Kończak, bo byłam malutka. Teraz używam w dalszym ciągu swoje panieńskie nazwisko.

  • Rok urodzenia?

1931.

  • W jakiej dzielnicy była pani w czasie Powstania w Warszawie?

W czasie Powstania cały czas mieszkaliśmy Śródmieściu.

  • Czy urodziła się pani w Warszawie? Kim byli pani rodzice?

Urodziłam się w Warszawie, podobno w moim domu. […] Mój ojciec był meteorologiem, matka w domu pracowała.

  • Czy miała pani rodzeństwo?

Niestety nie miałam.

  • Czy zaczęła pani chodzić do szkoły przed wybuchem wojny?

Tak, pierwszą klasę zrobiłam przed wybuchem wojny.

  • Pamięta pani, jaka to była szkoła?

To była szkoła dla dziewczynek, która była koło Muzeum Narodowego. Mieszkaliśmy na Smolnej, naprzeciwko było Muzeum Narodowe i szkoła dla dziewczynek. Potem chodziłam do innych państwowych szkół, tylko że nie pamiętam, jak się nazywały, bo były w różnych dzielnicach. Ostatnia, była koło Ogrodu Saskiego, ale niestety nie pamiętam dobrze.

  • Czy zapamiętała pani 1 września, czy utkwił pani ten dzień w pamięci?

Oczywiście, bo te bombardowania bardzo wpłynęły na nasze życie. Z tym że wtedy już ojciec był na wojnie, byłam tylko z mamą.

  • Był zmobilizowany?

Tak, był powołany już w końcu sierpnia.

  • Jak odbierała pani to co działo się wokół? Czy się bała, czy była ciekawa tego, co się dzieje?

Bać się specjalnie nie bałam, bo człowiek nie zdawał sobie sprawy z tego wszystkiego, co będzie. […].

  • Jakie sceny pani zapamiętała z 1 września? Czy widziała pani samoloty, czy tylko pani słyszała? Wiedziała pani, że jest bombardowana Warszawa?

Słyszałam tylko, że rzucali bomby, ale nie widziałam.

  • Czy mama ukryła się z panią tego dnia?

Mieliśmy schrony w naszym domu, w oficynach były dość mocne schrony. W ciągu całej wojny od czasu do czasu, jak były alarmy, to schodziłyśmy do tych schronów. Powstanie też przeżyłyśmy w schronach.

  • Co się działo w pani życiu, w życiu małego dziecka, w okresie od wybuchu wojny do Powstania? Zaczęła pani chodzić do szkoły?

Tak. Normalnie do szkoły. Miałam chodzić potem na komplety, ale jakoś nic z tego nie wyszło. W naszym domu, nie pamiętam, w którym roku, przez pewien czas drukowali „Biuletyn Informacyjny”. Przenosiłam Biuletyny w pewne miejsca.

  • Była pani świadoma, że przenosi pani niedozwolone druki?

Wiadomości, pisma.

  • Kto pani to zaproponował?

Mama miała znajomych, którzy ją prosili, czy by u nas mogli drukować to pismo. Tak że przez pewien czas było drukowane u nas w domu. Między innymi roznosiłyśmy pisemka, ale trzeba było chodzić po ulicy prosto, jak szli Niemcy, patrzeć się, gdzie indziej, tak żeby nie zwracać uwagi na siebie.

  • Była pani świadkiem jakichś drastycznych sytuacji w czasie okupacji?

Drastycznych może nie, całe szczęście nie widziałam. Tylko raz widziałam, jak były łapanki, ludzi zabierali. Akurat byłam blisko domu, mogłam się schować.

  • Sama pani była, bez mamy?

Tak, mama pracowała. Nie wiem, czy wtedy szłam do szkoły, nie pamiętam. Dużo nie chodziłam po mieście, bo mama mi nie dawała, niebezpiecznie było, nic nie wiadomo było. Mieliśmy szczęście, że nic się nam nie stało.

  • Jak było z wyżywieniem w okresie okupacji?

Jedzenie braliśmy na kartki, dostawaliśmy kartki. Mama pracowała.

  • Pamięta pani, gdzie pracowała mama?

Nawet nie wiem, ale w pewnym momencie pracowała jako kasjerka w sklepie. Nie wiem gdzie, nie chodziłam tam. Sprzedawałyśmy rzeczy po ojcu, tak że jakoś dawałyśmy sobie radę w ten sposób.

  • Tata dał znać o sobie w czasie okupacji? Czy wiedzieliście coś o nim?

Dopiero po dwóch czy trzech latach wiedzieliśmy. Byli w Rumunii, przeszli przez Rumunię, Grecję, w jakiś sposób dostali się do Anglii. Pracował tam w dalszym ciągu jako meteorolog. Był w rezerwie, był ze swoim oddziałem. Został zabrany do niewoli w Rumunii. Potem jakoś uciekł stamtąd, dostał sie do Anglii, pracował w swoim zawodzie. Prawie przy końcu [wojny] przysyłał nam czasami paczki z Hiszpanii, żeby w ten sposób pomagać nam trochę.

  • Czy nie było żadnych problemów związanych z tymi paczkami, które przychodziły z zagranicy?

Przypuszczam, że nie, bo nie komentowaliśmy tego. Dostawało się to, sprzedawało się, żeby coś innego za to kupić.

  • Nie wspomina pani tego okresu jako bardzo trudnego, uciążliwego?

Były trudności z dostaniem czegoś dobrego, ale na kaszy i ziemniakach przetrwałyśmy.

  • Czy bardzo bała się pani Niemców?

Nie. Specjalnie się nie bałam, tylko trzeba było uważać, żeby nie było żadnych problemów, żeby nie czepiali się, ale nie czułam wielkiego strachu. Jak tylko zaczęła się wojna, trzeba było po wodę chodzić aż do Wisły, brać wodę stamtąd.

  • Mówi już pani o Powstaniu czy jeszcze o okupacji?

Przed Powstaniem, na samym początku wojny, był taki silny mróz, że pękały rury. Trzeba było chodzić po wodę aż do Wisły. Byli żołnierze, ale specjalnie się nie bałam.

  • Nie miała pani żadnych przykrych doświadczeń?

Na szczęście nie.

  • Zetknęła się pani wśród swoich rówieśników z konspiracją,? Czy należała pani do harcerstwa?

Nie miałam kontaktu, ale w człowieku jest tendencja do zbierania się. Pamiętam, że w naszym domu z niektórymi dziewczynkami zbierałyśmy się, zmieniałyśmy sobie imiona, bawiłyśmy się w ten sposób. Niestety nie miałam kontaktów z harcerstwem. Potem bardzo mi się to podobało, ale nie miałam powiązania z nimi.

  • Przechodzimy do 1 sierpnia 1944 roku. Jak pani zapamiętała początek Powstania? Czy pani sobie w ogóle zdawała z tego sprawę jako dziecko? Ile pani wtedy miała lat?

Wtedy miałam dwanaście lat. Wiem, że był nastrój natężenia uczuć patriotycznych: uwolnimy się, będziemy wolnymi, wyrzucimy Niemców. Był taki nastrój.

  • Czy widziała pani w czasie Powstania Powstańców? Czy w jakiś sposób się pani z nimi kontaktowała? Powstanie wybuchło, obserwuje pani, co się wokół dzieje. Co pani zapamiętała?

Nie bardzo mogliśmy się poruszać, dlatego że za naszą ulicą była linia frontu. Byłam na ulicy Smolnej, gdzie byli partyzanci, których specjalnie nie widziałam, a po drugiej stronie w Muzeum Narodowym byli Niemcy. Ostrzeliwali tak, że nie można było wychodzić ani patrzeć, ani nic. Byliśmy cały czas w domu. Najwyżej można było poruszać się kanałami, ale nie można było wychodzić na ulicę.

  • Docierali do was partyzanci?

Tego dobrze nie wiem, bo byliśmy w schronach, nie było specjalnego kontaktu. Przypuszczam, że dochodzili, dlatego że moja mama i my jako dzieci pomagaliśmy robić bomby Mołotowa. Tak że przypuszczam, że był kontakt, ale jako dziecko nie widziałam ich.

  • Jak pomagała pani w robieniu tych bomb?

W robieniu knotów, wsadzaniu do butelek, przygotowywaniu tego.

  • Czyli miała pani świadomość, co pani produkuje?

Tak.

  • W ten sposób wspomagała pani Powstanie. Czy widziała pani jakichś rannych, docierali do was?

Do naszego schronu nie docierali. Może dlatego, że w dole był szpital Czerwonego Krzyża. Uważam, że może ich już od razu dawali do szpitala. Do naszego schronu nie dochodzili.

  • Ile osób było w tym schronie?

Z naszych wszystkich oficyn – dużo osób było. Było kilka pokoi. W jednym pokoju mogło być z dwadzieścia osób, w innych też tyle. Ci, co mieszkali na niskich piętrach, zostawali w domu. Naprzeciwko naszej oficyny nawet ludzie, którzy mieszkali na pierwszym piętrze, zostawali, nawet spali. Któregoś dnia wpadła bomba i ich na pierwszym piętrze zabiła. Mieszkałam na czwartym piętrze, nasza oficyna była najbardziej wystająca od Wisły, bardziej narażoną, a mimo to bomba spadła na pierwsze piętro naprzeciwko, zabiła tych ludzi. U nas, na nasze piętro dopiero w końcu Powstania wpada bomba V, rozbiła nam dach, sufit, tak że nie można było nic robić.

  • Jak pani odebrała zabicie sąsiadów? Pani to widziała?

Nie. Wychodziłam, oczywiście widziałam tylko, że było zburzone. Wszyscy komentowali: mimo że byli na pierwszym piętrze, naprzeciwko, akurat do nich trafiła bomba.

  • Czy byli pogrzebani, czy zostali w ruinach?

Nie wiem. Człowiek się nie bardzo tym interesował. Nie wiem, co z nimi zrobili. Dopiero teraz o tym pomyślałam.
  • Czy docierały do was jakieś informacje, gazetki, jak byliście w schronie?

Gazetki nie dochodziły, ale przypuszczam, że ludzie kontaktowali się, że wiedzieli, bo się komentowało, że Polacy dobrze robili naloty, ale że Anglicy zrzucali jedzenie dla Niemców, a bomby na nas, że nie byli dobrymi lotnikami. To były komentarze, że nie są dobrymi lotnikami, że źle zrzucali amunicję czy żywność.

  • Co pani jeszcze zapamiętała ze schronu? Chodzi mi o nastrój. Jak się ludzie zachowywali?

Bali się niektórzy, ale stosunkowo spokojnie było. Dzielili się jedzeniem między sobą.

  • Jedzenie było?

W małej ilości, na przykład moja mama przed wybuchem miała trochę mąki, trochę jedzenia. Potem robiliśmy chleby z tej mąki, jadło się kawałeczek chleba na dzień, dzieliło się z innymi.

  • Staraliście się państwo wspólnie przetrwać?

Tak, wspólnie przetrwać.

  • Jak było z higieną, woda była?

Przypuszczam, że tak. Nie pamiętam żadnych utrudnień. Przypuszczam, że była. Nie pamiętam, żebym miała jakieś trudności, nie zostało mi w głowie.

  • Czy dotarł do państwa może ksiądz, może były jakieś wspólne modlitwy?

Nie było wspólnych modlitw, nie przypominam sobie. Każdy modlił się na swoją rękę. Nie przypominam sobie tego, widocznie nie było.

  • W czasie Powstania spaliście w schronie? Nie chodziło się do mieszkania?

My nie bardzo mogłyśmy, bo nasze mieszkanie było w bardzo niebezpiecznym miejscu, tak że cały czas spało się w schronie. Lekarz dochodził, dlatego że moja mama rozchorowała się na tyfus. Tak że lekarz przychodził, chodziłam do farmacji, która była na rogu Nowego Światu, żeby kupować dla mamy lekarstwa.

  • Jak pani pamięta tę drogę?

Kanałem szłam, to pamiętam. Ale dużo szczegółów niestety nie pamiętam. Jakoś człowiek nie zdawał sobie sprawy z tego momentu, w którym żył.

  • Czy z upływem dni nastrój w schronie ciągle był optymistyczny?

Nie był bardzo optymistyczny, ale miało się nadzieję, że jednak dojdzie się do wyzwolenia, że coś się zrobi. Niestety potem nas wyrzucili.

  • Kiedy to nastąpiło?

Drugiego października, jak była kapitulacja. Wtedy Niemcy przyszli, wyrzucili nas.

  • Całe Powstanie była pani w schronie?

Byliśmy w schronie, aż przyszli Niemcy i nas wyrzucili.

  • Jak to wyglądało?

Oczywiście kazali wszystkim nam wyjść. Na placyku od naszego domu było od razu Muzeum. Wzięli nas na plac, trzymali. Powiedzieli, że nas rozstrzelają. Zaczęłam trochę płakać. Był mój sąsiad, mówi: „Nie płacz. Jesteś Polką, nie możesz płakać przy Niemcach”.

  • Jednak zdawała pani sobie sprawę z grozy sytuacji.

Tak. Powiedzieli, że nas rozstrzelają, to człowiek bał się trochę. Sąsiad mówi: „Nie wolno płakać”. Stamtąd nas wywieźli do Pruszkowa.

  • Była pani cały czas z mamą?

Z mamą. Przechodziliśmy koło szpitala, leżało pełno rzeczy, pieniądze na ziemi leżały. Człowiek nawet nie pomyślał, żeby podnieść pieniądze, może do czegoś się przydadzą. Nic nas nie interesowało, nie było łakomości na to.

  • Jak dostaliście się do Pruszkowa?

Dobrze nie pamiętam, czym nas zawieźli. Przypuszczam, że pociągiem, ale naprawdę nie pamiętam.

  • Jak było w Pruszkowie?

Byliśmy w Pruszkowie. Rozdzielali kobiety od mężczyzn, dzieci od starszych. Spaliśmy na deskach, oczywiście wszy było pełno, były wszy wszelkiego rodzaju. Nas wskazali, żeby pojechać do Niemiec, do obozów. Z tym, że moja mama była chora, przyszła pielęgniarka, mówi: „Proszę pani, pani nie może jechać do Niemiec. Przeprowadzę panią. Pani z córką będzie przewieziona na wieś”. Wysłali nas na wieś koło Radomska, rozdzielili pomiędzy wieśniaków.

  • Pamięta pani jak ta wieś się nazywała?

Cały czas sobie chciałam przypomnieć, ale nie pamiętam. Koło Radomska były wsie. Rozdzielili nas do biednych rolników.

  • Jak zapamiętała pani przyjęcie państwa przez rolników?

Zupełnie dobrze, nie robili nam żadnych wymówek ani szykan, przyjęli dobrze. Jedliśmy wspólnie to, co oni jedli. Nic nam nie wymawiali, żeby to, żeby tamto. To zdaje się była najbiedniejsza wieś, a mimo to bardzo dobrze nas przyjęli.

  • Co pani robiła na tej wsi?

Byliśmy w chałupce, z mamą robiłyśmy na drutach, zarabiałyśmy robotą na drutach.

  • W ten sposób pani miała zajęty czas?

Człowiek siedzi, nie wie co robić. Tym był czas zajęty.

  • Jak długo byłyście z mamą na wsi?

Zdaje się, że do lutego 1945 roku, bo się słyszało, że wojna się skończyła, że Niemcy już się wynoszą. Namówiłam mamę, żebyśmy wróciły do Warszawy. Jechałyśmy pociągiem, śnieg olbrzymi był, po drodze widziałyśmy trupy niemieckie leżące na polu. Zajechałyśmy do Warszawy. Oczywiście nasz dom był rozwalony, z rzeczy naszych nic nie zostało, bo rozkradli. Całe szczęście miałam ciocię na Pradze, jej dom ocalał. Pojechałyśmy do niej na Pragę, przez pewien czas tam byłyśmy.

  • Co dalej się działo?

Potem mówimy: „Co zrobimy?”. Domy zburzone, ojciec nie będzie się mógł z nami skomunikować. Mówimy: „Pojedziemy do miasta rodzinnego ojca, do Krotoszyna”. To jest koło Poznania. Tak zrobiłyśmy, pojechałyśmy do jego rodziny.

  • Kiedy to było?

Nie pamiętam.

  • Jaka to była pora roku?

To było mniej więcej w marcu.

  • W marcu 1945 roku?

Tak, to był 1945. Pojechałam i od razu poszłam do szkoły w Krotoszynie. Tam byłyśmy przez pewien czas, w drugiej klasie już byłam. Ojciec przysłał po nas ludzi, żebyśmy mogły uciec. Jechałyśmy pociągiem. W Zielonej Górze nas zatrzymali.

  • Który to mógł być rok?

W 1945.

  • Pani w Krotoszynie chodziła do szkoły.

Tak, ale tylko trzy miesiące, od marca do czerwca. Pierwszą klasę zrobiłam w ciągu trzech miesięcy.

  • Ojciec w 1945 was odnalazł i przysłał po was?

Skontaktował się ze swoją rodziną i przysłał po nas. Zabrali nas do więzienia, ale jedna z pań, która z nami jechała, miała znajomego adwokata.

  • W Zielonej Górze byliście w więzieniu?

Tak. Przez tego adwokata nas uwolnili. Każdy pojechał do swojego miasteczka. Mieliśmy karę, ale w zawieszeniu.

  • Za co właściwie zostałyście zatrzymane?

Uciekałyśmy. Wiedzieli, że idzie transport i ludzie uciekają tamtędy. Dwa razy uciekałyśmy.

  • Dostałyście karę w zawieszeniu?

Karę w zawieszeniu, tak.

  • Pamięta pani, jaki to był wyrok, ile lat w zawieszeniu?

Nie wiem.

  • Wróciłyście do Krotoszyna?

Wróciłyśmy do Krotoszyna, mieszkałyśmy tam dalej. W międzyczasie ojciec drugi raz po nas przysłał ludzi. Wtedy przechodziłyśmy przez granicę do Niemiec, na piechotę szłyśmy.

  • Gdzie przekraczałyście granicę? Czy ktoś was przeprowadzał?

Przeprowadzali nas. Nie pamiętam wioski, gdzie to było. Przechodziłyśmy przez granicę, szłyśmy czterdzieści kilometrów tego dnia, w nocy chowałyśmy się. Byli ludzie, nie wiedzieliśmy czy to jest straż graniczna, czy to drudzy tacy uchodźcy jak my.

  • Szłyście tylko we dwie?

Nie, siedem osób było. Doszliśmy do wioski, zostaliśmy i potem przerzucili nas pociągiem do Berlina. Zamknęli nas w toalecie pociągowej, jechaliśmy pociągiem zamknięci. Z nami było dziecko, które miało koklusz, biedne kasłało. Narzucaliśmy na nie płaszcze, koce, żeby nie było słychać jego kaszlu. Ale jakoś dojechaliśmy. Potem jechaliśmy już innym pociągiem, jako uczestnicy z pomocy UNRRA.

  • W Berlinie przesiadaliście się do innego pociągu?

Tak, już na pół oficjalnie. Ani słowa po niemiecku, nie umiałam po niemiecku, cicho siedzieliśmy. Przeszliśmy na stronę amerykańską. Dali nas do obozu przechodniego i stamtąd pojechałyśmy do Anglii.

  • Gdzie był obóz?

Zdaje się, że Anhalt. Niestety dobrze nie pamiętam.

  • Długo byłyście w tym obozie?

Byłyśmy dwa tygodnie, dlatego że ojciec po nas nie przyjechał, akurat był operowany na ślepą kiszkę. Potem skontaktował się z nami i pojechałyśmy statkiem do Anglii, przez kanał.

  • Została pani z rodzicami?

Tak.

  • Jak długo?

Byłyśmy tam do 1948 roku, do maja.

  • Co pani robiła w Anglii?

Zamiast pójść do angielskiej szkoły, nauczyć się angielskiego, poszłam do polskiej szkoły, bo mówiłam: „Skończę polską szkolę, bo przecież wrócimy do Polski”. Mama nie chciała ani zostać w Anglii, ani jechać do Stanów, bo mówi: „Będzie trzecia wojna. To jest za blisko: czy Anglia, czy Polska, czy Stany. Pojedźmy gdzieś daleko, żeby nie było trzeciej wojny”. Pojechaliśmy do Argentyny. Ojciec dostał pracę, też w meteorologii, w Arabian. Nie mieliśmy specjalnie problemów.
  • Gdzie się państwo zatrzymaliście?

W Buenos Aires, to jest stolica.

  • W którym roku pojechaliście do Argentyny?

Mieliśmy jechać w 1947, nie mogliśmy, przyjechaliśmy do Argentyny w maju 1948 roku. Wszyscy emigranci w tym roku przyjechali.

  • Jak potoczyły się państwa losy dalej? Tata dostał pracę?

Tata od razu pracował w swoim zawodzie.

  • Pani poszła do szkoły?

Poszłam do szkoły, musiałam zdawać siódmą klasę szkoły powszechnej. Potem robiłam egzaminy.

  • W jakim języku?

W hiszpańskim.

  • Najpierw musiała pani nauczyć się języka?

Myślałam, że przyjadę, pójdę od razu do szkoły, a musiałam zdawać egzaminy. Zdałam w listopadzie, potem w grudniu zrobiłam pierwszą klasę i w marcu drugą klasę gimnazjalną. Potem chodziłam do trzeciej klasy.

  • Jak długo uczyła się pani hiszpańskiego do egzaminów?

Hiszpański dla nas był dość łatwy, bo gramatyka jest bardzo podobna do polskiej. Poza tym znałam trochę łacinę, to mi pomogło. Nauczyłam się raczej bezboleśnie. Co prawda żeby czytać, pół godziny traciłam na to ze słownikiem. Jakoś sobie dawałam radę.

  • Całe dorosłe życie właściwie mieszka pani w Argentynie?

Tak. Wyjechaliśmy na pewien czas – zaraz do tego wrócimy – do Polski. Właściwie całe życie przeszło w Argentynie, sześćdziesiąt lat.

  • W jakim zawodzie pani pracowała?

Zrobiłam stomatologię. […] Mieszkaliśmy na przedmieściu, nazywa się Merlo. Pracowałam u siebie i też w szpitalu. […]

  • Kiedy pani pierwszy raz po wojnie odwiedziła Polskę?

W 1980 roku byłam, bo wtedy się szykowała „Solidarność”.

  • Jakie wrażenie pani odniosła?

Trochę smutnawe, dlatego że Sowieci po ulicy chodzili, panoszyli się. Było mało wszystkiego, ciężko było dostać pewne rzeczy. To mnie bardzo uderzyło.

  • Nie bała się pani przyjechać?

Bałam się, że może mi się coś stać, dlatego że miałam karę w zawieszeniu. Niestety przyjęłam obywatelstwo argentyńskie, żeby mieć jakieś zaplecze. Mówię: „Coś mi się stanie, to przynajmniej pójdę do ambasady argentyńskiej, żeby mi pomogli”, bo się bałam. Ze znajomą w Gdyni zeszłyśmy na jezdnię, od razu za nami gwizdali: „Proszę wchodzić na chodnik, proszę nie chodzić po jezdni”. Żołnierze szli, tak że nie był przyjemny nastrój. W środowisku znajomych było przyjemnie, gościnnie bardzo.

  • To był osiemdziesiąty rok?

Tak.

  • Jak długo była pani w Polsce?

Byłam jakieś dziesięć dni. […]

  • Czy chciałaby pani coś powiedzieć jako podsumowanie swoich przeżyć okresu wojny i Powstania, przedstawić swoje refleksje? Była pani świadkiem tych wydarzeń.

Widziałam bombardowania, gruzy. Nastrój trzymał ludzi przy życiu i utrzymywał ducha.

  • Zapamiętała pani jakąś charakterystyczną rzecz z Powstania?

Tak. Postawa była bardzo patriotyczna, najbardziej zapamiętałam ten nastrój.






Warszawa, 22 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Jadwiga Zofia Kończak Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter