Jan Ryszard Dębski „Szron”

Archiwum Historii Mówionej


Jan Dębski, w czasie Powstania Jan Nowicki, pseudonim „Szron”.

  • Gdzie pan był w czasie Powstania Warszawskiego?


Byliśmy na ulicy Czerniakowskiej, niedaleko mostu Poniatowskiego, Oddział „Baszta”. Tam była pierwsza akcja.

  • Proszę podać rok urodzenia.


1921.

  • Gdzie się pan urodził i w jakim domu się pan wychowywał?


[Urodziłem się] w Międzyrzecu Podlaskim. Do 1927 czy 1928 mieszkaliśmy w Międzyrzecu.

  • Kim byli pana rodzice?


Mój ojciec był maszynistą, jeździł na parowozach. Mama natomiast wychowywała nas w domu.

  • Miał pan rodzeństwo?


Tak.

  • Ile?


W Międzyrzecu było nas troje, a czwarte, najmłodsza córka urodziła się już w Łukowie. W Międzyrzecu mieszkaliśmy w swoim domu, potem ten dom został sprzedany. Wyjechaliśmy do Łukowa. Mama dokuczała ojcu, że jeździ parowozem i nie ma go po dwa dni. Nieraz przyszły święta, Wielkanoc, to nie było go dwa dni, my mali byliśmy, sami z mamą siedzieliśmy w domu. Mama do tego doprowadziła, że ojciec się zwolnił z parowozów. Już nie jeździł parowozami, a przeszedł na pompownię w Łukowie. Jak żeśmy się przeprowadzili, ojciec tam na miejscu pracował.

  • Gdzie pan zaczął chodzić do szkoły?


Pierwszy rok do szkoły zacząłem chodzić w Międzyrzecu. Pierwszy oddział tam skończyłem, oddziały były. Potem, jak już żeśmy się sprowadzili do Łukowa, to do drugiej. „Kolejówka” się nazywała i chodziłem, skończyłem „kolejówkę”.

  • To była szkoła zawodowa?


Nie, podstawowa.

  • Podstawowa, tylko się nazywała „kolejówka”?


Tak, bo przy kolei, przy torach jest ta szkoła. Natomiast po skończeniu tej szkoły chciałem do technicznej szkoły. Miałem zdolności do mechaniki. U nas była tylko szkoła rzemieślnicza w Siedlcach, nie było tych szkół, więc w Brześciu byłem, tam się dostałem do technicznej szkoły na oddział mechaniczny. Jeździłem pociągiem, bilet miałem roczny, bezpłatny.

  • W którym roku zaczął pan jeździć do technikum do Brześcia?


To nie technikum, a techniczna szkoła.

  • Szkoła zawodowa?


Szkoła techniczna. To do czasów wojny. Nie skończyłem jej jeszcze, jeszcze rok mi owało i wybuchła wojna.

  • Gdzie pan był 1 września 1939 roku?

 

Mieszkaliśmy przy stacji kolejowej w Łukowie. Koledzy wtedy przyszli do mnie. To było trzeciego dnia, bo pierwszego dnia jeszcze nic u nas w Łukowie nie było. Dopiero trzeciego dnia był nalot po południu. Mieliśmy komórkę, żeśmy w tej komórce zamykali drzwi i tam się schodziliśmy. Blisko było baraki kolejowe, więc koledzy byli. Tam przychodziliśmy i żeśmy w karty grali po prostu.

  • W trzecim dniu wojny pojawiły się samoloty?


Tak, a myśmy tam byli. Wszyscy uciekali, ja uciekałem stamtąd ostatni. W tym momencie bomba uderzyła w nasz dom z jednej strony domu i z drugiej strony domu. Mnie przysypało do połowy, jakoś odskoczyłem, dostałem po plecach i przewróciłem się, przysypała mnie ziemia. Wylazłem stamtąd i uciekłem w pola kartofli. Widziałem wtedy, jak samoloty leciały i rzucały, bomby odrywały się od samolotów. Ode mnie może jakieś sto metrów upadła bomba. Ziemia rozsypywała się w górze całymi wyrwami. Patrzyłem, bo leżałem na wznak w kartoflach. Po skończeniu nalotu wróciliśmy, pozbieraliśmy się jakoś, ale dom był zniszczony.

  • Ktoś z rodziny zginął?


Nikt w tym czasie nie zginął. Zginęła tylko sąsiadka, przez ścianę żeśmy byli. Ona też uciekała razem za mną i nie nadążyła, więc położyła się w domu, który był budowany. W ten dom upadła bomba. Ona leżała pod tym domem. Położyła się i jak bomba upadła w środek tego budynku, to ściana się przewróciła na nią i ją przysypało. Potem pytali mnie, gdzie ona jest, bo uciekała razem z nami. „Nie wiem, nie widziałem jej”. W jakiś tydzień czy półtora tygodnia dopiero ją znaleźli. Już było czuć, dlatego ją znaleźli. Myśmy stamtąd potem uciekli do pobliskiej Wólki za Łukowem.

  • U kogo mieszkaliście?


Mazury się nazywali.

  • U jakiegoś gospodarza?


Gospodarz Mazur, on był znajomy, mleko przynosili do nas. Następnie stamtąd przenieśliśmy się, bo ktoś podłożył coś na torach, że wybuchały pociski. Wagon był z pociskami czy z czymś, zaczął wybuchać. Jak to się rwało, to od torów z półtora kilometra było słychać, jak gwizdały [pociski]. Wszyscy uciekliśmy z Wólki do Ról. Role – wioska oddalona od Łukowa. Tam dużo było naszych znajomych, cośmy w pobliżu nich mieszkali koło stacji. Tam mówią, że Niemcy nadciągają. Już nie pamiętam, który to był. Myśmy na rowerach we czterech wyjechali stamtąd. Mówimy: „Uciekamy do Rosji”.

  • To był jeszcze wrzesień?


Wrzesień. Uciekamy do Rosji.

  • Ilu was na te rowery wsiadło?


Czterech kolegów. Dojechaliśmy do Różanki koło Włodawy. Tam był znajomy ksiądz. Żeśmy zanocowali u tego księdza. Na drugi dzień przeprawiliśmy się przez Bug i pojechaliśmy dalej. Ujechaliśmy może z pięćdziesiąt, może nawet nie.

  • Cały czas na rowerach?


Na rowerach. Za Bugiem, za Różanką dwadzieścia, może więcej, już ludzie wracają z tamtej strony: „Gdzie wy jedziecie?”. – „Do Rosji jedziemy”. – „Kiedy Rosja napadła na nas i tam strzelają, wszyscy uciekają stamtąd”. Myśmy zawrócili na rowerach. Jak żeśmy zawrócili, tak żeśmy dojechali z powrotem do Różanki. Co robić? Nie wiadomo, co robić. Wracamy. Wracaliśmy przez Włodawę, jedziemy. Samoloty niemieckie zaczynają lecieć, zaczynają rzucać bomby. Myśmy trafili na drogę w stronę Łukowa i na rowerach, jak żeśmy mogli, tak żeśmy szybko jechali. Uciekaliśmy, a tam bombardowali w tym czasie. Nie wiem dokładnie, którego to było dnia, bo zapomniałem, ale żeśmy uciekli stamtąd, żeśmy tego dnia przyjechali do Łukowa z powrotem. Jak żeśmy dojechali pod Łuków, to mówią nam, że tu była karna ekspedycja. Czołówka Niemców wjechała i któryś z Polaków strzelał. Zrobili karną ekspedycję, nazbierali dużo ludzi, pogonili ich w stronę Siedlec. Dokąd ich zaprowadzili, nie wiem.

  • Wiadomo, co się z tymi ludźmi stało?


Nie wiem. Mój stryjek był też (z domu w Łukowie zabierali) i syn jego był. Jeden był w wojsku, a drugi z nim przyjechał. Oni byli w Toruniu, z Torunia przyjechali do rodziny i obaj poszli. Ale stryjek przez las w Kryńszczaku, to za Łukowem jest…

  • To znaczy stryjek z synem był zabrany przez Niemców z grupą ludności?


Z grupą ludności. Pędzili ich na piechotę i w Kryńszczaku, w lesie, co do Siedlec jest, uciekł. [Stryjek] mówi: „Uciekaj w te krzaki”. Gęste krzaki były, była kupa ludzi, jakoś się wyrwał w te krzaki i uciekł aż pod tory kolejowe, tam się gdzieś schował. Oni za nim nie lecieli. Jak stryjek zobaczył, że on uciekł, to też jakoś się wyrwał, też uciekł. Wrócili. Tak że to była pierwsza taka akcja w Łukowie. Jak wróciłem, to ruskie wkroczyli.

  • Do Łukowa?


Do Łukowa. Zaczęli zabierać wszystkie rzeczy.

  • To znaczy zabierali rzeczy z domu?


Nie, raczej narzędzia, inne różne rzeczy. Na stacji nic nie było. Były stoły, krzesła, ławki były, to puste ściany były, wszystko wywieźli. Były na stacji pociągi, jeden za drugim pociąg stawał i dalej już nie jechali. Jak ruskie weszli, to wszystko wyciągnęli, do siebie wywieźli.

 

Co robić? Zebrało nas się chyba… Na Kryńskiej żeśmy znaleźli dom i żeśmy poszli pracować, bo na parowozy trzeba ładować węgiel. Chyba ze dwa tygodnie ładowaliśmy, bo oni pewnie byli dwa tygodnie. Jak odjeżdżali, to kasjer był, żeby się zgłosić po pieniądze. Dali nam. Wtedy były tak zwane czerwońce, wypłacili tymi „czerwońcami”. Nikt nie chciał tego brać. Za parę dni wrócili Niemcy. Rosjanie, jak wywieźli wszystko, tak się wycofali. Na ulicy Kościuszki, co idzie do stacji, nie było chodników, tylko żużel był i woda była, więc tam zakładali płyty betonowe. Tam dużo drzew było, płyty stały w kant postawione, oparte, przyszykowane do ułożenia. Wojskowi ruscy nawet to zabierali i wszystko wywieźli.

  • Wywieźli na wschód?


Tak. Ojciec natomiast został na stacji, bo był na pompowni. Postawili kiedyś nową hydrofornię, przed wojną jeszcze wykończyli (to woda do parowozu) i tam pracował. Tam były motory. Dobrze mówił po rusku, bo tyle lat jeździł na parowozach, za ruskich jeszcze. Tak że poszedł na stację, tam się zebrali kolejarze, jeden, drugi. Gdzie „wodokaczka”? Oni to tak nazywali. Wskazali, że to ojciec. Mówią: „Do parowozów tę wodę” – i ojciec im pompował. Były poprzerywane przez bombardowanie rury, to szlauchy przeciwpożarowe założyli. Bezpośrednio parowozy podjeżdżały i z tych szlauchów wodę ojciec pompował motorami.

  • Rosjanom nalewał tę wodę?


Tak. Potem, jak Niemcy przyszli, to już nic nie było. Mieli swoje urządzenia.

  • Co pan w tym czasie robił, pracował pan? Musiał pan mieć jakąś oficjalną pracę.


Nie, jeszcze nie pracowałem w tym czasie. Tylko w domu. Był już jakiś masarz, chcieli lodówkę. Zrobił skrzynię i pyta się, czy bym się nie zgodził zrobić mu w środek z blachy, polutować to wszystko, żeby między deski ustawić, nasypać lodu. Mówię: „Dobrze, zrobię”. Wziąłem się za to. Potem zaczęli mówić, że do Niemiec wywożą na roboty. Ojciec miał bardzo dużo znajomych na kolei, więc i mnie [wzięto] na kolej. Zaczęli budować w tym czasie nową parowozownię.

  • To był jeszcze rok 1939?

 

To już był chyba 1940 rok.

  • Czyli oficjalnie pan zaczął pracować na kolei?


Na kolei, tak.

  • Jako kto?


Początkowo pracowałem przy parowozach. Dwóch nas takich było, drugi nazywał się Bielecki, na inżektorach szkła wymienialiśmy w parowozach. Podstawiali parowozy i żeśmy ładowali, przeczyszczali kotły tych parowozów, myło się. Tam był też Czech, po czesku mówił.

  • Czech, który był w wojsku niemieckim?


W wojsku niemieckim, żeśmy się dogadywali. Prowadzili od ostatniej studzienki, na parowozownię, na zapowiednię… Już zrobili całą parowozownię, ale powierzchownie rury położone były i im ktoś uszkadzał te rury, więc woda wyciekała. Ten Czech miał to pod nadzorem wszystko, więc nas zwerbował, żebyśmy poszli i poreperowali. Raz, drugi raz to się powtarzało. Pompownia na Farfaku była, to za Łukowem jest.

  • Farfak to jest miejscowość?


Tak, przedmieście Łukowa. Tam poszedłem jako maszynista, tam mnie wsadzili znajomi ojca, koledzy, już na pompowni byłem. Stamtąd potem przeszedłem na hydrofornię i tam pracowałem.

  • To był cały czas rok 1940?


Rok 1941 już się zaczął w tym czasie. W 1941 bodajże już przeszedłem na hydrofornię.

 

  • Kiedy pan się zetknął z konspiracją?

 

Z konspiracją – od początku. Od 1939 roku.

  • Jak to się zaczęło?


Była ostatnia akcja w Woli Gułowskiej. Ci wojskowi, co byli z tych stron, to stamtąd zaraz po rozbrojeniu pouciekało wszystko. Stryjka syn…

  • Jak stryjek się nazywał?


Kazimierz Dębski. Jego syn, Stanisław, był w wojsku porucznikiem i przyszedł do Łukowa od razu, bo tu było kilku kolegów z wojska.

  • Jak wojna się skończyła, to wrócili do Łukowa ci wojskowi, którzy byli z Łukowa?


Tak. On był też w harcerstwie i zaczął tych harcerzy zbierać, i szkolić.

  • Stryjek czy syn?


Syn Stanisław. Od tego się zaczęło, że ci, co wrócili z wojska, zorganizowali swoją grupę i wciągnęli nas. Kolegów moich przeze mnie. To się zaczęło, ale wtedy to był NSZ, pierwsza organizacja. Potem to się przekręciło już nie NSZ, Narodowe Siły Zbrojne. Tak że wciągnięty zostałem w NSZ i zaczęliśmy akcję. W tym czasie jeździliśmy rowerami pod Wolę Gułowską, tam były pochowane karabiny, amunicja i stamtąd żeśmy przywozili to do Łukowa.

  • Jakie jeszcze akcje robiliście?


W tym czasie jeszcze nie było akcji. Dopiero jak było zorganizowane na dobre to wszystko, to dopiero zaczęło się akcje.

  • Na początku gromadziliście broń?


Tak. Potem który pracował gdzieś, to przywoził petardy, pod pociągi się podkładało. Podkładaliśmy petardy różne, jak petarda podłożona była, to wybuch był, pociąg zatrzymali, zeszło im kupę czasu. Tak że to nie było szkodliwe, ale niektóre oddziały inne [rzeczy] robiły. Z lasu wychodzili, zakładali już miny, wysadzali te miejsca.

  • W czym pan uczestniczył?


Uczestniczyłem w wyjazdach po broń, żeśmy szukali. Miałem chyba pięć czy sześć sztuk broni.

  • Jaką broń pan miał?


Parabelkę miałem, miałem dwa visy i chyba nagany z bębenki, to nagany tak zwane były. Tak że żeśmy organizowali, więcej było organizacji jak… Dopiero poważniejszą sprawą było zdobyć więcej amunicji. Policjantka się zorientowała. Ci, którzy byli tutaj, uciekli, przeszli do Jaty. Cały oddział był w Jacie.

  • Proszę opowiedzieć o Jacie.


Miałem kontakt z Jatą.

  • Pana koledzy przeszli do Jaty?


Tak, jedni poszli sami, imponowało im może, a niektórzy musieli, bo już gestapo chciało aresztować, to uciekali. W międzyczasie potrzebna była amunicja dla tych, co mieli karabiny, inne rzeczy – żeby zaopatrzyć w amunicję. Jeden z kolegów był dyżurnym ruchu i wiedział, że idzie w jednym wagonie amunicja. W tę amunicję ktoś nasypał piachu, w panewki tak zwane. Zobaczyli, że piach jest, więc odstawić ten wagon i w drugi wagon przeładować to wszystko. Podstawili na rampę, przeładowali do drugiego wagonu i potem dołączyli do składu, który miał iść dalej. To już było za Niemców. Myśmy się dowiedzieli od tego dyżurnego, on się nazywał Adamiec Tadeusz, bo też do organizacji należał, do NSZ-tu. Żeśmy w nocy zorganizowali, że wyładujemy tę amunicję z wagonu. W nocy zeszliśmy się i wyładowaliśmy amunicję.

  • Niemcy nie pilnowali tego pociągu?


Nie, bo był zaplombowany, już w składzie był ten wagon. Jeden z kolegów miał plombownicę do plombowania, zaplombował normalnie, tak że ten wagon by poszedł pusty dalej. Za torami, jak pociągi stały, ci którzy tam mieszkali, to były złodziejaszki. W wagonach dziurę wykręcił w podłodze, jak stał transport jakiś, zboże się sypało, wybierali zboże. Niemcy wspomagali tych, co poszli na wschód, rękawice różne, ocieplacze były, to podkradali z wagonów. W tym czasie, jak myśmy amunicję przynieśli, vis-à-vis była żwirownia. On się nazywał Kondracki. Za budynkami może z pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów zaczynała się żwirownia. Myśmy do tej żwirowni to złożyli i zasypaliśmy to ziemią. Ale w międzyczasie, jak myśmy to zrobili, ktoś zerwał plombę z tego wagonu i zajrzał. Otworzył drzwi, zobaczył, że jest pusty wagon. Zostawił tak i poszedł. Kierownik, jak przychodził odbierać cały skład, spojrzał, że są uchylone drzwi. Zagląda: pusty. Zaraz poszedł do stacji, mówi: „Jest pusty wagon”. Od tego się zaczęło. Rano już zawiadomione było. Są dokumenty, że były jakieś skrzynie. To się ciągnęło do południa, po południu zrobili rewizję na Zakolejnej. Myśleli, że na Zakolejnej ktoś to obrobił. Zaczęli robić po kolei. Jeden z tych, którzy to robili, był w domu, złapali go. Jego matki siostra miała sklep tekstylny (były zwijane belki materiału) w mieście, w Łukowie koło kina. Część tych materiałów, zakupy przywoziła (bała się trzymać w sklepie) do siostry na Zakolejną. Trzeba trafu, że on był w domu. Jak wpadli tam, to zaczęli szukać i na te materiały trafili. „Skąd to? Z wagonów może?” Zabrali go.

  • Jak on się nazywał?


Konarzewski. Zabrali go, jak mu dali widocznie wycisk, to on wszystko wyśpiewał. A on brał udział z nami.

  • Kiedy ta akcja była?


To było opisane nawet.

  • Czy to był rok 1940?


Nie, później, 1943. To było w lipcu, 6 czy 26, już nie pamiętam dokładnie.

  • On powiedział, kto brał udział?


Tak. Wszystkich żeśmy zaraz zawiadomili. Pytali się, gdzie kto mieszka. Powiedział, że mieszka na Karwaciu, a pracuje w parowozowni. Zajechali do parowozowni i jego zawołali, aresztowali. Ich obu rozstrzelali. Natomiast jak myśmy się dowiedzieli, że ich aresztowali, tośmy zaraz w nocy zorganizowali, wszystko żeśmy stamtąd wyjęli. Żeśmy od właściciela Kondrackiego wzięli furmankę, na furmankę te skrzynki i wszystko wywieźliśmy w drugą stronę, za tartak. Tam druga żwirownia była, tam żeśmy zachowali. Oni przyjechali, już wiedzieli gdzie. Tych dwóch powiedziało (który mówił, nie wiadomo), że amunicja jest tam schowana. Zajechali szukać, nie ma amunicji. To ich zabrali, stłukli na miejscu, bo oni pokazywali, że w tym miejscu, a tam nie ma. A jeszcze było ważne, że w tym czasie, jak amunicja była z wagonu przeniesiona, to padał deszcz. Jak myśmy zakopali, jak deszcz popadał, to wszystko normalnie było, już tego nie było widać, schowane było. Na trzeci dzień za tartakiem schowaliśmy. Zaraz tego dnia pojechałem do przewodniczącego naszego, komendanta i mówię, że taka i taka sprawa jest, trzeba uciekać.

  • Jak wasz komendant się nazywał?


To wszystko jest opisane.

  • Zgłosił pan całą sytuację?


On nazywał się „Sęk”.

  • To był pseudonim?


Pseudonim. On zarządził, żeby przyjść nad wieczorem. Przyjechali furmanką na tartak i przyszli. Nie pamiętam, ilu ich było, chyba z dziesięciu. Odkopaliśmy. Przyszli jeszcze z drugiej strony, z Ról, tam też nasi byli z NSZ-tu. Przyszło też kilku naszych chłopców i reszta skrzyń, których nie zabrali do Jaty, poszła w na Rolę, do tamtej organizacji. To Izdebski prowadził i on przejął tę amunicję. Wróciłem do domu, ale już w domu nie nocowałem, tylko u kolegi. Jak wróciłem od niego (zjadłem tam śniadanie), mówię: „Pojadę, zobaczę, co słychać w Rolach, jak to schowali”. Wsiadłem na rower i pojechałem, a jak tylko wyjechałem, przyjechało gestapo.

  • Po pana?


Może pięć minut po mnie. Zajechałem do ojca na pompownię, bo był na pompowni. Mówię, że taka i taka sprawa, jadę do Ról, zobaczę. Tylko wyjechałem, to podjechali samochodem vis-à-vis pompowni. A ja przez ogrody przejechałem, pojechałem. Widziałem, że jakiś samochód jedzie, a to gestapo podjechało do ojca i pyta się. Ojciec mówi: „Nie wiem, nie widziałem go. Nie wiem, gdzie jest”. A ja w tym czasie byłem od nich może sto pięćdziesiąt metrów. Pojechałem do Ról. Trwało to może pół godziny, patrzę: przyjeżdża… Był lekarz, bo była przychodnia kolejowa. Jego syn przyjeżdża, mówi: „Janek, nie przyjeżdżaj do domu. Tata powiedział, że gestapo u was było”. Już spalony jestem, już zostałem tam.

  • Gdzie pan został? W Rolach, w oddziale?


W Rolach żeśmy przenocowali. Jeszcze dwóch było, był Jerzy Chrępiński i drugi, już nie pamiętam, jak się nazywał. Był kolczykarzem, kolczykował krowy.

  • We trzech uciekliście do Ról?


Nie, oni byli na stałe, a ja się tam dostałem. Żeśmy wtedy spali w stodole wszyscy trzej, z bronią.

  • Jaką pan miał wtedy broń przy sobie?


Visa. Nad ranem, już widno się zrobiło, słyszę samochód. Podniosłem się, uchyliłem wierzeje z tyłu. Patrzę się: jakieś pół kilometra dalej samochód stoi i wyskakują Niemcy. Myślę: „Nic, tylko po nas przyjechali”. Obudziłem ich i mówię: „Chłopcy, uciekamy, bo tu są Niemcy”. Myśmy się zerwali stamtąd, polecieliśmy w drugą stronę, a tam wychodzi gospodarz, mówi: „Uciekajta stąd, bo Niemcy są niedaleko”. My z powrotem. Wróciliśmy, ale to rosa, rano.

  • Do stodoły wróciliście?


Nie, jeszcze nie do stodoły. Wracaliśmy, bo tu Niemcy, tu Niemcy, to musimy gdzieś się schować. Na polach stały mendle ze zbożem poustawiane i za te mendle. Idą za naszym śladem, bo rosa była, było widać. Mówię: „Uciekajmy stąd, bo Niemcy jednak idą”. My dalej, dalej, ale oni po śladach naszych szli. Potem rów jest melioracyjny i w tym rowie jest woda. Mówię: „Tym rowem chyłkiem uciekajmy”. Ale jesteśmy z powrotem pod Rolami gdzieś, już blisko. Miałem visa, jak biegłem chyłkiem, to nie mogłem mieć za pasem, wsadziłem z tyłu. Jak siedziałem za mendlem, vis mi wypadł. Nie czułem, kiedy i dalej poleciałem. Jeszcze miałem granat w kieszeni. Biegniemy tym rowem, ale woda mąci się. Oni doszli do tego miejsca, dalej idą, bo woda jest zmącona. Jak ten mówił: „Uciekajta od nas, bo tu Niemcy” (nazywał się Sulej), to myśmy wtedy wrócili. Przeszliśmy rowem na ścieżkę, ścieżka do Ról prowadziła. To była szersza ścieżka, nie za szeroka, ale nie było trawy, tylko wdeptana była, ludzie chodzili tamtędy. Blisko budynki są, co robić? Mówię: „Kładziem się w kartofle”. –„Nie, w owies!” – „Nie w owies, tylko w kartofle”. To lipiec, duże były i myśmy w te kartofle się położyli, leżymy tam. Niemcy idą, był jeden Niemiec, a jeden Polak, poszedł do nich służyć. Położyliśmy się w kartofle, a ci obaj przeszli owsem i poszli dalej do wsi. Myśleli, żeśmy uciekli do wsi pewnie. Przeleżeliśmy do godziny chyba trzeciej po południu w tych kartoflach. Wstaliśmy z kartofli, słyszymy strzały. Oni nazganiali ludzi i do samochodu załadowali.

  • W Rolach?


W Rolach. Jeden zeskoczył z samochodu, uciekał, a stał wartownik, pociągnął i go zabił. Wtedy te strzały były. Myśmy usłyszeli te strzały, to z powrotem i w olszyny. Żeśmy pędzili z pięć kilometrów i dopiero w nocy wracaliśmy do domu. Ale Chrępiński, co mieszkał w Rolach, miał znajomego, co mieszkał na uboczu. Mówi: „Pójdę, powiem mu, żeby poszedł do domu, czy tam nie ma kogoś”. Wysłał go, on poszedł tam i mówi, że pojechali o piątej po południu wszyscy, nabrali gospodarzy i pojechali. Oni przyjechali w innej sprawie. Tam były bandziory, byli powypuszczani z więzienia, jeden miał broń i chodził, rabowali. Były doniesienia na niego. Przyjechali, bo on był w domu, ktoś dał znać widocznie. Ci Niemcy przyjechali po niego raczej, myśleli, że cała ta banda jest. Jak żeśmy uciekli, to już nie wracaliśmy, tylko do niego. Tam żeśmy się zatrzymali, dali nam jeść. Już nie pamiętam, jak się nazywa ta wioska. W tym czasie przyjechali, Niemiec szedł, a on wyskoczył.

  • Ten bandzior?


Ten bandzior. I do tego Niemca. Strzelił, trafił Niemca, Niemiec się przewrócił. Zobaczyli, z daleka z pistoletu zaczęli strzelać do niego. On leżał pod płotem podobno. W tej sprawie Niemcy tam przyjechali.

  • Do Ról?


Tak. Jego żonę i matkę, i jego zabili, podpalili chałupę jeszcze, to taka buda była. Trzeba uciekać tak czy tak. Znaleźli broń i on powiedział jeszcze. Jak ten facet nam powiedział: „Uciekajta!” – jak Niemcy przyszli, to [zapytali], kto to uciekał. On powiedział. Oni szli śladami naszymi. Musieliśmy się wycofać z Ról, amunicja poszła z Ról, już nie wiedzieli, gdzie to jest schowane. Tam górka była i dołki różne i tam schowali amunicję. Potem stamtąd zabrana była. Cała amunicja poszła do Jaty, do partyzantki.

  • Gdzie się stamtąd udaliście?


Myśmy się wtedy udali do Warszawy.

  • Sami tak wymyśliliście czy ktoś was skierował?


Myśmy mieli znajomego porucznika, on był w wojsku.

  • Gdzie ten porucznik był, w Warszawie?


W Warszawie.

  • Ktoś wam powiedział, żebyście szli do niego do Warszawy, czy sami to wymyśliliście?


Nie, myśmy wiedzieli o tym, bo Chrępińskiego siostra, nie siostra wyszła… W każdym razie było jakieś połączenie, myśmy mieli z nim styczność. Żeśmy do niego zajechali i on nas zatrzymał, rozkwaterował nas.

  • W Warszawie?


W Warszawie, tak. Było kilka osób z Łukowa. Jak pamiętam, to zatrzymałem się u Pośpiecha, Aleksander Pośpiech się nazywał.

  • Tam skierował pana dowódca z Warszawy, do którego się zgłosiliście?


On nas połączył z nim. Podlegał pod niego po prostu.

  • Ten Pośpiech?


Ten Pośpiech.

  • Też był w konspiracji?


Był w konspiracji, z Łukowa też musiał uciekać.

  • On też był z Łukowa?


Tak, z Łukowa. To wszystko to było mniej więcej z Łukowa, parę osób.

  • We wcześniejszym okresie pojechali do Warszawy?


Tak, my potem dopiero. Było kilku nas, a między tymi wszystkimi byli i stamtąd. Myśmy ich nie znali. Tylko tego żeśmy znali, co nas doprowadził – ten Pośpiech.

 

  • Co pan zaczął robić, jak się pan znalazł w Warszawie?


Jak się w Warszawie znalazłem, to mi dali kwaterę. Wiem, że pieczątki tam się robiło, kenkarty. Mówią: „Trzeba wracać”. Dali mi mieszkanie koło Kałuszyna, Olszewica się nazywało i tam mieszkałem u Guńskich. Tam miałem pokoik. Dali mi zatrudnienie od razu, w Mińsku służba drogowa jakaś była.

  • Czyli oficjalnie pan pracował w służbie drogowej?

 

W służbie drogowej w Mińsku. Jak oni nazywali: drogomistrz. Jechałem raz na miesiąc do Płońska, brałem pieniądze i od Mińska dróżnikom wypłacałem pobory. Potem dojeżdżałem do Kałuszyna, tam już czekało czterech czy pięciu na mnie i pieniądze. Wypłaciłem i wycofywałem się stamtąd do Guńskich. Między Guńskimi a Mińskiem, Warszawą, tak jeździłem.

  • Czyli pana zadaniem było to, że z Mińska pan rozwoził pensje. Co pan robił w Olszewicy? Tylko pan mieszkał czy pan u Guńskiego miał jakieś zadanie?


Nie wiem już dokładnie: Olszewica czy Olszewnica, tak jakoś. W każdym bądź razie ta wioska jest między Mrozami a Kałuszynem.

 

  • Rozwoził pan pieniądze i co jeszcze pan robił?

 

W międzyczasie robiłem jeszcze pieczątki.

  • Na czym polegało robienie pieczątek przez pana?


W ten sposób robiłem: miałem grubą blachę cynkową, na to naginałem pieczątki, specjalną, twardą igłą nakłuwałem dokoła to wszystko. Potem, jak zdjąłem to, to musiałem to wszystko pomalować farbą, która się nie rozpuszczała, a resztę pędzelkiem. Był taki zajzajer, kwas solny, który rozpuszczał cynk. To wyżerało w tym miejscu, gdzie nie było farby, roztapiało to. Wtedy to zostawiałem, a tu musiałem wyskrobywać, żeby literki przynajmniej pół milimetra miały. zostawiałem to, wyszlifowało się, żeby było równe i się odkładało. Drugi dzień: ten cynk dał się naciągnąć, tak że się wyrównało. Jak się tą pieczątkę przyłożyło i tamtą…

  • Były dwie identyczne?


Tak.

  • Kto pana nauczył robienia tego? Czy pan wcześniej już miał te umiejętności?


Kiedyś ojciec coś robił i mówił, że tak się robi, to próbowałem. Od małego, jeszcze jak mieszkaliśmy na Farfaku, to już miałem dryg do roboty, do pistoletów różnych. Tak że to potrafiłem robić. Jeden raz, drugi raz. Potem w Brześciu byłem na mechanicznym dziale, to wszystkie rzeczy z mechaniki potrafiłem.

  • Co pan jeszcze robił oprócz pieczątek?


Poza tym były wyjazdy w teren przeważnie.

  • Na czym one polegały, po co pan jeździł w teren?


Na ściąganiu, żeby jak najwięcej zorganizować raz, drugi raz.

  • Co zorganizować?


Kogoś wciągnąć.

  • Nowych członków?


Nowych członków. Oprócz tego z Warszawy, jeszcze jak na miejscu byłem, przywożone były różne ulotki. Jakaś pani z Warszawy przywoziła to wszystko.

  • Do Łukowa?


Do Łukowa. Tutaj myśmy brali to i rozwoziło się. Na wieś też, bo tam byli przecież ci, którzy należeli, dowódcy całego plutonu. Potem w Warszawie, jak pojechaliśmy, tam miał jakiś… Nie wiem, kto to był, bo pierwszy raz tam byłem. Zajechaliśmy, chyba Dubińska nazywała się ta ulica. Zabrali broń.

  • Kiedy to było? Pan do Warszawy dostał się w lipcu 1943 roku?


Tak. W tym czasie wyjeżdżałem do Mrozów, do Olszewicy, do Mińska, tak kursowałem. Mieliśmy zebrania też, omawiali wszystkie sprawy u tego właśnie faceta. Tylko nie pamiętam, jak on się nazywał. Porucznik Bolek.

  • To był jego pseudonim?


To było jego imię.

  • Czyli były spotkania. Czego was na nich uczono?


Przede wszystkim uczyli nas obchodzenia się z bronią, jaka broń, jak się nazywa. Potem wykresy różne, mapy, żeby się zorientować, jak gdzieś dojść, którędy. Tak że różne wojskowe… Przeważnie wojskowi nam to wszystko dyktowali, ci którzy byli w wojsku.

  • A na spotkaniach w Warszawie?


Na spotkaniu w Warszawie, to żeśmy różne obserwacje robili, jak, co, kiedy, gdzie zrobić.

  • Czy brał pan udział w jakiejś akcji w Warszawie?


Braliśmy udział, ale to tak było, że było nas chyba dwunastu, tośmy mieli pięć karabinów tylko. To były karabiny austriackie czy jakieś, nie wiem, jeszcze z pikietami na wierzchu, zardzewiałe. Amunicja też była zaśniedziała. Myśmy zawieźli tę broń na ulicę…

  • Czy pan pamięta, kiedy to było?


Przed Powstaniem może tydzień czasu. Powstanie wybuchło 1 sierpnia, to żeśmy w lipcu zawieźli to rikszami na Żelazną.

  • Skąd żeście to wieźli?


Z Dublińskiej, z Pragi, jak jest ulica Szaserów. Tam żeśmy zostawili. Liczyliśmy, że jak coś będzie, stamtąd będzie wyjście. Tymczasem nie, tam żeśmy już nie doszli.

  • Wiedzieliście, że coś się szykuje?


Wiedzieliśmy, że się szykuje, ale to było przewidziane później, nie w tej chwili. Nas zostawili bez broni, a potem nam dali na Czerniakowskiej stare karabiny. Tam był jeszcze jeden oddział (nie wiem, kto prowadził ten oddział, bo trudno było się zorientować) przy moście. Na moście zrobili osłonę z betonu.

  • Gdzie pan był 1 sierpnia 1944 roku, czy wiedział pan, gdzie ma się pan zjawić, w jakim miejscu w mieście? Czy pan miał jakieś polecenia dotyczące wybuchu Powstania?


Wiedzieliśmy, że się coś szykuje. Dokładnie nie wiedzieliśmy, kiedy to nastąpi, ale każdy się spodziewał, że to będzie koło 3 sierpnia albo dalej. Tymczasem to wybuchło dużo wcześniej, tak że nawet z Książęcej nie dostaliśmy się już do Żelaznej.

  • Wiedział pan, że mieliście się stawić na Żelaznej?


Tak, po swoją broń, była schowana u tego gościa.

 

  • Ktoś miał was zawiadomić, kiedy Powstanie się rozpoczyna?


Tego też nie wiedziałem.

  • Czyli 1 sierpnia zastał pana na Książęcej.


Na Książęcej.

  • Co pan zrobił?


Nocowaliśmy w jakimś starym garażu. Tam żeśmy byli.

  • Ile osób?


Było nas chyba ośmiu.

  • Czy to był jakiś oddział?


To był oddział.

  • Kto był pana dowódcą?


Nie mogę sobie tego przypomnieć. Bolek, ale trudno mi sobie przypomnieć. On był dowódcą. Był wojskowym, dużo starszy od nas był, ma się rozumieć, i on dowódcą był w randze porucznika. Pamiętam, był Olek Pośpiech, był Nikodem Sulej.

  • Co zaczęliście robić?


Jak myśmy się zorientowali, że to już jest późno, żeśmy wyszli na zewnątrz. To była godzina piąta rano, już były szmery. A samo to Powstanie, taki ruch, to było dobrze po południu, to nie było z rana. Która mogła być? Może trzecia, może czwarta po południu. Trudno mi teraz powiedzieć, jak to było.

  • Co robiliście dalej?


Myśmy wyszli potem z garażu. Gdzie iść? Nie wiadomo, gdzie. Mieliśmy w innym miejscu się spotkać, a wyszliśmy całkiem w innym miejscu po prostu i tam zostaliśmy. Tam jeszcze wróciliśmy, a dowódca gdzieś poszedł, nie było go dłuższy czas. Przyszedł i tylko machał ręką. „Co się stało?” – „Nic się nie stało. Koniec, nie dostaniemy się po swoją broń”. Ci, co stamtąd byli, to mieli swoją broń.

  • Dołączyliście do tych, którzy byli na Książęcej?


Na Książęcej, tak.

  • Jakie zadania otrzymywaliście?


Zadania rożne. Robiliśmy osłony, jak Niemcy nastąpią, żeby strzelać. Potem rannych zaczęło przybywać. Stamtąd chcieliśmy się dostać bliżej mostu Poniatowskiego. Stamtąd strzelali. Była jednostka jakaś, która wysłała dwóch. Niemcy siedzieli na moście, mieli betonowe zasłony i zza tych zasłon zabili ich obu, tak że oni nie wrócili. Denerwował się ich dowódca, że inni nie dają znać w ogóle, a ci to mieli być gońcy.

  • Łącznicy?


Łącznicy, ale już Niemcy opanowali wszystko przy moście Poniatowskiego, tutaj było najwięcej tego wszystkiego. Myśmy się potem wycofywali w głąb, za Książęcą, Czerniakowską, w tamtą stronę, do tyłu. Tam bombardowanie było. W tym domu, co byliśmy, potem do nas dołączył jakiś wojskowy i nas wyprowadzał do jakiejś jednostki, ale też nie powiem, do jakiej. Tam Niemcy nas otoczyli, jakoś żeśmy się wyrwali stamtąd, w tych gruzach.

  • Mieliście broń czy byliście całkowicie bez broni?


Były chyba jeszcze cztery karabiny, ale nie było amunicji do tego. W końcu była taka sytuacja, że bagienko było, pamiętam, żeśmy się wycofywali koło tego. Po drugiej stronie były budynki. Tam był dom rozwalony, tośmy w komin rzucili broń, a już byliśmy otoczeni z tamtej strony. Tak że stamtąd już Niemcy nas zabrali, ale bez broni.

  • Kiedy to było, jaki miesiąc?


Jak już nas Niemcy dopadli, to koniec sierpnia był i wtedy nas pogonili. Wojskowych oddzielnie brali.

  • Kapitulacja nastąpiła 2 października. Pan mówi, że z końcem sierpnia Niemcy was otoczyli i wzięli do niewoli.


Dwudziestego ósmego sierpnia chyba.

  • Co się z wami stało?

 

Popędzili nas. Nie wiem, gdzie to było, w każdym razie stamtąd wywieźli nas do Mauthausen. Tam nas trzymali chyba ze trzy dni i potem w wagon towarowy zapędzili nas stamtąd, i dojechaliśmy do Mauthausen. Nie wiedzieliśmy gdzie, co to jest. Wypędzili nas stamtąd i było widać, że karabinami nas: Raus! Po bokach i: Raus! Ze dwa kilometry nas pewnie gonili, może więcej do Mauthausen.

  • Wiedzieliście, że to jest Mauthausen, czy jeszcze nic nie wiedzieliście?


A skąd! Nic nie wiedzieliśmy, gdzie nas pędzą. Każdy już pożegnał się z tym światem. Pewnie na rozstrzał. Ale zaprowadzili nas do Mauthausen, postawili nas pod ścianą, musieliśmy stać pod tą ścianą. Potem brali po pięciu i rozebrać się najpierw. Każdy się rozebrał z ubrania, ubranie się zostawiło na miejscu i zaprowadzili nas do łaźni umyć się. Myśmy się umyli, raz gorąca woda, raz zimna woda była. W końcu wyskoczyło się stamtąd. Ustawili nas na wjeździe, tam żeśmy się ustawili czwórkami i nas popędzili dalej.

  • Nieubranych, takich nagich?


Tak, tylko buty na nogach mieliśmy i spisywali: jak nazwiska, jak co. A wszystko ubranie zostało tam, gdzie kazali nam się rozebrać. Następnie, jak spisywali, zobaczyli, że mam łańcuszek z krzyżem, to szarpnął. A tam już kupa leżała: obrączki, łańcuchy na stole. Spisali wszystko. Podałem swoje nazwisko, tak jak na kenkarcie było.

  • Czyli jakie?


Nowicki. Pod tym nazwiskiem cały czas tam figurowałem. Zagonili nas (jak już wszystko spisali i pozabierali nam wszystko, jedne buty tylko zostały, więcej nic) między baraki. Druty były, za te druty nas zaprowadzili i stoimy nago. Wzywają każdego po kolei do środka. A tu zimno już jest, noc się zrobiła, każdy stoi, drży. Na zmianę do środka się przytulali wszyscy do siebie. W końcu poszedłem też. Kto wejdzie, nie wychodzi, a oni drugimi drzwiami wypuszczali z tego baraku i do następnego baraku i tam ubrania dawali. Rzucał jeden spodnie, koszulę jakąś taką starą. SU było napisane (nie wiem, co to znaczyło) na tych ubraniach. Nie patrzył, czy rękawy dotąd, spodnie dotąd były. Ubraliśmy się, już cieplej. Baraki były, tam po dwóch się spało na jednym. I tak przeszło do rana jakoś. Na drugi dzień ten ma za długie, ten ma za krótkie, to zamieniamy się. Zamienialiśmy się, wyszliśmy z baraków. Patrzymy: jesteśmy odrutowani wszędzie w tych barakach, a dalej co innego jest. Tak się zaczęło życie w [obozie]. Za dwa dni zbiórka, wypędzają nas do kamieniołomu. Idziemy do kamieniołomów, pędzą nas. Sto sześćdziesiąt osiem schodków, kamienne schodki, w dół się schodziło, cały obóz jest na górze, a na dole do kopalni, kamieniołomów. Stoi buda i są przydziały. Tam kamienie przywozili, siedział i te kamienie okuwał na kostki. Mówi się, że kamień jest lekki, ale podnieść go na plecy, założyć i przenieść po schodkach w górę…

  • Po tych stu sześćdziesięciu ośmiu schodkach?


Tak, w górę szło się, ale to [wysokie] schodki. Te schody to skorupa krwi, bo niesie do połowy ten kamień i już nie da rady, bo każdy miał inną siłę po prostu. Puścił drugiemu pod nogi, drugi upuszcza, a ten wyjdzie i tylko: bach, bach! Już trzech leży.

  • To znaczy Niemiec?


Niemiec.

  • Rozstrzeliwał ludzi na schodach?


Tak, jak spadł kamień na nogi, nie mógł podnieść się, leżał. Skorupa krwi była na tych schodkach. Kto miał więcej siły, to niósł kamień na barkach. To zdaje się, że nieduży taki kamień, ale go przenieść, to się ciężar robi. A pod spodem, z drugiej strony była fabryka samolotów, kadłuby robili z aluminium. Raz nas zaprowadzili do wagonu, żeby załadować odcinkami i wziąłem stamtąd ścinków tego duraluminium. A tam znowuż ludzie, co tam byli, ci [niezrozumiałe] i też obrabiali kamienie, a myśmy wynosili.

  • Codziennie pan chodził do kamieniołomów?


Codziennie, dwa razy, raz i drugi raz.

  • To znaczy dwa razy dziennie?


Dwa razy dziennie, bo na obiad musieliśmy przerwać. Jak zanieśliśmy kamienie, to wtedy na obiad żeśmy szli, a to obok zaraz było. Rozbudowali ten obóz, powiększali go jeszcze. Te wszystkie kamienie to były cegły.

  • Czyli te kamienie szły na rozbudowę obozu?


Na rozbudowę obozu w dalszym ciągu. Potem nas zagonili ścinki ładować. Chyba dwa miesiące tam byłem i stamtąd… Nie pamiętam, bo już człowiek rachubę zgubił. Wszystkich nas zwerbowali, w pociąg wsadzili i zawieźli nas do Linzu. W Linzu do obozu tak samo. Barak już był przygotowany, ten barak zajęliśmy i na drugi dzień do Reichswerke „Hermann Göring”, tak ta fabryka się nazywała. Tam produkowali elementy do czołgów.

  • Pan pracował w tej fabryce?


Tam pracowałem już do końca.

  • Czyli do wyzwolenia obozu?


Do wyzwolenia. Jak Amerykanie weszli, to nas wyzwoli wtedy, ale to nie była jeszcze taka prosta sprawa. W przeddzień, jak widzieli, że blisko są Amerykanie, wypędzili wszystkich z obozu i pędzili nas za Dunajem na zachód.

  • Ile dni szliście?


Myśmy niedługo szli, myśmy szli może ze cztery godziny. Dunaj płynął, szeroka dość była droga. Była góra i doszliśmy do tej góry. Wejście było do tej góry, żeby wchodzić do środka, pieczara po prostu była. Tam zaczęli wchodzić, a w tym czasie już Amerykanie dojechali do Linzu, już z obozu widzieli. Jechali za nami i przyjechali, ja już nie wszedłem do tej groty, a tam jeszcze kupa ludzi była. Oni chcieli nas wtedy zagazować. Niemcy zaczęli uciekać nad Dunaj, to ci z czołgów strzelali. To Murzyni byli też. Wysadził głowę z czołgu i dawaj machać. To wszystko dopiero z powrotem wyszło. Ale w Gusen niedaleko Linzu (Gusen i Gratz) część zagazowali więźniów, [niezrozumiałe]. Takie do nas głosy dochodziły. Nas chcieli zagazować, kazali wejść, z całego obozu. Te góry to były sztolnie, wyrobiska jakieś. Nie wiem, co tam było, może węgiel, może kamienie. Nie wiem, nie byłem tam, ale groty takie.

  • Czy w Linzu lepiej byliście traktowani niż w Mauthausen?


Zmieniło się całkowicie. Tam byli też tacy Niemcy. Jak się na warsztacie robiło (jeszcze to powiem), zaprowadzili nas na drugi dzień…

  • Mówi pan o Linzu, o fabryce?


Tak. Ustawili nas przed fabryką i wyszedł facet, i po polsku mówi: „Słuchajcie, taka sprawa jest, że będziecie podzieleni na grupy. Dostaniecie jeden warsztat i będzie pracowało dziesięciu przy tym warsztacie. Jeden musi być takim, który będzie umiał odczytać plany, co dostaniecie do roboty. Jak ktoś się orientuje, zna techniczne sprawy, proszę wyjdźcie, żebyście byli do naszej dyspozycji. − Nikt się nie zgłasza. − Nie stać! Słuchajcie, ktoś musi przewodzić, pójść do narzędziowni, żeby wziąć jakieś narzędzia czy coś. Ktoś musi”. Wyszło ze dwóch. „To mało. Kto jeszcze się orientuje w tych sprawach?” Każdy się bał, ale w końcu myślę sobie: choroba, wyjdę i ja. Też wystąpiłem. Wystąpiło nas chyba dwunastu. Grupowym byłem, było dziewięciu, a ja dziesiąty. Poszedłem do majstra, to był Czech i po czesku żeśmy się dogadywali.

  • Wiadomo, kto to był ten Polak?


Nie wiem, kto to był, nie widziałem go potem już.

  • Czyli to nie był więzień?


Nie, to nie był więzień, bo był ubrany normalnie. Może i Niemiec po polsku umiał mówić, może ze Śląska był. W każdym razie poszedłem tam, porozmawiałem z nim, on mi dał plan: zrobić wózki do szlaki, to taka koleba na dużych kołach, za rączkę się całe do góry podnosiło, wysypywało się wszystko z tego. Takich trzeba było dziesięć zrobić. Popatrzyłem. Mówi: „To wszystko musicie zrobić z materiałów”. Trzeba było płaskownik brać, żeby zrobić obręcze, pręt brać, żeby zrobić szprychy w kole, dwa koła. Trzeba rurę jakąś na oś. Zaczęliśmy to robić, ale jak zrobiliśmy koła, trzeba było pospawać. Poszliśmy, na środku kotary były i przedziały, żeby jeden drugiemu, jak będzie spawał… Gruby brezent czerwony był dokoła, wejście też się zasuwało, żeby odblask nie szedł. Poszedłem, nie mogę się dogadać. Polak jeden był, mówi: „Bierz. Umiesz spawać?”. – „Umiem”. – „To bierz, spawaj i koniec. Co będziesz szukał?” Ich było chyba czterech czy coś, nie wiem, kto to w zasadzie był: czy to Polacy, czy jakieś inne narodowości. W każdym razie Niemcy siedzieli też.

  • Ale więźniowie?


Więźniowie Niemcy. Tak że z tym się dogadałem, mówi: „Bierz”. Wziąłem. „Chodź tutaj”. Poszliśmy spawać. Spawanie to była jedna butla, druga butla, regulowało się. Nie karbid, butle były z gazem i z tlenem. Zacząłem spawać. A majster (elektryk do spawania) zobaczył, że spawam. Przyszedł. A każdy miał numer na [bluzie] i na spodniach, dostaliśmy umundurowanie. Popatrzył na numer, popatrzył jeszcze trochę, jak spawałem i poszedł. Skończyłem spawać dwa koła, wzięliśmy i idziemy, a on mnie woła. Pyta się łamaną polszczyzną, dlaczego się nie przyznałem, że jestem spawaczem. Mówię: „Nie jestem spawaczem. W szkole się uczyłem tego i umiem spawać”. – „No dobra”. Poszedłem dalej robić. Na drugi dzień przychodzi Obermajster fabryki i on. Mówi, że ja stąd pójdę, tu kto inny przyjdzie na moje miejsce, a ja pójdę na spawanie. Musiałem pójść na spawanie i znowu spawałem. Tak że na spawaniu mi schodziło. O tyle miałem dobrze, że tam pracowali cywile Czesi, z nimi się dogadywałem. Przynosili mi chleb, przynosili mi margarynę. A o co chodziło? Chodziło o to, że oni byli w barakach jako wolni i robili w nocy wianki z blachy i z drutu na nagrobki. Ja im to spawałem.

  • Oni to sprzedawali?


Oni to wynosili i widocznie sprzedawali.

  • Za to pan dostawał jedzenie?


Oni mi przynosili chleb, to, tamto. Potem było bombardowanie i uderzyli. Linz jest tak zrobiony, że jest Dunaj, odnoga była i tam zrobiony był kanał wybetonowany, głęboki z pięć metrów. Tam był młyn dalej czy coś, woda bieżąca szła. Obóz był między… Jeszcze był spuszczany most, tak nie przeszedł, tylko trzeba było spuścić.

  • Do obozu nikt nie przeszedł?


Tak. Kiedyś było bombardowanie i rąbnęli bombę w budynek murowany. Druga bomba upadła zaraz za bramą, leżała, długa była, gruba. Nie wybuchła. Postawili ją, jak się wychodzi z bramy do obozu, na pieńku jakimś stała. Myśmy przyszli w nocy, nie dali nam spać, tylko do roboty, do budynku, który był rozbity, żeby tam uprzątać wszystko, z jednej strony cegły ustawiać. Myśmy tam poszli. Patrzę: coś leży. A to była papierośnica. Leży zabrudzona, wziąłem to, do kieszeni wsadziłem. Potem, jak przyszedłem na drugi dzień do fabryki, patrzę: to jest srebrna. Doprowadziłem do porządku, zrobiłem elegancką. Potem z okularów, co się zakładało do spawania, gumki zdjąłem. Papierośnice miały gumkę, żeby papieros nie wypadał, zakładało się. Założyłem to. Kiedyś rozmawiałem, mówiłem, że mam taką papierośnicę, odsprzedałbym.

  • Mówił pan do tego Czecha?


Tak. On powiada: „A może bym wziął?”. – „No dobrze. Ale co? Papierosy?” – „Papierosów nie palę, nie kupuję, ale co innego ci dam: margaryny albo chleba”. – „Dobrze”. Dostawali chleb okrągły, kilogram. Na połowę przeciął ten chleb. „Będę miał połowę, a połowa dla ciebie”. Była jego szafka, to mówi: „Nie zamknę szafki, odejdę, ty sobie otwórz i weź to”. Też był cwany, odwrócił się i poszedł sobie. Obejrzałem się, nie ma nikogo, otworzyłem, chleb wziąłem i poszedłem. I tak z miesiąc czasu za te papierośnicę. Potem Niemcy przychodzili, grawerowałem im. Mieli blachy.

  • Co pan na tych blachach grawerował?


Bo to była blacha identyfikacyjna, przełamywało się, jedno się zostawiało, a drugie ktoś musiał zabrać. Numery były, nazwisko na tym. To było owalne i Niemcy to nosili. Było z blachy zwykłej, a ja im to robiłem z blach od nas.

  • Z odpadów aluminiowych.


Tak. Tam były, bo jak mówiłem, spawałem też elementy czołgów.

  • Coś Niemcy panu dawali za to, że pan im to grawerował?


Tak. Jeden dał trzy, cztery papierosy, a drugi dał całą garść albo paczkę całą.

  • Dzielił się pan z resztą?


Nie. Trzymałem to. Jak było potrzeba, to przychodziło się na plac do obozu. Każdy kto miał coś (tam bazar był) szedł na bazar i kupował sobie chleba, zupę sprzedawał. Jeden papierosy palił, drugi nie palił. Ten, co palił papierosy, to za pół chleba, co dostał, porcję taką…

  • Czyli handel wymienny?


Tak, wymienny. Ja chleb brałem przeważnie. Zupy, jak była niedobra, to nie jadłem, chleb sam miałem i margarynę. Ale też nie mogłem tam dużo kupić. Tyle, co po kieszeniach. Nosiło się miski, ucho miała, na drucie z tyłu zawsze ta miska wisiała. Dorobiłem dekiel do tego z blachy i za ucho zakładałem, zamykałem. Tam chleb miałem zawsze. Na tym chlebie tam przeżyłem.

  • W Mauthausen był głód?


W Mauthausen było źle, dlatego że tam nic nie można było zrobić. To, co dostało się… Jeszcze wrócę do jednej sprawy w Mauthausen, bo nie powiedziałem. Bardzo dużo umierało tam, więc rano wózek na kółkach…Kiedyś na stacji był, wozili bagaże do wagonów. Mieściło się czterech, pięciu ludzi. Objeżdżał wszystkie baraki, bo w nocy umierali. Na ten wózek kładli ich i wieźli do krematorium. Krematorium było zaraz obok kuchni. Wtedy jakoś popadło, że ja poszedłem z drugim facetem po kotły, żeby przywieźć z kuchni. Podjechaliśmy pod kuchnię: leży przykryty brezentem na wózku. Obok podjechaliśmy, też z wózkiem, zdejmujemy kotły. Patrzę na ten wózek, a na wózku noga się rusza jeszcze. To znaczy, że jeszcze żył, a już leżał nakryty plandeką. Nie umarł całkowicie, to nie zostawiali, zabierali, koniec i do pieca. Mam zdjęcia, jak do pieca wkładają.

  • Skąd ma pan te zdjęcia, ktoś robił w obozie czy z późniejszego okresu?


Niemcy robili kupę zdjęć.

  • Skąd pan ma to zdjęcie?


To już późniejsze, dostałem. Kolega jeździł, tam też był. Ołtarz jest tam teraz, msza się odprawia.

 

  • W Mauthausen?


Tak.

  • Pan też był?


Nie byłem. Od tamtej pory za granicę już nie jeździłem.

  • Kiedy i dlaczego pan zaczął nosić inne nazwisko na kenkarcie?


Od tego czasu, jak myśmy amunicję „zrobili”.

  • Kiedy z wagonu zabraliście amunicję?


Tak. Musiałem zmienić nazwisko, jak byłem w Warszawie. Nie mogłem się zameldować pod swoim nazwiskiem, musiałem zmienić. Dostałem metrykę i Nowicki był z 1920 roku, a ja z 1921 byłem. Potem do wojska mnie chcieli wziąć.

  • Jak pan był w obozie, to pan występował pod nazwiskiem Nowicki?


Nowicki Jan.

  • A potem vel Dębski?


Już władze zaświadczenie mi dały.

  • Co się z panem działo w momencie, jak Amerykanie wyzwolili pana obóz?


Po wyzwoleniu ci najbliżsi, tośmy wspólnie wszystko robili. Już znajomi byliśmy, to we czterech zostaliśmy w Linzu. Tam był budynek, przedsiębiorstwo jakieś czy coś. Opróżnili ten budynek. Duża szyba była wybita. Tutaj najlepiej by było. Poszliśmy oglądać, gdzie takie okno. Patrzymy: stoi wielka szyba. Zabraliśmy tę szybę, przynieśliśmy, postawiliśmy, gwoździami pozaginaliśmy, okno się zasłoniło. Zdobyłem biało-czerwone płótno, orła polskiego zrobiłem i na szybie rozłożyliśmy. Tak żeśmy tam urzędowali.

  • Jak długo był pan w Linzu?


Po wyzwoleniu wróciłem do domu, chyba na początku sierpnia.

  • W którym roku?


W 1945.

  • Jak pan wrócił?


Pociągiem jechaliśmy i pociąg przyszedł do Warszawy.

  • Jednym pociągiem jechaliście?


Jednym pociągiem. To był specjalny kurs pociągu – Polacy sami jechali w tę stronę. Czesi byli, to Czesi wysiedli w Czechach, a myśmy przyjechali do samej Warszawy. W Warszawie wysiadłem. Leszczyński był, kuzyn, spotkaliśmy się tam. On też był w komandzie, tylko że ja byłem [niezrozumiałe], a on był Elektrokommando. On stawał na końcu, a ja na początku, zawsze się pchałem i żeśmy sobie porozmawiali przy bramie. Jak brama była zamknięta, opuszczony most, to jeszcze żeśmy rozmawiali z sobą w Mauthausen. Potem, jak wróciłem, on też wrócił. On mieszkał tu, gdzie była w Warszawie radiostacja, koło Świętokrzyskiej. Na górze była antena postawiona.

  • On tam mieszkał?


Obok mieszkał. Jeszcze jedna rzecz: jak nas prowadzili.

  • Kiedy?


W czasie Powstania. W tym czasie był strzał, w tę wieżę popadł, ona się przewróciła i zawisła na jednym tylko kątowniku. Była na czterech kątownikach postawiona, na jednym zawisła i tak wisiała. On pokazał mi to i popędzili nas dalej wtedy.

We czterech żeśmy wrócili i on mówi: „Idziemy do mojego domu, zobaczymy”. Zachodzimy, a tam gruz, nie ma w ogóle domu. Mówię: „Wiesz co? Mam kuzynów na Pradze, to muszę pojechać, zobaczyć, co na Pradze słychać”. I z tym majdanem, co miałem… On mówi: „To ja muszę pojechać do rodziny żony”. Ona za Warszawą mieszkała. Rozeszliśmy się, od tamtej pory nie widzieliśmy się już, nie wiem, co się stało.
Przyjechałem do Warszawy. Przy placu Szembeka mieszkali kuzyni, Czerwińscy się nazywali. Myślę sobie: „Odwiedzę ich”. Zaszedłem tam, a oni mi mówią: „Wiesz, że twój ojciec nie żyje?”. – „Jak to?” – „No tak, w czasie bombardowania w 1944 roku, jak Sowieci wchodzili, został zabity. Bomba uderzyła go w głowę”. Myślę sobie: „Co ja tu będę robił? Trzeba wracać do domu”. Posiedziałem u nich, stamtąd dostałem się na stację, na Dworcu Wschodnim byłem chyba.


Przyjechałem do domu. Nie pamiętam, chyba pociąg towarowy był i tym towarowym przyjechałem do domu. Przyjechałem, a już msza się odbyła i pogrzebali mnie, jak to się mówi. Przychodzę do domu, patrzę, piwnica otworzona, mama tam siedzi. Podniosła oczy, zobaczyła mnie. Mówi: „A skąd żeś ty się wziął tutaj?”. Wyciągnąłem mamę z piwnicy i żeśmy rozmawiali. Mówi: „A myśmy cię pogrzebali!”. Jak ojciec został zabity, to był pochowany przed domem, bo nie można było na cmentarz wyjść, miny były, cały cmentarz to był zarzucony minami. Ile ludzi naginęło przez to! Od tamtej pory zostałem w tym Łukowie. Żeśmy się pozbierali. To tego, to tego się spotykało. Dużo nie żyło młodych.

  • Czy miał pan jakieś problemy po wojnie z powodu przynależności do partyzantki, do Narodowych Sił Zbrojnych?


Jeszcze nie wróciłem do domu, jeszcze tam byłem.

  • W Warszawie czy w obozie?


Może w Warszawie. Mama mówiła, że przychodziło UB.

  • Czyli po wojnie o pana pytało?


Tak, od razu. Jak wróciłem, to zaraz wzywali mnie raz, drugi raz, tak że chyba z pięć razy byłem na Urzędzie Bezpieczeństwa. Potem jakoś się odczepili ode mnie.

  • Jakich informacji od pana oczekiwali? Na temat konspiracji?


Tak, kto był w konspiracji. Mieli spis. U nas w Łukowie był obóz: pierwszy NSZ-tu, drugi był AK. Trzeci był obóz ruskich za Niemców i ruscy tam byli. To było NKWD, oni znali wszystkich tych, którzy byli w Jacie. Jak weszli, to oni się ujawnili. Wtedy zaczęli wszystkich zbierać, którzy wrócili z partyzantki do domu, zgarniali ich. Rzekomo, jak opowiadali, każdego jednego wzywali. Do mamy przychodzili, dlatego że mnie nie ma.

  • W każdym razie po tych pięciu spotkaniach jakoś się uspokoiło?


Potem się jakoś uspokoiło. Potem byłem komendantem hufca już po wojnie, 1947, 1948 rok.

  • Pracował pan w harcerstwie?


Byłem komendantem hufca nawet.

  • Gdzie pan zaczął pracować po powrocie?


Po powrocie wyjechałem z [Łukowa]. Jak zaczęli się czepiać, to wyjechałem do Sztumu. Mój kuzyn z Międzyrzeca [był] w kawalerii konnej, tam był jakimś starszym. Też tak samo zaczęli się czepiać jego, a on się ukrywał za okupacji, w Rudce był koło Mrozów. Gdzieś tam jest uzdrowisko, to tam był. Przyjechał do nas, do Łukowa i mówi: „Ty stąd wiej, bo ci nie dadzą żyć. Ja stąd uciekłem. W Sztumie jestem i w Sztumie mam kawiarnię, trochę wódką się handluje. Uciekaj stąd, a tam coś znajdziesz”. Namówił mnie. Zostawiłem mamę i całą rodzinę, pojechałem z nim. On urządzał wtedy wieczorki, przychodzili, grali, tańczyli. To był budynek specjalnie zrobiony, bo jedna strona była pusta, a druga strona – były poustawiane stoliki z jednej strony, z drugiej strony ławeczki. Cztery, pięć, sześć osób się zmieściło. Następny rząd, ścianki były niewysokie, taka restauracja. Tam dwa razy w tygodniu urządzał przyjęcia, więc się tam zaczepiłem. Potem przyjechałem do domu. Jak wracałem, to wpadłem jeszcze do Warszawy, do rodziny. Znajomy, Wojtek Witkowski, mówi: „Pojechałbym z tobą, zobaczył”. – „To jedziemy”. Pojechaliśmy [do Sztumu]. On mechanik był samochodowy. Jechaliśmy, to tu samochód leży, tam samochód leży. Mówi: „Tu by można było…”. Żeśmy tam zostali. On się wziął za robotę, ja mu pomagałem w tym wszystkim. Potem wróciłem do domu. Samochód żeśmy złożyli, sprzedaliśmy ten samochód, wziąłem czterdzieści tysięcy.
Był 1946 rok, jak wróciłem. Siostra pracowała już na stacji jako kasjerka, a druga kończyła handlówkę. Robiły lalki regionalne. Brała walizkę, jechała do Warszawy i sprzedawała. Miały sklep, gdzie to zostawiała i sprzedawali im te lalki. Mówi: „Wiesz co, nie mam trocin. − Trocinami napychane były korpusy. – Musisz mi przywieźć trochę, do tartaku pojedź”. Pojechałem na rowerze do tartaku, zajeżdżam, a tam siedzi z jednej strony dziewczynka, a z drugiej strony siedzi kolega. Znałem go z widzenia, bo to łukowiak, a jej nie znałem. Popatrzyli. Mówię, że chciałem trocin kupić. „A to do kierownika”. Drzwi są, otwieram te drzwi, patrzę: siedzi mój kolega Rejkowski i mówi: „A ty skąd się wziąłeś?”. Zaczęliśmy rozmawiać. „Siadaj, chodź”. – „Gdzieś ty był?” – „Byłem w Górach Świętokrzyskich”. – „A ja byłem w Mauthausen, w Linzu”. Zeszło z godzinę czasu, a ci się głowili, co on tak długo siedzi, poszedł do kierownika na chwilę. Pyta się, gdzie pracuję, „Nie pracuję nigdzie, bo wróciłem dopiero”. – „Szkoda, żeś wczoraj nie przyszedł, bo miałem tutaj faceta z Siedlec na kierownika surowca. Z lasu sprowadzamy drzewo do tarcia. Ale wiesz co, coś znajdę dla ciebie, tartak się rozbudowuje teraz. Bierz trociny, ile chcesz”. Przyjechałem do domu. Mama mówiła: „Załatw mi coś”. Pojechałem do miasta załatwiać. W międzyczasie był telefon z Siedlec, że ten facet się zrzeka, bo jemu nie odpowiada dojazd. [Rejkowski] napisał na kartce i wysłał jakiegoś woźnego do mnie. Mnie nie było, mama tylko była. Zostawił tą kartkę, mówi: „Kartka jest dla pana”. Przyjeżdżam, mama mi pokazuje, mówi: „Słuchaj, jakiś mały człowiek był, przyniósł tę kartkę”. Przeczytałem: „Jak chcesz pracować na kierownika produkcji, to przychodź zaraz, bo ten z Siedlec się zrzekł”. Zjadłem coś niecoś, jeszcze kanapkę w kieszeń i w drogę. Zajeżdżam tam, oni siedzą tak samo, pytam się: „Do kierownika”. – „Jest kierownik”. Poszedłem do kierownika Rejkowskiego, a on: „Dobrze, że jesteś. W takim razie chodź, pokaże ci wszystko. Na drugą zmianę pójdziesz, bo dzisiaj druga zmiana pracuje od godziny drugiej”. Poszliśmy na plac, on mi pokazał wszystko: długość zmnierzyć, szerokość, grubość drzewa. Suwmiarka jest do mierzenia. Mówi: „Tutaj masz książkę, w książce wszystko: jakie drzewo, czyje jest. Napisane jest na drzewie”. Dobra. Wychodzę na halę, a tam: „O, dzień dobry panie Janie!”. To znajomi wszyscy.

  • Czyli powracali?


Tak.

  • Tak pan zaczął pracować?


Tak zacząłem pracować.

  • Chciałam pana poprosić o króciutką refleksje na temat pana udziału w Powstaniu Warszawskim. Czy ma pan jakieś swoje przemyślenia?


Przemyślenia mam, bo potem się zastanawiałem, że ci wszyscy, co tym dyrygowali, to się chowali, a wysyłali ludzi takich, którzy nie mieli broni, nie mieli odpowiednich umiejętności, za młodzi byli. O Powstaniu miałem nie takie wyobrażenie, jakie [naprawdę] Powstanie było, bo człowiek filmy oglądał, to inaczej to wyglądało. To była walka, jak dzisiaj jest – o stołki. Taka sama kiedyś była walka. Jeden rządził, drugi rządził. Ten, co miał parę gwiazdek, i ten, co miał jedną gwiazdkę, był ważny wtedy, rządził. A posługiwali się dziećmi biednymi, co ginęły. Ile leżało dzieci zabitych! On niby chyłkiem leciał, ale obstawione było przez Niemców. Ile ich było zabitych! Im imponował kask, że założyli kask na głowę. Raporty, polecenia, rozkazy wysyłali przez młodych.



Łuków, 19 stycznia 2012 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Jan Ryszard Dębski Pseudonim: „Szron” Stopień: strzelec Formacja: Pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów, Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter