Jerzy Sułkowski „Konduktorka”

Archiwum Historii Mówionej

Jurek Sułkowski, pseudonim „Konduktorka”. Urodziłem się w Warszawie na Nowym Mieście.

  • Gdzie pan mieszkał?

Nowe Miasto 25, ale krótko dosyć, do siedmiu lat, a potem już na Żoliborzu na ulicy Dziennikarskiej.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.

W 1914 roku ojciec i matka byli w Moskwie. Ojciec pracował na kolei w Moskwie, potem po powrocie do Polski pracował w Ministerstwie Finansów, a następnie podczas wojny dostał polecenie zorganizowania szpitala w Warszawie, to był Szpital Skarbowców, który najpierw był przy Placu Bankowym, a następnie na Grochowie w Instytucie Weterynarii, tam został zajęty na szpital normalny, dla ludności.

  • Miał pan rodzeństwo?

Siostrę, która była cały czas z nami, po Powstaniu mama i siostra zostały wywiezione do Ravensbrück, ojciec do Neuengamme i tam zginął, już niestety nie wrócił.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Byliśmy akurat w Klembowie, to jest mała miejscowość pod Warszawą, zobaczyliśmy pierwsze samoloty i wszyscy mówią: „O, jakieś ćwiczenia znowu są!”, okazało się, że to już nie są ćwiczenia, tylko zaczęła się wojna. Ponieważ my mieszkaliśmy w sporym domku, który miał blaszany dach, ojciec przyjechał i zdecydował, że musimy jechać do Warszawy, bo Warszawa będzie broniona, natomiast tutaj to mogą w każdej chwili taki dom, który świetnie widać, zbombardować. 2 czy 3 września wróciliśmy do Warszawy na wszystkie bombardowania. Całą wojnę byliśmy już potem w Warszawie w trakcie bombardowań.

  • Gdzie pan chodził do szkoły?

Chodziłem do Szkoły Rodziny Wojskowej na Żoliborzu na ulicy Czarnieckiego i tam się zaczęła moja przygoda z harcerstwem. Jako zuch byłem w 71. drużynie WDH. Jak wybuchła wojna to naszą szkołę zamknęli, nasze całe towarzystwo rozsypało się do różnych szkół. Żoliborz to była mała wioska jak się mówiło, bo nawet jak myśmy gdzieś jechali, to się mówiło: „To dzisiaj pojedziemy do miasta”, to znaczyło, że jedziemy do Warszawy. Wszyscy się znali, tak że jeżeli chodzi o ścisłą konspirację, to się nie udawało, myśmy będąc już potem w konspiracji znali się wszyscy, tylko dowódców nie znaliśmy naszych, nie znaliśmy instruktorów. Nawet jeśli chodzi o pseudonimy, to normalnie jak się wstępowało do konspiracji, to trzeba było sobie od razu wyznaczyć pseudonim, u nas nawet tego nie było. Instruktor mówi: „No to teraz musicie sobie znaleźć jakieś pseudonimy.”

  • Może opowie pan historię swego pseudonimu?

Były pseudonimy, że ktoś sam wybierał sobie, były pseudonimy, które zostały wyznaczone, ja miałem właśnie taki pseudonim, może nawet nie wiem, czy warto się przyznać do tego: to był głupi sport, że myśmy jeździli na tramwajach, więc tak: w pełnym biegu się wskakiwało do tramwaju i w pełnym biegu się wyskakiwało z tramwaju, nawet nieraz to się przydawało. Była taka sytuacja: akurat we dwóch żeśmy stali na Placu Wilsona, tramwaj podjechał i wyskoczyli ludzie i mówią: „Na [ulicy] Zajączka jest łapanka!”. Z przeciwnej strony jechał tramwaj, więc myśmy na drugą stronę przeskoczyli, wskoczyliśmy do tramwaju w biegu, zawiadomiliśmy, że jest łapanka, wyskoczyliśmy i już na placu Inwalidów wszyscy wysiedli, którzy nie mieli odpowiednich papierów, tak że to się przydało... Ale powiem szczerze, to było głupie, bo to było bardzo niebezpieczne, tramwaj w biegu, a myśmy tak się bawili. Akurat byłem w tym sporcie dobry niestety, to doszli do wniosku, że mnie trzeba dać pseudonim tramwajarski. Zaproponowali: „Tramwajarz”, „Konduktor”, ale ponieważ to konspiracja, to mówią: „»Konduktor« to nie, zróbmy z niego »Konduktorkę«, to się zupełnie wtedy nie połapią wrogowie, kto to może być”. Zostałem „Konduktorką”.

  • W jaki sposób znalazł się pan w konspiracji?

W 1941 roku przeszedłem do pierwszej klasy gimnazjum, do Poniatówki, i tam żeśmy się, znowu harcerze, ci którzy byliśmy w Szkole Rodziny Wojskowej, spotkali z powrotem. Doszliśmy do wniosku, że trzeba coś zacząć działać. Już w styczniu 1942 roku utworzyliśmy kontakty. Kontakty jakieś, o których nawet nie wiem, któryś z nas miał. Wtedy z Michałem Sternikiem (to był instruktor żoliborski) porozumieli się i on stworzył szkołę BS. Normalnie, jeżeli chodzi o harcerstwo to najpierw był „Zawisza” − najmłodsi, potem BS, potem GS. Nam się udało od razu do BS przejść, tak że już byliśmy w szkole BS, Bojowych Szkół. Tak się zaczęła nasza konspiracja.

  • Czym się pan zajmował?

Po pierwsze szkolenie – normalne szkolenie wojskowe. Poza tym napisy na murach. Wywiad. Wywiad polegał na tym, i to rzeczywiście było zlecone przez kontrwywiad i wywiad AK, żebyśmy na wjazdowych trasach mieli wyznaczone posterunki i żeśmy zapisywali samochody niemieckie, przeważnie kolumny, samochody mniej. Jeżeli kolumna szła, to się zapisywało, przeważnie kolumny miały swój znak rozpoznawczy, więc się mówiło: znak rozpoznawczy taki i taki i numer pierwszego samochodu, chodziło o to, że inni stali na wylotowych trasach i jeżeli tego dnia nie stwierdzili, że taka kolumna wyjechała, to znaczy, że ta kolumna została w Warszawie. Wywiad wiedział, jakie jednostki mniej więcej w danym czasie znajdują się w Warszawie, poza tym mieliśmy jedną wpadkę, bo u Meinla polecili nam wybić szyby, to był sklep niemiecki na placu Wilsona. Szaro było, pewnie godzina ósma, żeśmy z kamieniami poszli wybijać, rzuciliśmy nawet dużymi kamieniami, ale nic się nie stało, bo pancerne szyby były, tylko zrobił się ruch straszny, ludzie zaczęli uciekać, myśmy się wycofali i impreza nie udała się. Potem Powstanie Warszawskie...

  • Jaka była atmosfera w pana drużynie, gdy zaczynało się Powstanie?

Po pierwsze były dwa alarmy przed Powstaniem, jeden alarm był odwołany, jak już żeśmy się zgrupowali w jednym miejscu, drugi był później. Może dwa były rzeczywiście, jeżeli chodzi o dzień Powstania, to jeszcze nas wysłali w tym dniu na ulicę Pankiewicza po broń do naszego dowódcy. Przewoziliśmy belgijskie rewolwery − dwanaście milimetrów z pierwszej wojny śwaitowej, sześć sztuk. Jak żeśmy dojechali na Żoliborz, to na Żoliborzu już się zaczęło Powstanie, bo o drugiej godzinie już pierwsze walki były, już po tym ucichło, ale Niemcy byli bardzo niespokojni. Udało nam się jeszcze przejść na nasze zgrupowanie na ulicy Dygasińskiego. O piątej godzinie żeśmy wyszli już na Powstanie.

  • Pamięta pan pierwszy dzień Powstania?

Oj tak, pamiętam bardzo, bo był bardzo nieszczęśliwy dla nas od razu, dlatego, bo dostaliśmy polecenie, żeby przejść na Marymont, a tam było główne zgrupowanie. Przy przechodzeniu przez ulicę Bohomolca nasz dowódca został ranny w rękę, zresztą od razu go do szpitala zabrali, rękę amputowali.

  • Jak się nazywał?

Marek Fiutowski. Już niestety nie był naszym dowódcą, bo był w szpitalu, a drugie, na Marii Kazimiery dostaliśmy się pod ogień z AWF-u (dawny CIF) i tam już mieliśmy pierwszego kolegę, który zginął w kartoflisku, bo myśmy przez kartoflisko się przeprawiali. Dostaliśmy ostrzał boczny, jeden z nas zginął, a w nocy żeśmy przeszli do Kampinosu.

  • Czy był pan uzbrojony?

Trudno powiedzieć. Miałem pistolet − zbrojawkę czeską kaliber siedem (to było sześć trzydzieści parę chyba), a poza tym to były granaty, butelki zapalające. Z tym, że to było raczej uzbrojenie psychologiczne, bo z zbrojaweczką to trudno było cokolwiek zrobić, szczególnie w sytuacji żoliborskiej, gdzie były duże tereny i nie było walk, że się podchodziło do nieprzyjaciela, żeby móc z takiego pistoletu cokolwiek zrobić, ale miało się broń, poza tym bębenkowce, których żeśmy sześć przywieźli, to też były na naszym uzbrojeniu i nasi dowódcy przeważnie Parabellum mieli. Uzbrojenie było bardzo słabe, może dlatego więc do Kampinosu żeśmy się przeprawili, bo tam miało być przegrupowanie jednostek i ewentualnie dozbrojenie. Dozbrojenia żeśmy nie dostali tylko przegrupowanie było. 3 sierpnia żeśmy wrócili na Żoliborz. Na Zdobyczy Robotniczej były bardzo ciężkie walki i dużo osób zginęło. Z naszego plutonu na szczęście nikt nie zginął, ale dużo chłopców zginęło. Pod wieczór żeśmy już przeszli na Żoliborz.

  • Gdzie wtedy państwo się zatrzymali?

Zatrzymaliśmy się najpierw jedną noc na ósmej kolonii, później na czwartej kolonii, bo nasz pluton miał być osłoną dowództwa, ale byliśmy tylko do 12 [sierpnia] osłoną dowództwa, a potem już na linii nas wzięli i byliśmy na ulicy Krasińskiego 20 na pierwszej linii do końca Powstania.

  • Jak pan zapamiętał te walki?

Na ogół było w miarę spokojnie, właściwie dwa natarcia były: jedno natarcie niemieckie u nas na ulicy Krasińskiego, to były dwa czołgi i piechota, jeden czołg zresztą żeśmy uszkodzili z Piata, ale go wycofali, bo drugi czołg wziął go na hol i ściągnął z powrotem. Drugie to właściwie nie było natarcie, tylko pomyliły się dwa niemieckie samochody ciężarowe i pod naszą barykadę podjechały, więc żeśmy też zdobyli dwa samochody, z tym że jeden udało nam się całkowicie rozładować, przeważnie był jakiś ekwipunek niemiecki, trochę broni było, a drugi niestety Niemcy jak się zorientowali, to pociski zapalające puścili i ten drugi samochód spalili.

  • Jak zachowywała się ludność cywilna w czasie Powstania?

Bardzo dobrze, nie było żadnych problemów.

  • Czy pomagali na przykład w budowaniu barykad?

Tak. Po tym już jak myśmy przeszli na ulicę Krasińskiego, już barykada była między ulicą Krasińskiego 20 a Krasińskiego 29, to był pierwszy budynek, po drugiej stronie był Klasztor Zmartwychwstanek tam zresztą „Żyrafa II” stała.

  • Pamięta pan żołnierzy ze strony nieprzyjacielskiej? Miał pan z nimi jakiś kontakt? Poznał pan na przykład żołnierzy niemieckich wziętych do niewoli?

Do niewoli było wziętych paru Niemców, pracowali chyba w szpitalu, ale to były jednostki. Duże natarcia to szły dwa: na ulicę Słowackiego, na Dworzec Gdański – to natarcie, które się załamało i z Kampinosu oddziały przyszły, tam bardzo duże straty były też.

  • Czy może pan opowiedzieć o natarciu na Dworzec Gdański?

Na Dworcu Gdańskim nie byłem, wtedy myśmy mieli wyznaczone natarcie na Instytut Chemii, ale nie doszło do skutku, bo było uzgodnione podobno ze stroną radziecką, że tam będzie najpierw nalot na Instytut, położenie ognia, potem natarcie, do tego nie doszło, wycofali się widocznie Rosjanie z tego i żeśmy całą noc zalegli w okopach, a natarcia nie było.

  • Czy miał pan przez ten czas jakieś wiadomości od rodziny?

Rodzina była na Żoliborzu. Nie widziałem się z rodziną, bo już praktycznie nie byli [w naszym domu], bo myśmy mieszkali na Dolnym Żoliborzu, przenieśli się do bloków do Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Zobaczyli mnie już w ostatni dzień Powstania, akurat byłem ranny, właściwie tylko miałem oczy i usta, cały byłem zabandażowany. To było moje ostanie spotkanie z ojcem, już potem ojca nie spotkałem, bo zginął.

  • W jaki sposób został pan ranny?

Żeśmy się wycofywali i byliśmy osłoną, pluton 227 był plutonem osłonowym, szliśmy na końcu, na trzeciej koloni, już na czwartą kolonię wjechały czołgi niemieckie i zobaczyłem, że czołg lufę wystawia, wiedziałem, że on strzeli w moją stronę, to w takim razie przejdę na drugą stronę od strony [ulicy] Słowackiego. Przeszedłem do pokoju, jednak pocisk był tak mocny, że rozbił ściany i wybuch w pokoju, w którym byłem. Na szczęście odłamki poszły na zewnątrz, zostałem kontuzjowany tylko w twarz, cała twarz niestety musiała być obandażowana. Karabin już wtedy oddałem koledze a dostałem Visa. Stamtąd żeśmy się już przeprawili na ulicę Mickiewicza, miała być przeprawa przez Wisłę, która też nie doszła do skutku i niestety już potem zawieszenie broni i złożenie broni.

  • Porozmawiajmy jeszcze o życiu codziennym w czasie Powstania. Jak państwo zdobywali jedzenie?

Dziwna sprawa, bo nie przypominam sobie w jaki sposób byliśmy żywieni, wiem że w drugiej połowie Powstania chodziliśmy po zupę na ulicę Czarnieckiego, tam gdzie była kiedyś Szkoła Rodziny Wojskowej, tam było RGO i stamtąd braliśmy zupę. Ale to pamiętam tylko dlatego, bo raz po zupę szedłem jako obstawa, bo były przypadki, że zupę nam zabierali po drodze. A tak to naprawdę nie pamiętam zupełnie. Potem już pod sam koniec Powstania, to były zrzuty rosyjskie i zrzucali nam suchary.

  • Jakie to były zrzuty?

To normalne [zrzuty] były. Żoliborz był dosyć dużym terenem, były wyznaczone miejsca, były oświetlone te miejsca od spodu i tamci wiedzieli gdzie zrzucać. Zresztą oni zrzucali z kukuruźników, to samolot, który cichutko podlatywał, on wyłączał silnik, podlatywał, zrzucał wszystko i odlatywał. Poza tym zdobyliśmy olejarnię na Marymoncie. Pamiętam, że jadło się suchary, maczało się w oleju, soliło się − to pyszne jedzenie było.

  • Czy były problemy ze zdobyciem wody?

Woda była. Przypuszczam, że parę ujęć było na Żoliborzu. Myśmy ujęcie mieli na ulicy Suzina, tak jak później było kino „Tęcza”, to tam było ujęcie wody. Oczywiście stało się w kolejce, ale przeważnie my jako żołnierze, to bez kolejki braliśmy. Dużo jej nie było potrzeba, woda była tylko do picia, żadnego mycia praktycznie nie było, mycie to było tak trochę, a poza tym woda była przygotowywana dla tych, którzy z kanałów wychodzili, oni wychodzili tak brudni, że od razu szli do kąpieli, wanny były przygotowywane, woda musiała być, a dla nas to tak różnie.
  • Pan nie przechodził kanałami?

Nie, u nas jeżeli chodzi o pluton 227 to najmłodsi nasi byli kanalarzami, to była chyba drużyna 100.

  • Młodsi od pana?

Tak, byli czternaście lat, piętnaście lat, ja miałem szesnaście skończone, to już byłem starszyzną.

  • Gdzie państwo nocowali?

Nocleg mieliśmy już w tym samym miejscu, mieliśmy kwatery na ulicy Krasińskiego 20, my na pierwszym piętrze, inni mieli na parterze. Starali się, żeby to było w bocznych lokalach, to były już stałe kwatery, przez cały czas już byliśmy na tej kwaterze.

  • Czy w pana otoczeniu ludzie brali udział w życiu religijnym? Odbywały się msze?

Tak, odbywały się msze, mieliśmy bardzo dobrego księdza, zresztą naszego księdza kapelana z gimnazjum, który do nas przychodził, przychodzili też inni księża. Msze odbywały się, z tym że nie w kościele, ale na podwórzach. Kościoły były nieczynne, przypuszczam, że nawet strach, że zawsze Niemcy mogli kościół zbombardować.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Taka jak wśród młodzieży, wszyscy zachwyceni, bojowe nastawienie, że się walczy z wrogiem, poza tym były zawsze ogniska, bo to harcerstwo, przychodziły do nas sanitariuszki, łączniczki. Nastrój był przyjemny w sumie, mimo tego, że ciągle jednak, co jakiś czas kogoś chowaliśmy z kolegów.

  • Podobna atmosfera była, jak Powstanie się już kończyło?

Nie, myślę że już wtedy nie było tak dobrze, bo jednak już widzieliśmy, że to wszystko się kończy i raczej dla nas się źle skończy. Przypuszczaliśmy, że się nawet skończy gorzej niż się skończyło, bo ostatecznie już potem zostało zawarte porozumienie, jako kombatanci byliśmy traktowani normalnie jako wojsko.

  • Zawarł pan jakieś szczególne przyjaźnie w czasie Powstania?

Właściwie my wszyscy się znaliśmy świetnie, szczególnie jeżeli chodzi o naszą drużynę, bo cały pluton to myśmy poznali podczas Powstania, bo to i Bielany były, Marymont, ale jeżeli chodzi o naszą „trzechsetkę” to byli wszyscy z Żoliborza, znaliśmy się bardzo dobrze.

  • Jakie były pana losy po kapitulacji?

Pomimo tego, że byłem ranny, to jednak do szpitala nie poszedłem, dostałem się do Pruszkowa do obozu. Z Pruszkowa koledzy mi pomagali jak mogli, [potem] do Stalagu XI A Altengrabow, potem na komenderówkę. Potem już [byłem] cały czas na komenderówce przy cukrowni. Mieliśmy szczęście, bo w cukrowni najpierw były buraki cukrowe, tak że można było buraki sobie jakoś upiec, zjeść, potem była melasa, a potem był już cukier, można było zawsze tam cukru potem dostać i zawsze jakoś z tego wyżyć, bo jedzenie to było straszne, od stycznia dostawaliśmy paczki amerykańskie z Czerwonego Krzyża, to już się bardzo poprawiło.

  • Jak sobie państwo radziliście do stycznia?

Do stycznia to było słabiutko, cukier nas ratował.

  • Jakie warunki panowały?

Warunki normalne, dwanaście godzin pracy, dwanaście godzin odpoczynku, z soboty na niedzielę osiemnaście godzin pracy, dlatego że zmiana była z nocy na dzień, w związku z tym trzeba było osiemnaście pracować i osiemnaście dzięki temu było potem odpoczynku.

  • Czy miał pan wieści o swojej rodzinie przez ten czas?

Dopiero właściwie w prawie ostanie dni niewoli dostałem wiadomość z domu, że mama i siostra żyją, bo już były w Warszawie.

  • Pana siostra nie brała udziału w Powstaniu?

Nie, bo tak to nie wiem czy bym nawet do Polski wrócił, no ale ponieważ już wiedziałem, że mama i siostra żyją, to się zdecydowałem. Wróciłem dopiero w 1947 roku.

  • Jak odbyło się pana wyzwolenie?

Wyzwolili nas Amerykanie, z tym że to były tereny, potem według umowy, zajmowane przez Rosjan, Amerykanie jak nas wyzwolili, to po tygodniu przewieźli nas, nie zostawili nas, żeby nas przejęli Rosjanie tylko przewieźli nas do Braunschweigu i wtedy już byliśmy na okupacji angielskiej. Potem skorzystałem z tego, że była możliwość, żeby się na okupację amerykańską przedostać, wiedziałem, że tam tworzą tak zwane kompanie wartownicze w armii amerykańskiej. Półtora roku byłem w armii amerykańskiej w kompaniach wartowniczych, staliśmy przy magazynach wojskowych, przy obozach jenieckich.

  • Dlaczego został pan tam jeszcze? Nie chciał pan wracać do Polski?

Niepewność wtedy jeszcze, myśmy wtedy uważali, że będzie trzecia wojna światowa. Nie bardzo było wiadomo, poza tym już wiedzieliśmy mniej więcej, co się dzieje, jak Rosjanie wkraczali na te tereny. Nie bardzo wiedzieliśmy, co z nami zrobią jak wrócimy, tak że bardzo mało wróciło, głównie wrócili ci, których zajęli Rosjanie, ci już musieli wrócić, a jeżeli chodzi o nas, to bardzo dużo nie wróciło wcale, ci, co mieli jakieś możliwości to do Anglii się przedostali i przeważnie zostali już, potem do Ameryki.

  • Pan wrócił. Czy był pan w jakiś sposób represjonowany?

Nie. Wiedzieli, że byłem, bo jak się wyjeżdżało to się dostawało zaświadczenie, że zwolniony z armii amerykańskiej, a poza tym jak byłem w obozie to wiadomo było, że byłem powstańcem. Myśmy byli za młodzi, przypuszczam, żeby jakieś w stosunku do nas represje, znaczy były represje tego rodzaju, że niektórzy z kolegów jak do wojska mieli się dostać, to do kopalni się dostawali, służba wojskowa ich była w kopalni, ja akurat dostałem odroczenie, potem to się jakoś rozeszło, tak że w wojsku już naszym nie byłem. Oni starali się raczej nas do wojska nie brać, jeżeli to już do kompanii karnych.

  • Może chciałby pan jeszcze dodać coś o Powstaniu?

Najgorszy to był ostatni dzień Powstania, gdzie już żeśmy się przedostawali w stronę Wisły z założeniem, że przejdziemy na stronę praską. Nie udało się i wiadomość, że już jest kapitulacja, że mamy broń oddawać, szpaler Niemców, kosze przygotowane. Żeśmy szli, Niemcy tylko się pytali, czy nie mamy Visów przypadkiem, bo to był bardzo dobry pistolet naszej radomskiej produkcji. Swojego Visa wrzuciłem do ognia, akurat się tam domy paliły, jak żeśmy stali już na Dolnym Żoliborzu, większość zresztą powrzucała do ognia, tak że jak oddawaliśmy broń, to karabiny, których nie można było wrzucić, to też Niemcom nie były już potrzebne praktycznie.

  • Jak pan ocenia decyzję o Powstaniu?

Trudne pytanie. Uważam, że była konieczna, decyzja była słuszna i Powstanie było konieczne, natomiast jeżeli mogę tak powiedzieć, było o tyle nieprzygotowane, że myśmy do Powstania wyszli właściwie nieuzbrojeni, bo to tak jak mówiłem zbrojawki czeskie to nie była broń, to była broń psychologiczna, myśmy się dobrze czuli, że mamy broń, ale to praktycznie nic nie dało. Już w połowie Powstania jak dostawaliśmy zrzuty, zresztą nie angielskie, bo na Żoliborz angielski żaden chyba nie trafił, dostaliśmy zrzuty rosyjskie i to duże zrzuty..., nawet rusznice pancerne ośmiostrzałowe, kaliber dosyć duży chyba osiem milimetrów albo dziewięć. Nie wiem, czy to prawda ale podobno to były amerykańskie rusznice, a poza tym pepesze zrzucali nam, polską amunicję z 1939 roku, którą gdzieś tam zdobyli i przetrzymana była na terenie Rosji. Uzbrojenie miałem już od połowy Powstania: miałem karabin mauzera, ale mogłem spokojnie na pepesze wymienić z tym, że wolałem mieć karabin jednak. Mieliśmy trzy granatniki w plutonie.

  • Poszedł by pan jeszcze raz do Powstania, gdyby znowu miał pan szesnaście lat?

Przypuszczam, że tak, jakbym miał szesnaście lat to na pewno, wtedy wszyscy czekaliśmy na to, żeby się odegrać chociaż trochę.



Warszawa, 20 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Katarzyna Figiel
Jerzy Sułkowski Pseudonim: „Konduktorka” Stopień: szeregowiec Formacja: zgrupowanie „Żyrafa” Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter