Nazywam się Krystyna Ossowska-Cypryk. Urodziłam się w 1925 roku w miejscowości Sierpc, to jest województwo warszawskie. W czasie Powstania zasadniczo byłam łączniczką, chociaż z początku miałam przydział jako sanitariuszka, do szpitala na placu Trzech Krzyży, w Instytucie Głuchoniemych.
Urodziłam się w Sierpcu i zasadniczo całe dzieciństwo, aż do drugiej klasy gimnazjum, spędziłam w Sierpcu, właściwie pod Sierpcem w takim małym mająteczku [„Wymyślin”]. Potem Niemcy mnie wysiedlili w 1939 roku [i wywieźli zaplombowanym pociągiem] w góry. Tam się tułałam trochę i po tym pobycie w górach, [na wiosnę 1940 roku, z rodzicami] przyjechałam do Warszawy, [i] tutaj zaczęłam dalej się uczyć.
[…] Chodziłam do szkoły Kowalczykówny i Jaworkówny, [która mieściła się na ulicy Wiejskiej]. […] [Po zamknięciu i zniszczeniu szkoły przez Niemców, w maju 1940 roku, nauka przeniosła się na komplety, mieszczące się w mieszkaniach prywatnych, w różnych dzielnicach miasta. Przychodzili profesorowie z dawnej szkoły Kowalczykówny, i my uczennice. Dla bezpieczeństwa zajęcia odbywały się w różnych godzinach. Równolegle chodziłam do oficjalnej zawodowej szkoły chemicznej na ulicę Chmielną].
[Do dziś pamiętam, jak uroczyście przebiegał ten egzamin dojrzałości, w wynajętej na ten cel szkole na ulicy Królewskiej]. Maturę zdałam w 1944 roku, dosłownie przed wybuchem Powstania, czyli w lipcu, a Powstanie wybuchło w sierpniu. […] [W domu czekało na mnie morze kwiatów kupionych przez wujka, dla podkreślenia wagi chwili].
Mój ojciec był buchalterem, [a w czasie okupacji pracował jako agronom], matka nie pracowała, była w domu. Opiekowała się moim bratem i mną.
Młodszy [o trzy lata], ale nie żyje już. [Był „Zawiszakiem”, zajmował się małym sabotażem – starciu z bojówkami niemieckimi, tj. zrywaniem ogłoszeń, napisami patriotycznymi na ścianach domów].
Nie, po Powstaniu.
Wybuch II wojny światowej pamiętam… To znaczy w 1939 roku?
Pamiętam, [pojawili się Niemcy, zabili mi ukochanego pieska, a potem kazali opuścić dom i wywieźli przymusowo zaplombowanym pociągiem w góry z Sierpca]. […]
[…] [Tak].
W Warszawie. Po wysiedleniu właśnie, po okresie wysiedlenia w góry, przyjechałam do Warszawy i już potem mieszkałam w Warszawie cały czas [na Złotej 65, w wynajętym mieszkaniu]. […]
Mieszkałam z rodziną.
Złota 65. Potem ten dom został zburzony momentalnie, pierwszego dnia Powstania, bo tam był skład amunicji. W każdym razie mieszkałam cały czas na Złotej. Tam było bardzo dużo młodzieży. Moi rodzice przyjęli wiele osób do domu, żeby po prostu zabezpieczyć jakoś im życie. Tak że mieliśmy duże towarzystwo, plus jeszcze przychodzili panowie i panie z różnych organizacji. Tak że dom był otwarty dla młodzieży. […]
Ponieważ miałam dużą rodzinę i dużo [innych] osób [mieszkało na Złotej], to raczej staraliśmy się urządzić święta normalnie. Nie wiem, trudno powiedzieć jak.
Na ile można było, tak.
Mój ojciec, [jako agronom] dojeżdżał na wieś, robił zakupy tam, handlował w pewnym sensie i utrzymywał całą rodzinę. Oprócz tego ciocia pracowała w sklepie. Tak że staraliśmy się utrzymać dom na jakimś poziomie. Młodzież uczyła się raczej.
Tak, to znaczy byłam jeszcze od 1942 roku. Były zbiórki robione [na ulicy Złotej 37 i w lasach Podkowy], uczyliśmy się wielu rzeczy, to znaczy, jeśli chodzi o łączność [i] o pierwszą pomoc [medyczną]. Tak że było [szkolenie]…
Tak, przygotowanie.
Przez szkołę właściwie, bo w szkole raczej wszystkie dziewczynki były gdzieś zaangażowane. No i między innymi właśnie część w „Szarych Szeregach”.
Od 1942 roku, z tym, że niektóre koleżanki były w lesie [z żołnierzami] w międzyczasie, [i] nie przychodziły na komplety, to znaczy, np. taka Dorota Łempicka… Ona zginęła w pierwszych dniach Powstania. W ogóle tak się złożyło, że wszystkie moje koleżanki [z kompletów] niestety zginęły. Bo ten przydział [nasz] na plac Trzech Krzyży okazał się taki pechowy jakiś. Mam bardzo dużo grobów [poległych koleżanek].
Nazwiska tak, mam bardzo dużo nazwisk: [i] Ania Nelken, Dorota Łempicka, potem Jasia Malec , [Jadwiga Dippel , Urszula Krzymuska , Zofia Plaskota, Zofia Zawadzka]. To był damski personel [oraz panowie: Janusz Dzikiewicz, Leszek Cergowski, Jan Jagodziński]. [red. Większość z wymienionych osób przeżyła Powstanie.]
[Tak. Dokładny, cały spis zmieszczony w publikacji Bożeny Urbaniak „Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim 1944 r.” Warszawa 1988]. […]
Nie, raczej nie.
Gdzie byłam?
Byłam już skoszarowana właśnie na Wilczej, blisko Instytutu Głuchoniemych. Już nie pamiętam numeru. W każdym razie parę osób było w tym mieszkaniu i czekaliśmy na początek Powstania. [Choć nie] było wiadomo, kiedy [dokładne] wybuchnie.
To były „Szare Szeregi”, [Batalion „Miłosz”, kompania „Reda”].
Tak… „Miłosz”…
Cały czas [od 1 sierpnia do 2 października 1944 roku, najpierw na Placu Trzech Krzyży w Instytucie Głuchoniemych]. Potem przeszłam Aleje Jerozolimskie i znalazłam się w Prudentialu. Tam było znów inne kierownictwo. [To przejście przez Aleje Jerozolimskie], to był taki chrzest bojowy, dlatego że przechodziłam przez niezabezpieczoną powierzchnię ulicy, obstrzał był szalony, przy okazji, w czasie przejścia ginęli ludzie. Zatrzymałam się z wrażenia, właśnie tak przed bramą, vis-à-vis. Ale jakoś mnie się nic nie stało. Bo to przejście było z meldunkiem do Prudentialu na plac Trzech Krzyży, [gdzie byłam do 14 sierpnia 1944 roku. Po zbombardowaniu Prudentialu i Banku PKO od 16 sierpnia do 10 września 1944 roku praca na ulicy Górskiego 4, a od 11 września do 2 października byłam zakwaterowana na ulicy Złota 8].
Tak.
Byłam łączniczką […], [kolporterką prasy powstańczej i przenosiłam listy ludności cywilnej. Ostatnia funkcja – oddział sanitarny Czerwonego Krzyża].
Tak, to znaczy przy przyjęciu do drużyny [harcerskiej w 1942 roku].
Zależy, w którym okresie Powstania. [Początkowo ciężko, spanie na podłodze w pokojach z wybitymi szybami w Prudentialu]. Potem pracowałam przy stołówce na Górskiego. [Spanie na krzesłach i w końcowym etapie zawsze na gołej podłodze, z tym że całe dnie chodziłam po ulicach].
Dopiero od końca sierpnia [do 10 września]. I wtedy było lepiej trochę [z żywnością].
To było u pani Jerôme na Górskiego 4. Do [10 września] pracowałam tam. To znaczy to była stołówka dla ludzi, nie tylko dla Powstańców, ale i ludzi. [W tym mieszkaniu] na Górskiego było przejście z Wareckiej i tym przejściem Powstańcy przechodzący ze Starego Miasta kanałami przechodzili [nocami], myśmy się nimi opiekowali. Potem właśnie bardzo szybko [została] zbombardowana cała [ulica] Górskiego. Mam wrażenie, że [również] w związku z tym [przejściem] dom ten został zburzony. Nawet nie wiem, jakie były dalej losy tej kierowniczki, pani Jerôme. Chciałam się dowiedzieć, ale jakoś nie mogłam. W każdym razie to przejście było z Wareckiej na Górskiego. [Straciłam kwaterę i pod lecącymi bombami przedostałam się na plac Napoleona (Powstańców Warszawy). Jednego dnia na podwórze domu w samo południe spadły pociski „krowy”, mnóstwo rannych, zabitych, zamieszanie. Kto mógł udzielał pomocy, przeprowadzałyśmy ciężej rannych do szpitali na placu Napoleona].
Cały sierpień właśnie byłam [łączniczką, roznosiłam meldunki w różnych porach dnia i nocy].
Chodziłam przeważnie na Powiśle, dopóki było jeszcze czynne. Poza tym byłam w Śródmieściu [przenosiłam rozkazy na Żelazną, Śliską, Towarową]. Czyli ten kierunek miałam wyznaczony z meldunkami.
Nie, było bardzo mało broni.
[…] [Byłam stale na odkrytej przestrzeni, czasem podwórkach domów, bramach]. Potem rozszerzył się teren [moich wędrówek], gdzie właśnie zajmowałam się tym przenoszeniem wiadomości, aż do Towarowej. Czyli mniej więcej tak: Żelazna, Towarowa. Chodziłam takimi przejściami, bramami, żeby uniknąć jakiegoś bezpośredniego zetknięcia z Niemcami. W związku z tym ryzyko o tyle było, że po pierwsze bombardowania, a poza tym przypadek spotkania jakichś wysuniętych placówek niemieckich też był, dlatego że dostawałam rozkazy w bardzo różne punkty już bliskie frontu. […] W każdym razie nigdy mi się nic nie stało. To znaczy nie byłam nigdy w piwnicy. Zawsze na powierzchni, więc w zasadzie jakoś uniknęłam [niebezpieczeństwa]. [Tylko raz w czasie przejścia przez ulicę Sienną, ponieważ było silne bombardowanie, schroniłam się w piwnicy domu, w którym stacjonowała jednostka wojskowa. Na ten właśnie dom spadło pięć bomb, na szczęście niewypałów, i tylko zasypały całkowicie wyjścia. Ciemno, moc gruzu. Jakoś odkopaliśmy się, ale od tej pory wolałam otwartą przestrzeń.
W Śródmieściu stosunkowo mniej było [bezpośrednich zetknięć z Niemcami]. Nie byłam nigdy na takim terenie bliskim, [jak] na Starym Mieście, tak że trudno mi powiedzieć coś na ten temat. Raczej z filmów potem wiem dużo. [Tylko ciągły obstrzał, tak zwane krowy i bombardowania].
[Nie]. […]
Nie, zrzutów nie, tylko ze słyszenia raczej. [Jedynie raz widziałam zrzut przy gmachu PKO].
[…] [W pierwszym dniu Powstania musiałam się przedostać do Instytutu Głuchoniemych z Wilczej. To było bardzo trudne, dlatego że plac Trzech Krzyży był [silnie] ostrzeliwany. W momencie wejścia do Instytutu Głuchoniemych, od razu spotkałam się z nieżyjącymi Niemcami. Bo pani chodzi o trupy, tak? I po upadku Powstania, w czasie wywożenia naszej grupy z Warszawy do Pruszkowa].
Nie, tylko widziałam trupy, już efekt.
Ludzi?
W zasadzie [ludzie] pochowali się po piwnicach. Jak chodziłam [po ulicach i] równolegle z meldunkami roznosiłam prasę potem i [listy]. Wtedy jak przynosiłam prasę, to byli szczęśliwi, [nazywali mnie „Słoneczkiem”], starali się rozmawiać. [Usiłowali nawiązać] kontakt, bo byli tacy stłamszeni w piwnicy i jak ktoś przyszedł z zewnątrz, to bardzo ich ciekawiło, co się dzieje. Tak że musiałam zawsze rozmawiać.
Tak.
Nie, raczej nie.
W czasie Powstania?
[Byłam bardzo zajęta, tak że czasu wolnego było mało]. W pierwszym okresie tak, bo była bardzo trudna sytuacja, mieliśmy [bardzo niewiele do jedzenia]. Ale raczej jakoś starali się dostarczyć nam [konserwy, potem jadłam zupy gotowane w stołówce na ulicy Górskiego, a dalej nie pamiętam].
Już nie pamiętam. Jakieś zupki… Szczególnie potem w tej stołówce, to znaczy w momencie jak już byłam w stołówce, to tam były zupy przeważnie codziennie, a tak to było bardzo różnie.
Przez pewien okres w Prudentialu [na podłodze], potem na Górskiego, [na zestawionych łóżkach – pokotem], a potem na Złotej 8, tam była taka kwatera, [znowu na podłodze]. To głównie tyle, do momentu jak nas wywozili. Bo potem, po Powstaniu zostałam jeszcze w [Warszawie]. Czerwony Krzyż zorganizował taki oddział, który miał zostać w Warszawie. Już całe wojsko wyszło, ludność cywilna, potem wojsko czy odwrotnie właściwie, przepraszam, a myśmy zostali jako taki oddział porządkowy. Właśnie byliśmy na Złotej 8 dalej. Nagle [Niemcy] zaczęli wypalać [teren], domy podpalać [wzdłuż ulicy Marszałkowskiej] i wykurzyli nas z tego naszego siedliska. Tak że w zasadzie skończyła się ta nasza akcja, dlatego że potem nie było dokąd pójść i [8 października] specjalnym transportem przewieźli nas do Pruszkowa, do obozu.
Tak [dziesięć dni] i potem dzięki [drużynowej Jolancie Wedeckiej] jakoś tak się udało, że zmieniła trasę [wyjścia z hali obozu do pociągu]. To znaczy normalnie szło się na takie przebadanie, natomiast ona skręciła całą grupą w bok i myśmy wyszli na plac [i] od razu […] do pociągu jakoś nam się udało dostać. [Dojechałyśmy do Jędrzejowa. Schowałyśmy się na strychu domu położonego blisko stacji. Na parterze rezydowali tam Niemcy i urządzali łapanki].
Parę dni w Pruszkowie. [Chyba dziesięć dni].
Tam [było] okropnie, to znaczy na ziemi leżeli, siedzieli ludzie […]. Potworzyły się grupki, niektórzy byli chorzy. Nie było jedzenia w ogóle, nie było wody. Tak że praktycznie rzecz biorąc trzeba było bardzo uważać na tych, którzy potrzebowali [pomocy]. Ponieważ szereg osób miało ze sobą jakieś butelki czy coś, dzieliło się [z innymi]. Warunki były okropne, właściwie [kilka osób] umarło w trakcie tego mojego pobytu. Tak że w zasadzie było bardzo ciężko. W każdym razie właśnie dzięki tej naszej [drużynowej] wyszliśmy z tego [obozu w] Pruszkowie jakoś do pociągu. [Ona] bardzo dobrze znała niemiecki i właśnie poprowadziła całą grupę. Dziewczynki powiązały sobie chusteczki [na głowach], żeby wyglądać jakoś jednolicie i młodziej.
Nie, nie miałam w czasie Powstania [żadnego kontaktu]. To znaczy moja mama i ciocia jak dom został zbombardowany, to zaczepione do ściany jakoś przeżyły. Myśmy mieszkali na drugim piętrze, więc jakoś cudem ocalały w trakcie bombardowania. Natomiast ojciec i brat byli pod Warszawą, bo wyjechali przed Powstaniem [ostatnim pociągiem do Podkowy i tam pracowali]. Brat jakoś tak chciał wyjechać jak najbardziej [jakby coś przeczuwał] i właśnie z ojcem został odcięty [od reszty rodziny]. Tak że spotkałam się z nimi dopiero po Powstaniu. Natomiast matka i ciotka właśnie przeżyły tak ledwie. Nie wiedziałam nic o tym i dopiero do domu wpadłam gdzieś w końcu sierpnia. […] Wydawało mi się z początku, jak szłam [na Złotą], że dom zburzony [całkowicie] i że [nikt nie przeżył]. Ale na szczęście [one ocalały i mieszkały w piwnicy].
A skąd? To raczej nie. Właśnie nie bardzo pamiętam ten moment, to znaczy [wiercono studnie i woda była noszona kubełkami].
Nie, w ogóle było ciężko bardzo, to znaczy nawet na Górskiego było mnóstwo osób, przechodziło, mieszkało i w ogóle. W zasadzie tego momentu nie pamiętam, kwestii mycia. […]
Nie, nie bardzo, dlatego że po pierwsze starałam się nocami przeprowadzać tych Powstańców do miasta z Wareckiej. Natomiast w dzień pracowałam [w stołówce]. [Również] meldunki roznosiłam bardzo późno, w różnych porach [dnia i nocy, zawsze znałam hasło na daną noc]. Tak że kwestia odpoczynku nie była [możliwa].
No tak, ciągle coś.
No nie, w czasie Powstania to nie bardzo. Nie bardzo, dlatego że nie było [kiedy]. Raczej nie.
[Do prasy miałam dostęp każdego dnia, ale audycji radiowych nie słuchałam]. Tylko czasami, ale też zasadniczo mało, dlatego że raczej mogłam się dowiadywać od kogoś.
W pewnym sensie, to znaczy czekaliśmy ciągle na jakieś zmiany sytuacji.
Tak, ale jeśli chodzi o Śródmieście, był taki moment, kiedy strasznie dużo było pogrzebów równolegle. Potem te groby się jeszcze raz zawaliły, to znaczy bomby spadły [na nie]. Byłam na takiej uroczystości, ale to było takie jakieś przejściowe bardzo […]. Tak że był taki moment właśnie gdzieś chyba w połowie sierpnia [i] w połowie września. Tak właśnie jak niszczona była Górskiego, tak dom po domu, to równolegle mnóstwo było właśnie pogrzebów. […]
Najgorsze? Właśnie chyba ten moment bombardowania Górskiego. […] Ponieważ to było dom po domu, przeskakiwałam tak z bramy do sąsiedniej. Poprzedni [dom] się zawalał, [i] znowu. Tak że to był taki moment krytyczny, dlatego że jednocześnie straciłam placówkę, gdzie byłam, więc musiałam potem znów nawiązywać kontakty. To był taki mój moment krytyczny.
To był w ogóle sam fakt, że można komuś pomóc. Bo było w międzyczasie dużo takich momentów, kiedy musiałam rozmową i tak jakoś wpłynąć na kogoś. Tak że dużo było momentów ciekawych. Potem w ostatnim okresie byłam na Złotej, to znaczy koło Złotej, koło Głównej Komendy. Jednym słowem dużo było momentów takich podnoszących [na duchu], powiedzmy.
Pozytywne, tak?
Po pierwsze strasznie mi było żal opuszczać Warszawę, to znaczy był okropny moment palenia domów, palenia naokoło. Bardzo ten moment przeżyłam, bo wydawało mi się, że nie wrócę. Ale zaraz po tym momencie, kiedy otworzyły się możliwości powrotu do Warszawy, wchodzenia właściwie, to jak najszybciej byłam jedną z pierwszych…
Szybko, tak. [Jeszcze w roku 1945, w zimie]. Po prostu dlatego, że starałam się w momencie, jak tylko otworzyli możliwość wjazdu, możliwość wejścia, to starałam się po prostu [chodzić] na te gruzy, odwiedzać te gruzy. Tak że dojeżdżałam, bo po Powstaniu mieszkałam właśnie znów w Sierpcu…
Tak, po obozie. Ale starałam się właśnie wrócić do Warszawy.
[Gruzy, kikuty domów, pustka, cisza]. Wróciłam, jak najszybciej można było, to znaczy jak otworzyli uczelnie, otworzyli uniwersytet, to wtedy jak najszybciej przyjechałam [już w roku 1954 na stałe].
Maturę [otrzymałam] właśnie przed Powstaniem. Czyli na uniwersytet [przyjechałam] do Warszawy. [Weryfikowałam maturę dzięki żyjącym profesorom ze szkoły Kowalczykówny, których odnalazłam i przystąpiłam do egzaminu na Uniwersytet. Niestety przełożone szkoły „Panie Jadwigi” zginęły w płomieniach domu przy alei Niepodległości w pierwszych dniach Powstania].
Biologię, mikrobiologię.
Pracowałam w zawodzie potem jako mikrobiolog i cały czas… [Jeszcze] teraz dorywczo pracuję.
Nie, raczej nie, raczej unikałam wszelkiego kontaktu. Nie zdradzałam się z tym, że byłam w Powstaniu. Tak że jakoś udało mi się, powiedzmy.
Nie, tyle że to była taka już zamknięta karta, w pewnym sensie. Potem założyłam rodzinę i tak jakoś [płynęło życie]. Ale długi czas jeszcze starałam się mieć kontakty z równoległymi osobami [z Powstania]. Tylko jak mówiłam, wszystkie moje koleżanki tam zginęły. Jednym słowem po prostu mam groby i w zasadzie przez to straciłam dużo kontaktów właśnie takich, mimo że starałam się nawiązać… Tylko w momencie jak starałam się nawiązać kontakt, to już po…
Po wojnie zostałam aresztowana w takim kotle domowym na alei 3 Maja i tam na szczęście jakoś po dziesięciu dniach wypuścili część osób.
[1946]. Ale tam była jakaś afera, nie wiem dokładnie, w każdym razie w momencie jak starałam się nawiązać kontakt właśnie z grupami powstańczymi. Tak że potem raczej zaprzestałam tego.