Lidia Lewicka

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Lidia Lewicka z domu Suszycka herbu Ostoja. Pochodzę ze starej, inteligenckiej rodziny. Urodziłam się w Warszawie, jestem lekarzem. Przed wojną byłam małą dziewczynką. Był to wspaniały, inteligencki dom, bardzo kulturalny, z wielkimi tradycjami, bardzo moralny, ze wspaniałymi przyjaciółmi, jakich dzisiaj w ogóle nie ma i nie widuję, zamknięta epoka. Mój ojciec, będąc inżynierem, mając poważne stanowisko, w 1939 roku budował dla celów militarnych, niezależnie od swojego stanowiska, drogę Toruń–Otłoczyn albo Ciechocinek. Ta budowa była dla Niemców sporą przeszkodą. Całą okupację poszukiwali mojego tatusia. W związku powyższym cierpieliśmy kolosalny niedostatek i wielką nędzę. Pozostawiwszy cały swój dobytek poza Warszawą, mieszkaliśmy w Warszawie, na placu Inwalidów 3, gdzie spędziłam Powstanie. W czasie okupacji uczęszczałam na podziemną, tajną pensję pani Haliny Gepner, która się znajdowała na ulicy Moniuszki 8. Była to szkoła średnia na bardzo wysokim poziomie.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny w 1939 roku?

 

Wybuch wojny w 1939 roku? Zapamiętałam dom moich dziadków, gdzie moi rodzice [zgromadzili swoje kolekcje sztuki]. Mój tatuś był kolekcjonerem, kolekcjonował przed wojną obrazy. Jak mówiła moja ciocia, czego nie pamiętam, [miał] również dwa Fałaty. Jedenaście obrazów, mnóstwo kilimów, dywanów i różne inne obiekty sztuki międzywojennej. Tatusia absorbowała sztuka międzywojenna i kiedy moi rodzice zawieźli tam swój dobytek – mieliśmy samochód oczywiście – zastała nas tam wojna. Byłam z mamusią, wrzesień był bardzo pogodny. Po niebie latały straszliwe niemieckie samoloty, myśmy się chowali w kartofliska. To był wrzesień 1939 roku.


Później były same okropne rzeczy. Mieszkałam w Warszawie i odbywałam drogę do szkoły bardzo często w czasie łapanki, ze swoim tatusiem, który mnie odwoził. Tramwaje w czasie okupacji były zupełnie innej konstrukcji, można było swobodnie wyskoczyć w czasie biegu z tylnej lub przedniej platformy. Mimo iż cierpiałam na serce, wielokrotnie wyskakiwałam w biegu z tatusiem, unikając łapanki. Strasznym przeżyciem było dla mnie Powstanie Warszawskie, ponieważ, rodzice byli przeciwni mojemu uczestnictwu w Powstaniu ze względu na [mój] stan zdrowia. Powstanie do końca spędziłam na Żoliborzu, w wielkim głodzie i niepewnym zdrowiu. Po Powstaniu byłam świadkiem, kiedy na ulicy Zajączka, 29 września mojego ojca prowadzono na rozstrzelanie. Tylko dlatego że nadleciał jakiś rosyjski samolot, Niemcy zmienili swoje plany i puścili nas dalej. Pędzili nas ulicą Wolską, gdzie widziałam klęczącą kobietę bez głowy, z dzieckiem na ręku. To był widok, jakiego się nie zapomni. Spałam na katafalku [na ulicy Wolskiej, w Kościele św. Wojciecha].

  • Czy pani tata był z panią i pani mamą cały czas?


Tak. Mój tatuś ukrywał się w ten sposób, że zmienialiśmy kilkanaście razy miejsce zamieszkania, nie posiadaliśmy żadnego dobytku. Chodziłam do ekskluzywnej szkoły, moi rodzice byli ludźmi na bardzo wysokim poziomie, a myśmy nie mieli co jeść. Między chleb była wkładana marchew cienko pokrojona, żeby nikt nie widział, że nie mam nic do tego chleba. Okupacja należała do bardzo trudnych dla nas [czasów].

  • W jaki sposób zdobywała pani pożywienie w czasie okupacji?


Moja mama, która miała skończone studia Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego, handlowała.

Tatuś był człowiekiem posiadającym bardzo wielu przyjaciół i między innymi dwóch tatusia kolegów było folksdojczami. Ci folksdojcze, obydwaj inżynierowie, w czasie okupacji okazywali tatusiowi mnóstwo życzliwości. Między innymi konstruowali fałszywe papiery dla rodziny i dla osób, które tatuś potrzebował wyposażyć w te papiery. Tatusia zatrudniał jeden z tych panów, mający malutką firmę, za niewielkie wynagrodzenie. Ten folksdojcz również kolportował prasę podziemną razem z tatusiem. Kiedy znalazłam się w Lublinie, u cioci na wakacjach – bo mojej cioci, siostrze mamy, lepiej się powodziło, miała jedzenie i na wakacje zostałam [do niej] zawieziona – Niemcy wydali zarządzenie, że nie wolno się Polakom przemieszczać. W związku z tym mój tatuś przyszedł zrozpaczony do pracy, powiedział: „Stało się straszne [nieszczęście, córka] jest w Lublinie. Trzeba wracać do szkoły. Nie ma mowy, żeby jakoś przyjechała”. Na co ten folksdojcz, pan inżynier Bukowski, powiedział: „W ogóle nie ma sprawy, natychmiast wsiadam i przywożę córkę do Warszawy”. Pierwszy raz w życiu jechałam w przedziale nur für Deutsche. Przedział był ostrzeliwany przez akowców, leżeliśmy pod ławkami. Jechał jeszcze jakiś jeden szwab. W ten sposób zostałam przywieziona do Warszawy.

 

  • W czasie okupacji pani chodziła do szkoły?


Chodziłam do szkoły, nosząc notatki za koszulą. To była szkoła absolutnie tajna, oficjalnie szkoła robienia kapeluszy – musiała się tak nazywać. Natomiast szkoła Gepnerówny to bardzo znane w Warszawie gimnazjum, które mi bardzo dużo dało, ułatwiło mi później start na uniwersytet, który był trudny. Kiedy zdawałam na medycynę, zdałam bardzo dobrze maturę w Bydgoszczy i również egzamin na studia. Kiedy zobaczyłam listę, zaczęła mi tańczyć przed oczyma, ponieważ nie było mnie na tej liście. Tego się nie spodziewałam, znając swoje wyniki nauczania. Profesor Semerau-Siemianowski, który był z moją rodziną związany towarzysko, powiedział, że jestem na czarnej liście, że nie ma mowy, żebym się dostała. Że owszem jest ratunek, jeśli się natychmiast zapiszę do komunistycznego związku młodzieżowego [ czego nie uczyniłam].

  • Jak pani zapamiętała 1 sierpnia?


Pierwszy sierpnia zapamiętałam w ten sposób, że myśmy mieszkali na placu Inwalidów. Rozpoczęło się Powstanie na Żoliborzu. Dokładnie w uszach mam syrenę. Myśmy się już spodziewali wszyscy, taki był nastrój. Wiadomo było, że Powstanie będzie. To nie było totalnym zaskoczeniem.
Brak było chleba i ziemniaków, natomiast kasza była zgromadzona na ten okres. Oczywiście wszyscy sądzili, że to będzie kilka dni, że Niemcy zostaną przepędzeni. Później okazało się inaczej. Dzisiaj już jest mi trudno odtworzyć to, co czułam, mając szesnaście lat. Moje refleksje są niedoskonałe, tak jak szesnastoletnia dziewczyna, uczennica liceum może na piśmie je przekazać, ale zawierają rzeczy, których dzisiaj nie byłabym w stanie odtworzyć. [Napisałam to po wojnie, jako pracę z polskiego – w liceum].

  • Czy pani Powstanie spędziła w mieszkaniu na Żoliborzu?


Tak. Byliśmy zgromadzeni w piwnicy na placu Inwalidów 3. Dwudziestego dziewiątego września wszedł okropny Niemiec, który krzyknął: Raus! Myśmy wszyscy wyszli. W pochodzie pędzili nas do kościoła na ulicy Wolskiej, gdzie na katafalku spędziłam noc, bo byłam chora. To było jedyne miejsce, bo każdy skrawek ziemi był zajęty. Rano zapędzili nas do Pruszkowa.

  • Pani w piwnicy spędziła Powstanie, ale musiała też gdzieś wychodzić?


Nie wychodziłam na zewnątrz, nie byłam w formie z powodu złej kondycji.

  • Jak wyglądała kwestia pożywienia?


Kwestia pożywienia fatalnie wyglądała. Mieliśmy pewien zapas kaszy. Dom był obiektem obstrzeliwania przez „katiusze”, dwadzieścia pięć ich upadło na dom na placu Inwalidów 3. Moja mama wchodziła na pierwsze piętro i gotowała kaszę, myśmy tę kaszę jedli. Oprócz tego mama była na tyle odważna, że pod absolutnym obstrzałem Niemców [przedostawała się na działki]. Były [to] działki, gdzie rosły kartofle i pomidory. Raz na jakiś czas udawało się mamie przynieść kilka pomidorów czy kartofli i wtedy jadłospis był wyposażony. Jedzenie nie było najgorszym problemem, myśmy byli przyzwyczajony przez kilka lat do wyrzeczeń. Najgorsza była sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, i okrutni Niemcy.

  • Czy zetknęła się pani z przejawami zbrodni wojennych?


W czasie Powstania były u nas barykady, na tych barykadach oczywiście byli ranni, których przenoszono i byli opatrywani. Kiedy nas pędzili, jak już powiedziałam, [widziałam] najpierw tę kobietę bez głowy, później było wielu rannych po drodze. Dostaliśmy się do obozu bydlęcymi wagonami. Wieziono nas do Pruszkowa, w Pruszkowie odbyła się selekcja […]. Przeżyliśmy wielki dramat w Pruszkowie, ponieważ byliśmy pewni, że zawiozą nas do Oświęcimia, gdzie zginął mój teść i inne osoby z mojej rodziny. W okolicy Zagnańska był rozjazd kolejowy i było wiadomo, że nie wiozą nas do Oświęcimia, tylko pod Kraków. […]
Dostaliśmy w prezencie królika, jak przyjechaliśmy, ale zaprzyjaźniliśmy się bardzo z tym królikiem. Kiedy przyszedł czas, że wszyscy w czasie świąt jedli mięso, zapytano nas, czy zjemy tego królika. Oświadczyliśmy, że moja mama robi świetne placki ziemniaczane, a królika będziemy dalej piastowali i królik spędził z nami kolejny czas.

  • Czy wszyscy mieli wiadomości, co się dzieje?


Absolutnie tak, ponieważ przychodzili co chwilę uczestnicy Powstania, pytać się o różne rzeczy. Dostarczali nam wiadomości. Nawet była poczta powstańcza, ludzie przysyłali rodzinie wiadomości, były jakieś gazetki. Jest luka w mojej pamięci w tej chwili, której nie potrafię dokładnie odtworzyć.

  • Jakie były nastroje?


Patriotyczne. I wszyscy byliśmy absolutnie, szalenie zdenerwowani, jeżeli ktoś ośmielał się krytykować Powstanie Warszawskie czy też samą ideę tego Powstania. Wiedzieliśmy, że było niezbędne, żeby Polska miała jakąś pozycję w świecie po wojnie. Jeszcze liczyli wszyscy na pomoc Rosjan, która okazała się nierealna. Nie sądziliśmy, że oni nas, tak jak wszyscy, zawiodą.

  • Do końca wszyscy byli nastawieni optymistycznie?


Tak. Z tym że później to nie, ponieważ już wiedzieliśmy o sytuacji, jaka się dzieje dookoła. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to są już tylko dni, kiedy albo nas zabiją, albo będziemy ewakuowani.

  • Czy pani czuła lęk?


Tak. Cały czas byliśmy w lęku.

  • Była pani z mamą?


Byłam z mamą i ojcem.

  • Czy nawiązała pani wówczas jakąś znajomość?


Tak. Niedawno podarował mi tomik wierszy pan, który ze mną siedział w obozie i piwnicy. Właśnie napisał jakiś wiersz na ten temat. W kościele ewangelickim była uroczystość, a ja jestem katoliczką, tam nie bywam często.

  • Zbieraliście się państwo w jakimś pomieszczeniu?

 

Pacierz ciągle [odmawialiśmy]. Pochodzę z rodziny katolickiej, wszyscy jesteśmy absolutnie praktykującymi katolikami. Kontakt mieliśmy jeszcze jeden, przychodził ksiądz z komunią świętą.

  • Skąd przychodził?


Z Żoliborza. Wydaje mi się, że z kościoła Świętego Stanisława, ale na Żoliborzu funkcjonował jeszcze drugi kościół, w którym moja babcia podziemną akcję prowadziła, bo moja babcia też mieszkała na Żoliborzu. To był kościół na Gdańskiej. Dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć, który to był ksiądz.

 

  • Czy komentowaliście wydarzenia, które się dzieją?


Ponieważ moi rodzice znali języki obce, czytaliśmy literaturę klasyczną, żeby oderwać myśli.

  • Udawało się zapomnieć?


Udawaliśmy, pewnie. Pewnie są ludzie, którzy mają inną formę pamięci. Moja pamięć jest tego rodzaju, że pewnych okresów nie umiem odtworzyć.

  • Co działo się po upadku Powstania?


Po upadku Powstania mój tatuś udał się na miejsce swojego przedwojennego miejsca pracy, co wynikło z rosyjskiego zezwolenia, do Torunia. Podjął pracę w urzędzie wojewódzkim. Ustrój nam ogromnie nie odpowiadał. Tatuś przeniósł się do Instytutu Techniki Budowlanej w Warszawie, gdzie niestety zmarł. Zaczął pisać książki, ponieważ tatuś zajmował się budową dróg klinkierowych. Myśmy jesienią w 1939 roku mieli wyjechać na kontrakt tatusia do Szwecji, ponieważ tatuś znał języki i miał pozycję jako fachowiec wysokiej klasy. Kiedy zostałam bez tatusia, zostałam sama z mamą. Mama była nauczycielką z wyższym wykształceniem.

  • Gdzie pani mieszkała?


W tym momencie już zdałam maturę w Bydgoszczy i starałam [dostać] się na studia. Nie dostałam się w pierwszej wersji ze względu na pochodzenie. Mama wzięła moje świadectwo, zdobyła moje wyniki z egzaminu i znalazła dojście do ministra, który był przedwojennym inteligentem. To wszystko powiedziała, że kazali się zapisać do organizacji, [ale] absolutnie się nie zapisałam. Pana profesora widocznie przekonała, ponieważ jesienią tego roku dostałam zawiadomienie, że jestem przyjęta na listę dodatkową. Zostałam przyjęta z grupą Żydów, którzy chyba wrócili z Izraela, bo byli bardzo zamożni. Świetnie studiowali. Mnie to zresztą nie przeszkadzało, dla mnie nie ma znaczenia. Skończyłam studia w Poznaniu w 1952 roku, przed terminem. Skończyłam studia znakomicie. Wyszłam za mąż, pracowałam w Poznaniu, miałam dwoje dzieci. Jeden syn skończył politechnikę i zginął w wypadku, a drugi syn jest wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim. Jest człowiekiem bardzo wykształconym.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?


W 1963.

  • Dlaczego dopiero wtedy?


Muszę odpowiedzieć? Osobista sprawa, ciężkie przeżycia.

  • Jak wygląda pani najlepsze i najgorsze wspomnienie z Powstania Warszawskiego?


Trudno określić to mianem najlepszego. Powstanie Warszawskie to nie było przeżycie, które dostarczałoby przeżyć najlepszych. Na pewno kontakty z Powstańcami, którzy przychodzili, z księdzem, który przychodził z komunią, albo prozaiczne [wspomnienia], kiedy było coś do jedzenia. Myślę dzisiaj, z perspektywy czasu, że to też musiało jakąś wartość stanowić. Najgorszy był krzyk tego szwaba: Raus! – z pistoletem w dół, i prowadzenie mojego tatusia na rozstrzelanie. To było najgorsze, co przeżyłam. Głód w czasie wojny nie był dla nas przeżyciem. Strachem było w czasie okupacji, żeby tatusia nie aresztowali, ponieważ tego myśmy się bali.

  • Jak pani ocenia Powstanie?


Oceniam, że to było po prostu konieczne i zawiedli nas wszyscy przyjaciele.

Warszawa, 8 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Karolina Lizurej
Lidia Lewicka Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter