Maria Rukszan „Mańcia”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Maria Rukszan, urodziłam się 8 stycznia 1928 roku w Płocku.

  • Jakie nazwisko nosiła pani w czasie Powstania?

Krzywicka.

  • Urodziła się pani w Płocku.

Tak.

  • Od kiedy mieszkała pani w Warszawie?

Od szóstego roku życia.

  • Gdzie pani mieszkała?

Mieszkałam na ulicy Ogrodowej. Później, jak zaczęła się wojna w 1939 roku, z moim ojczymem przeprowadziliśmy się na Żoliborz do tak zwanego Szklanego Domu na Mickiewicza 36.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Do szkoły chodziłam na Żoliborzu.

  • Przy jakiej ulicy mieściła się szkoła?

Do szkoły podstawowej… nie pamiętam [na jaką ulicę chodziłam], a potem chodziłam do sióstr zmartwychwstanek, a potem przeniosłam się do szkoły na ulicy Marszałkowskiej, tak zwana szkoła pani Chełmońskiej, i tam kończyłam szkołę podstawową.

  • Czym zajmowała się pani rodzina?

Moja mama była pielęgniarką, a jej mąż był prawnikiem i był radcą prawnym w instytucji – odpowiednik PZU, było przedtem PZUW i on tam był radcą prawnym.

  • Gdzie pracowała pani mama?

Nie pracowała w żadnym szpitalu. Musiałabym cofnąć się do czasów płockich. Byłam paromiesięcznym dzieckiem, mój biologiczny ojciec zmarł i mama przyjechała do Warszawy, a ja zostałam u dziadków. [Mama] skończyła szkołę pielęgniarską i wróciła do Płocka. Pracowała w Płocku w szpitalu zakaźnym, ale nie jestem pewna. Potem poznała pana, za którego wyszła za mąż, i przyjechaliśmy do Warszawy i potem ona nie pracowała do czasów okupacji. Drugi mąż mojej mamy został w 1940 roku zabrany do Oświęcimia i w Oświęcimiu zamordowali go, zmarł i wtedy moja mama pracowała. W Szklanym Domu, w którym mieszkałyśmy, był zakład przyrodoleczniczy i ona prowadziła ten zakład. Całą okupację pracowała, a ja chodziłam do szkoły.

  • Jaki wpływ na pani wychowanie miała rodzina? Mówiła pani, że wychowywała się u dziadków?

U dziadków byłam bardzo krótko, rok czy pół, już nie pamiętam, jak długo, bo jak mój ojciec zmarł, to miałam parę miesięcy, potem byłam do szóstego roku z mamą, no to normalnie jak matka z córką.

  • Czy pamięta pani wybuch wojny?

Pamiętam. W momencie kiedy wojna się zaczęła, byłam na wsi, bo rodzina mojego ojczyma miała majątek w okolicy Płocka i spędzałam tam każde wakacje. Jak wojna się rozpoczęła, to właśnie byłam [na wakacjach]. Rodzina mojego ojczyma wsadziła mnie do autobusu i zleciła kierowcy (nie wiem, jak to było), żeby mnie przywiózł do Warszawy i rodzice mnie odebrali. Wojna się zaczęła 1 września, a ja przyjechałam do Warszawy 3 września. Taki był mój początek wojny.

  • Wrzesień 1939 roku spędziła pani razem z rodziną w Warszawie?

Tak.

  • Czy pamięta pani pierwszych Niemców w Warszawie w 1939 roku?

Pamiętam, oczywiście, bo miałam bardzo duże przeżycie w związku z tym. Mojego ojczyma zabrali Niemcy do więzienia, był na Pawiaku. W jakiś sposób, nie wiem w jaki, z tego Pawiaka został zwolniony. Ukrywał się jakiś czas. Po pewnym czasie ta osoba, która załatwiała zwolnienie [ojczyma] z Pawiaka, powiedziała… Naturalnie to było przekupstwo, to była zamożna rodzina, więc zapłacili dużo pieniędzy, żeby on z tego Pawiaka został wypuszczony. I ta osoba, która załatwiła to zwolnienie, powiedziała: „Jest pan wolny, może pan wrócić do domu”. Wrócił do domu, mieszkaliśmy parę dni razem i w nocy Niemcy przyszli aresztować go i zabrali go do Oświęcimia. Stąd pamiętam Niemców, którzy łomotali do drzwi i zabrali go w nocy.

  • Jak nazywał się pani ojczym?

Romuald Krzywicki.

  • Czym zajmowała się pani rodzina w czasie okupacji?

Ojczym został zamordowany w 1940 roku, byłyśmy tylko we dwie z mamą. Mama prowadziła zakład przyrodoleczniczy i tak jakoś [żyłyśmy]… A ja kontynuowałam naukę.

  • Kiedy miała pani pierwszy kontakt z konspiracją?

Bardzo wcześnie, bo wstąpiłam do harcerstwa już jako młoda dziewczyna i kontynuowałam harcerstwo.

  • Która to była drużyna harcerska?

Nie pamiętam, który numer, chyba piętnasta. W każdym razie zastęp nazywał się „Sosny”.

  • Gdzie odbywały się zbiórki?

Zbiórki odbywały się różnie, u każdej z nas. Akurat tak się złożyło, że ja i dwie koleżanki, które były bliźniaczkami, mieszkałyśmy w tej samej klatce. One i ja byłyśmy harcerkami, więc kontakt nasz był bliski. Raz u nich się odbywały [zbiórki], raz u mnie. Z naszą zastępową to w dalszym ciągu jeszcze utrzymuję kontakt.

  • Jak się nazywa?

Jak się nazywała wtedy, to nie pamiętam, w tej chwili nazywa się Helena Knyps.

  • Czy kontynuowała pani naukę tylko w szkole, czy uczestniczyła pani też w tajnych kompletach?

Na tajnych kompletach.

  • Gdzie odbywały się te zajęcia?

Po różnych mieszkaniach. Czasem u mnie, czasem u koleżanek, bo byłyśmy w jednym wieku.

  • Czy zapamiętała pani kogoś szczególnie z tych zajęć? Kogoś z nauczycieli, kolegów, koleżanek.

Koleżanki to te dwie bliźniaczki, które mieszkały obok i na tej samej klatce schodowej, tylko na wyższym piętrze mieszkała czwarta z nas. Więcej nie pamiętam.

  • Jaka atmosfera panowała w Warszawie w ostatnich miesiącach, które poprzedzały wybuch Powstania Warszawskiego?

Tego nie mogę powiedzieć, mogę opowiedzieć fakt, jak zaczęło się Powstanie Warszawskie. Mama moja nie wiedziała, że jestem harcerką. Nasze zgrupowanie wezwało nas. Oddział, w którym miałyśmy być, dwie sanitariuszki, czyli ja i dwie koleżanki bliźniaczki (czwarta nie należała z nami do harcerstwa, tylko się uczyła z nami), dostałyśmy wezwanie, że mamy się spotkać na jakimś dziedzińcu i przemaszerować na Dworzec Gdański. Zadaniem naszego oddziału była obrona Dworca Gdańskiego. Stoimy na dziedzińcu, jest apel i raptem idzie moja mama. Podchodzi do mnie i mówi: „Maryś – bo tak na mnie mówiła – co ty tu robisz? Wracaj do domu!”. – „Mamo, tu jest moje miejsce”. I taka byłam głupia, że nie poszłam z matką. To właśnie taki był początek Powstania.

  • Co działo się z panią od pierwszych dni od wybuchu Powstania?

Parę dni byłam w oddziale w okolicy Dworca Gdańskiego, a potem moja mama, ponieważ jako pielęgniarka znała tamte środowisko, załatwiła z szefową pielęgniarek, żeby mnie stamtąd odwołała i żebym wróciła do domu. Na jakieś parę dni wróciłam do domu (taki był rozkaz, więc trzeba było wracać) i parę dni byłam w domu.

  • Czy pani służba w pierwszych dniach Powstania wiązała się z dużym niebezpieczeństwem?

Nie wiem.

  • Czym się pani zajmowała? Jak wyglądał pani dzień pracy?

Już nie pamiętam, co myśmy robiły przy Dworcu Gdańskim, ale potem, jak wróciłam do domu, to była jakaś pustka, nie wiem, co robiłam. W każdym razie mieszkanie nasze zostało zniszczone i przeniosłyśmy się z mamą na ulicę Cieszkowskiego do prowizorycznego szpitala i byłyśmy tam do końca Powstania.
  • Jakie warunki panowały w szpitalu?

To nie był szpital, to była piwnica i to wszystko się odbywało w piwnicy. Były jakieś cele, sala operacyjna. Miałam taką celę przydzieloną, w której leżało paru chłopców, którzy byli ranni, więc musiałam ich opatrywać. Pamiętam, jak robaki chodziły po ranach.

  • Ilu rannych przebywało, jak pani pracowała w szpitalu?

Nie wiem. W tej piwniczce, w której byłam, było czterech albo pięciu młodych chłopców.

  • Z ilu pomieszczeń składał się szpital?

Była sala operacyjna, przy której nie chciałam być. Mama chciała, żebym była koło niej, a ja nie chciałam. Chciałam się zajmować [rannymi]. Nie wiem, ile było tych cel: pięć, sześć, ile tych piwniczek było, nie wiem.

  • Jakie warunki tam panowały? Były łóżka dla rannych?

Skąd!? [Ranni leżeli] na podłodze, na ziemi, na jakichś materacach, na kocach, w brudzie, bez jedzenia. Nawet w tej chwili jak sobie przypominam, to nawet nie wiem, czy myśmy coś jedli. Jakie były warunki sanitarne, nie przypominam sobie tego.

  • Jak wyglądało zaopatrzenie w lekarstwa, w środki medyczne?

Nie wiem. Na sali operacyjnej musiały być jakieś, a myśmy tu nie miały nic, żadnych… Po ranach to oczyszczało się ręcznie, żeby ulżyć chłopcom, żeby robaki nie łaziły po ranach. To było straszne.

  • Czy któraś z koleżanek pracowała razem z panią w szpitalu?

Nie, byłam tam sama.

  • Co robiła wtedy pani mama?

Była również w tym szpitalu, tylko na sali operacyjnej i z lekarzami przeprowadzała wszystkie zabiegi operacyjne. W tak zwanym szpitalu byłyśmy do 3 października. Trzeciego października szpital został zamknięty, Niemcy nas wywieźli. Nie przeszłam przez Pruszków, dlatego że jak byliśmy już w konwoju, w pociągu to jeden ze strażników podszedł do mojej mamy i powiedział: „Niech pani ucieka z dziewczynką z tego pociągu, bo wszyscy jadą do Pruszkowa”. Widocznie mama [dała] czy jakieś pieniądze, czy [biżuterię], tego nie wiem. W każdym razie wysiadłyśmy w Milanówku i nie trafiłyśmy do [Pruszkowa].

  • Czy w szpitalu spotkała się pani z jakimiś przejawami życia religijnego, czy był tam jakiś kapelan?

Nie.

  • Czy w czasie Powstania spotkała się pani z życiem religijnym?

Nie.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy niemieckich w czasie Powstania? Czy spotkała ich pani dopiero przy opuszczaniu miasta, czy wcześniej też?

Spotykało się ich na co dzień w tramwaju…

  • Ale w czasie samego Powstania?

Nie, w czasie Powstania nie. Żoliborz to była najbezpieczniejsza dzielnica, jeżeli w ogóle można tak powiedzieć. Przetrwaliśmy tam całe Powstanie do 3 października.

  • Jak wyglądało opuszczenie Żoliborza?

Wsadzili nas do samochodów i wywieźli, przetransportowali do pociągu i tym pociągiem mieli nas zawieźć do Pruszkowa.

  • Jakie warunki panowały w tym pociągu? Co to był za pociąg?

Nie wiem.

  • W czasie drogi wysiadła pani razem z mamą w Milanówku?

Tak w Milanówku.

  • Gdzie pani skierowała się dalej?

Milanówek to był taki zwrotny punkt w moim życiu, bo jak w czasie okupacji moja mama była pielęgniarką, chodziła, robiła zastrzyki i poznała pana, który się w niej zakochał i potem w Milanówku spotkaliśmy się z tym panem. Okazuje się, że to był pan, [który] miał jakichś znajomych w Milanówku i myśmy się tam spotkali. Od tego się zaczęło, że już oni zostali razem. Mama początkowo nie bardzo chciała, ale w końcu okazało się, że oni się pobrali. Jak oni się pobrali, to miałam rodzeństwo, bo ten pan miał dwoje dzieci.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?

Z Milanówka… To już było po wojnie. Ponieważ on miał rodzinę, która w jakiejś zawierusze wojennej znalazła się w Starachowicach. Nie wiem, jak to się stało, że on się dowiedział, że oni są w Starachowicach i zdecydował, że… Ponieważ filia instytucji, w której pracował mój ojczym Krzywicki, była w Krakowie, to mama moja chciała… Mała dygresja – z nami w szpitalu była córka tego pana, bo to była moja rówieśnica, moja koleżanka. Moja mama chciała ze mną jechać do Krakowa i nawiązać kontakt. W każdym razie pojechałyśmy nie do Krakowa, tylko do Starachowic i spotkaliśmy się z jego matką, siostrą i jego synem. To był pan taki bardzo znany w środowisku budowlanym, bo był inżynierem budowlanym, był dyrektorem departamentu w Ministerstwie Budownictwa, tak że miał szerokie znajomości wszędzie. Miał znajomych budowlańców w Starachowicach i myśmy się u nich zatrzymali. Mieszkaliśmy w Starachowicach jakiś czas. Oni wzięli ślub. W Starachowicach doczekaliśmy do końca wojny. Jak wojna się skończyła, to mąż mojej mamy dostał zapotrzebowanie do Sosnowca do pracy jako dyrektor jakiejś instytucji. Pojechaliśmy do Sosnowca i mieszkaliśmy rok. Wojna już się skończyła. On miał na Żoliborzu willę i w międzyczasie ją wyremontował. Po Sosnowcu wróciliśmy do Warszawy i wojna się skończyła.

  • Jak wyglądała Warszawa po powrocie?

Strasznie. Jeździło się wozami konnymi, po gruzach się chodziło.

  • Czy znalazła pani swój stary dom?

Tak, znalazłam stary dom, ale był zniszczony. Już tam nie wracaliśmy, tylko mieszkaliśmy na Żoliborzu, na ulicy Grodzińskiego w willi męża mojej mamy.

  • Kontynuowała pani naukę po wojnie?

Tak kontynuowałam naukę, zrobiłam maturę. Po maturze wyjechałam na studia do Poznania. Skończyłam stomatologię.

  • Czy ma pani jakieś szczególne wspomnienia z okresu Powstania Warszawskiego? Utkwiło pani coś w pamięci?

Są takie epizody.

  • Jakieś krótkie historie, którymi chciałaby się pani z nami podzielić, coś o czym pani jeszcze nie mówiła.

Jak mama mnie zabrała z oddziału, to parę dni mieszkałyśmy w mieszkaniu, w którym byłyśmy, i w pewnym momencie bomba uderzyła w ten dom i jest taki moment, jak my jesteśmy w piwnicy przywalone. W czasie okupacji miałam chłopca znajomego, interesowaliśmy się sobą.

  • Jak się nazywał, pamięta pani?

Pamiętam, to takie dosyć znane nazwisko. Jego ojciec był prezydentem Warszawy – Kulski. Julek też był naturalnie jako jakiś tam żołnierz i w tym czasie został jakiś bardzo duży dom zniszczony, w pobliżu mojego [domu] i oni mieli iść ratować rannych. Pierwszy moment to przyleciał do piwnicy, w której ja byłam, zobaczyć, czy żyję. Zobaczył, że żyję, to już poszedł spokojnie. To był dla mnie taki moment, który się pamięta właściwie do końca życia.

  • Czy są jakieś szczególne złe wspomnienia z tamtego czasu?

Najgorszym wspomnieniem to było to, jak zabierali mojego ojczyma, jak Niemcy przyszli w nocy z łomotaniem do drzwi.

  • To było w roku 1940?

Tak, w 1940.

  • A z czasów Powstania?

Wszystko było okropne, te piwnice, ranni chłopcy, którym po ranach chodziły białe, obrzydliwe robaki. To było okropne. Nie wiem, jak to się przeżyło.

  • Jak teraz po kilkudziesięciu latach ocenia pani Powstanie?

Jako piękny zryw. Nie umiem powiedzieć.



Warszawa, 8 lutego 2011 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Maria Rukszan Pseudonim: „Mańcia” Stopień: sanitariuszka Formacja: Obwód II „Żywiciel” Dzielnica: Żoliborz, szpital przy ul. Cieszkowskiego

Zobacz także

Nasz newsletter