Michał Burczyk

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Michał Burczyk.

  • Proszę powiedzieć, kiedy i gdzie się pan urodził?


Urodziłem się w roku 1933, we Francji. W 1934 rodzice przywieźli mnie do Polski. Mieszkaliśmy początkowo na Sadybie, po Powstaniu w Skolimowie. Potem w 1965 roku zamieszkałem się z powrotem w Warszawie, początkowo na Rakowcu, teraz na Korotyńskiego, już prawie trzydzieści kilka lat.

  • Proszę odpowiedzieć, jak to się stało, że urodził się pan we Francji? Rodzice oboje byli Polakami?


Tak, tak, oczywiście.

  • Jak się nazywali rodzice?


Jerzy Burczyk, a moja mama Terasa Wojtkiewicz. Mama w ogóle urodziła się w Wilnie, ojciec we Lwowie. Mama studiowała w Petersburgu. Pochodziła z rodziny wojskowej. Przed rewolucją mieszkała u swojego wujka gdzieś w Jekaterynosławiu. Jak wybuchła rewolucja, to tam takie ciekawe były zdarzenia, bo jak przychodzili „czerwoni”, to fabryka wystawiała ludzi, którzy byli po tej stronie, i oczywiście oni witali, jak „biali” przychodzili, no to… Tak że wszystko dobrze szło, ale postanowiła wyjechać, jakoś wydostać się stamtąd. Poprzez Odessę płynęła statkiem pasażerskim do Konstancy w Rumunii i tam zdarzyła się taka tragedia, bo Rumuni nie wpuścili tego statku do portu. Statek musiał zawrócić i podobno szereg osób popełniło samobójstwo, nie chciało się dostać w łapy… Potem przez „zieloną granicę” mama dostała się do Wilna, po drodze potem do Berlina i do swojej siostry w Lans, we Francji. Tam zamieszkała, potem zaczęła pracować. Nie wiem, kiedy zaczęła w Lille pracować. Natomiast ojciec we Lwowie studiował najpierw weterynarię i tam podobno miał jakąś dziewczynę. Jej ojciec powiedział: „Będziesz po mnie prowadził aptekę”, bo był aptekarzem, i ojciec uciekł do Francji. Tam przez pewien okres czasu pracował jako robotnik w Paryżu, w takich słynnych halach. I ponieważ on był piśmienny, znał francuski, polski i tak dalej, więc robotnicy prosili, żeby on po prostu zaczął ich wspierać. Jak zaczął wspierać, to się to władzom nie spodobało, władze francuskie chciały go wyrzucić. No i moja babcia pojechała do Francji interweniować. Prosiła ambasadora, ówcześnie Chłapowskiego, żeby wstawił się za nim, no i stanęło na tym, że musiał zacząć spokojnie działać, studiować. Zaczął studiować prawo. W pewnym momencie konsulat w Lille ogłosił potrzeby zaciągu jakichś wybitnych prawników i ojciec się zgłosił. Oczywiście wybitnym prawnikiem nie był, ale się zgłosił, przyjęto go i zaczął pracować. I w ten sposób się poznali. Mama pracowała również w konsulacie. Podobno przez moment był taki problem, że konsul mówi, że ktoś z państwa będzie musiał przestać pracować, bo był taki zwyczaj, że małżeństwo nie mogło w jednej instytucji pracować. Tak podobno było przed wojną. No, urodziły się tam moje dwie siostry starsze.

  • Jak miały na imię?


Kamilla. Ona była o sześć lat starsza ode mnie, tak że ona się uczyła w tej szkole francuskiej. Natomiast potem była Teresa i ona była z kolei o dwa lata ode mnie starsza.

  • A pan był trzecim?


A ja byłem trzecim z kolei, tak. Zamieszkaliśmy w Warszawie.

  • Rok po pana urodzeniu w 1934, tak?


W 1934 roku rodzice powrócili do Polski. Ojciec pracował po prostu w urzędzie skarbowym i po jakimś czasie został naczelnikiem 26. Urzędu Skarbowego.

  • Pamięta pan, na jakiej to było ulicy?


Ulicy nie pamiętam, bo tego nie widziałem. To chyba na Czerniakowie gdzieś, ale absolutnie nie pamiętam.

  • Rozumiem, że mama zajmowała się dziećmi, domem?


Mama wtedy zajmowała się tylko dziećmi, domem. Tak że jak wojna wybuchła, to stanęła w sytuacji bardzo trudnej.

  • Pod jakim adresem państwo mieszkali przed wojną?


Najpierw, chyba krótko, na ulicy Godebskiego, potem była taka ulica Świerkowa, to pamiętam. Potem zamieszkaliśmy, bardzo krótko potem, na Sadybie, właśnie w głównym bloku przy ulicy Morszyńskiej 3.

  • Gdzie zastał państwa wybuch wojny w 1939?


W Warszawie, pod adresem Morszyńska 3, mieszkania 8.

  • Pamięta pan moment wybuchu wojny?


Pamiętam. Pamiętam jeszcze takie ważne zdarzenia z okresu sprzed wojny. Oczywiście coś tam się słyszało, że tam coś się mówi na ten temat. Ale kiedyś w ogóle taka była organizacja LOPP, to jest Liga Ochrony Przeciwpowietrznej czy coś takiego, i zalecenie było, żeby było przygotowywanie się na wypadek wojny. Trzeba było przygotować maseczki (były takie, pamiętam, niebieskie maski zakładane na nos), trzeba było wydzielić miejsce w mieszkaniu, które by służyło za taki schron. To był jeden z pokoi, bo to było mieszkanie trzypokojowe. To było jedno takie zdarzenie. Natomiast drugie zdarzenie: mój ojciec i mój wujek, który był wojskowym…

  • A jak się nazywał?


Wojtkiewicz, Władysław Wojtkiewicz, on był w stopniu pułkownika. I pojechaliśmy – wzięli mnie ze sobą, takiego smarkacza – do pułkownika Rumszy, który mieszkał na ulicy Filtrowej. Panowie rozmawiali, ja się tam nudziłem oczywiście, ale pamiętam, że byli bardzo zafrasowani.

  • To było tuż przed wojną?


I to było już tuż przed [wybuchem wojny] Przedtem ze swoim wujkiem Kazimierzem Wojtkiewiczem byłem na jakiejś takiej defiladzie w Alejach Ujazdowskich.

  • To byli bracia mamy?


Tak, bracia mamy. Moja mama miała trzech braci. Jeden, Michał, był pilotem, jednym z pierwszych pilotów na terenie Rosji, bo oni w ogóle w armii rosyjskiej byli, bo oczywiście w jakiej mogli być. Władysław z kolei brał udział w wojnie 1905 roku, w wojnie japońskiej. To są takie zdarzenia sprzed wojny, jakie pamiętam. Wybuch wojny pamiętam o tyle, że do tej fosy… Bo nie wiem, czy pani się orientuje, jak była zbudowana Sadyba. Jest takie miejsce na taki park, dookoła fosa, bo kiedyś połowę, do ulicy Powsińskiej, już wojsko nie zajmowało, natomiast na połowie w dalszym ciągu były słynne Forty Dąbrowskiego.

  • Czyli taki podział na Sadybę cywilną i wojskową, tak?


No, właściwie to była Sadyba wojskowa. Tam w tym bloku w dużej mierze mieszkały rodziny oficerskie, większość zginęła w Katyniu. Jak wybuchła wojna, to pamiętam, jakaś bomba wpadła, chyba miała trafić w ten blok, ale trafiła w fosę. To, co pamiętam, to gigantyczne ilości ryb, które wypłynęły, bo były ogłuszone. Nawet w takim kole tam stało się, ludzie przyglądali się, wyławiali, bali się chyba, czy nie zatrują się, takie historie. I to był początek wojny. Ojciec nas wywiózł do Skolimowa, ponieważ wujek, ten pułkownik, miał w ogóle dom w Skolimowie. Myśmy tam do niego pojechali.

  • Ale jak już wybuchła wojna?


Jak już wybuchła wojna, ojciec nas wywiózł i nas pożegnał. Pożegnał i już więcej go nie widziałem. To była taka historia, że był w Warszawie pułkownik Umiastowski bodajże, zażądał wyjazdu urzędników państwowych z Warszawy gdzieś tam na wschód. No i tak poszukiwaliśmy ojca w wielu, wielu miejscach, mama poszukiwała oczywiście potem. Przyjeżdżali jacyś dziwni ludzie, różne opowieści były, gdzie może być. Myśleliśmy, że gdzieś jest na terenie Kazachstanu nawet. A okazało się, że był nie w Drohobyczu, tylko w Bolesławiu, tam brał udział w podziemiu Narodowych Sił Zbrojnych. Właściwie niewiele tam zdziałali, ale ich Rosjanie wyłapali, no i był proces natychmiastowy. Już w 1941 roku go rozstrzelali. A myśmy się o tym dowiedzieli [później], dopiero władze ukraińskie nam podały. Teraz był okres okupacji, to były ciężkie chwile.

  • Czyli cały czas państwo spędzili w Skolimowie?


Nie, nie. Potem wróciliśmy do Warszawy, mieszkaliśmy w Warszawie aż do Powstania i przez pewną część Powstania.

  • Jak wyglądała ta okupacja w sytuacji, kiedy ojca nie było, sama mama?


No, mama… Ja nie wiem, była wtedy zasada jakichś kontrybucji. Nie wiem, na czym to polegało, ale w każdym razie dostawało się przydział ziemniaków, pamiętam. Potem były jakieś inne ułatwienia. Chyba społeczeństwo się trochę jednoczyło, nie wiem, jak to…

  • Bo mama nawet nie mogła za bardzo żadnej pracy podjąć, mając małe dzieci?


Nie, nie, więc zajmowała się robieniem sweterków. Dzierganie sweterków to było podstawowe zajęcie. Było rzeczywiście ciężko. Jeszcze przed [wojną] rodzice zakupili piękny zestaw meblowy, jakieś kredensy, stół wielki, no i zaczęła wysprzedawać to wszystko, potem jakieś kosztowności – wszystko, żeby tylko przetrwać. Po prostu były takie zdarzenia. Ciężko było, to był tak zwany głód utajony, się nie rosło.

  • Jak wspomina pan ten czas okupacji? To był moment, kiedy pan nie zdążył pójść do szkoły, bo wybuchła wojna. Czy uczył pan się jakoś w domu?


Nie, ja chodziłem do szkoły, zostałem przyjęty, bo sześć lat miałem. To była szkoła po przeciwnej stronie ulicy Powsińskiej, w kształcie baraku (nie wiem, co tam teraz jest, jakiś park), do tej szkoły chodziłem. Tylko że był taki podział. Mama nie miała pieniędzy, żeby uczyć nas prywatnie, wobec tego uczyłem się tylko w tej szkole. Tam nie było co robić. No więc mnie tam nawet raz wyrzucili, to mama prosiła, żebym jednak tam mógł kontynuować.

  • Siostry też chodziły do tej szkoły?


Tak, tak, oczywiście, wszyscy chodzili.

  • Pamięta pan może jakichś nauczycieli albo kolegów?


Tak, pani Turowska, takie nazwisko pamiętam. Ona była chyba naszą wychowawczynią.

  • Turowska?


Turowska chyba. Chyba nie pomyliłem się.

  • A koledzy?


A miałem… Jeden się nazywał Łopatto, to ze szkoły kolega. Właśnie jego siostra to była koleżanka mojej siostry i w związku z tym nawet chciałem pani przekazać taki list, który już w czasie Powstania Elżbieta napisała do mojej siostry.

  • Do Teresy?


Do Kamy. Więc teraz tak kolejno, powoli w tej szkole, tak jakoś człowiek był, jakoś się bawił. Tam forty były puste, można się było tam też bawić.

  • Czy państwo wyjeżdżali w czasie okupacyjnych wakacji gdzieś za Warszawę?


Nigdzie, nie, nie było możliwości, nie było możliwości. Ja byłem wysyłany przez RGO, to była Rada Główna Opiekuńcza i byłem wysyłany na… Dwukrotnie wyjechałem. Raz wyjechałem na wieś, to była miejscowość w okolicy Miechowa, Czaple Wielkie, taka wioska się nazywała. Tam mieszkałem u takiego bardzo fajnego rolnika, nazywał się Majer, miał chyba syna i córkę, i taką żonę, która była chyba obłąkana trochę. Tam się jadło bardzo proste jedzenie, to była prażucha. Wie pani, co to jest? To jest mąka zmielona na żarnach i ugotowana i z mlekiem. I to się jadło na śniadanie, na obiad, na kolację. Więc to oczywiście nie było żadne…

  • Żadne delicje.


I tak chyba przez połowę okresu tego mojego wyjazdu to byłem właśnie u tych ludzi, a potem mnie jakoś przynieśli do takich bogatych chłopów. A tam jest normalne jedzenie i tak dalej. Ale tych pierwszych bardziej jakoś tak…

  • Pamięta pan, jak się nazywali ci drudzy?


Nie, nie pamiętam, tego zupełnie nie pamiętam.

  • To był jeden wyjazd?


To był jeden, a drugi wyjazd to był w zimie do Rymanowa-Zdroju. Tam w jakimś takim klasztorze u jakichś sióstr byliśmy. Ja potem, po wielu, wielu latach, pojechałem do Rymanowa, nawet parę lat temu, usiłowałem znaleźć to miejsce, ale niestety nie znalazłem. Tam to było fajne życie, było bardzo dobre.

  • Uzdrowisko pewnie.


Tak.

  • Był pan tam z siostrami?


Nie, sam byłem. Jeszcze trzeci raz byłem, ale to już nie wyjeżdżałem daleko, bo to u księży marianów na Bielanach. To takie trzy moje wyjazdy były. Po prostu mama mnie podrzucała. Poza tym byłem podrzucony do takich państwa, też mieszkających na Morszyńskiej, którzy mieli synka nieco młodszego ode mnie, żeby się z nim bawić. Ja zdawałem sobie sprawę z tego, że to jest konieczność i tu musiałem jechać, ale strasznie tego nie lubiłem. Kiedyś była taka historia, że mu niechcący wybiłem ząb. I no [jego] matka się zdenerwowała, wyrzuciła mnie, ja taki szczęśliwy wróciłem do domu, ale musiałem wrócić z powrotem.

  • Pamięta pan, jak się nazywali państwo?


Państwo Zaussowie.

  • A syn?


Syn? Chyba Janek, Janek Zauss. I oni mieszkali na Morszyńskiej, na tej części takiego obwodu, po drugiej stronie ulicy Okrężnej.

  • To okres okupacji przed Powstaniem. Czy te wakacje przed Powstaniem to były właśnie jedne z tych wakacji wyjazdowych, czy spędził je pan…


To było właśnie na Bielanach, ostatnie. […]

  • A sam wybuch Powstania? Pan jakoś lokalizuje jakiś moment taki, który…


Moment Powstania oczywiście lokalizuję w ten sposób, że jak się zaczęło Powstanie, to widziałem, że moja mama mówiła, że oni zrobią z nami to samo, co z gettem. Po prostu zdawała sobie sprawę z tego, że…

  • A pan miał jakąś świadomość, co się wydarzyło w getcie?


No oczywiście, powstanie było, myśmy to przeżywali bardzo. Zresztą w czasie okupacji robiliśmy spotkania u mnie w domu z kolegami i tam brylował też Maciek Piekarski. Nie wiem, takie nazwisko może pani zna. No, córka o nim tak pisze, bardzo duże jakieś książki. On bardzo lubił sprawy wojskowe i tak dalej. I pamiętam, mieliśmy takie spotkanie, to jedno takie pamiętam: mój ojciec był rzeźbiarzem i mieliśmy takie popiersie Piłsudskiego. Wystawialiśmy to popiersie Piłsudskiego na taborecie, jakieś flagi polskie…

  • To było takie patriotyczne spotkanie?


Tak, tak, tak. I to właśnie moja siostra, moje siostry, tak że to dzieci po prostu to robiły.

  • Wspomniał pan o Piekarczyku?


Piekarski, Maciej Piekarski.

  • Czy miało to związek z powstaniem w getcie?


Nie, nie, on mieszkał też na Morszyńskiej, na trzecim piętrze. To były już takie mansardowe trochę te piętra i oni mieszkali o ścianę od nas, tylko że […] pod innym numerem. Tam każda klatka schodowa miała inny numer, więc myśmy byli na Morszyńskiej 3, a on mieszkał na Morszyńskiej 5. No i jego brat Antoni, Antek, to jak przychodził do mojej siostry po gzymsie dachu.

  • Jego brat, tak?


Jego brat starszy, który zginął w Powstaniu.

  • Właśnie, wracając do Powstania, czyli mama twierdziła, że to może tak samo się skończyć, jak powstanie w getcie?


Że tak zrobią z nami [jak] w getcie. No i potem Powstanie z dnia na dzień. Początkowo na Sadybie byli Niemcy w tych fortach. Pamiętam takiego chłopca, który przez drzwi uchylone na parterze… Bo drzwi były na obie strony, jedne, po stronie wewnętrznej, na taki ogród, powiedzmy (po obu stronach zresztą był ogród, tylko na takie zaplecze), a po drugiej stronie było w kierunku na fosę i stamtąd było widać właśnie fort. No i ten człowiek, ten młody chłopak, tak przez te uchylone drzwi, z taką wielką nienawiścią się patrzył na to. No i potem, początkowo, jak powiadam, byli Niemcy. Po tej stronie nikt się nie chciał poruszać, nie poruszał się, bo nawet tam podobno strzelali do okien, jak zobaczyli kogoś w oknie. Potem to się uspokoiło, wyjechali, opuścili. W pewnym momencie była ziemia niczyja, absolutny spokój, a jeszcze…

  • To początek sierpnia?


To początek sierpnia, oczywiście. A jeszcze przedtem […] po prostu były naloty rosyjskie. Oni latali takimi kukuruźnikami i Niemcy do nich bez przerwy strzelali, artyleria przeciwlotnicza i tak dalej. I to rzeczywiście, myśmy w tym żyli, w tym hałasie, w tej takiej strzelaninie powtarzającej się, tak że byliśmy jak gdyby osłuchani z tym. Jak wybuchło Powstanie, to taka ulga nastąpiła, jak Niemcy wyjechali z tego fortu. No ale potem przyszli, była taka grupa, duża grupa ludzi, którzy z lasów kabackich, jeszcze z lasów chojnowskich właściwie, czyli tu Zalesie, Skolimów i tak dalej, z tamtych stron, poprzez Wilanów chcieli dostać się do Warszawy i oni wpadli pod straszliwy ogień niemiecki. I ten oddział, pamiętam, dosyć duży oddział, właśnie tam osiadł, na tych fortach. Pamiętam takie niesłychane spotkanie, bo myśmy tam wybiegli, oglądając: stali w wieloszeregu, zmęczeni. Ale to było wojsko polskie! I to było wielkie wrażenie. No i potem właściwie Niemcy zaczęli atakować. Zaczęli coraz bardziej atakować. Ludzie… Po prostu był założony taki szpital, był zorganizowany w tym bloku, ale miało…

  • W państwa bloku?


Tak, w tym wielkim bloku, chyba od strony ulicy Powsińskiej. I tam po prostu, żeby Niemcy nie atakowali, wywieszono taką płachtę z krzyżem czerwonym. I oni to zaczęli właśnie atakować potem. Byli bezwzględni. Chyba w końcu sierpnia, jeszcze pamiętam, jak kiedyś trzeba było zanieść tym żołnierzom właśnie na forcie kawę. Pamiętam, chyba właśnie z tym kolegą Maćkiem Piekarskim poszliśmy zanosić kawę i jak wracaliśmy, był ostrzał na ulicy. I chyba do nas celowali. Pamiętam, że tak szybko to chyba nigdy w życiu nie przebiegałem.

  • A proszę powiedzieć, w trakcie Powstania państwo mieszkali normalnie w tym swoim mieszkaniu?


Myśmy byli w mieszkaniu, ale mieliśmy przygotowane takie miejsce w piwnicy. To było powszechnie przygotowane, jeszcze w obawie przed atakami rosyjskimi. Pamiętam, że u nas mieszkał tam ktoś z podziemia. Mama się zgodziła, żeby mieszkał w tej piwnicy, bo tam był tapczan postawiony, tak że były warunki bardzo znośne. No ale pamiętam, że jedną rzecz mu powiedziała, że nie zamknie go na klucz. W razie czego, jakby tam ktoś się dostał, to nie wiedziałem o tym. Wie pani, to taka samoobrona też była. Przez jakiś okres czasu [się u nas ukrywał]. Pamiętam, nazywaliśmy go Kapitaszka. […] Jeszcze z czasów przed Powstaniem [pamiętam, że] w tym bloku dużym od ulicy Powsińskiej mieszkali znajomi i jeden taki był, starszy kolega mojej siostry, Leszek Rossowski. Jego ojciec chyba pracował w wywiadzie, znał podobno kilkadziesiąt języków, ale słowiańskich, specjalizował się w tym. A ten chłopak bardzo… Kiedyś mnie tam zaprowadzili i tak już lubiłem chodzić do niego, bo jako młody człowiek lubiłem patrzeć na takie [rzeczy] – on się zajmował technicznymi rzeczami, różne takie rzeczy robił. Pamiętam, zawsze pod balkonem stawałem i się pytałem: „Leszek, mogę przyjść?”. No i on mówi: „Przyjdź”. Mogłem [wtedy] też popatrzeć, co oni tam robili z kolegami. Ale czasami nie pozwalał mi, mówi: „Nie, dzisiaj nie mamy”. Ja się już orientowałem potem, że po prostu działali konspiracyjnie. Kiedyś nawet z tej fosy usiłowali coś tam takimi kotwicami wyciągać coś. Kiedyś taki moment widziałem, jak wyciągnęli coś, coś takiego czarnego, lufa jak gdyby, i wrzucili z powrotem. No, po prostu działali. On zginął potem w Powstaniu. Na pewno wybitny facet. Zresztą chłopak mojej siostry, tej starszej… Jak ja miałem jedenaście lat, to ona miała siedemnaście. Jej chłopak, Wojtek Chruścicki, zginął pierwszego dnia. Tak że koło nas się wszystko bez przerwy działo.

  • A ten Wojtek Chruścicki też mieszkał na Sadybie?


Na Sadybie, tak. Nawet mogę powiedzieć, mieszkania 1, chyba 3, a na Morszyńskiej 7, tak jak pamiętam. A jeszcze taką ciekawostkę chciałem wspomnieć, powracając do czasów przedwojennych, ale na krótko. Mianowicie właśnie ten pokój, […] ten schron, to właśnie w niego trafił pocisk. Pocisk trafił – przebił dach, strop i niewybuch upadł na tapczan, ten, przy którym mieliśmy siedzieć, klęczeć i… Nas nie było oczywiście, myśmy byli wtedy w Skolimowie.

  • W którym momencie państwo musieli opuścić Sadybę?


Sadybę to […] chyba wtedy, kiedy Niemcy już ogłosili, że Powstańcy nie są bandytami, a jednocześnie ogłosili, że można wychodzić z Warszawy. No i mama postanowiła, że wyjdzie, to znaczy, że… Moja siostra i ja z moją ciotką, która mieszkała u nas, ciotka ze Skolimowa… To jest żona Władysława Wojtkiewicza, Zofia. W czasie Powstania to żeśmy kpili z niej troszeczkę jako dzieci oczywiście, bo z naszego okna było widać niesamowity obraz Warszawy. Nie było wysokich domów tutaj, bo ten blok był wysoki, a w kierunku Warszawy zabudowy nie było, wobec tego myśmy widzieli, jak pali się coraz więcej, coraz więcej. To jest niesamowite, ale jak na Puławskiej jakiś pożar był ogromny, to myśmy właśnie z tej cioci się naśmiewali, że jej meble [się palą]. Bo ona sprowadziła meble ze Skolimowa, z Włoch, do Warszawy. U Węgiełka, taka firma Węgiełek, nie wiem, czy pani zna. Ale powracając do tego wyjazdu, wyjścia z Warszawy, więc mama zdecydowała się, że my wyjdziemy, a ona zostanie. Ona nas odprowadzi do Wilanowa, bo tam taki pociąg był, kolejka podjeżdżała do Wilanowa i wróci z powrotem, żeby być z moją najstarszą siostrą.

  • A dlaczego najstarsza siostra?


Siostra się opiekowała jakimś rannym, po prostu nie chciała wyjść. Po prostu była już taka bardzo zdeterminowana.

  • Wie pan, czy ona była w konspiracji? Bo była już w takim wieku, że mogła być tak zaprzysiężona…


Chyba była, ale w jakim stopniu, to nie wiem. Nie, no bo nie mówiono. Wiem, że moja młodsza siostra – ta druga siostra – też chyba była w jakimś harcerstwie, takim cichym.

  • Ale młodsza, Teresa, została z panem odprowadzona przez mamę?


Odprowadzona. I takie zdarzenie, mianowicie jak myśmy szli, to jest taka ulica równoległa do tej, którą jeździła kolejka, ale to była po prostu taka [droga] już między zabudowaniami, a potem, żeby do dworca dojść, to trzeba było przejść, po prostu skręcić w prawo i potem w lewo, z powrotem, żeby wyjść naprzeciwko dworca. I myśmy poszli po prostu tak, wie pani, skrótem, przez pole. Doszliśmy do tego pociągu, mama się pożegnała z nami, wróciła. Po pewnym czasie przybiegła zdyszana i mówi do tego motorniczego: „Niech pan odjeżdża, bo nas tu wszystkich zaraz wygarną do Pruszkowa”. Bo jak wracała, to normalnie już, nie skrótem i pytał się Niemiec, bo tam Niemcy byli na tych… I pyta się: „Dlaczego pani wraca?”. A ona mówi: „Bo tam… Wracam”. – „Nigdzie pani nie wróci, pani zna niemiecki, to pani poprowadzi grupę do Pruszkowa”. A ona mówi: Dobrze, ale ja mam tam dzieci w pociągu” A on: „Oni też będą wzięci”. No i mama przybiegła i powiedziała: „Niech pan odjedzie z tego dworca!”. A oni przyjeżdżali po mleko do majątku Wilanów.

  • Niemcy?


Niemcy, przyjeżdżał ten pociąg, żeby mleko wieźć dla oddziałów niemieckich w Piasecznie. No i w ten sposób, w tym pociągu, jak on to usłyszał, to też nie chciał być wzięty, więc odjechał.

  • Mama, udało się jej…


I wtedy mama z nami została, no bo nie było już możliwości, a córka sama została na Sadybie. To chyba było na tydzień przed zdobyciem przez Niemców Sadyby.

  • Państwo z tym pociągiem dotarli do Skolimowa?


Myśmy [dotarli] do Skolimowa, no i tam zaczęliśmy być w Skolimowie. Tam znajomi pomogli wyrobić fałszywe kenkarty, no bo Niemcy robili obławy na warszawiaków. W Skolimowie bardzo dużo ludzi było wyłapywanych.

  • A Kamilla została.


Ona została i potem jak była likwidacja szpitala, tego takiego szpitaliku, to tam znajomy ją [wyciągnął]. Mówi: „To jedź z nami do…” I ten szpital został ewakuowany do Milanówka, a potem z Milanówka do Krakowa. Była w Krakowie, a potem, po jakimś czasie dopiero, wróciła.

  • Czy spotkaliście się w Skolimowie?


Myśmy się spotkali potem w Skolimowie. A już po wyzwoleniu wróciła na Sadybę i tam dalej mieszkała. Moja siostra też tam mieszkała, a ja zostałem z mamą w Skolimowie.

  • A wspomniał pan o braciach mamy.


Tak.

  • Czy wuj zginął w Powstaniu?


Nie, nie, to chłopak mojej siostry zginął pierwszego dnia Powstania.

  • Kto z państwa najbliższego otoczenia brał udział w Powstaniu?


Mój krewniak, nie wiem, czy brał udział bezpośrednio w Powstaniu, ale był w podziemiu. Został złapany w czasie łapanki rosyjskiej w Lublinie i wywieziony do Rosji.

  • Jak się nazywał?


Bojan Krąkowski. To był syn (to jest ciekawa historia) męża siostry mojej mamy. Jak już byłem na politechnice, to tak przy okazji, to był zaciąg na takie wydziały, takie niby to nie wojskowe, ale takie zbliżone do wojskowości i tam nie bardzo chcieliśmy, nie wszyscy chcieli iść tam, bo to wiadomo, że w kamasze się pójdzie, jak to się tak powszechnie mówi. I miałem przesłuchanie, bo mnie też tam wytypowano, pyta mnie się oficer: „A w AK to mieliście kogoś?”. Ja na ogół nie lubię kłamać, a może nie umiem, nie wiem, w każdym razie tak mu powiedziałem: „Tak, tak, tak”. – „A kto!?” – tak ożywił się. I właśnie mu wtedy wystrzeliłem, że: „Mojej mamy siostry męża syn”. A on pomyślał: „Znaczy się, kuzyn?”. Mówię: „Tak”. Więc tak to było.

  • A bracia mamy nie brali udziału w Powstaniu?


No nie, bracia mamy to jeden został przez Rosjan został rozstrzelany, w Starobielsku chyba. Drugi z braci, Kazimierz, to on był na Łubiance, w Moskwie był więziony. Jak generał Anders organizował polską armię w Rosji po wybuchu wojny między Rosją a Niemcami, to on się dostał tam do tej armii, został zwolniony przez Rosjan, no i tym szlakiem prawie że bojowym do Egiptu dojechał. Poprzez Teheran i tak, tak że to była…

  • A w Starobielsku który z braci zginął?


Władysław Wojtkiewicz. On potem został przez prezydenta Kaczyńskiego pośmiertnie mianowany na generała, chyba brygady.

  • A trzeci brat?


Trzeci brat to był w Rosji, ten, który był pilotem. On został dyrektorem jakiejś fabryki lotniczej i w ramach takich czystek rosyjskich został [stracony]. Co jakiś czas Stalin tam niszczył ludzi, więc on zginął w ten sposób. Tak że wie pani, wojnę wywołali Niemcy, a cała moja rodzina została zniszczona przez Rosję. Mój ojciec, jak wyjechał w tym Borysławiu, został dopadnięty, skazany w jednodniowym procesie. A to było wtedy, jak Stalin z Berią wymyślili, że nie będą jeńców wozili dalej w głąb Rosji, bo szkoda tego czasu, trzeba już załatwić. I załatwiali.

Warszawa, 6 października 2025
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Michał Burczyk Stopień: cywil Dzielnica: Sadyba

Zobacz także