Ryszard Czeczucha „Ciapek”
[Nazywam się Ryszard Czeczucha. Urodziłem się] 27 marca 1928 roku.
- Niech pan opowie, jak pan zapamiętał okres przedwojenny?
Jak ja pamiętam? Dobrze i źle. No oczywiście dobrze, to że coś słodkiego jadłem. Urodziłem się na Czerniakowie w koszarach dla legionistów i dostaliśmy mieszkanie na Kolonii Staszica, róg alei Niepodległości i Wawelskiej. Tam mieszkaliśmy, mieszkałem do lat pięciu, potem się przeprowadziłem, moi rodzice się przeprowadzili na Pragę, na Skaryszewską 7. Tam tatuś mógł troszeczkę rozłożyć swoją pracę, bo był ślusarzem budowlanym, mógł coś pracować i coś niecoś więcej zarobić. Chodziłem do szkoły numer 91, naprzeciwko akurat, gdzie się mieścił podczas okupacji punkt zborny łapanek. Tam wszystkich ludzi, których złapali, prowadzili. Ja tam obok miałem po przeciwnej stronie kolegę, u niego bywałem. I tam myśmy urządzili, że przechodzili niektórzy dachem do tego domu prywatnego i wtedy uciekali, dosłownie nawiewali.
No, cóż poza tym... Żeby utrzymać podczas wojny, okupacji mamę i siostrę ja jak zwykle jako „Ciapek” łaziłem wszędzie, zbierałem przede wszystkim patyki, drewno, żeby było ciepło, bo żadnego ogrzewania nie było w domu. Okno było wybite przez wybuch bomby. Tylko coś tam się postarałem, kawałek szybki, resztę zabiłem dyktą i gazetami. Zima nastąpiła bardzo ciężka. Jak się zaczęła pod koniec listopada zima temperaturą minus dwadzieścia, dwadzieścia pięć, trzydzieści, trzydzieści dwa stopnie, to żeby można zobaczyć, czy jest widno na dworze, [trzeba było] albo drzwi otworzyć, albo okienko, ale zeskrobać lód nożem. No i tak tego... Chodziłem po Dworcu Wschodnim, tam też zbierałem. I wreszcie mi się ktoś zapytał: „Chłopcze, czegoś gorącego gdzie bym się tu napił? Albo ty przynieś”. To ja wziąłem, przyleciałem do mamy, zagotowałem czajnik wody, herbaty wsypałem, łyżkę cukru i zaniosłem to. Obok tego gromada ludzi się zbiegła, wszyscy chcieli. To ja biegiem do mamy: „Mama, gotuj wodę, gotuj wodę, ludzie chcą pić”. – „No ale nie mamy cukru”. – „Masz, mamo”. Parę groszy dałem, bo oczywiście nie za frajer to robiłem, dali mnie forsę. I tym sposobem przeżyliśmy tę zimę.
- Przepraszam, przeskoczyliśmy mocno do przodu. Niech pan powie, jak pan zapamiętał wybuch wojny?
Ja zapamiętałem wybuch tak. Tam gdzie obecnie jest ten stadion, to były łachy, tak zwane łachy wodne. Tam żeśmy chodzili, tam żeśmy się kąpali, tam były łachy. I na jakieś dwa tygodnie przed najazdem przechodziłem koło budki z gazetami, idąc na te łachy, przy stacji kolejkowej (tam wtedy była jeszcze stacja kolejkowa), i zauważyłem karykaturę, jak – to było w „Szpilkach” – artylerzyści niemieccy strzelają do powracających z Polski bocianów. I tak sobie skojarzyłem: „Boże, żeby to nie było u nas coś takiego”. I potem widziałem faceta ze swastyką. Oficjalnie szedł i ja spojrzałem się na niego. Swastykę miał tej wielkości, na znaczku. I on się tak przyglądał, rozglądał wszędzie, jak to jest. I tam żeśmy mieli ćwiczenia, [to znaczy] nie ja, ale inni mieli ćwiczenia z gazem, użycie masek. Puszczali gaz i trzeba było przejść parę metrów przez ten [teren] i to było ćwiczenie gazowe. Po jakimś czasie, około tygodnia, dwa, w niedzielę – nie wiem dokładnie, może w niedzielę, może w powszedni dzień – widzę, lecą jakieś samoloty. I tam zobaczyłem pierwsze bombardowania. Nadleciały nad dworzec i tam rzucały bomby. I tak to się zaczęło, że ja tę herbatę potem nosiłem, wodę i za to dostawałem pewne datki, które pomogły mi utrzymać matkę i siostrę.
- Czy pamięta pan wejście wojsk niemieckich do Warszawy?
Nie, dlatego że mama była... Sąsiadka miała rodzinę w Dobrem (wieś Dobre) i wyjeżdżała. I [mama] zapytała, czy ona by się nie mogła zabrać. Ten woźnica czy kto to tam, nie wiem, zgodził się na to i ja z siostrą i mama żeśmy tam pojechali. Widziałem natomiast, jak Niemcy wchodzili, jak szli tyralierką jeden po drugim, jeden po drugim. Akurat jak doszli do budynku wiejskiego, gdzie ja mieszkałem, tam wyszła mama i się pytała po niemiecku, bo mama umiała po niemiecku (bo w piętnastym roku Niemcy zajęli Warszawę, a mama pracowała w Warszawie). I oni chcieli pić:
Trink, Wasser, Wasser. I pomaszerowali tam dalej. Jak oni pomaszerowali, to ja jak zwykle gdzieś poleciałem, jak to ja, szukać i znalazłem pełny rynsztunek wojskowy: plecak, karabin i tak dalej. To ja wziąłem szynel, z tego uszyli mi spodnie, plecak powiesiłem na drzewie. A karabin chciałem wziąć, ale mama powiedziała: „Nie bierz tego, nie bierz tego, bo to parzy”. Ale powiesiłem, znaczy powiesiłem wpierw karabin, a na to plecak. A powinienem zrobić coś innego, ale byłem za mały, miałem wtedy lat siedem, osiem, dziewięć. No niestety, wtedy jeszcze nie za bardzo pojąłem tej okupacji, tego wszystkiego. Dopiero po okupacji zaczęła dochodzić świadomość i uświadomienie, jak się spotkałem z ludźmi, z kolegami. Najwięcej jak wstąpiłem do szkoły PZO, Państwowe Zakłady Optyczne. Tam się nauczyłem zawodu, przygotowywali mnie do zawodu w optyce i musiałem przejść te wszystkie szczeble własności metali. I to sobie cenię, wiem jak i co do dnia dzisiejszego, i to stosuję, to mi się bardzo przydało. I syna uczę, żeby wiedział, że można z kawałka blachy prostej zrobić literę S czy inną literę systemem tylko młotka, nic więcej. To jest to, a to zawdzięczam instruktorowi Sowińskiemu.
- A gdzie w tamtym czasie była szkoła zakładów optycznych?
Na Grochowskiej.
- Na Grochowskiej, czyli tam, gdzie znajduje się teraz. A jak pan rozmawiał z kolegami, to jakie były spostrzeżenia młodych ludzi na temat wojny?
Różnie to komentowali, w zależności od swojej własnej świadomości.
- Ale oni byli zafascynowani, traktowali to jako przygodę?
Nie wszyscy, nie wszyscy. Bracia, z braćmi... wyszło mi z pamięci... z braćmi Dukiewicz tylko miałem kontakt, z Kostkiem Zakrzewskim miałem kontakt i z kolegą, sąsiadem Czesławem Jaworskim. I właśnie z Czesławem Jaworskim poszliśmy, bo byłem zawiadomiony, żebym przyszedł pod Żelazną Bramę. I właśnie z Czesławem Jaworskim poszliśmy pieszo z Jagiellońskiej pod Żelazną Bramę po wiadomość, co tam się dzieje. I tam zastałem tego mojego, który dawał wiadomości. I tam on powiedział: „Ilu przyprowadziłeś?”. – „No, Cześka tylko przyprowadziłem”. I poszliśmy piechotką spod Żelaznej Bramy, Senatorską, Teatralną do Miodowej, na róg Miodowej. Kiedy dochodziliśmy do rogu Teatralnej i placu Teatralnego, na rogu był pałacyk, tam po raz pierwszy zobaczyłem Niemców, już zakrytych, za murkiem, za słupem w bramie. I poszliśmy dalej. No, znowu nadjechał czołg, myśmy się schowali do bramy. Ja byłem za młody, on nie wiedział, a tu by wystarczyła jedna buteleczka i czołg byłby nasz. Ale nie wiedzieliśmy, że to już jest Powstanie, nie wiedzieliśmy, że to jest początek, że zaczęła się walka. A my we dwóch. W bramie stał facet z pistoletem. A poza tym uciekało dwóch policjantów, czapki zdjęli. Jak się okazało jeden policjant był ojcem znajomego kolegi. No i doszliśmy do rogu Senatorskiej i Miodowej. Już tam stało dwóch Niemców z karabinami, w ubraniu bojowym i rewidowali, zatrzymali. Więc ktoś tam podszedł do nas: „Chłopcy, rozproszyć się. Chłopcy, rozproszyć się”. No i myśmy wrócili z powrotem. Ukryliśmy się na ulicy Teatralnej w piwnicy przez całą noc, tam przespaliśmy. To był pierwszy, a na drugi dzień…
- Rozumiem z tego, że Powstanie dla pana było nieoczekiwane, nie wiedział pan, że będzie?
Nie, bo chodziło o to, żeby utrzymać to wszystko w tajemnicy. A dlaczego mówię... Bo w tej szkole, gdzie ja byłem, ja byłem w klasie pierwszej, była klasa pierwsza, druga, trzecia. A trzecia była podchorążówka. W tych zakładach PZO, w których dopiero jak wybuchło Powstanie, ja dołączyłem, patrzę, oni są wszyscy, znajomi, a to było właśnie Zgrupowanie „Róg”.
- A wcześniej pan nie miał takich bezpośrednich kontaktów, to znaczy nie próbowano pana wciągnąć do oddziału?
Tak, próbowano, tylko znowu ojciec mi mówił: „Uważaj, do kogo coś mówisz”.
- Czyli bał się konfidentów?
Tak. A ojca odprowadziłem na wojnę 20 lipca, jeszcze nie września, na lotnisko, idąc wzdłuż alei... jak się nazywa...
Nie, aleja Krakowska, co dochodziła do bramy wejściowej na lotnisko.
Inaczej się nazywała. I doszliśmy do bramy, i tam właśnie na tej bramie była latarnia, która przedtem się kręciła dzień i noc. Dawała sygnały lotnikom, gdzie jest lotnisko. I tam na bramie pożegnanie z ojcem. I koniec. Ojciec już był na wojnie. To było moje pierwsze spotkanie z okupacją.
- A jeśli chodzi o konspirację, to jak pana próbowano do tego wciągnąć?
W szkole powszechnej były ćwiczenia fizyczne, to znaczy gimnastyka, to wszystko. Na tej gimnastyce myśmy ćwiczyli się i nieraz robiliśmy wycieczki za Puławską, zbierać kłosy i przy okazji zbierać i kamienie, i rzucać tymi kamieniami. Kto dalej rzuci. To było takie sportowe przygotowanie, kto dalej rzuca. No ja jakoś nauczyłem się tego rzucania i rzucałem porządnie. I mi się przydało to rzucanie, bo akurat po wyjściu z Teatralnej, z tej piwnicy, wracając tą samą drogą na tym rogu znalazłam tego „żółtka”, który stał za murem z tym esesmanem, już nieżywego i bez butów. I nieopodal leżał karabin. I powiedzieli: „Nie wychylaj się, bo mają karabin maszynowy”. No to co, Czesiek Jaworski podskoczył tam gdzieś, przyniósł jakąś miotłę, ja gdzieś [znalazłem] szczotkę, to związał i [chcą] przyciągnąć ten karabin. Jak nie wyjść, tylko rzucić i przywiązać. No jakoś przy pomocy jeszcze innych ten karabin został ściągnięty. Oczywiście zabrali starsi, nie my, bo myśmy byli gówniarze jeszcze wtedy. I to był drugi dzień Powstania.
No i poszedłem z Jaworskim razem dalej. I tam znowu mówią: „Idź tam, pomóż, na barykadę”. Róg Koziej, naprzeciwko pomnika Mickiewicza, wylot Koziej. I tam jest taki placyk mały i tam poszliśmy. No, tam krzątanina, coś tam robili, nie wiem, i powiedzieli: „Cofamy się, cofamy się”. Dowiedziałem się, że tam zginął kapitan, pierwszy dowódca... nie wiem, czy... w każdym razie kapitan zginął. No i cofnęliśmy się potem z powrotem. Na rogu Miodowej i Senatorskiej był skład beczek, tam gdzie miało być nasze spotkanie całe, tam gdzie kazano nam się rozproszyć. To myśmy wyciągali te beczki, ładowali jakąś słomą, siennikami i papierami, i spuszczaliśmy w dół. No i to było zatrzymanie tego ciągłego przejazdu Niemców, co uciekali.
Charakterystyczne [zdarzenie] dla mnie, które pamiętam do dnia dzisiejszego. Myśmy się wdarli do wnętrza, do budynku spalonego, do restauracji „Pod Wiatrakiem”, tam gdzie teraz jest po tych schodkach, jest jakieś wydawnictwo.
Krakowskie Przedmieście. Były drzwi metalowe. No, ja wyszedłem, jakiś mniejszy chłopak i jeden starszy już, ze stenem. I on chciał strzelać ze stena. To ja mówię: „Schowaj ten sten, bo nas rozwalą. Rzuci granatem i koniec”. I nadjeżdża taki mały wóz opancerzony i tam wychyla się taki Niemiec. Podjeżdża do nas i on się chowa, ale on się patrzy na nas i ja wzrokiem chwyciłem go i go prowadziłem wzrokiem. Jasny blondyn, tak jak ja i niebieskie oczy miał. Nakrył się, zamknięciem i tylko to oglądał, co widział [przez] tę szparę. Takie charakterystyczne rzeczy. I potem zeszliśmy w dół, zaryglowaliśmy, żeby od zewnątrz nikt nie mógł wejść. No i ktoś doszedł i mówi: „Po butelki!”. No to po butelki polecieliśmy na Piwną. Na Piwnej była rozlewnia benzyny i oni coś mieszali, robili i jak się rzuciło, to ona sama się zapalała. Oczywiście trzeba było przekleić coś na tę butelkę, papierowe. Co to było, nie wiem dokładnie. Nie będę mówić składników chemicznych, bo to niepotrzebne jest. I myśmy przynieśli te butelki raz, potem poszliśmy drugi raz.
- Gdzie je panowie przynosili?
Przynosiliśmy do tego [lokalu] „Pod Wiatrakiem” na Krakowskie Przedmieście. A w międzyczasie mój kolega Czesiek jakoś przeskoczył i był naprzeciwko mnie, po stronie lewej. On chciał do domu, do mamy lecieć. Oni wracali i za nimi, jak oni wrócili, jeszcze leciała, nie wiem, dziewczyna, [która] trzymała butelki. Czy ona została postrzelona, czy ona się przewróciła, dokładnie nie wiem. Wiem, że słyszałem obstrzał, ona upadła, zaczęła się palić. To było po przeciwnej stronie tego [Nowego] Zjazdu w dół. I skądś wyskoczył z karabinem i do niej szedł. A myśmy popędzili szybko po butelki następnym razem. Tak że na dole widziałem, jak na tym załamaniu, który szedł w dół, do wiaduktu Pancera...
Przynieśliśmy te butelki. I to się zrobiła godzina gdzieś piąta, szósta, bo przedtem spuszczaliśmy te beczki, musieliśmy czymś podpalać. No i zaczął się wtedy krzyk, że jadą czołgi czy coś innego. A to jechała piechota w tych opancerzonych samochodach, trzy były. No i dalej na nich. Oni podjeżdżali Krakowskim Przedmieściem. Pierwszy podjechał, przodem ustawił się do wieży i zaczął cofać. I wtedy przeciwna strona rzuciła na nich butelki, zaczęły się palić. On stanął pośrodku jezdni, już między tym i tym. Drugi to samo i wjechał więcej do nas, pod restaurację „Pod Wiatrakiem”. I wtedy myśmy tam dorzucili to. A ktoś tam mówi: „Ej, ty, idź tam, bo trzeci jest”. Ja odbiłem o jedno okno dalej, a okna były wypalone, to znaczy tylko chodziło się po tych gruzach wszystkich. I widzę, że rzeczywiście wraca się, ale się palący. To ja już niewiele myśląc, biorę za ten trzeci. Rzuciłem, wybuch, dziękuję – już nie pamiętam. Rzuciło mnie w dół po tych gruzach i obudziłem się w ratuszu na drugi dzień rano.
Dołączyłem, przyszedłem i ludzie [mówią]: „Na ciebie czeka piękna broń”. Jaka broń? Przypięli mnie miotacz ognia, dłuższy jak mój tułów, rura taka, i powiedzieli: „Dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa”. A ja tak patrzę, patrzę zdziwiony. To jest zapalający, a drugi będzie tylko odkręcał ten... Mam wejść do piwnicy, iść na ten placu boju, z piwnicy puścić ogień już na czołg, nie [pojazd] opancerzony, który po walce stanął przy dzwonnicy Świętej Anny i podobno jak słuchowo wyszukiwał jakiś ruch, to strzelali jeszcze. Doszli do wniosku, że jestem za mały, a oni, tych dwóch jest za dużych. Bo to starsi faceci byli, mogli mieć trzydzieści, czterdzieści lat. Po wojnie już, jak zobaczyłem, że Amerykanie mają te krótkie, że może podejść, rękę wystawić, jak pistolet, no to gdzie ja z tą rurą do piwnicy będę właził... No i ktoś powiedział, że się nie nadaję.
Albo [pamiętam] to, że była zbiórka nas wszystkich, bo to było więcej nas: „Na Stare Miasto do przysięgi”. No i poszliśmy na Rynek Starego Miasta, było nas około, bo ja wiem, piętnastu, dwudziestu. I przysięga na Rynku Starego Miasta. I tak się włączyłem do Powstania i od razu dostałem przydział do kompanii „Dzik”.
- Czy pamięta pan, komu pan składał przysięgę?
Tak, „Narodzie polski – i tak dalej – przysięgam narodowi polskiemu, w imię Chrystusa Boga…” Każdy był podekscytowany i szczęśliwy. Potem sobie życzyliśmy szczęścia, szczęścia. To było w kącie... Piwna, następny róg był, co idzie do Barbakanu budynek i muzeum Warszawy...
- Znał pan osobę, której pan składał przysięgę?
Nie, tylko był on w randze, miał mundur polski, to był plutonowy i jemu żeśmy składali przysięgę. A jak byliśmy tam przygotowywani, byliśmy wewnątrz, no to ktoś tam siedział, nie wiem, jeszcze nie mówili... Potem doszedłem, to wszyscy do przysięgi na dół i składaliśmy przysięgę. To wszystko. No i po przysiędze każdy wiedział, gdzie kto idzie. Ja poszedłem akurat z grupą na ulicę Mostową, tam żeśmy mieli przystanek. Stamtąd powiedzieli: „Wyście walczyli, [idźcie] na ulicę Kościelną, na wypoczynek”. Tam spędziliśmy dzień czy półtora dnia i na Wisłostradę, do... „Pekin”, „Madryt” był, dwa bloki i tam żeśmy mieli…
- Dlaczego tak się nazywały?
Bo podobno to było dla przyjezdnych z Ameryki, którzy przyjeżdżali odwiedzić Warszawę, „Dom Polaka”, jak to się mówi. No i stamtąd robiliśmy wypady. Ja byłem wiele razy na końcu. Czyli pierwszy [punkt] od [strony] mostu Gdańskiego, była szkoła, ja tam byłem, jak to się mówi, jeszcze dwóch czy trzech nas było, mieliśmy to ochraniać. Oczywiście ja bez pistoletu, bez karabinu, butelki jedynie. I [mamy] obserwować. [przerwa w nagraniu]
Może dlatego że ja wszędzie latałem po Warszawie, byłem samodzielny. Na kino do gimnazjum Lisa Kuli sobie zarobiłem. Tam były poranki w gimnazjum Lisa Kuli. Jak się dojeżdżało do Bródna, do cmentarza, po lewej stronie było gimnazjum i tam zawsze wyświetlali po pięć groszy czy po dziesięć groszy filmy. I tam żeśmy [chodzili], zawsze sobie na to zarobiłem. Butelki zbierałem na Saskiej Kępie, bo to przeważnie przy sobocie po robocie odbijali sobie flaszkę. Ja te flaszeczki świeże, na nich zarabiałem też. Szczerze – wszystko robiłem. I choinki nosiłem, i byłem tym, co listy roznosi, co kwiaty roznosi. Pamiętam ten budynek, róg Piusa i... Tam gdzieś jest Czerwony Krzyż, ta ulica Mokotowska, zdaje się, dochodzi do placu Zbawiciela. Tam jest taki budynek i wewnątrz jest specjalna jakaś stara winda. I tą windą jeździłem na górę i tam kwiaty parę razy zanosiłem. Zawsze coś, jakieś parę groszy, jakieś dwadzieścia groszy, pięćdziesiąt groszy, nieraz złotówkę, ale to pomagało rodzicom coś niecoś, przeważnie miałem na lody, miałem na jakieś coś tego.
- A wracając do Powstania, skończyliśmy na…
Tej szkole przy PWPW.
- Jak panowie mieli jej bronić z butelkami.
No i stamtąd przyszedł rozkaz, żeby się cofnąć, bo za mało nas jest, a siły coraz większe, nacisk był większy, a nas coraz ubywało. W trakcie powrotu zatrzymaliśmy się przy jakiejś tam willi. I jakiś mi powiedział, że mnie zrobił zdjęcia. Nie wiem, kto to jest, co robił zdjęcia. Myśmy się cofali, jakiś rybak, nie rybak, bo tam rybacy mieszkali, piaskarze mieszkali. Cofnęliśmy się i cała ta komenda była w „Prochowni”.
- Mam jeszcze pytanie o te zdjęcia. Te zdjęcie to robił jakiś Powstaniec czy cywil?
W Powstaniu.
- Ale walczący Powstaniec czy jakiś cywil?
Nie, nie, no normalny, nie że ja coś robiłem. On zrobił mnie, że ja nie wiedziałem o tym. Nie wiem, jakie zdjęcie. Natomiast jak wychodziłem na Wspólnej (pierwszy dom od placu Trzech Krzyży), wychodziłem po bombardowaniu, wychodziłem przez okienko piwniczne (tam mój opiekun został już na zawsze), to pamiętam, jakiś to filmował, zdaje się, że miał kamerę filmową. Nie wiem, ale jakiś małe nakręcali czy coś innego, coś takiego było. Albo jednorazowe. Ja tego nie mogę opowiedzieć, bo nie pamiętam.
- Teraz wracając do tego miejsca, do tych piaskarzy, rybaków...
Cofnęliśmy się i stanęliśmy w „Prochowni”. Tam byliśmy dłużej, do końca upadku Powstania. Stamtąd odeszliśmy pierwszy raz na Bielańską. Zadanie było przebić się górą, do Śródmieścia. Bielańska, Ogród Saski i już Żelazna.
- A z „Prochowni” nic panu nie zapadło w pamięci?
No, tam to było spalone. Ten kwadrat to wszystko było zbombardowane, spalone. Od Wolskiej była synagoga. Była synagoga i z tej synagogi walili jak cholera. Tam było kilka karabinów maszynowych. No ale ja tam jeszcze za dnia dużo przed Powstaniem łaziłem, bo tam Żydów można było jeszcze spotkać, coś zarobić przy tej synagodze. Pieniądz nie parzył. Ja znałem trochę tych kanałków, którymi można tak... tu dołek, tak... i doszedłem do placu Bankowego. A tam robi się widno, wszyscy wracają, a mnie nie ma. Zaczęli [wołać]: „Rych, »Ciapek«, »Ciapek«”. I ja z powrotem. Prawie było już widno, jak przeskoczyłem do banku z powrotem, na Bielańskiej. A właśnie, i stamtąd – to przerwałem – to jest ciągłość tego w „Prochowni”. Tam było przez ścianę: bliżej Wisły to Niemcy zajęli, a my od strony ulicy. I tam codziennie mieli zmianę warty i przewoziło ich auto opancerzone. Więc ja sobie myślę, że trzeba coś zrobić. Zaopatrzyłem się spirytus denaturowany, trochę benzyny i wlazłam sobie na dach tego. I jak on podjechał... Ale barykada była na rogu, tak że nie mógł dojechać do końca, bo tam była obrona. No i jak było tak fajnie, ja sobie rzuciłem butelkę. Akurat w środek. Wyskoczył w tym czarnym mundurze kierowca i na czworakach przy murku [kieruje się] w stronę Wisły. Ja nie słyszę żadnego strzału. Zszedłem na dół i mówię: „Czemuś nie strzelił?”. Bo byliśmy sobie na ty. „Słuchaj, masz, pięć niewypałów. Pięć niewypałów. Strzeliłbym w dupę...”. Bo on szedł na czworakach przy murku. Ma pan przykład – pięć niewypałów. Mógł wyciągać, ładować i znowu, i znowu. Właśnie przez ten czas.
No i potem miałem taki przypadek. Jestem na nocnej warcie, co miałem, bo rano lubiłem... Wieczorem zasypiałem, drzemkę mam, nawet teraz, ale jak mam tę drzemkę, to jestem żywy. Stoję, dali mi karabin, spokój, cisza. Nagle pyk, pyk, pyk, jakaś dziewucha, babka ubrana czysto, tego, koszyczek w reku, i przeskakiwała do Niemców. A Niemcy nie strzelali. Za to ja wywaliłem, zaalarmowałem, że może być wypad. Wszyscy się obudzili, wyskoczyli: „Gdzie, gdzie, gdzie?”. – „No, poleciała tam”. Tylko przy ścianie przebiegła. A stamtąd właśnie zginął jeden podchorąży, bo po przeciwnej stronie chciał wyjrzeć i „chwycili” go na rogu, [trafili] z karabinu, [puścili] salwę] tak. Takie przygody. [przerwa w nagraniu]
- Mostową szliście do wyjścia...
No i Mostową w górę doszliśmy na róg Miodowej i placu, gdzie teraz jest pomnik. I tam akurat w domu zbombardowanym głęboko ludzie już siedzieli przygotowani. A my jakoś przeszliśmy niezatrzymani i przebicie. Właśnie to przebicie, co panu mówiłem przed chwilą, że robiliśmy wypad. Ja akurat doszedłem. Czy ktoś za mną szedł, nie wiem. Bo to już było praktycznie prawie że czołganie. Ja wiedziałem mniej więcej, w które miejsca. Zresztą nie byłem takiej objętości jak dzisiaj, byłem trochę płaski. Tak że to się zatrzymało. No, położyłem się na dwóch czy na trzech trupach, ale prześliznąłem się. I doszedłem do takiego wgłębienia od Senatorskiej do [obecnego] placu Bankowego. Tam nasi mieli swoje... co przyjeżdżali z Berlina, co uciekali z Berlina, to tam się zbierali. To widziałem. No i stamtąd zaczęli wołać, a to było niedaleko. Usłyszałem: „»Ciapek«, »Ciapek«, wracaj! »Ciapek«, »Ciapek«!”. Wróciłem. I na drugi dzień ostatni kanałem przeszedłem. Ja przeszedłem i za mną już się zamknęło.
- Gdzie pan wtedy wszedł do kanału?
Na placu Krasińskich.
Tak.
Naprzeciwko Bliklego, na Nowym Świecie.
- Jak wyglądała ta droga kanałem? Jak się panu szło? Jak inni szli?
No normalnie. Przede wszystkim nie wolno było rozmawiać. Wolno, wolno. I nie chlapać nogami. Nie chlapać, żeby nie wzburzać, nie podrywać tego mułu, który jest w kanałach, bo mogły być... I tak doszliśmy do kawiarni, do ciastkarni Bliklego. Róg... gdzie do cyrku się dochodziło. Blikle po prawej stronie, po lewej stronie szło się do cyrku. Jak on się nazywa? Przejeżdżaliśmy teraz, na Nowym Świecie, tu jest cyrk...
Tak. I tam przede wszystkim jak wyszedłem, zobaczyłam kwiatek. Kwiaty, rany boga. Ludzie chodzą sobie jakby nigdy nic. A my z kanałów brudni, wymęczeni, obwieszeni tylko amunicją, bo się zabierało, co się mogło. Dopiero jak się skończyła ewakuacja Starówki, zaczęło się w Śródmieściu.
Stanęliśmy. Okólnik był to budynek. No i tam doszedłem, coś ode mnie chciano. Nie wiem co, bo ja byłem po prawej stronie u sióstr. Położyli mnie, dzieci ustąpiły mnie miejsca. Spałem w czystej pościeli. Coś niesamowitego. Miałem w pościeli przespać się, a nogi oblepione czarnym smarem. Zmyć można było tylko naftą, a nafty nie było, bo to był środek wybuchowy, którym walczyliśmy. Zameldowałem się i tak: „»Ciapek«, na zewnątrz, obserwować samoloty”. Ja wyskakuję, a akurat sztukas leci. Mówię: „Leci sztukas, uciekać”. W tym momencie nie wiedziałem, z powrotem czy naprzód. Ale zobaczyłem magiel. Było bliżej, skoczyłem w ten magiel, bo się zmieściłem. I bomba spadła w ten budynek. Całe dowództwo zostało przygniecione. No nie, tam dowódcy nie było, no ale walczący pismem czy jak to [nazwać]. Jakaś może poetka była, nie wiem dokładnie. W każdym razie po bombardowaniu wszedłem tam jeszcze z jednym kolegą. „Patrz, patrz, tu są włosy »Zmory«”. I on leżał na swojej żonie. „To są włosy »Zmory«”. Jak go wyciągali, to on cały przygnieciony jest. Zapomniałem, jak on się nazywał, tylko pamiętam te słowo „Zmory”: „Uciekajcie, bo może być następny nalot”. No i mimo że on leżał już pod ciężarem tego wszystkiego, ale zdobył się na to, że myśmy się cofnęli, bo mogą nas zgnieść.
No, cofnęliśmy się i objęliśmy stanowisko bliżej elektrowni, na Tamce. Stamtąd z powrotem na... Wzdłuż Alei Jerozolimskich był przekop przed Dworcem Głównym, od Marszałkowskiej, między Kruczą a Marszałkowską. I tam numer 20 albo 22, tam żeśmy stanęli. I stamtąd ochrona terenu, tak że Niemców mieliśmy dosłownie przez ścianę. Jeden z naszych, jak było jakieś zawieszenie, coś, tego, podszedł tam do tych Niemców w bramie (jak mi opowiadał) na papierosa. I go chwycili i wzięli na gestapo. To opowiadał mi w niewoli w Niemczech. [przerwa w nagraniu]
I to była drabina, długa drabina. I on mówił, że ich było kilku. Doszedł jakiś tam gestapowiec i tak cicho powiedział: „Nie bójcie się, będziecie żyć”. Nic więcej. To już był wrzesień, to widocznie już coś tam się kręciło pod koniec, że będzie koniec tego. No i rzeczywiście. No i stamtąd 5 października wymarsz do Ożarowa.
- A jak panowie się dowiedzieli o tym, że Powstanie upadło, że jest podpisana umowa o upadku Powstania?
Nie informowano nas. Natomiast dowódca, nie Okulicki, nie major, tylko [dowódca] plutonu czy kompanii powiedział: „»Ciapek«, schodzimy do podziemia”. A ja się pytam: „Jak to?”. – „Schodzimy do podziemia, następuje komunizm”. No i to wszystko. Zamknął gębę i powiedział: „Będziesz miał wypłacony żołd”. Co to był za dowódca, nie wiem. Dostałem jakieś pieniądze. Nie wiem, kiedy dostałem pieniądze. Tak że miałem pieniądze w Hamburgu. I za pięćdziesiąt marek niemieckich kupiłem bochenek chleba od Niemca w mundurze. Za pięćdziesiąt marek. On się ucieszył, bo miał pieniądze. No i pobyt oczywiście przy odgruzowywaniu. Ja bez butów, w tych drewniakach holenderkach, nogi pomarznięte.
- Jak panowie wychodzili z Warszawy na Ożarów, pod eskortą?
Do Ożarowa?
Piechotą. Piechotą.
- Ale byli panowie eskortowani czy jakoś tak swobodnie?
No to już była kolumna. Na placu Narutowicza dochodziła warta. Przed placem Narutowicza składanie broni przed kościołem. Po prawej stronie było składanie broni, tam składali niektórzy. Zasadniczo był cichy rozkaz, żeby schować. Ja tej broni nie miałem, nie przydzielili mi i nie miałem broni, ale inni mieli, z innych oddziałów mieli i niektórzy złożyli to. Natomiast miotacza ognia nie widziałem. Nie, nie było. No i prosto Grójecką do Ożarowa. Tam ludzie stali w Ożarowie.
- Z placu Narutowicza poszli panowie na Ożarów, tak?
Tak i tam na halę. I tam jakiś gotował zupę. A ja bez menażki, bez łyżki, bez niczego. Znalazłem jakąś butelkę i tak nią kręcę, chcę zarysować w koło coś, bo chcę stłuc tę szyjkę. Jakoś tak mi bokiem wyszła, ale trochę zupy dostałem, trochę zupy mi zostało. No i przez Kostrzyn. W Kostrzyniu nas kąpali. I Wrocław. We Wrocławiu wywiesiliśmy polskie chorągiewki małe, to jakiś szwab brzuchaty [mówi], żeby zdjąć je. A my mówimy: „My jeńcy wojenni”. Ktoś powiedział: „Nasz Wrocław”. To on się po tego... Ale nic nie mógł zrobić, bo już jakakolwiek ochrona była, może słabiutka, ale była już, coś było. I w Hamburgu to tak normalnie, tego, owego, jak byliśmy na robotach.
- Ale jechali panowie cały czas pociągami, tak?
Tak, pociągami, bydlęcymi wagonami. A w Hamburgu razu pewnego pracowałem przy odgruzowywaniu bunkra. Facet pięknie mówił po polsku. Poczęstowano nas kawałkiem chlebka, to ja widziałem jaśniej jak to światło przez ten chlebek, taki gruby był. Ale było już mniej
Schweine, mniej bandytów, tylko
meine Herren, meine Herren. Ja zachorowałem, no bo…
- Niech mi pan powie, co to był za bunkier?
Domowy, domowy. W domu sobie zrobili bunkier i tam upadła bomba. Myśmy ten bunkier odkopywali, ale w tym nikogo nie było. Natomiast w tych domach mieszkalnych, no to w tych bunkrach to ludzie byli upieczeni. Upieczone mięsko było, można było krajać sobie, jeść, ale nikt nie jadł. No i oczywiście…
- Przepraszam, jeszcze mam takie pytanie. Panowie trafili docelowo do Hamburga, tak?
Najpierw do Bremervörde. To był duży obóz. Tam byli Polacy jeszcze z trzydziestego dziewiątego roku, Anglicy, byli razem. I stamtąd na komenderówkę do Hamburga. Komenderówka była w Gross Borstel i stamtąd nas wtedy rozwożono po tych wszystkich [miejscach], po Hamburgu, do robót. I ja tam zachorowałem i przerzucili mnie do obozu takiego, co niedaleko było kąpielisko. W domach kąpieliskowych spałem. Tam byli już Francuzi. Oczywiście Francuzi zrobili sobie granicę, z Polakami nie chcą, bo „to są [ludzie] ze Wschodu, a my z Zachodu”. I łączności nie mieliśmy. Nas uważano, do dzisiejszego dnia, [za] mniejszość. No i stamtąd wzięto nas do specjalisty. To było ciekawe, bo było nas jakoś pięciu, to nas prowadził jeden staruszek. No i żeby temu staruszkowi nie było ciężko, to jeden z nas starszych, to wziął ten karabin i niósł mu ten karabin. I wchodzimy na te podwórko, jeszcze w tych normalnych panterkach, mundurkach. Tam ktoś wyjrzał przez okno, nagle wszyscy patrzą w te okna, a my wchodzimy. „Co tam się dzieje?” No, ja wszedłem do poczekalni, mówię: „Czołem, koledzy”. Wszyscy się ulękli jak tego... Co się okazało? Dowiedzieli się, że my Powstańcy. I witaminy dostałem, witaminy. Przede wszystkim wszyscy dostali z miejsca od razu jeść i witaminy. Nic więcej. Taka była diagnoza. To było ciekawe.
Poza tym jak nas oswobodzili, we Flensburgu na lotnisku... Ja się tym [lotnictwem] ciekawiłem, bo za okupacji już od małego mieszkałem na Kolonii Staszica, jak panu mówiłem, na rogu Wawelskiej i alei Niepodległości. A przedtem nie było alei, bo nie było tej Niepodległości, na Mokotów była przerwa. Dopiero po wojnie tam podobno zrobili. Tatuś miał tam swój warsztat i była modelarnia. Gdzie by matka mnie szukała, to tylko w modelarni siedziałem, tam siedziałem. To było moje miejsce najbardziej ulubione i patrzeć, jak się robi, co się robi i tym podobne. I podczas okupacji robiłem modele samolotów. I ten Łoś, który był... Focke-Wulf to Niemcy zrobili właśnie jako niemiecki, a to był polski Łoś czy Jastrząb, myśliwiec bombardujący. Krótki, szybki, płaty krótkie, ale dłuższe. Tylko ogon krótki, sterownik poziomy troszeczkę wysunięty, mały ogon, do lotu płaskiego. I tam właśnie nabrałem tego zapału do lotnictwa. Zresztą ojciec był w lotnictwie, w 1. pułku lotniczym. To tam dla mnie była ulga. No, tata tam miał warsztat. Jak były wyścigi, to tata nie pracował, tylko oglądał.
- A wracając do wyzwolenia, wspomniał pan, że wyzwolenie zastało pana na lotnisku?
Nie, wyzwalanie nas to było... Myśmy sami podeszli. Zbiórka na ulicy Kruczej i Kruczą, Nowogrodzką…
- Nie, pan mówi o kapitulacji, a ja mówię już o tym momencie, kiedy jest pan w Niemczech. Mówił pan, że coś robiliście na lotnisku.
O, właśnie. Już byłem zaszczepiony lotnictwem, samolotem. Na tym lotnisku pierwsze samoloty rakietowe Niemcy już mieli. Półtorej godziny lotu czy pół godziny lotu – taki zapas tego [paliwa], na pewno celuloid czy jakiś proch wolno spalający się, i przy [niezrozumiałe] zrobił to. Ale przedtem znowu na podwórkach my robiliśmy sobie takie fajerwerki. Trochę benzyny czy tam nafty, wsadziło się to na deskę, podpalało, „wsiu”, butelka wyskakiwała. Z chłopakami na tych łachach wodnych, co panu mówiłem, co teraz jest stadion, tak żeśmy się bawili.
- A niech mi pan powie, te samoloty, co pan widział w Niemczech, pamięta pan, jak one wyglądały? Może pan nam je przybliżyć?
Tak, krótkie, skrzydełka ułamane, ogonki z tyłu, tej wielkości wylot. Jak się zapalały, nie wiem. Ja się tylko zapytałem jednego, dlaczego jest skrzydełko, skoro jest wylot. On powiedział: „Do napędzania dynama. Żeby mieć dynamo, żeby był prąd”. To skrzydełko było małe, tej wielkości, na przodzie był szpic i był tego... Według [tego, co wiem] teraz, dzisiaj, musiała być jakaś bateria, ale podczas lotu musiał być prąd. Bateria się wyładuje szybko przy jakimś tym... albo będzie duża, ciężka, tak jak samochodowa, [wtedy] wytrzymuje, ale waży trzydzieści kilo. A tam pewnie musiała być mała, bateryjna czy jakaś inna, żeby tylko odpalić. I też długo musieli kręcić, żeby napędzić prądu na całe urządzenia. No i wtedy... Ale nasi, Polacy doszli do tego. Zastrzelili kilka tam obok, bo jeden gonił, a trzech za nim. I na krzyż podjeżdżali i go brali w ten sposób.
- Pan widział, jak latały te samoloty?
No. Dlatego panu mówię, że byłem zainteresowany lotem, bo to mi przywykło [z okresu] już przed wojną, że ja modelowałem samoloty. Już to weszło we mnie to wszystko.
- Niech pan powie, kiedy było wyzwolenie, jak pan zapamiętał to wyzwolenie?
Jakie wyzwolenie? Przyjechał czołg, ci Anglicy jak zwykle, oni wygrywają na pokój zawsze. Przyjadą, czapeczkę, tego, łapa w łapę, to, tego. Ale przedtem byli. No i zmiana chorągiewki i już jesteśmy wolni.
- Czyli po prostu odbyło się bez jakichś tam walk?
Nie, to był obóz jeniecki w Husum, to jest między Husum a Danią, a granicą duńską. Było lotnisko i tam przez drogę tylko był ten obóz, nic więcej. Tam niby powiedzieli, że tam jakiegoś bauera rozrobili (nie wiem, tylko słyszałem, nie widziałem tego), że scyzorykiem zabili mu świnię. Natomiast kolega, który grał ładnie na pianinie, to jak tłumaczyli, że tu tak, tu tak, a tu jest pianino, na którym można grać. I tam jakaś dziewica usiadła, [coś zagrała], blam, blam, blam. A kolega powiedział po polsku coś, coś tam, licho go wie, i jak usiadł, jak zagrał, to mało jej ślipie nie wyskoczyły, a uszy tak nastawiała. To do dzisiejszego dnia się ciągnie, ciągnie się za nami. Jak jest dziennik o pogodzie, to pokazują plansze, przeważnie Kijów, Berlin (Brama Brandenburska), okręg przemysłowy Niemiec to Monachium, Francję, Paryż, Londyn nieraz do tego. Tak że nas do tyłu, do tyłu. I to długo już trwa. Robimy jakieś najróżniejsze monity, nie monity, gówno to daje.
- Mam tutaj jeszcze takie pytanie na zakończenie. Czy po wyzwoleniu pan wrócił do Polski, czy bezpośrednio pojechał pan do Australii?
Jak to było... Siedzimy, siedzimy i tak sobie sam medytuję. Przede wszystkim zauważyłem, że ludzie lepiej żyją jak w Polsce, przynajmniej mieszkają czy coś innego. Dlaczego ja bym nie mógł tak mieszkać jak oni. Doszedłem do wniosku, jeśli nic nie umiem, to nic nie będę mógł robić. Jeśli się czegoś nauczę, to będę mógł to robić i tym opłacać życie, chciałem się wykształcić. I dlatego tu było albo jechać... Do Australii zapisałem się w czterdziestym siódmym roku na kolejkę, w lutym albo w marcu. A przyjechałem w czerwcu tutaj, bo był pułkownik Ziemski i powiedział: „Chłopaki, do kraju trzeba, bo władza… Ktoś musi rządzić tą Polską”. – „No ale co my?” „Tak, ale wy będziecie podpierać, a niech ktoś tego…” Bo rzeczywiście profesorowie wybici, oficerowie rozstrzelani, nie ma komu. No to lud pracy wziął się za to.
- No i co, wrócił pan do Polski?
No i wróciłem w czterdziestym siódmym roku do Polski. Pobyłem przez zimę i był nabór do szkoły. Major Górski z 1 Dywizji Pancernej Maczka zarekomendował mnie i pojechałem znowu do Niemiec na szkołę. No i tam się zaczęło drukarstwo, ale znowu nie tak bezpośrednio na maszynie, tylko przygotowanie do druku, przygotowanie form, z których można drukować. Znaczy coś już stopień wyżej. [Drukarstwo], które uprawiam dla dzisiejszego zresztą, jeśli się daje. Z tego się żyje.
Warszawa, 29 lipca 2014 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła