Stanisław Adolf Kowalik „Kuba”

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Stanisław Adolf Kowalik, syn Stanisława, urodzony 17 czerwca 1923 roku.

  • W czasie wybuchu Powstania Warszawskiego miał pan dwadzieścia jeden lat.


Tak.

  • Proszę powiedzieć, co pan pamięta z czasów przedwojennych? Chodzi mi o to, jak pan pamięta swoją szkołę, gdzie pan mieszkał?


Pamiętam. Urodziłem się na Grzybowskiej, Grzybowska 59.

  • Co robili pana rodzice?


Ojciec, jak ja się urodziłem, to już zaczął produkcję pianin i fortepianów pod swoim nazwiskiem Stanisław Kowalik. Bo tak się ułożyło, że ojciec był jednym z lepszych stolarzy, którzy produkowali meble gdańskie. W czasie rewolucji w Rosji z fabryki Schrödera pouciekali pracownicy i cały ten główny nadzorca, który miał pod opieką tę fabrykę, jak przyjechał do Warszawy, poszukiwał kogoś, kto mógłby opracować ładny model pianina.

  • I rozumiem, że ojciec wszedł w tę rolę.


Skontaktował się właśnie z nim i rozpoczął właśnie produkcję pianin.

  • Czy miał pan rodzeństwo?


Tak, tak. Pierwsza urodziła się siostra w roku dwudziestym pierwszym, imię Krystyna. Ja urodziłem się w dwudziestym trzecim, no i brat urodził się jako bliźniak, znaczy się z dziewczynką, w dwudziestym piątym roku.

  • Gdzie pan chodził do szkoły?


Chodziłem na początku do drugiego oddziału, mając siódmy rok czy skończone sześć lat, na ulicę Kruczą.

  • Jaka to była szkoła?


To była powszechna, powszechna szkoła do drugiego oddziału, a później już przeprowadziliśmy się... Właściwie już wcześniejszej przeprowadziliśmy się z ulicy Grzybowskiej, jak ojciec zaczął sprzedawać te pianina, a szczególnie dużo pianin wysyłał do Lwowa, tam miał przedstawicielstwo, firma francuska [niezrozumiałe] pobierała od ojca. Ojciec wysyłał tam dziesięć pianin miesięcznie czy jaka ilość była im potrzebna, i oni sprzedawali i przesyłali ojcu pieniądze.

  • Dokąd się państwo przeprowadzili?


Myśmy się przeprowadzili w Aleje Jerozolimskie 29, to był trzeci dom od ulicy Marszałkowskiej. Tam się przeprowadziliśmy i tam chodziłem właśnie do drugiego oddziału. Poszedłem, ponieważ siostra już chodziła do szkoły, to ja się wcześniej uczyłem pisać i czytać i od razu mnie przyjęli do drugiego oddziału. A już później dalej to nie chodziłem do tej szkoły na Kruczą, tylko chodziłem do gimnazjum Górskiego. Tam była też semestralna. Gimnazjum Górskiego to były czapki z takim podwójnym daszkiem, to tam później chodziłem. To było semestralne i tam chodziłem trzeci, czwarty, piąty oddział.

  • To było jeszcze przed wybuchem wojny.


To [było] przedtem, to było przed wybuchem wojny, to były lata trzydzieści jeden, dwa, trzy.

  • Czy było też tam harcerstwo?


Nie, nie, nie, tylko pamiętam, że służyłem do mszy.

  • Czy wybuch wojny to było wydarzenie, które jakoś pana zaskoczyło, czy mówiło się o tym, że taka możliwość istnieje?


Nie, już mniej więcej spodziewaliśmy się w trzydziestym dziewiątym roku. W trzydziestym dziewiątym roku już chodziłem [do szkoły] do Otwocka. Ojciec kupił w trzydziestym czwartym roku sporą nieruchomość od Żyda, w Falenicy. No to tego Żyda chcieli ukamienować. Jak on mógł... Znaczy się, oni Polaków...

  • I mieszkali państwo w Falenicy?


Mieszkaliśmy w Falenicy.

  • Przed wybuchem wojny w Falenicy.


Tak, od trzydziestego czwartego roku, jak ojciec kupił tę nieruchomość. Ja byłem nawet wtedy z ojcem w hipotece, bo już miałem jedenaście lat.

  • Czy przed wybuchem wojny pana ojciec został zmobilizowany do wojska?

 

Nie był zmobilizowany, ale w trzydziestym dziewiątym roku, jak już ludzie uciekali z Warszawy, ponieważ należał do PPS-u, więc miał dyżury, i kierował tych ludzi, znaczy się, żeby tam nie było jakichś tam... tłoku, żadnych nieporozumień.

  • Jak pan pamięta 1 września 1939 roku?


No, bardzo dobrze pamiętam. Jak pierwsze bomby uderzyły...

  • W Falenicy państwo byli wtedy?


Myśmy mieszkali w Falenicy, w takim budynku drewnianym. Na pierwszym piętrze, na tarasie wtedy siedzieliśmy i śniadanie jedliśmy, jak pierwsze bomby spadły. Znaczy [spadły] w Józefowie, ale to jednak spore bomby były, bo huk był solidny. Później dowiedziałem się, że właśnie kolega mój zginął od tych pierwszych bomb.


  • Lata okupacji pierwsze spędzili państwo, też mieszkając poza Warszawą, w Falenicy, tak?


Tak, tak. W tym czasie żeśmy cały czas mieszkali w Falenicy.

  • Jak wyglądała wtedy praca ojca? Ta fabryka pianin została zapewne zamknięta.


Fabryka pianin została wcześniej zamknięta, bo wcześniej kryzys się zrobił ogólny na świecie. Już w latach, pamiętam, rocznik mniej więcej trzydziesty piąty, trzydziesty szósty, jak zmarł Piłsudski, to pamiętam, że ojciec zlikwidował tę fabrykę na Grzybowskiej i w Falenicy, ponieważ miał tam cztery budynki, to miał gdzie składać te części pozostałe, z których były zrobione fortepiany i pianina.

  • Czy pamięta pan pogrzeb marszałka Piłsudskiego?


Pamiętam, pamiętam dobrze pogrzeb marszałka. Bardzo dużo ludzi było i ludzie naprawdę płakali.

  • Pan zapewne był z całą szkołą?


Tak, tak.

  • Proszę pana, co było źródłem utrzymania rodzina w pierwszych latach okupacji? Już nie było fabryki, więc co robił ojciec?


No ale ojciec miał sporo pianin wyprodukowanych i wynajmował te pianina. Pobierał pięćdziesiąt złotych miesięcznie, czterdzieści, różnie, zależy, jaki instrument i od kogo.

  • I to było źródłem utrzymania?


To było źródłem utrzymania.

  • Co stało się ze szkołą?


Miałem ukończone cztery klasy gimnazjum w Otwocku, bo jeszcze do pierwszej to chodziłem do Lorentza, w Warszawie na Bracką, a już druga, trzecia i czwarta klasa to w Otwocku i tam razem z siostrą.

  • Ale to było jeszcze przed wybuchem wojny?


To było przed wybuchem, do trzydziestego dziewiątego roku.

  • A czasie okupacji?


A czasie okupacji niestety szkoły gimnazjum, liceum były nieczynne.

  • Czy jakieś komplety były, jakieś tajne nauczanie?


No, nie zetknąłem się. Ja się zetknąłem razem z kolegą, który wstąpił tam do tej kompanii szturmowej Rejonu IV. On na samym początku, jak tylko powstała ta kompania, ponieważ...

  • Przepraszam, a kto to był? To był pana kolega szkolny?


Nie, to nie był mój kolega szkolny, tylko on akurat pracował w tej instytucji, gdzie ojciec. Ojciec pracował, jak wojna wybuchła, w szpitalu niemieckim, żeby mieć ausweis niemiecki. To było jak ulica Kredytowa, plac Małachowskiego, tam był szpital niemiecki i tam ojciec pracował jako stolarz. A on, nie wiem, jak on tam funkcjonował, sprzątał czy coś tam robił.

  • I to przez niego pan po raz pierwszy zetknął się z konspiracją?

 

Jak się dowiedział, że w Falenicy [mój] ojciec tam ma [miejsce] i [on] mógłby zamieszkać tam, to zamieszkał w Falenicy. To był koniec trzydziestego dziewiątego, początek czterdziestego. I on już w czterdziestym roku, na początku, już jak się organizowała ta 1. kompania szturmowa, to on już należał. I on po miesiącu przynależności czy po dwóch zaczął na te tematy ze mną rozmawiać. No, ja mówię, że bardzo chętnie bym poszedł, zobaczył, jak to się odbywa...

  • Od niego pan się dowiedział, że to jest Związek Walki Zbrojnej?


Tak, że to jest ZWZ, Związek Walki Zbrojnej.

  • Ile wówczas miał lat ten kolega?


On był starszy ode mnie, on był z dziewiętnastego roku. Nazywał się Lech Feliks, pseudonim „Lis”. Później w Powstaniu razem żeśmy [byli].

  • Jak wyglądały te pierwsze kontakty konspiracyjne, kiedy pan po raz pierwszy zetknął się z ZWZ, z tą organizacją?


No to wyglądało w ten sposób, że kto miał możliwość mieszkania gdzieś, gdzie można było się spotykać, to znaczy, że nikt nie zwracał tam na to uwagi, no to w takich mieszkaniach się spotykaliśmy po sześć, po siedem osób. Siedem osób i przychodził kapral czy jakiś sierżant podchorąży i on prowadził. Ja pamiętam już... To znaczy w czterdziestym roku dokładnie nie pamiętam, ale późniejsze lata to pamiętam, że to był... On się nazywał kapral Stanisław Zwierzchatowski. Pseudonim później pani podam, bo mam zanotowane.

  • Jakie jeszcze pan pamięta nazwiska kolegów z tego czasu?


O, bardzo dużo, około czterdziestu nazwisk.

  • Pamięta pan?


Tak, tylko że dokładnie... Znaczy się roczniki mam wypisane, akurat wczoraj zdążyłem wypisać.

  • Ale w pana wspomnieniach jest to zapisane?


Tak, tak.

  • Jak wyglądały te szkolenia, te wspólne ćwiczenia?


Na przykład, wie pani, ojciec też, ponieważ pracował w niemieckiej instytucji, więc dostał mieszkanko w Warszawie. Jak dostał mieszkanko w Warszawie, to już później jak ktoś nie chciał korzystać z pianina, to już go nie przywoził do Falenicy, tylko [zawoził] w Warszawie do tego mieszkania. W pokoju było cztery czy pięć pianin. Naturalnie chętnie korzystali z tego mieszkania, dlatego że, przypuśćmy, steny czy peemy to można było [ukryć] na dole pianina. Otwierałem deskę od pianina i tam były chowane.

  • Czyli odbywaliście normalne ćwiczenia z musztry, ćwiczenia z bronią?


Tak, tak, tak. Uczyliśmy się, jak to się [rozkłada], znaczy każdy taki pistolet czy karabin kb, czy maszynowe karabiny, erkaemy, to wszystko każdy jeden [z nas] musiał sam rozebrać, znaczy się po kilku lekcjach, i później złożyć.

  • Czy wyjeżdżaliście z bronią poza Warszawę, żeby ćwiczyć strzelanie?


Wyjeżdżaliśmy, bo ja miałem mieszkanie i w Falenicy, to znaczy nie tylko z bratem i siostrą, matką i z ojcem, tylko ponieważ były wolne pokoje, bo do tych budynków, to tylko Żydzi przyjeżdżali na letnisko, to znaczy pół czerwca, lipiec, sierpień, o, przyjeżdżali na letnisko i płacili mniej więcej za pokój z kuchnią około dwustu złotych. [Tak było] do trzydziestego dziewiątego roku, a później te pokoje wszystkie były puste, to ja tam też miałem taki pokój. Więc bardzo chętnie w Warszawie na Ogrodową do mieszkania przyjeżdżali i tam przyjeżdżali, bo też w mieszkaniu miałem pianino i też można było nie wozić tych, przypuśćmy, karabinów czy pistoletów, czy peemów różnych, tylko można było chować w pianino.

  • Ale czasem trzeba było je wozić, to jak to się odbywało?


Wie pani, to rzadko bywało. Ale wie pani, ja odkryłem, gdzie Niemcy się ćwiczą. To było ze trzy kilometry od Falenicy w kierunku Aleksandrowa, to tam w lesie Niemcy mieli strzelnicę. Odkryłem, że oni raz w miesiącu tylko przyjeżdżają, więc tak samo kilka razy mieliśmy, że przypuśćmy, nie strzelcy, ale już wyżsi stopniami to nawet, wie pani, starali się do celu strzelać.

  • Na tej samej strzelnicy?


Na tej samej strzelnicy niemieckiej.

  • Jak długo to trwało, przez całą okupację?


Przez całą okupację. Szczęśliwie jakoś tak się udawało, nawet do tego stopnia, że ponieważ bardzo taki sympatyczny, miły był nasz dowódca, ten porucznik „Kot”, więc...

  • Czy może pan powtórzyć jego nazwisko? To był pseudonim „Kot”?


Tak, to był pseudonim, [nazwisko] Antoni Figura.

  • Figura.


Antoni Figura. Więc on mówił, że jest mało uzbrojenia, że musimy pomyśleć, czy starać się kupić, czy zdobyć. Myśmy właśnie z tym „Lisem”, ponieważ on mieszkał w Falenicy razem ze mną w tym pokoju... Ten pokój z kuchnią, co miałem, to razem z nim mieszkałem. I myśmy, wie pani, w pociągach elektrycznych na linii Warszawa–Otwock, zawsze pilnowali, jak jechaliśmy późno, gdzieś tak godzina dziewiąta, dziesiąta, patrzyliśmy, że w niemieckim wagonie Nur für Deutsche jedzie jeden, przypuśćmy, z tym pistoletem maszynowym empi czy jak one się nazywały, no i żeśmy delikatnie wchodzili tam i do niego w delikatny sposób, że jeżeli chce żyć, to trudno, ale musi się podzielić i musi nam oddać te uzbrojenie. I żeśmy w ten sposób...

  • Czy mieli panowie przy sobie broń, którą groziliście?


Tak, tak. Myśmy już mniej więcej od połowy czterdziestego to już żeśmy... Ponieważ mieliśmy te ausweisy, ponieważ ja też jako stolarz się zatrudniłem w tym szpitalu na placu Małachowskiego, mając ausweis, to już byłem pewny, i już miałem pistolet za paskiem zawsze.

  • Czy kolega pana „Lis” też miał ausweis?


On tak samo, też, tak, i też z pistoletem.

  • A gdzieś pracował, co było przykrywką dla tego działania?


No tak, tak, tak, bo on właśnie był przy zakładaniu całej tej organizacji.

  • I co się działo wtedy, jeżeli panowie groziliście Niemcowi, żeby oddał karabin, oddał broń? Zazwyczaj się to udawało, czy zawsze się udawało?


Przeważnie tak. No prosili, że będą mieli [kłopoty], ale my mówimy: „Przecież nie możemy cię zabijać, bo przecież na pewno masz rodzinę, no ale musisz się jakoś wytłumaczyć, że to był napad”. Chciał, żeby go pobić, no ale wie pani, nie mieliśmy sumienia, żeby korzystać, żeby jeszcze go jakoś... Tylko musieliśmy zmieniać te trasy, bo po dwóch takich wyskokach (jeden jadąc w kierunku Otwocka, a drugi z kierunku Otwocka do Warszawy) to żeśmy dwa takie pistolety maszynowe zdobyli. To później zmienialiśmy trasy. Jeździliśmy w kierunku Pruszkowa czy w końcu Mińska Mazowieckiego, bo jednak już Niemcy uważali na tych trasach.

  • Po odebraniu broni wyskakiwaliście panowie z pociągu czy jechaliście do końca? Jak to dalej wyglądało?


Nie, przeważnie żeśmy zatrzymywali, hamowaliśmy pociąg i wyskakiwaliśmy tam, gdzie lasek.

  • Ile razy taka akcja się udawała?


Kilka razy. Z pięć razy na pewno, pięć automatów na pewno żeśmy zdobyli.

  • Czy poza tym akcjami w jakichś działaniach też braliście udział? W jakichś działaniach konspiracyjnych.


Poza tym, wie pani, dowiadywałem się, bo w Falenicy też był bój 17 [września] 1939 roku, siedemnastego czy osiemnastego. Tam kawaleria się okopała, takie wzgórze było za kościołem i oni się tam okopali. [Jak] Niemcy czołgami podchodzili, no to wtedy zginęło trochę polskich żołnierzy i koni sporo zginęło. Później sprytniejsi to te karabiny, te inne [rzeczy], co się dało, pistolety czy amunicję tam pochowali, to ja tylko miałem za zadanie, żeby jeżeli gdzieś ktoś miał schowane czy zakopane, czy coś, to żeby jak najwięcej zgromadzić. I wtedy porucznik „Kot” przyjeżdżał do mnie i oglądał to wszystko i dopiero później przyjeżdżali i odbierali to.

  • Czy gdzieś gromadzili panowie tę broń?


Ja już nie wiedziałem o tym. To już porucznik „Kot” załatwiał, miał specjalnych ludzi i już do Warszawy to szło.

  • Udało się bez żadnych wpadek?


Tak, tak. To znaczy wpadki były, ale nie w naszej, znaczy w naszej kompanii, ale nie w plutonie. Wpadali Powstańcy, którzy w jakiś nieostrożny sposób się zaplątali i byli aresztowani. Zapomniałem już tą ulicę...

  • Pan miał pseudonim „Kuba”.


Tak.

  • Kiedy pan przybrał ten pseudonim?


No, pseudonim to ja przybrałem już w czterdziestym drugim roku, już jak AK powstało, Armia Krajowa.

  • A czy zaprzysiężenie było?


Było zaprzysiężenie, było zaprzysiężenie.

  • W jakich okolicznościach, jak to wyglądało?


No wie pani, to była taka nasza sekcja, siedem osób i był dowódcą porucznik „Kot” i wie pani... No przysięga jak to [przysięga]...

  • Gdzie to było?


No to było przeważnie gdzieś w takim bardziej eleganckim mieszkaniu. Pamiętam, że wtedy przyklękaliśmy w czasie modlitwy i nawet [był] ksiądz. Jest tutaj ta przysięga, jak to się odbywało.

  • Kilku równocześnie czy każdy z osobno odbywał taką uroczystą przysięgę?


Chyba każdy musiał, każdy poszczególnie.

  • Proszę powiedzieć, czy w czasie zbliżającego się już Powstania były jakieś przygotowania do tego dnia? Czy panowie wiedzieli, kiedy ma nastąpić wybuch Powstania?


Mniej więcej żeśmy się już orientowali. Tylko dodam jeszcze, że miałem takiego chłopca znajomego, który miał trzynaście lat, on mieszkał na ulicy Żelaznej. Żelazna to była? Nie, na Chmielnej, za Żelazną, tam były dwa podwórza. I on wsiadał do tramwaju i przepychał się, jak wysiadał, jak był tłok, to się przepychał między Niemcami, tak miał palce wyrobione, taki sprytny był, że Niemcom pistolety z kabury wyjmował. I tak było, że czasami, wie pani, przyjeżdżałem raz na dwa, trzy tygodnie do niego, to kilka pistoletów miał. Ale to wszystko były pistolety bez amunicji. Bo on na tym drugim podwórzu musiał butelki sobie ustawiać, musiał wystrzelać amunicję, dopiero mnie sprzedawał. [Sprzedawał] za grosze, ale to wszystko było dla organizacji potrzebne i staraliśmy się.

  • On to też wykradał dla organizacji?


No, wiedział, że to dla organizacji.

  • A zdawał sobie sprawę, że ryzykuje życiem?


Wiedział, wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego.

  • Czyli była świadomość tego, że zbliża się wybuch Powstania?


Tak, świadomość była. Już na kilka miesięcy przed Powstaniem to żeśmy... Tak się zbierało, że sanitariuszka i Powstaniec przy niedzieli, z kwiatkami... Wiedzieliśmy, że będziemy mieli atak, jak wybuchnie Powstanie, na Rakowieckiej, na Stauferkaserne i na ulicy Kazimierzowskiej szkoła była, w której było stu esesmanów niemieckich.

  • Wiadomo było, że to będą obiekty...


Że to będą obiekty naszej kompanii szturmowej, atakowane w pierwszym dniu, jak tylko się zacznie. [Dlatego] żeśmy przechodząc, uważali tylko, gdzie czołgi stoją, bunkry, i to wszystko żeśmy rysowali, oddawaliśmy później dowódcom.

  • Czy jakieś miejsce postoju, miejsce rozlokowania tej kompanii na Mokotowie już było wyznaczone wcześniej?


Nie, nie było, tylko było powiedziane, że będzie uderzenie naszej kompanii na Stauferkaserne, to znaczy część kompanii pójdzie, a część pójdzie na szkołę na Kazimierzowskiej.

  • Czy było wyznaczone jakieś miejsce spotkania całej kompanii, miejsce koncentracji na Mokotowie?


Nic się nie mówiło do prawie 1 sierpnia. Do prawie 1 sierpnia to nic nie było mówione. Tak że ja na Powstanie jak szedłem, to nie wiedziałem, że Powstanie będzie.

  • Gdzie pan miał się stawić?


No wie pani, ponieważ ten mój kolega, ten „Lis”, który mnie dopomógł dostać się, polecił mnie do tej organizacji, on już nie mieszkał ostatnio ze mną, tylko też miał mieszkanie w Warszawie na Grzybowskiej, [więc] ja już czując, że to Powstanie jest bliziutko, to 29 lipca czterdziestego czwartego roku, w sobotę... Już dworzec kolejowy w Wawrze był zbombardowany przez wojska, przez Rosjan... Jak to było.

  • Pan mieszkał jeszcze wówczas w Falenicy?


Tak, w Falenicy. Tylko ja na Powstanie wyszedłem gdzieś tak koło godziny pierwszej z domu.

  • Pierwszego?


Nie, to było 29 lipca. Dwudziestego dziewiątego lipca, to była sobota, ja szedłem na Powstanie... Ponieważ pociągi już nie chodziły, więc tak, kolejką, bo kolejka jeszcze chodziła, to kolejką trochę podjechałem, trochę później pieszo.

  • A dokąd pan szedł?


Na Grzybowską. [To znaczy] najpierw do swojego mieszkania, na Ogrodową.

  • Potem na Grzybowską?


I później w niedzielę rano na Grzybowską do tego kolegi.

  • Z bronią, miał pan broń?


Tak, miałem pistolet, znaczy się za paskiem, przy sobie. I jak przyszedłem tam, była gdzieś dziewiąta rano, na tą Grzybowską, nie było tam tego kolegi „Lisa”. Ponieważ tam mieszkały jego znajome dziewczynki, tak samo i koledzy, więc tam u nich posiedziałem z godzinę czy ze dwie i około południa zjawił się właśnie ten kolega „Lis” i mówi: „O, jak to dobrze, »Kuba«, żeś ty przyjechał, bo – mówi – już byliśmy zgrupowani na Mokotowie”. Już byli chyba od czwartku czy...

  • A gdzie, w jakim miejscu?


Na Mokotowie, ale dokładnie już nie pamiętam adresu, gdzie byli zgrupowani. I w niedzielę jeszcze ich rozpuścili, z tym że w poniedziałek już było podane: mają zgłosić się na ulicy Pańskiej.

  • Na Pańskiej?


Na Pańskie ulicy, tak.

  • Ten cały pana pluton, tak?


To znaczy nie cały pluton, tylko część Powstańców.


  • Proszę powiedzieć, czy pana rodzina pozostała wtedy w Falenicy, czy byli też Warszawie?


Nie, w Falenicy wszyscy byli.

  • Czy siostra i brat byli również włączeni w konspirację w czasie okupacji, czy nie?


Siostra już nie żyła, bo siostra zmarła w czterdziestym drugim czy trzecim roku.

  • A brat?


A brat wiedział, że ja należę, ale dokładnie mu wszystkiego nie opowiadałem.

  • Rodzice również wiedzieli?


Rodzice nie wiedzieli, bo ja nic nie mówiłem, tylko ojciec się kiedyś dowiedział przypadkowo, bo w tym mieszkaniu na Ogrodowej w Warszawie, gdzie myśmy przeprowadzali te ćwiczenia, to kiedyś ojciec akurat w ciągu dnia miał możność, zaszedł tam i akurat zastał tego pana, który z nami przeprowadzał te ćwiczenia, [który] sobie dziewczynkę sprowadził i tam z dziewczynką był. No więc ojciec mówi: „Co pan tu robi?”. On się trochę wyląkł, ale też niepotrzebnie, bo kazał się ojcu odwrócić, otworzył pianino, wyciągnął dopiero tą broń i pakowali tą broń z tą [dziewczyną], bo to sanitariuszka jakaś była z tym Powstańcem. I ojciec widział.

  • Domyślił się, do czego służą pianina?


No tak. Domyślił się i później w domu do mamy, żeby tam przetłumaczyła mnie, co ja robię, że chcę koniecznie zginąć.

  • Wracając do czasu bezpośrednio przed wybuchem Powstania. W poniedziałek, 31 lipca, pan znalazł się w punkcie koncentracji.


W poniedziałek, w poniedziałek to był... dwudziesty dziewiąty, trzydziesty. Tak, w poniedziałek rano już byliśmy skoszarowani na Pańskiej ulicy.

  • I co się działo dalej?


Tam nas było, nie pamiętam [ilu], ale w każdym razie nie za dużo, maksymalnie może do dwudziestu osób. No i w poniedziałek...

  • Czy wszyscy byli z bronią? Czy wszyscy byli uzbrojeni?


Nie, nie, nie. Byli tacy, którzy w ogóle przez cały ten okres to tylko z bronią mieli do czynienia podczas ćwiczeń. To tylko ci, którzy mieli możność, przypuśćmy, pracować w jakichś instytucjach niemieckich i mieli te ausweisy, no to jeszcze oni mogli, bo nawet w czasie kontroli, to nawet nie było rewizji, bo miałem [ausweis]. Wie pani, była taka kontrol, ja miałem ten pistolet, no to już oniemiałem, myślałem, że już koniec, ale powiedział tylko [niezrozumiałe]. Ja niemieckiego uczyłem się cztery lata w gimnazjum, to wie pani, po niemiecku zacząłem z nimi rozmawiać.

  • To było w Warszawie w czasie łapanki?


Tak, w Warszawie podczas łapanki.

  • Tak że wtedy się udało dzięki ausweisowi?


Tak, dzięki ausweisowi. Podziękowałem mu, on mi też podziękował.

  • Czyli 31 lipca jesteście wszyscy na Pańskiej w liczbie około dwudziestu osób.


Tak, tak, tak.

  • I czekają na rozkazy?


No i dowiadujemy się około południa, że Powstanie zaczyna się o godzinie siedemnastej.

  • Ale jest 31 lipca.


A nie, w poniedziałek to nie, to już mówię o wtorku. We wtorek 1 sierpnia koło południa dopiero dowiedzieliśmy się. Tam żeśmy przespali się, nie pamiętam, jedną czy dwie noce i dzień żeśmy już tak też... Tam trochę broni było, [więc] te ćwiczenia takie już ostatnie. Później [ustalaliśmy], kto będzie z karabinem, kto z granatami.

  • I około południa jest wiadomość, że Powstanie wybucha około siedemnastej.


Tak, tak.

  • I pozostajecie wszyscy tam?

 

Nie, nie, dostajemy rozkaz, żeby w arkusze papieru karabiny zawijać i gdzie jest już końcówka lufy, papier obedrzeć tak, żeby końcówka lufy była [otwarta], żeby w razie czego można było strzelać, i tu gdzie jest spust, tak samo mieliśmy. W ten sposób karabiny żeśmy... To tak szło dwóch na przedzie z karabinami, za nimi dwóch szło z granatami. Szliśmy z Pańskiej na aleję Niepodległości. No, chociaż tam się niektórzy buntowali, chcieli, żeby to [włożyć] w jakąś rykszę czy w jakiś inny sposób, żeby to było jakoś inaczej. Nie, taki rozkaz, że mamy [iść pieszo] i to po obu stronach ulicy, znaczy po jednej stronie szła czwórka i po drugiej stronie szła czwórka i za nią znowuż następna czwórka po jednej stronie, po drugiej stronie ulicy.

  • Ale w jakichś odstępach od siebie.


Tak, tak, tak. Ileś tam metrów, ale tak, że widzieliśmy się wszyscy.

  • Ile czasu trwała ta podróż?


No trwała dość długo, bo to jednak spory kawałek z Pańskiej ulicy tam w aleję Niepodległości, tam za Rakowiecką.

  • I żadnej kontroli nie było po drodze, udało się?


No, po drodze to tylko mieliśmy... Takie małe dziewczynki [krzyczały]: „Mamo, mamo, patrz chłopcy karabiny już niosą”.

  • A jak reagowali ludzie obok was?


No, każdy się usuwał, każdy wymijał, a byli niektórzy, że bili brawo. Tylko mieliśmy w jednym miejscu niebezpieczeństwo, że jezdnią szła kompania niemiecka. No, ale jakoś szczęśliwie, bo dobrze, że żeśmy szli bliżej budynków i nie wiem, czy oni... Myślę, że oni widzieli, ale... Chociaż może to nie była kompania, może pluton, może mniej ich było. W każdym razie...

  • Doszliście szczęśliwie na Mokotów.


Szczęśliwie, godzina po czwartej, wpół do piątej, doszliśmy w aleję Niepodległości za Rakowiecką. Po prawej stronie w kierunku Narbutta był budynek w stanie surowym, z żelbetonu, tak że wytrzymały, i tam stanowiska zaraz dostaliśmy porozdzielane, kto gdzie z karabinem. I stamtąd było widać już posterunki niemieckie w odległości pięćdziesięciu czy siedemdziesięciu metrów. No i naturalnie najpierw modlitwa, przed piątą modlitwa i o piątej punktualnie rozkaz. Strzelanina, krótka.

  • Te posterunki niemieckie były w odległości kilkudziesięciu metrów?

 

Tak, tak, tak. Po kilku minutach dostaliśmy rozkaz, żeby małymi grupkami przebiegać przez aleję Niepodległości na drugą stronę. Bo byliśmy po prawej stronie alei Niepodległości i po trzech, po czterech, naturalnie z granatami czy z karabinami, przebiegaliśmy na... Tam było tak, więzienie na Rakowieckiej i na samym rogu był budynek mieszkalny i tutaj, w alei Niepodległości, za tym budynkiem mieszkalnym część była więzienna i dalej była Wytwórnia Papierów Wartościowych. Pamiętam, żeśmy za tą Wytwórnią Papierów Wartościowych przebiegali i tam był duży plac i kartoflisko. Pamiętam, jak Powstańcy... bo obstrzał był bardzo duży z bunkrów niemieckich. Nie mogliśmy patrzeć, jak ten porucznik nasz, dowódca, porucznik „Kot” jeździł na rowerze. Myśmy w tych kartoflach, w tych bruzdach po kartoflach ryli nosami tam...

  • To było wszystko jeszcze przed ulicą Narbutta?


Przed Narbutta, tak.

  • Ale w momencie jak zaczęliście akcje, to Niemcy odpowiedzieli ogniem i wtedy się zaczęło, tak?


Oj, tak, tak, już o piątej, jak się tylko strzały zaczęły, to Niemcy [strzelali] ze wszystkich bunkrów i czołgi zaraz wyjechały.

  • I co się działo dalej? A co się stało z waszą grupą?


Myśmy tak, część kompanii to znaczy jeden pluton został tutaj na Stauferkaserne, a drugi pluton poszedł na Kazimierzowską, na tę szkołę tych esesmanów.

Ja byłem dłuższy czas właśnie od strony alei Niepodległości i dobrze, że udało nam się dostać do tej Wytwórni Papierów Wartościowych i żeśmy wytaczali te wielkie bele papieru, bo Niemcy czołgami pakowali się w aleję Niepodległości i był straszny obstrzał. Oprócz czołgów to jeszcze i samochody mieli pancerne, takie opancerzone, to żeby barykadę zrobić to nam nawet trochę cywilów pomagało, żeby [przenieść] te bele papieru, płyty chodnikowe, i żeśmy ze dwie godziny się męczyli żeby jakoś [zrobić] tę barykadę. A jeszcze przedtem musieliśmy się dostać do tego budynku narożnego i stamtąd, ponieważ jeden czołg wjechał w aleję Niepodległości i posuwał się coraz dalej, to granaty z tego budynku się rzucało i butelki zapalające z benzyną. Jeden czołg udało się nam unieszkodliwić, tak że Niemcy, uciekając, to nawet jeden czy dwóch zostało zabitych przez Powstańców.

  • Mówił pan o barykadzie z bel papieru. To była barykada w poprzek jakiej ulicy?


Alei Niepodległości. Żeby Niemcy nie mogli z Rakowieckiej, ze Stauferkaserne wjeżdżać w tę ulicę, bo baliśmy się, żeby nas nie okrążyli. Żeby w tą ulicę nie wjeżdżali.

  • I udało się to zablokować?


Udało nam się po kilku godzinach [przygotować] tę barykadę i już takiego obstrzału nie było, bo barykada jednak bardzo dużo dawała. Bo tam i tych bel papieru, i dużych mebli, i różnych tam stołów, wszystkiego, co tylko... płyty chodnikowe.


  • I ludzie pomagali w tym?


Pomagali, tak, pomagali. Niedużo było tam tych cywili, ale zawsze trochę pomagało i trochę Powstańców też to robiło, bo obstrzał był tak silny z tych bunkrów, że nie było mowy w ogóle, żeby atakować Stauferkaserne czy szkołę.

  • A straty z waszej strony, jakie były?


No, nie było zabitych, były trzy osoby ranne, ale najgorzej to był ranny ten porucznik „Kot”. On był [ranny] pierwszego dnia, bo on jednak za bardzo lekceważył...

  • To był ten, który jeździł na rowerze?


Na rowerze, tak. Od nam ducha dodawał, bo myśmy z początku, bo pierwsze chwile, ataki, obstrzał, to każdy nie wiedział w ogóle, co ma robić.


  • A co się z nim stało później?


No, on był w szpitalu.

  • Przeżył?


Przeżył, ale trzy pociski dostał.

  • A kto zajął jego miejsce jako dowódca?


On był z tego Rejonu IV, z tej kompani szturmowej, a później, znaczy się już drugiego dnia to był podpułkownik „Daniel”, Stanisław Kamiński. On dał decyzję, że... Aha, bo wie pani, nie tylko ta nasza kompania szturmowa była z Rejonu IV, tam było więcej, tylko że nasza kompania była prawie że pełna, a te inne kompanie to tam po trzydziestu, po czterdziestu, zamiast po dwustu ludzi.

  • Ile liczyła wasza kompania?


Nasza liczyła sto osiemdziesiąt kilka osób i była prawie że pełna. To nasza kompania, zaraz drugiego [dnia] decyzja przyszła od tego pułkownika „Daniela”, że będzie kompanią w tym… [przerwa w nagraniu]

  • Mówił pan o zamierzonym ataku na Stauferkaserne. To była siedziba Niemców i zgromadzenie niemieckich sił na rogu alei Niepodległości i Rakowieckiej?

 

Ciągnęło się od alei Niepodległości, Rakowiecką gdzieś do Kazimierzowskiej, do połowy ulicy mniej więcej w kierunku Puławskiej, a już od połowy było Flak-Kaserne, to znaczy te działa przeciwlotnicze.

  • Czyli działaliście w rejonie pełnym Niemców i wielkich sił niemieckich.


Tylko że myśmy liczyli na to, że my będziemy atakować od strony więzienia, od strony znaczy się Rakowieckiej tę Stauferkaserne, a z drugiej strony będą też Powstańcy atakować. A tymczasem tamta kompania czy tam kompanie nie doszły i z tamtej strony nie było ataku. I cały atak niemiecki poszedł na nas, na naszą kompanię.

  • Bo pierwsze zamierzenia były takie, żeby okrążyć ich też z drugiej strony, tak?


Tak. Żeby uderzenie [było] z obu stron.

  • I to nie wyszło.


To jak by [było] z jednej strony uderzenie i z drugiej strony uderzenie, no to by trochę tam paniki mieli, a tak to oni pewnie się czuli, bo tam mieli spokój i tylko sobie tutaj z bunkrów i czołgami…

  • I wasza kompania musiała się wycofywać?


Nie, myśmy się nie wycofywali, tylko myśmy starali się utrzymać te…

  • Jak długo to było możliwe?


Dopóki się nie ściemniło.

To znaczy byliśmy tutaj od strony alei Niepodległości, tam gdzie ta barykada była z Wytwórni Papierów Wartościowych. Jak się ściemniło, to próbowaliśmy dostać się przez Wytwórnię Papierów Wartościowych, tam żeśmy ścianę przebijali i próbowaliśmy dostać się do więzienia. I dostaliśmy się. Ściana była wywalona, dostaliśmy się do więzienia i zauważyliśmy, że Niemcy… Zauważyliśmy, że Niemcy uciekają z więzienia. Brama jest otwarta i [uciekają] przez Rakowiecką i do Stauferkaserne, no to żeśmy tam trochę tych Niemców popędzili. Ale to już ciemno się robiło. Bramę zamknęliśmy...

  • To był dalej 1 sierpnia?


Pierwszy sierpnia. To wszystko 1 sierpnia, tylko godzina już... Przypuśćmy, Powstanie o piątej się zaczęło, a godzina gdzieś tam mniej więcej w pół do dziesiątej, to już zajęliśmy tę część tego więzienia, szczególnie ten budyneczek tutaj, co był, taki częściowo mieszkalny… Tam było wejście.

  • Taka wartownia?


Wartownia taka, tak. No i ja z tym kolegą „Lisem” dostaliśmy posterunek, że będziemy mieli na pierwszym piętrze, właśnie w tym budyneczku. Akuratnie dobrze było, że okno, wielkie okno, wychodziło na ulicę Rakowiecką. Tak że mieliśmy dobrą obserwację na Rakowiecką i w prawo, i w lewo, i na cały ten Stauferkaserne. Tak że jak Niemcy stamtąd wychodzili, to mogliśmy wszystko widzieć. Tylko nie chcieliśmy zdradzać tego stanowiska, żeśmy starali się jak najmniej te karabiny używać. Tam trochę dalej było jeszcze okno, no to tamtym żeśmy częściej strzelali, jak tam Niemcy gdzieś [się pokazali], a tu staraliśmy się, żeby tylko obserwacja była.

  • Gdzie była reszta kompanii?


A reszta kompanii... Bramę zamknęli. Przy bramie tak samo była dwójka, jeden z karabinem i drugi z dwoma granatami. No i mieli jeszcze tam zobaczyć, czy Niemcy dalej są w więzieniu, czy nie, bo myśleli, że może uda się rozpuścić więźniów. Niestety przyszedł rozkaz, żeby spróbować na [ulicy] Kazimierzowskiej tą szkołę jeszcze zaatakować. No i część tego plutonu przeniosła się tam. Niestety tam został ranny właśnie ten porucznik „Kot”. Został ranny…

  • Na Kazimierzowskiej?


Na Kazimierzowskiej.

  • Czy w więzieniu na Rakowieckiej byli tylko Niemcy, czy byli też tam polscy więźniowie?


Nie no, tam raczej byli więźniowie polscy, tylko Niemcy już mieli nadzór nad tym więzieniem. Oni tam mieli swoje pomieszczenia, tylko że…

  • To było kryminalne więzienie?


Tak, tak, tak.

  • I stamtąd przeszliście na Kazimierzowską.


Nie wszyscy. Na przykład myśmy zostali na tym [posterunku]. Myśmy mieli pilnować całą noc, do samego rana na pierwszym piętrze. Ta kompania, co była przy bramie, druga, tak samo miała powiedziane, że do rana nie wolno nam odchodzić. Tylko jak Niemcy będą chcieli bramę atakować od Kazimierzowskiej, to żeby granatami dać znać i oni z Kazimierzowskiej wrócą. A tutaj zostały tylko dwa czy trzy posterunki.

  • Jak przeszła noc?


No tak już około północy deszczyk zaczął padać i cisza się zrobiła. Bo tak to do jakiejś godziny w pół do dwunastej to jednak strzały bezpośrednio, czy ze strony niemieckiej, czy polskiej, słychać było wszędzie. A już około północy zrobiła się cisza. I widzimy, że zaraz po dwunastej Niemcy podkradają się pod bramę i patrzą, jak tutaj by wyważyć tę bramę. No to tam ten „Lis”, ten kolega mój, mówi do mnie: „O, tam jest na dole ten posterunek, to pewnie zaraz granatami ich popłoszą”. No, ale widzimy, że na razie cisza. To on mówi: „Zaraz, to ja zbiegnę i zobaczę, co tam się dzieje”. No i on z dwoma granatami zbiegł i za kilka minut słyszę, że granaty przeleciały na Rakowieckiej i że Niemcy uciekają z powrotem do sztabu. Nie było ich dużo, z pięciu czy sześciu. Widzę, że Niemcy uciekają z powrotem do Stauferkaserne i on za chwilę wraca i mówi: „Nie ma tego posterunku przy bramie. Nie wiem, co się stało”. Mówi: „Latam tam na dole wszędzie, nie ma nikogo. Ani żywego ducha. Ani Niemców, ani Powstańców nie ma. Nie wiem, co się stało”.

  • I zostaliście właściwie sami?


I zostaliśmy sami we dwóch. Ja mówię: „Mamy być do rana. Nie wolno nam niestety odejść”. On mówi: „Ja wiem, że nie wolno, ale wiesz, jest niedobra sytuacja. Ja cię zostawię tutaj z karabinem – mówi, bo miał kilka granatów – jeden granat ci dam, a dwa granaty wezmę ze sobą i pójdę, popatrzę”. Ja jeszcze go prosiłem. Mówię: „Zenek, a może nie szukajmy Powstańców, tylko może idźmy w stronę tych pawilonów więziennych. Może więźniów by trochę rozpuścić. On mówi: „Wiesz, to jest noc, nie wiadomo, jak się zachowają, to trzeba by do rana czekać. Nic, ty tu stój na posterunku, a ja muszę się zorientować. Pewnie – mówi – tam na Kazimierzowskiej są wszyscy Powstańcy”. No i ja wróciłem tam na to pierwsze piętro, na ten posterunek obserwować, czy Niemcy nie będą znowu atakować tej bramy, a on zniknął tam w aleję Niepodległości zakręcił, poleciał. Cisza taka była ze dwie, trzy godziny. Ja już się zacząłem denerwować. Mówię: „Jego nie ma. Może natknął się na patrol niemiecki i może go zastrzelili. Co ja teraz sam zrobię?”. I już zaczęło się leciusieńko jakby rozwidniać, bo świateł na ulicy nie było, bo nie były zapalone światła. Ja mówię: „Boże, już chyba koniec”. Patrzę, a on zziajany, zdyszany wpada na te schody. „Chodź szybko. Chodź szybko – mówi. – Bydlaki. Bydlaki. Jak oni mogli, zostawili nas tutaj i wycofali się do Odyńca. Nie powiadomili nas i nas zostawili. Ja – mówi – błagałem, prosiłem, żeby dwóch, trzech z bronią dali, żeby po ciebie przyjść. Mówią, lepiej niech jeden zginie, jak ma kilku zginąć”. Ja mówię: „Felek, i ty sam jeden przyszedłeś?”. – „Jak ja mogłem ciebie zostawić? Przecież wiesz, w jaki sposób byś zginął? Niemcy cię by nie zabili, tylko by chcieli wydusić wszystko od ciebie. By cię katowali”. No i myśmy, wie pani, tam bokami, bokami, przy alei Niepodległości, bo tam…

  • Ale musieliście wyjść z tego budynku na zewnątrz?


Nie. Myśmy z tego budynku tylko bokami tam w więzieniu... Ale już Niemcy tam też z daleka widzieli i zaczęli strzelać. To żeśmy jakoś delikatnie... Tylko że jeszcze tak szaro było, jeszcze nie tak dobrze było widać. Przez Wytwórnię Papierów Wartościowych przedostaliśmy się na aleję Niepodległości i później bokami, wie pani, nie po prawej stronie, bo po prawej stronie był taki punkt niemiecki („Weichsel” czy coś to się nazywało), to tam sporo Niemców było. To myśmy raczej [skradali się] po lewej stronie, tak bokami, bokami, bokami.

  • Po lewej stronie alei Niepodległości w kierunku Służewca?


W kierunku parku Dreszera i Odyńca. Tam żeśmy się pomału, pomału... Słychać było Niemców po prawej stronie, właśnie w tym „Weichsel”, słychać było właśnie i czołgi.

  • Czy to jeszcze było pod osłoną ciemności?


Pod osłoną ciemności. I już jak żeśmy tam bliżej doszli ulicy Odyńca, to już się widno zrobiło. Jak doszliśmy do ulicy Odyńca, to mówi: „No, chyba zrezygnujemy – mówi – z tego Powstania, bo w ten sposób nas załatwili, to...”.

  • Ale może nie wiedzieli, że zostaliście na tym pierwszym piętrze?


Nie wiedzieli... Przecież nas stawiali tam.

  • A ci, którzy was stawiali, to gdzie się wtedy znajdowali?


No właśnie na Odyńca. I oni już nie chcieli przejść. On się z nimi tak pokłócił, że nie wiem.

  • I na Odyńca wróciliście do swojej kompanii?


Wróciliśmy do swojej kompanii.

  • Czy były jakieś straty w ludziach w tej kompanii, czy nie?


Było trzech rannych.

  • Tylko rannych?


Tylko trzech rannych.

  • I co się działo dalej? Już jesteśmy rankiem 2 sierpnia.


To było rankiem drugiego. Żeśmy się troszeczkę przespali i później trzeba było jakoś, bo to, wie pani, w obcych mieszkaniach, to jakoś troszeczkę dojść do siebie po tej strasznej nocy.

  • Czy można się było czegoś napić, coś zjeść?


No nie tak łatwo. Pomału, pomału to się wszystko organizowało.

  • Czy ludność cywilna była w tych domach?


Tak, tak, tak. No ale ludność... Myśmy właśnie w tych domkach na Odyńca, gdzie ludność cywilna, to myśmy tam niektóre wolne mieszkania zajmowali.

  • Jak odnosili się do was mieszkańcy? Pomagali, karmili?


Pomagali, pomagali. Większość ludności to się cieszyła, że już nareszcie może się katów pozbyć.

  • Byli pełni optymizmu?


Tak, pełni optymizmu.

  • Jak długo byliście na Odyńca?


No tam ten dzień 2 sierpnia jakoś nam przeszedł. Z tym że dowiedzieliśmy się, że właśnie drugiego ta nasza 1. kompania szturmowa została przez tego podpułkownika „Daniela”, czyli Stanisława Kamińskiego, została jako 2. kompania Batalionu „Olza” Pułku „Baszta”.

  • Czyli została włączona do 2. kompanii.


Tak. Została włączona jako 2 kompania Batalionu „Olza” Pułku „Baszta”.

  • Jak długo byliście na Odyńca?


Na Odyńca byliśmy tylko cały dzień, drugiego.

  • Ile osób tam mniej więcej było?


Tam byliśmy w takich niedużych budyneczkach, to tak po siedmiu, po ośmiu w kilku budynkach.

A już trzeciego zaczął się atak niemiecki.

  • Od której strony?


Od strony alei Niepodległości, róg Odyńca i alei Niepodległości. Tam był budynek w stanie surowym. I tam zajęła nasza kompania, tylko inne drużyny, inne plutony. Inny pluton tam był. Tam był pluton „Dyngasa”. Właściwie pluton inaczej się nazywał, a ten, który tam prowadził tylko te działania, nazywał się „Dyngas”, pseudonim „Dyngas”. Później będę mógł podać jego nazwisko, nawet datę urodzenia, bo mam to wszystko tutaj spisane.

  • Od której strony rozpoczął się atak niemiecki?


Od pola, bo tam od alei Niepodległości to było pole i były tylko sadzone kapusta, kartofle, inne, aż do fortów mokotowskich, które były mniej więcej w odległości jakieś około osiemset, dziewięćset metrów. Były to niemieckie forty mokotowskie, a to było tylko puste pole, tylko obsiane przez ogrodników.

  • Warzywami?


Warzywami.

  • I z tamtej strony zaczął się atak niemiecki?


I z tamtej strony, właśnie z fortów mokotowskich podszedł czołg jeden, Niemcy za tym czołgiem, no i dwa samochody opancerzone. No i zaczął się naturalnie z czołgu ostrzał tego budynku. Myśmy go nazywali „Alkazarem”. I to był pierwszy bój, który trwał ładne kilka godzin, ten bój w „Alkazarze”.

  • Niemcy mieli czołgi, samochody pancerne.


Mieli czołg i mieli dwa samochody. No i mieli trochę wojska.

  • A z waszej strony to były pojedyncze granaty i trochę…


No, granaty i pojedyncze „Błyskawice”, steny i karabiny tylko.

  • I byliście w stanie utrzymać się parę godzin?


[Wytrzymaliśmy] ładne kilka godzin i żeśmy jednak trochę tych Niemców tam… Co się tylko który Niemiec zza czołgu wysunął, to już martwy.

  • Czy z waszej strony były straty?


Były straty. Zginęło wtedy dwóch czy trzech Powstańców i kilku było rannych.


  • A co z rannymi? Były tam sanitariuszki? Była pomoc medyczna?


Tak, tak, były.

  • Gdzie była najbliższa pomoc medyczna?


No pomoc to była niedaleko, bo był szpital Elżbietanek.

  • Na Goszczyńskiego.


Na Goszczyńskiego, tak.

  • I tam byli transportowali ranni.


Tak, tak, tak. Tam byli ranni.

  • A w waszej kompanii ile wokół było sanitariuszek?


No, było kilka, było ze sześć na pewno.

  • Pamięta pan jakieś imiona?


Pamiętam tę sanitariuszkę, która mnie niosła, jak byłem ranny.

  • Ale to stało się później.


Tak, to się później stało.

  • Na razie jesteście w „Alkazarze”.


Tak.

  • Jak długo?


No ładne kilka godzin.

  • Czyli jesteśmy już 3 sierpnia?


Tak, to jest 3 sierpnia. To jest mój pierwszy taki krwawy… Ale wie pani, ale Powstańcy byli rozradowany, bo jednak Niemcy musieli uciekać. A myśmy…

  • A uczucie strachu było wtedy?


Myśmy zdobyli sporo broni.

  • A czy w czasie tej akcji było uczucie strachu?


Nie.

  • Raczej radość ze zdobycia broni czy radość z utrzymania się.


Ja nie byłem w tej kompanii, znaczy nie w kompanii, tylko w plutonie. Nie byłem w tym plutonie, który tam stacjonował, tylko byłem wysłany do pomocy. Bo ja byłem w dalszych budynkach tam na tym... Tylko mnie, „Lisa” i jeszcze dwóch, [czyli] czterech nas z tej sekcji doszło do tego, który prowadził bój, do tego „Giganta”.

  • Tak. Czyli był pan na miejscu.


No tak, tak. Byłem od samego początku.

  • A ci koledzy, z którymi pan tam dołączył, to jak się nazywali?


No to był ten Feliks Lech pseudonim „Lis”. Później był... Pseudonimy ich pamiętam, jeden [nosił] pseudonim „Smukły”, drugi „Głuchy”.

  • Przeżyli?


Tak. Obaj przeżyli.

  • I co się stało później? Ile czasu trwaliście w „Alkazarze”?


No, w tym „Alkazarze” to nawet jak już Niemcy odjechali, to jeszcze sanitariuszki musiały podchodzić, żeby zabitych zabierać. To żeśmy do samego wieczora byli.

  • Trzeciego sierpnia?


Tak, trzeciego. Żeśmy calusieńki dzień [byli] w „Alkazarze”. No i później było hasło i odzew, jak żeśmy przechodzili, to żeby czasem nie natknąć się, bo tam trochę i cywilnych Niemców mieszkało, to żeby nie natknąć się na jakiegoś Niemca, to mieliśmy... Znaczy się mogliśmy w nocy chodzić tam w pobliżu, tylko było hasło i trzeba było odzew odpowiedzieć. To było właśnie wtedy wprowadzone, tej nocy.

  • A co się stało następnego dnia?


Następnego dnia było troszkę odpoczynku i było przenoszenie się z Odyńca do budynku tak zwanego Westerplatte. Bo to było, jak była aleja Niepodległości od Odyńca, to po tej stronie to był ten „Alkazar”, a zaraz kawałeczek dalej to było tak zwane... To był dom jakiegoś ministra czy kogoś, myśmy nazwali „Bilbao” ten domek. I później było te „Westerplatte”. To był dom w stanie surowym, też z żelbetu, bardzo mocny. I tam zajęliśmy stanowisko. To było czwartego. Czwartego zajęliśmy, a czwartego wieczorem już zaczęły się ataki, samolot nawet przyleciał.

  • A ataki też od strony fortu?


Od strony fortu mokotowskiego. I pamiętam, to było właśnie pierwsze bombardowanie samolotu. No i naturalnie z dział. Z dział, nie tylko z czołgów, ale tak samo mieli gdzieś tam te ciężkie działa kolejowe czy jakieś inne. Nie pamiętam, jak to nazwali, „krowy” czy jakoś inaczej. Bardzo, bardzo olbrzymie te pociski padały, tak że straszne zniszczenia robiły.

  • I wasza 2. kompania była cały czas w tym żelbetonowym, surowym domu?


Tak, tak, tak. To była właśnie 2. kompania. Już dostaliśmy informacje, że będzie cały czas 2. kompania, Batalion „Olza”, Pułk „Baszta”.

  • I jak długo byliście w tym miejscu?


Aha, to nie tylko my, bo tak samo z nami była taka kompania pancerna. To była kompania… Jak się nazywa ta kompania?

  • A jak długo tam byliście?


Tam byliśmy ładne kilka dni. Mieliśmy tam sporo ataków.

  • Cały czas odpieraliście ataki Niemców?


Tak, tak, odpieraliśmy.

  • A ile osób tam było z waszej strony?


No, z naszej strony było na pewno jakieś trzydzieści, czterdzieści osób.

  • Czy przybyło trochę broni?


Tak. My wtedy przy „Alkazarze” zdobyliśmy trochę broni, no i jeszcze z innych źródeł. Pamiętam, takiego piata żeśmy zdobyli, z którego można było do tych czołgów strzelać.

  • A czy była świadomość tego, co się dzieje w pozostałej części miasta? Czy były jakieś wiadomości ze Śródmieścia, z Woli?


Nie, nie, nie. Ze Śródmieścia nie dostawaliśmy wiadomości.

  • Czyli nic nie było wiadomo, co się dzieje?


Nie było, nie było w ogóle łączności. Próbowali, znaczy się później, jak już uporządkowane były trochę na Mokotowie te kompanie, to próbowali przebić się do Śródmieścia, ale niestety nie udało się.

  • Czy były jakieś radiowe wiadomości?


Raczej myśmy nie byli zainteresowani tym, żeby…

  • Nie było możliwości nawet.


Nie było możliwości.

  • I jak długo byliście w tym miejscu?


No, byliśmy tam przez pewien czas. Z tym że pamiętam, w tym „Bilbao” to na pierwszym piętrze był balkon i na tym balkonie była dobra obserwacja, to żeśmy bardzo często z „Lisem” we dwóch mieli patrole, że całą noc trzeba było obserwować przedpole, czy Niemcy nie podchodzą. Calusieńką noc się obserwowało. Z tym że myśmy się zawsze z nim umawiali, że dwie, trzy godziny on śpi, a ja czuwam, a później odwrotnie. No i tak było, że ja czuwałem te trzy godziny czy cztery i później jego obudziłem. Mówię: „Felek, dasz radę?”. – „Dam, dam, nie bój się, śpij. Teraz to ja będę czuwał”. No i za pół godziny ból taki tutaj poczułem. A to dowódca kompanii jednej sprawdzał posterunki, naturalnie visa miał na takim rzemyku. Ponieważ „Lisa” bliżej znał, jeszcze z czasów wcześniejszych, a mnie mniej znał, to jego nie uderzył, chociaż on też spał i ja spałem z nim. Nie wiedział, że my tak się umawialiśmy.

  • Panu się dostało.


I mnie się dostało tak w bok. Obudziłem się szybko.

  • A kto był dowódcą kompanii?


Dowódcą kompanii był Grzybowski.

  • Proszę powiedzieć, czy był wtedy również kontakt z ludnością cywilną?


Tak, tak. Kontakt z ludnością cywilną był zawsze, cały czas, bardzo dobry.

  • Jakie były nastroje wśród ludności cywilnej?


No, ja tam miałem troszeczkę dobrych znajomych na Odyńca, więc kontaktowałem się. No więc zadowoleni byli, pomagali jednak, jak mogli.

  • A co się działo późńiej? Jak długo pan był w tym miejscu?


Dostaliśmy kombinezony wszyscy z naszywkami biało-czerwonymi, opaski na ramionach...

  • A jakie to były kombinezony?


Szare. Wszyscy Powstańcy byli w kombinezonach i z opaskami tutaj. Tylko chcę [znaleźć w notatkach] dowódcę kompanii, bo teraz mi uciekło.

  • Ale pan powiedział nazwisko: Grabowski.


Grzybowski.

  • Grzybowski.


Grzybowski był. Gdzie ja to...

  • Proszę podać nazwisko dowódcy pana kompanii?


No dowódca naszej kopalni od drugiego to właśnie był Kazimierz Grzybowski.

  • A pseudonim?


Podporucznik. Pseudonim „Misiewicz”, urodzony w 1918 roku.

  • Jesteśmy w pierwszych dniach sierpnia. Co się działo dalej?


Tam byliśmy chyba ponad tydzień.

  • Tak.


Ponad tydzień byliśmy w tym…

  • W tym rejonie, w tym obszarze.


W tym „Westerplatte”.

  • A później?


Po tygodniu ciężkich walk, bo tam naprawdę było [ciężko], bo samoloty bombardowały i działa podchodziły – tam było naprawdę ciężko. [Później] przenieśliśmy się w aleję Niepodległości 117/119.

  • W którym to jest mniej więcej miejscu?


Mniej więcej było blisko ulicy Szustra. To szło się od Odyńca, kolejno od Odyńca był „Alkazar”, później było „Bilbao”, Westerplatte i później dalej było [Niepodległości] 117/119. To był budynek z cegły dziurawki, tak że już nie było takiej obrony jak właśnie w „Alkazarze” czy „Westerplatte”, bo tam były ściany żelbetowe, to tam bomby i działa niewiele co robiły. A tutaj 117/119 to jak w niedługim czasie samoloty nadleciały i bomby zrzucały, to jak bomba wpadła przez otwór kominowy do piwnicy, to przecież sporo cywilów zginęło, kilku Powstańców było rannych.

  • Z pana kompanii oczywiście?


Tak, tak, tak. Znaczy się z naszej kompanii. I tam właśnie pod 117/119, tam był ten dowódca kompanii Kazimierz Grzybowski, czyli „Misiewicz”, on tam też miał swoje miejsce. No i dowódcy kompanii, to znaczy Bogdan Łukawski pseudonim „Łowicki”, poza tym sanitariuszki. Najbardziej bohaterska to „Mewa” Matuszewska.

  • „Mewa”.


„Mewa”, tak.

  • Czy ona była w pana kompanii sanitariuszką?


Tak, tak, tak. Ona w naszej kompanii była i była bardzo bohaterska i taka…

  • A najbliższy szpital to w dalszym ciągu szpital na Goszczyńskiego?


Szpital na Goszczyńskiego, a punkt sanitarny mieliśmy na tej ulicy, co mówiłem. Jak ona tam…

  • W rejonie Szustra?


O, tak, na Szustra był punkt sanitarny.

  • I jak długo tam byliście?


No na 117/119 byliśmy do końca Powstania. Tam byliśmy calusieńki czas. Tam dowódcą tej całej sekcji, która była, był kapral Witold Wetta-Gorzkowski pseudonim „Bzik”, też bardzo bohaterski. On [był] do samego końca. Wszyscy, można powiedzieć, opuścili te 117/119, a on i „Mewa” zostali do samego końca.

  • To była już połowa września?


To mówię do 26 września. To znaczy najbardziej bohaterscy [zostali].

  • Czy pamięta pan ten czas przed kapitulacją Mokotowa?


Pamiętam, pamiętam czas kapitulacji.

  • Jak to się odbywało?


I pamiętam, jeszcze jak pod 117/119 byliśmy, jak Niemcy jechali, znaczy gdzieś ze Śródmieścia, gdzieś skądś na te forty mokotowskie. [Pamiętam] czołgi, samochody ciężarowe i motocykle na gąsienicach. I myśmy wtedy z „Lisem” i jeszcze z tym... jak on się nazywał... jeszcze z jednym udało nam się zabić kierowcę samochodu ciężarowego i uszkodzić motocykl na gąsienicach. To było od naszej kompanii jakieś mniej więcej ze czterysta, pięćset metrów, [raczej] ze czterysta metrów, a sześćset metrów od kompanii, od tych fortów mokotowskich. I żeśmy tam, idioci, pobiegli, żeby to ściągać.

  • Tam była broń do ściągnięcia?


No było… Tam było dużo broni na samochodzie. No i zależało nam, żeby [zdobyć] ten motocykl na gąsienicach. On był uszkodzony, tak że nie dało się go uruchomić. No i on zsunął się rowu, to wtedy żeśmy w kilku Powstańców starali się. To ja miałem wtedy dysk aż... Jak przychyliłem się i tak z całą siłą chciałem to [wyciągnąć, to] dysk mi się wysunął.

  • Ale Niemcy strzelali do was wtedy?


Strzelali, strzelali. Niemcy strzelali. I wtedy właśnie dostałem jeden pocisk w rękę i drugi pocisk dostałam w nogę.

  • To było na jakiej ulicy? To było na alei Niepodległości?


To było na przedpolu. To było między aleją Niepodległości a fortami mokotowskim. To było tak bliżej naszych pozycji.

  • I wtedy został pan ranny?


Wtedy zostałem pierwszy raz ranny. To było pod koniec sierpnia.

  • Ściągnięto pana z tego pola walki do punktu medycznego?


Sanitariuszka... Aha, jedna to była Jadwiga Krzyżewska. Ona żyje. Jedna jedyna sanitariuszka, która jeszcze ma kontakt. Pseudonim „Zielonka”. To ona mnie niosła i jeszcze druga sanitariuszka Zofia Piskorzyńska, pseudonim „Turska”.

  • I dokąd pana zaniosły?


Do szpitala Elżbietanek.

  • Na Goszczyńskiego.


Na Goszczyńskiego.

  • Czy poza panem ktoś jeszcze był wtedy ranny?


Tak, tak. Jeszcze było kilka osób rannych.

  • I też trafili do szpitala?


Też trafili do szpitala.

  • Czy nikt nie zginął wtedy z waszej kompanii?


Też zginęły wtedy dwie czy trzy osoby.

  • I znalazł się pan wtedy w szpitalu na Goszczyńskiego?

 

Tak. Znalazłem się w szpitalu na Goszczyńskiego. Trafiłem w złym momencie, bo w tym czasie akuratnie uderzył tam jakiś pocisk z działa w szpital, no i naturalnie zadecydowali, że szpital wywiesi jakąś tam flagę, że to jest szpital. No i jak wywiesili tę flagę, to następnego dnia Niemcy wszystkie działa ustawili na szpital i następnie przez dwa czy przez trzy dni to te siostry zakonne to tylko w prześcieradłach [znosiły] szczątki ludzkie z tych pięter. Z pierwszego piętra, z parteru, z drugiego piętra chyba, z tego szpitala tylko znosiły przez piwnicę. Patrzeć nie można było. Bo to jeszcze pocisk tam w komin uderzył, to jeszcze takie całe w tych sadzach szczątki były.

  • Czy Niemcy wiedzieli, że to szpital.


Wiedzieli. Dlatego że jak wywiesili, że szpital, to dopiero się bombardowanie właściwie zaczęło. Bo tak to jednak nie, tak to jednak tam raz na kilka dni pocisk uderzał.

  • I pan tam był cały czas?


Ja nie, ja długo tam nie byłem, bo w piwnicy byłem, ale nie mogłem patrzeć. Zresztą przecież huki były takie straszne tam, że... Drugiego czy trzeciego dnia [razem z] kolegą „Sępem”, [który] leżał naprzeciwko mnie, obaj żeśmy się wyczołgali. On był też ranny w nogę. Jemu było ciężej, to ja mu tam po trochu pomagałem się czołgać. Za szpital się wyczołgaliśmy…

  • I miał pan opatrunki założone na swoich ranach?


Ja miałem tutaj opatrunki. Bo to tutaj dostałem ten pocisk, to tylko obcięli, ładnie tutaj [zabandażowali] i tylko noga dokuczała, bolała, miałem tutaj opatrunek zrobiony.

  • A „Sęp” był ciężej ranny?


On był ciężej ranny w nogę. I tylko za szpital kawałeczek, z pięćdziesiąt metrów może, wyczołgał się i mówi: „Słuchaj, jak będziesz mógł, to...” On nie był [ze mną], on był w „Westerplatte”, a ja byłem pod 117/119. Więc ja mówię: „Nie, nie idę pod 117/119, ani nie pójdę na »Westerplatte« do twojej kompanii, tylko idę na Szustra, na punkt opatrunkowy i – mówię – przyślę po ciebie”. On został pod szpitalem, ja tam się doczołgałem na ten punkt sanitarny i zaraz tam przyszła pomoc i jego sanitariuszki przeniosły, też na ten punkt sanitarny go przeniosły.

  • Punkt sanitarny był na Szustra, tak?


Na Szustra, tak.

  • A jak pan się przeczołgał, jak pan przeszedł ze szpitala na Goszczyńskiego do tego punktu sanitarnego?


To były nasze tereny, to były nasze tereny. Ostrzał był, wie pani, samoloty przecież bombardowały, ale jakoś cudownie, [podpierając się] tą jedną ręką, bo tą miałem na temblaku, a tą drugą ręką jakoś tam, leżąc, tak [przesuwałem się] po kawałku, kilka godzin, zanim dostałem się na ten punkt sanitarny.

  • I tam był już względny spokój?


Tam był względny spokój na Szustra.

  • Czy „Sęp” też tam trafił?


Tak, on też tam trafił. I tam właśnie spotkałem swojego bardzo dobrego kolegę, z którym cały czas się przyjaźniłem, prawie całą okupację niemiecką żeśmy prawie razem spędzali.

  • Czy tym kolegą był „Lis”? Jak się nazywał ten kolega?


Ten kolega się nazywał...

  • A to był kolega również z pana kompanii, tak?


Tak, tak, z mojej kompanii.

  • Jak długo pan był w tym punkcie sanitarnym?


Oj, tam byłem trochę.

  • Do końca?


Nie, nie do samego końca, bo już wie pani, na kilka dni przed [zakończeniem], około dwudziestego, już było bardzo gorąco. A jeszcze w międzyczasie było bombardowanie tego domu 117/119, samoloty bombardowały i działa ostrzeliwały, tak że tam też zginęło sporo Powstańców. Więc już około 20 września to już, kogo tylko mogli, to ściągali, nawet i rannych. Aha, ten kolega to Tadeusz „Bratkowski”, nazwisko Bojarski Tadeusz, a pseudonim „Bratkowski”, ten, z którym całą okupację...

  • On był też z pana kompanii?


Też. W jednej sekcji nawet byliśmy.

  • Czy też był ranny?


Tak, tak, on właśnie był ranny. I jego spotkałem na tym punkcie sanitarnym, do jego przychodziła właśnie ta sanitariuszka Jadzia, a do mnie zawsze przychodziła sanitariuszka Zosia.

  • Czy mógł się pan poruszać samodzielnie, pomimo tych ran?

 

Ciężko mnie było, bo noga była jednak uszkodzona, to ciężko mi było, no ale już później [mogłem się poruszać] do tego stopnia, że jak było bombardowanie, to była piwnica, ale stojąc na łóżku, mogłem przez okienko wyglądać i patrzeć, jak tam te samoloty idą. Obok, przy drugim okienku był jakiś pułkownik ze zrzutów, z Londynu.

  • Cichociemny?


Cichociemny, właśnie. On mówił, że jest cichociemny, ze zrzutów. I jak ten pułkownik zobaczył, że samolot zrzuca bomby, sprytny był, wygimnastykowany, przez to okienko zdążył jakoś wyskoczyć i w drugim kierunku zaczął uciekać. A ja mówię: „Trudno, co się dzieje, niech się dzieje”, i tylko na podłogę się rzuciłem. Wie pani, huk straszny, czarno się zrobiło, bo w pobliżu budynku, o kilka metrów od budynku te bomby upadły, tak że wykop ogromny. I sanitariuszki wybiegły i niestety – ten pan pułkownik, odłamki bomb jednak go trafiły ze sporej odległości. On uciekał w tym drugim kierunku. Gdyby był, toby żył

.

  • A nie zasypało was wtedy?


No nie, nie, nie. Tylko czarno się zrobiło, bo to wie pani... Ale nie zasypało, bo bomby uderzyły dziesięć, piętnaście metrów od budynku.

  • W tym miejscu pan był do kapitulacji Mokotowa?


Nie, w tym miejscu byłem do dwudziestego jakiegoś września.

  • I co później?


A później z tym Tadziem Bratkowskim wrócili na 117/119. Tam mogłem jednak pełnić te nocne warty, to na drugim piętrze miałem obserwacje na Stauferkaserne . Mogłem całą noc przeleżeć tam, bo balkonowe drzwi były zdjęte, tylko worki z piaskiem i tylko karabin. I w razie czego [miałem] powiadamiać, jak Niemcy będą podchodzić. Miałem przeważnie te nocne warty. No i taki był młodziutki chłopaczek, który nie należał do naszej kompanii, ale w Powstaniu się zapisał.

  • Ile miał lat?


On miał lat siedemnaście czy osiemnaście, ale nie wyglądał. Wyglądał na piętnaście, na dzieciaczka wyglądał. Zawsze jak ja rano miałem schodzić, to on mnie prosił: „Słuchaj, jak schodzisz, to zostaw mi tutaj karabin, to ja też trochę tutaj poleżę i może mi się uda postrzelać trochę”. Strasznie lubił strzelać. Ja jego prosiłem, mówię – a pseudonim „Tonio” dostał – mówię: „»Tonio«, kochany, zobacz, tam Niemcy mają czołgi, obserwują i – mówię – jak ty będzie strzelał tam do nich na taką odległość, na tysiąc metrów, to ty nikogo tam nie zabijesz z Niemców. Żadnych szkód nie zrobisz...”.

  • „A ciebie odkryją”.


„A ciebie zabiją”. I to było właśnie dwudziestego szóstego, że rano ja zszedłem z warty dwudziestego szóstego, on właśnie przyleciał i mówi: „ Och, zostaw, zostaw mi karabin”. Zaczął do Niemców strzelać i jak Niemcy z czołgu wystrzelili, tak jak usłyszałem huk, zanim tam poleciałem, a właściwie nie poleciałem, tylko dotarłem na to drugie piętro, to już tylko po ścianach były szczątki jego ciała.

  • To już był koniec walk?


Dwudziesty szósty to już... Największe walki były na Mokotowie, właśnie od tej strony zachodniej. Od zachodniej strony uderzenie z fortów mokotowskich, to już tam była cała [Dywizja] „Hermann Göring”, ta pancerna, i generał von dem Bach-Zelewski, on tam kierował całe te wojska. Tam było ogromne uderzenie na aleję Niepodległości, tylko że zaczynali z tamtej strony od „Alkazaru”, już dwudziestego szóstego to „Alkazar” był zdobyty przez Niemców. Ale jeszcze w międzyczasie, jeszcze w sierpniu, pamiętam, ten aktor polski... jak on się nazywał...

  • Aktor?


Tak, polski aktor, on zajął się, on nas przeprowadził, pod jego dowództwem... Był zrobiony rów przeciwpancerny, tu od „Alkazaru”, tylko spory kawałek, trzydzieści, czterdzieści metrów od alei Niepodległości, był rów przeciwczołgowy, aż tam za 117/119. I już dwudziestego szóstego to już raczej większość [wyszła, korzystając] z tego rowu przeciwczołgowego. I ja też, znaczy mnie tam...

  • Przechodziliście tym rowem.


Sanitariuszka mnie też przegoniła tym rowem. „Dla ciebie już to miejsca nie ma, bo ty jesteś...” Bo ja byłem na szczudle, z tym palcem jeszcze niewygojonym i z tą [ranną] nogą i z karabinem byłem pod [numerem] 117/119, to mnie koło dziesiątej godziny wygoniła do rowu i tego Tadzia „Bratkowskiego”. „Wy obaj jako ranni nie powinniście tutaj być, bo tylko będziecie nam przeszkadzać”.

  • I dokąd poszliście?


Do rowu przeciwczołgowego. Tylko właśnie prosił ten kapral Wetta-Gorzkowski i ta Matuszewska, że jak Niemcy będą zza czołgów przechodzić, to żeby wtedy do nich strzelać, nie wcześniej, tylko wtedy, bo Niemcy za czołgami przeważnie szli. I wtedy dwudziestego szóstego już podchodzili blisko 117/119. Ponieważ był to budynek, barykady były, nie mogli się dostać, nawet czołgami nie mogli się dostać, to „goliata” wypuścili. I „goliat” dopiero rozniósł tą całą [barykadę] i dopiero Niemcy mogli do tego budynku mieli dostęp.

  • I wszyscy tam zapewne zginęli?

 

No tam ranny był ten Wetta-Gorzkowski, ten „Dzik”, a jeszcze dwóch z nim było Powstańców, ale też rannych, i oni nie mogli się jakoś już przedostać, bo chcieli do tego rowu przeciwczołgowego, ale już byli tak ranni, że już nie mogli się przedostać. Ta właśnie Ewa Matuszewska, jak Niemcy tylko się dostali do budynku, to ona z tym całym sanitariatem, miała tutaj te wszystkie opatrunki, miała wszędzie te oznaczenia, że jest sanitariuszką, [więc poszła] do tych Niemców, żeby pomogli, bo tutaj jest trzech ciężko rannych. No i za chwileczkę, jak tylko prosiła, żeby za nią poszli, zobaczyli, gdzie ci ranni, no to dwóch czy trzech [wzięli] automaty i zabili ją.

  • Zginęła wtedy.


Zabili ją wtedy.

  • Czy rannych również?


[Co do] rannych, to granaty wrzucili, bo było słychać.

  • I wyście słyszeli, będąc w tym rowie?


Myśmy, ja, ten Tadzio „Bratkowski”, jeszcze trzeci Powstaniec, który był, to żeśmy właśnie to widzieli. Myśmy częściej, można powiedzieć, strzelali do tych Niemców. Tak jak mieliśmy rozkaz, że jak Niemcy będą zza czołgu wychodzić, to... Ale jeszcze byli z dala budynku, to myśmy tam...

  • Niemcy granatami zabili rannych, a rozstrzelali „Mewę”.


„Mewę” zastrzelili. Jak ona już do tego budynku wchodziła, to wtedy [strzelili] z automatu.

  • I wy widzieliście, co się stało?


Ja widziałem, ten Tadziu Bratkowski widział i ten trzeci.


  • Byliście w tym rowie przeciwczołgowym i co dalej?


Za kilka minut, widocznie Niemcy zorientowali się, skąd te strzały karabinowe są, i pocisk czołgu wpadł do tego rowu przeciwczołgowego. I myśmy mieli jeszcze oprócz tego w tych rowach takie wnęki. Jak tam człowiek był dobrze zagłębiony, to nawet jak pocisk do rowu wpadł, to tak... chyba że blisko tego zagłębienia. No i ten Tadzio był ranny w brzuch, akuratnie wtedy przyszedł ten trzeci kolega, mówi: „Nie macie co tutaj już stać, bo już w rowie przeciwczołgowym prawie nikogo nie ma, wszyscy poginęli, tak że nie ma co stać. Na punkt sanitarny trzeba jak najszybciej”. I właśnie w czasie tej rozmowy, ten kolega Tadzio „Bratkowski” mówi: „Nie, słuchaj, kochany, ja się nie wycofam z tego, bo tu mnie kazali, tu mnie postawili, ja chcę zginąć jako bohater, a nie jako...”. No, on do mnie, mnie zaczął. Ja mówię: „Widzisz, jak Tadzio zostaje, to i ja muszę zostać”. Ale kilka chwil po tym właśnie ten pocisk uderzył i on dostał w brzuch odłamek, a ja dostałem tutaj. Miałem porządnie rozharatane czoło, byłem cały krwią zalany, ale ponieważ Tadzio był w gorszym stanie, więc ten kolega jego chwycił, jakoś się tam przedostał z nim na Szustra, jakoś go dociągnął na ten punkt opatrunkowy. No i przyszedł po mnie i mnie [zabrał] na ten punkt, ale już jak był pod samym punktem ze mną, to mówi: „Ty to jeszcze przeżyjesz – mówi – Tadzio to już na pewno nie przeżyje, to musiałem go tam dać. A ty lepiej na punkt nie chodź. Niemcy za godzinę, za dwie już tu będą i wszystkich rannych dobiją, to lepiej tutaj do któregoś bloku”. Do jakiejś piwnicy mnie wprowadził. Ale cywile byli w tej piwnicy, jak zobaczyli, że ja z tym karabinem, że ja w tym kombinezonie, z tą opaską, z tym, to raban taki zrobili, tak że on mnie wyprowadził i z drugiej strony akurat tam nie było cywili. To ja jak do tej piwnicy się dostałem, szybciutko karabin i pistolet w słomę, w koks i zacząłem szukać ciuszków. Zrzuciłem ten kombinezon, ale nie mogłem nic takiego znaleźć. Porwane spodnie jakieś znalazłem, więc założyłem te porwane spodnie i szlafrok jakiś damski na siebie założyłem. To już było dwudziestego szóstego, akuratnie godzina mniej więcej piąta, szósta, to Polacy jakoś domówili się z Niemcami, że na dwie godziny będą mogli cywile się wydostać, że nie będzie...

  • Zawieszenie broni.


Takie zawieszenie chwilowe, na dwie godziny. I właśnie jak ta cisza była, to właśnie w tym czasie mi się udało do tego budynku [dostać] i ja w tym budynku się przebierałem właśnie w ten szlafrok i w te spodnie. Szukałem, gdzie dużo słomy, jak Niemcy będą tam latać po piwnicy, to żeby w tę słomę jakoś się zagrzebać. No i za jakiś czas z powrotem znowuż te walki się zaczęły. No i Niemcy tych wszystkich cywili z jednej strony wyprowadzili i latali trochę po piwnicach, ale mnie się jakoś udało. Nie wiem, tam ciemno było...

  • Czyli pan nie wyszedł z cywilami?


Nie, nie, nie, ja tylko w tym szlafroku, bo ten pistolet i to to miałem zagrzebane.

  • Schowane.


Tak. W tę słomę się gdzieś tam jakoś [schowałem]. I jakoś przeleżałem całą noc i prawie że jak się zaczęło rozwidniać dwudziestego siódmego, to dopiero się jakoś tam zebrałem, podniosłem. To było kilka kroków do tego punktu sanitarnego na Szustra. Tam dotarłem, bo chciałem zobaczyć, czy ten Tadzio żyje, czy nie. Jak podszedłem pod ten budynek, tam był taki ganek obrośnięty winem, to Niemiec tam stał i: Hände hoch! Halt! Bandit? A ja mówię: Kein Bandit. Ich bin Zivilist. Zacząłem z nim po niemiecku rozmawiać. A to jakiś taki starszy Niemiec, ja wiem, ze siedemdziesiąt lat chyba miał. Jak usłyszał, że ja po niemiecku mówię, zacząłem z nim rozmawiać, to taki dość [niezrozumiałe]. „Jak ty strasznie wyglądasz – mówi. – Gdzie cię... Przecież chyba musiałeś walczyć, że cię ranili”. Ja mówię: „Nie, to przypadkowo – mówię – bomba wpadła do budynku. Ja wcale nie myślałem o żadnych walkach. Mój ojciec – mówię – jest z pochodzenia też Niemcem”. Akurat dobrze wymyśliłem takie nazwisko. Jak usłyszał, tak, wie pani, zupełnie się... Ale mówi: „Nie masz co chodzić – mówi – tam na dół do piwnicy, bo wszyscy już są tot”. Niemcy podobno jak weszli, to podobijali wszystkich rannych.



Część druga rozmowy zarejestrowana 31 stycznia 2014 roku.

  • Wróćmy jeszcze na chwilę do spotkania z tym żołnierzem niemieckim przed punktem sanitarnym. Jak on wyglądał? Bo zaczął pan opowieść, że to był starszy człowiek.

 

Starszy, ale normalnie umundurowany, normalny żołnierz, z pistoletem automatycznym na ramieniu.

  • On powiedział, żeby pan już tam nie schodził, bo Niemcy wszystkich wymordowali?


Po tym, jak zacząłem z nim po niemiecku rozmawiać i powiedziałem, że mój ojciec jest Niemcem, niemieckie nazwisko wymieniłem...

  • A jakie nazwisko pan wymienił?


Wymieniłem nazwisko Ziegler, pisze się Ziegler, a czyta się Cygler. Akurat takich znajomych miałem, że faktycznie on był Niemcem, ale oni czuli się polską rodziną. Ale on później był jednak przez Niemców ściągnięty.

  • I powiedział pan to temu żołnierzowi i on uwierzył?


On uwierzył, że ojciec taki. I mówi: „Tu niedługo będą Niemcy prowadzić cywili, to ja cię dołączę i pójdziesz z tymi cywilami do Pruszkowa”.

  • A co? Powiedział, żeby pan nie schodził do tego punktu medycznego?


Ten żołnierz powiedział. Ten żołnierz powiedział: „Nie schodź tam, bo tam nikt nie żyje. Tam wszyscy są wymordowani. Tam przeważnie poumierali, ale kto tam jeszcze [żył], to musieli dobić, no bo przecież, co my z rannymi... Przecież nic nie możemy teraz zrobić. Przecież nie ma jeszcze możliwości, jeszcze wojna trwa”. Bo jeszcze kapitulacji nie było, dopiero kapitulacja była gdzieś koło dziesiątej, dwudziestego siódmego.

  • I pozwolił panu wyjść z cywilami?


Mówił, żeby czekać koło niego, że tutaj będą zaraz przechodzić cywile, ale zamiast cywili to przyszło dwóch „ukraińców” (naturalnie też umundurowanych po niemiecku, ale to byli „ukraińcy”) i do tego Niemca z pretensją, dlaczego mnie nie zabił. Mówią: „Przecież to jest bandyta. To nie partyzant żaden, tylko bandyta, który do Niemców strzelał”. I jak mnie tutaj [bili], to zęby mnie wszystkie powybijali, potłukli mnie i kręgosłup mi wtedy uszkodzili.

  • Ci „ukraińcy”, tak?


Ci „ukraińcy”. On się szamotał przecież z nimi. Całe szczęście, bo przecież, nie wiem, on by sobie nie poradził z nimi, z tymi „ukraińcami”, że właśnie doszli Niemcy z cywilami i ci „ukraińcy” uciekli. A ja już myślałem, że nie dojdę.

  • A co się stało z tym Niemcem?


On został, bo on miał tam pilnować, on tam został.

  • A ci dwaj uciekli?


Tak, a ci „ukraińcy” uciekli. Podziękowałem jemu. On mówi: „Chciałem cię bronić, ale wiesz, to gnoje silne – mówi – a ja słabiutki już, ja starszy, słaby”.

  • I z cywilami nadeszli Niemcy.


Z cywilami jakoś tam doszedłem do Pruszkowa... A nie, nie do Pruszkowa, na forty mokotowskie, przepraszam.

  • Czy duża była ta grupa osób cywilnych?


Było ze sto osób.

  • Z tych okolicznych domów?


Z tych okolicznych domów, tam i z dziećmi, i różnie. I nas to doprowadzili na forty mokotowskie. Ja tam z tymi cywilami byłem prawie że do południa, tak do godziny jedenastej.

  • I tam pan się dowiedział o kapitulacji?


Nie, tam dopiero, wie pani, zauważyłem, że przed dwunastą wkracza nasza kompania. Tylko nie prowadził jej ten nasz właściwy dowódca, ten Kazimierz Grzybowski „Misiewicz”, tylko ją prowadził na szczudle, bo miał nogę ranną, więc na szczudle, na przedzie kompanii „Dyngas”, ten, który właśnie trzeciego dnia w „Alkazarze” walczył. On bardzo bojowy był, ten „Dyngas”, to był Kryspin Śmietanka.

  • Pseudonim „Dyngas”.


Pseudonim „Dyngas”, tak. I on później z Niemiec już nie wrócił.

  • Ale pan spotkał jego i resztki kompanii właśnie na tych fortach?


Tak, na fortach. Zobaczyłem, że on pierwszy idzie na tym szczudle, a za nim kompania.

  • Czy szli z bronią jeszcze?


Nie, już bez broni, bo wcześniej, dwudziestego piątego, kompanię wszystkich najzdrowszych mężczyzn, najbardziej wartościowych, wycofywali z linii i kanałami starali [przedostać] się do Śródmieścia. Tylko niestety to nie wyszło, bo dużo pobłądziło i dużo Powstańców zamiast dostać się do Śródmieścia, to wyszli na ulicę Bałuckiego, akurat pod urząd niemiecki, i zaraz na miejscu byli rozstrzeliwani.

  • Na Dworkową?


O, tak, na Dworkową, nie Bałuckiego. I tam właśnie na tej Dworkowej stu dwudziestu Powstańców zginęło dwudziestego szóstego, już po kapitulacji.

  • Pomimo że to już było po kapitulacji.


Po kapitulacji, tak, bo oni wychodzili z tych kanałów i bardzo dużo... No, część, ale niewiele osób, dotarła do Śródmieścia.

  • A ile mniej więcej osób razem z „Dyngasem” spotkał pan na fortach.


Na fortach mokotowskich sporo było, sporo było. To było kilkaset osób.

  • Kilkaset osób?


Tak, kilkaset osób. No i naturalnie jak kompania weszła, 1. kompania na forty mokotowskie...

  • Byli jeszcze w mundurach, w tych szarych uniformach?


Tak, tak, w tych kombinezonach. W tym czasie wyszedł generał von dem Bach-Zelewski i po polsku mówi: „Żołnierze, zostaliście uznani za kombatantów. Nie będziecie rozstrzeliwani, będziecie jako jeńcy wojenni [wywiezieni] do Niemiec. Zaraz kuchnia tutaj podjedzie i zaraz dostaniecie obiad”. Jak usłyszałem te słowa, to łzy mi tylko poleciały i w tym szlafroku i w tych podartych spodniach do tej kompanii od tych cywili poleciałem. Popatrzyli na mnie: „Coś ty z siebie zrobił? Błazna?”. Ja mówię: „Dzięki temu żyję”.

  • Opowiedział pan im tę historię?


Tak, tak, tak, to wszystko. I zaraz obiad był, żeśmy obiad dostali i stamtąd już swobodnie, z tych fortów mokotowskich do Pruszkowa.

  • A proszę powiedzieć, jaka była reakcja pana kolegów z kompanii na fakt kapitulacji. Co o tym mówili? Czy mówili coś?


Wszyscy mieli dosyć już, no bo gdyby do samego końca wszyscy Powstańcy walczyli, to byłoby inaczej. Ale jak tych najlepszych ludzi z uzbrojeniem kanałami pchali do Śródmieścia już dwudziestego piątego i dwudziestego szóstego, a tylko niedobitki zostały na tych pierwszych pozycjach, to było straszne.

  • Z fortów udaliście się do Pruszkowa?


Tak, stamtąd do Pruszkowa. W Pruszkowie byliśmy w tych halach kolejowych czy jakichś tam.

  • Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego.


Tak, tam byliśmy, to już wtedy było spisywane, kto żyje, kto nie żyje. Ponieważ ja byłem ranny, to stamtąd żeśmy jeszcze byli zawiezieni do Skierniewic.

  • Pociągiem?


Pociągiem towarowym. W Skierniewicach już oddzielili: rannych oddzielnie, cywili oddzielnie, żołnierzy zdrowych oddzielnie.

  • A w Pruszkowie długo pan był?


W Pruszkowie byliśmy chyba ze dwa dni i dwie noce.

  • Razem z cywilami czy osobno?


Nie, nie, nie, osobno, osobno. Znaczy się wojskowi byli osobno, Powstańcy.

  • Czy sanitariuszki też były z wami?


Mało, mało. Raczej sanitariuszki były kierowane do szpitali.

  • I co stało się w Skierniewicach?


Skierniewice to pamiętam, bo mieli do szpitala brać, ale to nie do szpitala, tylko w rowie tam byłem. Na czymś się jedną noc spędziło i następnego dnia już do Niemiec dali nam wagony towarowe, ale z łóżkami. W każdym wagonie towarowym była jedna sanitariuszka.

  • To był pociąg dla rannych?


Dla rannych, tak, dla takich poważniej rannych.

  • A ktoś z pana kompanii był razem z panem w tym pociągu?


Był, tak, było kilka osób. Było kilka osób.

  • I dokąd pojechaliście?

 

Ze Skierniewic zabrali do Stalagu X A Altengrabow. To był chyba najgorszy obóz jeniecki, nawet pamiętam numer jeńca wojennego: 45308. [Taki] numer jeńca wojennego miałem.

  • Czy tam była jakaś opieka medyczna?


Nie za bardzo.

  • A jakie były warunki życia.


Wie pani, to były stajnie i w tych stajniach były porobione baraki, to znaczy budynki takie, że tam jedna warstwa z desek...

  • Prycze takie?


Nie, deski, [leżeliśmy] tylko na tych deskach. Taki cieniutki kocyk każdy dostał, jeden koło drugiego na tych deskach. Jeszcze wrzesień, koniec, właściwie początek października, to jeszcze jako tako, ale co dzień to gorzej.

  • A jakie były warunki sanitarne?


Nic, nic, nic, nie było żadnego sanitariatu.

  • Czy opatrunki jakieś zmieniano, była jakaś pomoc medyczna?


Tam nic, nic nie było absolutnie.

  • A co dawali do jedzenia?


No, do jedzenia to tak dawali, żeby nie umrzeć.

  • No ale później w końcu października to już robiło się zimno. Dalej spaliście pod tym jednym kocykiem?


No wie pani, tam spotkałem takich Powstańców, których znałem już w Falenicy, dwóch takich znajomych. A jednego to spotkałem, który był moim kolegą, który uczył mnie gry na pianinie, tak. Wie pani, tam raz w tygodniu zawsze robili jakieś tam wiersze, jakieś deklamacje, coś, żeby umilić ten czas. Ale to zimno to strasznie w nocy dokuczało, bo w dzień no to jakoś prędzej się człowiek ruszał, ale noc to była straszna.

  • Czy tam byli sami ranni, czy byli również...


Nie, tylko ranni, tylko ranni. Tylko ranni byli.

  • Długo pan tam był?


Tam byłem z jakiś miesiąc czasu, nawet trochę ponad miesiąc. Tu mnie noga zaczęła puchnąć...

  • Czyli to był już listopad.


Aha, bo ja później drugi raz byłem jeszcze ranny, pocisk utkwił w kości i został w tej kości. To mnie gangrenowało, no to pamiętam, jak mnie wzięli na taką salę, gdzie nawet nie mieli czym znieczulić, tylko tak normalnie rozcięli i wycisnęli.

  • To wszystko było w tym Altengrabow.


To wszystko właśnie tam, w tym Altengrabow. Tam były straszne warunki.

  • Ile tam osób było, jak pan szacuje?


To był dość duży obóz, bo tam byli i Anglicy, i inne narodowości, tak że dużo było w tym obozie. Całe szczęście, że ja się zapisałem... Bo można było się zapisać do pracy, zapisałem się, że będę pracował i już w końcu listopada pojechałem do fabryki samolotów.

  • Do innej miejscowości?


Tak, do innej miejscowości. Nawet sporo się jechało pociągiem. Ja tam mam w notatkach zapisane gdzie, tylko musiałbym to poodnajdywać wszystko.

  • A wiele osób razem z panem się zgłosiło do pracy?


No wie pani, nie zgłosiło się dużo...

  • Pewnie po prostu nie mogli pracować.


Tak, tak. Dużo się nie zgłosiło, ale było troszkę osób. Ile nas mogło być...

  • I tam były lepsze warunki?

 

O, już w fabryce samolotów to tyle że praca była dwanaście godzin, ale już jedzenie było, normalne łóżka były, normalna pościel była.

  • Jakaś pomoc medyczna była?


Pomoc medyczna, tak samo ta sala, w której spaliśmy, była ogrzewana. Już było zupełnie, zupełnie inaczej.

  • I tam pewnie spędził pan grudzień 1944 roku? Boże Narodzenie.


Grudzień i Boże Narodzenie tam właśnie spędziłem.

  • Jak wyglądało Boże Narodzenie?


Oj, wie pani, jeszcze nie dostaliśmy tych paczek, to jeszcze było [głodno], ale już na bardzo duży głód nie można było narzekać. Tam już jednak te obiady były, śniadania, kolacje. A później, po Nowym Roku zaczęliśmy dostawać paczki, te [niezrozumiałe] tak zwane, paczki amerykańskie. Tam była kawa, tam były papierosy chesterfieldy, camele, to już kto nie palił (ja nie paliłem, kawy nie używałem), to jeszcze od Niemców się dostawało, co się chciało.

  • A czy była jakaś informacja, co dzieje się na froncie?


Nie, nie.

  • Nic nie wiedzieliście?


Nie, nie wiedzieliśmy. A jeszcze zapomniałam dodać, że jak w tym... A, nie, bo ja mówię o fabryce samolotów, dobrze. Tak było, że ja po pewnym czasie tam miałem swoją taką szufladkę. Zawsze jak przechodziłem, żeby coś tam włożyć do tej szufladki, to od pewnego czasu, po kilku dniach pracy mojej zauważyłem, że w papierze coś jest. Patrzę – kanapki. Normalnie chleb z masłem, z wędliną jakąś, czy z kiełbasą, czy z czymś. Zdziwiłem się, co jest. Mówię: „Może zatrute”. Tak z początku się bałem, ale głód zmusi człowieka, prawda. Dopiero po tygodniu taka Niemka, dość młoda, zagadała do mnie, czy mnie smakuje. Mówi: „Tutaj niestety, ale bardzo źle was wszędzie traktują, Polaków. Ale przecież już Niemcy kaputt”.

  • A ona pracowała też w tej fabryce?


Niemką była. Nie, nie, ona nadzór miało jakiś nad pewnym działem, ale mówi, że Niemcy już kaputt, tak że... Po jakimś czasie, nie wiem, jakoś doszli, że ona tam te kanapki wkłada. I ją przenieśli, i mnie za karę przydzielili do kamieniołomów.

  • Czy ona miała z tego powodu też jakieś przykrości?


Tak, tak, pamiętam, jak jej wymyślali.

  • Pan trafił do kamieniołomów?


Tak, a mnie w pociąg i do kamieniołomów. Pamiętam te kamieniołomy to...

  • Daleko to było?


To było w górach Harzu koło Elbingerode. To tam głazy takie wapienne i młoteczek dziesięciokilogramowy i można było stukać cały dzień.

  • W jakim stanie była pana noga? Czy już wygojona?


No wie pani, tutaj od środka to miałem przestrzelone, to się wygoiło, bo to ciało było tylko, ale tutaj [druga rana to] wymęczyłem się, bo miałem głęboko w kości. Nie dali rady. Chociaż tu mnie rozcinali, ale nie dali rady, bo nie można było, tam głęboko w kości był ten pocisk karabinowy i był zakrzywiony, tak że nie można było wyjąć.

  • Ale to bolało pana.


Bolało, bolało. Dokuczała mnie noga, kręgosłup mnie dokuczał, bo miałem przecież dysk wysunięty. Męczyłem się, bolało, ale człowiek jak musi...

  • I to przecież była zima.


Tak, tak, tak. Ale wie pani, tam dopiero w kamieniołomach odżyłem, bo majstrem był Czech w niemieckim mundurze, ale Czechosłowak. I już naprawdę zaczęliśmy dostawać te paczki, nawet te zaległe amerykańskie.

  • Jakie były warunki życia?


No wie pani, tylko to było źle, że ten barak był drewniany i pluskiew to jak... Przeważnie pierwsze noce to ja na stole spałem, ale to nic nie dawało, bo z sufitu zeskakiwały. Jak się za koszulę ręką sięgnęło, to [zgarniało] się pół dłoni tych pluskiew. Straszne pluskwy były.

  • Czy pomieszczenia były ogrzewane?


Pomieszczenia były ogrzewane. No i tam już dowódcą był Niemiec, taki starszy pułkownik, nie, porucznik jakiś, ale to bardzo przyzwoity człowiek.

  • I wiedział, skąd jesteście?


Tak, wiedział, że jesteśmy Powstańcami, wiedział to wszystko. Na samym początku ten Czech mnie [powiedział], żeby zbierać tylko od kolegów kawę i papierosy, to on będzie mógł dostarczać nam nie tylko jedzenie, ale nawet (Wielkanoc się zbliżała) mówi: „Nawet wódka będzie, nawet wódkę dostaniecie”. No i później, nie wiem, jakoś, że ten cały niemiecki dowódca jak usłyszał, że ja po niemiecku mówię, to mówi: „Deutschland kaputt, Deutschland kaputt – mówi. – Nie potrzebujesz tam... To ja tu jestem dowódcą, nie potrzebujesz...”.

  • On mówił, że Deutschland kaputt?


Tak, on mówił, że Deutschland kaputt. Mówił, że już nie potrzebuję stukać. A ten Czech mnie pokazał, że leciutko się uderzało i te głazy się rozlatywały na kawałki i koledzy byli i to trzeba było ładować na koleby i do pieca wozić.

  • Ale ten Niemiec nie wydawał się być zmartwiony tym, że Niemcy już padają?


No, za bardzo się nie przejmował, tylko prosił mnie: „Jak będziesz mógł – mówi – jak będziesz mógł, to postaraj się, bo ja nie mogę żyć bez kawy. Nie mogę żyć bez tych papierosików” – mówi. To ja swoje wszystkie, wszystką swoją kawę, wszystkie papierosy i od kolegów brałem i jemu. To pamiętam, jak Wielkanoc przyszła, to żeśmy wszyscy [byli] pijani, bo to wystarczyło, że się troszeczkę wypiło i już.

  • I po Wielkanocy zbliżał się już koniec wojny, niedługo.


Tak, tak, pomału.

  • Czy jakieś wieści na ten temat dochodziły?


Tylko się jednego baliśmy, bo ten właśnie Niemiec do mnie mówił: „Słuchaj – mówi – ja nie wiem, co ja zrobię, bo – mówi – tutaj jak słyszę, to z cywilami to się jeszcze jakoś tutaj dobrze będą obchodzić, ale słyszałem, że jeśli chodzi o Powstańców, to że jednak będą starali się rozstrzeliwać. Ale jakoś – mówi – może się uda was tam do Amerykanów, bo Amerykanie są już niedaleko. Może jakoś uda się do Amerykanów odprowadzić”. I tak było, że któregoś dnia kazał Niemcom na platformy załadować nas, nasze wszystkie rzeczy, co kto miał, to na platformę. Niemcom kazał karabiny tak samo na platformę i mówi: „Maszerujcie szybko do domu, przebierajcie się i do domu maszerujcie, bo ja to nie mogę do domu iść”. Ale kawałek z nami, z platformą w stronę Amerykanów poszedł, a później tylko pożegnał się z Polakami, ze mną się szczególnie pożegnał. Mówi, że wszystkiego mnie najlepszego życzy. „I – mówi – dobrze, że mnie się udało was pod Amerykanów podprowadzić, ale ja jestem żołnierzem, oficerem, muszę iść do lasu”.


  • A wiedział o Powstaniu w Warszawie? Wiedział, że jesteście z Powstania?


Wiedział, wiedział. Wziął pistolet z kabury wyjął sobie do kieszeni i poszedł do lasu. A nas pod Amerykanów podprowadził. Oj, jaka radość była, Boże, jak żeśmy strasznie się cieszyli.

  • Kiedy to było?


No to było już w maju.

  • Nie pamięta pan, którego dnia?


Nie pamiętam, w początkach maja.

  • Czy dzień zakończenia wojny dotarł do panów świadomości?


Oj, wtedy byliśmy... Ja to przecież ważyłem czterdzieści kilo. Myśmy cienie byli. Bo jednak ten Altengrabow to była straszna rzecz.

  • Kamieniołomy też niełatwe.


No, kamieniołomy to już słoneczko świeciło, bo to już marzec, kwiecień, to już trochę się na tym powietrzu oddychało.

  • I co się działo później?


No wie pani, potworzyli w Niemczech te obozy dla cywilów (to były tak zwane obozy cywilne dla dipisów), a dla wojskowych, dla Powstańców były znowuż oddzielne obozy. Ja byłem wtedy w tym Halberstadcie. To było miasto całkowicie spalone, Halberstadt był całkowicie spalony. Pamiętam, zaraz chyba drugiego, trzeciego dnia wolności to już pistolet mi się udało z taką długą lufą gdzieś zdobyć, od jakiegoś Niemca. No i nareszcie zaczęło się troszeczkę odżywać tam. Tylko to różnie było, bo trochę byłem z cywilami, przyszedłem do tych cywilnych. Tam to sobie rano wstawałem o szóstej, basen był, w basenie się wykopało i jeszcze szło się później na pół godziny, godzinę do łóżka. Tylko że słabe jedzenie było w tych kompaniach dla cywili. W tych wojskowych było dużo lepiej. Tylko z tych kompanii wojskowych to dużo Amerykanie zatrudniali u siebie na wartowników, takich tam zdrowszych. No ja jakoś, nie wiem, ale pomimo wszystko, tego dysku, który mi bardzo dokuczał, pomimo tej nogi, że przecież z tym pociskiem była, jakoś też trochę tam przy tych Amerykanach te dyżury pełniłem, aż do momentu, jak mnie noga spuchła jak bania. Jak ten oficer się dowiedział o tym, zaraz natychmiast do szpitala, pogotowie przyjechało po mnie. Do szpitala, no i Niemcy, że tam się nie można [dostać]. Przecięli mnie znowuż – nie można się dostać do tego pocisku. Tylko jedyna rada jest, nogę amputować. No to pytali, że ja muszę podpisać, że się zgadzam na to. To ja mówię: „Nie”. Już byłem półprzytomny, bo gorączka czterdzieści stopni. I dobrze, że jeden z oficerów amerykańskich z Polakiem przyszedł i do tego niemieckiego…

  • To było w szpitalu w Halberstadt?


W szpitalu, tak, tak, w szpitalu w Halberstadcie. [Mówią] do tego Niemca, że jeżeli mnie nogę amputują, to on już nie będzie tym naczelnikiem, [nie będzie] tego stanowiska miał. Że już może się z tym pożegnać. No i w przeciągu kilku minut dziesięciu lekarzy koło mnie, tu mnie porozcinali porządnie i skrobali.

  • I wyciągnęli ten pocisk?


Skrobali, skrobali i wyciągnęli. Dość duży ten utwór, bo pocisk zakrzywiony tam był. Po kilku godzinach dopiero udało im się wyjąć ten pocisk. Długi czas go miałem – zakrzywiony, karabinowy, długi pocisk.

  • Zachował pan na pamiątkę?


Tak, długi czas. Ale ponieważ miałem później kilka przeprowadzek…

  • Jak szybko to się wygoiło?


No, jednak dość szybko. Tylko Niemcy powiedzieli, że mimo że nie dałem nogi amputować, to będę miał dolegliwości. Co pewien czas będą takie bóle i dolegliwości.

  • Co było dalej, jak pan mógł wyjść ze szpitala w Halberstadcie?


To chciałem koniecznie dostać się do Polski. No ale nie było żadnych transportów, nie było możliwości, więc ponieważ miałem narzeczoną w Warszawie, na Brzeskiej ulicy pod [numerem] 3, pamiętam, Jadwiga Kamińska, to mówię… Ona nie wiedziała, że ja… Wiedziała, że należę do jakiejś organizacji, ale nie wiedziała, że idę na Powstanie. Ale [po Powstaniu] jednak z bratem, z moim ojcem pojechali na Mokotów, no i spotkali sanitariuszki, które mówiły, że byłem ciężko ranny i trzeba szukać mogiły. No i ja chcąc się koniecznie do Polski dostać, bo nie było możliwości nawet pisania w żaden sposób ani wysyłania żadnej poczty, nic... Ale byliśmy na razie pod Amerykanami, to Amerykanie niechętnie chcieli, żeby wracać do Polski. To ja tak obmyśliłem, że udało mi się pod jednym z wagonów towarowych znaleźć... Tam takie były dwa pręty i na tych dwóch prętach, wcześniej tam usadowiłem się i za jakąś dopiero godzinę granicę przejeżdżałem. Na granicy dokładnie te wagony towarowe były kontrolowane. No, wie pani, latał przecież tam ten ruski. Widocznie dobrze się [przygotowałem], że mnie nic nie wystawało, że nie zauważył i przejechałem jednak granicę. Jak przyjechałem granicę, no to już później... Tylko na granicy Rosjanie tak pilnowali, a później dalej z tych terenów niemieckich to już można było do Polski się dostać. Tylko też w wagonach towarowych to przeważnie Niemcy i gdzie było trochę Niemek, to zaraz się Rosjanie pchali, żeby tam je gwałcić, to też się obawiałem, bo mówię: „Przy okazji, jak zobaczą, że Polak, to jeszcze mnie…”.

  • Ale jak pan wpadł na pomysł, żeby przejechać pod wagonem towarowym?


Akurat z kimś tam się porozumiałem.

  • Bo do granicy też pan musiał przejechać pod wagonem czy tylko przez granicę?


Tylko przez granicę... A, musiałem przed jeszcze, musiałem przed. Tam gdzie pociąg stał dłużej, tam sobie upatrzyłem dobre miejsce. Z kolejarzami porozmawiałem, tam mnie powiedzieli, jak co, to wszystko... Pomogli mi nawet, żeby tam się wsunąć.

  • Czyli musiał pan jechać od Halberstadt do granicy i potem przejechać granicę.


Od Halberstadt jechać, tak, tak. Tylko najważniejsze było przejechać granicę i za granicą już później…

  • A ile godzin trwała ta jazda?


Kilka godzin, to trwało ze trzy godziny. Ale już człowiek był taki, że jak już liczyłem, że się dostanę...
A była taka sytuacja, że akurat poznałam tam Rosjankę, taką młodą. Miała chyba szesnaście lat, piętnaście, szesnaście lat miała. Ona była przy zakonnicach. A ja tutaj, mając tą narzeczoną, dwóch kolegów jeszcze z tymi Rosjankami. Ja też z tą Rosjanką, bo te Rosjanki wybierały sobie. No akurat mnie ta moja młoda, która mnie się też spodobała, akurat mówi: O [niezrozumiałe], ten amerykański sołdat – bo ja byłem w amerykańskim mundurze wtedy.

  • To było już w Polsce, tak?


Nie, to było w Niemczech, w Halberstadcie. To było w Halberstadcie. No i w krótkim czasie – miłość szalona. Ja mówię: „No to muszę koniecznie jechać, zorientować się jak, bo przecież nie mogę tutaj...”. No bo przecież nie mogę tutaj. Chciałem tam i ślub wziąć z tą Rosjanką w Halberstadcie. Ale ona mówi: „Czy nie lepiej, jak pojedziemy. Ja jestem z [niezrozumiałe]”. Nawet i do dzisiaj pamiętam: [niezrozumiale], Smolenskaja Obłast, Proletarskaja ulica, dom numer sorok treti. To jest Lusia, Luiza. Luiza Rowińskaja [niezrozumiale]. Dokładnie pamiętam. I tak się ułożyło z tym moim wojażem do Polski, że będąc któregoś dnia z kolegami i tymi Rosjankami w lokalu jakimś, tam muzyczka była, to się trochę potańczyło, to porozmawiało, piwka trochę się wypiło. I przyszli rosyjscy oficerowie. Bo z Amerykanami prowadzili jakieś tam rozmowy na temat, że chcieli te tereny Halberstadt przejąć od Amerykanów. I jak usłyszeli... Bo ci moi koledzy pochodzili ze Lwowa, to oni dobrze po rosyjsku mówili, to na nich się tak nie zorientowali, ale ja z tą Rosjanką jak rozmawiałem... Chociaż jej matka była Polka, ale ona słabo po polsku, to znaczy ja trochę po rusku, ona trochę po polsku i tak jakoś się [dogadywaliśmy]. Jak ci oficerowie usłyszeli, jak zaczęli ubliżać tym dziewczynom, jakieś straszne słowa, że się w życiu nie słyszało. Tak im strasznie ubliżali.

  • Ci Rosjanie?


Ci Rosjanie, tak. Jak oni mogą tutaj, na niemieckiej ziemi i to jeszcze nie z Rosjanami, tylko z Polakami. Strasznie im ubliżali. Do tego stopnia, że jeden z kolegów tak się zdenerwował, że nie wytrzymał i coś temu Rosjaninowi ubliżył. To ten Rosjanin za pistolet. Jak zdążył pistolet wyjąć, to ja też szybciutko wyjąłem, miałem taki z długą lufą. On też wyjął, tak. No to ten drugi nie wyciągał pistoletu, ten Rosjanin, tylko do niego mówi: „Nie wariuj – mówi – tylko chodź, wychodzimy”. I zabrał go.

  • Czy wiedział pan o tym, że Polska będzie potem pod rosyjską okupacją?


Nic nie wiedziałem, jeszcze nic nie wiedziałem. Absolutnie nic nie wiedziałem i dopiero się zorientowałem, będąc… A też się za bardzo nie zorientowałem, będąc w Polsce, bo to było wcześnie. To był mniej więcej czterdziesty szósty, początek.

  • A kiedy pan dotarł do Warszawy?


Dotarłem dość szybko, wie pani. Bo nawet jak potrzeba było, to ja jechałem pod lokomotywą.

  • Kiedy w ogóle przekroczył pan granicę polską? Kiedy pan przyjechał z Halberstadtu do Polski, który to był miesiąc?


No to było w czterdziestym piątym... Na początku czterdziestego szóstego roku.

  • I wtedy pan zobaczył Warszawę pierwszy raz po wojnie?


I wtedy właśnie pierwszy raz zobaczyłam Warszawę.

  • Jakie wrażenie?


Wie pani, wtedy jeszcze był ten z PSL-u, Grabski.

  • Mikołajczyk.


Mikołajczyk, tak. Więc jeszcze wtedy było dużo lepiej, jeszcze ta swoboda była w Warszawie, ten ruch. Marszałkowska była już pełna ludzi. Zaczął śpiewać ten... jak on tam się nazywał...

  • Fogg.


Fogg, tak. Na Marszałkowskiej. Tak że wtedy jeszcze nie odczuwało się tej rosyjskiej dyktatury, tej nadrzędności. Tylko co odczułem... Bo zależało mnie, żeby zorientować się, jak z tą narzeczoną. Pojechałem na tą Brzeską 3 i od niej się dowiedziałem, mówi: „Słuchaj – mówi – chodziliśmy z swoim ojcem, z bratem. Szukaliśmy twojego grobu. No nic nie wiedzieliśmy”. No ona mówi do mnie: „Tak się stało, że poznałam tutaj pana pułkownika i jestem w trzecim miesiącu ciąży. Jeżeli zgodzisz się, że przypuśćmy, ja się poddam operacji, no to ja zerwę z nim”.

  • Tak. Różnie się ludzkie losy układały.


Tak, tak, tak, Różnie się układały.

  • Proszę powiedzieć, jakie wrażenie na panu zrobiła Warszawa po powrocie?


No, wie pani, muszę powiedzieć, że jednak żeby z tą narzeczoną było wszystko w porządku, to ja bym został. Zostałbym. Ale jak usłyszałem, że ona z tamtym pułkownikiem… Jeszcze jak się dowiedziałem, że to jest naczelnik więzienia na Rakowieckiej i że to jest ten ubowiec straszny. Nazwisko jego było, zaraz powiem... Wincenty Piotrowski. Wincenty Piotrowski on się nazywał, bo pamiętam, że jak później za jakiś czas ona jeszcze przyjechała do Falenicy, do moich rodziców i tam wynajęli pokój i ona była właśnie z tym panem, to ona nie wołała na niego Wicek, tylko Piotruś, z nazwiska.

  • Czyli nie pozostał pan w Warszawie po powrocie do Polski?


No, ja byłem zasadniczo może dziesięć dni. Dziesięć dni i z powrotem. Tylko z powrotem znowuż niełatwo było się dostać.

  • Z powrotem dokąd?


Z powrotem do Niemiec, do Halberstadtu.

  • I udało się z powrotem przejechać?


No, wie pani, ciężko było. Nie było łatwo, ale muszę się przyznać, że dzięki temu że w trzydziestym dziewiątym roku spędziłem cudowne wakacje, to jedne z najpiękniejszych wakacji... Chociaż w Falenicy nie było Polaków, tylko na letniska Żydzi przyjeżdżali, ale taki był jeden młody Żyd, który mówi: „Ja ci radzę, ty się ucz. Ty się ucz trochę tego żydowskiego języka. A nawet ja cię mogę i hebrajskiego alfabetu nauczyć, wszystko mogę, tylko ty się ucz”. Bardzo mnie lubił i zawsze mnie w tym pomagał.

  • Jaki to miało związek potem z pana wyjazdem?


A miało bardzo duży związek, dlatego że z Berlina to mogli wyjeżdżać na zachód tylko Żydzi, Żydów wywozili. I ja w ostatniej chwili, jak już samochody odjeżdżały, bo to były nieduże samochody, to siedziało się (takie były pickupy i tam się siedziało) i to Żydóweczki i Żydówki.

  • A dokąd te samochody jechały z Berlina, tak?


Jechali do Brunszwiku.

  • Rozumiem. Ale jak pan dojechał do Berlina?


Do Berlina to nie było problemu, żeby dojechać. Tutaj to nie było dla mnie problemu, tylko przez granicę później, znaczy się tam…

  • W strefie radzieckiej.


Tak. Tam przez granicę się przedostać.

  • I dokąd pan dojechał?


No i udało mi się wskoczyć do tego jednego [samochodu], ale Żydówka jedna zaczęła wrzeszczeć. Mówi: „Przecież nas wszystkich na granicy zatrzymają i przez Polaka...”. Ale cudownie wtedy mnie przyszło na myśl i wrzasnąłem...

  • Po hebrajsku coś pan pewnie powiedział.


Po żydowsku powiedziałem: „Nie bój się”. No żeby takie rzeczy zapomnieć...

  • Ale to wystarczyło, żeby panu przyzwolili.


Wystarczyło, że wrzasnąłem. Jak wrzasnąłem, to ci Żydzi do niej: „No i po co się drzesz? Przecież to nasz”. Jakoś mi się tak udało cudownie i to wymówić: „Nie bój się”.

  • I dokąd pan wtedy pojechał?


Pojechałem do Brunszwiku.

  • Ale to nie było ostateczne miejsce pobytu?


Nie. W Brunszwiku już wtedy była ta kompania Powstańców, to zatrzymałem się w tej kompani. Już nie jeździłem do Halberstadtu, jak się dowiedziałem, że z Halberstadtu wszystkich Rosjan, Rosjan i Rosjanki wywieźli w towarowych wagonach, zaplombowanych. A przecież ja z tą moją Rosjanką się umawiałem, że pojadę pierwszy, a później ona będzie jechać. A ich wszystkich wywieźli, tylko wywieźli niestety nie do domu, tylko na Sybir, na Syberię.

  • Dokąd pan pojechał później z tego Brunszwiku?


W Brunszwiku to ja byłem przez pewien czas. Aha, w Niemczech to starałem się, bo zorganizowali takie kursy licealne i można było po tych kursach licealnych dostać się na uniwerek.

  • I zrobił pan to?


Tak, zaliczyłem te kursy i dostałem się na uniwerek we Freiburgu. Freiburg im Breisgau.

  • Jaki wydział?


Już w tej chwili dokładnie nie pamiętam.

  • A co pan studiował?


No ja tam [studiowałem] krótki czas, tylko dlatego się tam dostałem, że chodziło o to, że Polacy zezwolili, żeby część studentów z Niemiec przyjechała do Polski, bo chcą z nimi porozmawiać. Mnie delegowali jako tego delegata studenckiego do Polski.

  • Z powrotem?


Tak, i oficjalnie dostałem paszport, wszystko. Normalnie w luksusowych warunkach przyjechałem tutaj. To było...

  • A jaki to był paszport?


Polski, polski paszport dostałem. Normalnie, w luksusowych wagonach, do samej Warszawy. No i w Warszawie...

  • Kiedy to było?


To był chyba rok czterdziesty szósty. Pamiętam, wiceminister oświaty, zdaje się, Kraszewska...

  • Chyba Strzeszewski... Też nie pamiętam, może Strzeszewski był.


Słucham? Może tak. Pamiętam, płacili nam po pięćset złotych codziennie.

  • I tak skończyły się pana wędrówki po świecie, na powrocie do Polski z powrotem?


Nie. Ja tylko jako delegat studentów przyjechałem z zamiarem, że pojadę z powrotem, będę po obozach jeździł i będę namawiał studentów, żeby wracali do Polski. O to chodziło. Po to tę delegację studentów zrobili. I wie pani, ponieważ to jeszcze był czterdziesty szósty rok, to jeszcze naprawdę względny był.

  • Robił pan to z przekonaniem.


Ja już też miałem zamiar zostać, ale mówię, że jeżeli zależy, żeby tam ściągnąć, to po co tam wielu Polaków ma się męczyć w Niemczech, to lepiej niech wracają. No i jak wróciłem [do Niemiec], to w szybkim czasie w mieszkaniu stawiło się chyba z ośmiu Amerykanów z karabinami, z tego CIC czy CID. Właścicielka mieszkania mnie oskarżyła, że byłem w Polsce i że pewnie jestem komunistycznym szpiegiem. No i naturalnie dokumenty mi zabrali, wszystko. Miałem trochę pieniędzy, bo w Polsce można było tanio marki kupić, a w Niemczech marki miały wartość, to pamiętam to. Jednak dzięki temu, że poszedłem do polskiej misji, no to udało mi się, że w szybkim czasie zwrócili mnie wszystko. Zwrócili mnie wszystko, przeprosili mnie. Ale niedługo już pojeździłem po tych obozach i namawiałem studentów, żeby wracali. W ogóle cywilów namawiałem, mówiłem: „Co tutaj będziecie się męczyć, kiedy w Polsce jest naprawdę ruch, praca. Nie było tak źle”.

  • A kiedy sam pan wrócił na stałe?


No, wie pani, nie mogłem wrócić, dlatego że któregoś dnia przyszła milicja do mnie, ta policja niemiecka, zabrali mnie paszport i – sąd amerykański, Amerykanie, sąd amerykański... Ja mówię, że byłem w Polsce jako delegat studentów, ale mam paszport, który zabrany został przez policję niemiecką. Nic nie patrzył, tylko [niezrozumiałe], znaczy nielegalne przekroczenie granicy i rok więzienia. I prawie pół roku przesiedziałem w więzieniu w Ludwigsburgu.

  • I dopiero potem udało sie panu wrócić.


Ale nie siedziałem całego, tylko udało mi się przez znajomą Niemkę, że przez adwokata jakoś doszła, że jej powiedzieli, że ten paszport jest i w maju czy w czerwcu...

  • Ostatecznie z przygodami, ale wrócił pan do Polski.


Wróciłem.

  • Czy i jaki wpływ okupacja i Powstanie Warszawskie miało na pana i pozostałą resztę pana życia? Czy jakieś refleksje z tym związane wpłynęły później na pana życie?


No, wie pani, ja liczyłem, że jednak w Polsce będą inne warunki. Liczyłem, że jednak będzie Polska.

  • Czy uważa pan, że Powstanie musiało być, czy lepiej, gdyby go nie było?


Wie pani, ludzie byli tak roztrzęsieni, tak mieli dosyć tych Niemców, że... Ja na przykład biegiem leciałem na to Powstanie, żeby walczyć z okupantem.

Warszawa, 31 stycznia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Krystyna Cedro-Ceremużyńska
Stanisław Adolf Kowalik Pseudonim: „Kuba” Stopień: strzelec Formacja: Pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter