Stanisław Paweł Tymkiewicz „Michał”

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Stanisław Paweł Tymkiewicz. Urodziłem się już dosyć dawno, bo 25 stycznia 1927 roku, w Warszawie. Dzieciństwo spędzałem na Pradze, w blokach wojskowych. Początkowo w baraku wojskowym, gdzie teraz obecnie jest wybieg niedźwiedzi, naprzeciwko kościoła Świętego Floriana. Tam spędziłem pierwsze dwa i pół roku, a później, przed 1930 rokiem, [mieszkałem] w wybudowanych blokach przy ulicy Ratuszowej, Targowej i Cyryla Metodego. Tam mój tata dostał mieszkanie i całe dzieciństwo spędziłem już tam.

  • Proszę powiedzieć coś o swojej rodzinie.

Rodzina była liczna. Była nas trójka. Miałem młodszą siostrę i młodszego brata. Siostra w 1937 roku umarła i na miejsce siostry przyszedł następny brat, najmłodszy, który urodził się w 1938 roku. Tata był zawodowym podoficerem w Wojsku Polskim i pełnił służbę na terenie Ministerstwa Spraw Wojskowych i Belwederu. Był bardzo blisko marszałka Józefa Piłsudskiego w okresie [jego] życia, w kręgu GISZ-u i Belwederu. Pamiętam, jak już dorosłem, miałem te dziesięć, jedenaście, dwanaście lat, jak jeździłem do niego do Belwederu – naprzeciwko Belwederu w pomieszczeniach wojskowych [bywałem] – jak i do GISZ-u, i na ulicę Szucha. Tak że dla mnie ta styczność z wojskiem była od dzieciństwa. I widocznie to się też przerodziło, że w dalszym ciągu – mimo że nie było mi dane być w wojsku, bo tylko pełniłem służby zasadnicze – jednak ten duch wojskowy został, co zostało też po pradziadkach, którzy byli, tak jak [i inni] pradziadkowie, w obcej armii austrowęgierskiej, ale jednak ta krew wojskowa, która jest do tej pory, została.

  • Czy pamięta pan, co kształtowało pana postawy patriotyczne?

W moim odczuciu i w doświadczeniu życiowym to jednak na postawy patriotyczne i moralne człowieka w późniejszym swoim życiu zasadniczy wpływ [ma] dom. Atmosfera domu, w jakiej dany młody człowiek się wychowuje, jest zasadnicza do późniejszego ukształtowania. Później niepoślednią rolę odgrywa szkoła: charakter szkoły i duch, jaki panuje w szkole, i to, co nauczyciele przekazują.
Następnie bym bardzo podkreślił, że w moim życiu, w moim doświadczeniu, dużą rolę odgrywa Kościół. Sama atmosfera Kościoła i nauki, które są głoszone, kształtują jednak charakter, nawet w okresie okupacji. Odczuwam, [że] przebywanie na Mszy świętej i słuchanie homilii, daje ukształtowanie. Oczywiście, później jeszcze środowisko koleżeńskie odgrywa dużą rolę, w którym kierunku człowiek pójdzie, czy w kierunku dobra, czy w kierunku – jak ogólnie mówimy – zła. Ale te trzy podstawowe ośrodki kształtowania charakteru: dom, rodzina, szkoła i Kościół mają zasadnicze znaczenie. To kształtuje późniejsze wybory życiowe, [jak na przykład] wybór pójścia do organizacji konspiracyjnej. [Organizacje konspiracyjne] były bardzo tajne, nie można było dostać się bez znajomości. Później dopiero można było określić się, jaki kierunek, bo nie było powiedziane, że wstępuje się do AK jako takiej organizacji, tylko do organizacji wojskowej przy takim i takim organizatorze, który wszedł.
W czasie okupacji chodziłem do szkoły, do gimnazjum ślusarsko-mechanicznego, które mieściło się w dawnej szkole kolejowej na Chmielnej, i wiem o tym, że była taka sytuacja, że niektórzy koledzy wstępowali, zapisywali się do organizacji konspiracyjnej, która później okazała się organizacją komunistyczną czy AL-owską, w każdym bądź razie rozpoznawali [po tym], że nie mieli pseudonimów, tylko numery: jeden, dwa, trzy, cztery. I stamtąd ci koledzy uciekali do organizacji, tak jak ja w 1943 roku, na wiosnę, w lutym, przez kolegę do grupy, która się nie nazywała wtedy plutonem, tylko grupa konspiracyjna.

  • Wróćmy jeszcze do czasów przedwojennych. Proszę powiedzieć, jakie nastroje panowały w pana rodzinie i w Warszawie, gdy zbliżała się wojna?

Moje ukształtowanie to też ten duch wojskowy, oczywiście piłsudczykowski. Następnie dużą rolę odgrywało harcerstwo. Należałem do 26. Drużyny Harcerskiej na Pradze, przy ulicy Szerokiej. Teraz w tym miejscu jest urząd dzielnicowy Warszawa Północ, o ile się nie mylę, na Kłopotowskiego. Kształtowanie harcerstwa było wybitnie patriotyczne. Właśnie przez gry harcerskie o charakterze wywiadowczym, zabawy w polu, musztry, śpiewy, historię Polski, kształtowano charakter.
Zresztą zupełnie inne nastroje były w społeczeństwie, dlatego że wojsko było widoczne na zewnątrz, na ulicy. Co niedzielę poszczególne plutony i kompanie z 36. pułku szły w oddziałach, przy orkiestrze na godzinę ósmą do kościoła Świętego Floriana. To dawało łączność wojska z narodem, ze społeczeństwem. Myślę, że to odgrywało bardzo dużą rolę. Zresztą szkoła odgrywała, tak jak mówiłem, tą rolę nawet pod względem patriotycznym tak, że co niedzielę byliśmy szkołą na mszy o dziewiątej ze sztandarem. To już dawało łączność wspólnoty młodzieżowej, jakby łączność do przyszłych działań dla ojczyzny. Wydaje mi się, że to jest dosyć dużym minusem naszego wychowania młodzieży i wnuków, co do nawet tej łączności wspólnotowej, społecznej, że teraz w szkołach tego nie ma. To jest duży błąd.
[Jeśli chodzi o] nastrój przedwojenny, w 1938–1939 roku wybitnie odczuwało się już pewne napięcie międzynarodowe, szczególnie z sąsiadem niemieckim, bo z sąsiadem radzieckim to stale był dystans wywołany wojną polsko-bolszewicką w 1920 roku. Jednak Radzymin odgrywał dosyć dużą rolę w naszym wychowaniu harcerskim. Dwa, trzy razy drużyną myśmy wyjeżdżali kolejką radzymińską na pola radzymińskie, żeby na tych piaskach zobaczyć, jak to było. A wtedy jeszcze były ślady okopów, nie dość że na sosnach pod Radzyminem były jeszcze ślady kul. To właśnie dawało ten stały związek patriotyczny i to, że do czynu [byliśmy gotowi]. Chociażby próbny alarm przeciwlotniczy w Warszawie, który był. W drużynie jako łącznicy myśmy brali udział w tym dniu na Pradze. Tak że ta łączność i zalążek patriotyzmu był od samego zarania.

  • Jak zapamiętał pan dzień 1 września 1939 roku?

Wydaje mi się, że tak jak młodzi z „Szarych Szeregów” mówią o tym, że uczestniczyli w Powstaniu, mając te jedenaście czy dwanaście lat – bo to te roczniki 1932, 1933 nawet w swojej kartotece znajduję – i są kombatantami, to ja mogę powiedzieć, że też jestem kombatantem 1939 roku.
Z rodziną byliśmy w lecie 1939 roku w Poznańskim, na wsi na letnisku i tata 25 czy 26 sierpnia dostał telegram natychmiastowego przyjazdu do Warszawy stamtąd. Myśmy jechali do Warszawy nocnym pociągiem pośpiesznym i pamiętam, właśnie na tej trasie od Konina przez Kutno do Warszawy, jak reflektory przeciwlotnicze dawały znaki samolotom do pewnych manewrów czy czegoś. A później sam wybuch wojny to jest niezatarte wrażenie. Te syreny z samego rana o godzinie szóstej i sama atmosfera. Tata przyjeżdżał do nas motocyklem kilka razy do 6 czy 7 września, dopóki ze sztabem nie wyjechał do Brześcia i dalej później przez Wołyń do Rumunii.
Chociażby nawet taki fragment, jak 2 czy 3 [września] z chłopakami z bloków polecieliśmy zobaczyć, że na Golędzinowie został strącony samolot. Polecieliśmy tam Jagiellońską. Nie doszliśmy do wału kolejowego, ktoś puścił pogłoskę, że Niemcy puścili gaz i myśmy pędem lecieli z powrotem do domu. Bo w każdym domu było jedno pomieszczenie, jeden pokoik przeciwgazowy: uszczelnione okna, uszczelnione drzwi. Pamiętam, jak zatykałem usta, lecąc do tego domu, żeby uchronić się od [gazu]. Nota bene później w „Stolicy” czy kwartalniku „Wojskowy Przegląd Historyczny” było potwierdzenie, że jakiś pocisk czy bombka gazowa gdzieś właśnie na terenie Pragi była w tamtym okresie puszczona.
Później, to tak jak mówię, że mogę się uważać za kombatanta, to [była] cała epopeja września 1939 roku, bo 6 września z bloków wojskowych, w ogóle z terenów Pragi i Warszawy, był organizowany jeden z – zapewne kilku – pociągów ewakuacyjnych rodzin wojskowych do Lwowa, na tereny tamtejsze. Mama ze mną, z dwojgiem braci, czyli naszą trójką, z dwoma walizkami z Dworca Wileńskiego odjechała pociągiem właśnie w kierunku zamierzonym, do Lwowa. Dwa dni jechaliśmy do Siedlec, do Igania, bo pociąg ciągle był zatrzymywany, [bo] gdzieś były bombardowania, a także dwa bombardowania na tej trasie. Pociąg był na przykład bombardowany przed Mińskiem Mazowieckim i później koło Kałuszyna.
Zaznałem też, leżąc w bruzdach kartoflanych, lecących kawałków ziemi od wybuchu bomb. Człowiekowi się wydawało, że to odłamki od bomb. Tak że już wtedy się poczuło smak wojny i pierwsze widoki zabitych osób. Dojechaliśmy tak do Igania. Tam Niemcy wtedy zbombardowali most na rzece pod Iganiem. Od Igania dojechaliśmy tylko z podwodami wojskowymi, z oddziałem kawalerii i [poszliśmy] na piechotę do Włodawy nad Bugiem. Tak że smaku wojny człowiek zaznał od samego początku. Nad Bugiem wtedy (10 czy 12 [września]) była walka, bo od strony wschodniej przeszły dywizje Guderiana, i myśmy się cofnęli.
W każdym razie dużo opowiadania, bo byłem właśnie z rodziną niedaleko bitwy pod Kockiem. Tak że człowiek widział też i żołnierzy 1939 roku. Na przykład już przy końcu kampanii, przy końcu września [zapamiętałem] dwóch żołnierzy obładowanych granatami, którzy mówili, że nie dadzą się wziąć do niewoli, granatami się rozsadzą, ale do niewoli niemieckiej nie pójdą. Ten duch wojskowości syna wojskowego od zarania, od dzieciństwa mnie utrzymywał. To też na pewno ukształtowało późniejsze [zachowanie] w okresie okupacji.

  • Cały okres kampanii przetrwaliście na Wschodzie?

Tak, koło Radzynia Podlaskiego, bo brat zachorował na rękę, tak że musieliśmy tam zostać. Dopiero wróciliśmy w październiku 1939 roku do Warszawy. Też z przygodami, bo Niemcy na wozie robili rewizję.
  • Wróciliście do swojego mieszkania?

Tak. Nie uległo zniszczeniu i do swojego mieszkania żeśmy wrócili, do bloków wojskowych, przy dawnej Targowej 81.

  • Jak pan pamięta okres okupacji?

Myślę, że 1939 rok w większości ukształtował moje pokolenie, bo widząc to wszystko, będąc na szlaku bojowym i będąc blisko Kocka, to już kształtuje pewien charakter młodego człowieka, tym bardziej że z rodziny wojskowej.

  • Proszę powiedzieć, z czego się utrzymywaliście?

Mama [nas] utrzymywała i mamę podziwiam. To było bohaterstwo, bo jako żona wojskowego nie miała żadnego zawodu, nic. Musiała dużo przejść, jeśli potrafiła wyjść na bazar i na bazarze handlować na przykład pietruszką, zieleniną czy czymś albo na Targowej, naprzeciwko 11 Listopada, malutkim skrawkiem warzyw na wózku, żeby nas utrzymać. Później na przykład robiła z siemienia lnianego olej, żeby nas utrzymać. Były to ciężkie czasy, żeby samej jednej, w warunkach od razu takich [trudnych], można było [sobie poradzić]. Dużo pomagała też organizacja RGO, Referat Rodzin Wojskowych.
Mnie też na pewno ukształtowała atmosfera, bo od 1941 roku byłem w internacie rodzin wojskowych, gdzie właśnie z rodzin wojskowych, gdzie nie mogli sobie rodzice dać rady, matki, które zostały, oddawały synów. W Warszawie były trzy takie internaty: na Żoliborzu (na Czarnieckiego), na Mokotowie (na Idzikowskiego) i jeszcze gdzieś. Byłem właśnie na Czarnieckiego. Było nas tam jakieś pięćdziesięciu chłopaków w wieku od jedenastu do piętnastu lat. Wychowawczyniami były żony oficerów, podoficerów. W każdym razie to też kuźnia patriotyzmu. To kształtowało charaktery młodych.

  • Mieliście jakieś wiadomości o losach taty?

W 1940 roku zaczęliśmy dostawać początkowo kartki, a później listy od taty z obozu internowanych z Rumunii z Babadag i z Comisani. Oczywiście każdy list, każda karta była kontrolowana przez Niemców, ze stemplem. To nawet w moich zbiorach jest, bo mam dosyć duży zbiór pamiątkowy z tamtego okresu i są te karty, i listy taty. Później raptownie się ta łączność od taty przerwała, bo tata pod nazwiskiem Kmicic, drogą lądową i morską, przez Bułgarię, Turcję, przeszedł do Palestyny. W Palestynie był początkowo w Brygadzie Karpackiej – później się dowiedzieliśmy, już po wojnie – i w II Korpusie, i pod Monte Cassino. Tak że duch wojskowości w rodzinach wojskowych istniał.
Warunki wojenne były dosyć ciężkie, bo duch oporu musiał być ukształtowany przez samo postępowanie okupantów. Jeśli były u nas, w blokach wojskowych robione rewizje przez Niemców i później po takich rewizjach część mężczyzn i ja, już mając te trzynaście, czternaście lat, byłem wywlekany przez nich na podwórko i kładziony na bruku, a Niemcy przechodzili obok nas tymi butami, to sam w sobie powstawał pewien bunt przeciwko tym ludziom i tej formacji, i narodowi, który nasz kraj okupował. Tak że już te warunki kształtowały pewną mobilizację do pewnego oporu.

  • Jak zetknął się pan z konspiracją i na czym ona polegała w pana przypadku?

To jest rzecz dosyć skomplikowana. Nie wszyscy od razu trafiali albo w ogóle trafiali, do organizacji kombatanckiej. To było bardzo utajnione i tylko w pewnych kręgach koleżeńskich wyłaniały się grupy, które się jakoś organizowały. U mnie na przykład do 1942–1943 roku – a chodziłem do gimnazjum ślusarsko-mechanicznego, które mieściło się na Hożej, w gmachu gimnazjum kolejowego Chmielna 88 – było rozmaite środowisko. Początkowo, na przykład w 1942 roku, też przez kolegów, dwa czy trzy razy byłem na spotkaniu konspiracyjnym, gdzie nie było pseudonimów, tylko numery: jeden, dwa, trzy, cztery. Po miesiącu czy dwóch miesiącach z kilkoma kolegami zorientowaliśmy się, że to prawdopodobnie jest konspiracja komunistyczna, czerwona, więc stamtąd człowiek uciekał. Dopiero po kilku miesiącach, na początku stycznia 1943 roku, przez kolegę wstąpiliśmy [do organizacji], gdzie trzeba było przyjąć kryptonimy o imionach. Przyjąłem pseudonim „Michał” na cześć mojego taty Michała. Dopiero wtedy, po kilku takich spotkaniach z kolegami z kręgu szkolnego tego gimnazjum, człowiek się orientował, że to jest organizacja nurtu przedwojennego, wojskowego, bo przy szkoleniach wychodziło to, że o Piłsudskim się mówiło, mówiło się o armii na terenie Zachodu, w Anglii. Dopiero wtedy człowiek się orientował, że jest we właściwym nurcie konspiracyjnym.

  • Czy miało to już wtedy charakter bojowy?

Początkowo bez broni. Najpierw mieliśmy szkolenia regulaminowe. Był regulamin przedwojenny Wojska Polskiego, wychowania strzelca, gdzie szkoliliśmy się najpierw teoretycznie, według tych regulaminów przedwojennych. Dopiero po kilku miesiącach, a szczególnie, gdy w czerwcu 1943 roku złożyliśmy przysięgę akowską na ulicy Chmielnej w magazynie materiałów ubraniowych (bo to była grupa sześciu, ośmiu chłopaków ode mnie, z tej szkoły ślusarsko-mechanicznej na Chmielnej 88), w tym budynku kolejowym, który teraz już nie istnieje, został zburzony przy budowie trasy na Żoliborz. Wtedy dopiero człowiek stał się żołnierzem Armii Krajowej, wtedy dopiero było uświadomienie, że to Armia Krajowa, bo tak, to tylko konspiracja. Od tamtego czasu zaczęliśmy się szkolić już z bronią. To szkolenie następowało w poszczególnych mieszkaniach, [u] nas, jako członków. Mieliśmy [spotkania] u kolegi na Wspólnej, przy placu Trzech Krzyży, u mnie też było.

  • Czy pańska mama wiedziała, że pan złożył przysięgę?

Nie wiedziała, bo zasadniczo dowiedziała się o tym, jak dwa dni przed Powstaniem był alarm i myśmy byli wezwani na ten alarm na punkty zbiorcze i dopiero wtedy mamie powiedziałem. Ona na pewno wiedziała, przypuszczała, że jestem w tej organizacji.
A szkolenie to w rozmaitych [miejscach]. U mnie na przykład, w bloku na Targowej, są piwnice o korytarzu przez cały blok, przez trzy klatki, to tam myśmy na przykład ćwiczyli z wiatrówki strzelanie błędów na trzy punkty. To też przy każdej klatce stał jeden z nas, żeby pilnował, czy ktoś nie schodzi na dół, żebyśmy mogli się schować w piwnicy mojego mieszkania numer 53.
Są rozmaite wspomnienia z poszczególnych szkoleń, na przykład dosyć drastyczne. Było nas siedmiu czy ośmiu. Na Puławskiej, w jednym z budynków przy Królikarni, jak jest pętla – jeszcze mi się zdaje, że obecnie – tramwajowa, na parterze myśmy szkolili się z rozkładania i składania pistoletu visa i FN-ki. Mnie z tym rozkładaniem i składaniem szło dobrze, dlatego że tata przed wojną przynosił do domu swój karabin i pistolet. A miał prywatnie pistolet FN-kę, a przynosił visa, bo dostał w 1936 czy 1937 przydział na visa i tego visa też składałem, już nie mówiąc o FN-ce. Na tym szkoleniu składania pistoletów tego dnia byłem przodującym żołnierzem. Zdarzyło się tak, że w pewnym momencie – to [było] w godzinach południowych – ulicą Puławską, od placu Unii jechały jedna czy dwie budy z żandarmerią z wyciem i koło nas przejechały, zatrzymały się i te syreny przestały wyć. Wtedy prowadzący to zadanie wysłał pięciu czy sześciu na górę klatki, bo to trzypiętrowy budynek, a mnie zostawił z FN-ką. Pamiętam, wtedy on trzymał visa, był w przedpokoju, ja byłem w pokoju. Pamiętam, że wyjąłem z magazynka jeden nabój, schowałem go w kieszeni koszuli z myślą, że jak co, to ten jeden nabój będzie dla mnie. To zostawia jednak człowiekowi pewien jakiś odruch, dlatego że do tej pory, jak coś się dzieje czy źle się czuję, czy w ogóle jakaś sytuacja zdrowotna czy życiowa [ma miejsce], to jest mechaniczny odruch, że człowiek sięga, jakby chciał sobie strzelić w głowę, że lepiej nie cierpieć, a stracić życie. To jest, mnie się zdaje, nieodwracalne, to stale odczuwam. Są pewne nawyki, które później człowiekowi zostają. Tutaj ta sytuacja się o tyle rozjaśniła, że Niemcy jechali w inne miejsce, a ta przerwa w wyciu była chwilowa.
[Na] ćwiczeniach na przykład dwa razy byłem z grupą w lesie. To był pluton w zasadzie, [ale] myśmy nie wiedzieli o tym, nawet do okresu przedpowstaniowego nie znaliśmy numeru plutonu. Szkolenie było na Pradze, na Żoliborzu, w Śródmieściu też, na Sienkiewicza, tak że w różnych punktach Warszawy. Jeden raz jechaliśmy do Marek kolejką radzymińską, na skrzyżowaniu w lasach były ćwiczenia. Raz byliśmy na ćwiczeniach w lasach chojnowskich też, była tyraliera wtedy, maskowanie się w lasach.

  • Czy oprócz szkolenia mieliście jakieś zadania organizacyjno-sabotażowe?

Były takie, [które] dla mnie [były dużym] przeżyciem, w okresie, kiedy były sytuacje na Wołyniu z UPA, co tam były palone wsie, o których myśmy w gazetkach akowskich, w „Biuletynie” czytali i wiedzieli. Wtedy właśnie, na wiosnę 1944 roku, była cicha akcja u mnie w plutonie, kto zgłasza się na ochotnika, żeby pojechać na Wołyń, ratować ludzi i ja się też zgłosiłem. W tym okresie, właśnie wiosny 1944 roku, myśmy dwa razy po kilka osób – ja z dwoma kolegami – przewozili paczki, dosyć nieduże, tramwajami na Dworzec Wschodni. Te paczki, które były kierowane na Wschód, widocznie były z bronią. Byłem też zapisany jako szeregowy „Michał”, do wyjazdu tam, na tereny Wołynia dla ochrony tamtej [ludności].

  • Czy podczas konspiracyjnych szkoleń i działań była już mowa o Powstaniu Warszawskim?

Wtedy nie. Tylko co mieliśmy alarm 29 na 30 [lipca], to wtedy było takie przygotowanie jakby bojowe, że coś się może święcić. Zresztą trzeba wziąć pod uwagę, że końcowe dni lipca 1944 roku tworzyły już pewien nastrój, że Niemcy uciekną z Warszawy, że ich nie będzie. U nas na Pradze, ulicą Targową i Jagiellońską szły zdezorganizowane oddziały niemieckie z taborami, z ludnością cywilną i pewne oddziały węgierskie też, które przechodziły mostem Kierbedzia albo Jagiellońską na Jabłonnę, tak że to się czuło. Zresztą 29–30 [lipca] nad Warszawą i Pragą były walki myśliwców rosyjskich z myśliwcami niemieckimi. Myśmy już mieli okopane okna piwniczne, że coś może być. Tak że [wyczuwało się] ten nastrój, że Niemcy już uciekają. Wtedy pracowałem już zawodowo, początkowo w „Avii” koło bazyliki, a później na kolei przy Dworcu Warszawa Praga. Byłem zwykłym robotnikiem drogowym przy przenoszeniu szyn, pokładów dla transportu. Myśmy już 29 czy 30 [lipca] do pracy nie poszli, uciekliśmy z pracy, bo baliśmy się, że Niemcy mogą nas wywieźć razem z ewakuowanym oddziałem kolejowym z Dworca Warszawa Praga.
Ten nastrój upadku niemieckiego istniał. Tym bardziej że właśnie w przeddzień Powstania, jak byliśmy na jakimś spotkaniu na Wspólnej, łączniczka spisywała, gdzie kto nocuje i ja już nie podałem swojego adresu na Pradze, tylko podałem swój adres w Warszawie przy Sienkiewicza, [u] mojego wujka, przy filharmonii. W przeddzień Powstania, z 30 na 31 lipca nie nocowałem już w domu, tylko u wujka. Łączniczka przyszła na Sienkiewicza i tam mnie powiadomiła, gdzie będzie koncentracja. A w przeddzień, jak wychodziłem po południu z Pragi, z bloków wojskowych przez most Kierbedzia, żeby nocować u wujka, to Niemcy organizowali obronę na Pradze. Bo kilka dni przed tym była tylko ich ucieczka, a tutaj w przeddzień widać już było – teraz dopiero człowiek tak analizuje – że jakaś konsolidacja obrony była, bo naprzeciwko kościoła Świętego Floriana, przy wejściu do ogrodu praskiego już były okopane armaty przeciwlotnicze, bateria trzech armat. A jak przechodziłem przez most Kierbedzia, to były już zakładane materiały wybuchowe przy krawężnikach konstrukcji mostu. Teraz człowiek wie, że Niemcy szykowali się do obrony.
Teraz podziwiam naszą organizację w AK, że mieszkając na Pradze, ale tylko chwilowo nocując na Sienkiewicza, goniec-dziewczyna przyszła tam rano, już o godzinie siódmej czy przed siódmą, żeby mnie powiadomić, że koncentrację mamy na ulicy Częstochowskiej, przy Szczęśliwickiej. Tak mało znaczący żołnierz, a jednak zostałem powiadomiony w tej organizacji, gdzie mam się zgłosić na koncentrację.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku?

Może bym jeszcze dodał to, że sam duch do walki, do przeciwstawienia się, to oprócz wychowania przedwojennego i wojennego w internacie – bo to był internat rodzin wojskowych – został stworzony przez samo działanie okupanta wobec ludności. Ich działanie wobec Polaków i w ogóle, na przykład ludności żydowskiej, samo w sobie stwarzało, że człowiek musiał się przeciwstawić ich sile. Bo albo człowiek zostanie zgładzony przez nich na ulicy w łapankach i później rozstrzeliwaniu, albo w obozie koncentracyjnym. Bo przecież było wiadomo, co w Oświęcimiu się dzieje i co w Majdanku się dzieje, i getto było najlepszym świadectwem. Tak że duch oporu powstawał w każdym, który czuł potrzebę, żeby nie zostać zabitym, jak zwykły człowiek. Jeśli ja dwa razy leżałem na ulicy, na jezdni, a obok mnie buciorami przechodził Niemiec, gestapowiec czy jakiś inny żołnierz, i w każdej chwili mógł strzelić, to samo przez się w sobie powstawało, że wolę zginąć w walce, niż zginąć tak, bez walki. Dosyć dużym czynnikiem było też to, zdaje mi się, że duch wojskowości powodował, że trzeba było poświęcić to swoje życie. Ci, którzy czuli w sobie tego ducha przedwojennego, nie myśleli o poświęceniu, ale że trzeba. To samo stwarzało [nastrój] – ten duch walki.

  • Proszę opowiedzieć o samym momencie wybuchu Powstania?

Byliśmy z kolegą ze szkoły, tak jak powiedziałem tutaj, po zawiadomieniu. W rozkazie było podane, żeby zgłosić się po południu. Z kolegą Witkiem Małeckim przeszliśmy do kolejki EKD, bo on mieszkał na Wilczej. To znaczy też mieszkał na Pradze, ale też przeszedł na 31 lipca na Warszawę i u ciotki nocował na Wilczej, ale spotkaliśmy się na Sienkiewicza. Kolejką EKD z ulicy Nowogrodzkiej przejechaliśmy na ulicę Szczęśliwicką, na przystanek do Częstochowskiej. Na rogu był przystanek i na rogu mieliśmy punkt zborny – Częstochowska 25 mieszkania 2. Nie mieliśmy sprzętu. Tam była cała grupa. Od razu, o godzinie pierwszej już byliśmy w całości w tym dwupokojowym mieszkaniu. Było nas ośmiu–dziesięciu, trudno to tak po tych latach sobie skomasować ile.
Oczywiście były jeszcze pierwsze przeszkolenia, poznanie, bo znaliśmy się tylko w grupie szkolnej z ćwiczeń w lesie, ćwiczenia wiatrówki, rozkładania karabinu kbk, pistoletów, później szkolenia z granatami „filipinka”, z rzucaniem. To było wtedy zgranie w grupie siedmio–dziesięcioosobowej. Tam zastała nas godzina „W”. W tym okresie myśmy się zorientowali, bo z pokoi myśmy nie wychodzili, że obok, w pomieszczeniu pierwszym, mieszkanie numer jeden, są sanitariuszki, dziewczyny. Oczywiście, jak myśmy się zorientowali, to zaraz przejście z mieszkania dwa do jeden, ale był zakaz [dowódcy], że do dziewcząt nie możemy przechodzić. Też tylko pseudonim znam dowódcy-porucznika – „Błażej” – i to wszystko, bez nazwiska. Tak samo jak kaprala, który nas ćwiczył, „Bloch” – i też tylko bez nazwiska. Tylko kolegów z klasy, z gimnazjum znam, tak jak Małecki czy Pawłowski, czy Książek, któremu mama zabroniła i nie doszedł do Powstania, został w domu. Dopiero tutaj była taka trochę dekonspiracja, ale też tylko po pseudonimach tych, którzy z nami byli.
  • Słyszeliście, że za oknami coś się dzieje?

Strzały tak. Od razu na tą godzinę były strzały, które dochodziły od strony placu Narutowicza. Od razu dowódca-porucznik postawił cały pluton. Wtedy dopiero dowiedzieliśmy się o numerze plutonu – 426 i wtedy dostaliśmy swoje opaski, [jeszcze] bez broni, myśmy mieli tylko granaty. Okazało się, że w tym naszym punkcie były granaty. Porucznik tylko miał pistolet. Stanęliśmy na baczność i była minuta ciszy dla uczczenia tych, którzy w tej chwili stanęli do walki i kładą swoją głowę na polu tej walki w walce z Niemcami. Nasze okna, tego parteru, wychodziły na ulicę Częstochowską i Szczęśliwicką, i myśmy mieli za zadanie obserwację – bo to było takie pole – peronów Dworca Zachodniego. Wtedy od naszego porucznika dowiedzieliśmy się też, że mamy obserwować całe to przedpole, dlatego że mogą być tam zrzuty, więc widocznie to było też przeznaczone dla zrzutów.
Kilka minut czy pół godziny po godzinie „W” był wystawiony posterunek nasz przed wejściem do tego budynku – dwa filary furtki, które do tej pory są przed wejściem na podwórko. Na ochotnika zgłosiłem się pierwszy, więc opaskę założyłem, dostałem dwa granaty „filipinkę”, z których jedną trzymałem w ręku, a druga była w kieszeni, i stanąłem na godzinę przed furtką. To było bardzo duże przeżycie. Wtedy do tej klatki schodowej wchodziło kilka osób. Po podaniu, że są, dawałem znak na klatkę schodową i porucznik czy kapral decydował, czy może ten [człowiek] wejść, czy nie, bo do tych sanitariuszek też [przychodzili] i tutaj do [moich]. Widocznie to był punkt, gdzie był magazyn granatów, dlatego że kilka osób przyszło i takie dosyć duże puszki po marmoladzie każdy stamtąd wynosił. W tych puszkach były granaty. To był dosyć duży ruch. To zostało w pamięci. Oczywiście bałem się początkowo stania przed tym [budynkiem], bo strzały dochodziły od placu Narutowicza.

  • Jak reagowała na pana widok ludność cywilna?

Myśmy się spotkali tylko z właścicielem tego mieszkania, który był wtedy osobą samotną. Nie było tam żadnej kobiety, tylko on był. Wiedzieliśmy o tym. To był już starszy człowiek, był rotmistrzem. Dla nas był bardzo serdeczny i myśmy się czuli tak, jak w domu.
1 sierpnia, [jak] zapadła noc, zaczął padać deszcz i też na ochotnika z naszego plutonu wyszedł patrol, dwóch żołnierzy z kapralem „Blochem”. Ja z kolegą Witkiem Małeckim zgłosiliśmy się na ochotnika, że pójdziemy. Poszliśmy Częstochowską [tam], gdzie jest szkoła Szachtmajerowej. Każdy miał po dwa granaty. Zapomniałem [nazwę] ulicy, ale w każdym bądź razie przy tej szkole myśmy wszystko według rozkazu kaprala [wykonywali], w takim budyneczku, gdzie było przejście, brama, i na tą szkołę każdy z nas rzucił po dwa granaty, i Witek, i ja. Więc wrażenie rzucenia tych granatów było bardzo duże. Jakie tam skutki były? Bo w tej szkole byli Niemcy. To była szkoła Szachtmajerowej, o której myśmy się dowiedzieli po wojnie. Myśmy nie wiedzieli wtedy, że to jest szkoła, tylko kapral dał taki rozkaz. Tak że to było moje takie przeżycie. I wróciliśmy z powrotem bez świadomości, co tam się działo. Ważny był sam moment wyjścia przeciwko wrogowi.
Cały czas od nas był obserwowany Dworzec Zachodni. Strzały i małe łuny od strony [centrum] Warszawy było od nas widać. Tak dotrwaliśmy do godzin popółnocnych. Gdzieś o godzinie pierwszej, wpół do drugiej ktoś od nas, jak był w oknie, usłyszał i zobaczył oddziały, które szły ulicą Częstochowską, torami kolejki EKD za Warszawę. Myśmy nie wiedzieli o tym, ale później dopiero się dowiedzieliśmy, że to właśnie oddziały Ochoty wychodziły z Warszawy. Myśmy się do nich gdzieś w końcowych fragmentach dołączyli.

  • To była ewakuacja do lasów chojnowskich?

Myśmy się później dopiero dowiedzieli, że to do lasów chojnowskich, w trakcie, jak dołączyliśmy. To znaczy, był najpierw u nas w pokoju apel przed wyjściem, porucznik zrobił. Stanęliśmy na baczność, żeby złożyć hołd poległym, którzy w danej chwili oddają życie, i wyszliśmy, dołączyliśmy do tych oddziałów. Przeszliśmy tylko kawałek brukiem jezdni i torów kolejki EKD, i dostaliśmy ostrzał z prawej strony. Jak później, po wojnie się zorientowałem i dowiedzieliśmy, z fortów szczęśliwickich Niemcy ostrzeliwali tą kolumnę. I weszliśmy w kartofliska.

  • Kolumna wtedy się nie rozproszyła?

Nie. To znaczy myśmy szli dalej, z tym że cała kolumna przy tym ostrzale z fortów szczęśliwickich zeszła na lewą stronę w kartoflisko. Tam akurat było kartoflisko i myśmy tym kartofliskiem przechodzili. Pamiętam odczucie świstu kul. Wtedy człowiek modlił się o to, żeby jeśli kula trafi, nie zostać rannym, żeby na miejscu trafiło i żeby nie żyć. W każdym razie przed wejściem w kartofliska miałem przy sobie przedwojenną torbę przeciwgazową, co mnie mama dała z koszulą zapasową. To nie był strach, tylko otępienie, że człowiek rzucał to. Na przykład ja tą torbę rzuciłem, a tam były najpotrzebniejsze rzeczy. Koledzy też swoje rzeczy, które mieli, rzucali przy kładzeniu się w bruzdy kartoflane, obłoceni. Modliłem się o to, że jeśli kula ma trafić, to na miejscu, żeby [zabiła].
Przeszliśmy ostrzał. Później przeszliśmy tor kolei radomskiej i gdy dochodziliśmy do Opacza, już zaczęło się rozwidniać, taki brzask. Teraz wiem o tym, że główne kolumny Ochoty przeszły grubo wcześniej do Opacza, a myśmy byli w końcowych fragmentach. W każdym bądź razie jak przeskakiwaliśmy szosę – bo to była szosa, teraz jest ulica – przy Opaczu, to przejeżdżały dwa czołgi niemieckie z Włoch na Ochotę. Już był brzask, było widno i myśmy się schowali w zbożu, i te czołgi przejechały.
Doszliśmy do stacji w Opaczu i nasz porucznik zebrał kilku (byliśmy całkowicie przemoczeni) do zagrody obok tej stacyjki, żeby tam trochę ochłonąć i osuszyć się. W tym czasie przyjechała pierwsza kolejka, gdzie był przetransportowany transport do Reguł. Myśmy z tej zagrody wrócili z powrotem na tory i ostatnią kolejką też przejechaliśmy do Reguł. Pamiętam, w Regułach kilka minut – dziesięć czy więcej – odpoczywaliśmy pod drzewami i była formowana główna grupa do przejścia w lasy. Wtedy w pociągu, w wagonie, jak przejeżdżaliśmy, to była mowa o lasach chojnowskich, taki szept między nami: „Lasy chojnowskie”.

  • Mieliście świadomość, ilu was tam jest?

Nie. To znaczy, jak dojechałem ostatnią kolejką do Reguł, to już główna grupa do Pęcic była na szosie sformułowana i już wyszła. Tej głównej grupy myśmy nie widzieli. Jak było sformułowanie tylnej grupy, wyszliśmy szosą szutrową z tej stacyjki i schodziliśmy z góry w dół, to po kilku zabudowaniach już się zaczynało pole. Wtedy usłyszeliśmy pierwsze strzały, które były pod dworkiem w Pęcicach. W moim opowiadaniu jest już teraz nagromadzone dużo wiadomości, które nabyło się po Powstaniu z książek, opisów i tak dalej. W grupę, którą prowadził jakiś tam dowódca-porucznik, po usłyszeniu strzałów, które były pod Pęcicami, nam wszystkim w tej grupie dał rozkaz, żeby przejść na prawą stronę. Przeszliśmy łąkami obok rowu, który później okazał się rzeczką, która płynie przez Pęcice. Okazało się później, że to był kapitan „Zych” i przeszliśmy nie w lasy chojnowskie, tylko do osiedla Piastowa i tam nas rozwiązał. Wszystkie strzały były z lewej strony, a myśmy przeszli prawą stroną i ominęliśmy [walki]. Z tym że już w wagonie kolejki EKD była mowa o tym, że idziemy do lasów chojnowskich. A ja lasy chojnowskie znałem po ćwiczeniach, które tam myśmy mieli. Zresztą, jak byłem w internacie rodzin wojskowych na Czarnieckiego, to w lasach chojnowskich myśmy mieli kolonię letnią w Nowinkach. Tak że lasy chojnowskie dosyć dobrze znałem.
Jak ten dowódca, co po Powstaniu się dowiedziałem, że to był kapitan „Zych”, [nas rozwiązał] [...], z kolegą Witkiem przeszliśmy do Piastowa, [gdzie] miał rodzinę. W Piastowie byłem z kolegą dwa dni i strzeliło nam w głowę, że przepłyniemy Wisłę koło Bielan, bo uważaliśmy, że Powstanie upadło i nie ma już takiego zrywu, bo w okolicy Piastowa było już pełno Niemców. Mimo że widać było dymy nad Warszawą, [uznaliśmy], że tylko Niemcy się mszczą na pewnych obiektach. Postanowiliśmy, że przepłyniemy Wisłę, jak [są] Młociny i wrócimy do domów rodzinnych. Ale przeszliśmy z kolegą tylko koło Babic, koło wystających masztów radiostacji Babice i stamtąd dostaliśmy ostrzał, widocznie patroli niemieckich, z pierzei lasów bemowskich – Boernerowo to się wtedy nazywało. Wróciliśmy z powrotem i zdecydowałem, że idę do lasów chojnowskich. Kolega Witek nie zdecydował się i został. Znałem trochę ten teren, więc wróciłem się z powrotem do Reguł, tam gdzie myśmy suszyli ubrania przed wejściem do wagonu kolejki EKD. Tam przenocowałem. Dostałem jeszcze bochenek chleba i stamtąd przez Raszyn, Okęcie i lasy kabackie przeszedłem samotnie do [Chylic].

  • Czy zachował pan sprzęt i opaskę?

Nie. Opaskę schowałem już w Piastowie. Przeszedłem przez lasy chojnowskie do Chylic i przez Skolimów. Tam przenocowałem w jakiejś willi i z Chylic [szedłem] przez Piaseczno. W Zalesiu Górnym dowiedziałem się, że są jakieś oddziały w lasach, więc poszedłem na nosa za tory kolejowe i za torami kolejowymi natknąłem się na patrol. Ten patrol mnie zaprowadził do miejsca, gdzie były nasze oddziały z Ochoty. Tam z nimi już byłem do końca, do wyjścia tych oddziałów z pułkownikiem „Grzymałą”. Też dopiero po wojnie się dowiedziałem, że to pułkownik „Grzymała”, bo tak to tylko pułkownik czy dowódca [mówiono]. Tak że konspiracja była głęboko zachowana.

  • Czy w lasach chojnowskich byliście do kapitulacji Powstania?

To jest też dosyć duża opowieść, dlatego że tam był wypadek, gdzie Niemcy bryczką wjechali w nasze obejście, w nasze zgrupowanie, i ci Niemcy w bryczce zostali zabici, kilku z nas też było rannych. Tak że był taki incydent. Myśmy tam mieli przez te kilka dni szkolenie w lasach: tyraliery, rozkładanie broni, patrole. Później była koncentracja i na tą koncentrację przeszliśmy przez tory kolejowe i przechodziliśmy przez Nowinki do Zimnych Dołów koło Zalesia Dolnego. Tam było rozformowanie młodych, którzy nie mieli broni, byli zwalniani z oddziału. Ja nie miałem broni i też zostałem zwolniony. Ale to zwolnienie polegało na tym, że dowódcy brali od nas kenkarty na kilka godzin czy nawet na pół dnia i te kenkarty były przestemplowane na miejscowe gminy. Na przykład ja dostałem stempel, że nie jestem zameldowany w Warszawie, tylko w Jazgarzewie. Tak że dowództwo było przewidujące, że ci, którzy zostali, będą się później przemieszczali po terenie innym, przy rewizjach, przy kontroli, żeby nie było, że są z Warszawy. Mam tą kenkartę z przebiciem. Każdy z nas, który został wtedy – to było w Nowinkach, w lasach chojnowskich – dostał żołd pięćset złotych i ja to pięćset złotych też dostałem. I zostałem zwolniony. Zacząłem się włóczyć po okolicach.

  • Czyli oddziały w lasach chojnowskich nie prowadziły działań stricte bojowych?

To znaczy były patrole i zrzuty broni. Przy jednym zrzucie nawet brałem udział w tych lasach. Po zwolnieniu te oddziały (już historycznie jest to opisane) przeszły przez Chylice do lasów kabackich. Tam jeszcze dostały zrzut lotniczy i stamtąd przeszły przez Wilanów, gdzie w Wilanowie zginął dowódca IV Obwodu pułkownik „Grzymała”, ale to są wszystko wiadomości już powojenne, z literatury.

  • Wróćmy do pana osobistych losów.

Zacząłem się tam włóczyć. To był 16 września. Wtedy dowiedziałem się, że młodzi chłopcy, koledzy z mojego internatu z Warszawy, zostali w Zalesiu Górnym na kolonii. Po dwóch dniach do nich doszedłem. Tam się zatrzymałem. To było w dawnym budynku BGK, a teraz jest rozbudowany ten budynek. To jest teraz ośrodek Narodowego Banku Polskiego. Tam mnie wychowawczyni przyjęła i tam już przebywałem.

  • Mieliście informacje o losach Powstania?

Były, dlatego że to też było zakonspirowane i wychowawczyni ta miała kontakt z organizacją podziemną z okolic Piaseczna. Tak że wszystkie wiadomości, które były dostępne, to były wiadome. Tym bardziej że konspiracja piaseczyńska też sięgała do tych wychowawczyń, które nas tam prowadziły. Zresztą później, kontynuując konspirację, byłem jakimś członkiem organizacyjnym w tej organizacji piaseczyńskiej, dlatego że w listopadzie dostałem rozkaz, żeby przenieść rozkaz do Piastowa. Byłem gońcem, dostałem kurtkę, bo byłem w ubraniu letnim, i w tej kurtce widocznie coś było zaszyte. Przeszedłem przez Raszyn do Piastowa, gdzie tą kurtkę oddałem w budynku naprzeciwko stacji kolejowej. Tak że mimo woli byłem też w dalszym ciągu w służbie AK.
Zresztą myśmy nawet do chwili pacyfikacji lasów chojnowskich – coś 26 czy 27 [sierpnia] Niemcy zrobili pacyfikację lasów chojnowskich – z trzema kolegami, co byliśmy w internacie, chcieliśmy ściągnąć jeden zrzut dla siebie. Całą noc nocowaliśmy na polanie, przygotowaliśmy też trzy ogniska do zapalenia. A pełno było ulotek niemieckich, przepustek, żeby zgłaszali się do oddziałów niemieckich i do poddania się, do niewoli, że będą traktowani jako jeńcy. Myśmy to grupowali, żeby zapalić te trzy ogniska, żeby samolot, jak przyleci, [tam dokonał zrzutu]. Bo słyszeliśmy czasami samoloty, jak przylatywały, bo tam było kilka zrzutów w lasach chojnowskich. [Zaplanowaliśmy], że przejmiemy taki zrzut, bo tam były czekolady. To wszystko słyszeliśmy od żołnierzy, z którymi mieliśmy kontakt. To są takie rozmaite przygody.
Ale tutaj, jak byłem gońcem i oddałem jakiś meldunek, i byłem już wolny, to za pozwoleniem przeszedłem na swoją rękę do Boernerowa, bo w Bernerowie była rodzina, siostra mojej mamy tam mieszkała. W ciągu dnia przeszedłem skrajem Babic do Boernerowa, gdzie też miałem przygodę. Akurat, jak do Boernerowa dochodziłem, to Niemcy robili rewizję w całym osiedlu, łapali warszawiaków. Kilka godzin przeleżałem w rowie przed Boernerowem, dopóki te budy niemieckie nie wyjechały. Do cioci i wujka wieczorem doszedłem, co byli bardzo zdziwieni, że jestem. Tam kilka dni przebywałem. Dostałem oczywiście ubranie i buty zimowe od wujka, i wróciłem z powrotem do Zalesia, do internatu rodzin wojskowych. I też miałem przygodę. Powiedziałem sobie, że jednego dnia przejdę z Boernerowa do Zalesia przez Piastów i Raszyn. Od wujka dostałem buty. Padał wtedy deszcz ze śniegiem, jak rano wyszedłem, a wieczorem zaczął padać śnieg. Gdzieś od Opaczy, Raszyna te buty mnie się rozleciały, więc początkowo szedłem w skarpetkach, a później na bosaka przez kałuże zamarzające i ten lód, śnieg. Tak doszedłem do Zalesia, ale początkowo doszedłem do lasów w lasach chojnowskich, gdzie odpoczywałem. Pamiętam, było późno, bo godzina gdzieś dziesiąta, dwunasta w nocy, zasnąłem pod drzewem i gdzieś po północy wróciłem do tego swojego ośrodka BGK. Kucharka dała mnie jeszcze jeść i jak miałem wstać, [to] nie mogłem, bo wokół nóg miałem kałużę krwi, bo nieopatrznie nie podwinąłem nogawek i te nogawki całkowicie zraniły ścięgno Achillesa. Tak że na obydwu nogach miałem poważne rany, gdzie musiałem leżeć później kilka tygodni.
W trakcie tego, jak leżałem w pokoju w internacie BGK, przy końcu listopada Niemcy robili rewizję i wyłapywali warszawiaków. Miałem taką przygodę, że mnie tam wypytywał Niemiec po niemiecku. Oczywiście, w jego mniemaniu [byłem] partyzant. Po ostrym wypytywaniu, oczywiście zdarciu bandaży na nogach, dwóch gestapowców sprowadzało mnie z pierwszego piętra na parter, na dół. A przedtem słyszałem strzały. Później się dowiedziałem, że kogoś tam rozstrzelali na miejscu. Człowiek jest wtedy otępiały już przy takim [biegu wydarzeń]. Jak schodziłem na dół, na półpiętrze na górę wchodził drugi gestapowiec. Tam się coś pytali i wziął mnie z powrotem na górę, i zaczął pytać po polsku ten Niemiec. Pytał się, co przed wojną, gdzie rodzina. Więc w tej determinacji mówiłem o ojcu, że był w wojsku, że poszedł na 1939 rok i mieliśmy wiadomości tylko z Rumunii, i później nie wiem, gdzie był. Miałem takie notatki pamiętnikowe, gdzie zacząłem pisać od 1 sierpnia, oczywiście dziecięce takie, że w tęsknocie za mamą, za braćmi, nie wiem, co z sobą robić. Poszczególne zdarzenia, piosenki obozowe też tam były, że przebywałem tu, z kolegami się bawiłem. Takie dziecięce opowieści i on to tak przejrzał, zobaczył i po pewnym czasie, jak tak leżałem, on do mnie mówi: „Twojego ojca znałem”. Więc widocznie był też wojskowym przedwojennym. I ten Niemiec zostawił mnie. Tak że są pewne momenty w życiu, które są opatrznością właśnie. Zresztą to nie jest jeden w moim życiu z tego okresu, bo tak jak opowiadałem, te dwa razy, co leżałem i Niemcy przechodzili z rewolwerami obok głów, człowiek czuł, że to jest… Zresztą tym bardziej że niektórych zabierali na budy i wywozili, to też była taka opatrzność i tutaj. Zresztą później w 1944 roku miałem też i inny taki przypadek, to też opowiem. I tutaj on mnie zostawił.

Zostałem w tym internacie i 15–16 grudnia Niemcy tych młodych chłopców (bo w tym internacie to byli chłopcy do czternastego–piętnastego roku [życia], nas tylko czterech było starszych, siedemnaście, osiemnaście lat, to tych kierowniczka i Niemcy nie pozwolili) cały internat ewakuowali. Zapakowali do wagonów towarowych i z Zalesia przewieźli do Zakopanego, a nasza czwórka, myśmy zostali w Zalesiu, w takim budynku niewykończonym. To był okres już zimowy, śnieg i myśmy tam zostali. Z kolegami nie mogłem się pogodzić i po trzech dniach zdecydowałem się, że idę na piechotę do Krakowa, bo dostałem wiadomość, zresztą była taka wiadomość, że w Krakowie RGO ma rejestr, kartotekę wszystkich osób wywiezionych z Warszawy do Niemiec czy w ogóle do Generalnej Guberni po wsiach, gdzie byli rozmieszczeni i ja zdecydowałem, że na piechotę idę do Krakowa przez Góry Świętokrzyskie i 16 grudnia w śnieg, najpierw kolejką grójecką dojechałem do Nowego Miasta, też z przygodami, bo ten pociąg był bombardowany przez myśliwce rosyjskie i były walki nad tym pociągiem. W drewniakach zdecydowałem się iść do Krakowa. W tych drewniakach, po śniegu, szosą przez Opoczno, Odrzywół, więc przechodziłem przez te lasy. W tych lasach co raz były mogiły osób, które poległy czy zostały zamordowane przez Niemców w rozmaitych walkach partyzanckich. Przechodziłem Odrzywołem, też nocowałem po wioskach. I szło się na nos. Zresztą po harcerstwie miałem dosyć dobrą orientację w terenie.
Przed Opocznem trafiłem na posterunek niemiecki przy mostku i na tym posterunku okazało się, że w wojsku niemieckim był Ukrainiec i mówił po ukraińsku. On mnie zatrzymał. Przed tym zrobił rewizję. Miałem jeszcze pozostałości z tych pięciuset złotych, bo tylko część pieniędzy wydałem na drewniaki, kupiłem sobie wtedy chleb na przykład, takie drobne rzeczy, pierwsze zakupy. Te pieniądze wziął. Obmacywał mnie i miałem tutaj zegarek, który mama mnie w 1944 roku na imieniny dała, ale na ten zegarek się nie natknął. Wydawało się, że tylko zrewidował i zabrał pieniądze, że puści i pójdę dalej, a on mnie kazał wtedy, żebym poszedł do stojącego gdzieś trzysta metrów dalej budynku, żebym się zameldował u Niemców, że on mnie zatrzymał. Powiedziałem, że nie pójdę. Wtedy kazał mnie przejść o stojące gdzieś jakieś cztery-pięć metrów drzewo i zaczął we mnie celować karabinem. Wtedy miałem tylko jeden jedyny żal do siebie, bo człowiek jest wtedy otępiały, że jak on mnie rewidował, że ja nie skoczyłem na niego i nie walczyłem z nim. To była tylko jedna myśl, która mną kierowała. Człowiek jest wtedy bezwładny, jest mu obojętne. Opuścił karabin i po pewnej chwili mówi, że postoję tutaj, dopóki zmiana nie przyjdzie. Po pewnej chwili znowu mówi: Uchadi! Był znowu ciężki moment przejścia, bo to pod górę się szło, bo to był potok. Czułem w plecach tak jak gdyby kulę, pot, że mnie sięga ta kula z tyłu. Po przejściu tej góry, jak poczułem, że on mnie nie widzi, nogi odmówiły posłuszeństwa. Człowiek na tej szosie szutrowej upadł zupełnie bezwładny. Ludzie, którzy szli z kościoła, podnieśli mnie i zawlekli do chaty, gdzie dopiero odzyskałem władzę w nogach.

  • Gdzie pana zastało wyzwolenie?

Dotarłem do Krakowa. Zdecydowałem się od Skarżyska przejechać na gapę do Krakowa, bo słyszałem tam artylerię z frontu wschodniego. W kartotece nie znalazłem rodziców, ale za to znalazłem adnotację, że rodzina mojego taty, która mieszkała koło Jasła, jest ewakuowana i mieszka koło Biecza, a brat taty ewakuowany mieszka w Krakowie. Do niego trafiłem na kilka dni, gdzie też z biedoty, z tego wszystkiego zdecydowałem, że nie będę w Krakowie, tylko że przejadę do Biecza, do siostry taty, do ciotki, że tam przetrwam to wszystko. Też z przygodami 31 stycznia zdecydowałem się, że jadę do Biecza, a pod Biecz trzeba było mieć przepustki niemieckie, bo to była linia frontowa. Bilet wykupiłem tylko do Bochni, a od Bochni już trzeba było mieć zezwolenia niemieckie. Dojechałem pociągiem do Tarnowa i też miałem takie szczęście, że Niemcy właśnie w noc sylwestrową w Krakowie robili, tam gdzie mieszkałem u swojego stryja, rewizję i wyłapywali wszystkich warszawiaków, tak że też tutaj jest ta opatrzność.
Przejechałem do Tarnowa na gapę. W Tarnowie, to była noc, był alarm i Rosjanie bombardowali Tarnów. Pociąg do Stróż, w który wsiadłem, odjechał wcześniej, przejechał do Stróż. Był tam konduktor niemiecki, który sprawdzał bilety i przepustki. Nie miałem niczego, to dostałem tylko po twarzy, oczywiście z przekleństwami, ale dojechałem do Stróż. Ze Stróż przejechałem drugim pociągiem do Biecza. Ominąłem tam straż żandarmerii niemieckiej i dotarłem do swojej ciotki. Tam mnie zastał front, który przeszedł. Stamtąd, po przejściu frontu, zaraz następnego dnia z perypetiami zdecydowałem się, że jadę do Warszawy. I na piechotę znowu przeszedłem do Jasła, przez opuszczoną linię frontową, tylko stały armaty niemieckie i rosyjskie. Później z przygodami samochodami wojskowymi, rosyjskimi [jechałem] do Rzeszowa; pociągiem sanitarnym rosyjskim z rannymi rosyjskimi do Rozwadowa, gdzie Rosjanie w tym wagonie byli tak głodni, że ja miałem pół bochenka chleba, to ten chleb rozgrabili. Na lokomotywie przejechałem z Rozwadowa do jakiejś tam miejscowości, do Stalowej Woli czy coś takiego, i później stamtąd pociągiem osobowym, ale w wagonie towarowym do Lublina, gdzie też miałem przygodę. Konduktor polski, jak sprawdzał, a ja byłem bez biletu, bo to przecież były pieniądze już te lubelskie, to na stacji wyrzucił mnie z pociągu, ale ja do ostatniego wagonu towarowego wskoczyłem i przejechałem do Lublina. W Lublinie, to była coś osiemnasta, też przeszedłem – na głodnego wtedy człowiek był – na stację kolejową w Lublinie i stał pierwszy pociąg osobowy z Lublina do Warszawy Pragi. Tam na peronie do kolejarza polskiego się zwróciłem, powiedziałem, że bez pieniędzy jestem, że z takiego i takiego terenu. Posadził mnie obok siebie w wagonie i tak przejechałem do Warszawy. To była jakaś delegacja rządowa na Pragę i tak dojechałem do Rembertowa czy na Targówek.
Z Targówka przeszedłem na piechotę, to już była godzina gdzieś dziesiąta. Wileńską przeszedłem na bloki, na swoją Targową i pamiętam, przy pierwszym bloku, jak przechodziłem i z zaułka bloku po ciemku patrzyłem na swój drugi blok, gdzie są balkony, wydawało mnie się, że balkonów nie ma, że bomba uderzyła i mieszkania mojego nie ma. Wtedy też miałem zachwianie takie, że leżałem na ziemi. Ale po tym wszystkim przeszedłem i wszystko było, mama była na miejscu. Z tym że jak zapukałem na drugie piętro do swojego [mieszkania] i młodszy brat mi otworzył, to wszyscy byli zdziwieni – a mama był chora, bo miała złamaną nogę – bo jakimś sposobem mama i wszyscy wiedzieli o tym, że ja w Powstaniu zginąłem. Wtedy brat i mama, ten okrzyk pamiętam: „To ty żyjesz!”. Tak że jednak pewna opatrzność w życiu człowieka istnieje, czy człowiek wierzy, czy nie wierzy, ale jednak ukształtowanie życia ludzkiego jest związane na pewno z wiarą i z czymś wyższym.

  • Proszę o kilka zdań na temat pracy, którą pan teraz wykonuje, związaną z Powstaniem na Ochocie.

Ukształtowanie charakteru ludzkiego, ukształtowanie patriotyzmu, tak jak mówiłem, co wychodziło się od rodziny, szkoły i Kościoła, kładzie później pewną cechę i rytm na dalsze życie ludzkie. Oczywiście to się wypacza, niektórzy mają wypaczony charakter z takich czy innych okoliczności. W swoich blokach wojskowych myśmy przeżywali po tak zwanym wyzwoleniu rozmaite okresy: rewizje po blokach, zabieranie czasopism wojskowych, przedwojennych, aresztowania – którzy tam zostali. Mnie jakoś też ta opatrzność, ten los boski chronił, że mimo że kilku kolegów przez to, że było w AK, było aresztowanych i było w więzieniach, to ja osobiście byłem zachowany. Ojciec wrócił dopiero w 1947 roku z Anglii, bo 2 Korpus został później z Neapolu – ojciec w Neapolu był dowódcą jakiejś dzielnicy – przetransportowany do Anglii i stamtąd zdecydował się na powrót tutaj do kraju. Tak że mimo pochodzenia sanacyjnego, to ja przeszedłem też jakoś opatrznościowo te wszystkie perypetie, które niektórzy mieli bardzo poważne.
Egzamin zdałem do liceum lotniczego na Hożą, bo dla mnie przyszłość, tak jak przed wojną to było marynarka. W czasie okupacji pisałem pracę w nauce konspiracyjnej, że będę w lotnictwie morskim i później po wojnie, że będę w lotnictwie. Po skończeniu liceum lotniczego zdawałem na politechnikę, ale przed tym zostałem złapany do wojska i też tak jakoś szczęśliwie, że przez znajomych taty w RKU na Saskiej Kępie wszystkie te moje papiery, kartoteki zostały tak poprowadzone, że po skończeniu matury te papiery zostały skierowane do zdawania egzaminu na szkołę oficerską lotniczą, techniczną, bo byłem wyszkolony już tutaj jako technik lotniczy. W grupie około pięciuset osób na Boernerowie wtedy, w tych koszarach, gdzie teraz jest WAT, myśmy zdawali egzaminy tak jakby z matury: matematyka, historia oczywiście, nauka wychowania politycznego i tak dalej. Z tych około pięciuset chłopaków, co spaliśmy tam w namiotach, tylko dwudziestu czterech w 1948 roku było zakwalifikowanych do przejścia pierwszego kursu oficerów podchorążych szkoły rezerwy. Rok tej szkoły oficerskiej przebywałem tutaj na terenie Boernerowa, szkoląc się jako technik klucza na samolotach Ił 2. Tak że tutaj też pewna opatrzność była, bo inni musieli być w pułkach piechoty czy w innych, gdzie dosyć było ciężkie życie. Ale właśnie wychowanie przedwojenne [powodowało, że] to Wojsko Ludowe człowiekowi nie odpowiadało, i staraliśmy się tak, żeby wszystkich zwolnili do cywila. Zresztą wtedy to była taka [zasada], że wszystkich tych dwudziestu czterech oficerów, jak skończyło to szkolenie, to przeszło do cywila. Wtedy dostałem się na politechnikę i byłem na wydziale lotniczym. Też jednocześnie pracowałem w Centralnym Biurze Konstrukcyjnym Motoryzacyjnym. Tam poznałem żonę, staraliśmy się o mieszkanie w 1950 roku, więc rozdzielili nas, bo ja się nie chciałem zgodzić, żebym pracował w wydzielonym biurze konstrukcyjnym przemysłu motoryzacyjnego zbrojeniowego, ale przymusem mnie do tego biura [przenieśli]. Dwa dni byłem w takim podziemiu ministerstwa, dopóki się nie zgodzę. Człowiek był taki przeciwko trochę.

  • Skąd decyzja o zajęciu się książką dotyczącą Ochoty?

Początkowo myśmy nie mieli kontaktu konspiracyjnego, tylko z kolegami, bo to była klasa licealna, razem myśmy kończyli w trójkę: ja, Witowski i Książek, to myśmy razem trzymali kontakty, ale nie przyznawaliśmy się, bo to nie można było początkowo się przyznawać do tego. Dopiero w latach siedemdziesiątych można było częściowo się organizować i wtedy przez znajomego dowiedziałem się, że na Ochocie przy ZBoWiD-zie jest takie środowisko byłych żołnierzy Armii Krajowej. Wtedy się tam zgłosiłem. To też miesiącami trwało, zanim człowiek wszedł w to środowisko. Przy końcu lat siedemdziesiątych, [w latach] 1981-1982, gdy zaczęły się myśli tworzenia pomnika Powstania Warszawskiego właśnie w ramach ZBoWiD-u, to w tym środowisku i w ogóle grupa organizacyjna byłych akowców zaczęła tworzyć listy poległych w czasie Powstania. Przez przewodniczącego tego środowiska, porucznika Modrę podjąłem się [poszukiwań nazwisk] z literatury dostępnej, tak jak Borkiewicz i innych, z tygodnika „Stolica” – tygodnik „Stolica” podawał właśnie takie rozmaite wiadomości z czasów konspiracji i Powstania – zacząłem wybierać tych, którzy byli na Ochocie i zacząłem tworzyć początkowo na kartce spis. Po dwóch-trzech latach utworzyłem pierwszy spis poległych na Ochocie, gdzie też włączyłem poległych w czasie okupacji i to było około stu pięćdziesięciu trzech nazwisk. To mnie w 1982 roku tak wciągnęło (bo miałem już pełno brudnopisowych materiałów u siebie), że zacząłem tworzyć jakby zbiór wszystkich uczestników z całego okresu konspiracji, bo zacząłem szperać też i po bibliotekach, wyłapywać rozmaite książki i wyciągać tam te osoby. W ten sposób wciągnąłem się. Tak że miałem dostęp przez to, że w 1983 roku utworzyło się już legalnie środowisko AK IV Obwodu. Legalnie zaczęliśmy wydawać nasz biuletyn i przez wydawanie biuletynu zaczęły się już konsolidować środowiskowe plutony, zgrupowania i już relacje wspomnień przez założenie ankiet i relacji z działalności konspiracyjnej i później powstańczej. Bo z Ochoty koledzy Powstańcy, tak jak my, przeszli przez Pęcice, lasy chojnowskie i gros wróciło przez Mokotów do Powstania. Niektórzy przeszli przez Wolę, a niektórzy organizacyjnie byli w innych obwodach, już nie uczestnicząc, bo tam, gdzie Powstanie ich zastało albo w trakcie szkolenia byli w innych dzielnicach, innych obwodach. Tak że żołnierze AK, właściwie Ochoty, byli we wszystkich oddziałach powstańczej Warszawy. Zacząłem to wszystko odnotowywać i w ten sposób powstał dosyć duży zbiór tych wiadomości. W okresie 1987–1988, rok, jak Archiwum Akt Nowych zaczęło gromadzić materiały historyczne i myśmy – ja już byłem wtedy w zarządzie naszego środowiska, w komisji historycznej – postanowili, że nasze materiały historyczne, bo to było kilkanaście skoroszytów A4, zebranych kwestionariuszy, relacji, oddamy do tego Archiwum i Archiwum Akt Nowych to przyjęło. W trakcie tego przejmowania ja już miałem opracowane, bo wnuki moje jako nowoczesne i kończące Politechnikę, Wydział Informatyki, obdarzyły mnie jakimś tam kolejnym swoim komputerem. Początkowo na maszynie do pisania to wszystko pisałem. To z maszyny do pisania na tym ich komputerze zacząłem gromadzić wszystkie te swoje materiały jako spisy komputerowe i zacząłem tworzyć listę poległych, cały wykaz, później, gdzie są pochowani, czyli na jakich cmentarzach w Warszawie, i później cały okres konspiracji. Przy zdawaniu tych materiałów dyrektorka Archiwum Akt Nowych zobaczyła to moje opracowanie komputerowe listy poległych i zdecydowała, że będzie wydane to w ramach książki Archiwum Akt Nowych. Dzięki tej inicjatywie została wydana ta moja książka. A teraz usiłuję, żeby był zrobiony spis wszystkich z całego okresu konspiracji. To jest gdzieś ilość trzech i pół do czterech tysięcy pozycji osobowych w postaci krótkich opisów biograficznych i jestem w trakcie tego opracowania. Z tym że to jest dosyć trudne, dlatego że jest zainteresowania pewnych władz wydawniczych. Tak jak tutaj promotorem była dyrektorka Archiwum, tak tutaj jest tej inicjatywy, żeby można było. Człowiek to robi z własnej ochoty, jakby to wydaje mnie się, że zrobię to i będzie odesłane, czy do Muzeum Powstania Warszawskiego, czy do Archiwum Akt Nowych, czy Głównego. Tak jak na przykład jest opracowanie właśnie dziejów internatu rodzin wojskowych z ulicy Czarnieckiego na Żoliborzu, gdzie też figuruję w pewnym opisie tej naszej kierowniczki, też bohaterki jednak okresu okupacji, pani Strzeszewskiej. Wszystko to rodziny wojskowe, żony przedwojennych oficerów czy podoficerów, gdzie organizowały to życie młodzieży, która została w okresie wojny. To są bardzo wielcy ludzie i na pewno wielki hołd trzeba oddać pokoleniu naszych rodziców i dziadków. Żeby nie ich duch, ich wychowanie właśnie w I wojnie światowej i [w okresie działalności] Legionów, i później okresu drugiej niepodległości, to byśmy nie byli tym, czym jesteśmy. Trzecia RP by nie powstała, ruch Solidarności by nie powstał, gdyby nie było zalążku właśnie ruchu legionowego, ruchu II RP. I teraz też mamy, każdy z was młodych ma przed sobą to, co myśmy mieli w okresie okupacji, wybór krańcowych pojęć i wartości dobra lub zła, czyli tak jak tutaj AK czy AL, tego ruchu lewicowego, to trzeba było wyjść od wychowania, od tego zalążka. Tak samo i teraz to pokolenie moich wnuków. Wy w dalszym ciągu jesteście pod tym pręgierzem wybrania dobra i zła. Dzisiaj też mamy nurty polityczne, nurty wychowawcze, którymi kierują się ludzie przy wyborach politycznych tak jak teraz – na prezydenta czy w wyborach do sejmu. Tak że każde pokolenie polskie i w ogóle każdego narodu ma przed sobą to dobro i zło, i dlatego dekalog, którym każdy z nas powinien żyć, wierzy czy nie wierzy, bo to jest nawet i dla niewierzących, jest bardzo ważny.


Warszawa, 11 maja 2010 roku
Rozmowę prowadził Arkadiusz Seta
Stanisław Paweł Tymkiewicz Pseudonim: „Michał” Stopień: strzelec Formacja: Obwód IV, Rejon I, pluton 426 Dzielnica: Ochota, lasy chojnowskie Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter