Stanisława Markowska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Stanisława Markowska, to jest nazwisko męża, panieńskie nazwisko Czarnecka.

  • W którym roku się pani urodziła i w jakim miejscu pani była w czasie Powstania?


Urodziłam się 26 czerwca 1935 roku. W przedwojennym okresie mieszkaliśmy na Pruszkowskiej, a dwa lata przed Powstaniem przeprowadziliśmy się do Śródmieścia, na ulicę Hożą, a ten dom był na rogu Hożej i Kruczej.

  • Proszę powiedzieć coś na temat rodziców i najbliższej rodziny.


Moja rodzina nie jest taka duża w ogóle, ale jeżeli, no to miałam tatę, Piotra Czarneckiego. Mama był Franciszka Czarnecka. Miałam już brata, który urodził się w 1939 roku, więc był jeszcze mały chłopczyk.

  • Jak miał na imię?


Janusz. Natomiast do Śródmieścia sprowadziliśmy się trochę – jeżeli jako dziewięcioletnia dziewczynka pamiętam rozmowę rodziców – sprowadziliśmy się między innymi dlatego, że mój tata był kiedyś w PPS-ie, razem z Osóbką-Morawskim. Potem zaczęły się historie takie nie bardzo dobre w pracy, bo w pracy pracował jako konduktor tramwajowy, na Tramwajach Warszawskich. Potem zaczęły się wysyłki młodych ludzi, wysyłki, aresztowania, i musieliśmy się przeprowadzić. Dlaczego, tego nie wiem, ale żeśmy się przeprowadzili. No i tak właściwie zostało przez cały okres, aż do wybuchu Powstania. Pamiętam ten dzień, bo od tego pierwszego dnia od razu już miałam kontakt fizyczny…

  • A co z mamą?


Mama była gospodynią domową, tak to było jakoś. Było nas dwoje dzieci, był tata, więc w związku z tym zajmowała się domem.

  • Zapewne pani nie pamięta wybuchu wojny, ale jakie pierwsze wspomnienia pani ma po drodze?


Z 1939 roku?

  • Jeśli pani pamięta 39 rok, proszę.


Pamiętam, że tata wiedział o tym, że będzie wojna, i w związku z tym wywiózł nas na wieś, do swojego rodzinnego domu. Ta rodzina była bardzo […] mała. W każdym razie tam nas wywiózł. Pamiętam ten dzień, pamiętam to, że tam gdzie mieliśmy u tego brata taty być, to oni nas… To było blisko szosy i oni uważali, że tu może będą wojska przechodziły i będzie niebezpiecznie. To pamiętam doskonale, że pierzyny i kołdry, poduszki szły na furmankę i nas wywozili końmi daleko w pole, żeby uniknąć [niebezpieczeństwa]. Pamiętam tę noc doskonale i te poduchy. Tak że tyle było, jeśli chodzi o trzydziesty dziewiąty rok.

  • Czy pamięta pani, jaka to była miejscowość, okolica?


Ta miejscowość to była wieś, to się nazywało Brzostowiec. To było niedaleko Nowego Miasta nad Pilicą, jakieś siedem kilometrów, ale z tej strony to jeszcze była Mogielnica, Grójec, z tej strony warszawskiej.

  • Jak się tam dostaliście?


W trzydziestym dziewiątym roku? Jak nas tata przewiózł, to ja tego nie wiem, nie pamiętam. To było na pewno noc i na pewno było jakoś tak że już nie… Pamiętam tylko poduchy.

  • Jakie są pani następne wspomnienia?


No więc właśnie potem tata zrezygnował z pracy, wiedząc, że się zaczyna robić źle, że coraz więcej jest jakichś aresztowań albo wysyłek, w związku z tym zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Właściwie [zmieniliśmy] tylko to miejsce zamieszkania, bo tata nie pracował już, dopiero po Powstaniu zaczął.

  • Zmieniliście miejsce zamieszkania między wrześniem 39 roku a…


Tak. A czterdziestym czwartym.

  • Proszę przypomnieć, gdzie tata pracował, jako kto pracował.


Pracował w Tramwajach Warszawskich i był konduktorem.

  • I obawiał się, że będzie wywieziony?


Tak myślał. Był konduktorem, wtedy to były różne historie, za bilety się płaciło, nie płaciło, więc to były takie różne… Tak ja teraz mogę powiedzieć o tym, że to były takie wszystkie historie, bo sama nie byłam, nie korzystałam z tramwaju. Natomiast wiedział o tym i widocznie w porozumieniu z jakimiś znajomymi wynieśliśmy się. Tego nie wiem dokładnie dlaczego, ale w każdym razie tak było.

  • Jeszcze raz proszę opisać tę okolicę, gdzie się państwo przeprowadzili.


Do centrum Warszawy, na ulicę Hożą, to był adres Hoża, tylko nie pamiętam numeru, to było na rogu Kruczej.

  • Pamięta pani z czasów okupacji Niemców?


To są wspomnienia najgorsze, bo wydaje mi się, że to do tej pory mi zostało – boję się po prostu. Nawet jak widzę teraz naszych żołnierzy, którzy mają te karabiny na sobie, to od razu widzę i tych Niemców. To było dla mnie najgorsze. Tak bardzo w czasie Powstania to ich nie widywałam, bo albo byliśmy w piwnicy, albo jeszcze na początku w mieszkaniu, to ich nie widziałam. Ale po kapitulacji przy transporcie do Pruszkowa to wtedy widziałam ich stojących po dwóch brzegach. Myśmy wychodzili czwórkami czy szóstkami wychodzili wszyscy, cała Warszawa, która żyła, wychodziła, musieliśmy opuścić [miasto].

  • Czy to oznacza, że nie ma pani jakichś wyraźnych wspomnień z okresu sprzed Powstania, między 1939 a 1944 rokiem, związanych z obecnością żołnierzy niemieckich na ulicach?


Na ulicach to sama nie chodziłam, to nie wiem nawet, jak wychodziliśmy. Najczęściej to może, nie wiem, w niedziele do kościoła z rodzicami i może do parku Ujazdowskiego na huśtawkę, to tylko mogło być tyle, bo w rezultacie nie pamiętam. Najwięcej ich pamiętam wtedy, kiedy oni stali z dwóch stron z tymi karabinami na brzuchach.

  • Chodziła pani do szkoły?


Chodziłam do szkoły, ale bardzo źle, w tym okresie przejściowym. Bo tu blisko szkoły nie było, a trzeba było gdzieś dalej do szkoły pójść. I ja byłam w tej szkole na Mokotowskiej. Byłam w tej szkole, ale po drodze, jak wracałam ze szkoły, to na przykład na Pięknej widziałam rozstrzelanie mężczyzn pod murem i nie chciałam tam chodzić do tej szkoły. Jeszcze też pamiętam, że była tam cukiernia Lardelli, koło szyby stałam i przyglądałam się na ciastka, które były piękne i na pewno pyszne. Tak że takich wspomnień właściwie dziecinnych to [nie mam]. Ale ciągle było jakieś przerażenie. My cały czas w tej piwnicy.

  • Ale to już w Powstaniu.


Tak.

  • Wróćmy jeszcze do wątku ojca i życia codziennego. Skoro ojciec zrezygnował z pracy, to jakie były źródła dochodów rodziny?


Trochę handlował, ale taki spożywczymi rzeczami. Wiem, że nawiązał kontakt ze sklepem, w którym było pieczywo. Wiem, że przyjeżdżały panie z masłem, z kostkami takiego masła. To wszystko działo się w moim mieszkaniu, brałam w tym prawie udział, próbowałam to masło nawet. To była taka… Chciał gdzieś pracował, ale to tak nie było od razu łatwo, a potem się skomplikowało już.

  • Czy pani orientuje się, czy gdzieś formalnie był zatrudniony, czy miał dokument, bo ten dokument był niezbędny?


Chyba tak, nie wiem. Może miał dokument jeszcze z tego okresu tramwajarskiego.

  • Czy ma pani jakieś wspomnienia, które mogą być związane z działalnością konspiracyjną w Polsce? Czy ktoś z rodziny działał w konspiracji albo była pani świadkiem jakiegoś zdarzenia…


Mój tata, tak jak mówiłam, należał do partii PPS. Potem to już po wojnie się zmieniło, już nie było PPS, tylko się zrobiła Zjednoczona Partia [Robotnicza]. To już było zupełnie co innego, to już wtedy nie należał do partii, a właściwie był wyrzucony z partii, dlatego że wtedy zaczął pracę w Polskiej Agencji Prasowej.

  • Mówimy o którym roku?


Po wojnie zaczął pracę w Polskiej Agencji Prasowej, w administracji i potem już został wyrzucony z partii, bo okazało się, że razem ze swoim przyjacielem mają spółki, kamienice na Mokotowie. To był po prostu błąd straszny, tak że nie należał już potem do żadnej partii. Od tego jak został wyrzucony, to już było koniec tego jego…

  • A mieszkanie na Hożej to było państwa czy wynajmowane?


Wynajmowane, tak, to było wynajmowane. To było bardzo krótko w tym mieszkaniu, ale tak, to było wynajmowane mieszkanie. Już potem to właściwie ten okres Powstania pamiętam najbardziej.

  • Czy pani ma może jakieś pozytywne wspomnienia, może jakieś zdarzenia, po prostu wspomnienia z okresu okupacyjnego?


Wydaje mi się, że byłam takim dzieckiem bardzo ciekawym i wrażliwym, ale jednocześnie posłusznym. Nie starałam się ani sprzeciwiać, ani mądrzyć, ani jakieś takie historie, tylko właśnie najbardziej interesowałam się – z tatą, wszędzie z tatą. Jak cokolwiek się działo, to wszędzie z tatą. Jak się paliło w getcie, to gdzieś tam byłam z tatą i jeszcze z innymi panami, którzy byli na górze, wysoko, na trzecim piętrze, gdzieś, gdzie się oglądało. Patrzyłam się, że ten dym tak leciał. Wiedziałam o tym, że się pali getto, ale nigdy tam blisko nie byłam ani nie wiem tego, nie znam tego. To takie pamiętam różne [momenty], a tak normalnie to [byłam] dziecko. Miałam jeszcze brata, to też trochę rządziłam nim.

  • Może pamięta pani jako dziecko zabawy z dziećmi z okolicy, zabawy z bratem, po prostu jakieś ciepłe wspomnienia, które pani zostały? Wspomniała pani na przykład o cukierni Lardelli.


Nie byłam w kawiarni. Coś słodkiego i dobrego to raczej mama piekła.

  • Czy pani pamięta, co się wtedy jadło?


Pamiętam doskonale, że szczególnie jak przychodziły święta, to się wtedy robiło ciasta, takie świąteczne. Na Boże Narodzenie makowiec, sernik, ale przede wszystkim baba z dziurą, to było najfajniejsze.

  • Czyli nie pamięta pani, żeby były problemy z wyżywieniem, żeby była pani głodna w czasie okupacji?


Nie, tego nie było, tym bardziej tak jak powiedziałam, że tata zainteresował się tym handlem. Ale to nie był handel, że było stoisko, że coś tam było, tylko to wszystko było na zamówienie. Gdzieś, ktoś, komuś tam się powiedziało, ktoś wiedział, ten chciał to, ten chciał to. Takie rzeczy były i tym się zajmował, miał taki specjalny koszyczek i tym się zajmował. Niespecjalnie to było, ale nie.

  • Wspomniała pani, że zapamiętała pani obraz osób zabitych, ciał przy ulicy Pięknej, dlatego nie chciała pani chodzić do szkoły. Czy pani ma jeszcze tego rodzaju dramatyczne wspomnienia?


To już jak wojna.

  • Jak Powstanie?


Po Powstaniu, tak, po Powstaniu. Potem jeszcze była wojna i wtedy tam gdzie mieszkaliśmy…

  • To do tego przejdziemy.


Właśnie, to wtedy mogę powiedzieć o tym. Wtedy była tam straszna rzeź Niemców. Pamiętam Rosjan, pamiętam Niemców leżących. To bardzo pamiętam.

  • Przechodzimy do Powstania. Jak pani zapamiętała wybuch Powstania?


Wybuch Powstania był dla mnie takim pierwszym dniem do zapamiętania, bo wtedy… Może mój tata wiedział, że będzie Powstanie, może wiedział. Ale to był bardzo piękny dzień. Słońce świeciło i ja się bawiłam z koleżanką na trzecim piętrze u niej w mieszkaniu. Na trzecim piętrze, na balkonie od strony Kruczej żeśmy się bawiły i pierwszy strzał, który żeśmy usłyszały, to spojrzałam w górę i nasypało mi się od razu w oczy, więc jedno i drugie oko miałam zasypane murem. Trochę było źle, bo po pierwsze bolało, po drugie nie widziałam, nie mogłam patrzeć na oczy

  • Co to za strzał? Pocisk, strzał z karabinu?


Nie wiem, tak mi się wydaje. Bo ja spojrzałam na to. Było pyk, spojrzałam i nasypało mi się z góry. Bo tam już nie było wyższego piętra.

  • Czyli jakichś charakterystycznych dźwięków pani nie zapamiętała?


Nie, dźwięków nie, raczej coś, co stuknęło, uderzyło. W każdym razie to był już pierwszy dzień mojego Powstania – z zasypanymi oczami. Ale to wszystko [szybko] przeszło. Była apteka zaraz na Kruczej, więc tata… Jeszcze można było funkcjonować po ulicach, jeszcze centrum nie było takie narażone. Było [w pewnym stopniu], oczywiście, bo było bardzo pełno różnych ludzi, którzy chcieli coś udowodnić, ale…

  • Czy ktoś pani wytłumaczył, że to jest Powstanie?


Nie, wtedy nie wiedziałam, że to jest Powstanie. Pamiętam tylko ten dzień, pamiętam zasypane oczy i nie było już więcej żadnej rozmowy o tym, co się skończy, jak się zrobiło, bo jeszcze myśmy byli normalnie w mieszkaniu.

  • Jak wyglądały pierwsze dni Powstania?


Chyba zupełnie spokojnie. Jeszcze wszystko było, bo mama, ponieważ była gospodynią domową, więc zawsze była przyzwyczajona, że w okresie jesiennym przygotowywało się rzeczy. Była mąka, był cukier, był groch, było miejsce na to, że można było to ustawiać. Były wtedy ziemniaki czy kapusta kiszona, do piwnicy było wszystko robione, więc normalnie jeszcze się żyło, tak normalnie. Ale już wiadomo było, że są złe rzeczy, w dzielnicy Wola czy jakiejś innej dzielnicy, Mokotów czy jakiejś innej, czego dokładnie nie wiem, ale słyszałam o tym, że gdzieś są straszne rzeczy. Natomiast w centrum było jeszcze zupełnie spokojnie.

  • Czy pani pamięta jakieś emocje, jakieś nastroje w najbliższym otoczeniu?


Samo Powstanie?

  • Tak, pierwsze dni Powstania.


Nie, nie mieliśmy takich kontaktów. Może rodzice [mieli], ja nie, żebym słyszała o tym, bo jeszcze normalnie w domu spaliśmy, w domu normalnie się funkcjonowało, normalnie jedliśmy. Tego nie wiem.

  • Czy pani pamięta budowę barykad?


Tak, były takie barykady, były. Zresztą mi tata opowiadał o tym i nawet potem widziałam taką barykadę. Między innymi była chyba i na Hożej taka barykada. Wiedziałam, że to jest coś, co utrudnia, co ludzie mogą przechodzić, bo też słyszałam o przebijaniach połączeń między domami, że można było przejść, gdyby ulice były [zbyt niebezpieczne].

  • Czy z okna nie było widać barykad?


Z okna nie wiedziałam barykad, okna były w stronę podwórza.

  • Od wewnętrznej strony były?


Tak, tak że tego nie widziałam. Znaczy widziałam później, bo przecież też wychodziłam. Jeszcze było naprawdę spokojnie, jeszcze można było wyjść normalnie, nie na ulicę i gdzieś tam, tylko po prostu na powietrze można było wychodzić. Potem już było coraz więcej – były jakieś snajperskie rozstrzelania, że ktokolwiek się pokazał, to zaraz miał jakieś kłopoty albo z nogą, albo z ręką, albo z czymś. Były takie rzeczy, wiem. Potem jak ten okres, kiedy już się zeszło do piwnicy i kiedy już żyło się w piwnicy…

  • Czyli zanim zeszło się do piwnicy, pani wychodziła. Ale gdzie? Czy pani wychodziła na ulicę?


Nie, na podwórko, na podwórku. Domy były tak jak gdyby od frontu i dwie klatki boczne na podwórze.

  • A kiedy rodzina zeszła do piwnicy?


Jak już rzeczywiście było chyba coraz gorzej. To rodzice [zdecydowali], nie wiem. Wiem, że już przenieśliśmy się do piwnicy. Już materace poszły do piwnicy, już nam dziadek czy mój tata zbudował [legowisko]. Jeszcze wtedy piece były, paliło się węglem i potrzebne było drzewo do kuchni, więc [było drewno]. W związku z tym jak już nam zbudował to legowisko i przynieśli z domu już materace i wszystko, to już siedzieliśmy w tej piwnicy. Pamiętam, że już ci ludzie, którzy nie mieli piwnic – bo byli tacy, co nie mieli piwnic – to siedzieli w korytarzach. Pamiętam te palące się karbidówki. Tak się chyba wtedy mówiło na takie lampki, które się paliły. No i tu już się potem zaczęło i gotować. Gotować – chodziło o wodę, bo potem zaczęło brakować jedzenia.

  • Czyli pani nie pamięta, czy to był przełom sierpnia i września?


To było już chyba dwa tygodnie, a może trzy Powstania Warszawskiego, kiedy już musieliśmy być w piwnicach, ale tego dokładnie nie mogę powiedzieć, bo nie pamiętałam, nie pytałam, chociaż bardzo bałam się o tatę, żeby nie poszedł walczyć. Naprawdę bałam się i ciągle go bardzo pilnowałam. Jak chciał gdzieś wychodzić, to już go trzymałam za nogę, żeby nie chodził dalej po schodach i nie wychodził z tej piwnicy.

  • Czy pamięta pani naloty, bombardowania, samoloty?


Tak, pamiętam nawet takie… tata mówił, że to jest jakaś „krowa”, taki sprzęt wojskowy, że to coś tak strzela od razu, więc już: „wyją »krowy«”, słyszałam takie… Ale „krowy” – wiedziałam, jakie są krowy. To pamiętam. Jeżeli chodzi o samoloty, to też pamiętam jeden samolot, który nie zrzucał bomby, tylko zrzucił suchary. Wiem, że te suchary później były dzielone w tej piwnicy, to był worek tych sucharów. To są wszystko takie fragmenty, które w tej chwili przypominają mi się, od razu je widzę – ten worek widzę, że tam są suchary. Specjalnie nie wyczekiwałam… Może się wyczekiwało na takie rzeczy, bo jak już zabrakło kaszy i wody, to było trudno jeść.

  • A czy budynek, w którym mieszkaliście, ucierpiał od jakiegoś bombardowania?


Proszę sobie wyobrazić, że właśnie wtedy kiedy już Stare Miasto padło, o czym dowiedzieliśmy się właśnie między innymi po tym Marku Adamskim, bo on miał wtedy siedemnaście lat…

  • Proszę powiedzieć, o kim mówimy?


Marek Adamski był synem Stanisława Adamskiego, mojego chrzestnego ojca, a jego mama Maria akurat weszła do tej rodziny Adamskich, bo była obca zupełnie, ale weszła do rodziny Adamskich. Z kolei dziadek Marka i stryjek mój, czyli brat, na tej wsi w Brzostowcu mieszkali w jednym dużym wspólnym domu, dwie rodziny jak gdyby, Adamscy i Czarneccy, w dużym domu. Pamiętam ten dom, bo jeździłam potem po wojnie […] na wakacje. Marek taki właśnie był dzielny, chciał wszędzie być i tak został całe życie. Taki właśnie, że on sam wszystko, sam – on sam wiedział, tak jak pamiętam, w siedemnastym roku życia. Potem po Powstaniu jeszcze żeśmy się spotykali, po wojnie on przychodził nawet do nas do domu.

  • Brał udział w Powstaniu, tak?


Brał udział w Powstaniu i przyszedł właśnie do nas już po kapitulacji, kiedy padła Starówka. Wtedy tata rozmawiał z nim i pewnie pomyślał sobie, że jak padła Starówka, to teraz będzie Śródmieście. W związku z tym przeniósł nas do znajomych na ulicę Lwowską, naprzeciwko Politechniki, nie od frontu Politechniki, tylko z boku Politechniki. Teraz ta ulica nazywa się nie Lwowska – część Lwowskiej to jest, ale ta [strona] od Politechniki teraz nazywa się jakimś nazwiskiem, tylko w tej chwili zapomniałam. W każdym razie tam nas chciał przenieść, bo to było bliżej już… […] No Mokotów, bo tam były te olbrzymie Pola Mokotowskie i na tych Polach Mokotowskich… Ja to pamiętam. Myśmy tam właściwie poszli we wrześniu, w połowie września, może pod koniec. Z tej Hożej przeprowadził nas cały czas tata, mnie z bratem i mamę, przeprowadził nas tam do znajomych, bo powiedział: „Tam na pewno jeszcze będzie spokój, a tutaj się wcześniej zobaczymy, jak się to wszystko ułoży”. W rezultacie tam nas zaprowadził.

  • Tam też byliście w piwnicy?


I tam byliśmy. Ci znajomi, bo to byli nasi znajomi, taty mojego znajomi, oni mieli od ulicy tak jak gdyby wejście do piwnicy. To był taki skład z węglem i drzewem. Teraz na tej ulicy też są kafejki takie i tam się też tak wchodzi. Poszłam sobie tam kiedyś przypomnieć, jak to wyglądało, i wiem, że tam się teraz porobiły. Albo już nie ma, zamurowane zostały. W każdym razie to było naprzeciwko tej ściany politechnicznej. Jako dzieci to oczywiście [byłyśmy] za tymi kratkami, tam było zamknięte. Tam była mama moja, ja i brat. Była piękna pogoda, było słońce, było coś, co widzieliśmy: ludzi, młodych ludzi, wesołych, radosnych, śpiewających, grających na harmonii. Myśmy to widzieli prze ulicę. A mieszkaliśmy u nich, spaliśmy u nich, u tych znajomych w tym budynku. Ten budynek został cały; duży piękny budynek, z jakimiś kolumnami, przepiękny ten budynek był. Oni mieszkali na trzecim piętrze, tam windy nie było. I właśnie którego dnia rano po śniadaniu, jak zjedliśmy, bo w domu nie było co [robić], a tu chociaż coś widać było, więc przyglądaliśmy się na to wszystko. W pewnym momencie samoloty podleciały i zbombardowały to. Tu się podniósł taki kurz tego węgla, tego wszystkiego. Mama nas musiała trochę ratować, zawsze przy sobie nosiła butelkę z wodą i gazę i jakieś rzeczy, żeby można było natychmiast pomóc. Wtedy tata się dowiedział o tym, że Politechnika zbombardowana. Wiedział, gdzie to jest, więc pędem, nie patrząc na nic, pędził tutaj do nas i zabrał nas stąd i z powrotem poszliśmy na Hożą. Na Hożej już było po [walkach], już się przenieśli znowu, nie wiem, na Mokotów czy do jakiejś innej dzielnicy, [tam były] jakieś największe działania wojenne. W związku tym tak to było, że myśmy z powrotem wrócili i już nie ruszali się stąd do ewakuacji.

  • Czy możemy jakoś określić, w którym momencie wróciliście? To już był przełom września i października czy wcześniej?


Wydaje mi się, że to była druga połowa września, bo na początku października wychodziliśmy, więc to było już tuż przed wyjściem. Już wiedzieliśmy, że wychodzimy, i właśnie stamtąd wychodziliśmy do tego Pruszkowa.

  • Czy w czasie Powstania pani widziała Powstańców?


No właśnie pierwszy Powstaniec, którego widziałam, to był Marek. On przyszedł po kapitulacji Starówki. Pamiętam nawet, że ta ciocia Marysia, jego mama (mówiliśmy na nią ciocia, bo żeśmy razem wyjeżdżali na wakacje), ona właściwie była bardzo zgniewana, wręcz miała pretensje, że Marek przyszedł najpierw do nas. A oni mieszkali na Wilczej, więc następna ulica, następna przecznica po prostu. A on [mówił] „stryjku”, bo wszyscy inni Czerneccy, którzy byli, mówili „stryjek”, a ponieważ wszyscy byli mniej więcej w tym samym wieku, więc wszyscy już mówili „stryjek” na mojego tatę. Chociaż to była taka rodzina, no trochę z rodziny, ale potem tym chrzestnym moim został Stasio Adamski, więc… To tak jakoś właśnie było z Markiem. Z Markiem myśmy po wojnie utrzymywali kontakt. On był taki, przychodził do nas, rzeczywiście, zawsze lubił rozmawiać z moim tatą i on był zawsze radosny, taki Maniuś.

  • On był związany z radiem, prawda?


Z radiem, tak, cały czas z Polskim Radiem. Nagrywał nam taśmy wszystkich piosenek, Walentynę i wszystkich innych takich jeszcze z tamtego okresu.

  • Pamięta pani, z którym programem był związany?


Nie wiem, z którym. Był techniczny, że tak powiem. Pracował chyba [w taki sposób], bo jeżeli nagrywał taśmy, to pewnie był jakiś techniczny. Ale pracował bardzo długo. Pamiętam nawet takie rozmowy, jeszcze tych starych władz, że tak powiem – zawsze był jakiś kontakt, zawsze coś tam Maniuś… albo się spóźnił. On zawsze jakoś tak miał, był taki szybki Bil.

  • Wróćmy do okresu Powstania. Czy pani ma jakieś pozytywne, ciepłe wspomnienie związane z jakimś drobiazgiem, wydarzeniem z okresu Powstania?


Nie, chyba nie mam takiego, żebym w tej chwili mogła powiedzieć.

  • A jakieś negatywne, najbardziej dramatyczne, straszne?


Takie straszne to były zawsze, jak tata mój chciał wychodzić, a ja ciągle wiedziałam, że on tak bardzo chce być w tym Powstaniu, że on chce bardzo. Kiedyś nam myknął rzeczywiście i wrócił z powrotem. Pamiętam, jak mamie opowiadał o tym, że właśnie poszedł, stał już w kolejce, żeby się zapisać i żeby walczyć, bo wtedy tam pistolety można było dostać. Chciał walczyć i opowiadał, że akurat spotkał znajomego, który siedział tam za biurkiem i właśnie powiedział mu: „Masz żonę, masz dzieci?”. – „Mam”. I wyrzucił go. W związku z tym to wiem, bo to opowiadał. To pamiętam doskonale, bo bardzo się bałam o tatę, bo on bardzo chciał walczyć.

  • Czy pobyt w piwnicy to jest czas, który pani wspomina jako coś bolesnego? Czy mocno utkwił pani w pamięci, czy nie?


To nie było właściwie… Ja nie znałam nawet wszystkich ludzi z tego budynku. Tam tak długo nie mieszkaliśmy, więc nie znałam. Potem wszyscy wchodzili do piwnicy, nie do jednej piwnicy, a do głównej piwnicy, bo tutaj piwnica była z okienkami, od frontu jakoś. W związku z tym z tymi ludźmi nie miałam kontaktu takiego, żeby rozmawiać. Miałam na przykład taką panią Kowalską, która miała małego pieska, taką Żabusię malutką. Pies bez przerwy szczekał, strasznie szczekał, bo to z tych małych piesków to one są dzielne, szczekające.

  • Dlatego wydaje mi się, że dla dziecka to mógł być męczący czas. Nie ma co robić, jest dosyć ciemno chyba…


Tak, tak.

  • To może być męczące wspomnienie. Słyszymy odgłosy z zewnątrz, może coś się wali, jakieś dźwięki. Pani z dużym dystansem do tego podchodzi, jak rozumiem.


Nie z dystansem, ja się bałam – bałam się tych wszystkich rzeczy, zawsze. Nawet jak teraz rozmawiam z córką, mówię: „Słuchaj, ja miałam w kieszonce kostki cukru i walerianę, krople”. Bardzo przeżywałam wszystko. Denerwowałam się i przeżywałam to wszystko, ale tak dokładnie tego wszystkiego już nie mogę wspominać, sobie samej [zaprzątać] głowy, co tam się działo.

  • Czy orientuje się pani, skąd była woda?


Była. Czy to było w kranie, to nie wiem, ale była bardzo długo.

  • A jak było z higieną? Trzeba było gdzieś wyjść?


Wszystko było na podwórzu. Była ubikacja i tu się bałam też tej ubikacji. Ja nie wychodziłam, był nocnik, natomiast trzeba było wyjść, żeby to można było opróżnić. Najczęściej chodził tata i tego się bałam, bo zawsze wiedziałam, że ktoś kto wyszedł, to od razu miał coś z nogą albo z ręką, bo ktoś tam strzelał. Tak słyszałam, nie wyglądałam, nie widziałam, ale tak słyszałam.

  • A na przykład w piwnicy nie było osób rannych?


Nie, u nas nie było osób rannych. Tu gdzie ja siedziałam, gdzie byłam najbliżej, bo nie chodziłam po korytarzu, ale tu najbliżej każdy siedział w swojej dziupli, część osób siedziało na ławkach w korytarzu.

  • Proszę powiedzieć, jak pani pamięta zakończenie Powstania?


Dowiedziałam się, że musimy się spakować i musimy opuścić Warszawę. Tak żeśmy się właściwie szykowali do tego. Mama nam wcześniej poszyła takie plecaczki i nas zaopatrzyła, żebyśmy mieli buteleczkę wody, cukier, cukierki jakieś, jak jeszcze były, żeby to było gdzieś strasznie bliziutko. Tak miał tata też. Palił papierosy, więc miał tytoń, miał maszynkę do robienia papierosów, miał też butelkę ze spirytusem. Pamiętam ten spirytus, bo już potem, jak żeśmy opuścili Warszawę i już byliśmy niby wolni, bo udało nam się wyjść z tej węglarki, to ten spirytus i te papierosy dużo robiły, jak żeśmy się chcieli gdzieś zatrzymać w jakimś po drodze spotkanym domu. Mogliśmy się zatrzymać przynajmniej na noc, to pamiętam.

  • Czy pani miała jakieś zabawki, pluszaka ulubionego, którego chciała pani ze sobą wziąć?


Nie, proszę sobie wyobrazić, że zawsze bawiłam się i zawsze byłam lekarzem. Zawsze miałam stolik i miałam zapałeczki, miałem zawsze igłę. Najlepiej lubiłam misie, bo nie było widać, gdzie mu się zrobi zastrzyk – czy w nos, czy w ucho, nie było widać. Gorzej było z lalką. Jak się zrobiło lalce, to była dziurka, bo były wtedy masowe lalki, nie plastikowe, z mas. Natomiast nie bawiłam się nigdy lalkami, nie bawiłam się. Byłam zawsze lekarką, po prostu moje misie i moje lalki przychodziły do mnie, żebym ich leczyła. W ten sposób właśnie się bawiłam, to były moje rzeczy.

  • Pamięta pani, jak wyglądała ta droga, którędy szliście?


Pamiętam tłum ludzi, to było wszystko… To nie był taki tłum niezorganizowany, tylko przechodziło się takimi…Ja tak to pamiętam, że przechodziło się takimi, nie wiem, czwórkami, szóstkami, szerokością całej ulicy. Po jednej i po drugiej stronie stali żołnierze z tymi karabinami, to pamiętam. Długa droga październikowa, już krótki dzień, czasami taki mały deszczyk padał, taka mżawa była, bardzo niesympatyczna.

  • Pani mówi już o dalszej drodze, a ja pytam o moment między Hożą a Pruszkowem. Jak się tam dostaliście?


No tak jak wszyscy, ulicami. Już wtedy nie strzelali i wtedy żeśmy ulicami przechodzili. Ulica nazywała się chyba Filtrowa, ale nie wiem dokładnie. Myśmy jakoś tamtędy szli, gdzieś w tamtą stronę.

  • Doszliście tak do Pruszkowa?


I tak doszliśmy do Pruszkowa. Po drodze chyba żeśmy się nie zatrzymywali, nie pamiętam. Tak doszliśmy do Pruszkowa.

  • Jak pani zapamiętała Pruszków?


To była taka olbrzymia zajezdnia, chyba, bo tam były takie dziury jeszcze w podłodze i deski. Tam zostaliśmy zapędzeni dosłownie do tego i każdy mógł sobie usiąść, gdzie tam chciał, bo nie było wiele miejsca, ale mógł usiąść na tej ziemi albo na desce. Potem myśmy już z bratem siedzieli zawsze razem z mamą. Mama nas przykrywała, była w takim długim płaszczu i tylko nas przykrywała, bo było zimno i krótki dzień był, taki niesympatyczny w każdym razie. Tata był zawsze chętny wiadomości i tego, żeby pomóc. Był takim właśnie organizatorem, żeby pomóc i w związku z tym gdzieś zawsze chodził, coś się dowiedział, coś wiedział. Nawet przychodził i do mamy mówił: „Słuchaj, są nawoływania, żeby się zgłaszali młodzi ludzie do Austrii, że można pojechać do Austrii i pracować. Może my się zgłosimy?”. W każdym razie to były takie rozmowy. Wiem, że mama zawsze mówiła: „Nie zawracaj głowy. Czekamy, zobaczymy, co będzie. Nie pytaj, nie słuchaj, nie chodź, nie denerwuj”. Potem któregoś dnia trzeba było wstać z tego wszystkiego i przejść przez strażników…

  • Przepraszam, jeszcze dopytam, w jakim wieku w czasie Powstania byli rodzice?


Tata miał trzydzieści pięć lat, mama była młodsza. Tata miał chyba trzydzieści pięć lat.

  • Pamięta pani, czy coś jadła przez te kilka dni?


Może coś nam mama dała do zjedzenia. Na pewno mieliśmy picie. Wiem, że mama się zawsze starała, żebyśmy mieli picie.

  • Moment wyjścia. Pamięta pani jakąś selekcję?


Tak, pamiętam selekcję. Pamiętam, że tata zarządził, że on będzie szedł pierwszy z Januszem, z moim bratem, a my żebyśmy szły kilka osób dalej, że gdyby coś się zmieniło, coś nie było tak, żeby puścili do tej węglarki. Bo nas wtedy ładowali do węglarki. Nie do zamkniętych wagonów, chociaż widziałam te zamknięte wagony, osznurowane tymi drutami kolczastymi, to wtedy tata mi mówił, że tam Powstańców wsadzają do obozu. To były takie zamknięte [wagony], okienka były zasznurowane i to kolczastym drutem. W związku z tym tak żeśmy zrobili. Niemiec rzeczywiście zatrzymał mojego tatę i spytał kobiety, które szły, czy są matkami. Gdyby któraś z nich powiedziała, że tak, no to tatę by może zastrzelił. Ponieważ tata pracował w tramwaju i trochę znał niemiecki, więc powiedział, że żona jego nie żyje i w związku z tym „to jest moje dziecko” i „żona moja nie żyje”. [Niemiec] odłączył [tatę] i spytał, [każda] z tych kobiet powiedziała, że nie [jest matką], więc go przepuścił. Nam, kobietom i już takiej większej dziewczynie w ogóle się nie [przyglądał], my żeśmy przeszli. Potem cały czas nas tata [pilnował] i mówił: „Nie robimy kontaktu, jesteśmy razem wszyscy, bo nie wiadomo, czy tu ktoś nie słucha”. Potem już się wchodziło do tej węglarki, tak pakowali, żeby na stojąco. Wiem, że też tata wszedł pierwszy i zajął takie miejsce w samym rogu i tam właśnie wziął trochę słomy i ustawił, bo padał też deszcz taki leciutki. W rezultacie posadził tam mamę i nas i mama nas przykryła i [jechaliśmy] na siedząco, bo wszyscy mężczyźni i kobiety, wszyscy musieli stać. To było po prostu napychanie tych ludzi do środka. No i tak chyba pod wieczór żeśmy ruszyli. Ruszyliśmy bardzo wolno. Wiem, że były krzyki, że były nawoływania, bo to był [cały] pociąg z nami. Przerzucanie kartek, kto [zna], żeby się zgłaszał. Stali ludzie, którzy rzucali chleb do tych otwartych wagonów, ludzie, wieśniacy tacy. I tak żeśmy jechali, jechali cały czas, cisza, spokój. [Były też] płacze, krzyki – ludzie w różny sposób się zachowywali. W pewnym momencie żeśmy stanęli. Wydawało się, że cały [pociąg] stanął, cały skład, a okazało się, że tylko my. Wtedy słyszałam, jak tata właśnie mówił, że to Powstańcy. Ktoś wyskoczył, ktoś odkręcił ten drut, bo byliśmy też zadrutowani, i wszyscy mieli uciekać. I tak było, że wszyscy wychodzili i wszyscy uciekali.

  • Gdzie to było mniej więcej?


Następnego dnia znaleźliśmy się w dzień już w Skarżysku-Kamiennej, więc to musiało być gdzieś pod Skarżyskiem.

  • To znaczy, że całą noc gdzieś szliście czy byliście tam?


Byliśmy tam. Właśnie to co powiedziałam, że ten spirytus i [papiery] pomogły bardzo. Bo żeśmy zobaczyli takie światełko… Bo to było na polu. Było trudno iść, bo tak było nierówno, to było tak wysoko zaorane, ale zobaczyliśmy…

  • Jaka to była pora?


Już musiało być nad ranem, bo ten pociąg nie jechał jakoś szybko – jechał, jechał, nic się nie robiło. On jechał po prostu, nie tak szybko, więc wydaje mi się, że albo to była późna noc, albo to było wczesne rano, ale tego nie mogę dokładnie powiedzieć. Chociaż po tym spotkaniu u tego gospodarza… Bo tata zobaczył, że tak daleko świeci światełko, i mówi: „To tam na pewno ktoś mieszka”. Myśmy po tym polu szli do tego światełka.

  • Wagon był pozostawiony w szczerym polu?


Tak, było między lasem i polem na pewno, bo wiem, że tak trzeba było przejść i żeśmy szli tak do tego światła. […] To było bardzo trudne przejście, pamiętam, wpadało się to w górkę, to w dołek, ale maszerowaliśmy. Tam rzeczywiście doszliśmy do takiego domku i weszliśmy do takiej sieni. Oni jedli chyba jednak kolację, bo był zapach ziemniaków i barszczu, więc wydaje mi się, że jedli chyba kolację. Ale może śniadanie, nie wiem. W każdym razie zatrzymaliśmy się. Tata powiedział, że jesteśmy z Powstania Warszawskiego i czy możemy się zatrzymać przez tą noc, [a potem] będziemy dalej szli. Tata powiedział: „Będziemy dalej szli, bo już się pewnie skończyło w Warszawie”. Oni powiedzieli, że nie. Ale chodziło o to, żebyśmy się mogli zatrzymać, nie żeby [zostać dłużej]. Oni powiedzieli „nie”. Więc myśmy usiedli w tej sieni, widzieliśmy, jak oni jedzą w kuchni, bo to było otwarte, a tata mój po prostu zdjął ten plecaczek i wyjął te papierosy, ten instrument do robienia papierosów, bo to wtedy się na tytoń nakładało, i zapalił papierosa. Tamten słyszał, powąchał tego papierosa, mówi: „Ma pan jeszcze może papierosa?”, tata mówi: „Mam”. Mówi: „Gospodarzu, jak gospodarz ma sok, to ja mam spirytus”. No i tu już się zrobiła sytuacja bardzo gościnna. Już zostaliśmy. Pamiętam doskonale, że w izbie pokojowej, do której żeśmy weszli, były poduszki. Poduszki – czego nie widziałam nigdy – tu poduszki były poukładane, bo to było zasłane łóżko. To było nie do spania łóżko, tylko pewnie… Gdzieś oni może spali, ale w tym pokoju był taki porządek w tym łóżku. To wszystko się zdjęło, już jako dzieci mogliśmy spać w łóżku, bo wszystko było. Gospodarz do rana bardzo chciał nas zostawić, żebyśmy byli, żebyśmy pomagali, żeby tata pomagał. Ale to było nie to, po prostu. Tata chciał koniecznie wrócić do Warszawy i to, co najbardziej chciał, to chciał wrócić przede wszystkim do tego Brzostowca, w którym jeszcze mieszkał stryj i dziadek Adamski. W związku z tym to było… Ale pomagał mu na razie, pomagał. Jak żeśmy się do południa wygrzebali z tego wszystkiego, wyspali przede wszystkim, w puchach, w poduszkach, to tata już tam z nim razem rozmawiał, opowiadał mu coś. W każdym razie żeśmy się wybrali w dalszą drogę. I wtedy – pamiętam, że to było Skarżysko-Kamienna – tata się zainteresował taką instytucją RGO, która… Bo chciał wiedzieć, jedzenie, mieszkanie, coś. Ale jak poszedł tam i zobaczył ten tłum, zobaczył tych biednych ludzi, biednych, naprawdę biednych, to powiedział: „Nie, to nie jest [miejsce dla nas], tu nie będziemy, idziemy dalej”. Ciągle żeśmy właśnie szli, żeśmy doszli do tego, [właściwie] nie doszli, tylko dojechali różnymi podwodami, [dzięki ludziom], którzy chcieli nas gdzieś dowieźć furmankami. Dojechaliśmy do Nowego Miasta nad Pilicą. To już pamiętam, że to jest siedem kilometrów [do miasta], bo potem na wakacje jak przyjeżdżałam, to wiem, że z moimi koleżankami wiejskimi żeśmy chodzili do kościoła właśnie te siedem kilometrów do Nowego Miasta. Tam właśnie już jak byliśmy w tym Nowym Mieście to wiedzieliśmy, że tu będziemy na pewno, i tak też się stało. Dotarliśmy potem do Brzostowca, ale tam oni mieli małe pomieszczenia. Chwilę się zatrzymaliśmy i żeśmy znaleźli puste mieszkanie, pusty domek, tylko zupełnie na skraju tej wioski Brzostowiec, pod lasem. Tam żeśmy właśnie się rozgościli. To był właściwie pierwszy domek, bo drugi domek zaraz od lasu, od lasu, więc to było już tak daleko, przez całą wieś. Wieś była długa. Niestety tam zastała nas znowu straszna wojna. To już była wojna Rosjanie na Niemcy. Znowu przeżyliśmy straszną wojnę tam, bardzo wielką wojnę, no ale wszystko się fajnie skończyło w rezultacie, bo nic nam się nie stało.

  • Ale co to znaczy, że spotkaliście wielką wojnę? Jakie są pani wspomnienia? To było przejście frontu, tak?


Tak, to było przejście frontu. Tam w tej wiosce… Ona […] była połączona z Mogielnicą, z Grójcem, może tam jeszcze jakieś, co ja nie znam już więcej, ale te nazwy znam. Tam była pierwsza taka straszna [bitwa] tych dwóch armii. Niemcy leżeli strasznie potokiem. Rosjanie pierwszą rzeczą, jaka była, to ściągali im buty, bo sami walczyli w walonkach.

  • Czy tam były walki z udziałem czołgów? Jak było z państwa bezpieczeństwem wtedy?


Wydaje mi się, że atakowali Rosjanie. Tak, Rosjanie jechali od strony Warszawy chyba, w każdym razie z tej strony jechali, ale nie widziałam tam, żeby czołgi były. Widziałam, że oni strasznie strzelali, niesamowicie strzelali. To było coś niesamowitego, coś takiego, co nie chce się pamiętać nawet tego wszystkiego. Myśmy leżeli na podłodze, było strasznie i długo.

  • Nie czuliście się bezpiecznie w tym domu.


W tym domu, tak, bo to było bardzo na zewnątrz i nie wiedzieliśmy, czy to jest koniec. […] Potem gdzieś opłotkami nas tata przeprowadził znowu w drugi koniec wsi, już na samym końcu wsi, nad rzeczką taką. Tak że tam nas przeprowadził, zostawiliśmy ten cały dom, wszystko. I tu nam Rosjanie ukradli zegarek, budzik, który stał. Bo oni od razu zawłaszczali wszystko, przenosili wszystko. Pamiętam, że jak już była cisza, Niemców już nie było, byli tylko Rosjanie, wtedy myśmy wrócili do tego swojego [domu]. Tata zobaczył, że nie ma zegarka, że spali w naszym łóżku, bo było wszystko zgniecione. Poszedł do dowódcy, bo tam jakiś zawsze był jeden jakiś najważniejszy, i powiedział, że ukradli zegarek. A on mówi: „Kto?”. – „Nie wiem kto”. – „A co chcesz?” [Tata] nie wiedział, no to dał walonki. Myśmy się bardzo cieszyli z tych walonków. Pamiętam te walonki, dlatego że myśmy nie mieli butów zimowych, a to były walonki sięgające nam do brzucha dosłownie, bo to były takie duże buty, nieskórzane. W każdym razie myśmy się cieszyli, bo można już było wyjść na zimę, na śnieg, było w czym. Nie mieliśmy butów.

  • Co się działo po przejściu frontu? Czy zdecydowali się państwo, że wracacie do Warszawy?


Tak, w czterdziestym piątym roku chyba, jak już wszystko ucichło, nie było komunikacji, to tata z mamą wyruszyli do Warszawy. Jak przyszli do Warszawy, to już dużo było ludzi w Warszawie. Doszli na Hożą i okazało się, że dom na Hożej stoi, ale jest cały spalony, jeszcze gorący. Między innymi szli do tego [domu], bo jak mieliśmy się wyprowadzić już, iść, to wtedy do takiej skrzyni złożyło się wszystkie lisy, te wszystkie rzeczy zimowe, bo myśmy się wtedy w październiku w to nie ubierali. To wszystko było włożone i to wszystko było w piwnicy i na tym były położone drzewa, przykryte to było, tak że zrobione jak to łóżko, które tam było z tymi materacami, tylko było wszystko przykryte. Ale jak przyszli, to było wszystko spalone. Dom, pamiętam, jak tata powiedział: „Dom jeszcze był gorący”, jak się dotykało.

  • Czyli nie dało się tam zamieszkać.


Nie dało się tam zamieszkać i w ogóle nie dało się… Wrócili jeszcze, wrócili po nas. Myśmy dopiero przyjechali do Warszawy po wakacjach.

  • Gdzie zamieszkaliście po powrocie?


Na Foksal. Wtedy na Foksal po wakacjach [przenieśliśmy się] do tego budynku. To był taki budynek na Foksal 11 składający się jak gdyby z takich dwóch budynków. Budynek od frontu, potem było podwórze i drugi – ten sam adres – drugi taki sam budynek. Tu na przykład potem można było wjeżdżać samochodem i tam się zatrzymywać. Samochodów było mało, ale jak ktoś miał ten samochód i mieszkał tam czy ktoś z tych… W pierwszym budynku umieściła się Polska Agencja Prasowa. Tam przez pewien czas była Polska Agencja Prasowa. W tej drugiej części budynku ludzie zaczęli po prostu zajmować mieszkania, które jeszcze zostały. Jak myśmy przyjechali, to już niewiele tych mieszkań zostało, w każdym razie małe, ale jeszcze zostało mieszkanie. Wtedy tata poszedł do pracy właśnie do tej Polskiej Agencji Prasowej. Był tam w administracji, nie dziennikarz, tylko administracja. Tam pracowali dziennikarze przez długi okres czasu, aż się przeprowadzili potem w Aleje. Teraz Polska Agencja jest na Mysiej, z tamtej strony, bo oni się budowali.

  • Czy ma pani jakieś szczególne wspomnienia dotyczące warunków życia, atmosfery, jak państwo wrócili do Warszawy?


Myśmy to mieszkanie zajęli, ale jeszcze żeśmy przyjęli taką babcię, która nie miała mieszkania i nie miała nikogo. Ta babcia była nam zupełnie obca, ale trzeba było przyjąć, żeby mogła być. Miała rozkładane łóżko i była z nami, więc najwięcej trudności było z tym, że było za mało miejsca. Nie było ubikacji. Do ubikacji trzeba było wyjść nie na podwórze ani nic, tylko w tym samym miejscu, ale ubikacja była osobno, podwójna ubikacja. Nie było łazienki, w ogóle nie było nic, było po prostu mieszkanie. I dopiero wtedy trzeba było sobie organizować wszystkie rzeczy, jakieś tam znaleziska nawet. Tak było, to było zrujnowane centrum miasta, cały Nowy Świat był zrujnowany. Właściwie chodziło się po gruzach po pierwsze piętro, tak jak było gdzieś tam wydeptane, że tak powiem, komunikacyjnie, żeby można było przejść. To było strasznie trudne. To było bardzo trudne, ale trochę inne jak teraz, naprawdę inne. Było więcej opiekuńczości, ludzie więcej sobie pomagali przede wszystkim, a poza tym więcej się chciało. Przede wszystkim jedna rzecz, była taka jedna sytuacja: „Już natychmiast do szkoły” – pierwsza rzecz, bo już trzeba było się uczyć. Ja tu poszłam do szkoły do czwartej klasy, bo trzecią klasę to [skończyłam] w Brzostowcu. Jak już nie było ich, to parę miesięcy była szkoła, od zimy parę miesięcy była szkoła. Szkoła dwuławkowa, bo to była pierwsza i czwarta klasa, razem wszyscy, więc żeśmy siedzieli jedni w jednej ławce, drudzy w drugiej ławce. Ponieważ byłam po drugiej klasie, skończyłam drugą klasę, to potem tu zrobiłam przez pół roku niby trzecią klasę i jak wróciliśmy, to od razu we wrześniu do szkoły. Do szkoły od razu poszłam do czwartej klasy.

  • Czy ma pani jakieś ciepłe, pozytywne wspomnienia, które mogą być symbolem powrotu do normalności, do pozytywnej strony życia w Warszawie?


Wydaje mi się, że fajnie było chodzić do szkoły, chociaż było dziwnie, bo się zmieniło trochę. Potem już było siedem klas, ósma klasa była już… Zaczęło się od ósmej klasy – nie było już gimnazjum, tylko była ósma klasa, dziewiąta, dziesiąta, jedenasta klasa, normalnie. To było takie bardziej radosne, że już się chodziło, że już można było [pograć] w piłkę. No fajniej, już tak fajniej jakoś. Tego się nie da opowiedzieć, po prostu tego się nie da opowiedzieć. Każdy dzień właściwie stwarzał jakieś możliwości. Ale wydaje mi się, że była [chęć do życia]. Nie było zazdrości takiej strasznie dużej, nie było tego, że „a niech mu tam” czy coś się stało, tylko starali się jednak ludzie, pomagali i starali się pomagać. To chyba było tak. A szkoła to było tak jak szkoła. Ja to miałam jeszcze dodatkowe takie. A, bo jeszcze nie powiedziałam, że w czterdziestym siódmy roku urodził się jeszcze Ryszard. Ja już byłam taka doroślejsza, więc to było moje zajęcie, żeby się opiekować.

  • Najmłodszym bratem?


Najmłodszym bratem, tak.

  • Czy ma pani jakieś wspomnienia, jakiś wątek, który chciałaby pani poruszyć, którego nie omówiliśmy?


Więc zupełnie przypadkowo usłyszałam w telewizji, jak słuchałam sprawozdania sportowego […] i nasz dziennikarz rozmawiał z tenisistą z Argentyny. Ten Argentyńczyk właśnie zaczął opowiadać o tym, no bo ponieważ [dziennikarz] był polski, to on powiedział, że był kiedyś w Polsce, że jego pradziadek był w Polsce i że jechał pociągiem do obozu i wagon się sam odłączył, sam. On wtedy to powiedział, że wagon się sam [odłączył, a ja] wiedziałam, że to partyzanci. Ale posłuchałam i to mnie bardzo cały czas [ciekawiło], chciałam się dowiedzieć koniecznie, jak to się stało naprawdę, dlaczego myśmy nie pojechali do tego obozu. No ale to potem pomyślałam sobie, może to jakoś zorganizuję, no i ciągle myślałam właśnie o Muzeum, ale tak jakoś ciągle umykało. […] Ponieważ dowiedziałam się, że on jest jeszcze w jakimś takim związku tam u siebie w związku z tą grą, i kiedyś młodzieżowo był w Szczecinie, to pomyślałam, że może można go odnaleźć, żeby on coś wniósł więcej, bo to już nie pradziadek, tylko dziadek jeszcze. […] Wydaje mi się, że można by się z nim było skontaktować.

  • Proszę podać jego nazwisko?


Schwartzman.

  • Czy myśli pani, że Powstanie Warszawskie wywarło jakiś wpływ na panią, na pani postawę, na pani życie? Może pozostawiło jakąś traumę albo pozostawiło coś pozytywnego.


Traumę… Ja żyję tym Powstaniem mimo wszystko, w głowie huczy. Jak mam jakiś gorszy dzień i nie mogę zasnąć, to jednak przekładają się jeszcze te wszystkie wspomnienia. Z tym co posłuchałam też wtedy z tej rozmowy i wydawało mi się, że to bardzo możliwe, że ten pociąg jednak się sam rozłączył w jakiś sposób, że ktoś pomógł temu, montując to może [odpowiednio]. Może to nie pierwszy raz jakiś pociąg się zatrzymał, tego dokładnie nie wiem, ale ten na pewno się zatrzymał. Pamiętam, gdzie myśmy [się zatrzymali], widzę to pole zaorane wysoką skibą, że było trudno iść, widzę to wszystko. No i powrót do Warszawy też, takiej strasznej Warszawy, to dla mnie było zupełnie wszystko nowe. Nigdy nie byłam nawet w tym miejscu, nie widziałam nigdy takich strasznych rzeczy jak te zrujnowane domy. To wszystko musi na każdego podziałać, bo nie da rady tego tak normalnie przejść.

Warszawa, 17 lipca 2025 roku
Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski

Stanisława Markowska Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także